Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2018, 19:35   #275
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombi, Zuzu i MG :)

Widok z kamer miał to do siebie, że patrząc na wyświetlany na holoekranie obraz można było łudzić się, że to tylko film, a nie ponura rzeczywistość. Dało się też podejść do okna i z niego obserwować płytę lotniska przez pierwsze minuty po przybyciu dwóch ciężarówek, z czego ta sześciokołowa wyglądała jakby zaraz miała się rozsypać w wyniku otrzymanych obrażeń. Brown 0 wpatrywała się w półprzeźroczystą taflę przed sobą, z wypiekami na twarzy wiercąc spojrzeniem drobne, ludzkie sylwetki, uwijające się wokół maszyn. Widziała jak Renata próbuje ratować jakąś kobietę w wojskowym pancerzu, ale próba okazała się daremna. Dobitnie potwierdził to wymowny gest zamykania powiek. Umarli przecież już nie widzieli…

W międzyczasie żołnierze pakowali na nosze pozostałą obsadę RM1. Ściągali kolejne bezwładne, pokrwawione i poszarpane ciała, kładąc je najpierw na betonie, a potem przenosząc na nosze. Najpierw mężczyznę w policyjnym pancerzu jednostki antyterrorystów, przelewającego się ratownikom przez ręce. Jego widok wywołał paroksyzm bólu na twarzy Rosjanki. Przecież jeszcze pół godziny temu widziała go w pełni sprawnego, żartującego i pocieszającego ją… tuż obok. Siedzącego na fotelu zajmowanym teraz przez Sarę.

- Udało mu się, żyje. - Parch złapała dłoń blondynki, ściskając ją mocno w geście otuchy działającej w dwie strony. Sama też tego potrzebowała i choć głos się jej trząsł, próbowała ułożyć usta w coś co dało się wziąć za uśmiech - Kładą go na nosze, pani Renata się nim zajmie. Nie takie rzeczy już robiła. B-będzie dobrze. Żyje, teraz tylko musi stanąć na nogi.

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo z paki zaczęto ściągać Hektora. Wydawał się oszołomiony i też ciężko ranny. Niemrawo poruszał głową i kończynami, sprawiając ratownikom masę problemów natury technicznej. Olbrzym w ciężkim pancerzu gabarytowo przewyższał większość zgromadzonych na dole ludzi, ale jakoś dali radę powoli transportując go do schronu przerobionego na punkt medyczny.

Maya mocniej zacisnęła szczęki aby nie szczękać zębami. Hektor wydawał się wielki i groźny. Ciężki do spacyfikowania, niezniszczalny… musiało być naprawdę źle, skoro i on dojechał do nich w stanie ciężkim.

Trzecia osoba zniesiona z ciężarówki też nie wyglądała dobrze. Leciała przez niosące pomoc dłonie, a ruda głowa kiwała się jej mało przytomnie na boki. Powgniatany, popalony i zakrwawiony pancerz który nosiła też wyglądał o wiele gorzej niż pół godziny temu. Teraz wydawało się, jakby kobietę przeciągnięto po poligonie i samym środku piekła.

- Cholira - wyrwało się Vinogradovej. Szybko otworzyła HUD bojąc się tego, co może zaraz zobaczyć. Przecież nie mogła przegapić sygnału śmierci… nic takiego nie miało miejsca, a ciężko było jej uwierzyć, że w normalnej sytuacji saper pozwoliłaby obcym ludziom nieść się jak dziecko bez ani jednego szarpnięcia i syku skargi. Zwykle to ona nosiła rannych, nie odwrotnie…

Podgląd na parametry życiowe grupy Black nie wyglądał dobrze. Większość portretów przecinało mrożące krew w żyłach, czerwone KIA, a pozostałej przy życiu trójce wykresy skakało jak szalone. Najgorzej było o Zoe - tam puls i tętno rwały się i skakało jak szalone, gdy żywy organizm walczył o każdy kolejny oddech. Hektor też nie wyglądał dobrze, ale wydawał się stabilny…

- Chelsey… co się stało? - informatyczka połączyła się z ostatnią Black, tą która samodzielnie wyskoczyła z ciężarówki i była jedyną kontaktową z RM1. Prócz Elenio, ale on akurat został na lotnisku i fizycznie ominęły go najgorsze walki.

