Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2018, 22:29   #536
Morel
 
Morel's Avatar
 
Reputacja: 1 Morel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputację
Już po kilku minutach jazdy Oleg natknął się na zamaskowanego łucznika stojącego na drodze tak by go było widać. Miał niejasne wrażenie, że w trawie kryje się jeszcze kilku, którzy zaraz zajdą go od boków i tyłu.
Zmarszczył brzydko twarz, jakby przypadkiem napił się nie świeżego mleka. Rozłożył szeroko ręce i z rezygnacją wyszedł na środek drogi. Nie lubił takiego zachowania - zasadzek i cwaniakowania - nie lubił się z nim spotykać, ale stosować wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej teraz najchętniej sprałby tego człeczynę po mordzie, ale nie był głupi. Nie aż tak, ale mimo to z ostentacyjnym obrzydzeniem patrzył na łucznika.
Co to za szopka? - wycedził w końcu. - Jak twoi koledzy nie robią kupy w tej trawie, to może do nas dołączą? - wypowiadając te słowa przypomniał sobie uczucie towarzyszące klepnięciu w potylicę matczyną ręką. Nawet skulił się tak jak wtedy, kiedy mamka próbowała oduczyć go pyskówek. Niestety do dziś nie pojął tej lekcji.
Stojący naprzeciwko Olega łucznik otworzył szerzej oczy i wypuścił strzałę. Oleg przysiągłby, że przeczesała mu włosy.
- O kurwa, przepraszam! - krzyknął strzelec - to ze zdziwienia. Chłopy, to Oleg jest! Żem Cię dopiero po głosie poznał! Skąd te siniaki na twarzy? Teraz dla Granicznych jeździsz? - wykrzykiwał nerwowo pytania, widać nadal przejęty, że o mało nie zabił znajomka. Oleg rozpoznał Średniego Johna, jednego ze zbójów… jednego z drużyny Sala. Sam Sal też po chwili pojawił się obok niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a razem z nim ośmiu jego ludzi.
- No kurwa no nie! No zajebie! - Wykrzyczał po chwili strachu, kiedy już poznał łucznika i rozpędził się w jego kierunku zaciskając dłonie w pięści. Szczęśliwie dla włóczykija Średni John wiedział, że pijaczyna nie stanowi dla niego zagrożenia, choć sam agresor zamierzał udowodnić mu, że się myli. Szybko jednak odpuścił bo nie zamierzał uganiać się za chłystkiem, lub - dla postronnych obserwatorów - po namyśle postanowił uniknąć kompromitacji. Zwolnił więc kroku i jedynie złowrogo wskazując palcem prosto w Johna zwrócił się w kierunku Sala.
- Weź Panie go trzymaj z daleka, bo jak dorwe to kości porachuje! - Odgroził się jeszcze raz i z pełną powagą wysunął dłoń do herszta ongiś banitów.
- Się działo kutwa.. - Oleg kręcił znacząco głową mówiąc do Salefika - Żołnierze, krasnoludy, zbóje miejskie i co nie tylko. A te psie syny mnie w niewolę wzięły, ale się wyrwałem. Stąd to przebranie - wyjaśnił pokrótce prezentując jednocześnie strój i uczesanie, które miały być zmyślnym kamuflażem. - Jednego mam nawet na pace - rzekł z dumą wskazując kciukiem w kierunku wozu.- Wezmę go na przesłuchania, tylko że teraz chłopaki zajęci. Bitka wre, a ja się tam nie pcham na siłę. Nie lubię tłoku, przecież wiesz. A jak wam minął czas przyjaciele zacni? Za pan brat z prawem i uczciwością jak przystało? Czy po staremu? - Zaśmiał się trykając Sala łokciem.
- My tu prowadzimy działania partyzanckie - Mniejszy niż Średni John, ale Większy niż Mały Johann dumnie wypiął pierś - znaczy napadamy na tych, co po spyżę jeżdżą.
- I nie dajemy się złapać - Sal uśmiechnął się - barka się wzięła i rozbiła, a przecież nie będziemy brzegiem zapierdalać. Tyle że Graniczni całymi zespołami jeżdżą i trudno coś zrobić. Jak sytuacja w mieście? - zapytał.
- Czyli po staremu, tylko, że teraz się ładniej nazywa. Działania partyzanckie proszę pana. - Oleg zaśmiał się i machając groteskowo rękoma parodiował głos Johanna.
- Ee w mieście.. Brudno i śmierdzi, ale to już wiesz, no i moi nowi koledzy właśnie są szturmowani przez tych śmierdzieli. Ale dadzą radę. Miasto aż roi się od Khazadów. O ile się nimi dogadają. Poza tym niewiele więcej wiem. Jakiś czas temu poszedłem na spacer i jestem tu.
- Czyli też po staremu - uśmiechnął się były zbój i zamyślił się - potrzebny Ci ten wóz do czegoś? Jakieś plany działań kolega ma? - zapytał.
- Właściwie to niekoniecznie jest mi potrzebny. Miałem plany co do tego zakneblowanego jegomościa między ładunkami, ale ostatecznie za dobrą butelczynę puszczę razem z nim - Oleg wyszczerzył przyjaźnie zęby - A plan był taki, żeby podpatrzeć cichaczem, co te szuje bez matek tutaj knują. Wy dołączycie do bitki?
- To czemu jedziesz w przeciwnym kierunku? - zdziwił się Sal. Ale szybko przypomniał sobie ile Oleg potrafi wypić i przestał się dziwić.
- Duży, weźmiesz Małego i wóz i ukryjecie w obozie. A my - odezwał się do Olega i reszty - ruszymy się rozejrzeć w obozie wroga, póki są zajęci. Co Ty na to?
- A w tym kierunku bo.. Żeby ich zaskoczyć, gdyby.. Ee.. no dla zmyłki cwaniaczku. - Żachnął się Oleg i odwrócił twarz.
- Czyli na obóz jedziecie tak? To ja z wami. - znów się uśmiechnął - trochę tam byłem to wam wszystko pokażę. Zobaczymy co z tymi biednymi konikami, bo im się wszystkie potruły, oprócz mojego - Oleg puścił znaczące oczko.

