06-04-2018, 09:22 | #281 |
Reputacja: 1 | Zoe normalnie zaśmiałaby się o uwagę na temat kurortu, ale w tych okolicznościach, było to niepotrzebną stratą tlenu. Dlatego jedynie rozejrzała się po przyczepionych do skały pozostałych Greyów. Nie było ich wielu, a z drugiej strony zginęli ci najmniej rozgarnięci, a tym samym stanowiący największe zagrożenie dla całej reszty grupy. Ona mogła być kolejną z nich jeśli nie pospieszy się teraz. Dlatego, starając się znaleźć jak najlepsze podparcie dla nóg i jak najwygodniej złapać się skały jedną ręką, drugą nacisnęła guzik, przy pasku jej pancerza. Linka z hakiem wystrzeliła w górę, zakotwiczając się pomiędzy głazami. Teraz tylko wystarczyło wciągnąć się na górę. |
06-04-2018, 19:52 | #282 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 46 - Przyloty i odloty (37:00) “Przeżyć tutaj można było tylko w grupie. Blask działał jak każdy drapieżnik wybierając najpierw najsłabszych.“ - “Szczury Blasku” s.25 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 Zagrożenie potrafiło przyjść z najmniej spodziewanej strony. A na dnie tego krateru uderzeniowego Yellow 14 który stał się głównym ośrodkiem cywilizacji ludzi tego terraformowanego globu już potrafił on przekraczać wszelkie normy zdziwienia i formy jaką potrafił przybrać. Tak też było i tym razem. Zagrożenie przyszło z najmniej oczekiwanej strony. Choć jak zwykle nic go z początku nie zapowiadało. - Otwarte. - dla uzdolnionej informatyczki choć zamknięcie kapsuły stanowiło pewne wyzwanie które w momencie zagrożenia mogło zablokować drogę do środka na ten krytyczny moment to jednak teraz, w chwili względnego spokoju, gdy użyła swoich hakujących programów z magicznego pudełka przymocowanego na ramieniu i nic nie próbowało rozpruć jej pleców wystarczyło parę chwil by pokonać elektroniczne zabezpieczenia i otworzyć zasoby Greenpoint 5. Wnętrze kapsuły było częściowo rozwalone i zawartość jak zwykle częściowo powypadała z szafek i uchwytów. Ale dla ludzi bezustannie zaangażowanych w kolejne walki które nieuchronnie musiały zużywać zasoby wszelakie taka kapsuła to była jak manna z nieba. - Najpierw hermetyki i butle z tlenem. - przykazał kpr. Mahler zarządzający widocznie tym pododdziałkiem improwizowanym ze służb wszelakich podobnie jak i cała ta wojskowo - policyjna zbieranina na lotnisku. Znaleźli trzy komplety, dwa średnie i jeden ciężki. Mieli więc komplet na trzy osoby zdolne wytrzymać w trującym a nawet beztlenowym środowisku. Zestawy te czym prędzej przeniesiono co strażackiej ciężarówki która skoro było względnie bezpiecznie podjechała bliżej by skrócić dystans do noszenia. Skoro poszło bez większych trudności żołnierze wpadli w zgrabny i sprawny rytm przenosząc materiał wojenny z kapsuły do ciężarówki. Rzucali je gdzie popadło, do szoferki, kabiny, co się dało to do skrytek wozu bo mimo wszystko spieszyli się z jednej strony a z drugiej wóz strażacki był specjalistycznym wozem i do czegokolwiek innego poza swoją specjalizacją średnio się nadawał. I wtedy, gdy już po siedzeniach, pace, leżał chaotycznie załadowany sprzęt, gdy magazynki i granaty leżały na płycie lotniska gdy osunęły się z ciężarówki, gdy żołnierze albo wracali albo zasuwali z lub do kapsuły pocąc się w rozgrzanym żelbecie tropikalnego południa a wciaż się spiesząc byzdążyć przed nadciągającym metanowym zagrożeniem, właśnie wtedy objawiło się niebezpieczeństwo. Niedaleko słychać było odgłosy walki. Charakterystyczne, tak bardzo znane odgłosy uzbrojonej grupki ludzi prowadzącej w dżungli desperacką walkę w dżunglowych warunkach. I ten cholernie znajomy skrzek xenos. Sylwetki żołnierzy zamarły a głowy odwróciły się ku skraju dżungli. Greenpoint 5 był położony na skrajnie wschodnim fragmencie lotniska, z przeciwnej niż niedawno wyjeżdżali czy wracali Blacki na RM1 czy jeszcze wcześniej z wyprawy na most kolejowy. Ciemnozielona ściana dżungli nie zdradzała przed wzrokiem ludzi swoich sekretów. Ale z powodzeniem robiły to HUD-y. Na wyświetlanej mapie migało oznaczenie Grey 800. Z tego krańca lotniska i chyba w ogóle najbliższe lotniska grupka skazańców jakiej udało się wylądować. Mundurowi zawahali się wyraźnie patrząc na siebie z niepewnymi minami. - To tylko Parchy. Może któremuś się uda. - powiedział któryś z wahaniem. Wydawało się jednak, że przedstawia zdanie nie tylko swoje. Część głów w hełmach pokiwała twierdząco, ktoś odwrócił się do dżungli plecami sięgając po skrzynkę z amunicją, inni wydali twierdzące pomruki. - No właśnie. Zrzucili ich tu by zdechli za nas. Chyba nie będziemy zdychać za nich co? - dorzucił inny marine krzywiąc się z niechęcią. Wedle HUD do tych skazańców było tak ze 100 - 200 m otwartego terenu wokół lotniska zrytego jedynie lejami po bombardowaniu i ciałami xenos. Ale potem było jeszcze kilkaset metrów połamanej dżungli bez żadnego wsparcia z powietrza czy artylerii. A dżungla od rana stała się domeną xenos. I mieli jeszcze ten metanowy oddech na karkach. Więc rachunki nie były zbyt różowe by skłaniać się ku interwencji. Wszyscy pewnie widzieli ciężarówkę jaka została po RM1 i znoszone okaleczone i martwe ciała. - Ej! - rzucił ostro Mahler patrząc wyzywająco na tego ostatniego marine i gdy ten uniósł pytająco brwi w zdziwieniu Johan wskazał na stojącą obok Brown 0. - Ale chodziło mi o nich a nie o nią. - wyjaśnił trochę zmieszany kolega po fachu wskazując brodą odpowiednio na Vinogradovą i na skraj dżungli gdzie wciąż dobiegały odgłosy walki. Po chwili refleksji wszyscy spojrzeli na kaprala marine który był tutaj osobą dowodzącą. Ten widocznie miotał się między tymi sprzecznościami. Przeczesał palcami meszek na głowie próbując się skoncentrować na tym co powinien zdecydować. - Hej, zobaczcie! Nasi wracają! - krzyknął któryś z mundurowych i wskazał w niebo. Tam na horyzoncie, nad ścianą złowrogiej dżungli widać było kilka stabilnych punktów. Zbyt duże na ptaki czy inne latadła więc musiały to być wytwory ludzkich rąk. Na twarzach i w głosie żołnierzy, marine i gliniarzy zagościła ulga. Ten moment ulgi też przyniósł ze sobą nowe zagrożenie. Takie jakiego nikt się nie spodziewał. - O cholera… - Maya usłyszała komentarz Johana gdy z nim i nią na prywatnej linii połączyło się Gniazdo spiętym głosem srg. Johnson. Ledwo Johan zdążył oficjalnie połączyć się z centralą, zameldować o sytuacji na skraju lotniska i prosić o wytyczne. - To z kosmoportu! Szukają was! Mahler zawijaj się w teren! Maya do mnie, będą ich szukać w systemie! Wracaj natychmiast i namieszaj co się da! - syknęła alarmująco zdenerwowana blondwłosa sierżant. To pomogło kapralowi podjąć właściwie decyzje. - Ty, i