Chwilę na łączu panowała cisza… o ile ciszą dało się nazwać hiszpańskie bluzgi, rzucane cicho pod nosem z częstotliwością karabinu maszynowego. Sylwetka parchatej piromanki obróciła się nagle na pięcie, a potem machnęła ręką, sadzając dupę bezpośrednio na lotniskowej płycie.

- Hóla niña - o dziwo głos w słuchawce wydawał się wesoły - A z baletów wróciliśmy, trochę się popierdoliło na mieście, ale bez tragedii. Mamy tego twojego lambadziarza, reszta jebnie w żyłę… - piromanka skleiła mordę, a potem westchnęła ciężko jakby jej kto dowalił tonę gruzu na barki - Wujaszek oberwał, nie widzi pendejo. Już wcześniej był bezużytecznym kutasem, ale teraz to już… ech, mierda - wymamrotała, grzebiąc za czymś po kieszeniach, aż wyciągnęła paczkę fajek i odpaliła jednego - Romeo dostał w szkitę śwuntem. Przebiło mu łydę… na razie nie potańcuje. Latarenka poskładała go w trasie jak się dało, no ale… - obróciła łeb obserwując jak nosze z rudym kurwiem wędrują pod ziemię - To wina tego cabrón! - warknęła ostrzej, zaciągając się porządnie.
Wydmuchnęła dym, bębniąc wściekle paluchami o beton i zaciskając pięść jakby miała ochotę komuś przyjebać dla zdrowotności.
- Okłamał nas jebany! Nie schował się w piwnicy, siedział polla w wielkiej bulwie. Jak zjebana piñata! On i reszta cywilbandy. Wszędzie były jakieś liany i pędy. Nas też chciały przerobić na nawóz. Wynieśliśmy dwóch. Jeden spuchnięty jak moja stara i w chuj ciężki. Trzeci nam się rozpierdolił za plecami. Esta bomba viva - prychnęła, spluwając między zgięte w kolanach nogi - Wybuchł jebaniec, rozwaliło go od środka. Żywa bomba… w to ich zmieniały te kokony. Bulwy… un perro muerto. A potem zjebał się nam na łeb kościół. Romeo i Wujaszek oberwali najgorzej. No ale jakoś wyjechaliśmy, aż ten drugi co go wycięliśmy z grządki się nie rozpierdolił. Na pace fury, za naszymi plecami. Przypierdoliliśmy na czołowe z mostem, poszedł silnik. Ogarnęłam capullo, dorwały nas gnidy. Resztę znasz - machnęła ręką do tyłu.

- Kokony? Ż… Żywe bomby? - przez plecy Brown 0 przeszedł lodowaty dreszcz. Pamiętała aż za dobrze co z Zoe znalazły w kanałach, ale tamto było dziełem xenos i nie wyglądało… roślinnie. Nabrała tchu, a potem powoli wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Bardzo się cieszę, że nic… że jesteście. Bałam się, że… że wy… tam na drodze. Dobrze, że wróciliście - wychrypiała, mrugając szybko i gapiąc się w ekran na siedzącą Latynoskę.

- Si… napakowało mu w bebechy jakiegoś wybuchowego gówna. Rozpruł się jak mi hermana po dwóch drinach. Bien, że chociaż ten Charles jeszcze jako tako i wygląd na normalnego gilipollas - Diaz machnęła ręka z fajkiem bagatelizując problem. Potem słuchała uważnie jak na nią, aż parsknęła w szczekaczkę - No te preocupes, nas nie tak łatwo zajebać. Nie tacy próbowali - dodała z uśmiechem który dało sie łatwo odczytać w głosie - A ty co porabiałaś, que? Zeszłaś na te parę minut z Kudłatego, czy już się przyspawaliście końcówkami na amen?

- Ekhem...
- Rosjanka odkaszlnęła zmieszana, odwracając poczerwieniała nagle twarz do okna. Widać znalazła tam coś arcyciekawego do obserwacji - Johan ma dużo pracy, razem z panem kapitanem sprawdzali magazyn amunicji i dok wozów strażackich. Ja przez większość czasu… siedziałam tutaj, znaczy na wieży. M… mieliśmy sytuację alarmową. Guardian namierzył kapsuły grupy Grey i uznał je za wrogi desant. Rozpoczął procedury namierzania, chciał ich zestrzelić. Razem z Sarą, kapralem Ottenem i panią sierżant Johnson musieliśmy… no… włamać się do podsystemu odpowiedzialnego za obronę artyleryjską i… wyłączyć go zanim… ich zabije. Prawie się udało - zmarkotniała, spuszczając wzrok na zaciśnięte na kolanach dłonie - Poszły dwie rakiety, jedna kapsuła nawet nie hamowała. Wbiła się w powierzchnię… ale inni… o-oni chyba… chyba wylądowali w miarę bezpiecznie.

- “Musieliście się włamać do Guardiana”... siiii. Wszyscy kurwa po kolei
- od strony Diaz wylało się całe wiadro ironii zakończone krótkim rechotem i splunięciem - Nie pierdol, że “prawie się udało”. Większość lambadziary posadziła dupska u nas? Posadziła. Znaczy odjebałaś robotę perfekcyjnie. Ty. Bez ciebie zdechliby w locie i nie zarejestrowali co im przeorało sraki na ostro i bez mydła przed grande finale. Por tu puta madre, powinni ojebać jakiś bar i dać ci za to cysternę najlepszej tequili. Jakbym cię znała wcześniej od razu brałabym do familii. W ciemno.

Twarz Brown 0 zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Nie przywykła do słuchania pochwał, szczególnie jeżeli nie wykonała pracy idealnie, ale to było miłe. Rozpogodziła się trochę, wracając uwagą do holoekranu przed biurkiem.
- Dziękuję Chelsey - wybąkała, uśmiechając się lekko. - Przecież nie mogliśmy ich tak zostawić… i przepraszam - wydusiła, a humor się jej zważył - Przez to nie zauważyliśmy wcześniej, że macie kłopoty. Dopiero jak Karl… się odezwał, ale… byliście daleko. Poza zasięgiem systemem obrony… prócz tego granatnika.

W szczekaczce zapanowała cisza i trwała póki Latynoska nie dokończyła fajka. Zaraz też odpaliła drugiego od tego jeszcze kopcącego, kiepa wyrzucając gdzieś za plecy.
- Te granaty to twoja sprawka? - spytała kontrolnie.

- N...nie do końca. Ja… ja tylko zhakowałam platformę, ale… nie mogłam. Wiesz co by się stało, gdybym… przez przypadek trafiła… przepraszam. - informatyczka zaczęła się jąkać - Pani sierżant was osłaniała… przepraszam - powtórzyła, gapiąc się na obraz palącej piromanki.

- Ej, Harcereczka, po chuja przepraszasz? - Black 2 spytała uprzejmie, unosząc łeb i ewidentnie lampiąc się na wieżę - Dzięki wam nas nie rozpruły, claró? Łeb do góry, dobra robota. Gracias. Tej drugiej też… a jebać. Jej też podziękuj chociaż wiem, że puta ratowała swoich kumpli, ale niech ma - zgodziła się łaskawie, wzruszając ramionami aby pokazać do jak wielkich poświęceń jest gotowa - Condorowi sama podziękuje, gdy mi się coño nawinie pod witę. Widziałaś go gdzieś?

- Kapitan Hassel niedługo pojawi się w HQ. Mamy krioalarm… trzeba udać się do schronu zanim wulkan… nas zatruje.
- wyjaśniła i sama westchnęła - Ktoś będzie musiał zostać tutaj, na wieży. Koordynować obroną lotniska. Czekamy na pana kapitana - dokończyła zniechęcona. Bo mieli przecież za mało problemów i bez kriowulkanów.