***

We wrogim obozie niewiele się zmieniło. Wrogi dowódca i jego dziesięciu ochroniarzy nadal stali na wzgórzu i obserwowali szturm. W samym obozie wroga pozostało, jak policzyli, siedem par strażników - pilnowali budynku sztabu, traktu, którym Oleg odjechał, północnej i południowej strona obozu, obu zagród dla koni, a jedna para patrolowała teren. Kręciło się też po nim sporo czeladzi i innych indywiduów bez większego znaczenia taktycznego. Trwał szturm, lecz choć większość głów patrzyła w kierunku miasta, szanse na wejście do obozu i bycie niezauważonym za dnia i tak były bliskie zeru.
Można było jednak obejść obóz bokiem, co też uczynili. Znający okolicę lepiej Oleg wybrał podejście od południa. Będąc na prawej flance szturmujących zauważył dwie rzeczy - po pierwsze, szturm wchodził w decydującą fazę - wróg pchał się już na mury. Po drugie - kilkaset metrów na południe, barek należących do, nomen omen, południowców pilnowało może dziesięciu, piętnastu żołnierzy.

Widząc kulminację natarcia włóczykij wzdrygnął się na myśl, że miałby znaleźć się w jego centrum i podziękował bogom, że może obserwować je z tak daleka. Rzut oka na wyraz twarzy na Salefika, który również ze swej natury nie lubił znajdować się w centrum zamieszania, pozwolił na porozumiewawczy, niemy grymas między znajomymi.
- A łódkę chcesz? - Zapytał cicho skinieniem głowy wskazując cumowisko.
Sal wytężył wzrok mrużąc oczy.
- Dwunastu - wykrztusił w końcu - Bierzemy ich - Oznajmił krótko, a cała drużyna ruszyła zajmując oddalone od siebie pozycje, jakby w tych dwóch słowach ich herszta zawierał się komplet dyspozycji, strategii, uwag, przemyśleń i motywacji. Oleg odpowiedział jedynie krótkim uśmiechem. Zwykle nie miał okazji towarzyszyć banitom w walce, ale wiedział, że to nie chłopaki z pierwszej łapanki. Zresztą ewidentnie każdy doskonale wiedział co robić.

- Dzielimy się na trzy drużyny po trzech. W każdej grupie dwójka z przodu, jeden z tyłu. Atakujemy na sygnał. Jeśli ruszą w naszym kierunku dwójka z przodu zostaje ukryta. Trzeci wycofuje się i strzela. Kiedy przednia dwójka zostanie za plecami pościgu kończymy robotę. Jeśli się wycofają i ukryją atakujemy w piątkę, środkiem i po jednym z flanek. Reszta skraca dystans i nas ubezpiecza - wyjaśnił plan działania i nie oczekując dodatkowych pytań, jak wszyscy, wtarł w twarz wilgotną glebę - Idziesz ze mną środkiem, na przodzie. - Były to ostatnie słowa jakie padły z ust Sala. Po nich banda banitów porozumiewała się już wyłącznie znakami i gestami.

Grupa starała się poruszać bezszelestnie. Wyczekując dobrego momentu na zmianę lokalizacji jak lisy, nisko nad ziemią prześlizgiwali się od osłony do osłony. Zawsze pozostawali ze sobą w kontakcie, zawsze ktoś kogoś widział i przekazywał dyskretne znaki. Odległości między drużynami zwiększały się stopniowo. Pierwsza na pozycji znalazła się grupa Sala. Przesunięta do dołu otwarta, płasko ułożona dłoń nieomylnie oznaczała polecenie ukrycia się, a zaciśnięta w pięść z wyprostowanym małym i serdecznym palcem oznaczała, że tu zostaniemy. Oleg skrupulatnie przekazał wiadomość dalej. Kiedy już znalazł dla siebie kryjówkę w gęstych zaroślach mógł obserwować działania pozostałych grup. Po chwili zaczął rozumieć strategię.

Zespoły ustawiały się tak, jakby wiedziały, co zrobią ich ofiary w momencie ataku. Ludzie to tylko śmieszne zwierzęta, takie świnki na dwóch łapach i kiedy strzały nadlecą nie wiadomo skąd odruchowo poszukują osłony. Trudno się jednak schować przed ostrzałem jeśli prowadzony jest z trzech stron, zwłaszcza, jeśli atakujący wie, gdzie się schowasz. Zanim zorientują się, że ich kryjówki nie są bezpieczne powinni odnieść już dość spore straty. W najgorszym razie ukryją się na barkach, ale już strzelcy postarają się by im to uniemożliwić, albo chociaż utrudnić.

Po chwili także pozostałe jednostki zajęły pozycje. Nieruchome ciała i zgniłozielone szaty niemal idealnie zlały się z otoczeniem. Nawet ruchy rąk przekazujących sygnały przypominały poruszane wiatrem, wiotkie gałęzie strzelistych krzewów głogu, między którymi się ukryła się grupa najbliżej cumowiska. Drużyna znajdująca się z prawej strony Olega była tą najbardziej oddaloną. Znaleźli kryjówkę w niewielkim zagłębieniu otoczonym młodymi sumakami. Ich opadające liście przesłaniające pokryte błotem twarze pozwalały niemal bezczelnie wpatrywać się w cel, między którym pozostał już tylko kilkunastometrowy pas nadrzecznych traw. Obecność grupy Sala i Olega skrywała gęsta połać pokrzyw przerastająca krzewy akacji. Mimo, że musieli pozostawać w niskich pozycjach widok ułatwiały niedawno wydeptane ścieżki.

Padł sygnał. Sztywna dłoń przecięła powietrze. Wyprostowały się sylwetki łuczników. Chwila na wycelowanie i szum rzecznego nurtu oraz dźwięków żołnierskich rozmów uzupełnił świst lotek. Pierwsze pociski kierowane były w posiadaczy łuków. Przy tej odległości kusza zrobi taką samą dziurę, co łuk, ale wolniej się ją ładuje i każdy wie, że z kuszy strzela ten, co z łuku nie potrafi.
Nim usłyszeć dało się stukot grotów ciała łuczników znów zniknęły w zaroślach, a czujne oczy wypatrywały reakcji gotując się na kolejny atak, lub pozorowaną ucieczkę.
 
Morel jest offline