ty! Bierzcie Mayę na wózek i natychmiast zasuwajcie do terminala! - kpr. Mahler błyskawicznie rozporządził swoim niewielką Brygadą RR. - Ale jeszcze nie przenieśliśmy wszystkiego a większość jest na ciężarówce. - zwrócił mu uwagę jeden z szeregowców bo dotąd większość rzeczywiście lądowało w wozie strażackim a na znaleziony niedaleko prosty wózek elektryczny coś co dopiero planowali zmajstrować coś w rodzaju przyczepki. - To wrócicie później! A teraz jazda! - krzyknął rozsierdzony kapral i maszyna wojskowa ruszyła. Tak samo jak zawarczała odpalona cięzarówka. - Mayu, ja muszę lecieć. Ale wiesz, uporamy się to zaraz wrócimy no nie? Na jakąś kawę czy co. A weź tu poczaruj jak umiesz i skitraj chłopaków bo chuj wie co z nimi zrobią jak ich dorwą. - powiedział zatrzymując się na chwilę przed nią i biorąc ją w ramiona. Wypatrywał czegoś na dnie jej oczu a potem ją pocałował. Mocno i desperacko wpijając się w jej usta. I zaraz potem był już tylko tył odjeżdżającej w kierunku ściany dżungli wozu strażackiego i dwóch żołnierzy na częściowo załadowanym wózku gotowych zawieźć Mayę i część rzeczy z kapsuły do centrali. To zdawało się być wieki temu. Z jakieś kilka, na rozgrzanej tropikiem płycie lotniska. Gdy wcześniej widoczne nad dżunglą punkty zmieniły się już w rozpoznawalne maszyny ludzi. --- Teraz Brown 0 siedziała przy konsolecie która już jakby trochę reszta obsady jej oddała na własność a sami też siedzieli przy “swoich”. Teraz zaś znowu mieli okazję wyprężoną na bacznosć st.srg Johnson. Zupełnie jak wcześniej podczas holopołączenia ze sztabem w kosmoporcie. Tylko teraz rozmówca był na żywo. - Czyli żołnierze i oficerowie których pani zadaniem było zabezpieczyć do transportu nie są zabezpieczeni do transportu. - wysoki, i patykowaty mężczyzna przechadzał się swobodnie po terminalu wieży i wydawał się wprowadzać aurę strachu do tego pomieszczenia. Mogły to robić emblematy MP i oznaczenia kapitana jakie miał na swoim mundurze i pancerzu a może to było coś w nim samym. Reszta obsady wydawała się choćby głębiej odetchnąć. Pocili się obficie, zwłaszcza, że łączyła ich więź winowajców. I zdawali sobie sprawę, że pewnie ten facet z MP też jeśli jeszcze nie wie to przynajmniej to podejrzewa. Na początek wziął jednak w magiel osobę dowodzącą obroną lotniska czyli właśnie st.srg Johnson. Ta stała właśnie wyprężona jak na defiladzie, czerwona na twarzy i z widoczną błyszczącą od potu twarzą winowajcy. - Podsumowując kapitan Hassel i kapral Mahler są obecnie na misji bojowej więc są obecnie nieuchwytni. A miejsce pobytu porucznika Hollyarda, kaprala Patinio i Sary MacKenzie nie jest pani obecnie znany. Czy dobrze to rozumiem? - zapytał oficer żandarmerii wojskowej nagle zatrzymując się i robiąc obrót w stronę wyprężonej na baczność blondynki w ciężkim pancerzu. - Tak jest, panie kapitanie! - krzyknęła służbiście blondynka idąc w zaparte. Kapitan pokiwał ze zrozumieniem głową i wolno pokonał te kilka kroków do nieruchomo stojącej sierżant. Całość wyglądała tak, że nie wróżyło to jej nic dobrego. - Czyli na 5 osób jakie miała pani przygotować do transportu… - mężczyzna uniósł nagle dłoń z rozcapierzonymi palcami. Niby zwykły gest ale w tak napiętej sytuacji odruchowo przychodziło na myśl, że może ją trzasnąć tą ręką. On jednak zatrzymał tą dłoń o kilkanaście centymetrów od jej twarzy z tymi rozcapierzonymi palcami. - Mamy przygotowanych do transportu 0. - powiedział zaciskając dłoń w pięść. Też o kilkanaście centymetrów od twarzy poczerwieniałej sierżant. Blondynka nic nie odpowiedziała ale gruba kropla potu zaczęła ściekać z linii włosów po krawędzi jej szczęki. - Ciężko to uznać za wykonanie zadanie pani sierżant. Właściwie można już podpasować pod nieudolność. Albo sabotaż. Sabotaż na polu walki. Z wpisem do akt. Jak się pani by podobał taki wpis w akta na lata dalszej służby sierżant Johnson? Czy chce pani zakończyć swoją służbę w stopniu starszego sierżanta? Więc może zapytam jeszcze raz. Gdzie oni są? - kapitan żandarmerii zaczął obchodzić nieruchomą blondynkę dookoła nieco przyciszając głos do niebezpiecznego syku. W końcu zatrzymał się nieco stojąc od tyłu i z boku by spojrzeć z bliska na jej profil. - Kapitan Hassel i kapral Mahler są na misji! Status pozostałych jest mi nieznany! - blondynka wykrzyknęła wpatrzona gdzieś w niewidzialny przed sobą punkt gdzieś pod sufitem. Kapitan MP cofnął się kiwając głową z wzrokiem węża obserwującym apetycznego kurczaka akurat do chapnięcia na jeden kęs. - Jakaż szkoda. Kolejna zaprzepaszczona kariera która tak świetlanie się zapowiadała. - powiedział ze smutkiem oficer żandarmerii. Stracił zainteresowanie upartą blondynką i po kolei zaczął lustrować nieliczną obsadę wieży. Wszyscy nagle wydawali się pod tym spojrzeniem straszliwie zajęci. - Montana, przeszukaj teren, użyj wszelkich potrzebnych środków. Ci o “nieznanym statusie” muszą gdzieś tu być. Delgado, rób swoje. - kapitan wydał polecenia i Montana, czyli zwalisty typ o aparycji i twarzy typowego silnorękiego skinął głową i wyszedł sprężystym krokiem z pomieszczenia. Delgado wydawał się być jego całkowitym przeciwieństwem. Zajął miejsce które do niedawna zajmowała Sara. Mimo pancerza, munduru i krótkiej fryzury na wojskową modłę wydawał się całkiem wyluzowany i o aparycji pasującej do jakiegoś studenta a nie wojskowego. - Jesteś informatykiem? Pomożesz mi? - uśmiechnął się do Mayi pewnie czytając jej specjalizację ze swojego HUD. Sam też miał podobną specjalizację. Vinogradova zaś czuła, że to robota na dwa ognie. Z jednej Delgado skoro robił robotę na pozycji jaką zajmował i pracował dla oficera z jakim przyleciał to musiał być dobry w te klocki. Z drugiej najłatwiej było zamaskować czujniki z Kluczy i identyfikatorów wojskowych wprowadzając szary szum który blokowałby i mieszał się z sygnaturą tych urządzeń. Gdyby się udało to już zostawało tylko groźba fizycznego odnalezienia poszukiwanych ale na to informatyk na szczycie wieży już nic poradzić nie mogła. Johnson w ostatniej chwili udało się wprowadzić Herzog w spisek i ta prawie sprzed nosa żandarmów zdążyła zabrać Sarę na dół gdzie obiecała ją, Karla i Elenio jakoś schować. Ale nic to by nie dało jeśli żandarmi jak po sznurku namierzyli by ich Klucze i wojskowe identyfikatory. Tym miała się wedle planu Johnson zająć Vinogradova. Tylko ten plan nie uwzględniał kogoś takiego jak Delgado na stanowisku obok. A praca na dwa ognie by pomóc mu w poszukiwaniach a jednocześnie namieszać by utrudnić te poszukiwania i jeszcze do tego tak by on się nie zorientował wydawała się bardzo trudna. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; Eagle 1; 670 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Black 3 Black 2 i 8 7 h. Dla Black 2 i 7 właśnie mijała 7-ma godzina odkąd postawiły pierwszego kroku na tym księżycu. Zaledwie kilka kilometrów i godzin dalej. Wówczas była ich dziesiątka. Dziesiątka skazanych prawomocnym wyrokiem sądu federacyjnego, świetnie uzbrojonych i wyposażonych mężczyzn i kobiet. Teraz na pokładzie kolejnego pojazdu latającego z tej dziesiątki zostały we dwie. Trzecim był olbrzym w pancerzu wspomaganym czyli Black 7. Ale choć też przetrwał te 7 h to nie bez szwanku. Został w podziemnym schronie przeciwmetanowym po opieką jedynej na lotnisku osoby znającej się na niesieniu pomocy medycznej. A która jak sama przyznawała nie miała ani umiejętności, ani narzędzi by pomóc mu na jego uraz wywołujący ślepotę. Udało się jednak dotrzeć wreszcie do kapsuły i kolejnego Checkpointu. Udało się uzupełnić sprzęt którego ile by się nie zabrało z kolejnej kapsuły zawsze zdawał się topnieć w tym tropikalnym piekle i ogniu kolejnych walk. Zawsze obydwie wychoziły obładowane magazynkami, granatami, paliwem do miotacza, stymulantami i zawsze na akcji w końcu dłoń trafiała na pustą już przywieszkę w oporządzeniu abroń pokazywała zasób amunicji na niebezpiecznie niskim poziomie. W kapsule jednak były wszelkie potrzebne zapasy by zacząć kolejny etap ich misji który okazywał się ciągłą walką o odwlekanie nieuchronnego końca. Były dwa hermetyki. Od Brown 0 wiedzieli, że w Greenpoint też znaleźli trzy. To już razem mieli osłonę przeciwmetanową na pięć osób. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich gdy po przepakowaniu lub zapakowaniu czego się dało wrócili na pokład uruchomionego przez rosyjskiego biznesmena latadełka za kokpitem pilota siedział kapitan Raptorów. I to chyba najbardziej był tym zdziwiony sam Morvinovicz bo coś kapitan pstrykał przełącznikami zupełnie jakby się na tym znał i zamierzał zrobić z tej wiedzy praktyczny użytek. - Tobie to się wydaje, że co niby robisz? - zaatakował go “gospodin” ledwo maskując złość na panoszącego się w kabinie gliniarza. - Niedowidzisz? A podobno nie kupiłeś sobie tej licencji na bazarze. - prychnął równie “przyjaźnie” gliniarz nie przerywając robić tego co robił. Rozzłoszczony Rosjanin spojrzał na dwóch towarzyszących mu ochroniarzy. Ci nerwowo poruszyli wojskową bronią trzymaną w łapach którą zdobyli w kapsułach Brown. Plecy gliniarza w fotelu aż zapraszały do kilku kulek podobnie jak jego potylica. Popatrzyli pytająco na szefa. - Uważaj, bo cię oskarżę o pomówienie. I niczego mi nie udowodniliście. - sapnął ze złością Rosjanin wciąż piekląc się z ledwo tłumionej złości. - A skoro już o tym mowa, to gdzie jest twój najlepszy kumpel Kuzniecov? Już nie na orbicie przypadkiem? - Raptor odwrócił się na chwilę do stojącego w przejściu biznesmena ze złośliwym uśmieszkiem. Rosjaninowi w odpowiedzi dłonie zwinęły się w pięści. - Oleg jest tam gdzie załatwia moje interesy. - odparł przez zaciśnięte zęby facet w niegdyś białym garniturze a ciemne okulary maskowały jego jadowite spojrzenie gdy gliniarz trafił celnie ze swoja uwagą. - No pewnie. - gliniarz kiwnął głową ale jakoś kpiąco to zabrzmiało. - Pakujesz się czy wolisz lecieć w ładowni? - zapytał wskazując na wolne miejsce drugiego pilota. Rosjanin sapnął ze złości ponownie też zerkając na puste miejsce w kabinie. - Ja jestem pierwszym pilotem to ja znalazłem i uruchomiłem tą maszynę! - “gospodin” syknął z wściekłości wskazując na swoją pierś i gdzieś na wnętrze samej maszyny. - I dlatego możesz lecieć jako co-pilot a nie pasażer w ładowni. Albo w ogóle możesz zostać na miejscu. - odparł z niezmąconym spokojem oficer Raptorów. W końcu Rosjanin się poddał i usiadł z impetem na wolnym miejscu drugiego pilota. Widząc to ochroniarze zajęli najbliższe miejsca do wejścia do kabiny. Każdy po jednej stronie burty. Trzeci zajął miejsce operatora ciężkiej broni w szerokich drzwiach o jednej stronie burty. Druga strona i druga broń pozostawała nieobsadzona. Poza tą trójką ochroniarzy i dwójką Blacków ładownia maszyny była pusta. Musiała mieć w końcu miejsce na prawie dwie grupy Parchów. Z tego sądząc po wyświetlaczach na HUD w jednej została szóstka a w drugiej siódemka żywych. A w maszynie nie było wiele więcej miejsc do zabrania. Podłoga i tak była częściowo zawalona linami i drobnym nadmiarem ekwipunku zabranego i przez Parchów i przez ochroniarzy. Szykując się do odlotu gdy dwójka pilotów w kabinie chociaż na chwilę zakopała topór wojenny piątka pasażerów miała okazję rzucić jeszcze okiem na resztę lotniska. Terminal właściwie opustoszał gdy większość mundurowych przeniosła się już do schronu by tam przeczekać niesprzyjające warunki jakie miały wkrótce nadejść. Gdzieś tam z dżungli dobiegły odgłosy odległej strzelaniny. Przez płytę lotniska zaczęła szybko zasuwać niewielka maszyna z obsługi lotniska a na niej ze dwie czy trzy osoby. Zaś nad dżunglą pojawiły się punkciki jakie zapowiadały przybycie ludzkich maszyn. Wszystko zdawało się iść jak na tą okolicę i okoliczności spokojnym trybem i nie zakłócając przebiegu ewakuacji do schronu. W końcu zewnętrznego perymetru pilnowały wieżyczki obsługiwane przez Brown 0 co dawało nadzieję że one przejmą na siebie ciężar ewentualnego ataku xenos. Dlatego wiadomość jaką skrzeknęło radio w kabinie zelektryzowała chyba wszystkich co ją usłyszeli. - Panie kapitanie widzi pan te latadełka?! To z kosmoportu! - głośnik zaalarmował spiętym głosem srg. Johnson. Kapitan Raptorów spojrzał gwałtownie na widniejące przez boczne okno maszyny jakby ujrzał je w kompletnie nowym świetle. - Zrozumiałem. Startujemy natychmiast. Skitraj jakoś chłopaków, graj na czas. Jak przyjdzie krioburza nie tak łatwo wystartować. - Raptor szybko porzucił w komunikator i jeszcze szybciej zaczął kończyć procedurę przedstartową. - Załoga na pokład! Startujemy natychmiast! - rzucił wstecz spoglądając przez otwarte o ładowni drzwi na tą nieliczna obsadę tej ładowni jaką miał Eagle 1. - Ooo… Taki zasłużony policjant a musi uciekać jak na rewir przylatują inni panowie policjanci? - teraz dla odmiany Morvinovicz uśmiechał ze sie złośliwą satysfakcją i drażniąc gliniarza na fotelu obok. - Co-pilot gotowy do startu? - zapytał gliniarz nagle łapiąc i boleśnie ściskając nos rosyjskiego biznesmena. Ten syknął ale chwyt był mocny i bolesny. Złapał za ramię policjanta ale ten wówczas widocznie wzmocnił chwyt bo biznesmen syknął boleśnie. - Gotowy! - krzyknął w końcu mając dość tych zmagań i wtedy kapitan jednostki antyterrorystycznej puścił jego twarz i wrócił do pilotowania maszyny. - No