Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2018, 09:22   #281
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zoe normalnie zaśmiałaby się o uwagę na temat kurortu, ale w tych okolicznościach, było to niepotrzebną stratą tlenu. Dlatego jedynie rozejrzała się po przyczepionych do skały pozostałych Greyów. Nie było ich wielu, a z drugiej strony zginęli ci najmniej rozgarnięci, a tym samym stanowiący największe zagrożenie dla całej reszty grupy. Ona mogła być kolejną z nich jeśli nie pospieszy się teraz. Dlatego, starając się znaleźć jak najlepsze podparcie dla nóg i jak najwygodniej złapać się skały jedną ręką, drugą nacisnęła guzik, przy pasku jej pancerza. Linka z hakiem wystrzeliła w górę, zakotwiczając się pomiędzy głazami. Teraz tylko wystarczyło wciągnąć się na górę.

Stafford odchylił się lekko, podążając wzrokiem za Zoe, która z pomocą harpuna wspięła się górę zbocza. Zagwizdał z podziwem i pokiwał głową. Następnie spojrzał w swoje prawo oraz lewo.

- No, panie i panowie. Widzimy się na górze - powiedział z przekonaniem i uśmiechnął się uprzejmie. Kolejno wyszukał pewniejszych podpór dla stóp, zaparł się i naprężył. Ułamek sekundy później jego buty odezwały się pracującymi siłownikami, dzięki którym wystrzelił w powietrze.
- Geroooonimooo! Jiiiihhaaa! - zakrzyknął rewolwerowiec na całe gardło, szybując niczym pocisk.

Jedyna osoba w hermetycznym pancerzu nieco spokojniej mogła podejść do tematu wspinaczki. Wstrzymała się chwilę przepuszczając Parchów mniej odpornych na niskie temperatury. Właściwie im mniej ludzi wisiało nad głową, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś spadnie na łeb. Sama nie widziała poważnego zagrożenia w zadaniu. Nie planowała też marnować czasu na czekanie, więc zdecydowała się sięgnąć po Detektor i upewnić, że sama góra jest bezpieczna.

Grey 33 pierwsza wyskoczyła z czeluści pełnych mroźnego, trującego oparu. Zdołała dzięki harpunowi przeskoczyć do samej krawędzi szczeliny i dalej wygramolenie się było już dość proste. Wygramoliła się na dno jakiegoś leja. Wciąż widoczny był ślad jaki zostawiła zsuwająca się po nim kapsuła. Z krawędzi leja wystawały fragmenty pni, głazów korzeni. Nad tym wszystkim górowała zgniły półcień dżungli. Tylko gdzieniegdzie przebłyskowało zielonkawe światło dnia.

Kolejnym zwycięzcą tego wyścigu ku światłu dnia okazał się Grey 39. Udało mu się skorzystać ze swoich wzmocnionych butów by odbić się od krawędzi ścian. To była ta łatwiejsza część zadania. Gorzej było w locie złapać się czegokolwiek do złapania co groziło upadkiem na dół a może i w tą czeluść. Pierwszym skokiem pokonał gdzieś połowę odległości. Złapał się fragmentu ściany z prawdziwym trudem. Dłonie zaczynały już szorować po ścianie i zaczynał się znowu obsuwać w dół gdy wreszcie mu się poszczęściło z chwyceniem się fragmentu skały i zahamował ten nieuchronny zdawałoby się upadek. Drugi skok poszedł dla odmiany całkiem prosto. Właściwie udało mu się wyskoczyć nad krawędź gdzie chwilę wcześniej wydostała się Grey 33.

Dłużej trwała wspinaczka pozostałych Parchów. Przodował im Grey 35 któremu udało się wydostać z krawędzi jako pierwszemu. Zaraz za nim wydostali się Grey 31 i Grey 34. Na końcu wydostała się ze szczeliny Grey 32. Wcześniejszy skan detektorem nie wykazał żadnego podejrzanego ruchu więc mogła zacząć wspinaczkę jako ostatnia. Zabrało też jej najwięcej czasu ale w końcu wydostała się z mroków szczeliny na światło dnia.

- Od razu czuję, że żyję - skomentował James, ocierając o siebie dłonie. Kiedy dotarł na górę, przystanął obok Zoe. Odetchnął pełną piersią, po czym rzucił okiem po okolicy. - Mówiłaś, że zniosło nas o kilometr? - zagaił kobietę. - Dobrze, że te gadżety Parchów pokazują nam kierunek. Nie powinniśmy się zgubić.

Nie zerknęła nawet na Jamesa, mając poważną minę.

-Rozumiem, że świetnie się bawisz cowboyu, ale Twoje entuzjastyczne okrzyki, mogą ściągnąć nam na głowę kłopoty, powstrzymaj się kolejnym razem- skarciła Stafford i dopiero wtedy pozwoliła sobie na lekkie rozluźnienie.

- Tu masz rację, nie powinniśmy się zgubić - przyznała rozglądając się po okolicy. - Dobra ludzie - zwróciła się do wszystkich pozostałych przy życiu Parchów grupy Grey300 - Kto potrzebuje się opatrzeć, to jest dobry moment, bo musimy zapierdalać. Więc ogarniać się i za dwie minuty wymarsz - dowodzenie przychodziło jej naturalnie, dlatego nawet nie do końca świadomie zaczęła traktować Grey300 jak swój własny oddział.
Stafford splótł dłonie za plecami i odwrócił się w stronę urwiska, jakby upewniając się, że wszyscy zdołali się wdrapać.

- Korzystam z dobrych morale, póki jeszcze możemy je wykrzesać z siebie - odezwał się James przyciszonym głosem do Grey 33. - Widząc nasze lądowanie, możemy nie nacieszyć się nim długo - westchnął i przekrzywił głowę, przyglądając się plamie krwi na twarzy Zoe. - Potrzebujesz z tym pomocy? - zapytał rzeczowo.

Była wojskowa z roztargnieniem uniosła dłoń do twarzy. Krew zdążyła już ostygnąć, ale wciąż była lepka. Spojrzała na swoje brudne od posoki palce i zerknęła na Stafforda. Chwilę mu się przyglądała po czym zrzuciła plecak z pleców, usiadła na nim, tak by mógł bez problemu owiązać jej głowę, po czym skinęła na niego z czymś co chyba miało być uśmiechem.

- W porządku - mruknął pod nosem James, również zdejmując plecak. Bez ociągania otworzył go i zanurkował do wnętrza, by po chwili wyciągnąć hermetycznie zapakowany bandaż. Trzymając opatrunek w ręce, przyklęknął obok kobiety. Następnie ostrożnie wolną dłonią odsunął włosy Zoe, by móc lepiej przyjrzeć się jej ranie, niby przypadkowo muskając przy tym palcami jej ucho.

- Hmm… Paskudne rozcięcie. Wydaje mi się, że będzie potrzebne szycie. Jednak to w bardziej sterylnych warunkach - zawyrokował Stafford, sięgając do plecaka po manierkę. Wykorzystując skrawek namoczonego w wodzie bandażu, przetarł jej rany, po czym zaczął wiązać opatrunek.
- Może zostać blizna - rzucił Parch mimochodem.

Nagle w szczekaczkach Parchów pojawił się nowy głos, nienależący do żadnego dotychczas poznanego człowieka. Albo nawet i Latynosa. Latynoski, o czymś świadczył specyficzny akcent i wyraźnie kobieca barwa wyrzucanych w pośpiechu zgłosek, podbarwionym perwersyjną, skurwysyńską radością.

- Holas cabrónes, que tal? Pierwsza stacja drogi krzyżowej odjebana, si? - seria pytań bez szans na wcięcie się i już leciała nowa fala nadpobudliwych dźwięków - Mamy dla was dwie informacje. Dobrą i złą. Dobra jest taka że jeszcze żyjecie i nie ujebało wam łbów przy samych dupach. Zła jest za to taka, że za kwadrans powierzchnia zmieni się w skurwiałe lodowisko zrobione z metanu i innego gówna. Mamy was na mapie, wiemy gdzie spadliście. Centrala jak zwykle spierdoliła zrzut - rozległo się pełne nagany westchnięcie. - Tengo no idea… kto im por tu puta madre pozwolil rzucać czymkolwiek niż gównem z kibla na ścianę. Latarenka rzuć okiem i pomysłem.

Eter zaskrzeczał, by zaraz wypełnić się syntetycznymi słowami, wypowiadanymi beznamiętnym tonem przypominającym modulator głosu.

- 6 żywych. 4 trupy. Potwierdźcie status i ustalcie LZ - w sztuczne głoski wdarło się zirytowane syknięcie - Mapa. Rzeka. 200m. Przygotujcie teren pod lądowanie. OCP ok. 6min. Wyciągać nogi.

Zoe Nyoka miała już odpowiedzieć Jamesowi, ale ich konwersacja została brutalnie przerwana przez parchów, których jeszcze nie znali. Nie chciała ruszać głową, by cowboy mógł spokojnie ją połatać, ale otwieranie gęby przecież w niczym nie przeszkadzało.

- Hola chicas - odpowiedziała kobietom - Grey 31, 32, 33, 34, 35 i 39 żywi, wszyscy na swoich własnych nogach i z głowami przytwierdzonymi do tułowia. Ogarniemy się i ruszamy dupy. Macie jeszcze jakieś radosne wieści dla nas?

- Tal vez - Latynoska zarechotała w słuchawkę, a gdzieś w tle rozległo się pstryknięcie zapalarki. - Zależy jak szybko zepniecie poślady i wytniecie na przecinkę. Pilnujcie się, tu kurwy wszędzie. W powietrzu, w wodzie, między tymi skurwiałymi drzewami. Więcej ich tu nawet niż pollas w pasiakach policii, albo innego tandetnego szpeju, esto no es importante - charknęła od serca i splunęła - Jebańcy mają tu kriowulkan, jeden bar gdzie da się zalać ryja… ech, mierda. Podlecimy po was kabaryną, ale to będzie szybka akcja. - Zapanowała cisza, a po niej wrócił napastliwy głos. - I ostatnia dobra wieść. Macie szczęście maricónes, dziś dzień dziecka. Co i jak podklepiemy wam już na lotnisku, ale… bo zawsze jest ale, no nie? Wy macie utrzymać siebie na szkitach i w jednym, nierozkurwionym kawałku, claró? I pilnujecie 35, tego tam blond gada co właśnie mu się gapię na ryj w parchoksiążeczce absolwentów. Ma dychać i nadawać się do legalnej roboty. Uwiniecie się to zwiniemy was do baru na drina i coś do nadziania. A! Właśnie. Soy Diaz. Black 2. Wisicie nam flachę. Po flasze.

- Jak mają tam whiskey to biorę dług na siebie - odezwał się z nieukrywanym uśmieszkiem James, włączając się do rozmowy. - Grey 39, dzięki za wsparcie i wytyczne, nasze aniołki. Spróbujemy was nie zawieść - dodał, kończąc zawiązywać opatrunek Zoe. - Gotowe - rzucił po chwili kowboj do swojej pacjentki. Nadal, nie wstając z przyklęku, przyglądał się walorom jej twarzy, wyraźnie zainteresowany.

Jej oczy były lekko skośne, ale trzeba było się uważnie przyjrzeć by to dostrzec. W pewnej części azjatka, ale nie w oczywisty sposób. Odwzajemniła jego spojrzenie, a ciemne brwi zbiegły się ku sobie. Była niepewna.

- Dzięki.. - odchrząknęła po tym i odwróciła spojrzenie, sprawdzając jak się mają pozostali.

Grey 35 bez pośpiechu i metodycznie poprawiał pozostały ekwipunek. Mocował obluzowane podczas wspinaczki elementy, stabilizował oddech i myślał. Jak nie patrzeć obce głosy w ich głowach pytały o niego. Nie był na tyle głupi żeby iść za teorią, że jego gęba na zdjęciu z kartoteki zrobiła tak piorunujące wrażenie.

- Ci którzy oberwali niech wyciągną stimpaki i ustawią się w kolejce - powiedział powoli zanim włączył HUD. Znalazł grupę Black i wspomniany numer 2. Z pozostałych żył jeszcze numer 8 i 7, ale ten ostatni nie kręcił go w żaden sposób.

- Miło że tak się o mnie troszczycie - tym razem odezwał się po kanale komunikacyjnym. - Wiszę wam kredyty i o tym nie pamiętam?

- To pragmatyzm. Nie rozdzielajcie się, nie zatrzymujcie bez potrzeby. Pośpiech - tym razem odpowiedział syntetyczny głos. - Złóżcie się do kupy. Ranni do środka, reszta niech ubezpiecza. Wróg chodzi po drzewach i jest szybki. Małe cele, zwinne. Jeżeli będziecie mieć szczęście nie spotkacie większych. Niektóre latają. Patrzcie do góry. I ruszcie się. Mamy ograniczoną pulę minut. Kto zostanie z tyłu sam drałuje na lotnisko - do przekazu dołączyło nosowe, ponaglające warczenie. - Widzimy się nad rzeką. Bez odbioru.

- Niecierpliwcy, no - mruknął Stafford, odsuwając się od Zoe. Zapiął swój plecak, po czym narzucił go na grzbiet. Syknął przy tym cicho, jakby na jednej łopatce miał jakieś stłuczenie albo obdarcie. Nie zapowiadało się jednak na to, że miał zamiar coś z tym teraz zrobić.
- Dobrze, ludzie. Kto potrzebuje, niech się kłuje. Ja was będę ten, ubezpieczał - odezwał się Grey 39 do pozostałych. Następnie postąpił parę kroków na azymut wskazywany przez obrożę, po czym zatrzymał się, stając w rozkroku. Tak jakby spodziewał się zaraz rewolwerowego pojedynku.

Parchy ogarnęły dupy. Zrobiła to nawet Grey 32, która z dużą niechęcią skorzystała z pomocy Grey 35 w kwestii wbicia strzykawy w bardziej przemyślane miejsce. Mimo ciężkiego pancerza i jego ochrony uprząż zrobiła swoje. Nacisk podczas turbulencji zauważalnie odbił się na jej żebrach o obojczykach. Taki już był urok pancerza, nie chronił przed zgniataniem. Kobieta nie odzywała się dalej. Ponura i nieprzyjemna mina cały czas emanowała. Było widać, że zmusiła, by skorzystać z pomocy Grey 35. Gdy skończył niemal uciekła od niego skupiając się na ładowaniu na grzbiet swojego szpeju. Mały goliat był gotowy i tym razem wyjątkowo nie trzeba było na niego czekać. Ciężki pancerz, tarcza, strzelba automatyczna z detektorem samowolnie zajęły miejsce w środku pochodu. Stafford miał konkurent w ochronie.

Grey 35 miał wreszcie okazję ogarnąć spojrzeniem i nie tylko, jak wygląda sprawa jego ekwipunku. Poza tym co zostało w plecaku jaki spadł wraz z kapsułą lądownika w czeluście tego księżyca to co mu zostało upchane po oporządzeniu też było albo porwane albo meldowało braki. Bardzo odczuwalny brak był środków leczniczych a właściwie stymulantów bojowych z jakich przecież potrafił zrobić słuszny użytek. Wraz z plecakiem przepadły też choćby koncentraty żywnościowe i zapasowa amunicja do strzelby.

Pozostała piątka wyszła z tego upadku jedynie z drobnymi obrażeniami. Wystarczyło skorzystać po jednym czy dwóch stimpakach z ich zasobów by byli jak nowo narodzeni. Dlatego wraz z ostatnią swoją pacjentką, Grey 31, jako ostatni wychodzili z dna leja. Zdążyli dojść na jego skraj gdy to usłyszeli.

