Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2018, 09:22   #281
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zoe normalnie zaśmiałaby się o uwagę na temat kurortu, ale w tych okolicznościach, było to niepotrzebną stratą tlenu. Dlatego jedynie rozejrzała się po przyczepionych do skały pozostałych Greyów. Nie było ich wielu, a z drugiej strony zginęli ci najmniej rozgarnięci, a tym samym stanowiący największe zagrożenie dla całej reszty grupy. Ona mogła być kolejną z nich jeśli nie pospieszy się teraz. Dlatego, starając się znaleźć jak najlepsze podparcie dla nóg i jak najwygodniej złapać się skały jedną ręką, drugą nacisnęła guzik, przy pasku jej pancerza. Linka z hakiem wystrzeliła w górę, zakotwiczając się pomiędzy głazami. Teraz tylko wystarczyło wciągnąć się na górę.

Stafford odchylił się lekko, podążając wzrokiem za Zoe, która z pomocą harpuna wspięła się górę zbocza. Zagwizdał z podziwem i pokiwał głową. Następnie spojrzał w swoje prawo oraz lewo.

- No, panie i panowie. Widzimy się na górze - powiedział z przekonaniem i uśmiechnął się uprzejmie. Kolejno wyszukał pewniejszych podpór dla stóp, zaparł się i naprężył. Ułamek sekundy później jego buty odezwały się pracującymi siłownikami, dzięki którym wystrzelił w powietrze.
- Geroooonimooo! Jiiiihhaaa! - zakrzyknął rewolwerowiec na całe gardło, szybując niczym pocisk.

Jedyna osoba w hermetycznym pancerzu nieco spokojniej mogła podejść do tematu wspinaczki. Wstrzymała się chwilę przepuszczając Parchów mniej odpornych na niskie temperatury. Właściwie im mniej ludzi wisiało nad głową, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś spadnie na łeb. Sama nie widziała poważnego zagrożenia w zadaniu. Nie planowała też marnować czasu na czekanie, więc zdecydowała się sięgnąć po Detektor i upewnić, że sama góra jest bezpieczna.

Grey 33 pierwsza wyskoczyła z czeluści pełnych mroźnego, trującego oparu. Zdołała dzięki harpunowi przeskoczyć do samej krawędzi szczeliny i dalej wygramolenie się było już dość proste. Wygramoliła się na dno jakiegoś leja. Wciąż widoczny był ślad jaki zostawiła zsuwająca się po nim kapsuła. Z krawędzi leja wystawały fragmenty pni, głazów korzeni. Nad tym wszystkim górowała zgniły półcień dżungli. Tylko gdzieniegdzie przebłyskowało zielonkawe światło dnia.

Kolejnym zwycięzcą tego wyścigu ku światłu dnia okazał się Grey 39. Udało mu się skorzystać ze swoich wzmocnionych butów by odbić się od krawędzi ścian. To była ta łatwiejsza część zadania. Gorzej było w locie złapać się czegokolwiek do złapania co groziło upadkiem na dół a może i w tą czeluść. Pierwszym skokiem pokonał gdzieś połowę odległości. Złapał się fragmentu ściany z prawdziwym trudem. Dłonie zaczynały już szorować po ścianie i zaczynał się znowu obsuwać w dół gdy wreszcie mu się poszczęściło z chwyceniem się fragmentu skały i zahamował ten nieuchronny zdawałoby się upadek. Drugi skok poszedł dla odmiany całkiem prosto. Właściwie udało mu się wyskoczyć nad krawędź gdzie chwilę wcześniej wydostała się Grey 33.

Dłużej trwała wspinaczka pozostałych Parchów. Przodował im Grey 35 któremu udało się wydostać z krawędzi jako pierwszemu. Zaraz za nim wydostali się Grey 31 i Grey 34. Na końcu wydostała się ze szczeliny Grey 32. Wcześniejszy skan detektorem nie wykazał żadnego podejrzanego ruchu więc mogła zacząć wspinaczkę jako ostatnia. Zabrało też jej najwięcej czasu ale w końcu wydostała się z mroków szczeliny na światło dnia.