Eter komunikatora zatrzeszczał, coś skrzypnęło i stuknęło. Dwa uderzenia serca później w techniczne dźwięki wdarło się ciężkie, zmęczone dyszenie, przetykane hojnie krótkimi, drżącymi z bólu syknięciami. Gdzieś z tła dochodziło echo przytłumionych rozmów i hałasu towarzyszącego dużej grupie ludzkiej, zamkniętej na małej, ciasnej przestrzeni.
- Młoda. Ok? - syntetyczny lektor wyszczekał krótką informację.

- Zoe! - Rosjance wyrwało się zanim zdążyła pomyśleć. Wyprostowała momentalnie plecy, otwierając HUD. Parametry życiowe Black 8 wyglądały lepiej, ale ciągle daleko im było od sprawności. Przełknęła ślinę i dorzuciła szybko - Jak się czujesz? Pani Renata się tobą zajęła? Chcesz żeby ci coś przynieść? Albo… co u ciebie? U nas jest okey, nie musisz się martwić. Nic mi nie jest… Elenio też. Widziałam go na dole, jak… sterował dronem. I przynieśliśmy mu drugiego, tego z Brownpoint. Razem z Anatolijem… panem Morvinoviczem i jego ludźmi… byliśmy tam. Przywieźliśmy sprzęt dla… obsady. Dla nas i… dobrze cię słyszeć… dobrze że… przepraszam, na razie muszę tu zostać… w HQ… ale jak coś… poproszę żeby… - zacięła się, poruszając niemo wargami.

- A ty, hija de puta, nie powinnaś zdychać albo co? - Diaz wyszczerzyła się poczciwym uśmiechem starego zwyrola. - I co jest kurwa?! Mnie się już nie spytasz jak żyję, que? Bo co, jestem kaktusem?! Jebany rasizm - wyjojczyła z pretensją, dając do zrozumienia jak ten brak uwagi ją boli i w ogóle rani do krwi i samych kości.

Radio zaskrzeczało urywanym śmiechem, zwieńczonym ostrym napadem kaszlu. Dłuższy moment trzeszczał po łączu, aż zastąpił go syntezator.
- Tak łatwo się nie mnie pozbędziesz. Nie dzień dziecka. Handluj z tym - w mechaniczne sylaby wdarło się krótkie parsknięcie - Jest ok Młoda. Nic ci nie jest to ok.

- Claró que si, że nic jej nie jest. W końcu chcica z dzielni. Umie sobie radzić jak my - piromanka momentalnie wróciła do radosnego tonu, wyrzucając ramiona ku niebu - Ogarnęła nam wsparcie granatnika za ostatnim zakurwiałym zakrętem i jeszcze wyrolowała Guardiana żeby nam nie zestrzelił Greyów z orbity. Teraz musimy spiąć poślady, bo jebnął nam krioalarm. Wulkan się rozpruwa, niedługo będzie tu gorzej chujem wiało niż teraz. Więc ogarniaj się Latarenka. Musisz być na chodzie.

- Tu na dole jest schron, ten który pani Renata przerobiła na punkt medyczny. Powinniśmy… chyba cywile i ranni się zmieszczą
- Vinogradova usiadła pewniej w fotelu - Platformom bojowym kończy się amunicja, a jeżeli zejdziemy… musimy utrzymać lotnisko. Jeszcze 70 minut. - pokręciła głową - Ktoś zostaje na górze.

- Sprawdź ich. Szukaj lekarza
- tym razem odpowiedź Nash przyszła po parunastu sekundach - Trzeba sprowadzić lekarza. Green poza zasięgiem. Grey. Muszą mieć lekarza. Dla Ortegi. Bez tego jest wyłączony. Dla Hollyarda. Patino. Dla nas. Na przyszłość. Następnym razem możemy go potrzebować.

- Tak jest -
informatyczka przytaknęła, włączając ponownie HUD. Szybko przeglądała listę zrzuconych z nową falą ludzi, bardziej poświęcając uwagę podpisom ze specjalizacjami niż twarzom.

