Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2018, 23:03   #196
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Czarna furgonetka po krytycznej chwili odpaliła, charcząc wodą i kasłania silnika. Ale odpaliła i dało się jechać. Tylko atmosfera wewnątrz paki była tak ciężka, że dałoby się ją kroić nożem. W Izzy wciąż się gotowało, gniew jednak miał to do siebie, że kiedyś się wypalał, zostawiając popiół i zmęczenie. Kiedyś.
- Masz okazję, spytaj Rogera o ich lekarza - pochyliła się do Pazura, przełamując niechęć do wchodzenia z nim w jakiekolwiek interakcje. Nie lubiła zostawiać niedokończonych spraw, a ta taka właśnie się zapowiadała. - Rice mówiła że kogoś mają. Musi umieć obsługiwać mikroskop. Zostawię notatki.

Opiekun blond nastolatki otaksował wzrokiem lekarkę a potem przelał spojrzenie na plecy i tył głowy tym razem nie pomalowanego kierowcy. Sądząc po minie najemnika miał dokładnie taką samą ochotę rozmawiać o czymkolwiek z khainitą jak i ona sama.

- Roger, macie gdzieś u siebie jakiegoś lekarza? Jakiegoś mądrale co by się znał na mikroskopach? - Pazur zapytał pleców Rogera całkiem neutralnym tonem. Roger na chwilę trochę odwrócił głowę w stronę kufra i swoich pasażerów po czym wzruszył obojętnie ramionami.

- No Jajo jest. - potwierdził znudzonym tonem zupełnie jakby wcale go to nie interesowało.

- Zna się na mikroskopach? - zapytał wujek Angie wracając do poprzedniego pytania. Roger chwilę nie odzywał się gdy skręcał a i wozem i pasażerami wewnątrz nieco zarzuciło.

- Tak kiedyś mówił jak się zjarał. - khainita odpowiedział od niechcenia gdy wyszli na kolejną prostą. Gdy się jechało to ta woda nawet nie była taka uciążliwa.

- A gdzie on teraz może być? - najemnik zapytał znowu próbując dowiedzieć się czego się da.

- Cholera wie. W nocy był w domu jak przyszła fala. Nie widziałem go potem. - przyznał Roger znowu okazując minimum zainteresowania powodem i tematem rozmowy.

O’Neal przysłuchiwała się rozmowie, zerkając co parę słów na najemnika. Nie była niezastąpiona, kogoś na jej miejsce dało się znaleźć, wystarczyło poszukać. Gdzie konkretnie to raczej nie było już jej problemem.
- Widzisz? - spytała nawet się uśmiechając do blondyna - Nie ja jedna w tym bajorze. Może mężczyznę potraktujesz poważniej i łatwiej się dogadasz niż z histeryczną kobietą.

- Mhm. - po chwili milczenia, lekko przekrzywionej na bok głowy, i uniesionej do góry brwi no i tym ironicznym spojrzeniu dało się odczytać całą masę wątpliwości jakie widocznie miał wujek co do skuteczności i sensowności dogadywania się na jakikolwiek temat z jakimkolwiek khainitą.

- Tekst ci się skończył? - drugie pytanie lekarki było już sarkastyczne, chociaż ciągle się uśmiechała - Śmiało, nie krępuj się. Jeszcze kawałek trasy został. - wskazała broda na fotel kierowcy.

- No wiesz, myślę, że pomiędzy bardzo religijnym człowieku z jednej i bardzo wykształconej kobiecie z drugiej strony no mnie, zwykłemu, prostemu najemnikowi tekst chyba, rzeczywiście się skończył. - opiekun nastolatki oparł się łokciami o kolana i złączył dłonie razem. Wykrzywił nieco wargi w łagodny i oszczędny uśmiech.

- Zapomniałeś dodać że do tego histeryczce wyrzucającej żale. Jakoś u Brandonów byłeś o wiele bardziej... wylewny. Zordon - ona dla odmiany rozłożyła bezradnie ręce i oparła plecy o ścianę wozu. Odgarnęła włosy na plecy, a potem otaksowała Pazura uważnym spojrzeniem - Mhmmm… i jeszcze nie ma w okolicy żadnych nastolatek żeby przyszły z odsieczą biorąc człowieka za serce i sumienie - pokiwała smutna głową - Cóż za pech.

- No. Pech. Straszliwy pech. No nie wiem normalnie jak ja się wyratuję z tej matni. - najemnik westchnął ciężko i pokiwał głową wpatrzony gdzieś w próg bocznych drzwi vana po drugiej stronie burty. Wyglądał jakby gdzieś tam widział całą scenkę z boku na jakiś małych figurkach i grał w jakąś grę. A teraz dostrzegł na planszy tą matnię w jaką wpadł jego pionek.

- Pomyśl, nikt tego nie zrobi za ciebie - lekarka zrobiła smutną minę, przypatrując mu się z ukosa. - Czegoś prócz krępowania musieli was na tych szkoleniach uczyć. Albo poza nimi - zmrużyła oczy - W domu, gdzie zwykle kształtuje się charakter i światopogląd człowieka. Gdzie uczymy się… powinniśmy przynajmniej… ja ci w tym nie pomogę - prychnęła, zmieniając obiekt zainteresowania na plamę na suficie.

- Ciekawe, że z tych wszystkich rozmów właśnie zapamiętałaś to krępowanie. - Pazur lekko przechylił głowę by spojrzeć na siedzącą obok lekarkę ale zaraz wrócił do swojej poprzedniej pozycji i oparł brodę na rękach a te na kolanach.

- Zapamiętałam też to, że mnie oszukałeś i wyrolowałeś - przypomniała chłodniejszym głosem, robiąc krótką przerwę na złapanie oddechu dla uspokojenia - To też pamiętam. O czym najpierw chcesz pogadać? Na spokojnie tym razem. Co o tobie sądzę już wiesz i vice versa. Na razie próbuję… być… uprzejma. Tego się wymaga od - skrzywiła się - Poważnych ludzi.

- Ja chcę o czymś pogadać? - brwi najemnika uniosły się w zdziwieniu. - Ktoś tu odkąd wyruszyliśmy bez przerwy drąży temat. I nie mówię o sobie. Więc? Co ci leży na wątrobie? Bo leży. - dodał jeszcze czekając na reakcję rozmówczyni.

