Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2018, 22:18   #278
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oJCPtSnAn7E[/MEDIA]
Nie było dobrze. Ale jednak miało się chyba ku lepszemu. Black 8 wylądowała w tym samym miejscu gdzie wcześniej spotkała Patino. Ale tym razem to ona była w roli pacjenta. I nad nią krążyła blondynka w egzoszkielecie. Znaczy nie tylko bo właściwie wszyscy którzy wrócili żywi z RM1 wyglądali makabrycznie. Jednak Herzog zdołała każdego z nich ustabilizować. Potem zaczęła swoje ratownicze cuda by naprawić co się da. W końcu musiała z kimś rozmawiać. Pewnie o niej, bo patrzyła głównie na nią jak i na pozostałych pacjentów tego podziemnego budynku udającego OIOM. W końcu pokiwała głową na znak zgody i podeszła do leżącej na łożu boleści saper. Zaczęła zszywać, cerować, wstrzykiwać, przemywać chociaż pod wpływem stymulantów rudowłosa kobieta prawie tego nie czuła.

- Masz ciała obce pod skórą. Myślę, że jakieś szrapnele albo kawałki gruzu. Nie zdążyłam ich wyjąć. Nie powinny cię boleć po stymulantach ale nadal tam są. Trzeba się ich pozbyć jak najszybciej bo wda się zakażenie. Dlatego teraz postawię cię na nogi bo kapitan tak kazał ale jak tylko się da masz wrócić tutaj to wyciągniemy ten syf. Jeśli to zignorujesz to nie wiem co się stanie ale nic dobrego. Rozumiemy się? - blondyna wciąż mówiła nie przerywając pracy. Na sam koniec walnęła kolejne stymulanty i wreszcie Black 8 poczuła się chemicznie zdrowa. Bojowa biochemia po raz kolejny postawiła ją na nogi i choć wiedziała, że to sztuczne uczucie to przestała czuć jakiekolwiek dolegliwości.

Los po raz kolejny pokazał jak przewrotna, cyniczną kreaturą jest. Szczególnie, gdy rozpatrywał przypadki osób z metalowymi obręczami wokół karków. Wtedy, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wypaczał ich życia, fundując zmiany perspektywy przy których kalejdoskop wydawał się raptem statycznym, nudnym obrazem w dwóch wymiarach.
- Ortega. Hollyard - ręka która jeszcze parę minut temu trzęsła się na podobieństwo kończyny rasowego alkoholika na głodzie, teraz pewnie sunęła po klawiaturze, wydobywając z syntezatora mowy kolejne słowa. Aż dwa - dwa najważniejsze punkty programu, zamknięte z Nash pod powierzchnią ziemi. Czasowo, lecz i to wprowadzało niepokój gdzieś na dnie parchatej duszy.
O dziwo jeden z większych problemów odpadł sam, mianowicie Hassel i jego ewentualne roszczenia co do naprędce zmontowanego planu.
- Co z nimi? - krótkie pytanie pozwalające Nash oderwać myśli od tego, że cała mundurowa zgraja widziała ją nieprzytomną i słabą, co nie powinno mieć miejsca… do tego jeszcze skurwysyny ją tu przynieśli. Jak worek ziemniaków. Albo ślepego szczeniaka. Urażona duma piekła równie mocno co spalona napalmem skóra na plecach przed podaniem odpowiednich leków. Chemia organiczna po raz n-ty udowodniła że jest zdolna do cudów przekraczających spektrum ludzkiego pojmowania.
Saper zagryzła wargę i uciekłszy wzrokiem gdzieś w bok dodała ostatnie pytanie:
- Co z Patino?

- Ortega ma uszkodzony odłamkiem nerw wzroku. Trzeba operować. Odłamek przebił się przez hełm i utkwił w czaszce. Nie zrobię tego tym co tu mam. A Karl ma zgruchotaną kość. Trzeba dobrać mu mieszankę regenerującą i wykonać zabieg. Nie mam ani mieszanki ani kwalifikacji by to zrobić. Mogę im stłumić ból, pozszywać i tyle. Z tobą skoro pytasz, jest inaczej. Żadne poważne organy nie zostały uszkodzone zbyt mocno by stymulanty nie załatwiły sprawy. Tylko te ciała obce masz do wyjęcia. - paramedyczka w egzoszkielecie kończyła swoje zabiegi mówiąc trochę zamyślonym albo skoncentrowanym na czym innym głosem. Pewnie na tym właśnie co robiła. Chyba skończyła bo cofnęła się o krok i przyglądała się krytycznie Black 8.
- A Patino pewnie mu się nie pogorszyło skoro nie ma go tutaj. A polepszyć samo mu się nie polepszy. - chyba była zadowolona ze swojego dzieła bo skinęła lekko głową na chwilę łapiąc kontakt wzrokowy z saper. - Gotowe. Możesz ubrać pancerz i resztę. - powiedziała wskazując na pobliski stół gdzie leżało oporządzenie Nash.

Szybkie spojrzenie w dół, tam gdzie reszta ciała, zwieńczone cichym mruknięciem aprobaty. Wygalało na to, że saper wracała do gry. Kiwała głową do taktu streszczenia medycznego paramedyczki, zemszcząc w duchu na czym to świat stoi. Przy fragmencie o konieczności usunięcia “ciał obcych” prychnęła, kręcąc karkiem powoli na boki.
- U mnie zbędne. Ale dzięki. Że ci się chciało. I za tego złodzieja. Za info przed akcją. - przekazała lektorem, w międzyczasie łapiąc za pierwszy kawałek blachy do założenia na plecy. Naraz zamarła w pół ruchu, mrużąc czujnie złote ślepia. Zakładnie zniszczonego, podziurawionego pancerza mijało się z celem. Potrzebowała nowego, a także nowego kombinezonu.
- Macie tu zapasowe ciuchy? - wystukała pytanie, przyglądając się blondynce z pryczy - Zwykłe. To się nie nadaje do niczego - wskazała broda na popalony, zakrwawiony i dziurawy drelich w barwie więziennej pomarańczy.

