"Niech ich wszystkich dunder świśnie." - Reichmann nie tak sobie wyobrażał dołączenie do ocalałych. Nie dość, że jak zwykła raubiterska maść z lasów przy rzece Stir go okradli - to i w razie jakby te chodzące śmierdziele ich pożarły nie miał jak się bronić. Reichmann już otwierał usta by powiedzieć gdzie widział mniejszy lud - ale do jego uszu i oczu dotarła smuga dymu na horyzoncie, a zaraz po tym kolorowa grupka wyskakująca z gąszczy lasu.
Gdyby nie okoliczności to widok Reichmanna stojącego za halabardnikami, z dłońmi za sobą - zupełnie goły i wesoły prócz skórzni i ubrań kilka metrów za walczącymi na śmierć i życie byłby komiczny. Reichmann już nawet gotował się do ucieczki gdyby jednak umarlaki się do niego przebiły - lecz do tego nie doszło. Teraz właściwie miał czas na przyjrzenie się nowoprzybyłym, widział w nich szansę - szansę na odzyskanie swoich rzeczy no i może zarobek. Z pewnością nie byli tak wrogo nastawieni do niego, jak ta banda Jochana.. Z pewnością. I tak nie mieli mu czego zabrać - bo ta banda imbecyli i tak wszystko zabrała. Wszystko, od parszywego koca, przez suchą pajdę chleba do pięknego nobliwego kapelusza z rondlem. To, że Reichmann bandy Jochana nie lubił było mało powiedziane.
Steffen był mężczyzną ewidentnie po czterdziestce, średniego wzrostu. Blada sucha cera, podkrążone oczy i wychudzona aparycja sugerowały że nie był zbyt majętnym człowiekiem. No i do tego ten cudaczny uśmiech, nieco przetłuszczone włosy... sytuację może ratował ten męski, zadbany dojrzały wąs.