O’Neal zamknęła oczy, i bardzo powoli odliczyła do pięciu, kończąc niemą wyliczankę wydechem.
- Spokój... - mruknęła do tego. Głośniej dodała - Więc uważasz że kompletnie nie masz mi nic do powiedzenia, nic się nie stało i carpe diem, tak?

- Widzę, że najwyraźniej uważasz inaczej. - Pazur rozłożył nieco ramiona na znak ironii. - No to słucham, na jaki temat czegoś jeszcze ci nie powiedziałem czy nie wyjaśniłem rano. - zapytał patrząc w bok na siedzącą obok kobietę.

- Na temat tego jak głęboko w dupie masz osoby które chcą ci pomóc albo pomogły na przykład - warknęła i znowu musiała policzyć. Skończyła i podjęła spokojniej - Wczoraj. Dziś można użyć czasu przeszłego. Więc “chciały”, nie “chcą”. Gratuluję, parę godzin i straciłeś poparcie w czymś co miało być zespołem. I nie chodzi tylko o mnie, aż tak do tytułu megalomanki nie aspiruję. Jeszcze trochę, a nie zostanie nikt komu będzie się chciało z tobą użerać. Może nie wiesz, jako ten zwykły najemnik, ale jak coś spierdolisz to należy naprawić. - rozłożyła ręce, patrząc na sufit - Póki jeszcze ktoś cię słucha.

- Tak? No to widzę, że gadam z ekspertem. Więc co proponujesz? - odezwał się Zordon po chwili milczenia. Nie wyglądał na to by zgadzał się z sytuacją odmalowaną przez Izzy a przynajmniej nie bez zastrzeżeń.

- Nie jestem ekspertem tylko histeryczną babą. Pamiętaj - popatrzyła na niego krótko i wróciła do obserwacji sufitu - Wychodzi więc że to ty, jako Pazur, do tego doświadczony i z kwadratową szczęką, będziesz musiał sam znaleźć odpowiedź na to pytanie. Ja proponowałam wczoraj. Rozwiązania. Dziś rano też. Co wyszło i jak sam wiesz najlepiej. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia nie wydaje mi się, żebym była zmuszona do proponowania czegokolwiek, skoro w ostatecznym rozrachunku zostanie to i tak zignorowane na poczet planów własnych. Oszczędzę sobie wysiłku, przejdźmy zatem do ostatniej fazy. To ja się pytam co proponujesz? - pokręciła powoli głową, przymykając powieki.

- To samo co poprzednio. Gamman, kościół, woda i jazda nad rzekę. To tak w skrócie. - Pazur chwilę przyglądał się kobiecie i nad czymś chyba rozmyślał. W końcu jednak gdy się odezwał to z firmowym dla siebie spokojem.

- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, tylko życzyć wam powodzenia i szerokiej drogi - lekarka opuściła głowę i tym razem spojrzała na Pazura bez zmieniania obiektu obserwacji. Zeszło z niej powietrze, wyglądała na zmęczoną i starszą o parę lat. Albo światło było kiepskie - Jak słyszałeś Jajo zna się na mikroskopach, jest też… kimś w rodzaju lekarza. Gdzie szukać sprzętu też będziesz wiedział. Syn pastora raczej nie opchnie go nikomu w te parę godzin.

- Słyszałaś jak wygląda sprawa z Jajem. Ale masz to widocznie w dupie. Bo jesteś histeryczną babą która ma w tej chwili focha do kogoś o to, co sama by pewnie zrobiła na jego miejscu. W takim razie nie zostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia i szerokiej drogi. - Pazur zrewanżował się podobnym tonem jaki przed chwilą przybrała przed chwilą przybrała lekarka. Mówił jednak szybciej i bardziej zdecydowanym tonem. - A poza tym jak mam być szczery to od rana zachowujesz się jak pannica którą chłopak wyrolował z przyjściem na wieczorną potańcówkę. - przyjrzał się na siedzącej obok twarzy lekarki. - Przeprosiłem cię już rano za to, że nie mogliśmy przyjść. Ale dla mnie najważniejsza jest Angie. I gdybym miał do wyboru powtórkę z wczorajszej nocy zrobiłbym to samo jeszcze raz. - Zordon dopowiedział ze stonowanym zacięciem wpatrując się w siedzącą obok brunetkę.

- Nie przeprosiłeś, powiedzenie że ci przykro to nie to samo co przeprosiny. Ale widać tego was w koszarach nie uczą. I ciągle nie dotarło do ciebie o co się rozchodzi. Nie o czas z Angie, ale o brak szacunku. Ja za to mam sikać po nogach z wrażenia, że mogę ci pomóc kiedy sobie juz przypomnisz że chyba się przydam - kobieta pokręciła powoli głową - Tak, mam widocznie to w dupie. A może bardziej zależy mi na swojej rodzinie. Moje dziecko samo się nie obroni, jest za małe. O drugim nie ma nawet co wspominać. Powiedziałeś że zrobiłbyś znowu to samo, został z córką. I ciągle nie dochodzi ci do łba że nie o to jestem zła. Gdy się coś obiecuje, wypada się wywiązać. Albo pomyśleć zawczasu, zamiast zostawiać domysły i nerwy dla reszty. Chcesz żeby ktoś cię lubił i szanował to też go szanuj, a nie traktuj jak popychadło. Jest potrzeba to mam iść, nie ma - mam iść do kąta i nie piszczeć za głośno. Chyba kurwa coś ci pod deklem się przestawiło, ale nikt mi nie płaci żeby jeszcze tobie prostować światopogląd. Z innej strony, może tak zrozumiesz. Masz iść z przetrzebionym sprzętem na niebezpieczny, skażony teren. Ciągnąć tam Angie, a jako kogoś kto ma wam pomagać i chronisz masz kogoś kto dopiero co cię oszukał - prychnęła cynicznie - Jak to brzmi na wojskową logikę? Bo dla mnie brzmi jak gówno, sorry. Powiedz mi więc dlaczego mam w to pakować rodzinę, co? Daj mi jeden rozsądny argument. Jeżeli potrafisz.