Pytanie chyba zaskoczyło paramedyczke bo w pierwszym grymasie przyznała się miną i gestem do niewiedzy. Skrzywiła usta i rozłożyła ramiona. Ale po chwili zastanowienia jakby sobie coś przypomniała.
- Możesz spróbować w magazynie. Może coś znajdziesz. - powiedziała wskazując dłonią na jedne z widocznych drzwi.

Black 8 podniosła się powoli do pionu, dla asekuracji opierając ramię o ścianę. Spodziewane ataki nudności, zawrotów głowy oraz podwójnego widzenia nie nastąpiły. Szczęśliwie Herzog znała się na robocie. Fizycznie Parch wróciła do formy, choć zmęczenie kotłowało się pod rudą czaszką, ćmiąc migreną gdzieś za oczodołami.
- Centrala zrzuciła nową falę. - przekazała lektorem, pukając wymownie Obrożę - Mają lekarza. Przyniesiemy ci go. Taki jest plan, dlatego Hassel kazał mnie składać - w złotych oczach pojawiły się cyniczne błyski. Zgasły jednak szybko, wygonione przez skupienie. Skoro stała na nogach, Ósemka musiała zacząć działać. Kiwnęła medyczce głową w ramach podzięki i pożegnania. Przeszła trzy niepewne kroki, lecz nie czując bólu, wyprostowała pewniej plecy.
- Masz tu narzędzia? Do operacji - dodała, odwracając się przez ramię do jasnowłosej kobiety - Ortegi. Patino. Hollyarda. Damy ci lekarza. Gorzej ze sprzętem.

- Nic wam nie mogę dać. Sama mam braki w zaopatrzeniu. Przykro mi. A jakiś prawdziwy lekarz albo ktokolwiek z personelu medycznego by się przydał jak jasna cholera. Bo na razie zostałam z tym sama.
- blondynka rozłożyła ręce na znak braków w zaopatrzeniu a potem wymownym gestem ramienia wskazała na zajęte łóżka. Ten zaimprowizowany chyba w dawnej wspólnej sypialni schronu cywilnego wyglądał jak improwizowany punkt polowej pomocy. Z prawdziwym szpitalem wspólne miał to, że pacjenci leżeli na łóżkach. I ten specyficzny zapach środków odkażających, antyseptyków, walających się zużytych medpaków i stimpaków, opakowań po bandażach, petów których nie miał kto uprzątnąć. Podobnie wyglądali ludzie. Wojskowi. Pobandażowani, posmarowani maściami, z kończynami w łupkach czy temblakach, i tym porozwieszanym czy odłożonym wyposażeniem wojskowym. Pancerze, oporządzenie taktyczne, broń, amunicja, magazynki, pasy z granatami… Wszystko leżało albo wisiało na widoku i często przy swoich właścicielach. Jednym słowem ta improwizacja, brak czasu i zasobów wyzierało się z każdego kroku i spojrzenia w tym podziemnym budynku. I cały medyczny personel tego miejsca składał się tylko z jednej, blondwłosej osoby paramedyczki Renaty Herzog.
- Idę zobaczyć co z nimi. Powodzenia, i koniecznie przywieźcie kogoś jeszcze. - machnęła ręką na pożegnanie i odwróciła się w stronę łóżek zajętych przez Ortegę i Hollyarda. Policyjny antyterrorysta leżał na łóżku obok operatora broni ciężkiej z karnej jednostki skazańców. Tak samo zmaltretowani w ciągu ostatnich kwadransów i potrzebujący pomocy chirurga z prawdziwego zdarzenia.

- Zobaczę co da się zrobić. - Nash wystukała krótkie pożegnanie, zaczynając przebijanie się do wskazanego magazynku, choć złote oczy i tak ciążyły ku dwóm posłaniom z zalegającymi na nich ciałami Raptora i Parcha. Niby nic, kolejne ofiary toczących się wokoło potyczek… tylko akurat przy tych dwóch ciężko było przejść obojętnie. Widząc jednak że paramedyczka kieruje się w ich stronę, saper przystanęła, by odbić na prawo i lawirując między improwizowanymi łóżkami, dostać się do magazynu. Nie należała do wybrednych jednostek, akceptowalne ciuchy musiały być całe.
I w innym kolorze niż urzygana, więzienna pomarańcza.

We wskazanym przez blondynkę pomieszczeniu dawniej chyba była jakaś szatnia czy inna przebieralnia. W każdym razie pod ścianami i w pomieszczeniu stały rzędy, klasycznych szafek i wieszaków. Niektóre szafki były otwarte i świeciły pustką a inne na odwrót. Podobnie wieszaki. Dominował dość robotniczy styl w postaci różnych kombinezonów i kurtek roboczych. Czasem trafiły się jakieś uniwersalne spodnie albo fartuch. Nawet jakieś ręczniki i plecaki tam były. Większość rzeczy nosiła wyczuwalny, piwniczny zapach najwidoczniej leżąc tutaj nie od wczoraj. Jednak mimo to znaleźć się dało też trochę ubrań mogących uchodzić za takie jakie zazwyczaj dominowały na cywilizowanej ulicy gdy nikt do ludzi nie strzelał ani nie próbował pożreć. W pewnym momencie drzwi na korytarz uchyliły się i do magazynku ktoś wszedł. A raczej dokuśtykał się. Dało się usłyszeć od razu nieregularny rytm kroków i wyraźne problemy z robieniem tych kroków.

- Już na nogach? Cholera, szkoda. Myślałem, że cię zdążę jeszcze w wyrze dopaść. - mruknął Patinio gdy w końcu wyszedł za któregoś rzędu szafek i mogli się zobaczyć na własne oczy.