to się nie zapominaj. Startujemy! - gliniarz rzucił jeszcze ostrzegawczo, wzmocnił ciąg i maszyna poderwała się z rozgrzanej tropikiem płyty lotniska i bez trudu wzniosła się nad hangarem z wciąż widoczna dziurą w dachu jaką wybiła kapsuła Brownpoint 4. Zostawiali lotnisko za sobą i pod sobą gdy do lądowania podchodziły dwa inne transportowce. A dwa Bolty, te same które niedawno osłaniały misję RM1 buszowały w powietrzu zabezpieczając teren lądowiska a przy okazji i resztę lotniska. Grey 300 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 690 m do CH Grey 301 Czas: dzień 1; g 37:00; 180 + 60 min do CH Grey 301 Grey 300 Szóstka z Grey 300 która przetrwała lądowanie na Yellow 14 rzeczywiście musiała poruszać się w podskokach jak tego spodziewała się Grey 32. Inaczej się nie dało. Poruszanie się przez tą zdemolowaną, tripikalną dżunglę przypominało skrzyżowanie nieustannego biegu przez płotki połączonego z biegiem przełajowym na orientację. Z orientacją był najmniejszy problem bo były HUD które nawet średnio rozgarniętemu Parchowi pokazywały którędy należy iść. Pokazywały też, że niezbyt zmienia się odległość do ich Checkpoint. Dalej było prawie 4 km do pokonania. Poruszając się mniej więcej na południe poruszali się po obrzeżach swojego punktu docelowego zamiast iść najkrótszą drogą. Dlatego mimo, że pokonywali kolejne dziesiątki, setkę czy kolejną metrów to odległość do Checkpoint nie zmieniała się specjalnie. Za to czas owszem. Gdy dotarli na obrzeża walki toczonej przez Grey 200 skończył się bonusowy czas jaki wszyscy mieli. Zostało im gołe 3 h i jedna rezerwowa na pokonanie odległości do Checkpointa. Teren zaś był trudny. Grey 33 boleśnie zdawała sobie sprawę, że okolica jest wybitnie anty snajperska. Nawet większość broni strzeleckiej piechoty musiałaby strzelać na bardzo dla siebie bliskim dystansie a o karabinach wyborowych nie było co wspominać. Na tak krótkie zasięgi bardziej liczyła się siła ognia, szybkostrzelność i refleks niż zasięg. Większość jej towarzyszy była jednak wyposażona w broń do zwarcia albo strzelby i broń krótką do idealne do walki na takim dystansie. Tylko Grey 31 szła z ciężkim karabinem maszynowym który mógł się równać zasięgiem z karabinem wyborowym Grey 32 ale miała typową siłę ognia dla broni ciężkiej. No i Grey 34 widocznie preferował standardowy karabinek piechoty będący dość uniwersalnym wyśrodkowaniem między wady i zalety wszystkich dostępnych rodzajów broni standardowej piechoty. Teren był bardzo trudny. Tempo było bardzo ślamazarne. Nawet gdy wzięło się pod uwagę tempo przeciętnego piechura na otwartym terenie. Co chwila ktoś zapadał się w wykrocie, nogi grzęzły w błocie, raz czy dwa natknęli się na jakieś ruchome piaski czy coś podobnego i trzeba było pośpiesznie wyciągać Parcha maszerującego na początku. Do tego zwyczajnie trzeba było co chwila schylać się by przejść pod połamanymi konarami i drzewami albo na odwrót, przeskakiwać przez te konary które zawaliły się na ziemi. Widoczność była kiepska lub żałośnie kiepska. Poza plamami tropikalnego żaru przez które wlewało się południowe słońce reszta dżungli tonęła w zgniłozielonym półmroku. Zaś krzaki, knie, zarośla skutecznie blokowały linię wzroku. Czasem praktycznie do zera gdy trzeba było przebić się przez jakiś gąszcz, czasem łaskawie dżungla zdradzała sekrety nawet na dwa tuziny kroków naprzód. Zwykle jeśli był tam jakiś lej po bombie który oczyścił okolicę. Do tej aktywności fizycznej i ciągłego poczucia zagrożenia wzmaganego w miarę jak odgłosy walki przybierały na sile dochodził sam upał. Temperatura oscylowała w okolicy 55*C. 55*C duszącego, tropikalnego żaru. Nawet Grey 32 która miała hermetyczny pancerz i mogła czuć się względnie komfortowo na tle reszty odczuwała jak poci się pod pancerzem a oddech jej przyśpiesza od wysiłku. Niemniej jej, Grey 35 i różnookie Grey 31 jeszcze jakoś udawało się znosić znój i gnój tej ciężkiej przeprawy przez dżunglę. Pozostała trójka jednak miała zauważalne trudności. Detektor Grey 32 z początku nie wykrywał nic podejrzanego. Jednak sytuacja zmieniała się w miarę jak z takim mozołem przedzierali się przez te tropikalny, tonący w zgniłym półmroku gąszcz wyciskający dosłownie z ciał siódme poty. Im bliżej było ogniska walki tym częściej detektor reagował obecnością podejrzanych, ruchomych obiektów. Większość przemykała gdzieś poza granicą widoczności, całe kilkadziesiąt kroków dalej. Czasem nawet dało się słyszeć jakąś poruszoną gałąź albo szelest szponów na materiale dżungli. Nie na tyle jednak by było coś widocznego pod lufą czy w ogóle dostrzegalne poza drażniącym ucho alarmującym pikaniem detektora. Grey 32 jedna zorientowała się, że jeżeli sygnatury należą do tych paskud to są cholernie szybkie. O wiele szybsze on najszybszego ludzkiego sprintera. Coś jak rozpędzony samochód. Tylko taki który może tak zasuwać na przełaj przez te tropikalne wykroty jak po najrówniejszej autostradzie. Czyli jeśli coś zdecydowałoby się zaatakować takiego człowieka z detektorem czy bez to pewnie dałoby się zobaczyć w ostatnim momencie. Niepokojące to było zwłaszcza jeśli miało się w jednej ręce tarcze a w drugiej detektor ale żadnej broni. Wcale nie było pewne czy byłby czas sięgnąć po broń. Sytuacja zmieniła się gdy wedle HUD dotarli na jakieś ostatnie 30 - 40 m od Grey 200. W międzyczasie już trzy portrety świeciły się sygnaturą KIA. Przed Grey 300 wiać było znowu prześwity dżungli obiecujące jakąś większą wyrwę w poszyciu jak od jednego z licznych lejów jakie do tej pory minęli. Tym razem jednak aktywność wykazywał nie tylko elektroniczny zmysł detektora Grey 32. Już na własne oczy gdzieś tam przez prześwity tym razem nie tylko usłyszeli ale zobaczyli fontannę ziemi i wyrwane kępy trawy od eksplodującego granatu. Zaraz potem rozległ się skrzek żywcem palonych stworów i zgrany z tym błysk mieszanki zapalającej z miotacza ognia. Kanonada broni ręcznej nie ustawała ani na chwilę. Tak samo jak skrzeki otaczających ich xenos. Pierwszy kontakt był niespodziewany chyba dla obydwu stron. Detektor Grey 32 zaczynał być coraz mniej użyteczny od nadmiaru wykrywanych dookoła celów. Jedne z nich przemieniły się w trzy błyskawicznie poruszające się stwory wielkości przeciętnego psa. Tylko z nagą skórą, o wieloszczękach kojarzących się bardziej z biologią rodem z jakiś owadów tak samo jak sześć par odnóży. Ludzie mieli jedynie moment na nakierowanie luf i mieczy w podejrzany kierunek po którym nastąpiła gwałtowna salwa w stronę dżungli. Pociski siekły ołowiem gałęzie, liście, pnie i gdzieś skaczące błyskawicznie z iście małpią zwinnością xenos. Ostatni który zdołał dobiec do ludzkiej grupki został usiekany przez piłomiecz Grey 35. To zagrożenie zostało zlikwidowane i udało im się dostać na skraj dżungli. Ale jasne było, że przykuli uwagę stworów. Stwory zaś jak się okazało buszowały po podwórzu, domu chyba farmy albo innego podobnego obejścia. Sądząc po odblaskach i huku broni widocznych wewnątrz ścian przez rozbite okna wewnątrz pomieszczeń też toczyła się walka. Przez okno na parterze widać było sylwetkę z ciężkim karabinem i szarym 27 na napierśniku. Siekła podwórze ołowiem z ciężkiej broni tworząc ołowiową barierę nie pozwalającą się od tej strony zbliżyć bestiom do środka. Z piętra wychylała się inna sylwetka i strzelała z pistoletu do stwora który zasuwał po ścianie jakby to była pozioma powierzchnia. Szybko wystrzeliwane pociski z pistoletu trafiły stwora i ten odpadł ze ściany ze skrzekiem dołączając do innych podobnych. Jedno z bocznych okien eksplodowało i wraz z resztkami framugi wypadł jakiś wrzeszczący ludzki kształt osaczony przez te drapieżne stworzenia. Spadł na podwórko próbując się rozpaczliwie wyrwać z xenosowej matni ale tam już były kolejne które doskoczyły do ofiary zaczynają pożerać go żywcem. Rozpaczliwy wrzask pożeranego żywcem człowieka przebił sę nawet przez tak gwałtowne odgłosy walki. Zwabił przez właśnie wybitą wyrwę kolejną sylwetkę w pancerzu i małym płomyku na lufie. Sylwetka oceniła sytuację w jednym czy dwóch rzutu oka i pociągnęła w dół strugą napalmu zalewając zarówno grupkę xenos jak i swego towarzysza. Upiorny wrzask wreszcie ucichł tak samo jak status Grey 23 który zmienił się na kolejne KIA. Z zywych z grupy Grey 200 świeciło się już tylko 6 portretów. - Dawajcie do nas! - Grey 27 nie bawiła się w zbyt długie przemowy. Przed skazańcami z Grey 300 rozciągał się ostatni kawałek. Ostatnie 20 - 30 m względnie prostego, otwartego terenu do tego dewastowanego walką budynku kurczowo trzymanego jeszcze przez skazańców z Grey 200. Jednak momentalnie przeszli z etapu “zbliżamy się do pola walki” do “jesteśmy w walce!”. Po pierwszym, przypadkowym starciu z trzema niedużymi xenos kolejne mogło nastąpić w każdej chwili a atak mógł nastąpić z każdego kierunku.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-04-2018, 21:58 | #283 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G-1RnTm31ng[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 12-04-2018 o 23:41. |
12-04-2018, 23:33 | #284 |
Reputacja: 1 | Grey 300 [with MTM, Luna & Proxy) [media]http://www.youtube.com/watch?v=fdQgjNB6_T0[/media]
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |
13-04-2018, 11:31 | #285 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
13-04-2018, 18:27 | #286 |
Reputacja: 1 | Trzymanie xenos z dala od zwarcia nie poszło najlepiej. Sytuacja nie było krytyczna, choć wciąż wymagała asekuracji. Tarczownicy robili swoje, reszta miała albo zajęte ręce, albo pomagała tym, którzy mieli zajęte ręce. Zgodnie z trafną sugestią 35, bez asekurowania wszystkich sprawy mogły się pokomplikować bardziej. Ładunek zapalający mógł zamknąć drogę nacierającym stworom, a siła ognia mogłaby być skierowana do przebicia się w kierunku Grey 200. Grey 32 cisnęła granatami zapalającymi tak, by eksplozja nie sięgnęła towarzyszy, i tak, by zasłoniła największy obszar pleców. |
13-04-2018, 23:28 | #287 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 47 - Extraction Point Grey 300 (37:05) “Czas i odległość w Blasku zachowują się całkiem inaczej. Zegarki nie działają a krajobraz wokół nas nieustannie się zmienia. Najprostszym sposobem ocenienie odległości jaką przebyliśmy i czasu jaki nam to zajęło jest policzenie ilu z nas zginęło po drodze. I tak po krótkim marszu, podczas którego zginęło tylko dwóch ludzi, zabitych przez ukrytą minę zarodnikową, dotarliśmy do celu naszej misji.“ - “Szczury Blasku” s.27 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; Eagle 1; 4 200 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 37:05; 55 + 60 min do CH Black 3 Black 2 i 8 Black 2 stała w przechylonej na jedną burtę i trzęsącej się maszynie. Samo utrzymanie się w pionie było nie lada wyczynem. Właściwie musiała balansować ciałem i wolną ręką trzymać się otwartych krawędzi klapy w suficie. Więc dysponowała właściwie tylko jedną, swobodną ręką do grzebania w tej klapie i jeszcze musiała walczyć by utrzymać się w pionie. Pierwsza część zadania: utrzymanie się we względnym pionie pod klapą poszła jej względnie dobrze. Druga, dotycząca naprawy uszkodzonego silnika już gorzej. Jedną ręką ciężko się manewrowało i wedle przepisów BHP to takie naprawy należało podejmować gdy maszyna miała wyłączone silniki, stała grzecznie jak nie na warsztacie to chociaż na lotnisku i w ogóle wszystko teraz się działo wbrew wszelkim inspektorom i regulaminom. - 400 m. - pierwszy pilot odmierzał utratę kolejnych dziesiątek metrów wysokości. - Za ostro poszłeś w górę i stłamsiłeś silnik. - burknął niezadowolony biznesmen próbując coś gorączkowo poprzestawiać na swojej konsolecie. Diaz próbowała jedną wolną ręką wymanewrować uszkodzone przewody ale za cholerę jej to nie szło. Coś tam się przycięło nie to co trzeba gdy maszyną szarpnęło na jakimś powietrznym wyboju. Bo na pewno nie szarpnęło nią dlatego, że jej się przycięło nie to co trzeba prawda? Black 8 udało się złapać dyndającą na wszystkie strony maskę tlenową i nałożyć ją na twarz strzelca pokładowego. Widziała i czuła jak łapczywie złapał pierwszy oddech czystego powietrza. - 300 m. Jakbyśmy nie odbili w górę trzasnęło by nas mocniej. - kapitan Raptorów poinformował resztę obsady ładowni na czym stoją i prowadził dialog z drugim pilotem poprzedzany dłuższymi chwilami napiętego milczenia gdy obydwaj próbowali chociaż opóźnić nieuniknione. - Wyłączyłem co się da by odciążyć systemy. - poinformował Rosjanin rozkładając ręcę na bok w geście bezradności. Bez energii płynącej z silników mało co działało w jakimkolwiek pojeździe i teraz nie było od tego wyjątku. Mogło być 300 a mogło i 3000 albo 30 m. Przez otwarte boczne drzwi i tak było widać tylko szaro - białe kłęby dymu przemykające na zewnątrz i szalejące wewnątrz ładowni. Black 2 uparcie próbowała pokleić co potrzeba. Przewody dały się skleić ale coś efektu żadnego nie było widać. Kończyły się też zasoby z jej multinarzędzia. Zużyła już prawie połowę mocy przerobowych. Strzelec pokładowy z już nałożoną maską zaczynał łapać oddech na tyle, że zaczynało przypominać to regularny oddech chociaż wciąż był osłabiony i leżał biernie na podłodze ładowni. Black 8 mogła się wycofać z powrotem na nieco bezpieczniejsza pozycję na ławce ładowni. - 200 m. - policyjny antyterrorysta ponuro obwieścił spadek o kolejną setkę metrów. Z perspektywy ładowni nic się jednak nie zmieniło. Dało się odczuć, że szybująca maszyna lekko opada ale jak to się miało do przestrzeni pod kadłubem bez przyrządów z kabiny pilotów nikt nie mógł stwierdzić. - Weź kierunek na główną. Do lotniska nie damy rady wrócić. - poradził Rosjanin gdy maszyna wyrównała lot kończąc długi wiraż jaki dotąd wykonywała. Gliniarz skinął twierdząco głową zgadzając się z tym wnioskiem i wydawał się ponuro podchodzić do awaryjnego lądowania. Jedno razem z Blackami zaliczyli godzinę czy dwie temu podczas upadku Falconów więc pewnie nie budziło to jego pozytywnych wspomnień. I wtedy właśnie coś zaskoczyło, zatrybiło i Diaz wreszcie doczekała się, że starter zaskoczył, wysłał impuls który ponownie ożywił silniki. - Dobra robota! Panie i panowie wracamy na tor! - w głosie Raptora dało się słyszeć zadowolenie i ulgę gdy wraz z energią w ciągu kilku sekund większość systemów wróciła do normy. - Dobra, to można włączyć nawiew i ogrzewanie. - Rosjaninowi też wyraźnie ulżyło i chyba nawet się uśmiechał sądząc po głosie. Wnętrze pojazdu zaczęło być oczyszczane z mroźnych toksyn. Ale o ile w kabinie jeszcze dawało to odczuwalny efekt to w ładowni raczej kosmetyczny. Pewnie inaczej by było gdyby dwie pary bocznych drzwi były zamknięte jednak gdy były rozwalone na oścież efekt działania wentylacji i ogrzewania był raczej symboliczny. - Spasiba. - boczny strzelec pokładowy doszedł do siebie na tyle by samodzielnie usiąść przy swoim stanowisku broni. Złapał za rękę Black 8 i kiwnął jej z wdzięcznością głową. Ona sama razem z Diaz miały na tyle czasu by usadowić się wygodniej czy na ławkach czy na porzuconych przed awarią silników stanowiskach broni pokładowej. W końcu “powrót do gry” oznaczał powrót do planu ewakuacji ocalałych z lądowania Greyów z grup 200 i 300. Teraz gdy maszyna odzyskała moc i sterowność znów dało się odczuć, że lecą stabilnie i w konkretnym kierunku i celu. - Dobra słuchajcie, nie chcę tam lądować. - Hassel zaczął mówić przez kanał łączący wszystkich na pokładzie latadełka. - W zasobniku przy drzwiach są race. Jak będziemy przy EP* wyrzućcie je na zewnątrz. Mam zbyt słaby namiar na HUD by zorientować się co się tam dzieje. A przez tą mgłę będziemy lecieć tylko na przyrządach. Spróbujcie używać nokto jeśli macie, powinno nieco pomóc. Jak będziemy mieć namiar to zrobimy zawis. Dla nas to niebezpieczne. Liny mają taką długość, że będziemy balansować na wyskości czubków drzewa. I będziemy prawie nieruchomym celem. Dlatego potrzebuję przestrzeni tam na dole i to oni mają dostać się do lin. No i mamy tylko dwie liny więc na raz będą mogły wchodzić tylko po dwie osoby. A mam tuzin namiarów więc to trochę może potrwać. Zrobię oblot dookoła EP. - Raptor spokojnie nakreślił jak to widzi tą całą improwizowaną akcję ewakuacji dwóch grup Parchów. Wedle HUD jakie każdy z załogantów maszyny miał byli już względnie blisko oznaczeń w szarych barwach. Blisko jak na prędkość poruszania się maszyny latającej. Zostawało im ostatnie kilkaset a potem kilkadziesiąt metrów. Wreszcie maszyna znowu zaczęła wykonywać wiraż ale tym razem po ciaśniejszym łuku niż poprzednio. Jednak ponieważ prędkość zauważalnie spadła to wrażenie nie było aż tak mocne jak poprzednio. Wedle HUD Eagle 1 wykonywał okrąg wokół oznaczeń obydwu grupek Greyów. Ale za bulajami i lukami towarowymi maszyny nic nie było widać. Czasem mignęła jakaś ciemniejsza plama co było wierzchołkami drzew w dżungli. Pomocne okazały się noktowizory. Dalej pokazywały mglistą ścianę ale już z dobre kilkadziesiąt metrów dalej. W zielonkawych barwach widać było częściowo to co i na mapach HUD. Niewielki budynek, podwórze i sporo znajomych już kształtów xenos. Ale żadnych ludzi. - Black, przejmijcie łączność z Grey. My będziemy zajęci utrzymaniem maszyny w miejscu. Ale jak się spieprzy to po prostu odlatujemy. Jak ich nie ma na powierzchni mogą być w schronie. Muszą wyleźć byśmy mogli ich zabrać. - powiedział na koniec pierwszy pilot wyrównując i zwalniając jeszcze bardziej by zacząć manewr podejścia gdzieś na środek planowanej EP. --- *EP - Extraction Point; punkt zbiorczy do ewakuacji. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 37:05; 55 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 Zaczynało wyglądać to nieco lepiej. Kilkuosobowy oddziałek Montany po mocnym podtruciu wymagał szybkiej hospitalizacji. Koledzy w różnych mundurach przenieśli ich więc do improwizowango punktu opatrunkowego założonego przez Herzog. Ona też się nimi zajęła udzielając niezbędnej pomocy medycznej poszkodowanym żandarmom. Nie mogło tam zabraknąć też reporterki IGN która nagrywała tą dramatyczna akcję ratunkową na żywo. “Przetrzymam ich ile się da, resztę ukryłam” niespodziewanie Maya dostała komunikat od paramedyczki. I gdzieś niedługo potem sprawy przestały się układać po myśli spiskowców. - Panie kapitanie ona nam coś wstrzyknęła! - odezwał się w komunikatorze jeden z żołnierzy MP. W kadrze widać było jak trzyma w jednej ręce za ramię paramedyczki a w drugiej pewnie odebrany jej automat wstrzykujący. - To detosykant, już tłumaczyłam temu żołnierzowi. Nie ma się czego obawiać, po prostu muszę najpierw was ustabilizować nim zacznę dalsze procedury. - blondynka próbowała się wyszarpać ale żołnierz trzymał ją mocno. Zrezygnowała więc z siły fizycznej na rzecz siły przekonywania. Kapitan wpatrywał się uważnie w trzymaną blondynkę i wyraźnie słabnącego żandarma. Zachwiał się i pewnie by upadł na ziemię ale oparł się jeszcze tyłkiem o pobliskie łóżko. - Ah tak? Jakiż zdumiewający zbieg okoliczności z tą awarią w śluzie. - oficer eMPi spojrzał w dół na wciąż siedzącą na swoim miejscu Brown 0. Ta czuła jak zaczyna się pocić i czerwienić pod tym spojrzeniem zupełnie jakby jak nie wiedział to domyślał się jej udziału. Ale może to dlatego, że z pierwotnej obsługi HQ była najbliżej? - A proszę mi powiedzieć pani Renato, czy widziała pani w ciągu ostatnich paru minut porucznika Hollyarda? Na pewno świetnie go pani pamięta skoro służyliście razem w jednej jednostce przez dwa lata. Chyba by go pani nie przegapiła gdyby kręcił się tam gdzieś obok, prawda? - kapitan niespodziewanie zapytał wprost i pytanie wyraźnie zbiło parameyczkę z pantałyku. Straciła pewność siebie i nie wiedziała gdzie oczy podziać mimo, że przed chwilą mówiła całkiem płynnie i pewnie jak na profesjonalistę przystało gdy mówił o swojej specjalizacji. Uratował ją ten słabnący żandarm bo całkiem opadł z sił i teraz wyglądało na to, że to ona go podtrzymuje a nie na odwrót. Paramedyczka więc zaczęła układać go na tym łóżku ale kapitan nie odpuszczał. - Myślę, że dobrze by pani wiedziała, że wedle naszych czujników porucznik brał udział w misji RM1 mającym przywieźć z pobliskiego kościoła ocalałych ludzi. Sądząc z jego odczytów został ciężko poszkodowany podczas tej misji. Ślad emisji jego sygnału wskazuje, że dotarł do tego terminalu. Myślę, że choć to tylko moje przypuszczenie to przyzna pani, że ma mocne podstawy, że trafił on pod pani opiekę. Tak jak teraz moi ludzie. - kapitan wskazał na ekran przygniatając paramedyczkę kolejnymi dowodami i dając jej czas na uświadomienie sobie co już wie i czego może się jeszcze dowiedzieć. Brown 0 zdawała sobie sprawę, że to całkiem możliwe. Ktoś kto miał dostęp do systemu mógł odczytać i dowiedzieć się mnóstwa detali. To o czym mówił kapitan Yefimov było jak najbardziej możliwe do zczytania nawet bez informatyka w stylu Delgado do pomocy. Wystarczyło śledzić wykresy na mapie tak jak i oni w HQ śledzili to co się tam dzieje. - O, czyżby mi się trafił przedstawiciel oficjalnych władz? Świetnie, właśnie z panem chciałabym porozmawiać. - na ekranie w schronie nagle pojawiła się pogodna i sympatycznie uśmiechnięta twarz reporterki IGN w sporej mierze zasłaniając paramedyczkę i układanego na łóżku żandarma. Jednak kapitan skrzywił się jakby Conti była czymś obrzydliwym i do tego całkiem niespodziewanym. - Nie mam pani nic do powiedzenia. I nie z panią teraz rozmawiam. Proszę się odsunąć albo potraktuję to jak utrudnianie śledztwa. - kapitan wycedził zimno co kontrastowało do przyjacielskiego i ciepłego tonu reporterki. - Stała śpiewka. - Conti pogodnie machnęła głową jakby kapitan MP nie mówił jej nic nowego. - Czyli MP też bierze udział w tuszowaniu i gmatwaniu tego co się tutaj dzieje? No nie powiem, żebym była zaskoczona. A właściwie co macie zamiar zrobić z tymi podejrzanymi których tak szukacie? - reporterka wydawała się w przeciwieństwie do paramedyczki w tych słownych starciach czuć jak ryba w wodzie. No i to nie ją przed chwilą kapitan przyszpilił prawie jawnym oskarżeniem o pomoc poszukiwanym ludziom. - Zamierzamy przewieźć ich do kosmoportu. Proszę się odsunąć i dać mi porozmawiać z Renatą Herzog. - kapitan Yefimov odparł lakonicznie nie chcąc wdawać się w rozmówki z wyszczekaną reporterką. - Oh, ona jest zajęta ratowaniem pańskich ludzi panie kapitanie. A póki co może porozmawiamy o pańskiej misji? - Conti nie traciła pogody ducha do tego jeszcze odczepiła ekran i zaczęła najwyraźniej opuszczać polowy punkt opatrunkowy więc sylwetka w egzoszkielecie nikła coraz bardziej. Kapitan sapnął ze złością i przerwał połączenie. Chwilę wpatrywał się w pociemniały ekran i zaciskał wargi w wąską linię. Ciężko było powiedzieć czy to ze zdenerwowania czy myślenia o kolejnych posunięciach. - Wam już podziękujemy. Wezwiemy was gdy coś będzie trzeba. - oficer MP uśmiechnął się bladym, zimnym uśmiechem i gestem kazał wstać zarówno kapralowi Ottenowi jak i skazańcowi Vinogradovej. - I prosze tak ne stać jak na defiladzie, usiadźcie sobie. - wskazał na mały stolik w rogu pomieszczenia mówiąc jednocześnie do nich jak i do sierżant Johnson. I tak znaleźli się we trójkę przy tym biurku z dala od konsolet sterujących. ~ Sprzęgłem moje holo z moją konsolą. ~ szepnął spec od łączności lekko klepiąc się po bocznej kieszeni spodni gdzie był zarysowany płaski kształt holofonu. Brown 0 przy której konsoli stał kapitan i przy której odbyła się większość ostatnich rozmów nie miała możliwości zrobić takiej sztuczki. Ale jeśli mieli pośrednie połączenie z konsolą jaką do tej pory zajmował kapral to jednak jeszcze mogli coś próbować namieszać. Chociaż na małej holo było to znacznie mniej wygodne i trudniejsze niż na pełnowymiarowej konsoli. No i chyba kapitan by się nie ucieszył gdyby nakrył ich, że obeszli jego zakaz korzystania z klawiatury który jasno wskazywał, że stracił do nich jakiekolwiek zaufanie by liczyć na ich pomoc w wykonaniu zadania. Chociaż jeszcze ich nie skuł, nie oskarżył ani nie aresztował do czego miał prawo. Grey 300 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 710 m do CH Grey 301 Czas: dzień 1; g 37:05; 175 + 60 min do CH Grey 301 Grey 300 Sytuacja robiła się w zależności od punktu widzenia, coraz ciekawsza albo coraz mniej ciekawa. Coś co wydawało się chwilową potyczką z pojedynczymi xenos nie wiadomo kiedy i jak zaczynało przeradzać się w zażartą walkę o każdy kolejny krok w stronę domu. Te ostatnie kilkanascie zaledwie kroków jakie normalnie dałoby się przejść ledwo zauważając tak krótki odcinek teraz wydawało się kilometrową odległością. Metry zbliżające garstkę ludzi do domu były wręcz odwrotnie proporcjonalne do zasobów magazynków w broni. Czy w strzelbach, rewolwerach, karabinkach czy broni łańcuchowej walka pożerała zasoby w zastraszającym tempie. Z pierwszymi dwoma kreaturami jakim udało się dobiec do Grey 300 poradzono sobie dość szybko. Grey 35 wspomógł szczurkowatego Grey 34. Piquet nie zdołał trzasnąć stwora kolbą karabinku za to sam został chlaśnięty szponami przez szybką i zwinną kreaturę. Ale chyba mały stwór miał problem by przebić się przez litą płytę napierśnika nawet lekkiego pancerza jaki nosił biolog albo ten po prostu miał farta, że trafił właśnie w napierśnik. Blondyn z mieczem łańcuchowym nie dał stworowi drugiej szansy i rozpędzone ostrze rozbryzgało małego stwora przy kolejnej próbie trafienia. Grey 35 szybko bowiem musiał zweryfikować swoje spostrzeżenia tak samo jak i resztka skazańców w Obrożach gdy okazało się, że małe kreatury choć są dość słabej odporności i starczało jedno trafienie by je powalić to jednak poza mobilnością były właśnie małe i ruchliwe co znacznie utrudniało trefienie ich. Grey 33 udało się rozstrzelać drugiego xenos jaki próbował dobrać się do operator ciężkiego uzbrojenia w ich grupie. Właścicielka dwukolorowych tęczówek próbowała bronić się swoją przyciężką bronią nie mając czasu sięgnąć choćby po bagnet ale broń palna i to tak ciężko była niewygodna w używaniu w walce bezpośredniej. Zanim stwora trafił ołów z pistoletu strzelca wyborowego zdołał sięgnąć cekaemistkę ale chyba nie wyrządził jej zbyt wielkiej krzywdy natrafiając na jej ciężki pancerz. Kowboj zyskał czas by przeładować jeden ze swoich rewolwerów a Grey 32 cisnęła granat zapalający. Efekt był natychmiastowy. Skraj dżungli z jakiego przed chwilą wybiegli utonął w lawinie ognia. Przez moment fala ognia rozszerzała się i wydawało się, że pochłonie także Parchów zatrzymała się jednak kilkanascie kroków przed skazańcami. Gdy jednak uporali się z dwoma xenos już nadciągały