- Mhm. Bardzo prosta ta wojskowa logika. Dwie grupy są silniejsze razem niż każda z nich z osobna. Zwłaszcza jak każda uzupełnia braki tej drugiej w sprzęcie i umiejętnościach. - najemnik bez wahania i całkiem płynnie przeszedł do odpowiedzi. - Ile was jest? Dwie dorosłe osoby, z dwoma karabinami i dziecko. Plus łódź. Co my mamy? Dwie dorosłe osoby z karabinami plus autobus. Do tego… - kciuk mężczyzny wskazał na plecy prowadzącego kierowcy który był jedną, wielką, niewiadomą w jakimkolwiek równaniu.

- Osobno? Proszę bardzo. Macie usyfiony powodzią i wirusem teren po którym będziecie płynąć łódką. Na południe ku rzece. Ale w tej odległości może będziecie tam pod wieczór. Przeprawa po nocy jest dość ryzykowna więc pewnie Rob jak jest tym kim mi się wydaje, że jest wolałby poczekać do rana. Na tej łodzi lub jakimś kawałku suchego miejsca. Na dwie lufy przeciw wirusowi i z dzieckiem do upilnowania. Powiedzmy, że nic wam nie będzie i dotrwacie do rana. Przeprawicie się łodzią na drugi brzeg. Głupie jest zakładać, że tam nie ma powodzi a nie wiem na ile Lou wypożyczy wam tą łódź. Może coś wam się poszczęści znaleźć. Więc jak tam jest jak i tutaj czeka was minimum kolejny dzień w łodzi zanim dotrzecie na jakiś suchy ląd. Tak wyglądają mi wasze szanse z tej wojskowej logiki którą tak wyśmiewasz. - powiedział szybkim i pewnym siebie głosem jak za każdym razem gdy przedstawiał plan albo omawiał jakąś sytuację.

- I jesteśmy my. Jedziemy we trójkę z Rogerem na południe. W stronę rzeki. Większość trasy jak zrozumiałem z opisu pokrywa się z tym gdzie wy byście mieli płynąć łodzią. Ale wozem jeśli się nie rozkraczy będzie szybciej. Tam gdzieś przy rzece ma być te całe ustrojstwo. I tak naprawdę nie wiadomo co dalej z tym robić jeśli nie będzie z nami speca od takich bajerów. Ale też poruszamy się przez zalany powodzią i wirusem teren. Mamy do dyspozycji trzech dorosłych i trzy lufy. A właściwie dwie i toporek. I kolesia który zna okolicę. I jego znają. Bez speca pozostaje nam mieć nadzieję, że z tego czegoś może uda się coś zabrać, przywieźć z powrotem i może Jajo albo ktoś może czegoś z tym nie zrobi. Tak czy siak, ja i Angie w końcu też ruszymy na południe by dotrzeć do Teksasu. - Zordon znowu gładko omówił kolejny wariant sytuacji.

- Jest też trzecia opcja,najkorzystniejsza dla nas wszystkich. Czyli działamy wspólnie o czasu kiedy się stąd nie wydostaniemy. Wówczas nadal działamy w zalanym i zawirusowanym terenie. Ale mamy ten wóz, busa i łódź w rezerwie. Mamy jedno dziecko do upilnowania i cztery lufy z toporkiem. Mamy speca od wirusów i podobnie jedziemy na południe. I tutaj i po drugiej stronie rzeki. I chyba nawet w tej chwili ufamy sobie na tyle, żeby nie bać się, że ci drudzy strzelą nam w plecy czy pozarzynają we śnie. Razem mamy szansę znaleźć szczepionkę. Jak nie dla tych ludzi tutaj to chociaż la siebie. I naszych bliskich. Naszych rodzin. Naszych dzieci. Bo skąd wiesz, jak się skończy następne ugryzienie? Następna rana? Co zrobimy? Będziemy czekać i się modlić by znów się udało? No bo szczepionki nie będziemy mieli. Na pewno nie ci którzy teraz się zawinął stąd bez sprawdzenia tego czegoś przy rzece. - najemnik znowu mówił szybko i z przekonaniem po kolei omawiając argumenty za i przeciw.

- Poza tym nie przesadzaj z tym olewaniem. Powiedziałem ci, że jak będziesz ze mną to cię nie zostawię i zrobię co się da by cię z tego wyciągnąć. I tak zrobię jeśli będziesz ze mną. A wczoraj już myślałem, że po mnie i to moja ostatnia godzina na tym świecie. Chciałem ją spędzić z Angie a by was powiadomić musiałbym ją zostawić. I tyle. Może nie wyszło najlepiej z tym umawianiem się ale było jak mówię. - powiedział składając ramiona na piersi i wyciągając przed siebie nogi. Na podłodze robiły się kałuże gdy bagienna woda ściekała z butów i spodni pasażerów nieustannie.

- Ciągle zakładasz, że chcemy się przeprawiać do Pendleton i w powstałym chaosie zachowamy… podstawowe wartości społeczne - O’Neal skrzywiła się ironicznym uśmiechem, podciągając kolana pod brodę i oplatając je ramionami - Rzeka jest duża, długa. Płynąc środkiem parę mil z jej nurtem dopłyniemy do innej przeprawy. Poza tym to często uczęszczany szlak. Da się złapać transport już na wodzie - wzruszyła ramionami - Nie wyszło najlepiej z umawianiem… łagodne stwierdzenie. Wszystko pięknie, poza tym fragmentem o robieniu co się da w razie kłopotów. Mam ci ot tak - pstryknęła palcami - Powierzyć dwa życia bez grama pewności czy nagle nie stwierdzisz, że tu też nie wychodzi najlepiej i po prostu się nie zwiniesz? Nie mam gwarancji co do prawdziwości twoich deklaracji. I o to się rozchodzi.