W pierwszej chwili saper stężała, zamierając w bezruchu ze skórzaną kurtką w dłoniach. Krótka chwila zaniepokojenia przeszła w irytację. Tak było łatwiej, nie musiało się myśleć o całej masie komplikacji i tym, że dała się podejść jak szczyl. Na dodatek kuternodze.
- I co byś zrobił? - wystukała szybkie pytanie, wciąż zwrócona do szafek. Grzebała w nich zawzięcie, wyszukując pasujące ubrania. Na ławce obok kurtki wylądowała podkoszulka, spodnie, a nawet para skarpet. To również było prostsze, niż konieczność odwrócenia się i spojrzenia na pieprzonego Meksa twarzą w twarz.

- No jak to co? - Latynos obruszył się za taką niedomyślność rudowłosego Parcha. Zaczął kuśtykać przez alejkę ułożoną z rzędów szafek w kierunku grzebiącego w nich skazańca. - Wreszcie byś była taka jak należy. I byś nie mogła się dąsać i gadać głupot. No a ja wreszcie bym mógł wyłożyć wszystko jak należy. - mówił z przekonaniem zbliżając się coraz bardziej do przebierającej się Nash.
- No a tu co? Wreszcie mi dali przepustkę, przychodzę i co? Puste wyro. - zatrzymał się gdzieś o krok od rudowłosej saper i wskazał z pretensją na ławkę między szafkami jakby to właśnie było wspomniane puste łóżko o jakim mówił. - W ogóle się nie starasz wiesz? - powiedział z wyrzutem i uniósł brwi do góry.

- Wiem - lektor wyszczekał odpowiedź, na podłogę poleciały resztki płyt zdekompletowanego pancerza. Po nich przyszedł czas na nadpalone i porwane strzępy uniformu. Parch ze złością szarpała warstwami ubrania, pozbywając się ich aż do momentu, gdy została w samej Obroży. Z premedytacją omijała trepa wzrokiem, udając zaabsorbowanie zmianą garderoby.
Chciała napisać coś jeszcze, podniosła nawet dłoń do holoklawiatury, lecz zanim wcisnęła cokolwiek dłoń owa zwinęła się w pięść, uderzając z łoskotem w drzwiczki metalowej szafki.

Łup!

Jej wina.

Łup, łup!

Nie postarała się. Spierdoliła koncertowo wręcz. Nie przewidziała żywej bomby w ludzkich flakach. Nalegała aby chujka zabrać, ryzykując zdrowiem i życiem reszty ekipy.

Łup, łup!

Miała pilnować. Ortegi i Diaz. Hollyarda.

Łup, łup!

Przywieźć ich w jednym kawałku. Nie udało się, powinna wcześniej przewidzieć komplikacje, szybciej reagować na zmiany pola bitwy. Zawiodła ich, nie ochroniła.

Łup, łup, łup!

Gdyby bardziej się starła, dwa łóżka po drugiej stronie drzwi pozostały by puste. Hollyard bujałby się do swojej narzeczonej. Ortega włóczył z Diaz pilnując, aby nie narobiła więcej głupot niż to absolutnie konieczne. Ani nie wpakowała się w nowe kłopoty.

Łup, łup, łup, łup!

Zawiodła ich.

Łup, łup!

Raz, drugi. Trzeci. Szósty. Dziesiąty. Dwudziesty. Uderzała raz po raz, wgniatając cienką blachę, a hałas zlewał się z głuchym warkotem Ósemki, podbitym dyszeniem przez zaciśnięte do bólu szczęki.
Zatrzymała się dopiero po dobrej minucie, dysząc ciężko i zgrzytając zębami. Opuściła rękę, zostawiając na wgniecionych drzwiach czerwone rozbryzgi.
- Wiem - powtórzyła obrożą, a nagą skórę pleców zaatakował chłód, gdy obróciła się i oparłszy je o szafkę obok, zjechała na podłogę, uderzając pośladkami o płytki. Usiadła po turecku, grzebiąc w dawnym szpeju za paczką papierosów. Wyciągnęła jednego pokrwawioną dłonią, dwa uderzenia serca później w szatni rozszedł się zapach nikotynowego dymu.