- Od razu czuję, że żyję - skomentował James, ocierając o siebie dłonie. Kiedy dotarł na górę, przystanął obok Zoe. Odetchnął pełną piersią, po czym rzucił okiem po okolicy. - Mówiłaś, że zniosło nas o kilometr? - zagaił kobietę. - Dobrze, że te gadżety Parchów pokazują nam kierunek. Nie powinniśmy się zgubić.

Nie zerknęła nawet na Jamesa, mając poważną minę.

-Rozumiem, że świetnie się bawisz cowboyu, ale Twoje entuzjastyczne okrzyki, mogą ściągnąć nam na głowę kłopoty, powstrzymaj się kolejnym razem- skarciła Stafford i dopiero wtedy pozwoliła sobie na lekkie rozluźnienie.

- Tu masz rację, nie powinniśmy się zgubić - przyznała rozglądając się po okolicy. - Dobra ludzie - zwróciła się do wszystkich pozostałych przy życiu Parchów grupy Grey300 - Kto potrzebuje się opatrzeć, to jest dobry moment, bo musimy zapierdalać. Więc ogarniać się i za dwie minuty wymarsz - dowodzenie przychodziło jej naturalnie, dlatego nawet nie do końca świadomie zaczęła traktować Grey300 jak swój własny oddział.
Stafford splótł dłonie za plecami i odwrócił się w stronę urwiska, jakby upewniając się, że wszyscy zdołali się wdrapać.

- Korzystam z dobrych morale, póki jeszcze możemy je wykrzesać z siebie - odezwał się James przyciszonym głosem do Grey 33. - Widząc nasze lądowanie, możemy nie nacieszyć się nim długo - westchnął i przekrzywił głowę, przyglądając się plamie krwi na twarzy Zoe. - Potrzebujesz z tym pomocy? - zapytał rzeczowo.

Była wojskowa z roztargnieniem uniosła dłoń do twarzy. Krew zdążyła już ostygnąć, ale wciąż była lepka. Spojrzała na swoje brudne od posoki palce i zerknęła na Stafforda. Chwilę mu się przyglądała po czym zrzuciła plecak z pleców, usiadła na nim, tak by mógł bez problemu owiązać jej głowę, po czym skinęła na niego z czymś co chyba miało być uśmiechem.

- W porządku - mruknął pod nosem James, również zdejmując plecak. Bez ociągania otworzył go i zanurkował do wnętrza, by po chwili wyciągnąć hermetycznie zapakowany bandaż. Trzymając opatrunek w ręce, przyklęknął obok kobiety. Następnie ostrożnie wolną dłonią odsunął włosy Zoe, by móc lepiej przyjrzeć się jej ranie, niby przypadkowo muskając przy tym palcami jej ucho.

- Hmm… Paskudne rozcięcie. Wydaje mi się, że będzie potrzebne szycie. Jednak to w bardziej sterylnych warunkach - zawyrokował Stafford, sięgając do plecaka po manierkę. Wykorzystując skrawek namoczonego w wodzie bandażu, przetarł jej rany, po czym zaczął wiązać opatrunek.
- Może zostać blizna - rzucił Parch mimochodem.

Nagle w szczekaczkach Parchów pojawił się nowy głos, nienależący do żadnego dotychczas poznanego człowieka. Albo nawet i Latynosa. Latynoski, o czymś świadczył specyficzny akcent i wyraźnie kobieca barwa wyrzucanych w pośpiechu zgłosek, podbarwionym perwersyjną, skurwysyńską radością.

- Holas cabrónes, que tal? Pierwsza stacja drogi krzyżowej odjebana, si? - seria pytań bez szans na wcięcie się i już leciała nowa fala nadpobudliwych dźwięków - Mamy dla was dwie informacje. Dobrą i złą. Dobra jest taka że jeszcze żyjecie i nie ujebało wam łbów przy samych dupach. Zła jest za to taka, że za kwadrans powierzchnia zmieni się w skurwiałe lodowisko zrobione z metanu i innego gówna. Mamy was na mapie, wiemy gdzie spadliście. Centrala jak zwykle spierdoliła zrzut - rozległo się pełne nagany westchnięcie. - Tengo no idea… kto im por tu puta madre pozwolil rzucać czymkolwiek niż gównem z kibla na ścianę. Latarenka rzuć okiem i pomysłem.

Eter zaskrzeczał, by zaraz wypełnić się syntetycznymi słowami, wypowiadanymi beznamiętnym tonem przypominającym modulator głosu.

- 6 żywych. 4 trupy. Potwierdźcie status i ustalcie LZ - w sztuczne głoski wdarło się zirytowane syknięcie - Mapa. Rzeka. 200m. Przygotujcie teren pod lądowanie. OCP ok. 6min. Wyciągać nogi.

Zoe Nyoka miała już odpowiedzieć Jamesowi, ale ich konwersacja została brutalnie przerwana przez parchów, których jeszcze nie znali. Nie chciała ruszać głową, by cowboy mógł spokojnie ją połatać, ale otwieranie gęby przecież w niczym nie przeszkadzało.

- Hola chicas - odpowiedziała kobietom - Grey 31, 32, 33, 34, 35 i 39 żywi, wszyscy na swoich własnych nogach i z głowami przytwierdzonymi do tułowia. Ogarniemy się i ruszamy dupy. Macie jeszcze jakieś radosne wieści dla nas?

- Tal vez - Latynoska zarechotała w słuchawkę, a gdzieś w tle rozległo się pstryknięcie zapalarki. - Zależy jak szybko zepniecie poślady i wytniecie na przecinkę. Pilnujcie się, tu kurwy wszędzie. W powietrzu, w wodzie, między tymi skurwiałymi drzewami. Więcej ich tu nawet niż pollas w pasiakach policii, albo innego tandetnego szpeju, esto no es importante - charknęła od serca i splunęła - Jebańcy mają tu kriowulkan, jeden bar gdzie da się zalać ryja… ech, mierda. Podlecimy po was kabaryną, ale to będzie szybka akcja. - Zapanowała cisza, a po niej wrócił napastliwy głos. - I ostatnia dobra wieść. Macie szczęście maricónes, dziś dzień dziecka. Co i jak podklepiemy wam już na lotnisku, ale… bo zawsze jest ale, no nie? Wy macie utrzymać siebie na szkitach i w jednym, nierozkurwionym kawałku, claró? I pilnujecie 35, tego tam blond gada co właśnie mu się gapię na ryj w parchoksiążeczce absolwentów. Ma dychać i nadawać się do legalnej roboty. Uwiniecie się to zwiniemy was do baru na drina i coś do nadziania. A! Właśnie. Soy Diaz. Black 2. Wisicie nam flachę. Po flasze.

- Jak mają tam whiskey to biorę dług na siebie - odezwał się z nieukrywanym uśmieszkiem James, włączając się do rozmowy. - Grey 39, dzięki za wsparcie i wytyczne, nasze aniołki. Spróbujemy was nie zawieść - dodał, kończąc zawiązywać opatrunek Zoe. - Gotowe - rzucił po chwili kowboj do swojej pacjentki. Nadal, nie wstając z przyklęku, przyglądał się walorom jej twarzy, wyraźnie zainteresowany.

Jej oczy były lekko skośne, ale trzeba było się uważnie przyjrzeć by to dostrzec. W pewnej części azjatka, ale nie w oczywisty sposób. Odwzajemniła jego spojrzenie, a ciemne brwi zbiegły się ku sobie. Była niepewna.

- Dzięki.. - odchrząknęła po tym i odwróciła spojrzenie, sprawdzając jak się mają pozostali.

Grey 35 bez pośpiechu i metodycznie poprawiał pozostały ekwipunek. Mocował obluzowane podczas wspinaczki elementy, stabilizował oddech i myślał. Jak nie patrzeć obce głosy w ich głowach pytały o niego. Nie był na tyle głupi żeby iść za teorią, że jego gęba na zdjęciu z kartoteki zrobiła tak piorunujące wrażenie.

- Ci którzy oberwali niech wyciągną stimpaki i ustawią się w kolejce - powiedział powoli zanim włączył HUD. Znalazł grupę Black i wspomniany numer 2. Z pozostałych żył jeszcze numer 8 i 7, ale ten ostatni nie kręcił go w żaden sposób.

- Miło że tak się o mnie troszczycie - tym razem odezwał się po kanale komunikacyjnym. - Wiszę wam kredyty i o tym nie pamiętam?

- To pragmatyzm. Nie rozdzielajcie się, nie zatrzymujcie bez potrzeby. Pośpiech - tym razem odpowiedział syntetyczny głos. - Złóżcie się do kupy. Ranni do środka, reszta niech ubezpiecza. Wróg chodzi po drzewach i jest szybki. Małe cele, zwinne. Jeżeli będziecie mieć szczęście nie spotkacie większych. Niektóre latają. Patrzcie do góry. I ruszcie się. Mamy ograniczoną pulę minut. Kto zostanie z tyłu sam drałuje na lotnisko - do przekazu dołączyło nosowe, ponaglające warczenie. - Widzimy się nad rzeką. Bez odbioru.

- Niecierpliwcy, no - mruknął Stafford, odsuwając się od Zoe. Zapiął swój plecak, po czym narzucił go na grzbiet. Syknął przy tym cicho, jakby na jednej łopatce miał jakieś stłuczenie albo obdarcie. Nie zapowiadało się jednak na to, że miał zamiar coś z tym teraz zrobić.
- Dobrze, ludzie. Kto potrzebuje, niech się kłuje. Ja was będę ten, ubezpieczał - odezwał się Grey 39 do pozostałych. Następnie postąpił parę kroków na azymut wskazywany przez obrożę, po czym zatrzymał się, stając w rozkroku. Tak jakby spodziewał się zaraz rewolwerowego pojedynku.

Parchy ogarnęły dupy. Zrobiła to nawet Grey 32, która z dużą niechęcią skorzystała z pomocy Grey 35 w kwestii wbicia strzykawy w bardziej przemyślane miejsce. Mimo ciężkiego pancerza i jego ochrony uprząż zrobiła swoje. Nacisk podczas turbulencji zauważalnie odbił się na jej żebrach o obojczykach. Taki już był urok pancerza, nie chronił przed zgniataniem. Kobieta nie odzywała się dalej. Ponura i nieprzyjemna mina cały czas emanowała. Było widać, że zmusiła, by skorzystać z pomocy Grey 35. Gdy skończył niemal uciekła od niego skupiając się na ładowaniu na grzbiet swojego szpeju. Mały goliat był gotowy i tym razem wyjątkowo nie trzeba było na niego czekać. Ciężki pancerz, tarcza, strzelba automatyczna z detektorem samowolnie zajęły miejsce w środku pochodu. Stafford miał konkurent w ochronie.

Grey 35 miał wreszcie okazję ogarnąć spojrzeniem i nie tylko, jak wygląda sprawa jego ekwipunku. Poza tym co zostało w plecaku jaki spadł wraz z kapsułą lądownika w czeluście tego księżyca to co mu zostało upchane po oporządzeniu też było albo porwane albo meldowało braki. Bardzo odczuwalny brak był środków leczniczych a właściwie stymulantów bojowych z jakich przecież potrafił zrobić słuszny użytek. Wraz z plecakiem przepadły też choćby koncentraty żywnościowe i zapasowa amunicja do strzelby.

Pozostała piątka wyszła z tego upadku jedynie z drobnymi obrażeniami. Wystarczyło skorzystać po jednym czy dwóch stimpakach z ich zasobów by byli jak nowo narodzeni. Dlatego wraz z ostatnią swoją pacjentką, Grey 31, jako ostatni wychodzili z dna leja. Zdążyli dojść na jego skraj gdy to usłyszeli.

Zaczęło się ostro. Od kilku tripletów wojskowej broni na raz. Do tego prawie od razu dudnienie ciężkiej broni. Wybuch granatu. I kolejny. I jeszcze jeden. Wszystko to przetykane wystrzałami ze strzelb i automatów. Wybuchła całkiem regularna strzelanina. Nagle i bez ostrzeżenia. Ktoś się zaczął strzelać i to całkiem niedaleko.

- Mayday! Mayday! Tu Grey 200, wzywamy pomocy! Grey 300 pomóżcie nam! Jesteście najbliżej! - prawie od razu dało się zidentyfikować strzelców po tym gdy Grey 27 nawiązała kontakt przez komunikator. Wedle HUD rzeczywiście byli po sąsiedzku. Jakieś 100 - 200 m na południe od miejsca gdzie spadła kapsuła Grey 300. Wedle widocznych pasków z twarzami, specjalnościami i kodami tej grupy świeciły się już 2 KIA.

Po wyjściu z leja dżungla nie wyglądała zachęcająco. Zdewastowana pociskami i zryta lejami dżungla przypominała jakiś wiatrołom. Wszędzie poza standardowymi urokami przez dżunglę na przełaj to dochodziły jeszcze zatarasowane fragmenty gdzie leżały powalone pnie, konary i gałęzie. Przez jedne można było przejść, inne przeskoczyć, jeszcze inne obejść pod albo obok. Teren jednak wyglądał na bardzo trudny do przebrnięcia i łatwo dzielący grupę, nawet dość małą na tych przed jakąś o po innej przeszkodzie. Łatwo było stracić zwartość i rozsypać się aby grupka straciła spoistość. Kiepska była też widoczność. Cokolwiek było widać na górnym piętrze roślinności na te trzy czy cztery tuziny metrów. Na poziomie gruntu rzadko przekraczało to połowę tego. Chyba, że trafił się jakiś lej czy wykrot który oczyszczał nieco przestrzeń. Przeprawa więc zapowiadała się pod tym względem również bardzo ciężko gdy przeciwnik mógł wypaść z każdego krzaka jaki się mijało. Wedle detektora Grey 32 przeciwników w okolicy leja być nie powinno. Wadą detektora było to, że gdy go się używało jedną ręką to w drugiej można było mieć co najwyżej jakąś broń krótką. Ocalała szóstka Grey 300 znalazła się na skraju leja, jako taka pozbierana po tym niezbyt farciarskim lądowaniu. A z okolicznej dżungli dobiegały odgłosy zażartej walki o przetrwanie i wezwania pomocy z sąsiedniej grupy skazańców.

Grey 35 popatrzył po zebranych twarzach ponad Obrożami. Poza poznaną w zbrojowni dwójką i blondynie od plecaka, została ich dwójka. Otworzył znowu HUD, przeglądając kto, z kim i do czego może się przydać. Przejrzał specjalizacje, zaczynając od milczącej, ciemnowłosej kobiety o niepokojących oczach różnej barwy. Heterochromia nie była niczym niezwykłym, dało się ją osiągnąć operacyjnie, a niektórych to kręciło - odmienność. Chyba że lasce trafiło się tak od urodzenia. Nawet ciekawe, jak każda mutacja. Wedle podpisu Grey 31 nazywała się Imogen Hawthorn, ręce od broni ciężkiej i robotyk. Jako Grey 34 trafił się im biolog potrafiący zakładać pułapki - koleś o aparycji szczura wabiący się Patrick Piquet. Albo to z Sandersem było coś nie tak, ale to raczej dobrze o nim świadczyło. Żaden normalny facet nie przykładał wagi do walorów innych niż te płci przeciwnej… i mniej więcej tyle udało mu się ogarnąć zanim nie przyszedł sygnał S.O.S.

- Słyszymy cię 27. Co się u was dzieje? Oprócz masakry - odpowiedział przez radio, rozglądając się po zebranych Greyach od trzech setek. - Im nas więcej tym weselej - wzruszył ramionami, gadając do swojej grupy. - Słyszeliście Blacków. Wróg chodzi po drzewach, lata, pływa. Przyda się więcej spluw jak mamy to przeżyć. I kierowca, jak G27. Zawsze lepiej się wozić niż walić z buta.

- Chujnia! - sapnęła w odpowiedzi Grey 27. W głosie czuć było emocje. Gwałtowne, negatywne emocje typowe dla walki o życie. Mieszaninę trzymanego pod kontrolą strachu i z silną domieszką adrenaliny. - Wpadliśmy w zasadzkę! Trzymamy się w jakimś domu! Ale jest chujnia! Straciliśmy już dwóch zanim dotarliśmy! Nie wiem ile wytrzymamy! Jest fura! Ale rozjebana! A nasz spec to właśnie jeden z tych dwóch! - wrzasnęła kobieta i chyba znowu otworzyła ogień bo w głośniku zabrzmiał łomot ciężkiej broni. - Jebańce są wszędzie! - krzyknęła jeszcze po chwili.

- Jaki szczęśliwy zbieg okoliczności że akurat leci z nami dwóch speców - Grey 35 wyłączył radio i popatrzył najpierw na kowboja, potem na drugiego technika który ostał się przy życiu. - Stoimy dalej jak te pizdy czy idziemy coś rozjebać? Im więcej nas dotrze na lotnisko, tym więcej ciał potem będzie nas odgradzać od wroga.

- Ktoś tu ma problem z banditos. Dobry kowboj nigdy nie odrzuca okazji do skopania paru tyłków i uratowania towarzyszy w potrzebie - odezwał się James, muskając dłonią rączkę rewolweru. Po jego minie widać było, że palił się do akcji.

- Hej… eee… - Sanders zawiesił się, drapiąc po głowie. Kody, wojskowe skróty to nie była jego bajka - Black - wybrnął jakoś i od razu zrobiło mu się lepiej. Jedna wtopa mniej na start - Grey 200 mają kłopoty. Utknęli w budynku, są otoczeni. Idziemy do nich, mają kierowcę i ciężarówkę, my techników. Spuścicie nam parę minut więcej?

Radio zatrzeszczało, w tle przewinęły się krzyki i pospieszne kroki. W dalszym tle furgotał silnik dużej maszyny, leciały też wiązanki po rosyjsku i hiszpańsku.

- Przyjęłam - syntezator skrzeknął krótko. Dziesięć sekund przerwy oraz parę gniewnych syków później odezwał się ponownie. - Weźcie furę, postawcie ją na koła jak trzeba. Zwińcie kogo się da. Do HH. Tam się spotkamy. Płaski teren, dobry żeby wylądować.

- Dacie radę podrzucić nam parę medpaków, baterii do broni łańcuchowej i amunicji do strzelby? Granatów? - Grey 35 przypomniał sobie o dość ważnym szczególe, związanym ze stratą ekwipunku. - Nie chcę narzekać na twarde lądowanie… ale przydałoby się mieć coś poza okrojonym standardem.

- Zobaczymy. LZ przy HH. Pilnujcie się - odpowiedź przyszła krótka i radio zamilkło.

Grey 300 było gotowe do wymarszu po Grey 200. Bardzo krótki dystans skłonił ocalałych do modyfikacji swojej taktyki. Ci, którzy posiadali tarcze zamontowali je na ramionach i wyciągnęli broń dobraną do aktualnego dystansu. Zwartą grupą ruszyli w podskokach, by odzyskać liczebność
 
Proxy jest offline