- Ale zdajesz sobie sprawę, że takie coś jak zaufanie to działa po partnersku w obie strony? Więc jak ty czy wy, nie chcecie czy nie możecie zaufać mnie czy nam… - Pazur uśmiechnął się ironicznie i podobnie do tego prychnął. I jeszcze pokręcił głową. Ale zaraz znowu spoważniał. - I nie mówię, że ma być lekko czy co. Na zaufanie się pracuje i zdobywa się w trakcie dzielenia czegokolwiek. Jak na razie my was nie wyrolowaliśmy ani wy nas. Początek jest więc niezły. Tego, wczoraj nie liczę. Mówiłem dlaczego. Jak chcesz sie tego czepiać by być na nie to nic na to nie poradzę, będziesz się czepiać i być na nie. - wzruszył ramionami wracając do szybszego tonu gdy omawiał jakąś sytuację czy plan.

- A z rzeką nie jest tak hop siup. Na wschód zaczyna się nie tak daleko Pas Śmierci. W dzień nawet stąd go widać. Te Pendleton to pierwsza przeprawa po zachodniej stronie na Arkansas gdzie da się normalnie żyć. Jak coś słyszałaś o Pasie Śmierci to pewnie wiesz dlaczego średnio jest pętać się po nim albo w pobliżu. A w górę czeki najbliżej jest Little Rock. To co z niego zostało. Tam gdzieś była ta tama przez jaki mamy ten syf tutaj. Nie wiem gdzie dokładnie bo tam nigdy nie byłem. Ale gdzieś tam właśnie. Więc pole manewru po Arkansas wcale nie jest takie rozległe. Nawet jeśli już miałoby się ten środek transportu. Poza tym stąd, najłatwiej i najprościej dojechać czy dopłynąć jest właśnie do Pendleton. Nawet jakby się nie przeprawiać dokładnie do niego. - Pazur widocznie wcale nie był przekonany co do możliwości przeprawowych przez rzekę poza Pendleton. A raczej czy istniały względnie prostsze, bezpieczniejsze czy wygodniejsze opcje. Little Rock, rzeczywiście było chyba najbliższą, przedwojenną metropolią w okolicy. Ale jego stan raczej zwykle nie był malowany w różowych barwach. Podobno oberwało bezpośrednio podczas Dnia Zagłady podobnie jak całkiem spora ilość dawnych metropolii. Pani O’Neal jednak też nie była pewna jak te plotki mają się do stanu rzeczywistego miasta i okolic.

- A cóż takiego karygodnego uczyniłam tobie i Angie, że miałbyś rozmieniać na drobne moje słowa, bądź stawiać pod znakiem zapytania dobre intencje? - Izzy ściągnęła brwi, znowu balansując na skraju irytacji - Oszukałam was? Złorzeczyłam i siałam kalumnie po opłotkach? Obraziłam? Zignorowałam bądź nie podałam pomocnej dłoni chociaż wpadliście do Lou… sam wiesz jak. A Rob? Zawiedliśmy wasze zaufanie wczoraj? Albo dzisiaj? Wypięliśmy się, rzuciliśmy suche “na razie”? Nie wspieraliśmy gdy zaszła taka potrzeba? - zmrużyła oczy, bębniąc palcami po kolanie - W swoich obliczeniach zapominasz o jednym drobnym szczególe… dobra, dwóch. Pierwszy: nie jesteście jedynymi ludźmi potrafiącymi tu trzymać broń, gorzej z lekarzami. Myślę że w aktualnej sytuacji łatwo przyszłoby znalezienie nam drugiej grupy, bo jeszcze z nikim nie mamy tu na pieńku. Psami chociażby - i to drugi szczegół. Gdyby wczoraj wyszło trochę inaczej miałabym czas przygotować nas na ich pojawienie się, bo są tutejsi. A wy zabiliście im ludzi. Niestety brakło czasu na grzebanie przy bombach dymnych… szkoda. Przydałyby się - westchnęła wyraźnie zła.

- Wiesz, poza momentami gdy upierasz się uderzać w ton “jestem histeryczną babą” no to mówisz całkiem do rzeczy. - najemnik opowiedział po chwili lustrowania sylwetki lekarki. - A w swoich kalkulacjach co do alternatyw do naszej dwójki nie ma sprawy. Na pewno o razu spotkacie życzliwych i uczciwych, którzy nie będą znikać bez słowa wyjaśnienia i uprzedzenia, na pewno będą tak samo albo jeszcze lepiej łazić z wami po zatopionym terenie, całkowicie za friko, do tego jeszcze naturalnie nie strach będzie przy nich trzymać czy chodzić z kilkuletnim dzieckiem. Nie to co takie skaranie boskie jak my a zwłaszcza ja. Normalnie aż dziw bierze, że w ogóle tu siedzisz obok mnie. Skoro ze mnie taki zawodny i niegodny zaufania typ. Nie to co ludzie z karabinami którzy się tu na pewno gdzieś pętają i będą mieli akurat wspólnotę interesów zasuwać do Teksasu albo przynajmniej na drugą stronę rzeki. - najemnik mówił jakoś patrząc na zamknięte, boczne drzwi wozu i w miarę jak mówił ironia w jego głosie była coraz bardziej wyczuwalna.

- A to, że wczoraj zamiast robić jakieś przygotowania na Psów z którymi przecież nie macie na pieńku, zrobiłaś sekcję zwłok jak sama sobie zaplanowałaś to efekt miałaś pewnie już wczoraj. Coś ci to powiedziało co nie wiedziałaś wcześniej prawda? - zerknął bystro na siedząca obok kobietę. Pokiwał głową do swoich myśli. - A jakbyś robiła coś innego to byś nie wiedziała tego jak wczoraj więc co? Teraz byś miała do mnie pretensje, że nie wiesz czegoś o wirusie bo przygotowywałaś z mężem coś na te Psy z którymi my, żeśmy zadarli a wy nie macie w ogóle nic wspólnego? Bo coś od rana widzę masz dobrą passę na mienie pretensji do nas. Znaczy do mnie. - Zordon lekko rozchylił ramiona by podkreślić tą tendencję jaką dostrzega od rana w zachowaniu lekarki.

- A o takich jak te Psy, jak to taka okoliczna banda jak myślę to jak tu przyjadą to pewnie nie będą wybredni w gnojeniu kto im się nawinie. Więc nie uważam, żebyś ty i twoja rodzina miały u nich jakiś immunitet. - Pazur pokręcił głową znowu przesuwając się wzrokiem po sylwetce siedzącej obok.