- Kabarynę mamy, trzeba znaleźć taksiarza i da się wyciąć na nowe balety - w tym czasie Diaz dłubała w zębach, kiepując faja o nadkole ciężarówki - Ktoś musi obejrzeć Wujaszka i nam go naprawić. On nie chomik, taśma klejąca nie zadziałała… - nie dokończyła, bo przerwała jej Brown 0.

- Jest! Grey 35 - zameldowała przez komunikator, zatrzymując obraz na portrecie młodego blondyna o bezczelnej minie - Maxymilian Sanders. Lekarz. Zrzucili go w dżungli, jest ranny ale ciągle żyje. - nadawała, przeglądając mapę - W jego grupie żyje dziewięć osób, na razie… chyba są bezpieczni. Na tyle, na ile mogą być na tej przeklętej planecie…. I nie trzeba jechać drogą. W hangarze stoi sprawny latacz. Pan Morvinovicz umie nim sterować… trzeba by… poprosić. - westchnęła - Poproszę go.

- Zrób konferencję.
- lektor wyrzucił proste zdanie, oddech po drugiej stronie słuchawki wydawał się spokojniejszy, choć przy okazji pojawiania się nowych rewelacji zęby Black 8 zaczęły zgrzytać ze złości. - Nasi i Hassel.

- Leniwa puta z ciebie, wiesz?
- piromanka po swojej stronie uniosła oczęta ku niebu, biorąc je na świadka własnej niedoli i ludzkiej złej woli. Szybko wybrała swojsko brzmiący kanał “pollas”, zawierający komunikatory trójki trepów z kanałów, Condora, Wujaszka i dwóch lambadziar z którymi właśnie trukała.
- Balle, to teraz mamy rozmowy w toku i pokój zwierzeń, cabrónes! - zajojczyła przez szczekaczkę. - Słyszałyśmy że niemytym siurem będzie tu zaraz zajeżdżać, ale no problemo. Bierzemy na klatę.

W eterze wpierw pojawiło się warknięcie. Przeszło płynnie syk rezygnacji i zakończyło skrzekiem będącym czymś w rodzaju przekleństwa.
- Kriowulkan. Nie każdy idzie do schronu. Ktoś zostaje. Trzeba się przygotować. Dwa Brownpointy i Blackpoint. Greenpoint poza zasięgiem. Mamy 3 kapsuły. Pancerze z hermetykami. Butle tlenowe. Zapas czasu i ochrona. Przy działaniu na powierzchni. Coś się znajdzie. Zapasowego. Zmiana ekwipunku, uzupełnienie leków i amunicji. Przyda się też wam. Przyda się nam wszystkim. - Obroża zrobiła chwilę przerwy, gdy jej właścicielka się rozkaszlała. Szybko jednak podjęła przekaz - Hollyard potrzebuje lekarza. Bez tego jest wyłączony. Potrzeba każdej pary rąk. Patino potrzebuje lekarza. Ortega potrzebuje lekarza. My też. Na przyszłość. Nie wiadomo jak skończy się następna rozróba. Kto tym razem i jak oberwie. Lekarz jest. Zrzucili go. Grey 35. Nowa fala. I jego grupa. Wsparcie obrony lotniska. Jedyne na jakie możemy liczyć od Centrali. Na ten moment. Wytrzymać. Musimy was osłaniać. - druga przerwa, tym razem dłuższa. - Są w dżungli. Latadło z hangaru. Da się polecieć. Przywieźć wsparcie. Medyka. Oni nie schowają się w schronie. Inni lekarze. Brak danych. Ten najbliżej. Dajcie odsapnąć. I pilota. Zmienić pancerz. Zgłaszam się. Ochotnik. Twoja decyzja Hassel.

- Latarenka dobrze habla, Condor
- do rozmowy dołączyła się i Latynoska - Wy prawi cabrónes zostaniecie tu, wskoczycie w szczelne pajacyki. My wydupimy po nowe dziwki na nasz wspólny balet. Nowa parchata fala to właśnie nasze wsparcie. Przez najbliższe 70 minut innego nie dostaniemy. A potem… no se - wzruszyła ramionami, a potem rozłożyła je bezradnie wciąż siedząc na betonie - Casanova ma nową zabawkę, druga czeka u nas w CH. Tylko trzeba ją przytargać. Pajacyki też. Tą strażacką kabaryną szybciej się tu wozić. A po konowała łatwiej lecieć. Też mnie zapisz na listę socjalną. - wyszczerzyła się po linii - A w ogóle pendejo mam do ciebie sprawę. Truknij jak będziesz wolniejszy. To… asunto privado. Prywata.

- Mogłabym… spróbować obejść system zamków kapsuły Greenpoint
- Brown 0 również dodała swoje w dyskusji - Cały, pełen Checkpoint sprzętu i leków. Tylko… to muszę zrobić stacjonarnie. Na miejscu. Czy… mogłabym prosić o pozwolenie na opuszczenie stanowiska? Chwilowo… niedługo wrócę kapitanie. - przełknęła ślinę.

- Ile mamy czasu? - Biały 1 czyli kpt Hassel najpierw zaczął od pytania do Sary. Blondynka pogrzebała coś na konsolecie i odezwała się po chwili.

- Według prognozy od kilku do kilkunastu minut. Prawdopodobnie 3-go stopnia. - odpowiedziała zaglądając w panel sterowniczy. Zdążyła się już znacznie uspokoić bo jak Brown 0 odczuła na własnej dłoni blondynka prawie ze skóry wyszła jak zobaczyła w jakim stanie wrócił a właściwie przywieźli go z misji w kościele. Oczy jej się załzawiły i broda zaczęła telepać i choć wybuch nie nastąpił okulawiona dziewczyna potrzebowała paru chwil by dojść do siebie. Teraz jednak wyglądało, że znowu względnie się trzyma w pionie. Wróciła na swoje stanowisko chociaż dłonie jeszcze trochę jej się trzęsły podobnie jak czasem nadal ocierała sobie oczy.

- Dobra. - zdecydował się w końcu oficer Raptorów. - Brygada RR, tu Gniazdo. Zaraz do was zejdzie Brown 0. Zgarnijcie ją do Greenpoint a z tamtą weźcie hermetyki. Wszystkie jakie będą. I butle z tlenem. Będzie tutaj kriowulkan w ciągu kwadransa. - kapitan gdy to mówił machnął ręka w stronę drzwi dając znać Rosjance, że może wyjść i robić swoje.

- Morvinovicz, tu kpt. Hassel. Przygotuj latadło do lotu. Wyślij swoją furą paru swoich ludzi z Black 2. Ona powie wam co zabrać. - odezwał się po chwili łącząc się z rosyjskim biznesmenem. Ale, połączył też do tego Black 2 więc mogła się zorientować o czym rozmawiają.

- A dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał właściciel klubu “H&H” słysząc ten stanowczy, policyjny ton który zdawał się go w naturalny sposób prowokować.

- Bo inaczej uznam, że sabotujesz nasz wysiłek wojenny. Przypominam ci, że mamy stan wojenny i przedstawiciele władz mają nadzwyczajne uprawnienia. Resztę usłyszysz od Black 2. - kapitan nie bawił się w ceregiele, a Rosjanin nie zdecydował się na otwarty konflikt więc rozmowa się urwała.

- Renata, jak wygląda sytuacja? - zapytał łącząc się z kolejną osobą. Chwilę słuchał co paramedyczka ma do powiedzenia po czym pokiwał głową. - Dobrze, więc jeśli dobrze rozumiem to na nogi w miarę prędko nadaje się tylko Black 8 tak? Świetnie, postaw ją na nogi, jest potrzebna tutaj. Dobrze. Tak, dzięki wielkie, rozumiem, zrób dla nich co będziesz mogła. - Raptor zakończył tą kolejną turę wydawania rozkazów i czas było je wcielić wżycie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline