Wysoki, brodaty blondyn stanął na drodze przed gankiem gospody. „Ogarnąć by się trza.. wszak między ludzi idę ” pomyślał, otrzepując sukienne spodnie z kurzu i pyłu. Poprawił wyciągniętą koszulinę i strzepnął źdźbła trawy z wełnianego kubraka. Poprawił sakwę.. „No, jakoś wyglądam..”
Wlazł do środka. Gwar, smród potu pomieszany z zapachem kaszy i wina.. przeszedł przez izbę, pokłonił się temu staremu wieprzowi- Helmutowi. Za szynkwasem krzątał się Olaf. „Napić się, zlać się z tą czernią, nie wyróżniać się, nie myśleć zbyt wiele- może będę wtedy jak i oni … szczęśliwy?” „Guten Abend, Olafie, niech mateczka Shallyia ma cię w swej opiece… tak, kufelek piwa jeślisz łaskaw, ale ten z większych.. ssie mnie tak coś dzisiaj”
Stał tak oparty o szynkwas. Patrzył na szczerbate gęby chłopów. Sękate, spracowane ręce, grzbiety zgarbione od ciężkiej tyry. I ich baby.. te młodsze, podfruwajki jeszcze jakoś wyglądały… ale stare… wyciągnięte piersi, brzuchy rozdęte licznymi ciążami.. „a jednak się weselą…”
Na sali zawrzało. To Mathias i Jurgen, jak zwykle wzięli się za łby. Widać siedzieli tu już dłużej.. „Przeproszą się zaraz i wycałują.. a potem pobiją się znowu..”
Wyszedł na ganek. Siedziała tu już.. „Jak jej tam?” Alicja. Mruknął coś na powitanie i stał podpierając bieloną ścianę gospody. Owady grały swą wieczorną pieśń, jakiś pies podszczekiwał w pobliżu. Bruno pił piwo gapiąc się to na wieś, to na jakieś dzieciaki puszczające kaczki na stawie. „Ładnie, nie?” zagadnął dziewuchę… była już lekko pijana.. |