- Ehh… - Elenio westchnął widząc całą scenę która chyba go jednak zaskoczyła. Westchnął a potem pokuśtykał w stronę siedzącej na ziemi kobiety. Znowu zastękał gdy usiadł na ławce i wyglądało to bardzo niezgrabnie gdy tak musiał sztywno wyciągać nogę przed siebie by usiąść na skraju ławki. Zamiast po prostu usiąść jak to robili zdrowi i sprawni ludzie to wyglądało to jak cały proces siadania.
Gdy jednak wreszcie usiadł pochylił się nad siedzącą obok kobietą i wziął w swoje dłonie jej świeżo skaleczoną dłoń.
-Trzeba nad tobą popracować wiesz? - pokręcił głową oglądając pokancerowaną skórę - Słuchaj wyraźnie, pełnymi zdaniami co do ciebie mówię. A nie sobie coś tam ubzdurasz pod tym rudym łbem, co? - powiedział z pretensją lekko potrząsając wciąż trzymaną dłonią w stronę owego rudego łba. Sięgnął po jakiś zapomniany ręcznik i zaczął przecierać drobne skaleczenia.
- Jak mówię, że się w ogóle nie starasz, to znaczy o te puste łóżko o jakim mówię. A nie o jakieś coś innego. Jak już tak na mnie lecisz i kiślujesz to do cholery musisz kumać w lot co do ciebie mówię. Jasne? - powiedział strofującym tonem trochę wymachując w bok trzymanym ręcznikiem. Chwilę ocierał jeszcze tą dłoń Nash z wciąż napływających drobinek krwi.
- Nie bój się. Jakby ktoś uważał, że to twoja wina już byś o tym wiedziała. Choćby Karl. Gadałem z nim chwilę jak cię szukałem. Powiedział mi gdzie polazłaś. A jakby Obroża uważała, że spierdoliłaś to by cię rozjebała i tyle. - dodał znowu z zauważalną już złością wciskając drobiny krwi w ręcznik. Przyjrzał się chwilę bo krwawienie zaczynało słabnąć.
- Jeszcze po złości sama se łapę rozpierdol. No to jest właśnie to czego nam teraz tutaj brakuje. - popatrzył na nią krytycznym wzrokiem zanim znowu zraniona ręka nie przykuła jego uwagi. - Więc nie bój się. Zrobiłaś co się dało. Byłem tam i widziałem co się działo. Lepiej niż ktokolwiek kto tu został. To była chujowa akcja jak tylko tam zajechaliśmy. Ale ktoś ją musiał wykonać i spadło na nas. I do cholery to nie jest pierwsza akcja w jakiej brałem udział, i nawet tutaj, trochę tych przygód z tymi pokrakami miałem. I poszło nam tak dobrze jak się dało w tak chujowej sytuacji. O mało bez czego nikt z was by nie wrócił. Karl i sierżant nawet jakby zostali na górze i odjechali nie wiem czy by przetrwali sami do powrotu na lotnisko. Więc przestań do cholery ryć sobie ten rudy łeb jakimiś urojonymi schizami. Bo się robisz nie do wytrzymania. A w ogóle to ile mam czekać na tego buziaka na przywitanie? Przylazłem do ciebie, a trochę mnie to kosztowało by kurwa zejść po tych jebanych schodach, ty gdzieś sobie łazisz na spacery zamiast grzecznie omdlewać w wyrze na mój widok i się odpowiedni wdzięczyć, ledwo mnie mogłaś wreszcie zobaczyć na własne oczy i zamiast się rzucić wreszcie do całowania, tak na początek oczywiście, to jakieś sceny urządzasz, ja jak debil muszę ślinę tracić by ci wyjaśnić coś co jest oczywiste i do cholery czemu jeszcze nie uderzasz do mnie w ślimaka, co? - Latynos mówił szybkim, zirytowanym głosem kolejno przechodząc od jednego detalu do kolejnego i nagła zmiana tematu też w pierwszej chwili mogła być niespodziewana. Bo tempa, barwy głosu czy nawet grymasu twarzy nie zmienił ani na moment. Gdy wreszcie skończył rozłożył ramiona w wyczekującym geście najwyraźniej oczekując na pożądaną reakcję Nash.

W jego ustach to było tak proste, rozsądne i chyba logiczne. Na tyle, ile dało się znaleźć logiki w działaniach statystycznego Meksa. Saper słuchała ze szklanym wzrokiem wbitym w podłogę, popalając mechanicznie papierosa aż do chwili, gdy kawałek szorstkiego materiału nie zetknął się ze zranioną ręką. Rudy łeb pokręcił się na boki, a odgłos przełykanej z trudem śliny poniósł się echem po zagraconym pokoju. Nie mogła nic poradzić na to, że pewnych schematów zachowania nie umiała się pozbyć. Siedziały jej pod skórą, wypełzając w najmniej spodziewanych momentach. Takich jak teraz. Wystarczył prosty impuls i już wyskakiwały, przywracając do życia dawne lęki. Dlatego o wiele prościej szło trzymać się na dystans. Mniejsze ryzyko… wystawienia na śmieszność.
Aby zagłuszyć chaos myśli w czaszce, Black 8 przekręciła się na kolana, podnosząc resztę ciała do pionu. Niedopalony papieros wypadł jej na ziemię i potoczył się gdzieś pod ławkę, zostawiając za sobą nikłą smużkę sinego dymu, równie nieistotną, co tocząca się ponad ich głowami wojna. Nie teraz. Teraz… było dobrze. Móc objąć latynoskiego żołnierza i dać się objąć jemu. Znaleźć kojącą ciszę, namiastkę bezpieczeństwa na te liche minuty nim znów zacznie się walka. Być może ostatnia - tego nikt nie mógł przewidzieć. Chłonęła więc na zapas bliskość, zapach i obecność drugiego człowieka, na oślep szukając jego ust, a znalazłszy cel, przywarła do nich, pierwszy raz zachowując się poprawnie wedle wytycznych oraz porad nadawanych jej za uchem odkąd cholerny kaktus wylazł na powierzchnię kanału.

- No! Wreszcie robisz co należy! Jeszcze trochę poćwiczysz i będziesz kumać w lot co i jak. - Latynos przerwał na chwilę te całowanie i obściskiwanie by wreszcie się uśmiechnąć i z bliska spojrzeć na twarz o złotych oczach. Nawet przesunął jej czerwone loki z twarzy jakby chciał lepiej ją widzieć. Wreszcie wydawał się zadowolony a nawet odczuwać ulgę widząc zmianę w zachowaniu kobiety o rudych włosach. A potem wrócił do tego ściskania i całowania. Zupełnie jakby resztę przywoływania do właściwego światopoglądu i zachowań chciał wytłumaczyć niekoniecznie słowami.

W pokręcony, niby niemożliwy sposób, lecz podziałało. Powoli i nie obyło się bez pociągania piegowatym nosem, podczas zmiany pozycji z klęczącej na siedzącą. Frontem do oponenta, na jego kolanach. Parch kiwała się w przód i w tył, aż wreszcie westchnęła chrapliwie, przyklejając tors do torsu w wojskowym mundurze.
- Dobrze że zostałeś - lektor przerwał ciszę bez konieczności rozłączania splecionych warg - Pilnowałeś. Dałeś nam czas. Jak się czujesz? Młoda ma dla ciebie drona. Z jej CH. Zostań w bunkrze, jest krioalarm. Nie wychodź. Bądź. Bezpieczny,