kolejne. Zdołali pokonać ledwo kilka kroków. Grey 31 wyzwolona z ciężaru walki wręcz uzupełniła swoją ciężką broń i zdołała otworzyć ogień zasypując nadbiegajace z różnych kierunków stwory. Rozpruła nawet dwa mniejsze stwory. Grey 33 pospołu z kowbojem zdołali rozstrzelać kolejnego który już prawie dobiegał między do nich. Kolejnego który kierował się w ich stronę pochłonęła fala ognia z kolejnego rzuconego granatu zapalającego przez Grey 32. Oraz kilka sąsiednich które niekoniecznie kierowały się w ich stronę ale były w pobliżu. Ostatni, wielkości dużego psa zdołał mimo tych wszystkich przeszkód dobiec do Grey 300 ale natrafił na umiejętną obronę Grey 35 który przyjął na siebie to uderzenie i udało mu się rozszarpać kolejną bestię. Sytuacja jednak robiła się właśnie nieciekawa. Grey 31 dopiero co zmieniła mag na pełny w zaledwie kilka chwil wypróżniając pełny magazynek swojej ciężkiej broni. Grey 32 został ostatni zapalający i kilka innych, Grey 33 kończył się mag w pistolecie i lada chwila musiała być gotowa go wymienić, Grey 34 miał podobnie ze swoim karabinkiem a Grey 35 z mieczem. Grey 39 zdołał co prawda wymienić wreszcie obydwa szybkoładowacze w obydwu rewolwerach ale przy tym tempie prowadzenia ognia okazywały się żałośnie mało pojemne. A między plamami ognia powstałymi od granatów milczącej Grey 32 widać było kolejne poczwary a te ostatnie kilkanaście kroków od domu zdawało się szydzić swoją bliskością z wysiłków ludzi. Zresztą wewnątrz wciąż trwały walki i Grey 200 byli pewnie w bliźniaczej sytuacji tylko kilkanascie kroków dalej. Dotarcie do budynku stawało więc pod coraz większym znakiem zapytania. I wtedy stał się cud. Najpierw był jakiś potworny huk jakby waliły się góry albo niebo spadło na ziemię. Wszyscy wydawali się tym zdziwieni tak ludzie jak i potwory. Czasu na zdziwienie nie było bo zaraz uderzyło w nich powietrzne tsunami powalając na ziemię tak ludzi, xenos jak i pomniejsze przeszkody. W Grey 32 trafiło coś wielkości ludzkiej głowy uderzając ją przez grzbiet gdy uderzenie powietrza powaliło ją na ziemię. Ledwo o parę centymetrów mijając jej głowę. Na szczęście nic jej się nie stało. Cud jednak niekoniecznie oznacza ratunek. Raczej mało standardowy czynnik. Wraz z tsunami przyszedł trujący mróz. Mróz wysączał ciepło i osłabiał ciało, trujący czynnik szczypał w oczy, dusił, ludzie słaniali się, słabli, wymiotowali, ślepli i umierali na raty. Oddech po oddechu, krok po kroku. Nie od kul, ognia, szponów potworów tylko od skażonego mrozem i cierpieniem powietrza. Pierwsza padła Grey 33. Zaledwie o kilka kroków przed progiem ściany. Zaraz potem Grey 34 i 39. Zdołali dotrzeć do wnętrza ledwie kilka kroków dalej. Grey 31 poddała się w piwnicy, na kilka kroków przed wejściem do schronu. Ostatni padł Grey 35. Był młody, silny i miał zdrowe płuca. Dlatego upadł już zaraz za drzwiami schronu w komorze przejściowej. Tylko hermetyzowany pancerz Grey 32 i Grey 27 uchroniły je przed szkodliwym wpływem środowiska. Sytuacja Grey 200 nie była o wiele lepsza ale mając ciut więcej czasu wcześniej na rozeznanie się w budynku i teraz te parę kroków bliżej niż Grey 300 zdołali krztusząc się i plując tak samo jak ci z grupy 300 wywrzeszczeć o tym znalezionym schronie. I wreszcie byli tutaj. W małym, przeciwmetanowym schronie zbudowanym pewnie właśnie na takie okazje. Prędzej czy później doszli do siebie wszyscy którym udało się dotrzeć do schronu lub zostali przywleczeni przez innych. A nie wszystkim się udało. Grey 300 brakło Grey 34. Nikt nie wiedział co się z nim stało. Dorwał go jakiś xenos, zatruł się, nie zdążył dotrzeć do schronu czy został przegapiony przez innych. Teraz jednak jasne było, że nie żyje. Jego portret oznaczało wymowne KIA. Teraz byli pod ziemią osłaniani warstwą ziemi, hermetyczną śluzą i wspomagani wentylacją więc chwilowo nie musieli się martwić o świat zewnętrzny. Tuzin skazańców z Obrożami z dwóch grup. Ciężko było mówić gdy słowa chrypiały przez podrażnione trującym, mroźnym oparem gardła. Rozmowy też się nie kleiły gdy wszyscy solidarnie dochodzili do siebie po wydarzeniach z ostatnich minut. Byli tutaj niecałe pół godziny a już większość wyglądała jakby przerżnięto ich przez maszynkę do mielenia mięsa. - Dzięki, że przyszliście. - powiedziała w końcu Grey 27 trochę w imieniu 200-etki i jakoś nie zwracając się do nikogo konkretnie z 300-etki. - Chociaż teraz chyba siedzimy w tej samej dupie. - powiedziała spluwając na betonową podłogę i przeczesując palcami mokre włosy. Obydwie grupy w ostatniej fazie walk straciły po człowieku. Atmosfera była dość ponura. Ludzie, dziesiątka skazańców z ciężkimi wyrokami na karku, siedziało zamkniętych w anty metanowym azylu jaki był jednocześnie pułapką. Siedzieli, stali, leżeli na ławkach, palili papierosy, przeładowywali broń i boleśnie się uświali w jakie miejsce izh zesłano. Ta dość krótka ale zażarta walka nadwyrężyła tak siły jak i zasoby obydwu grup, zwłaszcza będącej dłużej w walce Grey 200. Zabrudzone błotem, posoką ludzi i xenos, pocięte pazurami pancerze, puste przywieszki w których pierwotnie były magazynki albo granaty u obydwu grup dobitnie świadczyły o tym zużyciu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-04-2018 o 00:52. Powód: Grey 33 udało się rozstrzelać drugiego xenos a ne Grey 32. |
17-04-2018, 22:16 | #288 |
Reputacja: 1 | Grupa RW: Black 2 i Black 8 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9VIjJvWoKLY[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
19-04-2018, 22:15 | #289 |
Reputacja: 1 | Post wspólny <Grey 32, Grey 33, Grey 35, Grey 39> Ponura i milcząca Grey 32 wpatrywała się we właz schronu. Giwery miała naładowane a kolejna porcja granatów trzymała się już frontu kamizelki taktycznej. Obejmując shotguna co chwila spoglądała na detektor. Nie wyglądała jakby chciała odpoczywać. Chyba, że aktualna pasywność była dla niej wystarczającym odpoczynkiem. Była zdeterminowana i... niecierpliwa. Bardzo niecierpliwa, choć w całkowitej ciszy trzymała swój stojący posterunek na wprost włazu. Jedna z dwóch osób posiadających pancerz hermetyczny nie zwracała uwagi na towarzyszy. Z pewnością własnymi rękoma wciągnęła do środka większość Grey 300. Uratowała ich dupy, gdy było trzeba, acz a teraz nawet na nich nie patrzyła, jakby właz był ważniejszy, lub wydostanie się ze schronu i kontynuowanie zadania, gdzie towarzysze byli tylko zasobem do osiągnięcia obranego celu.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
19-04-2018, 22:22 | #290 |
Reputacja: 1 | post wspólny z Zombi, MTM, Proxy, Luną i MG
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |