Sara z uwielbieniem patrzyła na przemian to na rycerza, to na damę w czerwonej sukni. Reprymendę kobiety bardzo szybko puściła mimo uszu, nie pozwalając tym samym, aby zepsuła jej humor. Z lubością wsłuchiwała się teraz w słowa rycerza, podziwiając poetycką niemal formę, w jaką przyodziewał słowa wychwalające urodę damy.
- (...) JeÅ›li panienkom spadnie wÅ‚os z gÅ‚owy, to wam jaja… to jest, nogi powyrywam.
Na te słowa Sara wybuchła szczerym śmiechem. Chciała to jakoś skomentować, jednak karcące spojrzenia pohamowały jej zapał. Nie bardzo wiedząc co ma z sobą zrobić, rozejrzała się po okolicy, a jej wzrok mimo woli spoczął na zgliszczach wioski. Zapatrzyła się na smutny pejzaż. Nawet z tej odległości dało się odróżnić zwęglone ciała i biel kości.
„Jedno życie wysÄ…czyÅ‚o esencjÄ™ z kilkudziesiÄ™ciu... może nawet kilkuset... Czy to jest sprawiedliwe? Czy strach tych ludzi, ich rozpacz i ból sÄ… cenÄ… odpowiedniÄ… za peÅ‚en brzuch potwora? Nigdy! Nie mogÄ™ siÄ™ z tym zgodzić...”
Dziewczyna stanęła hardo, jakby opierając niewidzialnemu sprzeciwowi, który spodziewała się zaraz odczuć.
-
Nie jadÄ™ powozem. – rzekÅ‚a chÅ‚odno z powagÄ… dorosÅ‚ego w gÅ‚osie. –
Muszę wiedzieć więcej...
Po tych słowach ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem w stronę pogorzeliska.