- Mam nadzieję, że nie trzeba na nich będzie długo czekać. Khain potrzebuje świeżej krwi do Kielicha. Właściwie dzisiaj by mogli przyjechać. Nudno się tu robi. - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się kierowca. Do zwyczajowej nudy przebiło się coś podobnego do oczekiwania i nadziei. Pazur spojrzał na tył jego głowy i pokręcił głową słysząc to co powiedział khainita.

- Na litość Pańską, jak w ogóle śmiałam robić coś samodzielnie! Mój Boże, co za fatalny, karygodny nietakt z mojej strony - ośmielić się myśleć i działać bez czekania na zbawienie albo wytyczne! Których bym, o ja niegodna, się nie doczekała! - brunetka wyrzuciła ramiona w górę dla podkreślenia wagi niepoprawności swojego rozumowania - Powinnam poczekać, iść spać albo rozłożyć nogi i przestać się rzucać po okolicy żeby przypadkiem nie urazić jaśnie pana Pazura! Bo to przecież oczywiste, że jedyna godna poszanowania osoba w okolicy właśnie siedzi przede mną! Do tego z karabinem! Reszta to zgraja gangerów i kryminalistów do rozwałki. Chyba że się wypną to wtedy można wspaniałomyślnie podciągnąć ich pod własne skrzydła, ale też tylko chwilowo. Póki się nie znudzi lub przestanie być wygodne oazie nieomylności, prawości i mądrości w jednym! - fuczała w najlepsze, klepiąc z rozmachem o kolana - Jakbym robiła wczoraj coś innego to pewnie byłoby to już w drodze na drugi brzeg, bez czekania i zawadzania jaśnie oświeconemu! Który, cholera, nie pojmuje, że jeżeli ktoś atakuje jedną osobę z grupy, to atakuje ją jako całość! Oczywiście, do wczoraj Psy nie były naszym problemem, ale teraz dzięki między innymi jednemu Pazurowi już są! Bo bierze się drugą stronę z całą dobrocią inwentarza i co ty myślisz?! Że jeżeli was zaatakują to ja i Rob umyjemy ręce i się na was wypniemy?! Zgłupiałeś do reszty?! Nie musielibyśmy się z nimi użerać, gdybyśmy wyjechali. Wczoraj, jak było w planach! Dałabym radę z bombami gdyby ktoś przypadkiem nie zwalił całego burdelu na nasze głowy! Tych co się nie snuli bez sensu jak lunatycy po barze! Mam jedną parę rąk, Rob dokładnie sprawdza co pewien czas czy nie mutuję. Dobrze że chociaż zauważasz, że chodzimy z wami po tym zatopionym zadupiu za darmo. A o tej twojej uczciwości to daj sobie siana - prychnęła wciąż podirytowana - Może gdybyś nie był takim zadufanym w sobie bubkiem, zauważyłbyś że nie odstajesz za specjalnie od tego całego grona Judaszy. Tak samo jak to, że wyssane z palca pretensje zahaczające o twój światły majestat powinny być zamieniona na parę pięści. Albo mioteł! Zejdź z pantałyku, bo święty z ciebie odpustowy… tak, jasne. Mam zostawić z tobą Angie samą? Dzieci się nie zostawia, zwłaszcza tych które potrzebują pomocy. Odwrócę się, pójdę precz i co? Żebyś jej co dwa dni nowe ciocie sprowadzał, co będą ją uczyć obciągać i pokazywać same najlepsze wartości i aspekty życia w społeczeństwie? - pokręciła głową, parskając pod nosem - Co będzie dalej? Prostytucja? Strzelanie do bezdomnych? Bo co ma umieć pisać, czytać, albo jeść widelcem, jak może ciągnąć druta z połykiem? - drugi raz klepnęła się dłońmi w kolana, a potem westchnęła przeciągle, a gdy się odezwała, mówiła już spokojnie - Wiec się ze sobą trochę jeszcze pomęczymy. Dzięki Roger. Właśnie tego najbardziej teraz potrzebujemy - na koniec zgrzytnęła zębami.

- No. A w ogóle to przestańcie się wydzierać nad uchem bo mnie od tego wrzasku łeb zaczyna napierdalać. Chyba, że chcecie się na siebie powydzierać to wypad z wozu i nara. Drzecie ryja odkąd wsiedliście. - prychnął wkurzonym głosem khainita odwracając się częściowo w stronę pasażerów. - Zresztą już jesteśmy, wypad z wozu. - powiedział nadal wkurzonym głosem i czarny wóz rzeczywiście zaczął hamować a przed przednią szybą było widać lokal “U Gammana”. Wreszcie maszyną zarzuciło i znieruchomiała.

Pazur otworzył boczne drzwi i wysiadł pierwszy. Poczekał aż Izzy też wysiądzie nim się odezwał. - Stonuj się Izzy. Nie pozwalaj sobie za dużo z tym tokowaniem. I z tą całą prostytucją, rozkładaniem nóg, ciociami i Angie. I już ci mówiłem, że nie jestem twoim chłopcem do bicia czy wrzasków. Nie chcesz się ze mną trzymać to nie. Droga wolna. Ale jak jednak to do cholery nie mam zamiaru wysłuchiwać takich tyrad co pić minut. Idę teraz do środka załatwić nasze sprawy. Ty załatw wasze. Jak jedna dojdziesz do wniosku, że da się między naszymi rodzinami współpracować na cywilizowanych zasadach to spotkamy się przy zgarnianiu tej Rice. - najemnik mówił zdecydowanym głosem i musiał być wkurzony. Mimo to bardziej cedził słowa niż podniósł głos. Potem odwrócił się i odszedł do wnętrza lokalu.

- Żałuję że wczoraj okłamałam męża żebyś nie musiał patrzeć jak twoje dziecko zaczyna rozpaczać i panikować. - rzuciła do jego pleców, rozmasowując pulsujące skronie - Powinnam od razu powiedzieć przy wszystkich o co chodzi. Jak widać nie byłeś warty wysiłku. Skoro nawet nie potrafisz - machnęła ręką - To już nie mój problem. Angie może zatrzymać sukienkę.

- A ja żałuję, że wczoraj mnie zmogło i nie przyszedłem tutaj choćby sam i późnym wieczorem. Ale choć teraz uważam, że cholera cię poniosła i tak dzięki za to co mi wczoraj powiedziałaś przy barze. Ale teraz jesteś zbyt wkurzona by dało się z tobą sensownie pogadać. - powiedział gdy zatrzymał się na chwilę by zamknąć drzwi.



Przed barem.

Punkt “jedziemy do kościoła” oczywiście nie mógł się obejść bez problemów. Zupełnie jak poranne pobranie krwi Rice i późniejsze rozmowy z Pazurem. Na każdym kroku coś zgrzytało i pieprzyło się aż wstyd było patrzeć inaczej niż w drugą stronę.

- Nie Roger, nie jesteś taksiarzem. Dziękujemy że w ogóle zgodziłeś się nas podrzucić, jesteśmy wdzięczni za pomoc. Jedziemy tam gdzie towar, ale wszystko w swoim czasie. - lekarka podeszła do khainity, patrząc zmęczonym wzrokiem na czyszczoną przez niego głowę - To jest twoja arena. Twoja walka, wiara, krew do kielicha i trofea z głów. - nachyliła się żeby zrównać się poziomem oczy z heretyckim pajacem - My chcemy odejść. Ja, moja rodzina. Zordon. I Angie. - zmrużyła lekko oczy - Gdy załatwimy sprawę z towarem. Nie wiadomo co tam spotkamy, nie wiadomo co przypełznie tutaj. Masz swoje priorytety, cele i… perspektywę przez którą patrzysz na świat, ale nie wydaje mi się, że ucieszy cię czyszczenie głowy Angie. A gdybyś zamiast tej, miał tutaj właśnie ją? - wskazała na okrwawioną czaszkę - Gdyby nie zginęła w walce, ale spadła, zaraziła się przez zbierający się tu syf? To nie byłaby godna śmierć. Nie… ucieszyłaby Khaina. Co innego jeżeli nastąpi w walce. Z bronią w ręku przeciwko przeciwnikowi który stanowi wyzwanie. Kwadrans w obie strony Roger. A tobie też to może pomóc. Sprawny szybciej napełnisz kielich, a to tylko parę minut. Twoją bryką obrócimy zanim się zorientujesz. Poza tym mam ze sobą narzędzia, trzeba zajrzeć pod maskę bo już jest problem z odpalaniem. Nawet jak po wszystkim się rozjedziemy, zostaniesz ze sprawną furą. W całkowitym gratisie.

- Nie możemy się sprzeciwiać woli bogów. - khainita popatrzył na chwilę na lekarkę lekkim i niefrasobliwym tonem. - Jakby Khain zdecydował, że ktoś ma umrzeć albo zginąć na arenie to umrze albo zginie. Ja, ty, on, Ćma czy ktokolwiek. Nie wiem czego tu nie łapiecie. - szef khainitów rozłożył ręce dając wyraz, że mówi teraz o absolutnych podstawach swojej wiary. Przez chwilę słychać było tylko zgrzyt stali ostrza na kości czaszki gdy Roger z wielka wprawą i bez wahania oczyszczał kolejne fragmenty czaszki ze skóry i mięsa.

- Ale dla Ćmy czas jeszcze nie nadszedł. Musi usłuchać swojego zewu i poczuć smak Księżyca zanim spłonie w ogniu który dla niej już płonie i czeka. - powiedział spokojnie lekko kręcąc głową gdy zamyślił się nad tym detalem związanym z blondwłosą podopieczną Pazura.

- Angie jedzie ze mną do Teksasu. I tam nie czeka na nią, żaden cholerny ogień. - słowa khainity najwyraźniej zmierziły jej opiekuna bo wyglądało jakby znowu miał ochotę mu przywalić. Przynajmniej raz.

- To tobie się tak wydaje. - khainita nadal wyglądał na mało przejętego ostrzegawczym tonem w głosie rosłego najemnika. Skwitował to obojętnym machnięciem zakrwawionego ostrza. - A ty mówisz, że znasz się na brykach? - podniósł wzrok znad już prawie całej oczyszczonej czaszki by spojrzeć na lekarkę. - Dobra, jak zrobisz mi furę to was zawiozę. - zgodził się i machnął nożem za siebie, w głąb wozu gdzie była szoferka i silnik maszyny. Wyglądało na to, że oczekuje to jako zapłaty za bilet przed tą przejażdżką.

“O co chodzi z tą ćmą?” - pytanie pojawiło się lekarce na końcu języka. Po raz któryś wracał temat nocnych motyli, ich schematu zachowania i oczywiście masy pseudoreligijnego bełkotu na khainicką modłę. Musiała zmilczeć, jeżeli mieli gdziekolwiek dalej jechać.
- Zrobię - lekarka uśmiechnęła się pewnie. Zdziwienie, że jakimś cudem udało się topornikowi przemówić do rozumu też zmilczała. Lepiej nie kusić losu - Mam torbę z narzędziami i całym potrzebnym szpejem. Klucze, śrubokręty, smary, oleje. Naprawię wszystko od motorynki po kompa. Chociaż warunki są polowe - pokazała na zalany podjazd do baru i podeszła do maski - Najpierw zobaczę na czym stoimy i dam diagnozę. Może trzeba go będzie postawić na kanał. - parsknęła. Przy powodzi mogło być ciężko.

Warunki były polowe. Roger machnął ręką na znak, że pozwala się lekarce obsłużyć samej czyli otworzyć drzwi od strony kierowcy by otworzyć zatrzask zamka wozu. Sam kończył oprawiać czaszkę. Pod maską był solidny, benzynowy silnik. W dawnych czasach pewnie prawdziwy mechanik by miał sporo zastrzeżeń co do jego stanu ale na ile się orientowała w materii O’Neal to całkiem przywozicie wpisywał się w standard obecnej epoki. Podobnie jak ślady rdzy, nadżerki, zacieki z oleju no czyli właśnie obecny standard./sinik musiał być mimo wszystko w przyzwoitym stanie bo noga kierowcy do lekkich nie należała i lubił najwyraźniej agresywną jazdę. I gdy pojazd już odpalił i ruszył to sprawował się całkiem przyzwoicie.

Diagnoza więc dość szybko ustaliła prawdopodobną przyczynę kłopotów. Poluzowane klemy na akumulatorze no i nadmiar wilgoci w starterze. No i na elektryce. Najłatwiej O’Neal poszło z klemami, trzeba było je tylko z powrotem dokręcić i umocować jak trzeba. Z iskrownikiem było trochę zachodu bo trzeba było go wymontować, przeczyścić, osuszyć a następnie przesmarować smarem i olejem by uchronić na ile się da przed kolejnymi falami zalewającymi silnik.Dość proste ale jednak i dość zajmujące okazało się przesmarowanie olejem elektryki gdzie warstwa ochronna powinna podziałać podobnie.

Nie było dobrze, ale zawsze mogło być gorzej. Widać, że khainita dbał o furę póki nie przyszła powódź… i świetnie. Mniej pracy niż przy reanimowaniu działającego siłą cudu trupa.
- Klemy poprawię od ręki - Izzy wyprostowała plecy, wychylając się żeby móc patrzeć na Rogera - Ale elektryka to inna sprawa. Zrobię ci ją u Brandonów kiedy przepakujemy Rice i przygotujemy się do dalszej jazdy, dobrze? Będzie chwila, na spokojnie wyjmę iskrownik, nasmaruję go, wymienię też olej i bryka będzie chodzić jak złoto. Trzeba go osuszyć porządnie, powódź nie pomaga maszynom. Teraz zrobiłam co mogłam. Załatwimy kościół, wrócimy do pozostałych i wtedy dokończę. Pasuje?

Khainita podniósł głowę i wpatrywał się przez długość maszyny w twarz lekarki. Wyglądało na to, że waży jej słowa i nie wiadomo co jeszcze w swojej głowie. - Dobra. Ale jak mnie wyrolujesz, znajdę cię. - zgodził się w końcu ale by podkreślić wagę swoich słów wycelował w nią zakrwawionym nożem trzymanym zakrwawioną ręką. Gęsta, trupia krew nadal ściekała,gęstymi kroplami z jednego i drugiego. Potem opuścił nóż i wrócił do czyszczenia czaszki. I zainteresował się Rice.

- Dobrze wyglądasz Rice. - lekarka usłyszała jak z drugiego końca furgonetki khainita odezwał się do Azjatki. Ta chyba była trochę zdziwiona bo uniosła brwi w zdziwieniu i niedowierzaniu. - Zwłaszcza w tym kneblu. Naprawdę ci w nim do twarzy. - Roger pokiwał głową z uśmieszkiem który bez widoczności wyrazu twarzy po samym głosie mógł być albo złośliwy albo wesoły. Za to zaśliniona, mokra od łez i potu twarz Rice z przyklejonymi do niej czarnymi włosami była widoczna całkiem nieźle. Spiorunowała khainitę wzrokiem co chyba go rozbawiło. Kończył czyścić czaszkę. - Co się tak wściekasz? Po co komuś laska co bez przerwy nawija? Knebel powinien być w jednym zestawie z każdą laską. Wiesz, jedna laska, jeden knebel by ją można było zakorkować w razie czego w każdej chwili. - khainita wesołym i lekkim tonem włożył czaszkę do wody i zaczął ją przemywać jakąś szmatką. Azjatka dla odmiany zaczęła się wściekać trzepać nogami w wodę i chyba coś próbując nakrzyczeć na niego ale wyszedł jej tylko niezrozumiały gulgot i kolejna porcja śliny. Coś pokazywała twarzą na lekarkę, na najemnika, na lokal z którego właśnie wyszli z wyraźną złością.

- Aha. Zrobiłaś to z nimi u Lou? Ale to chyba szybki numerek był bo dopiero co ich przywiozłem jedną czaszkę temu. A powiedz Rice, za szybkie numerki to bierzesz chyba mniej niż za normalne co? Dużo mniej? - Roger nie tracił dobrego humoru i spokojnie kontynuował przemywanie czaszki szmatką. Na koniec zerknął na swoje dzieło przez co on patrzył na ociekającą wodą czaszkę a ociekająca wodą czaszka spoglądała na niego. A Rice patrzyła na to wszystko ze złości wydzielając z siebie długie niezrozumiałe prychnięcie ze skrępowanej złości. Złożyła się przy tym prawie w scyzoryk jakby dostała w brzuch albo miała puścić pawia.

- No co? Ja uważam, że powinno być taniej. W końcu przyjemność krótsza nie? - Roger zadowolony ze swojego dzieła z niespodziewaną dla niego pieczołowitością odłożył wyczyszczoną czaszkę do jakiegoś pudła pod ławką swojego wozu. Rice zaś westchnęła umęczonym tym razem westchnieniem i zaczęła znowu coś tłumaczyć. Tym razem wolniej i wskazując po kolei i na Pazura i na O’neal. Roger ledwo zerknął na nią bo zaczął teraz obmywać swój nóż z gęstej, bordowo - brunatnej mazi która kiedyś była ludzką krwią.

- Co? Jesteś z nimi umówiona na jeszcze jeden numerek? A! W kościele! Dlatego tam jedziemy! No tak. No ale przyznam, że nie spodziewałem się takich fantazji. - szef khanitów spojrzał z zaciekawieniem na stojącą przy wozie dwójkę jakby ich widział pierwszy raz. Azjatka zaś przymknęła najpierw oczy a potem je otworzyła wpatrując się w niebo nad sobą. W końcu zrezygnowana pokręciła przecząco głowa.

- Nie? No to jak? No chyba nie za darmola? - kierowca wydawał się podążać zafascynowany tym azjatyckim wątkiem dyskusji. Skończył obmywać nóż i teraz zabrał się za mycie dłoni. A miał je uwalane krwią i jej odpryskami prawie do łokci. Czarnowłosa dziewczyna nagle jakby odzyskała wiarę i werwę bo gwałtownie zaczęła potakująco kiwać głową aż jej czarne włosy zatrzęsły się w tej czarnej burzy wokół głowy.

- Za darmola?! No jak? To przestałaś się puszczać za hajs?! - właściciel furgonetki wydawał się być prawdziwie zaskoczony taką perspektywą. Skrzywił się nie mogąc sobie chyba tego wyobrazić. Dziewczyna znowu jednak poruszała głowa tym razem w poziomie, wykonując gest gwałtownego zaprzeczenia.

- No to dalej się puszczasz? No to gitnie. Ale coś mi tu nie gra albo się puszczasz albo robisz za darmola. - khanita zaczął wycierać dłonie w jakiś ręcznik i popatrzył powątpiewająco w stojącą w wodzie Azjatkę gdy właśnie coś mu nie pasowało w tej pół rozmowie.

- Na razie przy puszczaniu będzie zarażać wirusem - O’Neal wytarła dokładnie ręce ze smaru i dla pewności przejechała je szmatą jeszcze raz. Na koniec pokazała zwitkiem materiału na Azjatkę - Też to ma we krwi, ale się nie zmienia. To… jak z syfem. - wyjaśniła bardzo dobitnie - Seks z nią albo i zwykłe całowanie to zły pomysł póki nie znajdziemy szczepionki. Co do fantazji niestety mam inne preferencje - wzruszyła ramionami. - Ale to sprawa prywatna. Słyszałam jednak że Zordon lubi trójkąty - miała się zamknąć… niestety pokusa była zbyt silna.

- O. Naprawdę? A ciekawe od kogo takie rzeczy słyszałaś. - Pazur uniósł brwi patrząc nieco ironicznie na lekarkę. Roger zaś chyba stracił zainteresowanie rozmową i Rice na rzecz swojej maszyny. Wrócił do szoferki i próbował odpalić maszynę. Silnik nadal zgrzytał ale zapalił i tak jakoś prędzej niż poprzednio. W tym czasie Zordon podszedł do Rice i wymownym gestem głowy wskazał jej otwarte wnętrze pojazdu. Przez chwilę obydwoje wpatrywali się w siebie i złość Azjatki ścierała się ze spokojem najemnika. Jednak chyba wszyscy zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił i możliwości między nimi więc w końcu dziewczyna ustąpiła. Weszła do kufra vana i usiadła na ławce. Obok niej usiadł Pazur tak, że blokował jej najszybsze wyjście do tylnych drzwi. Roger poczekał tylko tyle by zamknęły się drzwi gdy ruszył do przodu.

Jazda przez zalane ulice nie różniła się zbytnio od tego co zjeździli je do tej pory w kilka tras w tę i z powrotem. Póki jechało się samochodem to wszędzie wydawało się dość blisko, trwało całkiem szybko, sprzęt jaki można było położyć w wozie a nie go nieść na sobie nie był taki ciężki no i tak mokro nie było poza mokrymi do połowy spodniami i butami.

Roger zatrzymał maszynę przed kościołem i wrócił do swojej zwyczajowej obojętności. Zupełnie jakby brak krwi, śmierci, walki i Khaina wprowadzał go w jakiś rozleniwiający letarg. Zordon zawahał się na chwilę. - Mam iść z tobą czy sama to załatwisz? - zapytał lekarki podając jej pudełko z nabojami 5.56 NATO.

- Od kogo słyszałam? A chodzą różne plotki po mieście, wystarczy posłuchać. Chcesz mnie potrzymać za rączkę i dodać otuchy? - lekarka sięgnęła po naboje, kładąc dłoń na paczce. Patrzyła nieobecnie na Pazura, potem przeniosła wzrok na kościół. Wreszcie cofnęła się, zostawiając amunicję najemnikowi - Chodź, na wypadek gdyby potrzebne były bardziej… bezpośrednie argumenty.

- No popatrz, jedna noc w mieście i jakich to rzeczy może się człowiek o sobie dowiedzieć. - odpowiedział spokojnie najemnik i odsunął boczne drzwi vana. - Roger? Zaczekasz tu na nas? Załatwimy sprawę i wrócimy. - Zordon wyszedł na zewnątrz i zajrzał do środka na kierowcę. Ten obojętnie pokiwał głową jak zwykle gdy nie chodziło o Khaina i napełnianie kielicha krwi dla niego.

Oboje z lekarką wrócili do tej samej plebanii gdzie byli wczoraj i zapukali w te same drzwi. Otworzyła im ta sama kobieta i najwyraźniej poznała ich bo zawołała męża. Ten przyszedł do salonu i kiwnął głową w ramach przywitania. - Witam. Przyszliście znowu zrobić interes? - zapytał zerkając to na rosłego najemnika to na brunetkę obok.

- Dziesięć pestek. Za wypożyczenie mikroskopu. Przedłużamy leasing - O’Neal nie miała zamiaru bawić się w kurtuazję. Czas ich naglił. I nie przepadała za cwaniakami - Chcę zobaczyć czy mój karabin nadal jest u ciebie i w niezdekompletowanej formie.

Mężczyzna też ciężko było powiedzieć, że lubi swoich gości. Zerknął na najemnika jakby sprawdzał czy ten ma coś dodania ale ten pokiwał tylko twierdząco głową. Gospodarz wiec skinął swoją i wyszedł gdzieś z pokoju. Po chwili wrócił trzymając karabin lekarki. Trzymał go w jednej ręce i karabin wydawał się nienaruszony. Handlarz jednak wyciągnął rękę w wymownym geście czekając na zastaw.

- Sprawdzisz? - lekarka popatrzyła na Pazura, wskazując na karabin - Żeby nie było niedomówień.

Pazur odpowiedział jej trochę przydługim spojrzeniem. Ale nic nie powiedział chociaż wydawało się, że jest tego bliski. W końcu podszedł do handlarza i wziął od niego karabin. Obejrzał, przeryglował, wycelował gdzieś w ścianę na próbę i w końcu podał go lekarce. - Wygląda jak ten twój wczoraj i że jest w porządku na tyle co można stwierdzić bez przestrzelania go. - odpowiedział spokojnie. Handlarz prychnął z irytacją.

- Przecież to jej karabin, ten co wczoraj zostawiła tutaj. Nie utrzymałbym się tutaj zbyt długo jakbym robił takie tandetne wałki. Naboje. Jeśli chcecie przedłużyć wypożyczenie mikroskopu. - gospodarz wykonał przyzywający gest dłonią okazując irytację i zniecierpliwienie tym jawnym okazanym brakiem zaufania.

- Daj mu dychę - lekarka machnęła ręką - I skończmy wreszcie tę farsę.
 
Driada jest offline