- W porządku.
- Elenio machnął ręką bagatelizując sprawę chociaż nie dało się ukryć, że trzyma okaleczoną nogę sztywno wyciągniętą przed siebie. - Taki tam drobiazg, nie ma co panikować. Ta Renata fajna babka ale panikara wiesz? Normalnie się trzęsła jakby nie wiadomo co się stało. A wystarczyło wziąć parę tabsów o i zobacz jak nowa nie? - Latynos opowiadał z taką werwą i wprawą, do tego tak lekkim tonem, że jak się nie widziało jego sztywnej nogi to można było naprawdę uwierzyć, że chodzi o jakąś drobnostkę.
- No i weź, daj spokój, no przecież nie mogłem was puścić samych. Wiesz, Karl fajny kumpel ale za bardzo się przejmuje wszystkim tutaj. Wiesz, tutejszy, to bierze wszystko osobiście. Jak rano na Zachodniej. No to musiałem pilnować by mu pikawa nie stanęła czy co. I czy się tam żadne obślizgłe potwory z Floty nie przypałętają. Wiesz by się naprzykrzali czy co. - pokiwał głową zaglądając gdzieś na brodę i niżej kobiety przed nim.
- A krioalarm no wielki mi deal! Już mieliśmy jeden na początku jak tylko nas tu wysadzili. Trochę mgły i tyle, wielkie mi rzeczy, nie ma się czym przejmować. Przeczeka się w bezpiecznym miejscu i tyle. - kolejna sprawa w ogóle zdawała się nie martwić kaprala Armii. Mówił niefrasobliwym tonem jakby chodziło o odpędzenie muchy a nie coś poważniejszego. - Dron fajny, właśnie go sobie podłączyłem. Przyda się. - mężczyzna lekko uniósł ramię na jakim miał zamocowany droniarski panel do obsługi dronów.

- Teraz już bez problemów będziesz mógł podglądać ludzi. W łazience albo co wy tam najczęściej podglądacie w tej Armii. - Nash uśmiechnęła się, mrużąc do kompletu złote oczy. Dobrze było mieć możliwość posłuchania podobnych bzdur: mało realnych ale zabawnych w ogólnym rozrachunku - Pewnie pod prysznicami. Sprawdzacie czy jest jakieś mydło do zajebania - wyszczerzyła się nagle zębato, wolną dłonią drapiąc mężczyznę po włosach czułym gestem średnio pasującym do odwiecznej zdawałoby się wojny na szpile i docinki - Albo portfele w szatniach. Jeden filuje kamerą, reszta opierdala ludziom kieszenie. Pewnie tym z Floty. Dlatego tak na nich nadajesz. Zły PR. - pokiwała karkiem zgadzając się z opinią własną.

- Mhm. Powiem ci, że im się to słusznie należy. Wiesz ile oni zarabiają za tą samą robotę co my robimy?! - Latynos obruszył się wylewając swoje prawdziwe, wymyślone albo zironizowane żale pod względem tej niesprawiedliwości socjalnej. - Więc my jedynie ręcznie wyrównujemy te zaległości w żołdzie. By sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. - kapral pokiwał głową wyjaśniając tą rolę w odwracaniu niewłaściwego porządku społecznego panującego w instytucjach rządowych. Jednak mogło tkwić w tym ziarno prawdy bo tradycyjnie formacja FMC uważana za elitarną jako całość miała zwykle trochę większe zarobki niż swoje odpowiedniki w Armii, uważanej za masową organizację.
- Z zajebaniem mydła to uważaj. Bo to poważny temat jest. To nie tak hop siup sobie pójść i zajebać mydło z kibla. To już trzeba mieć nie lada jaja i pod czym czapkę nosić. Byle kto, na przykład taki tam jakiś obślizgły potwór z Floty nie zajebał by mydła z kibla. No zapytaj sama czy ta czarnulka dostała od tego padalca mydło. No zapytaj. Co? Myślisz, że dostała? Na pewno nie. I przyznaj sie. Tobie też nigdy nikt, nie zajebał mydła z kibla, nie? - Patino wydawał się być w swoim mydlanym żywiole gdy tak nawijał i choć nawet brewka mu nie drgnęła i nawijał płynnie i z takim przekonaniem, że na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem poważny to kontrast z tematyką o jakiej mówił sprawiał, że trudno było zachować tą powagę.

Black 8 zatrzęsła się raz, po chwili drugi aż w końcu wybuchła głośnym, szczerym rechotem, skrzypiącym uszy aż dzwoniły zęby. Patrzyła na Meksa z miną wyrażającą czyste zdumienie, które płynnie przeszło w politowanie. Biedny, uciskany i nierozumiany, a przede wszystkim niedoceniany żuczek. A tak się poświęcał dla dobra równowagi Wszechświata… nikt nie raczył zwrócić na owo poświęcenie uwagi. Co za pech. I tragedia. W trzech aktach.
- Racja. Nikt nigdy nie dał mi kradzionego mydła. Miękną kolana - prychnęła mu prosto w nos, całuj jego czubek. - Jedni dają biżuterię. Inni kwiaty i czekoladki. Złodzieje z Armii wyrywają laski na mydło. Dlatego tak ciężko im to idzie i rzadko kiedy udaje się coś wyrwać. Muszą je brać na litość. Czasem wychodzi - zerknęła wymownie w dół, na oba splecione w uścisku ciała, tym razem darując sobie minutę ciszy nad grobem niskim standardów.


Po wyjściu z piwnicznego schronu przeciwmetanowego Black 8 natrafiła na kapitana Raptorów. Szedł szybko przez terminal kierując się w stronę schodów na wieżę w której mieściło się improwizowane centrum dowodzenia obroną lotniska. Bez pancerza i więziennego uniformu czuła się… dziwnie. Skórzana kurtka skrzypiała przyjemnie, podkoszulka wychwalała jedną ze znanych marek whisky. Brakowało woni krwi, potu i kwasowej posoki gnid. Zapachu smaru broni, prochu i napalmu. Jeansy, rękawiczki bez palców - to wszystko sprawiało, że prawie dało się zapomnieć o wyroku… gdyby nie sztywne mięśnie oszukane chemią organiczną i ciężki okrąg metalu wciąż ściskający szyję na podobieństwo diabelskiej łapy. O toczącej się wokół wojnie niestety nie dało się tak łatwo zapomnieć, szczególnie widząc jednego jej heroldów spieszącego do HQ w ciężkich, szturmowych blachach i oporządzeniu taktycznym.
- Hassel - lektor obroży skrzeknął przez hall, kroki Parcha wznowiły i odbiły na kolizyjną. Szybko nadrobiła brakującą odległość, dodając krótkie - Na słowo - i machając brodą w bok.

Mężczyzna zatrzymał się gdy usłyszał sztuczny głos i odwrócił. Spojrzał na Black 8 z poważną miną i podszedł do niej. Spojrzał w kierunku w jakim wskazała kobieta w Obroży i odezwał się.
- Wolę, “per kapitanie” jak już. I tak, możemy chwilę porozmawiać. I postaraj się mówić tak by nie wyglądało, że mi wydajesz polecenia. Dla twojego dobra. - gliniarzowi najwyraźniej nie przypadł do gustu sposób w jaki Nash nawiązała z nim rozmowę niemniej jednak ruszył w kierunku bocznego boksu gdzie stały stoliki chyba z jakiejś lotniskowej kawiarni czy czegoś w tym stylu.

Ruda brew podjechała do góry, oczy saper zwięzły się. Syknęła krótko, unosząc górną wargę do góry odsłaniając zęby w minie jakby miała zamiar go ugryźć.
- “Per kapitanie” działa przy czerwonym nakazie? - uniosła do kompletu drugą brew, choć przestała suszyć kły. Przymknęła powieki i wziąwszy głęboki oddech, wypuściła powietrze przez nos. Zaraz podniosła poranioną dłoń, przecierając nią odrętwiałą twarz.
- To był ciężki dzień - wystukała, kotwicząc spojrzenie w twarzy Raptora - Nie przyszłam ci psuć go bardziej. Nie chcę się kłócić, tylko porozmawiać. - przeszła przez framugę, zamykając przeszklone skrzydło. Dopiero wtedy splunęła na podłogę - Moje dobro to akurat ostatnie o co się - zamarła z dłonią nad klawiaturą, prychając pod nosem. Wzięła drugi oddech, zmieniając wątek - Chcesz mogę chętnie umyć ręce i mieć w dupie. Dobrze mi to idzie. Zwykle.

- Tak, póki mnie nie zdegradują w legalnym wyroku sądu wojskowego to przysługuje mi mój stopień.
- wyjaśnił krótko kapitan siadając na plastikowym krześle przy jednym ze stolików kawiarni.
- O co chodzi? - zapytał nie bawiąc się w zbytnie ceregiele.

- Myślisz, że doczekasz wyroku? Że ktokolwiek postawi ci zarzut? Już ustawili kordon, niby sanitarny. Odcięli całą planetę - Ósemka pokręciła powątpiewająco głową, biorąc krzesło i stawiając je na przeciwko gliniarza. Usiadła ciężko, opierając łokcie o kolana - Przemielą was. Góra - wzniosła oczy ku sufitowy, krzywiąc się krótko - Zatrą ślady. Już zaczęli. Conti, ta reporterka. Wstrzymali jej materiał, nie puścili, chociaż to gorąca relacja i mieliby murowany hit w stacji. Naczelny został poinformowany - wróciła spojrzeniem do Raptora. - Zlał. Zatrzymał. Zgadnij dlaczego - wzruszyła ramionami i nagle zamknęła oczy, opuszczając barki jakby nagle zeszło z niej powietrze. Odpaliła holo obroży, wyświetlając nagrany kawałek z piwnicy, przedstawiający olbrzymią bulwę z zamkniętym wewnątrz, zdeformowanym człowiekiem.
- To wygląda na robotę Dzieci Gai, nawet pasuje. Odpowiednio pojebane i roślinne. Ale. Nie gnidy wyrywające się z ludzkich piersi. - przyglądała się migającym obrazom, po drugiej stronie gliniarz mógł robić to samo - To coś innego. Albo te olbrzymy. Tanki. Wyhodowanie czegoś takiego trochę zajmuje. potrzeba środków. Dużych. Druga rzecz Guardian. Skomplikowany system. Dziwne że… Młoda mówiła, że ustawili na automat. Zresztą to zadupie. Bez obrazy - rzuciła szybkie spojrzenie rozmówcy- Guardian na malej kolonii. Upozorują wypadek. Albo tego wirusa co niby zwiększa ciśnienie. Widziałam wywiad z waszym admirałem. Kłamał - syknęła ostro - I nie przestanie tego robić. Dla nich to żadna nowość. Nie patrzą na koszta, liczy się cel. Ich cel. Reszta to… margines błędu. Dzieci, kobiety, starcy, zwykli cywile. Wliczone straty. Patino, Mahler, Sara. Hollyard. Ty. Kozły ofiarne. Zamiotą was pod dywan jako niewygodne pyłki. Nieważne, liczą się rezultaty. Nikt nie pyta o intencje - opuściła głowę, pocierając potylicę wybitnie zmęczonym gestem - Już to przerabiałam. Kiedyś. W innym życiu. Tym… - zagryzła wargi, biorąc się za odpalanie papierosa, choć w ustach czuła nieznośną suchość - Miałam cię za chuja. Zwykłego kutasa w mundurze jakich wielu się spotyka. Służbistę. Bez sumienia. Myliłam się - przez piegowatą twarz przemknął skurcz, a potem równie szybki uśmiech. Uniosła twarz, skanując Hassela wzrokiem od góry do dołu, aż finalnie znów się uśmiechnęła.
- Lubię się mylić. Pomogłeś Sarze i chłopakom. Chronisz ich. Oberwałeś za to, ale nie zmieniłeś zdania. Masz honor, nie zostawiasz kogoś, bo robi się niewygodnie. Dlatego tu siedzę - rozłożyła nieznacznie ramiona - Trzeba was wyślizgać. Wymyślić coś. Hollyard to tylko porucznik. Ty jesteś kapitanem. Masz informacje i umiesz ruszyć głową skoro dowodzisz. Z sukcesem - kończyny wróciły na parchowe kolana - Trzeba to utrzymać. Was. Przy życiu. Po tym syfie. Zrobić plan, długofalowy. Ty masz możliwości, ja doświadczenie w tym aby znajdować wyjścia z pułapek. Nie chcę od ciebie niczego. Prócz pomocy. Dla tych samych, o których i ty się martwisz. Bez haczyków. Nie mam na nie czasu.

Mężczyzna w pokiereszowanym i poplamionym pancerzu a pod ni mundurze gliniarza z jednostki antyterrorystycznej słuchał i oglądał nagrania holo w milczeniu. Jego twarz przez większość rozmowy wydawała się właśnie słuchać w skupieniu. Chociaż pokiwał głową z odrobiną zmęczenia czy irytacji jak usłyszał, że pochodzi i mieszka z federacyjnego zadupia albo uniósł brew gdy usłyszał opinię jaką wcześniej Black 8 miała o nim. Zwłaszcza film z dopiero co zakończonego nagrania z dramatycznej misji RM1 przykuły jego uwagę gdy na wyświetlanym nad stołem projektorze widać było ponownie piwnicę kościoła, pełną mroku, jakiś lian i olbrzymich bulw przy których nawet operator pancerza wspomaganego wyglądał dość mikro.
- Guardian to nowoczesny system obrony ale jest jak najbardziej dostępny na rynku. Nam zaproponowano cenę promocyjną by go przetestować.Zgodziliśmy się bo pasowało to obydwu stronom. Ci z New Tech chcieli przetestować to w miarę spokojnych warunkach na tym ja to mówisz zadupiu. Bo zwykle jest tu spokój. A nam pasowało takie wzmocnienie sił samoobrony, zwłaszcza, że całe życie na Yellow 14 koncentruje się właśnie w Maxie. I do tej pory Guardian sprawdzał się świetnie. Nawet w obecnej sytuacji w chaosie walki miejskiej jest nam dużą pomocą. Tyle, że sami go przestawiliśmy na swobodę podejmowania decyzji jeszcze zanim pierwsze Parchy pojawiły się na powierzchni. Do tej pory nie znam przypadków żeby Guardian zaatakował siły rządowe czy cywilów. Was widocznie zalicza po wszystko inne co do tej pory oznaczało xenos więc sprawdzało się świetnie. Tyle wiem i się domyślam o Guardianie ale nie jestem informatykiem by robić tutaj za eksperta. - kapitan Raptorów streścił w paru zdaniach ostatnie lata z systemem ochrony jakim miała kontakt lokalna społeczność. Nie wyglądał i nie mówił tak jakby podejrzewał jakieś drugie dno w tym przypadku. Sądząc z tego co opisywał wyglądało na dość standardową procedurę w przypadku takich publicznych przetargów na tego typu wyposażenie o tej skali. Bez detektywistycznej roboty zostawały tylko domysły, spekulacje i podejrzenia na bazie znanych i mniej znanych faktów.
- A to. - glina wskazał na zamarły obraz wyświetlany z Obroży. Zastanawiał się. W końcu wzruszył ramionami i wykrzywił usta w grymasie niewiedzy.
- Dzieci Gai? Może. Ale z ich kartotek nie wynika by dotąd zajmowali się czymś takim. Bomby, porwania, sabotaż, ulotki, nagrania w holosieci, plakaty, propaganda, sekciarskie zbory. Ale nic takiego dotąd od nich nie wyszło.Nie mieliśmy ich tu zresztą wcześniej. Może jacyś sympatycy ale żadnych zorganizowanych akcji ani komórek nie wykryliśmy. Dlatego się trochę zdziwiliśmy jak z central przyszedł cynk, że sobie nas upatrzyli i mamy przygotować akcje. Bo już prawie mieliśmy ugotowanego tego chujka z “H&H”, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Tym razem by się nam nie wywinął. No ale odwołano nas. Bo na tym jak mówisz zadupiu, mamy tylko jedną jednostkę antyterrorystyczną więc skierowano nas do akcji o wyższym priorytecie. Tego Ruska, uznano, za sprawę lokalną. - przyznał z niechęcią wyraźnie darząc Rosjanina niechęcią. Zupełnie jak klasyczny glina mógł żywić niechęć do klasycznego, cwanego szefa zorganizowanej przestępczości. O ile zaś Nash się orientowała to Dzieci Gai rzeczywiście były dość znane w Federacji jako jedne z najbardziej rozpoznawalnych “firm” z rynku przestępczego. Jak niegdyś “Czerwone Brygady” czy “Al - Quaida” na starej Ziemi. Niemniej na jednych światach działali aktywnie a na wielu byli tylko topem newsów z aktualnych wiadomości i prawie abstrakcyjnym czynnikiem w szarości dnia codziennego. Na Yellow w tym systemie Relict widocznie była ta druga rzeczywistość.
- I wyślizgać się stąd? O czym ty mówisz? Mam nadzieję, że nie o dezercji czy o zostawieniu tego wszystkiego? Tych wszystkich ludzi. Bo to odpada z miejsca. Nie zostawię ich, wybij to sobie z głowy, cokolwiek planujesz. - gliniarz oparł sę wygodniej o oparcie fotela i rozłożył ręce jakby chciał objąć ten boks w jakim siedzieli, ten terminal, lotnisko i w sumie nie wiadomo czy coś jeszcze.