Zaczęło się ostro. Od kilku tripletów wojskowej broni na raz. Do tego prawie od razu dudnienie ciężkiej broni. Wybuch granatu. I kolejny. I jeszcze jeden. Wszystko to przetykane wystrzałami ze strzelb i automatów. Wybuchła całkiem regularna strzelanina. Nagle i bez ostrzeżenia. Ktoś się zaczął strzelać i to całkiem niedaleko.

- Mayday! Mayday! Tu Grey 200, wzywamy pomocy! Grey 300 pomóżcie nam! Jesteście najbliżej! - prawie od razu dało się zidentyfikować strzelców po tym gdy Grey 27 nawiązała kontakt przez komunikator. Wedle HUD rzeczywiście byli po sąsiedzku. Jakieś 100 - 200 m na południe od miejsca gdzie spadła kapsuła Grey 300. Wedle widocznych pasków z twarzami, specjalnościami i kodami tej grupy świeciły się już 2 KIA.

Po wyjściu z leja dżungla nie wyglądała zachęcająco. Zdewastowana pociskami i zryta lejami dżungla przypominała jakiś wiatrołom. Wszędzie poza standardowymi urokami przez dżunglę na przełaj to dochodziły jeszcze zatarasowane fragmenty gdzie leżały powalone pnie, konary i gałęzie. Przez jedne można było przejść, inne przeskoczyć, jeszcze inne obejść pod albo obok. Teren jednak wyglądał na bardzo trudny do przebrnięcia i łatwo dzielący grupę, nawet dość małą na tych przed jakąś o po innej przeszkodzie. Łatwo było stracić zwartość i rozsypać się aby grupka straciła spoistość. Kiepska była też widoczność. Cokolwiek było widać na górnym piętrze roślinności na te trzy czy cztery tuziny metrów. Na poziomie gruntu rzadko przekraczało to połowę tego. Chyba, że trafił się jakiś lej czy wykrot który oczyszczał nieco przestrzeń. Przeprawa więc zapowiadała się pod tym względem również bardzo ciężko gdy przeciwnik mógł wypaść z każdego krzaka jaki się mijało. Wedle detektora Grey 32 przeciwników w okolicy leja być nie powinno. Wadą detektora było to, że gdy go się używało jedną ręką to w drugiej można było mieć co najwyżej jakąś broń krótką. Ocalała szóstka Grey 300 znalazła się na skraju leja, jako taka pozbierana po tym niezbyt farciarskim lądowaniu. A z okolicznej dżungli dobiegały odgłosy zażartej walki o przetrwanie i wezwania pomocy z sąsiedniej grupy skazańców.

Grey 35 popatrzył po zebranych twarzach ponad Obrożami. Poza poznaną w zbrojowni dwójką i blondynie od plecaka, została ich dwójka. Otworzył znowu HUD, przeglądając kto, z kim i do czego może się przydać. Przejrzał specjalizacje, zaczynając od milczącej, ciemnowłosej kobiety o niepokojących oczach różnej barwy. Heterochromia nie była niczym niezwykłym, dało się ją osiągnąć operacyjnie, a niektórych to kręciło - odmienność. Chyba że lasce trafiło się tak od urodzenia. Nawet ciekawe, jak każda mutacja. Wedle podpisu Grey 31 nazywała się Imogen Hawthorn, ręce od broni ciężkiej i robotyk. Jako Grey 34 trafił się im biolog potrafiący zakładać pułapki - koleś o aparycji szczura wabiący się Patrick Piquet. Albo to z Sandersem było coś nie tak, ale to raczej dobrze o nim świadczyło. Żaden normalny facet nie przykładał wagi do walorów innych niż te płci przeciwnej… i mniej więcej tyle udało mu się ogarnąć zanim nie przyszedł sygnał S.O.S.

- Słyszymy cię 27. Co się u was dzieje? Oprócz masakry - odpowiedział przez radio, rozglądając się po zebranych Greyach od trzech setek. - Im nas więcej tym weselej - wzruszył ramionami, gadając do swojej grupy. - Słyszeliście Blacków. Wróg chodzi po drzewach, lata, pływa. Przyda się więcej spluw jak mamy to przeżyć. I kierowca, jak G27. Zawsze lepiej się wozić niż walić z buta.

- Chujnia! - sapnęła w odpowiedzi Grey 27. W głosie czuć było emocje. Gwałtowne, negatywne emocje typowe dla walki o życie. Mieszaninę trzymanego pod kontrolą strachu i z silną domieszką adrenaliny. - Wpadliśmy w zasadzkę! Trzymamy się w jakimś domu! Ale jest chujnia! Straciliśmy już dwóch zanim dotarliśmy! Nie wiem ile wytrzymamy! Jest fura! Ale rozjebana! A nasz spec to właśnie jeden z tych dwóch! - wrzasnęła kobieta i chyba znowu otworzyła ogień bo w głośniku zabrzmiał łomot ciężkiej broni. - Jebańce są wszędzie! - krzyknęła jeszcze po chwili.

- Jaki szczęśliwy zbieg okoliczności że akurat leci z nami dwóch speców - Grey 35 wyłączył radio i popatrzył najpierw na kowboja, potem na drugiego technika który ostał się przy życiu. - Stoimy dalej jak te pizdy czy idziemy coś rozjebać? Im więcej nas dotrze na lotnisko, tym więcej ciał potem będzie nas odgradzać od wroga.

- Ktoś tu ma problem z banditos. Dobry kowboj nigdy nie odrzuca okazji do skopania paru tyłków i uratowania towarzyszy w potrzebie - odezwał się James, muskając dłonią rączkę rewolweru. Po jego minie widać było, że palił się do akcji.

- Hej… eee… - Sanders zawiesił się, drapiąc po głowie. Kody, wojskowe skróty to nie była jego bajka - Black - wybrnął jakoś i od razu zrobiło mu się lepiej. Jedna wtopa mniej na start - Grey 200 mają kłopoty. Utknęli w budynku, są otoczeni. Idziemy do nich, mają kierowcę i ciężarówkę, my techników. Spuścicie nam parę minut więcej?

Radio zatrzeszczało, w tle przewinęły się krzyki i pospieszne kroki. W dalszym tle furgotał silnik dużej maszyny, leciały też wiązanki po rosyjsku i hiszpańsku.

- Przyjęłam - syntezator skrzeknął krótko. Dziesięć sekund przerwy oraz parę gniewnych syków później odezwał się ponownie. - Weźcie furę, postawcie ją na koła jak trzeba. Zwińcie kogo się da. Do HH. Tam się spotkamy. Płaski teren, dobry żeby wylądować.

- Dacie radę podrzucić nam parę medpaków, baterii do broni łańcuchowej i amunicji do strzelby? Granatów? - Grey 35 przypomniał sobie o dość ważnym szczególe, związanym ze stratą ekwipunku. - Nie chcę narzekać na twarde lądowanie… ale przydałoby się mieć coś poza okrojonym standardem.

- Zobaczymy. LZ przy HH. Pilnujcie się - odpowiedź przyszła krótka i radio zamilkło.

Grey 300 było gotowe do wymarszu po Grey 200. Bardzo krótki dystans skłonił ocalałych do modyfikacji swojej taktyki. Ci, którzy posiadali tarcze zamontowali je na ramionach i wyciągnęli broń dobraną do aktualnego dystansu. Zwartą grupą ruszyli w podskokach, by odzyskać liczebność
 
Proxy jest offline  
Stary 06-04-2018, 19:52   #282
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - Przyloty i odloty (37:00)

“Przeżyć tutaj można było tylko w grupie. Blask działał jak każdy drapieżnik wybierając najpierw najsłabszych.“ - “Szczury Blasku” s.25




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0




Zagrożenie potrafiło przyjść z najmniej spodziewanej strony. A na dnie tego krateru uderzeniowego Yellow 14 który stał się głównym ośrodkiem cywilizacji ludzi tego terraformowanego globu już potrafił on przekraczać wszelkie normy zdziwienia i formy jaką potrafił przybrać. Tak też było i tym razem. Zagrożenie przyszło z najmniej oczekiwanej strony. Choć jak zwykle nic go z początku nie zapowiadało.

- Otwarte. - dla uzdolnionej informatyczki choć zamknięcie kapsuły stanowiło pewne wyzwanie które w momencie zagrożenia mogło zablokować drogę do środka na ten krytyczny moment to jednak teraz, w chwili względnego spokoju, gdy użyła swoich hakujących programów z magicznego pudełka przymocowanego na ramieniu i nic nie próbowało rozpruć jej pleców wystarczyło parę chwil by pokonać elektroniczne zabezpieczenia i otworzyć zasoby Greenpoint 5.

Wnętrze kapsuły było częściowo rozwalone i zawartość jak zwykle częściowo powypadała z szafek i uchwytów. Ale dla ludzi bezustannie zaangażowanych w kolejne walki które nieuchronnie musiały zużywać zasoby wszelakie taka kapsuła to była jak manna z nieba. - Najpierw hermetyki i butle z tlenem. - przykazał kpr. Mahler zarządzający widocznie tym pododdziałkiem improwizowanym ze służb wszelakich podobnie jak i cała ta wojskowo - policyjna zbieranina na lotnisku.

Znaleźli trzy komplety, dwa średnie i jeden ciężki. Mieli więc komplet na trzy osoby zdolne wytrzymać w trującym a nawet beztlenowym środowisku. Zestawy te czym prędzej przeniesiono co strażackiej ciężarówki która skoro było względnie bezpiecznie podjechała bliżej by skrócić dystans do noszenia.

Skoro poszło bez większych trudności żołnierze wpadli w zgrabny i sprawny rytm przenosząc materiał wojenny z kapsuły do ciężarówki. Rzucali je gdzie popadło, do szoferki, kabiny, co się dało to do skrytek wozu bo mimo wszystko spieszyli się z jednej strony a z drugiej wóz strażacki był specjalistycznym wozem i do czegokolwiek innego poza swoją specjalizacją średnio się nadawał. I wtedy, gdy już po siedzeniach, pace, leżał chaotycznie załadowany sprzęt, gdy magazynki i granaty leżały na płycie lotniska gdy osunęły się z ciężarówki, gdy żołnierze albo wracali albo zasuwali z lub do kapsuły pocąc się w rozgrzanym żelbecie tropikalnego południa a wciaż się spiesząc byzdążyć przed nadciągającym metanowym zagrożeniem, właśnie wtedy objawiło się niebezpieczeństwo.

Niedaleko słychać było odgłosy walki. Charakterystyczne, tak bardzo znane odgłosy uzbrojonej grupki ludzi prowadzącej w dżungli desperacką walkę w dżunglowych warunkach. I ten cholernie znajomy skrzek xenos. Sylwetki żołnierzy zamarły a głowy odwróciły się ku skraju dżungli. Greenpoint 5 był położony na skrajnie wschodnim fragmencie lotniska, z przeciwnej niż niedawno wyjeżdżali czy wracali Blacki na RM1 czy jeszcze wcześniej z wyprawy na most kolejowy. Ciemnozielona ściana dżungli nie zdradzała przed wzrokiem ludzi swoich sekretów. Ale z powodzeniem robiły to HUD-y. Na wyświetlanej mapie migało oznaczenie Grey 800. Z tego krańca lotniska i chyba w ogóle najbliższe lotniska grupka skazańców jakiej udało się wylądować. Mundurowi zawahali się wyraźnie patrząc na siebie z niepewnymi minami.

- To tylko Parchy. Może któremuś się uda. - powiedział któryś z wahaniem. Wydawało się jednak, że przedstawia zdanie nie tylko swoje. Część głów w hełmach pokiwała twierdząco, ktoś odwrócił się do dżungli plecami sięgając po skrzynkę z amunicją, inni wydali twierdzące pomruki.

- No właśnie. Zrzucili ich tu by zdechli za nas. Chyba nie będziemy zdychać za nich co? - dorzucił inny marine krzywiąc się z niechęcią. Wedle HUD do tych skazańców było tak ze 100 - 200 m otwartego terenu wokół lotniska zrytego jedynie lejami po bombardowaniu i ciałami xenos. Ale potem było jeszcze kilkaset metrów połamanej dżungli bez żadnego wsparcia z powietrza czy artylerii. A dżungla od rana stała się domeną xenos. I mieli jeszcze ten metanowy oddech na karkach. Więc rachunki nie były zbyt różowe by skłaniać się ku interwencji. Wszyscy pewnie widzieli ciężarówkę jaka została po RM1 i znoszone okaleczone i martwe ciała.

- Ej! - rzucił ostro Mahler patrząc wyzywająco na tego ostatniego marine i gdy ten uniósł pytająco brwi w zdziwieniu Johan wskazał na stojącą obok Brown 0.

- Ale chodziło mi o nich a nie o nią. - wyjaśnił trochę zmieszany kolega po fachu wskazując brodą odpowiednio na Vinogradovą i na skraj dżungli gdzie wciąż dobiegały odgłosy walki. Po chwili refleksji wszyscy spojrzeli na kaprala marine który był tutaj osobą dowodzącą. Ten widocznie miotał się między tymi sprzecznościami. Przeczesał palcami meszek na głowie próbując się skoncentrować na tym co powinien zdecydować.

- Hej, zobaczcie! Nasi wracają! - krzyknął któryś z mundurowych i wskazał w niebo. Tam na horyzoncie, nad ścianą złowrogiej dżungli widać było kilka stabilnych punktów. Zbyt duże na ptaki czy inne latadła więc musiały to być wytwory ludzkich rąk. Na twarzach i w głosie żołnierzy, marine i gliniarzy zagościła ulga. Ten moment ulgi też przyniósł ze sobą nowe zagrożenie. Takie jakiego nikt się nie spodziewał.

- O cholera… - Maya usłyszała komentarz Johana gdy z nim i nią na prywatnej linii połączyło się Gniazdo spiętym głosem srg. Johnson. Ledwo Johan zdążył oficjalnie połączyć się z centralą, zameldować o sytuacji na skraju lotniska i prosić o wytyczne.

- To z kosmoportu! Szukają was! Mahler zawijaj się w teren! Maya do mnie, będą ich szukać w systemie! Wracaj natychmiast i namieszaj co się da! - syknęła alarmująco zdenerwowana blondwłosa sierżant. To pomogło kapralowi podjąć właściwie decyzje.

- Ty, i ty! Bierzcie Mayę na wózek i natychmiast zasuwajcie do terminala! - kpr. Mahler błyskawicznie rozporządził swoim niewielką Brygadą RR.

- Ale jeszcze nie przenieśliśmy wszystkiego a większość jest na ciężarówce. - zwrócił mu uwagę jeden z szeregowców bo dotąd większość rzeczywiście lądowało w wozie strażackim a na znaleziony niedaleko prosty wózek elektryczny coś co dopiero planowali zmajstrować coś w rodzaju przyczepki.

- To wrócicie później! A teraz jazda! - krzyknął rozsierdzony kapral i maszyna wojskowa ruszyła. Tak samo jak zawarczała odpalona cięzarówka. - Mayu, ja muszę lecieć. Ale wiesz, uporamy się to zaraz wrócimy no nie? Na jakąś kawę czy co. A weź tu poczaruj jak umiesz i skitraj chłopaków bo chuj wie co z nimi zrobią jak ich dorwą. - powiedział zatrzymując się na chwilę przed nią i biorąc ją w ramiona. Wypatrywał czegoś na dnie jej oczu a potem ją pocałował. Mocno i desperacko wpijając się w jej usta. I zaraz potem był już tylko tył odjeżdżającej w kierunku ściany dżungli wozu strażackiego i dwóch żołnierzy na częściowo załadowanym wózku gotowych zawieźć Mayę i część rzeczy z kapsuły do centrali. To zdawało się być wieki temu. Z jakieś kilka, na rozgrzanej tropikiem płycie lotniska. Gdy wcześniej widoczne nad dżunglą punkty zmieniły się już w rozpoznawalne maszyny ludzi.