Odwrócenie głowy i splunięcie na podłogę miało stanowić pierwszy komentarz Parcha. Drugim było wyciągnięcie z kieszeni kurtki pogniecionej afaratki i obwiązanie nią dokładnie szyi… a raczej Obroży i jej kamer.
- Masz kapownik? - posłała syntezatorem krótkie pytanie, prostując przed sobą dłoń, a drugą zrobiła gest, jakby po niej pisała niewidzialnym długopisem. Otrzymawszy bloczek mandatowy położyła go na stoliku, otwierając gdzieś po środku. Skrobała zawzięcie po pa papierze, zostawiając krótkie informacje:

“Utrzymajcie połączenie z Orbitą. Kanał komunikacyjny dla Conti. Puści materiał poza IGN. Do Sieci. Ludzie zobaczą. Poznają prawdę co się tu dzieje. Minie trochę czasu zanim góra go usunie. Nie zabiją wszystkich którzy go widzieli. Wrócimy do HH. Monitoring z sali medycznej. Dowody. Coś znajdziemy. Poza słowami które da się podważyć. Z tym nie dadzą rady usunąć chłopaków i wmówić że to wypadek.“

Zrobiła krótką przerwę, zgrzytając zębami i spoglądając na Raptora spode łba. Myślała intensywnie, obracając pisak między palcami. Siedział przed nią pies, sługus Federacji. Tylko, cholera, wyboru za dużego nie miała. Wreszcie westchnęła ciężko, przekręcając stronę notesu na czystą. Zostawiła na niej długi ciąg cyfr i liter, nazwę banku, właściciela konta, hasła uwierzytelniające. Pod spodem dopisała:

“Zawsze trzeba mieć wyjście awaryjne. To było moje.
Połowa dla Patino. Zasłużył.
Druga część na pół. Jedna dla Mahlera. Chce wyciągnąć Młodą. Przyda im się.
Druga dla Hollyarda. I Sary. Na ślub. Mnie już na nim nie będzie.
Prezent. Zabezpieczenie. Dopilnuj żeby to dostali.”


Zamknęła zeszycik, oddając go gliniarzowi, a na spiętej twarzy zagościło zmęczenie.
- Jeżeli mogę cię o to prosić - dostukała, choć trzęsły się jej palce. Zaciągnęła się parę razy, gapiąc się pod nogi i walcząc z kolczastą kulą w gardle. Nie wolno było okazać słabości.
Słabi byli warci tylko pogardy.
- Rozmawiałam z Herzog. - podjęła pisaninę, wciąż unikając patrzenia na krzesło naprzeciwko - Lekarz to pół problemu. Drugie pół to sprzęt. Mieszanka regeneracyjna. Narzędzia chirurgiczne. Wszystko jest w bunkrze Ruska. I Kozlov. Też lekarz. Na wypadek gdyby ‘35 nie zamierzał współpracować. Albo zginął po drodze. Alternatywa. Nie ma co zamykać się na jedna drogę. Renacie też przyda się pomoc. Kolejna para rąk do składania rannych. Pogadaj z Młodą, niech pogrzebie w Guardianie. Zostaje z tobą, może coś znajdzie. Nie daj jej zginąć - wreszcie podniosła wzrok ku oponentowi w mundurze - Ona nie jest jak wy - wskazała go palcem - Albo my - puknęła w obrożę - Bardziej jak Sara. Dezercja? Nie. Bez sensu. Sposób żeby nie wmówili ludziom fałszywej prawdy o tym co się tu dzieje. Nie zamietli faktów pod dywan. Nie pokroili was, ani nie zastrzelili i nie zostawili w rowie. Nie skazali na śmierć dla własnych profitów. Jak nas na G23. Nie dam im drugi raz odjebać tego numeru.

Raptor przeczytał to co skazaniec popisała w jego notatniku. Z wolna kiwał głową do tego co czytał i słuchał.
- Dobrze. Dopilnuję tego o ile będę jeszcze w stanie. - powiedział w końcu unosząc niego bloczek do góry i zamykając go. Nie mógł sobie widocznie darować w jak niepewnej sytuacji są tutaj wszyscy. On tak, samo jak oni wcale nie miał żadnej gwarancji, że dożyje choćby kolejnej godziny. Schował notes z powrotem do kieszeni.
- Z Mayą porozmawiam, ona zostaje tutaj, w Gnieździe. Przyda się tutaj najbardziej. Z wizytą w klubie zrobimy co się da ale w obecnych warunkach ciężko cokolwiek zaplanować czy obiecać. Zwłaszcza, że zbliża się ta erupcja kriogeniczna co jak zwykle utrudni wszystkie operacje na powierzchni. No i właśnie dlatego powinniśmy się do niej przygotować tak bardzo jak to możliwe więc… - Hassel wymownie wskazał na drzwi do półprzezroczystego boksa i wstał z krzesła. Czas uciekał i ta erupcja przewidywana na najbliższe minuty, góra kwadrans zbliżała się z każdą chwilą. Chociaż w tym porzuconym coffee shop nic na to jeszcze nie wskazywało. Może poza tym, że coraz więcej mundurowych znosiło co się dało i znikało za drzwiami prowadzącymi do schronu.

- Więc nie obiecuj. Zrób. Nie przyjmuj do wiadomości innej możliwości. Wtedy się uda - Nash również wstała, spoglądając na gliniarza z ironią. Przekrzywiła kark i dodała lektorem - Zajmij się Młodą i chłopakami. Sarą. Lekarza i sprzęt zostaw mnie. Coś wymyślę - zrobiła ruch, jakby miała się zamiar odwrócić. Rozmyśliła się jednak nim ciało wykonało żądaną procedurę.
- Ciesz się, że jesteś z zadupia.- syntetyczny głos wyszczekał swoje - Macie wspólnotę. Więź. Zależy wam na sobie. W wielkich aglomeracjach tego nie ma. Tam wyścig szczurów. Nic miłego. Masz fart. Uważaj na siebie Hassel - kiwnęła mu głową na odchodne. Ledwo wydostała się na płytę ktoś gwizdnął z boku. Obróciła się w tamtą stronę dostrzegając Diaz, szczerzącą się do niej z ciężarówki. Nawijała coś, ale przez odległość, hałas i ilość hiszpańskich bluzgów ciężko szło zrozumieć o co się rozchodzi. Saper podbiegła więc, skoro i tak czas tak ich naglił.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 05-04-2018 o 09:29.
Zombianna jest offline