---

Teraz Brown 0 siedziała przy konsolecie która już jakby trochę reszta obsady jej oddała na własność a sami też siedzieli przy “swoich”. Teraz zaś znowu mieli okazję wyprężoną na bacznosć st.srg Johnson. Zupełnie jak wcześniej podczas holopołączenia ze sztabem w kosmoporcie. Tylko teraz rozmówca był na żywo.

- Czyli żołnierze i oficerowie których pani zadaniem było zabezpieczyć do transportu nie są zabezpieczeni do transportu. - wysoki, i patykowaty mężczyzna przechadzał się swobodnie po terminalu wieży i wydawał się wprowadzać aurę strachu do tego pomieszczenia. Mogły to robić emblematy MP i oznaczenia kapitana jakie miał na swoim mundurze i pancerzu a może to było coś w nim samym. Reszta obsady wydawała się choćby głębiej odetchnąć. Pocili się obficie, zwłaszcza, że łączyła ich więź winowajców. I zdawali sobie sprawę, że pewnie ten facet z MP też jeśli jeszcze nie wie to przynajmniej to podejrzewa. Na początek wziął jednak w magiel osobę dowodzącą obroną lotniska czyli właśnie st.srg Johnson. Ta stała właśnie wyprężona jak na defiladzie, czerwona na twarzy i z widoczną błyszczącą od potu twarzą winowajcy.

- Podsumowując kapitan Hassel i kapral Mahler są obecnie na misji bojowej więc są obecnie nieuchwytni. A miejsce pobytu porucznika Hollyarda, kaprala Patinio i Sary MacKenzie nie jest pani obecnie znany. Czy dobrze to rozumiem? - zapytał oficer żandarmerii wojskowej nagle zatrzymując się i robiąc obrót w stronę wyprężonej na baczność blondynki w ciężkim pancerzu.

- Tak jest, panie kapitanie! - krzyknęła służbiście blondynka idąc w zaparte. Kapitan pokiwał ze zrozumieniem głową i wolno pokonał te kilka kroków do nieruchomo stojącej sierżant. Całość wyglądała tak, że nie wróżyło to jej nic dobrego.

- Czyli na 5 osób jakie miała pani przygotować do transportu… - mężczyzna uniósł nagle dłoń z rozcapierzonymi palcami. Niby zwykły gest ale w tak napiętej sytuacji odruchowo przychodziło na myśl, że może ją trzasnąć tą ręką. On jednak zatrzymał tą dłoń o kilkanaście centymetrów od jej twarzy z tymi rozcapierzonymi palcami. - Mamy przygotowanych do transportu 0. - powiedział zaciskając dłoń w pięść. Też o kilkanaście centymetrów od twarzy poczerwieniałej sierżant. Blondynka nic nie odpowiedziała ale gruba kropla potu zaczęła ściekać z linii włosów po krawędzi jej szczęki. - Ciężko to uznać za wykonanie zadanie pani sierżant. Właściwie można już podpasować pod nieudolność. Albo sabotaż. Sabotaż na polu walki. Z wpisem do akt. Jak się pani by podobał taki wpis w akta na lata dalszej służby sierżant Johnson? Czy chce pani zakończyć swoją służbę w stopniu starszego sierżanta? Więc może zapytam jeszcze raz. Gdzie oni są? - kapitan żandarmerii zaczął obchodzić nieruchomą blondynkę dookoła nieco przyciszając głos do niebezpiecznego syku. W końcu zatrzymał się nieco stojąc od tyłu i z boku by spojrzeć z bliska na jej profil.

- Kapitan Hassel i kapral Mahler są na misji! Status pozostałych jest mi nieznany! - blondynka wykrzyknęła wpatrzona gdzieś w niewidzialny przed sobą punkt gdzieś pod sufitem. Kapitan MP cofnął się kiwając głową z wzrokiem węża obserwującym apetycznego kurczaka akurat do chapnięcia na jeden kęs.

- Jakaż szkoda. Kolejna zaprzepaszczona kariera która tak świetlanie się zapowiadała. - powiedział ze smutkiem oficer żandarmerii. Stracił zainteresowanie upartą blondynką i po kolei zaczął lustrować nieliczną obsadę wieży. Wszyscy nagle wydawali się pod tym spojrzeniem straszliwie zajęci.

- Montana, przeszukaj teren, użyj wszelkich potrzebnych środków. Ci o “nieznanym statusie” muszą gdzieś tu być. Delgado, rób swoje. - kapitan wydał polecenia i Montana, czyli zwalisty typ o aparycji i twarzy typowego silnorękiego skinął głową i wyszedł sprężystym krokiem z pomieszczenia. Delgado wydawał się być jego całkowitym przeciwieństwem. Zajął miejsce które do niedawna zajmowała Sara. Mimo pancerza, munduru i krótkiej fryzury na wojskową modłę wydawał się całkiem wyluzowany i o aparycji pasującej do jakiegoś studenta a nie wojskowego.

- Jesteś informatykiem? Pomożesz mi? - uśmiechnął się do Mayi pewnie czytając jej specjalizację ze swojego HUD. Sam też miał podobną specjalizację. Vinogradova zaś czuła, że to robota na dwa ognie. Z jednej Delgado skoro robił robotę na pozycji jaką zajmował i pracował dla oficera z jakim przyleciał to musiał być dobry w te klocki. Z drugiej najłatwiej było zamaskować czujniki z Kluczy i identyfikatorów wojskowych wprowadzając szary szum który blokowałby i mieszał się z sygnaturą tych urządzeń. Gdyby się udało to już zostawało tylko groźba fizycznego odnalezienia poszukiwanych ale na to informatyk na szczycie wieży już nic poradzić nie mogła. Johnson w ostatniej chwili udało się wprowadzić Herzog w spisek i ta prawie sprzed nosa żandarmów zdążyła zabrać Sarę na dół gdzie obiecała ją, Karla i Elenio jakoś schować. Ale nic to by nie dało jeśli żandarmi jak po sznurku namierzyli by ich Klucze i wojskowe identyfikatory. Tym miała się wedle planu Johnson zająć Vinogradova. Tylko ten plan nie uwzględniał kogoś takiego jak Delgado na stanowisku obok. A praca na dwa ognie by pomóc mu w poszukiwaniach a jednocześnie namieszać by utrudnić te poszukiwania i jeszcze do tego tak by on się nie zorientował wydawała się bardzo trudna.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; Eagle 1; 670 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Black 3




Black 2 i 8



7 h. Dla Black 2 i 7 właśnie mijała 7-ma godzina odkąd postawiły pierwszego kroku na tym księżycu. Zaledwie kilka kilometrów i godzin dalej. Wówczas była ich dziesiątka. Dziesiątka skazanych prawomocnym wyrokiem sądu federacyjnego, świetnie uzbrojonych i wyposażonych mężczyzn i kobiet. Teraz na pokładzie kolejnego pojazdu latającego z tej dziesiątki zostały we dwie. Trzecim był olbrzym w pancerzu wspomaganym czyli Black 7. Ale choć też przetrwał te 7 h to nie bez szwanku. Został w podziemnym schronie przeciwmetanowym po opieką jedynej na lotnisku osoby znającej się na niesieniu pomocy medycznej. A która jak sama przyznawała nie miała ani umiejętności, ani narzędzi by pomóc mu na jego uraz wywołujący ślepotę.

Udało się jednak dotrzeć wreszcie do kapsuły i kolejnego Checkpointu. Udało się uzupełnić sprzęt którego ile by się nie zabrało z kolejnej kapsuły zawsze zdawał się topnieć w tym tropikalnym piekle i ogniu kolejnych walk. Zawsze obydwie wychoziły obładowane magazynkami, granatami, paliwem do miotacza, stymulantami i zawsze na akcji w końcu dłoń trafiała na pustą już przywieszkę w oporządzeniu abroń pokazywała zasób amunicji na niebezpiecznie niskim poziomie. W kapsule jednak były wszelkie potrzebne zapasy by zacząć kolejny etap ich misji który okazywał się ciągłą walką o odwlekanie nieuchronnego końca. Były dwa hermetyki. Od Brown 0 wiedzieli, że w Greenpoint też znaleźli trzy. To już razem mieli osłonę przeciwmetanową na pięć osób.

Ku zaskoczeniu chyba wszystkich gdy po przepakowaniu lub zapakowaniu czego się dało wrócili na pokład uruchomionego przez rosyjskiego biznesmena latadełka za kokpitem pilota siedział kapitan Raptorów. I to chyba najbardziej był tym zdziwiony sam Morvinovicz bo coś kapitan pstrykał przełącznikami zupełnie jakby się na tym znał i zamierzał zrobić z tej wiedzy praktyczny użytek.

- Tobie to się wydaje, że co niby robisz? - zaatakował go “gospodin” ledwo maskując złość na panoszącego się w kabinie gliniarza.

- Niedowidzisz? A podobno nie kupiłeś sobie tej licencji na bazarze. - prychnął równie “przyjaźnie” gliniarz nie przerywając robić tego co robił. Rozzłoszczony Rosjanin spojrzał na dwóch towarzyszących mu ochroniarzy. Ci nerwowo poruszyli wojskową bronią trzymaną w łapach którą zdobyli w kapsułach Brown. Plecy gliniarza w fotelu aż zapraszały do kilku kulek podobnie jak jego potylica. Popatrzyli pytająco na szefa.

- Uważaj, bo cię oskarżę o pomówienie. I niczego mi nie udowodniliście. - sapnął ze złością Rosjanin wciąż piekląc się z ledwo tłumionej złości.

- A skoro już o tym mowa, to gdzie jest twój najlepszy kumpel Kuzniecov? Już nie na orbicie przypadkiem? - Raptor odwrócił się na chwilę do stojącego w przejściu biznesmena ze złośliwym uśmieszkiem. Rosjaninowi w odpowiedzi dłonie zwinęły się w pięści.

- Oleg jest tam gdzie załatwia moje interesy. - odparł przez zaciśnięte zęby facet w niegdyś białym garniturze a ciemne okulary maskowały jego jadowite spojrzenie gdy gliniarz trafił celnie ze swoja uwagą.

- No pewnie. - gliniarz kiwnął głową ale jakoś kpiąco to zabrzmiało. - Pakujesz się czy wolisz lecieć w ładowni? - zapytał wskazując na wolne miejsce drugiego pilota. Rosjanin sapnął ze złości ponownie też zerkając na puste miejsce w kabinie.

- Ja jestem pierwszym pilotem to ja znalazłem i uruchomiłem tą maszynę! - “gospodin” syknął z wściekłości wskazując na swoją pierś i gdzieś na wnętrze samej maszyny.

- I dlatego możesz lecieć jako co-pilot a nie pasażer w ładowni. Albo w ogóle możesz zostać na miejscu. - odparł z niezmąconym spokojem oficer Raptorów. W końcu Rosjanin się poddał i usiadł z impetem na wolnym miejscu drugiego pilota. Widząc to ochroniarze zajęli najbliższe miejsca do wejścia do kabiny. Każdy po jednej stronie burty. Trzeci zajął miejsce operatora ciężkiej broni w szerokich drzwiach o jednej stronie burty. Druga strona i druga broń pozostawała nieobsadzona. Poza tą trójką ochroniarzy i dwójką Blacków ładownia maszyny była pusta. Musiała mieć w końcu miejsce na prawie dwie grupy Parchów. Z tego sądząc po wyświetlaczach na HUD w jednej została szóstka a w drugiej siódemka żywych. A w maszynie nie było wiele więcej miejsc do zabrania. Podłoga i tak była częściowo zawalona linami i drobnym nadmiarem ekwipunku zabranego i przez Parchów i przez ochroniarzy.

Szykując się do odlotu gdy dwójka pilotów w kabinie chociaż na chwilę zakopała topór wojenny piątka pasażerów miała okazję rzucić jeszcze okiem na resztę lotniska. Terminal właściwie opustoszał gdy większość mundurowych przeniosła się już do schronu by tam przeczekać niesprzyjające warunki jakie miały wkrótce nadejść. Gdzieś tam z dżungli dobiegły odgłosy odległej strzelaniny. Przez płytę lotniska zaczęła szybko zasuwać niewielka maszyna z obsługi lotniska a na niej ze dwie czy trzy osoby. Zaś nad dżunglą pojawiły się punkciki jakie zapowiadały przybycie ludzkich maszyn. Wszystko zdawało się iść jak na tą okolicę i okoliczności spokojnym trybem i nie zakłócając przebiegu ewakuacji do schronu. W końcu zewnętrznego perymetru pilnowały wieżyczki obsługiwane przez Brown 0 co dawało nadzieję że one przejmą na siebie ciężar ewentualnego ataku xenos. Dlatego wiadomość jaką skrzeknęło radio w kabinie zelektryzowała chyba wszystkich co ją usłyszeli.

- Panie kapitanie widzi pan te latadełka?! To z kosmoportu! - głośnik zaalarmował spiętym głosem srg. Johnson. Kapitan Raptorów spojrzał gwałtownie na widniejące przez boczne okno maszyny jakby ujrzał je w kompletnie nowym świetle.

- Zrozumiałem. Startujemy natychmiast. Skitraj jakoś chłopaków, graj na czas. Jak przyjdzie krioburza nie tak łatwo wystartować. - Raptor szybko porzucił w komunikator i jeszcze szybciej zaczął kończyć procedurę przedstartową. - Załoga na pokład! Startujemy natychmiast! - rzucił wstecz spoglądając przez otwarte o ładowni drzwi na tą nieliczna obsadę tej ładowni jaką miał Eagle 1.

- Ooo… Taki zasłużony policjant a musi uciekać jak na rewir przylatują inni panowie policjanci? - teraz dla odmiany Morvinovicz uśmiechał ze sie złośliwą satysfakcją i drażniąc gliniarza na fotelu obok.

- Co-pilot gotowy do startu? - zapytał gliniarz nagle łapiąc i boleśnie ściskając nos rosyjskiego biznesmena. Ten syknął ale chwyt był mocny i bolesny. Złapał za ramię policjanta ale ten wówczas widocznie wzmocnił chwyt bo biznesmen syknął boleśnie.

- Gotowy! - krzyknął w końcu mając dość tych zmagań i wtedy kapitan jednostki antyterrorystycznej puścił jego twarz i wrócił do pilotowania maszyny.

- No to się nie zapominaj. Startujemy! - gliniarz rzucił jeszcze ostrzegawczo, wzmocnił ciąg i maszyna poderwała się z rozgrzanej tropikiem płyty lotniska i bez trudu wzniosła się nad hangarem z wciąż widoczna dziurą w dachu jaką wybiła kapsuła Brownpoint 4. Zostawiali lotnisko za sobą i pod sobą gdy do lądowania podchodziły dwa inne transportowce. A dwa Bolty, te same które niedawno osłaniały misję RM1 buszowały w powietrzu zabezpieczając teren lądowiska a przy okazji i resztę lotniska.




Grey 300


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 690 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:00; 180 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Szóstka z Grey 300 która przetrwała lądowanie na Yellow 14 rzeczywiście musiała poruszać się w podskokach jak tego spodziewała się Grey 32. Inaczej się nie dało. Poruszanie się przez tą zdemolowaną, tripikalną dżunglę przypominało skrzyżowanie nieustannego biegu przez płotki połączonego z biegiem przełajowym na orientację. Z orientacją był najmniejszy problem bo były HUD które nawet średnio rozgarniętemu Parchowi pokazywały którędy należy iść. Pokazywały też, że niezbyt zmienia się odległość do ich Checkpoint. Dalej było prawie 4 km do pokonania. Poruszając się mniej więcej na południe poruszali się po obrzeżach swojego punktu docelowego zamiast iść najkrótszą drogą. Dlatego mimo, że pokonywali kolejne dziesiątki, setkę czy kolejną metrów to odległość do Checkpoint nie zmieniała się specjalnie. Za to czas owszem. Gdy dotarli na obrzeża walki toczonej przez Grey 200 skończył się bonusowy czas jaki wszyscy mieli. Zostało im gołe 3 h i jedna rezerwowa na pokonanie odległości do Checkpointa.

Teren zaś był trudny. Grey 33 boleśnie zdawała sobie sprawę, że okolica jest wybitnie anty snajperska. Nawet większość broni strzeleckiej piechoty musiałaby strzelać na bardzo dla siebie bliskim dystansie a o karabinach wyborowych nie było co wspominać. Na tak krótkie zasięgi bardziej liczyła się siła ognia, szybkostrzelność i refleks niż zasięg. Większość jej towarzyszy była jednak wyposażona w broń do zwarcia albo strzelby i broń krótką do idealne do walki na takim dystansie. Tylko Grey 31 szła z ciężkim karabinem maszynowym który mógł się równać zasięgiem z karabinem wyborowym Grey 32 ale miała typową siłę ognia dla broni ciężkiej. No i Grey 34 widocznie preferował standardowy karabinek piechoty będący dość uniwersalnym wyśrodkowaniem między wady i zalety wszystkich dostępnych rodzajów broni standardowej piechoty.

Teren był bardzo trudny. Tempo było bardzo ślamazarne. Nawet gdy wzięło się pod uwagę tempo przeciętnego piechura na otwartym terenie. Co chwila ktoś zapadał się w wykrocie, nogi grzęzły w błocie, raz czy dwa natknęli się na jakieś ruchome piaski czy coś podobnego i trzeba było pośpiesznie wyciągać Parcha maszerującego na początku. Do tego zwyczajnie trzeba było co chwila schylać się by przejść pod połamanymi konarami i drzewami albo na odwrót, przeskakiwać przez te konary które zawaliły się na ziemi. Widoczność była kiepska lub żałośnie kiepska. Poza plamami tropikalnego żaru przez które wlewało się południowe słońce reszta dżungli tonęła w zgniłozielonym półmroku. Zaś krzaki, knie, zarośla skutecznie blokowały linię wzroku. Czasem praktycznie do zera gdy trzeba było przebić się przez jakiś gąszcz, czasem łaskawie dżungla zdradzała sekrety nawet na dwa tuziny kroków naprzód. Zwykle jeśli był tam jakiś lej po bombie który oczyścił okolicę.

Do tej aktywności fizycznej i ciągłego poczucia zagrożenia wzmaganego w miarę jak odgłosy walki przybierały na sile dochodził sam upał. Temperatura oscylowała w okolicy 55*C. 55*C duszącego, tropikalnego żaru. Nawet Grey 32 która miała hermetyczny pancerz i mogła czuć się względnie komfortowo na tle reszty odczuwała jak poci się pod pancerzem a oddech jej przyśpiesza od wysiłku. Niemniej jej, Grey 35 i różnookie Grey 31 jeszcze jakoś udawało się znosić znój i gnój tej ciężkiej przeprawy przez dżunglę. Pozostała trójka jednak miała zauważalne trudności.

Detektor Grey 32 z początku nie wykrywał nic podejrzanego. Jednak sytuacja zmieniała się w miarę jak z takim mozołem przedzierali się przez te tropikalny, tonący w zgniłym półmroku gąszcz wyciskający dosłownie z ciał siódme poty. Im bliżej było ogniska walki tym częściej detektor reagował obecnością podejrzanych, ruchomych obiektów. Większość przemykała gdzieś poza granicą widoczności, całe kilkadziesiąt kroków dalej. Czasem nawet dało się słyszeć jakąś poruszoną gałąź albo szelest szponów na materiale dżungli. Nie na tyle jednak by było coś widocznego pod lufą czy w ogóle dostrzegalne poza drażniącym ucho alarmującym pikaniem detektora. Grey 32 jedna zorientowała się, że jeżeli sygnatury należą do tych paskud to są cholernie szybkie. O wiele szybsze on najszybszego ludzkiego sprintera. Coś jak rozpędzony samochód. Tylko taki który może tak zasuwać na przełaj przez te tropikalne wykroty jak po najrówniejszej autostradzie. Czyli jeśli coś zdecydowałoby się zaatakować takiego człowieka z detektorem czy bez to pewnie dałoby się zobaczyć w ostatnim momencie. Niepokojące to było zwłaszcza jeśli miało się w jednej ręce tarcze a w drugiej detektor ale żadnej broni. Wcale nie było pewne czy byłby czas sięgnąć po broń.

Sytuacja zmieniła się gdy wedle HUD dotarli na jakieś ostatnie 30 - 40 m od Grey 200. W międzyczasie już trzy portrety świeciły się sygnaturą KIA. Przed Grey 300 wiać było znowu prześwity dżungli obiecujące jakąś większą wyrwę w poszyciu jak od jednego z licznych lejów jakie do tej pory minęli. Tym razem jednak aktywność wykazywał nie tylko elektroniczny zmysł detektora Grey 32. Już na własne oczy gdzieś tam przez prześwity tym razem nie tylko usłyszeli ale zobaczyli fontannę ziemi i wyrwane kępy trawy od eksplodującego granatu. Zaraz potem rozległ się skrzek żywcem palonych stworów i zgrany z tym błysk mieszanki zapalającej z miotacza ognia. Kanonada broni ręcznej nie ustawała ani na chwilę. Tak samo jak skrzeki otaczających ich xenos.

Pierwszy kontakt był niespodziewany chyba dla obydwu stron. Detektor Grey 32 zaczynał być coraz mniej użyteczny od nadmiaru wykrywanych dookoła celów. Jedne z nich przemieniły się w trzy błyskawicznie poruszające się stwory wielkości przeciętnego psa. Tylko z nagą skórą, o wieloszczękach kojarzących się bardziej z biologią rodem z jakiś owadów tak samo jak sześć par odnóży. Ludzie mieli jedynie moment na nakierowanie luf i mieczy w podejrzany kierunek po którym nastąpiła gwałtowna salwa w stronę dżungli. Pociski siekły ołowiem gałęzie, liście, pnie i gdzieś skaczące błyskawicznie z iście małpią zwinnością xenos. Ostatni który zdołał dobiec do ludzkiej grupki został usiekany przez piłomiecz Grey 35. To zagrożenie zostało zlikwidowane i udało im się dostać na skraj dżungli. Ale jasne było, że przykuli uwagę stworów.

Stwory zaś jak się okazało buszowały po podwórzu, domu chyba farmy albo innego podobnego obejścia. Sądząc po odblaskach i huku broni widocznych wewnątrz ścian przez rozbite okna wewnątrz pomieszczeń też toczyła się walka. Przez okno na parterze widać było sylwetkę z ciężkim karabinem i szarym 27 na napierśniku. Siekła podwórze ołowiem z ciężkiej broni tworząc ołowiową barierę nie pozwalającą się od tej strony zbliżyć bestiom do środka. Z piętra wychylała się inna sylwetka i strzelała z pistoletu do stwora który zasuwał po ścianie jakby to była pozioma powierzchnia. Szybko wystrzeliwane pociski z pistoletu trafiły stwora i ten odpadł ze ściany ze skrzekiem dołączając do innych podobnych. Jedno z bocznych okien eksplodowało i wraz z resztkami framugi wypadł jakiś wrzeszczący ludzki kształt osaczony przez te drapieżne stworzenia. Spadł na podwórko próbując się rozpaczliwie wyrwać z xenosowej matni ale tam już były kolejne które doskoczyły do ofiary zaczynają pożerać go żywcem. Rozpaczliwy wrzask pożeranego żywcem człowieka przebił sę nawet przez tak gwałtowne odgłosy walki. Zwabił przez właśnie wybitą wyrwę kolejną sylwetkę w pancerzu i małym płomyku na lufie. Sylwetka oceniła sytuację w jednym czy dwóch rzutu oka i pociągnęła w dół strugą napalmu zalewając zarówno grupkę xenos jak i swego towarzysza. Upiorny wrzask wreszcie ucichł tak samo jak status Grey 23 który zmienił się na kolejne KIA. Z zywych z grupy Grey 200 świeciło się już tylko 6 portretów.




- Dawajcie do nas! - Grey 27 nie bawiła się w zbyt długie przemowy. Przed skazańcami z Grey 300 rozciągał się ostatni kawałek. Ostatnie 20 - 30 m względnie prostego, otwartego terenu do tego dewastowanego walką budynku kurczowo trzymanego jeszcze przez skazańców z Grey 200. Jednak momentalnie przeszli z etapu “zbliżamy się do pola walki” do “jesteśmy w walce!”. Po pierwszym, przypadkowym starciu z trzema niedużymi xenos kolejne mogło nastąpić w każdej chwili a atak mógł nastąpić z każdego kierunku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-04-2018, 21:58   #283
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G-1RnTm31ng[/MEDIA]
Bezczelny, wredny kundel prześladował Diaz niczym niesłuszny wyrok za niewykonane zbrodnie. Jak powszechnie było wiadomo, a i piromanka przypominała przy każdej nadarzającej się okazji, siedziała za niewinność, będąc uciskaną ofiarą zjebanego do kwadratu systemu prawnego który już dawno temu powinien wziąć i walnąć z hukiem. Może na jego zgliszczach wreszcie wyrósłby prawilny ustrój, a nie taka gówniana popierdółka z sądami, urzędami i badziewnymi karami za zdejmowanie frajerom pustych baniaków z karków. Albo palenie niewiernych.
Kto w ogóle widział żeby pakować do puchy za wyrywanie chwastów?!

Teraz oto w latadełku kacapa objawił się nikt inny, a sam jaśnie kurwa jego mać Condor le Passo i nie wyglądało żeby zabłądził szukając kibla.
- Ech, mierda - wyrwało się z latynoskiej piersi, oczęta spojrzały ku sufitowi manifestując dobitnie jak ciężki był ów parchaty los. Oczywiście wyglądało to lepiej, niż przyznanie, że dobrze było burka widzieć. No jebaniutki nie dawał o sobie zapomnieć, a Black 2 tak usilnie próbowała.
- Chciałeś wypaść na drina było powiedzieć - zmieniła taktykę, susząc zęby do odkarmionego sierściucha - Coś byśmy znaleźli na tym skurwiałym lotnisku, claró?

Widok Hassela zastopował Ósemkę gdzieś w progu kabiny pilotów, złote oczy zwięzły się czujnie, a pod rudą kopułą zakotłowała się wściekłość, zaciskająca szczęki i unosząca górną wargę jakby kobieta miała okazję rzucić się do przodu z zębami. Syknęła krótko na powitanie garniaka i gliniarza, usuwając się pod ścianę. Wokoło kręciła się ruska obstawa, ładowano ostatnie elementy wyposażenia, lecz nim zdążyli wylądować przez radio nadszedł komunikat automatycznie prostując plecy saper. Sapnęła głucho, czując lodowatą strugę liżącą jej kręgosłup od karku aż do kości ogonowej. Góra wysłała egzekutorów. Rakarzy mających wyłapać zbuntowane jednostki i doprowadzić do miejsca przeznaczenia: stół sekcyjny, albo ściana.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Nash mogłaby bez wyrzutów sumienia zlać sprawę, skupiając uwagę na pozostawionym niedawno celom krótkoterminowym… niestety chodziło o jej ludzi - stwierdzenie równie niespodziewane co niemożliwe do przyjęcia jeszcze pół ziemskiej doby temu. Wszystko się jednak zmieniało, a czasem będąc u kresu życia człowiek odkrywał że dawno zakopane głęboko w sercu wartości ciągle żyją, dusząc i przyprawiając o drżenie rąk. Nieznośną suchość w ustach, drobne krople potu na skroniach. Lodowate szpony ściskające popaloną krtań skuteczniej niż okrąg stali. Dłoń w ciężkiej rękawicy wojskowego pancerza uniosła się do rozbitych warg, przygryzionych przed sekundą aż do krwi. Strach… o nim też Parch zdążyła już zapomnieć. Sobą się nie przejmowała, dawno pogodziła z tym że skończy rozszarpana gdzieś w błotnistym rowie. Co innego Patino.
- Ile maszyn przysłali? - wystukała zdrętwiałymi palcami, wlepiając wzrok w plecy Raptora. Antyterrorysta i… terrorysta, działający pod sztandarem jednej, wspólnej sprawy. Los potrafił być przewrotny.

- Te dwie co widać. I dojechały dwa Bolty co wróciły na pozycje. - odpowiedział głucho Raptor. Jego samego słabo było widać przez otwarte drzwi między ładownią a kabiną pilotów. Jak już to najwyżej kawałek ręki która płynnie wciskała czy przesuwała coś na pulpicie sterowniczym. - A coś do wypicia to może jak wrócimy to chyba już by było co świętować. - gliniarz niejako nawiązał do tego co wspomniała Black 2. Powrót z akcji wcale nie był taki oczywisty. Wszyscy na lotnisku pewnie byli świadomi w jakim stanie powróciła na lotnisko najświeższa misja czyli RM1.

- Por tu puta madre, Condor - Diaz machnęła łapą, przenosząc dupsko w przejście do kokpitu - Co ty taki pesymistyczny, que? Ojebiemy rewir na oriencie i zawijamy… - zrobiła przerwę, spluwając na podłogę i rozweseliła się - Poza tym tym latającym pierdolnikiem raz dwa wytniemy pod HH, a tam jeszcze jest w czym ryj moczyć. - kiwnęła brodą gdzieś w kierunku gdzie był baroburdel - Pero primero nuestro viaje. Konował sam się nie znajdzie.

- 2 maszyny można uszkodzić
- Obroża wyszczekała swoją kwestię, podczas gdy jej właścicielka siedziała na składanym krześle, popalając papierosa i patrząc się na sufit pustym spojrzeniem - O ile wylądują. Podłożyć ładunki, wysadzić synchronicznie. Naprawa trochę zajmie, będzie czas. - Ósemka zamarła w bezruchu, mieląc pod nosem skrzeczące przekleństwa. Trzy nikotynowe oddechy później podjęła pisaninę, biorąc poprawkę na świadków. Wszak nie byli sami - Grey 300. Są przy Grey 200. Związani walką. Mamy liny, nie będzie trzeba po nich lądować. Albo. Na dole jest kierowca, fura. Mechanicy. Nie trzeba lądować, można ich osłaniać. Nie da się nikogo zgarnąć z nami? Nie. Nie da - westchnęła ciężko, dając spokój z molestowaniem holoklawiatury. W przeciągu dwóch cholernych minut odechciało się jej opuszczania lotniska, lecz nie mieli wyboru. Zostawało wierzyć, że Młoda coś wymyśli, a chłopaki zachowają rozsądek i dopisze im fart - zostawali poza zasięgiem, chwilowo zbędny element ograniczający się jedynie do rozpraszania myśli. Dwójce Blacków został… Hassel i to o zachowanie jego durnego łba przyjdzie się martwić przez najbliższe kwadranse. Mało pocieszająca perspektywa.

- Problemem nie są maszyny tylko ludzie z prawomocnymi rozkazami na ich pokładzie. Jeśli maszyny nie nadawałyby się do lotu to by oznaczało, że ci ludzie utknął tutaj tak jak i my. Aż znów kogoś nie przyślą. Nie mogli by też nikogo stąd ewakuować. - gliniarz coś wcale nie wydawał się przekonany do pomysłu niszczenia własności rządowej która właśnie lądowała na lotnisku jakie zostawało za ogonami Eagle 1. Przez chwilę z kabiny dobiegała cisza i dające się wyczuć ponure rozmyślania głównego pilota tej misji.

- Mamy na nich namiar. Są blisko siebie właściwie na jednym adresie. W sklepie Grishama. O tam. - Raptor w hełmie pilota wskazał kierunek. Czy przez zaglądającą do środka ciekawską Chelsey przez szyby kabiny czy przez boczne bulaje na jednej z burt widać było wznoszący się w górę, ponad linię poszatkowanej dżungli, słup ciemnego dymu. - Znacznie lepiej by było dla nas bez lądowania. Ale to nie jest maszyna szturmowa więc wesprzeć możemy ich tylko z broni pokładowej. - dodał gliniarz wspominając o stanowiskach broni ciężkiej w lukach ładunkowych jakie były jedynym uzbrojeniem jednostki więc siłą ognia nie dorównywały choćby Boltom co niedawno Blacki sami mieli okazję stwierdzić przy akcji w kościele.
- A w HH chyba powinno się coś ciekawego znaleźć. Prawda Anatolij? Na pewno masz tam ciekawe rzeczy i używki byśmy mogli się poczęstować. - Raptor zerknął na siedzącego obok mężczyznę w hełmie pilota i o wiele mniej pasującym do niego garniturze niż mundur i pancerz policyjnego antyterrorysty. Ton gliniarza był wręcz prowokująco wesoły.

- Nie wiem o czym mówisz a w ogóle to wypraszam sobie takie insynuacje. Jestem tylko zwykłym, uczciwym biznesmenem. - dla odmiany sądząc po tonie Rosjanina chyba dalej boczył się na obecność gliniarza tuż obok i wszystkie jego numery odkąd tylko znaleźli się obydwaj w tej samej sterówce.

- Tranquilo cabrónes - Black 2 westchnęła cierpiętniczo, przegibując się aż do foteli pilotów i tam uwiesiła się na tym psiarskim jakoś tam niefortunnie, że opierała się też o naramiennik pancerza - Zapierdalamy na jedną fiestę, więc pegar los coños - pokręciła głową, zapuszczając ciekawskiego żurawia aż na konsoletę - Prochy, wóda, dziwki i lasery. I Promyczek - posłała Kacapowi wymowne spojrzenie - Pierdolniemy rundkę po przedszkole, a potem robimy wypad w miasto. Tu jeden lokal, to już wiecie gdzie lecimy na tego klina - wyszczerzyła się szerokim, poczciwym uśmiechem niewinnego kryminalisty. I niesłusznie skazanego za pierdoły.

- Sala operacyjna. Twój medlab w klubie. - z tyłu rozległo się szczekanie Obroży - Masz tam monitoring? Musisz mieć. Zapiski z kamer ochrony. Kopie zapasowe. - saper wstała, rozdeptując niedopałek butem. Zgrzytając zębami przeniosła się pod burtę do wolnego cmku - Biorę lewą stronę. Będzie źle to pójdą granaty. Za nich nam głów nie rozwali, w końcu z naszej parafii - dostukała, mrucząc pogodnie, zupełnie jakby cała ta sytuacja setnie ja bawiła.

- Lepszego lokalu na tym księżycu nie ma. - powiedział pewny siebie właściciel tego lokalu i wydawało się, że trochę mu ten foch zszedł gdy tak nasłuchał się od nachylającej się nad fotelami pilotów Latynoski. Black 8 tego nie widziała gdyż siedziała w głębi ładowni ale już stojąca na własnych nogach Black 2 która była w kabinie pilotów tak. Jak rosyjski biznesmen spojrzał w stronę otwartego przejścia jakby chciał spojrzeć na złotooką saper. Ale z tych samych co ona powodów nie mógł tego zrobić. Za to mógł odezwać się przez komunikator.
- Sprawa bezpieczeństwa lokalu to sprawa bezpieczeństwa lokalu. Co cię interesują jakieś moje nagrania i kamery? - zapytał Rosjanin z wyraźnie podejrzliwym tonem.

- O kurwa idzie! W górę! Dawaj na metę! - wrzasnął nagle pierwszy pilot zanim ktokolwiek zdołał zareagować czy odpowiedzieć. Spojrzał gdzieś w bok ale inni też mogli dojrzeć fontanny i ściany brudnoszarej chmur jakie nagle wytrysnęły ku zielonkawemu niebu. Wydawało się jakby od spodu skorupa księżyca zaczęła pękać uwalniając w górę potężne gejzery i chmury czegoś. Prawie od razu doszedł do nich wszechobecny grzmot zgrany z tym widokiem za oknami.

- Kurwa za nisko jesteśmy! - Rosjanin też nagle jakby otrzeźwiał bo podobnie jak gliniarz przygarbił się nad konsoletą i coś zaczął klikać w szaleńczym tempie. Black 8 w ładowni widziała strach na twarzach trójki ochroniarzy przy stanowiskach broni i na burtowych ławkach. Wcisnęli jakieś guziki w burcie i z sufitów wypadły maski tlenowe. Jednak złapanie i założenie tych podrygujących masek wcale nie było takie łatwe. Zwłaszcza, że silniki maszyny zaczęły zmieniać rytm a maszyna zadarła mocno nos do góry. Black 2 nie odpadła na ścianę kabiny tylko dlatego, że zdążyła się wcześniej złapać fotela pilota.

- Bierz silniki! Ja biorę stery! - wrzasnął zdenerwowanym głosem Raptor wciąż zadzierając maszynę w górę. Przeszła już bardziej w pion niż w poziom. Latynoska piromanka właściwie już wisiała ślizgając się jeszcze nogami po podłodze gdy uderzyła ich fala uderzeniowa. Całe wnętrze i zewnętrze wypełniła biała, lodowata chmura oszraniając i mrożąc wszystko czego dotknęła. Silniki zaczęły zamierać a maszyna opadać. Nos zaczął opadać z powrotem do pionu ale silniki ścichły jakby wymrożone na amen.

- Przełączam! - Morvinovicz cały czas coś naciskał i przesuwał a gliniarz mocował się ze sterami.

- 1300 i tracimy wysokość. - Raptor wyrównał maszyną którą zachybotało całkiem mocno po przejściu fali uderzeniowej. Black 2 zdołała opaść na kolana za jego fotelem gdy maszyna wróciła do względnego pionu. Jeden z rosyjskich ochroniarzy zdołał założyć już maskę tlenową, dwóch pozostałych krztusząc się i zamarzając żywcem wciąż próbowało złapać swoje.

- Wyłączyłem tlenowe. Restartuje metanowe. - głos Morvinovicza brzmiał poważnie. Z bliska Diaz widziała, że minę też miał poważną. Miny Hassela nie widziała by była tuż za nim.

- 1100. - odparł lakonicznie gliniarz.

- Coś jest nie tak. Coś nie styka. Coś nam rozjebało. - “gospodin” pokręcił głową wpatrzony w szalejące czujniki na konsolecie przed sobą. Drugi z ochroniarzy przy wejściu do kabiny zdołał jakoś złapać maskę tlenową i nałożyć sobie na twarz. Ten przy bocznym wejściu wciąż mocował sie ze swoją ale z powodu mrozu i niedotlenienia już miał coraz słabsze koordynację w tych próbach.

-Gdzie? Sprawdź. 850. - gliniarz starał się mówić spokojnie ale dało się słyszeć napięcie w jego głosie. Lecieli jak przez gęstą, mroźną watę. Nie było nic widać dalej niż kilkanaście kroków naprzód. Dlatego Raptor patrzył na przyrządu a nie to co widać przed kabiną.

- Sprawdzam. - właściciel klubu niespodziewanie zgodnie i gładko przyjął polecenie szukając czegoś po schematach widocznych na swojej konsolecie.

- 600. Zbliżamy się do ściany krateru, robię nawrót. - ostrzegł gliniarz i maszyna lecąc tylko dzięki nawigacji na przyrządach zaczęła wykonywać łagodny wiraż.

- Mam! Nie styka przy przewodach od restartera! - krzyknął nagle Rosjanin. Spojrzał na głównego pilota i w tych podobnych hełmach z podobnymi maskami obydwaj wyglądali bardzo podobnie.

- 500 m. Chelsey, przejdź do ładowni. Na środku jest klapka na suficie. Tam są te przewody napraw je albo będziemy lądować bardzo awaryjnie. - powiedział z napięciem gliniarz wciąż zapatrzony w swoją konsoletę. Maszyna nadal wykonywała ten wiraż więc była przechylona na jedną burtę. Black 8 widziała jak po drugiej stronie burty Rosjaninowi udało się wreszcie złapać maskę tlenową ale za późno. Był już zbyt słaby. Puścił pawia, przez chwilę wręcz zawiesił się na tej masce i wreszcie upadł na podłogę. Nie wypadł tylko dlatego, że uprząż ciężkiej broni trzymała go na miejscu. Był jednak po tej niższej obecnie stronie podłogi więc ruch w jego kierunku przypominał ruch na tępej ślizgawce.

- Que panda te maricónes…. hijo de puta. Kolejny lambadziarz co chce mi życie układać - Diaz jojczyła pod nosem ledwo kundel zajazgotał jej po imieniu. Prychnęła, zapowietrzyła się, a potem najzwyczajniej w świecie postanowiła to olać. Przynajmniej na ten moment.
- Balle, rzucę okiem - zgodziła się łaskawie, stając do pionu gdzie fotel i już miała odejść, ale zamiast tego nachyliła się nad fotelem, przejeżdżając wrednemu burkowi jęzorem po policzku od żuchwy do kości policzkowej. Zaraz potem syknął uszczelniany pancerz, gdy szyba hełmu wróciła na odpowiednią pozycję - Tylko nas nie rozjebcie, claró? Chujowo tak odkładać łyżkę na trzeźwo.

Jeden cholerny ruski burak mniej. Obcy element, niepowiązany z mieszaną grupą parchato-mundurową, do tego pracujący dla irytującego gada w garniaku, którego Młoda z jakichś niepojętych dla Ósemki powodów lubiła… no, ale to była Młoda. Nash za to miała na rudym łbie inne problemy, niż życie pojedynczego idioty, szczególnie gdy patrzeć przez pryzmat żandarmów, nagonki na chłopaków oraz wygodny własnej dupki, przypiętej bezpiecznie do ciężkiego karabinu pasami bezpieczeństwa. Saper przymknęła oczy, słuchając jednym uchem nerwowego dialogu z kokpitu. W sumie mogli zginąć już zaraz, nie mając za wiele do gadania. Poza tym… wolała nie zagłębiać się w strukturę głupoty wrodzonej, balansującej niepokojąco blisko łatki z czerwonym napisem “szaleństwo”. Zamiast tego wypuściła z sykiem powietrze, jednym ruchem rozpinając uprząż ckmu. Spacer po lodzie, na dokładkę w dół. Z miejsca dostrzegała przynajmniej tuzin przeciwwskazań… detale.

Maszyna czasem podskakiwała jak samochód na jakimś wyboju. Dalej jednak wykonywała ten długi łagodny wiraż. Jednak łagodny wiraż dla całej maszyny i drobne turbulencje na dodatek były już do specerów po tej maszynie nie lada utrudnieniem. Z każdym krokiem trzeba było walczyć o utrzymanie równowagi i by móc zrobić na tej rozedrganej i przechylonej płaszczyźnie kolejny krok.

Przed odpinającą się ze swojego stanowiska Nash rozpościerała się wypełniona dymiącą, mroźną watą paszcza otwartych bocznych drzwi. Katastroficzne wizje jak się ześlizguje po krzywiźnie podłogi i wypada za burtę przychodzić mogły w naturalny sposób. Ciężki karabin maszynowy chybotał się i drgał w rytm nadawany przez resztę maszyny podobnie brzdąkał zasobnik grzechocząc amunicją w środku. Podrygiwał też ten ochroniarz w wojskowym pancerzu w brązowych barwach narzuconym na ciemny garnitur. Leżał na boku chwytając jeszcze białawe, metanowe powietrze. Black 8 udało się jednak ześlizgnąć po przekrzywionej podłodze na przeciwną, obecnie tą niższą stronę burty i podłogi. Wylądowała tuż przy otwartych drzwiach po tej samej stronie co ten już ledwo świadomy mężczyzna wciąż przypięty uprzężą do gniazda broni.

Do Black 8 dołączyła Black 2. Też zmagała się z każdym, kolejnym krokiem. Łatwiej było poruszać się na czworaka albo czołgać się w tych warunkach. Ale jakoś udało się jej dostać na środek pokładu. No i rzeczywiście tak jak kapitan Raptorów mówił były na suficie jakieś klapki wyglądające jak zaproszenie dla każdego technika i mechanika. Gdy je otwarła ukazała się typowy, techniczny misz masz dla amatora i standard dla technika. Przewody były oszronione i osmolone więc pasowało jak ulał, że coś tam się właśnie schrzaniło. Jednak utrzymanie się w pionie, a zwłaszcza jak trzeba było przy tym silnym wietrze jaki powstawał przy locie rozpędzonej maszyny, nie było łatwe.

- Nie bujajcie tą kabaryną pollas, kto wam por tu puta madre dał prawo jazdy?! - Black 2 jojczyła, z całych sił próbując utrzymać równowagowe i jeszcze grzebać w mechanicznych bebechach. Naprawić i nie wypaść za burtę... co mogło pójść źle, que? - I jeszcze kurwa latają po pijaku! Gdybym była jebanym konfidentem sama bym strzeliła na was z ucha dzielnicowemu z rewiru!

Saper zaś miała wrażenie, że oto utknęła w filmie z gatunku tych, których nie znosiła, lecz skoro zaczęło się coś robić, należało dokończyć. Trzymając się półprzytomnego ruskiego pingwina, sięgnęła po maskę z nadzieją, że zdąży założyć mu ją na gębę, a potem złapać linę i zabezpieczyć Diaz. Ziejąca o parę kroków od pary Blacków mroźna przepaść nie dawała szansy na przeżycie upadku innej niż absolutne zero.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 12-04-2018 o 23:41.
Zombianna jest offline  
Stary 12-04-2018, 23:33   #284
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Grey 300 [with MTM, Luna & Proxy)

[media]http://www.youtube.com/watch?v=fdQgjNB6_T0[/media]
Grey 39 uniósł kapelusz, by przetrzeć spocone czoło. Jednocześnie otaksował szybkim spojrzeniem okolicę, zaznajamiając się z sytuacją.

- Przygotuj się, panienko. Piekło przychodzi na śniadanie - zaintonował James, jakby cytował jakąś książkę albo film. Następnie naciągnął kapelusz pewnie na głowę i zerknął na swoich towarzyszy z Grey 300. - Taktyczny przemarsz do punktu, tak jak nas uczyli? - zaproponował jeszcze Stafford. - Mamy damę w opałach i bandziorów do skopania. Musimy się streszczać - dodał, dobywając swoje dwa masywne rewolwery. Błysk stali i oczu kowboja jasno dał do zrozumienia, że ten nie miał zamiaru się teraz cofać.

Grey 32 musiała mieć w głowie taką samą wizję poradzenia sobie z sytuacją. Migiem zamieniła ekwipunek na zestaw do ciężkiej obrony. Naszykowane granaty i shotgun weszły na pierwszy plan a tarczę wcisnęła bez pytania Grey 33.

- Liczysz na łzy wzruszenia i omdlenie z wrażenia? - Sanders spojrzał na kowboja i uśmiechnął się krzywo. Brakowało mu wyobraźni aby dojrzeć podobną scenkę, z pancerlaską rzucającą się im w ramiona. Nie trafili do takiej rodzaju bajki. - Ale z tym streszczaniem się zgodzę - w spracowaną lewicę wziął tarczę, w równie spracowana prawicę miecz o łańcuchowym ostrzu. - Na koń i inne takie bzdury.

Grey 33 podziękowała skinieniem głowy Grey 32 za tarczę, którą ten jej wręczyła. Snajperka wiedziała, że w tej sytuacji i tak musi zmienić broń, bo jej karabin wyborowy na nic się w tej chwili nie przyda. Pistolet znalazł się w jej drugim ręku.

- Nie rozdzielać się, pilnować swojej dupy, jak i dupy parcha obok i przede wszystkim ruszać się kurwa, nie zostawać w miejscu - powiedziała tonem kobiety, która nawykła do wydawania rozkazów.

Teren był trudny. Przeciwnik też. A najtrudniej wychodziło w tym całym chaosie wykonanie zamierzonego planu. Pół tuzina ocalałych z lądowania skazańców ruszyło przez zdezelowanie podwórze które zmieniło się w strefę bezpardonowej walki między ludźmi a obcymi stworami niewiadomego pochodzenia. Pół tuzina Parchów w tropikalnym, duszącym skwarze próbowało się przebić do częściowo opanowanego przez ludzi budynku. Plan dotarcia do budynku napotkał jednak trudności w postaci prawie natychmiastowej kontrakcji xenos. Potwory prawie od razu zauważyły nową dostawę dwunogiego mięsa i wykazały żarłoczne zainteresowanie. Atakowały chaotycznie z każdej strony co znacznie ludziom utrudniało obronę przed nimi. Dwie pierwsze małe okazy rozpruła seria z ciężkiego karabinu maszynowego Grey 31. Kolejny, nieco większy któremu udało się dobiec do grupki na podwórzy zginął też rozpruty ale łańcuchowym ostrzem Grey 35.

Grupce Grey 300 udało się przedostać gdzieś do połowy podwórza gdy sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. Co prawda karabinek szczurkowatego Grey 34 powalił nadbiegającego xenosa a kolejnego znowu rozpruł miecz blondyna. Jednak dwóm małym stworom udało się przedostać do wnętrza grupki zanim zdążono je rozstrzelać lub zaszlachtować i dopadły Grey 31 i 34. Obydwoje skazańców było zbyt zajętych odpieraniem ataków xenos by kontynuować marsz do przodu. A wokół pełno było stworów i lada chwila na grupkę skazańców mogły spaść kolejne ataki xenos.

James odwrócił się gwałtownie ze spluwami wycelowanymi w xenos atakujących jego towarzyszy. Niestety pociągnięciu spustu towarzyszył charakterystyczny “klik”, a więc brakowało pocisku w komorze, by móc go wystrzelić.
- Niech mnie świśnie - mruknął Grey 39, w pośpiechu ładując jeden rewolwer. Załadowanie dwóch zajęłoby za dużo czasu, a byli aktualnie w bezpośrednim starciu. - Żryj ołów! - zakrzyknął, wymierzając z broni w stworzenie napierające na Grey 31.
-Nie zostawać, kurwa, w miejscu - Nie słuchali, a dzięki właśnie takim zachowaniem się umierali. Grey33 była rozdarta. Powinna pomóc swojemu oddziałowi, Ale zostanie w miejscu to podpisanie wyroku śmierci na siebie, a jeśli zginie, to nie pomoże już później nikomu. Zoe zaklęła siarczyście pod nosem i mimo zdrowego rozsądku wycelowała w najbliższego przedstawiciela xenos oddając strzał.

I tak oto cały misterny plan poszedł w pizdu. Sanders zaklął pod nosem, nie w porę przypominając sobie o stracie ekwipunku. A przydałby się teraz, oj przydał.
- Granaty! - krzyknął za plecy, ustawiając tarczę na sztorc żeby odciąć chociaż kawałek dostępu innym potworom. Tymi atakującymi już wręcz zajmowała się wystarczająca liczba osób - Walnijcie im granaty! Napalm! Odetnijcie przynajmniej jedna stronę żeby nas nie brały na dwa baty! A potem do budynku!
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 13-04-2018, 11:31   #285
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zwykle pojawienie się żandarmerii nie wzbudzało w Brown 0 negatywnych emocji. Byli w końcu uczciwie pracującymi, pilnującymi porządku przedstawicielami służb mundurowych, do tego darzonymi dość sporym szacunkiem w gronie osób związanych nie tylko z szeroko pojętą pełnoprawną służbą wojskową, bądź z ramienia cywilnego. Teraz jednak posiłki z kosmoportu nie cieszyły informatyczki, a wręcz odwrotnie. Miał na to ogromny wpływ marine przy którym stała, dopakowując opróżnione przywieszki ekwipunku.

Jeden komunikat z Gniazda wystarczył, aby w nagle zachciało się jej wymiotować, a wzrok automatycznie podążył tam gdzie Johan. Przecież to po niego przylecieli… po Karla, Elenio, Sarę i kapitana Hassela. A przede wszystkim Johana.

Słuchała sierżant z wieży i słuchała kaprala Floty, kiwając głową jak zaprogramowany robot. Ożywiła się dopiero, gdy ją pocałował, przylegając do niego rozpaczliwie w obawie, że widzą się ostatni raz. Pożegnali się szybko, za szybko. Ledwo mrugnęła i już wracała do HQ, kiwając się w przód i w tył i zatykając usta dłonią żeby nie ryczeć na głos. Czasu nie miała za dużo, tylko parę krótkich minut żeby uspokoić się, otrzeć oczy podczas wbiegania na piętro i zasiąść przed konsoletą obok pani sierżant.

- Karl, Elenio… Johan - odezwała się po parchowej linii do całej trójki, przegrzebując system w poszukiwaniu czegokolwiek, co emitowałoby zakłócenia na terenie lotniska i poza nim - Schowajcie się… gdzieś gdzie sygnał nie będzie docierał. Grube mury bunkra, zapory nieprzepuszczające fal radiowych… musicie zniknąć. Odłączę was, nie będziecie się mogli z nami kontaktować… proszę, nie wychylajcie się i uważajcie na siebie. Johan… - przestawiła na połączenie z tym jednym żołnierzem - Bardzo się zdenerwuję… jeżeli nie wrócisz cały, rozumiesz? Zoe i Chelsey lecą do HH. Jak będzie źle… idź do nich, postarajcie się chociaż. Nie wracaj tu na razie. Łap kontakt na komunikatory Blacków… kocham cię. Nie daj się zabić.

- T-tak.
- Maya przez chwilę wsłuchiwała się w cichy szum eteru w słuchawce gdy po drugiej stronie był ten jeden, jedyny żołnierz do jakiego mówiła i o jakim myślała. - Tak, oczywiście, no pewnie. - powiedział po chwili jakby się zmitygował, że te milczenie się zaczyna przedłużać. Dodał więc chcąc pewnie wyjaśnić i potwierdzić dobitniej. - Ja też cię kocham Mayu. Też nie daj się rozwalić. - dopowiedział impulsywnie wyrzucając z siebie wyznanie które chyba zaskoczyło go tak samo jak to co prze chwilą powiedziała mu czarnowłosa informatyczka.

- Rozumiem. Spróbuję coś zrobić. Elenio, zawijaj tu na dół! - porucznik Raptorów nieświadom innej rozmowy potwierdził zmęczonym głosem otrzymane informacje i wezwał do siebie droniarza z Armii. - Albo nie, idź na górę i zabierz tutaj Sarę. - szybko zmienił zdanie i wydał i kumplowi i kapralowi, kolejne polecenie.

- Jasne, przyprowadzę ją, nie pękaj. - tym razem kapral Armii nie błaznował i prawie można było zobaczyć jak kiwa głową i zbiera się do wykonania polecenia. Co z jego kontuzjowaną nogą nie było tak całkiem bezproblemowe.

- Zamknijcie się gdzieś, przeczekajcie. My… postaramy się was wyciąć z sieci. Uważajcie na siebie chłopaki… będzie dobrze. Jesteśmy z wami - Vinogradova próbowała powiedzieć coś miłego. Wzięła głęboki wdech, a potem powoli wypuściła powietrze, wracając do tego, co musiało być zrobione.
- Musimy przeciążyć system, zaśmiecić czym się da. Szary szum - zwróciła się do pani sierżant, chociaż nos trzymała w holoekranie - Lotnisko jest spore, były tu sklepy, restauracje, masa terminali płatniczych, odbiorników radiowych, komputerów, sieć wewnętrzna. Ale przede wszystkim musimy przepalić przekaźniki pośrednie. Wtedy wystarczą mury i ziemia. Jak się dobrze schowają to nikt ich nie znajdzie… i kamery. Usunąć monitoring.

- Spokojnie, zajmę się nimi.
- w słuchawce dał się słyszeć niespodziewanie głos paramedyczki o blond włosach i cywilnym egzoszkielecie. Potem jeszcze było słychać trochę Sary, trochę Elenio ale wydawało się, że paramedyczka rzeczywiście przejęła sprawy w swoje ręce. Co tam się działo to jednak kilka pięter wyżej w Gnieździe już było ciężko się zorientować gdy sprawdzało się resztki ocalałych na lotnisku systemów które można by w tym wypadku użyć na swoją korzyść.

- Właściwie to jest jeszcze jeden sposób. - odezwał się nie pytany kapral Oten. Wszystkie głowy niespodziewanie zwróciły się w jego stronę. - Bez energii żadna elektronika nie będzie tutaj działać. Można by wyłączyć generatory. - podzielił się krótko pomysłem. Dwie maszyny transportowe już lądowały na płycie lotniska tak samo jak Eagle 1 z niego odlatywał. Wyłączyć generator. Pomysł niby prosty i oczywisty. Bez energii rzeczywiście nie działałyby czujniki i kamery. Ale wahanie kaprala też miało swoje podstawy. Bez energii nie działa by też łączność ale i światła, wentylacja, czujniki jakich używali by wykryć ruch gnid w strefie lotniska no i wieżyczki. Do tego można było wyłączyć a potem włączyć gładko zasilanie z tego miejsca. No albo ręcznie co oznaczało powrót do trzewi terminala. Najpierw by wyłączyć i potem może by włączyć. Nie wiadomo czy MP by się zdecydowała posłać tam kogoś. Oczywiście zawsze można było choćby wysadzić generator co by na amen wyłączyło wszelkie czujniki no ale właśnie to było rozwalenie na amen. Więc świadom tego wszystkiego kapral łączności sam miał wątpliwości co do tego pomysłu. Srg. Johnson też popatrzyła na niego dość sceptycznie. Zostawała jeszcze reakcja MP na tak poważną i nagłą awarię. A właśnie wyskakiwali z trzewi transportowców na płytę lotniska.

- Nie możemy go wyłączyć - mimo prostoty pomysłu Rosjanka odrzuciła go od razu, przełykając z trudem ślinę - Bez generatora zostaniemy bezsilni. Musi działać, choćby dla wieżyczek i spż w bunkrze. Mamy tu rannych, jednostki cywilne i musimy sie utrzymać. Wysadzenie generatora to strzał w głowę. Was wszystkich - pokręciła własną głową - Zróbmy jak z Guardianem. Przeciążenie czujek. Spalimy je. Czy.. mógłby się pan zająć czyszczeniem monitoringu? - popatrzyła na kaprala z wyraźną prośbą w oczach - Chyba że… każdy rekorder kamer ma określoną pojemność. Gdyby nadpisać kilkadziesiąt kopii i zapętlić je… tych bez chłopaków w kamerach. Zajmę się czujkami.

Dwie pozostałe głowy również pokiwały najwyraźniej myśląc podobnie.
- To kupa roboty. Ale zrobię co się da. - kapral zaoponował mrużąc oczy i zerkając za okno. Tam już sylwetki wyszykowane po wojskowemu zmierzały sprężystym krokiem w kierunku terminalu. Brown 0 boleśnie zdawała sobie sprawę, że nie zdążą. Na ogrom czujników, kamer i terenu nawet we dwójkę nie mieli w tak krótkim czasie szans zdążyć obrobić taką masę danych. Mogli najwyżej zacząć i liczyć…

Kapral Otten też sobie z tego pewnie zdawał sprawę ale i tak zaczął pracować stukając na swojej konsolecie. Dowodząca obroną lotniska przygryzała wargi obserwując ich skazane na niepowodzenie wysiłki też boleśnie świadoma, że może najwyżej im nie przeszkadzać. I czekać na to co nieuniknione. I w końcu to nieuniknione naszło. Usłyszeli kroki na schodach, szczeknięcie drzwi i do środka wszedł pododdział z oznaczeniami MP na pancerzach i mundurach. Na ten widok dowodząca placówką sierżant wyprężyła się na baczność.
- St. srg. Johnson melduje się na rozkaz! - wykrzyczała służbiście w stronę oficera dowodzącego.

- Kapitan Yefimov. MP. - przedstawił się ciemnowłosy mężczyzna o ostrych rysach twarzy i dopasowanym do tego bystrym, niebezpiecznym spojrzeniu. Wszedł do HQ i od razu zawładną terenem rozsiewając niewysłowioą grozę po całym pomieszczeniu. Jego ludzie też nie sprawiali sympatycznego wrażenia.


***

Niewielka sala wieży lotniska, przerobiona na prowizoryczne centrum dowodzenia, zaroiła się od nowych twarzy i mundurów. Tym razem jednak ich widok nie cieszył Rosjanki, zamiast tego wywołując ostry ból brzucha. Siedziała blada jak ściana, przysłuchując się rozmowie sierżant z kapitanem, a potem miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdy drugi informatyk zwrócił się bezpośrednio do niej. Najchętniej właśnie to by zrobiła, ale nie mogła. Zostawało jedno wyjście: próbować zagłuszyć szarym szumem pracę Delgado i modlić się, aby nie okazał się lepszy od informatyczki w Obroży.
- T...tak, oczywiście - pokiwała sztywno głową, również próbując przykleić do ust uśmiech - Postaram się panu pomóc na tyle, na ile dam radę.

- Świetnie. -
krótkoostrzyżony MP-i pokiwał głową i uśmiechnął się lekko ale już bardziej chyba zajmowała go aparatura na konsoli przed jaką zasiadł. - Postaram się przeszukać czujniki by znaleźć ich identyfikatory albo klucze. Przejrzyj zapis z kamer. Wysyłam ci podobizny podejrzanych. Byli tutaj jeszcze całkiem niedawno więc muszą być gdzieś na kamerach. To powinno zawęzić pole do poszukiwań. - mówił trochę rozwlekle za to palce pracowały mu dla odmiany sprawnie i szybko. Tak jak Maya się spodziewała na pierwszy ogień wziął sygnały jakie powinny emitować wspomniane czujniki poszukiwanych przez MP ludzi. Delgado wysłał też na konsolę Brown 0 rząd pięciu twarzy, sylwetek z najważniejszymi danymi. Teraz twarze Hassela, Hollyarda, Mahlera, Patinio i MacKenzie wpatrywały się niemo w czarnowłosą informatyczkę z jej holoekranu.

- Tak jest - odpowiedziała automatycznie, czując się jakby nadal miała normalną pracę i cały koszmar z wyrokiem i Obrożą nigdy nie miał miejsca. Krótkie rozkazy, ustalone procedury… i ona, sabotująca plan dowódcy z pełną premedytacją. Dla tych pięciu twarzy, patrzących na nią z holoekranu. Odpaliła sekwencję monitoringu, udając że go przegląda i szuka wedle podanego zestawu kluczy, ale zamiast tego wysłała do siedzącego parę stanowisk dalej Ottena krótką wiadomość - “rób dalej kamery”.
- Czy ci ludzie popełnili jakieś przestępstwo? - spytała cicho drugiego informatyka, pisząc na boku polecenia przepięcia sieci celem zaśmiecenia eteru i wywalenia bezpieczników.

- Są skażeni niebezpieczną substancją niewiadomego pochodzenia. Dlatego należy ich podać kwarantannie dla dobra i ich i nas wszystkich. Nie wiadomo jak te skażenie może wpływać na otoczenie. - Delgado odpowiadał trochę machinalnie i dalej koncentrował się na swojej pracy. Na sąsiednie stanowisko obsadzane przez drugiego informatka zerkał z rzadka. Za to kapitan i dowódca oddziału przechadzał się powolnym krokiem. Każde stuknięcie jego obcasa czy skrzypnięcie buciora wydawało się nienaturalnie głośne i wwiercające się w uszy i dalej w umysł i serce chyba całej obsady mostka. Nie zwolnił do innych zajęć sierżant o blond włosach więc ta dalej stała na baczność jak na defiladzie. Za to sam oficer sprawiał wrażenie jakby potrafił przeniknąć na wskroś osobę na jaką patrzył. Pod jego spojrzeniem wszyscy zdawali się być albo starać chociaż zajęci czymkolwiek tylko nie odpowiadaniem mu spojrzeniem.

Kapral Otten wysłał w odpowiedzi krótkie “ok” i na więcej się nie odważył. Był jednak łącznościowcem a nie informatykiem więc działał inaczej niż Vinogradova. Też musiał uważać by nie dać się przyłapać na nadprogramowej robocie. Zajęta swoją pracą Maya jednak nie była w stanie stwierdzić jak mu to idzie. Sama miała nad czym siedzieć zmagając się po cichu z działaniami informatyka na fotelu obok. Cały trik polegał na tym by przekonać drugiego speca, że utrudnienia jakie mu się przytrafiają są spowodowane awariami i uszkodzeniami systemu.

Zdołała jednak odnaleźć schematy energetyczne budynku. Tam znalazła jakiś węzeł energetyczny. Akurat w odpowiednim miejscu, przebiegający wysokoenergetyczną wiązką przez korytarz który prowadził do schronu a przy nim była większość czujników które mogły przekazać sygnał. Udało jej się wysłać polecenie które uruchomiło ten węzeł choć właściwie nie miała czasu sprawdzić co właściwie to wywoła i uruchomi. Wiązka jednak zadziałała jak silny emiter szarego szumu który jeśli nie zagłuszył to przynajmniej powinien mocno wytłumić ewentualne sygnały ze schronu.

- Dziwne. Same trzaski i zakłócenia. A powinni być gdzieś w pobliżu. - Delgado zmarszczył brwi i z zastanowieniem mówił chyba bardziej do siebie niż kogoś innego ale jego słowa przykuły uwagę kapitana. Ten zatrzymał się i popatrzył badawczo na dwójkę informatyków za swoimi konsoletami.

- Cała infrastruktura mocno oberwała przy nawale i późniejszych walkach na terenie lotniska - Brown 0 siedziała sztywno modląc się w duchu żeby za plecami znowu usłyszeć kroki zamiast ciszy. I palącego spojrzenia na plecach - Spora część podsystemów nie reaguje, inne przy uruchomieniu raportowały jedynie sekwencje błędów lub żądały wykonania twardego resetu. Ucierpiała chociażby centrala jednostek straży pożarnej. I sieć platform bojowych ochrony lotniska- odważyła się zerknąć na drugiego informatyka - Przez co nie dało się przejąć zdalnie kontroli nad wozami, potrzebowały manualnego uruchomienia. Tak samo jak generator i wieże - wróciła wzrokiem do ekranu - Odkąd tu dotarliśmy ciągle coś łatamy, a i tak się sypie. To nowy system, zanim zaczął się atak wciąż pozostawał w fazie testów i nie oddano go do pełnego użytku. Jest wadliwy i awaryjny. Nieskonfigurowany. Nie używano go, d-dopiero instalowano.

- Tak, tak, oczywiście. Ale mieliśmy namiar na ich identyfikatory lecąc tutaj. Stąd nadal wiemy gdzie jest kapitan Hassel i kapral Mahler. A pozostała dwójka ostatni raz pokazywała sygnaturę z budynku terminala. Zniknęli z namiaru prawie dokładnie odkąd żeśmy wylądowali. Jakby zapadli się pod ziemię.
- drugi informatyk pokiwał trochę z roztargnieniem głową wskazując na jeden z pobocznych ekranów na jego stanowisku jaki wyświetlał podobną mapę jaką każdy z nich miał na swoim HUD. Na nim migały oznaczenia dwóch z piątki poszukiwanych podejrzanych. Dla Mai młodzian obok był pewnie w jej wieku i czuł pismo nosem. Chociaż jeszcze pewnie nie był pewny przyczyny.

- Jakiś problem? - kapitan Yefimov zapytał niby całkiem neutralnie a nawet uprzejmie a jakoś i tak nie wróżyło to nic dobrego.

- Sporo szumów panie kapitanie, mam kłopot ich namierzyć. Myślę, że są pod ziemią, pewnie w schronie. Inaczej na terenie terminala już bym odbierał ich sygnał a mieli na tyle dużo czasu by się tam schować. Ale i tak powinienem odebrać ich sygnał. - wyjaśnił młodszy MP-i patrząc na swoje ekrany by wyjaśnić tą rozbieżność między oczekiwaniami a stanem faktycznym.

- Montana, sprawdź schron. - kapitan zareagował od razu i przez komunikator posłał plecenie do małej grupki żandarmów która wyszła przed chwilą z wieży. Na kamerach Vinogradova widziała jak mała grupka MP-i która była na parterze zawraca się w kierunku schodów prowadzących do piwnic i schronu.

- Może to przez krioburzę? Albo alarm? Albo… błąd sieci - informatyczka zwróciła się do hakera - Sprzęt wariuje. Zanim odebraliśmy… alarm, pani sierżant pozwoliła mi zejść ze stanowiska. Byłam w schronie… u Hektora. - przełknęła ślinę, gapiąc się uparcie w ekran - Też… jest Parchem i… został ranny. Byłam zobaczyć jak się czuje… i nie widziałam tam nikogo z tych państwa - pokazała na pięć twarzy na ekranie - Szczególnie tą panią bm zapamiętała - wskazała na Sarę - Pod ziemia jest tylko jedna blondynka, paramedyczka.

- Może.
- Delgado pokiwał głową ale wydawało się, że zgodził się z grzeczności a nie z przekonania. Dalej pracował na swojej konsoli. - Sprawdź kamery z nagrania z wejścia do schronu. Z ostatnich 5 - 10 minut. Musieli jakoś umknąć pod ziemię a to jedyne, rozsądne miejsce gdzie można próbować się ukryć. - informatyk z emblematami żandarmów powiedział i polecił swoje skazańcowi na sąsiednim fotelu. Za to jego dowódca wznowił marsz. Ale tym razem szedł wolno. Bardzo wolno. Z każdym jednak krokiem zbliżając się do dwójki pracujących informatyków.

Polecenie jednak było dla Brown 0 dość kłopotliwe bo bardzo zawężało czasoprzestrzeń do przeszukania. Kamer z widokiem na schody, korytarz czy wejście do schronu było tylko kilka a przejrzenie z ostatnich kilku minut było proste nawet dla laika nie mówiąc o informatyku. Do tego skryte wydanie polecenia zamknięcia drzwi do schronu okazało się dość kłopotliwe. Trzeba było zredukować i wyciszyć procedurę by nie oznajmiała tego na całą sterówkę. W końcu jej się to udało i widziała jak żandarmi zaczynają biec na korytarzu ale odbijają się od zamkniętych właśnie drzwi.

- Panie kapitanie mamy problem. Drzwi do schronu się właśnie zamknęły. - zameldował Montana a akurat i on i jego ludzie byli widoczni na kamerach. Kapitan Yefimov też to widział bo właśnie stanął za plecami dwójki informatyków. Otworzył usta by coś powiedzieć a nie trzeba było być geniuszem od relacji międzyludzkich by widzieć wymalowaną podejrzliwość na jego twarzy gdy dał się słyszeć nowy dźwięk. Zaczęły szczękać jakieś klapy z trzaskiem zamykając okna w wieży kontrolnej i odcinając je od widoku na świat zewnętrzny.

- Co tu się dzieje! Wyjaśnijcie mi to natychmiast! - zażądał przyglądając się krytycznie najbliżej siedzącej informatyczce, nieco dalej kapralowi Ottenowi by wreszcie spojrzeć na blondwłosą dowodzącą.

- Jeśli można panie kapitanie. To automaty odcinają strefy bezpieczeństwa. Widocznie krioburza już uderzy lada chwila. Tutaj jesteśmy bezpieczni tak samo jak w schronie. Ale poza tym może być ciężko. - odezwał się ostrożnie kapral od łączności chociaż pot ściekał mu grubą strużką po policzku ale chyba bał się poruszyć by ją zetrzeć. Kapitan szpilił go wzrokiem jak owada szpilką do poduszeczki i odezwał się ale nie do niego.

- Delgado otwórz ten schron. Niech Montana i jego ludzie tam się znajdą. - wycedził do informatyka na co ten krótko przytaknął i zabrał się do nowej pracy. - Montana zamknijcie tam co się da. Zaraz uderzy krioburza. Delgado otworzy wam schron to wejdźcie do niego. - wydał polecenie i na kamerze było widać jak żołnierze biegną w stronę drzwi by pozamykać co się da i osłabić chociaż atak zmrożonego metanu. - A tobie jak idzie sprawdzanie tych nagrań. Co znalazłaś? - kapitan na koniec spojrzał w dół na Brown 0. Teraz zrobienie czegokolwiek z nim za plecami zrobiło się naprawdę trudne. Zwłaszcza jak nie było wiadomo na czym się zna ale oglądanie filmów było proste dla każdego.

- Na razie brak punktów zgodnych, sir - Rosjanka nie wyglądała lepiej niż kapral Otten, a kiedy kapitan zwrócił się do niej bezpośrednio, odruchowo wyprostowała plecy bojąc się odwrócić. Zamiast tego gapiła się w ekran, wyświetlający obraz podmieniony na wcześniejsze zapisy, gdzie nie było ani Karla, ani Sary, ani Elenio. - Jeśli mogę coś… - zająknęła się, a potem wbiła wzrok w klawiaturę, walcząc z tym aby się nie rozpłakać. Gdzieś tam poza terenem lotniska znajdował się Johan. Bez bezpiecznego schronienia nad głową, odcinającego go od metanowej wichury. Odetchnęła zeby sie uspokoić i dodała mechanicznie - Obecnie znajdujemy się w obiekcie cywilnym do którego dopiero wdrażano nowe systemy bezpieczeństwa, będące w fazie triali. Ostatnie godziny pokazały jak wadliwe są. Awaryjne. - bardzo powoli odwróciła głowę, spoglądając na kapitana stojącego za jej plecami - Sam generator zasilający SPŻ schronów został uszkodzony przez wrogie jednostki, może nie wytrzymać wzmożonej pracy przy ekstremalnie niesprzyjających warunkach. W jednym z tych schronów znajdujemy się teraz - pokazała ręką na zamkniętą puszkę HQ - Jeżeli generatory mają to przetrzymać i nie podusić nas… - przełknęła nerwowo ślinę już żałując że się odezwała - Nikt jeszcze nie sprawdzał czy zabezpieczenia wieży spełniają swoją rolę. Gdy nadejdzie burza nikt i nic nie opuści terenu lotniska aż do momentu, gdy ucichnie. Do czasu odwołania alarmu lepiej nie przeciążać systemów nadprogarmowymi obliczeniami… jeżeli poszukiwani są na terenie lotniska zostaną tu tak czy tak, a jeśli mają zostać ujęci i przeniesieni do strefy kwarantanny… m… musi być ktoś żywy, kto wykona rozkaz.

Kapitan wpatrywał się uporczywie w czarnowłosego informatyka i w końcu przeniósł wzrok na swojego eksperta.
- No to prawda, wiele systemów ledwo tu zipie, przydałby się porządny reset. Ale bez przesady, zaraz skończę procedurę otwarcia schronu i Montana z resztą będą mogli tam się schronić. - odpowiedział Delgado wciąż w skupieniu bardziej przypatrując się wyświetlanym schematom i komunikatom na konsolecie.

- Ciekawe Delgado co mówisz. Ale tutaj na kamerach nie widać nikogo ze podejrzanych. - kapitan wskazał dłonią na sąsiednie stanowisko.

- Nie? - Delgado zmrużył oczy i spojrzał zdziwiony na chwilę na Mayę i jej holoekrany. - Dziwne. Skończę tutaj to tam spojrzę. - rzucił krótko i dalej był pochłonięty swoimi manewrami na konsolecie.

- Panie kapitanie długo jeszcze? - zapytał wyraźnie zaniepokojonym głosem Montana. Powód odczuli wszyscy. Najpierw jakiś huk który zdawał się dochodzić zewsząd. Zaraz potem coś mocno uderzyło z impetem we właśnie zasłonięte żaluzje na oknach. Te zatrzeszczały jak od uderzenia czymś ciężkim i ugięły się. Ale nie wytrzymały. Za to wnętrze Gniazda zaczęło przypominać cienki blaszany garaż podczas wichury przeplatanej burzą gradową. Widać było też jak po chwili dotarł i do piwnicy. Przez drzwi i szczeliny do wnętrza korytarza zaczął się pojawiać białawy opar. Sunął on w głąb korytarza a żandarmi robli się coraz bardziej nerwowi a obraz z kamer coraz słabszy. Niektórzy zaczęli już nerwowo walić w pancerne drzwi schronu i przeklinać i wrzeszczeć na Delgado by ich wyciągnął. Któryś już puścił pawia, prawie wszyscy kaszleli gdy trujący opar zaczął nimi rozporządzać na dobre.

- Już mam! - krzyknął w końcu Delgado i drzwi rzeczywiście szczęknęły z mozołem zaczynając się otwierać. Grupka w mundurach wdarła sie do środka znikając z pola widzenia kamery. Teraz powolność mechanizmów drzwi działała na ich nie korzyść. Drzwi nie pomne na sytuację otwierały się z mozołem a potem chwilę trwały w bezruchu nim wreszcie znów z mozołem zaczęły się zamykać. Wreszcie się zamknęły. I okazało się, że to wcale nie jest koniec kłopotów.

Grupka została zamknięta w komorze dekontaminacyjnej. Między jednymi a drugimi drzwiami. Tak samo jak część zmrożonej wichury jaka wdarła się także i tam razem z nimi.

Ile warte było ludzkie życie? Które przedstawiało większą wartość: to znane, czy całkiem obce. Jak ułożyć równanie wiedząc, że grupa MP po dostaniu do schronu zapewne znajdzie trójkę z piątki poszukiwanych? Każdy człowiek zasługiwał na to, by żyć godnie i nikt nie powinien decydować o jego być albo nie być. Tym bardziej ktoś, kto już nosił Obrożę na szyi. Jaka była szansa, że jednak poszukiwani zachowają życia i zdrowie, nikt nie usunie ich, ani nie podda testom… i jak potem spojrzeć w lustro wiedząc, że mogło się zaradzić śmierci i cierpieniu bliskich osób?
Maya nie wiedziała, nie mogła. Nie powinna… nawet zastanawiać się nad podobnymi rozwiązaniami, co te, które dyktowała zimna logika wbrew. Tylko… ona już była mordercą, nieważne co by nie mówił Johan.

W głowie dźwięczały jej krzyki i suchy kaszel duszących się żołnierzy. Z nimi mieszał się śmiech Raptora, przekomarzanie żołnierza z Floty i widok zapłakanej twarzy cywilnej blondynki. Nie zrobili nic złego, niczemu nie zawinili. Walczyli z wrogiem, okazali męstwo… a dowództwo chyba… miało gdzieś ich zasługi, skoro nawet teraz Vinogradova usłyszała bajeczkę o dziwnych chorobach. Widziała na własne oczy czym ta choroba była, wiedziała doskonale, że trójka żołnierzy z kanałów jest już zdrowa, a obce formy życia Jacob wyciął im z piersi i zostawił w piwnicy klubu Heaven&Hell… ale nikt nie chciał tego słuchać. Padł rozkaz wydany przez Górę, nic innego się nie liczyło. Nie pojedyncze życia. Nie czyjeś szczęście… przecież Karl i Sara mieli się pobrać…

Informatyczka popatrzyła na kaprala łączności szklącymi się oczami. Czemu nie mogli do jasnej cholery odpuścić? Pozwolić… skupić się na walce ze wspólnym wrogiem, zamiast walczyć przeciwko sobie. Do hałasu w skołowanej czaszce dołączyło jedno krótkie słowo, choć nie układało się z dźwięków, a z seledynowych liter, wyświetlanych na holo obroży.
“Workteam”.

Neutralność nie istniała, nie dało się całe życie stać pośrodku, próbując być fair wobec każdego. W końcu przychodził moment, gdy należało zdecydować do której bramki posłać piłkę...tylko dlaczego musiała być zrobiona z ludzkiej głowy? Kolejnych imion i twarzy dołączonych do listy osób zamordowanych przez błąd hakerki w Obroży.
- Spróbuję pomóc - wychrypiała drewnianym, łamiącym się głosem, kładąc dłonie na klawiaturze. Głęboki wdech i podjęła decyzję, zabierając się za próbę wyłączenia dmuchaw. System wentylacji śluzy miał za zadanie odpompować toksyczne powietrze, po to go tam montowano, a prócz elektronicznego istniało też manualne zamknięcie. Metoda ręczna, awaryjna, aby osoba wewnątrz komory dekontaminacyjnej mimo awarii mogła przejść do dalszej części bezpiecznego bunkra. O ile wciąż była żywa i miała siłę nacisnąć odpowiednia dźwignię.

Cała scena w śluzie wejściowej schronu robiła się z każdym kaszlącym oddechem żandarmów coraz bardziej dramatyczna. Trującego aerozolu nie było aż tak dużo by obezwładnić i powalić ludzi od razu ale też na tyle dużo by łzawili, marzli, kaszleli, pluli i czuli się coraz gorzej. Bez dopływu świeżego powietrza może nie groziła im śmierć mierzona w sekundach ale pewnie nie przetrwaliby tam dłużej niż kwadrans. Na szczycie wieży kontrolnej panowała nerwowa atmosfera. Delgado chyba nie zorientował się, że awaria nie jest spowodowana wcześniejszymi uszkodzeniami schronu i całego terminala więc próbował zdalnie uruchomić coś co odłączyła Vinogradova. I gdyby nie jej manipulacje pewnie dość szybko by mu się udało. Jednak kapitan przejął inicjatywę gdy już większość jego ludzi w piwnicy albo leżała na podłodze albo była na kolanach.

- Mówi kapitan Yefimov z MP! Awaria śluzy wejściowej w schronie! Natychmiast uruchomić ręczną procedurę awaryjną! - nadał przez aparaturę terminala komunikat. A dzięki niej usłyszano ją w całym schronie. Efekt było widać po kilku chwilach gdy wewnętrzne drzwi śluzy otwarły się a do środka weszły postacie mundurowych z maskami na twarzach. I zaczęły kolejno wyciągać już częściowo obezwładnionych żandarmów do wnętrza schronów. Jedną z nich, w charakterystycznym egzoszkielecie dało się rozpoznać, zwłaszcza po blond włosach. Wyraźnie przewodziła akcji ratunkowej i pod jej kierownictwem ewakuowano kolejnych mundurowych.

Vinogradova nie miała czasu ani odetchnąć, ani zebrać się do kupy. Chwilowo uwagę MP odwracała ewakuacja ich ludzi do schronu. Tyle i aż tyle dobrego. Dodatkowo grupa poszukiwawcza dostała się tam nie w pełni sprawna, a lecąc ratownikom przez ręce. Szło mieć nadzieję, że to ich spowolni, bo gdy drugie drzwi schronu zamknęły się z sykiem, Rosjanka nie mogla już zrobić nic, aby pomóc zamkniętym wewnątrz ludziom. Mogła za to zrobić coś innego, Delgado sam powiedział że zajmie się monitoringiem, gdy skończy swoją działkę.
Trzeba więc było zająć się nagraniami, aby nikt nie dostrzegł na nich poszukiwanych twarzy. Szło podmienić obraz na wcześniejszy, spróbować chociaż. Zrobić co się da z nadzieją, że plan się powiedzie, a gdy kupi się chłopakom czas... opcja wygenerowania fałszywych sygnałów identyfikatorów i posłania ich poza lotnisko wciąż chodziła informatyczce po głowie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 13-04-2018, 18:27   #286
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Trzymanie xenos z dala od zwarcia nie poszło najlepiej. Sytuacja nie było krytyczna, choć wciąż wymagała asekuracji. Tarczownicy robili swoje, reszta miała albo zajęte ręce, albo pomagała tym, którzy mieli zajęte ręce. Zgodnie z trafną sugestią 35, bez asekurowania wszystkich sprawy mogły się pokomplikować bardziej. Ładunek zapalający mógł zamknąć drogę nacierającym stworom, a siła ognia mogłaby być skierowana do przebicia się w kierunku Grey 200. Grey 32 cisnęła granatami zapalającymi tak, by eksplozja nie sięgnęła towarzyszy, i tak, by zasłoniła największy obszar pleców.
 
Proxy jest offline  
Stary 13-04-2018, 23:28   #287
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - Extraction Point Grey 300 (37:05)

“Czas i odległość w Blasku zachowują się całkiem inaczej. Zegarki nie działają a krajobraz wokół nas nieustannie się zmienia. Najprostszym sposobem ocenienie odległości jaką przebyliśmy i czasu jaki nam to zajęło jest policzenie ilu z nas zginęło po drodze. I tak po krótkim marszu, podczas którego zginęło tylko dwóch ludzi, zabitych przez ukrytą minę zarodnikową, dotarliśmy do celu naszej misji.“ - “Szczury Blasku” s.27




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; Eagle 1; 4 200 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 37:05; 55 + 60 min do CH Black 3




Black 2 i 8



Black 2 stała w przechylonej na jedną burtę i trzęsącej się maszynie. Samo utrzymanie się w pionie było nie lada wyczynem. Właściwie musiała balansować ciałem i wolną ręką trzymać się otwartych krawędzi klapy w suficie. Więc dysponowała właściwie tylko jedną, swobodną ręką do grzebania w tej klapie i jeszcze musiała walczyć by utrzymać się w pionie. Pierwsza część zadania: utrzymanie się we względnym pionie pod klapą poszła jej względnie dobrze. Druga, dotycząca naprawy uszkodzonego silnika już gorzej. Jedną ręką ciężko się manewrowało i wedle przepisów BHP to takie naprawy należało podejmować gdy maszyna miała wyłączone silniki, stała grzecznie jak nie na warsztacie to chociaż na lotnisku i w ogóle wszystko teraz się działo wbrew wszelkim inspektorom i regulaminom.

- 400 m. - pierwszy pilot odmierzał utratę kolejnych dziesiątek metrów wysokości. - Za ostro poszłeś w górę i stłamsiłeś silnik. - burknął niezadowolony biznesmen próbując coś gorączkowo poprzestawiać na swojej konsolecie. Diaz próbowała jedną wolną ręką wymanewrować uszkodzone przewody ale za cholerę jej to nie szło. Coś tam się przycięło nie to co trzeba gdy maszyną szarpnęło na jakimś powietrznym wyboju. Bo na pewno nie szarpnęło nią dlatego, że jej się przycięło nie to co trzeba prawda? Black 8 udało się złapać dyndającą na wszystkie strony maskę tlenową i nałożyć ją na twarz strzelca pokładowego. Widziała i czuła jak łapczywie złapał pierwszy oddech czystego powietrza.

- 300 m. Jakbyśmy nie odbili w górę trzasnęło by nas mocniej. - kapitan Raptorów poinformował resztę obsady ładowni na czym stoją i prowadził dialog z drugim pilotem poprzedzany dłuższymi chwilami napiętego milczenia gdy obydwaj próbowali chociaż opóźnić nieuniknione. - Wyłączyłem co się da by odciążyć systemy. - poinformował Rosjanin rozkładając ręcę na bok w geście bezradności. Bez energii płynącej z silników mało co działało w jakimkolwiek pojeździe i teraz nie było od tego wyjątku. Mogło być 300 a mogło i 3000 albo 30 m. Przez otwarte boczne drzwi i tak było widać tylko szaro - białe kłęby dymu przemykające na zewnątrz i szalejące wewnątrz ładowni. Black 2 uparcie próbowała pokleić co potrzeba. Przewody dały się skleić ale coś efektu żadnego nie było widać. Kończyły się też zasoby z jej multinarzędzia. Zużyła już prawie połowę mocy przerobowych. Strzelec pokładowy z już nałożoną maską zaczynał łapać oddech na tyle, że zaczynało przypominać to regularny oddech chociaż wciąż był osłabiony i leżał biernie na podłodze ładowni. Black 8 mogła się wycofać z powrotem na nieco bezpieczniejsza pozycję na ławce ładowni.

- 200 m. - policyjny antyterrorysta ponuro obwieścił spadek o kolejną setkę metrów. Z perspektywy ładowni nic się jednak nie zmieniło. Dało się odczuć, że szybująca maszyna lekko opada ale jak to się miało do przestrzeni pod kadłubem bez przyrządów z kabiny pilotów nikt nie mógł stwierdzić. - Weź kierunek na główną. Do lotniska nie damy rady wrócić. - poradził Rosjanin gdy maszyna wyrównała lot kończąc długi wiraż jaki dotąd wykonywała. Gliniarz skinął twierdząco głową zgadzając się z tym wnioskiem i wydawał się ponuro podchodzić do awaryjnego lądowania. Jedno razem z Blackami zaliczyli godzinę czy dwie temu podczas upadku Falconów więc pewnie nie budziło to jego pozytywnych wspomnień. I wtedy właśnie coś zaskoczyło, zatrybiło i Diaz wreszcie doczekała się, że starter zaskoczył, wysłał impuls który ponownie ożywił silniki.

- Dobra robota! Panie i panowie wracamy na tor! - w głosie Raptora dało się słyszeć zadowolenie i ulgę gdy wraz z energią w ciągu kilku sekund większość systemów wróciła do normy. - Dobra, to można włączyć nawiew i ogrzewanie. - Rosjaninowi też wyraźnie ulżyło i chyba nawet się uśmiechał sądząc po głosie. Wnętrze pojazdu zaczęło być oczyszczane z mroźnych toksyn. Ale o ile w kabinie jeszcze dawało to odczuwalny efekt to w ładowni raczej kosmetyczny. Pewnie inaczej by było gdyby dwie pary bocznych drzwi były zamknięte jednak gdy były rozwalone na oścież efekt działania wentylacji i ogrzewania był raczej symboliczny.

- Spasiba. - boczny strzelec pokładowy doszedł do siebie na tyle by samodzielnie usiąść przy swoim stanowisku broni. Złapał za rękę Black 8 i kiwnął jej z wdzięcznością głową. Ona sama razem z Diaz miały na tyle czasu by usadowić się wygodniej czy na ławkach czy na porzuconych przed awarią silników stanowiskach broni pokładowej. W końcu “powrót do gry” oznaczał powrót do planu ewakuacji ocalałych z lądowania Greyów z grup 200 i 300. Teraz gdy maszyna odzyskała moc i sterowność znów dało się odczuć, że lecą stabilnie i w konkretnym kierunku i celu.

- Dobra słuchajcie, nie chcę tam lądować. - Hassel zaczął mówić przez kanał łączący wszystkich na pokładzie latadełka. - W zasobniku przy drzwiach są race. Jak będziemy przy EP* wyrzućcie je na zewnątrz. Mam zbyt słaby namiar na HUD by zorientować się co się tam dzieje. A przez tą mgłę będziemy lecieć tylko na przyrządach. Spróbujcie używać nokto jeśli macie, powinno nieco pomóc. Jak będziemy mieć namiar to zrobimy zawis. Dla nas to niebezpieczne. Liny mają taką długość, że będziemy balansować na wyskości czubków drzewa. I będziemy prawie nieruchomym celem. Dlatego potrzebuję przestrzeni tam na dole i to oni mają dostać się do lin. No i mamy tylko dwie liny więc na raz będą mogły wchodzić tylko po dwie osoby. A mam tuzin namiarów więc to trochę może potrwać. Zrobię oblot dookoła EP. - Raptor spokojnie nakreślił jak to widzi tą całą improwizowaną akcję ewakuacji dwóch grup Parchów. Wedle HUD jakie każdy z załogantów maszyny miał byli już względnie blisko oznaczeń w szarych barwach. Blisko jak na prędkość poruszania się maszyny latającej. Zostawało im ostatnie kilkaset a potem kilkadziesiąt metrów.

Wreszcie maszyna znowu zaczęła wykonywać wiraż ale tym razem po ciaśniejszym łuku niż poprzednio. Jednak ponieważ prędkość zauważalnie spadła to wrażenie nie było aż tak mocne jak poprzednio. Wedle HUD Eagle 1 wykonywał okrąg wokół oznaczeń obydwu grupek Greyów. Ale za bulajami i lukami towarowymi maszyny nic nie było widać. Czasem mignęła jakaś ciemniejsza plama co było wierzchołkami drzew w dżungli. Pomocne okazały się noktowizory. Dalej pokazywały mglistą ścianę ale już z dobre kilkadziesiąt metrów dalej. W zielonkawych barwach widać było częściowo to co i na mapach HUD. Niewielki budynek, podwórze i sporo znajomych już kształtów xenos. Ale żadnych ludzi.

- Black, przejmijcie łączność z Grey. My będziemy zajęci utrzymaniem maszyny w miejscu. Ale jak się spieprzy to po prostu odlatujemy. Jak ich nie ma na powierzchni mogą być w schronie. Muszą wyleźć byśmy mogli ich zabrać. - powiedział na koniec pierwszy pilot wyrównując i zwalniając jeszcze bardziej by zacząć manewr podejścia gdzieś na środek planowanej EP.


---



*EP - Extraction Point; punkt zbiorczy do ewakuacji.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:05; 55 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Zaczynało wyglądać to nieco lepiej. Kilkuosobowy oddziałek Montany po mocnym podtruciu wymagał szybkiej hospitalizacji. Koledzy w różnych mundurach przenieśli ich więc do improwizowango punktu opatrunkowego założonego przez Herzog. Ona też się nimi zajęła udzielając niezbędnej pomocy medycznej poszkodowanym żandarmom. Nie mogło tam zabraknąć też reporterki IGN która nagrywała tą dramatyczna akcję ratunkową na żywo. “Przetrzymam ich ile się da, resztę ukryłam” niespodziewanie Maya dostała komunikat od paramedyczki. I gdzieś niedługo potem sprawy przestały się układać po myśli spiskowców.

- Panie kapitanie ona nam coś wstrzyknęła! - odezwał się w komunikatorze jeden z żołnierzy MP. W kadrze widać było jak trzyma w jednej ręce za ramię paramedyczki a w drugiej pewnie odebrany jej automat wstrzykujący.

- To detosykant, już tłumaczyłam temu żołnierzowi. Nie ma się czego obawiać, po prostu muszę najpierw was ustabilizować nim zacznę dalsze procedury. - blondynka próbowała się wyszarpać ale żołnierz trzymał ją mocno. Zrezygnowała więc z siły fizycznej na rzecz siły przekonywania. Kapitan wpatrywał się uważnie w trzymaną blondynkę i wyraźnie słabnącego żandarma. Zachwiał się i pewnie by upadł na ziemię ale oparł się jeszcze tyłkiem o pobliskie łóżko.

- Ah tak? Jakiż zdumiewający zbieg okoliczności z tą awarią w śluzie. - oficer eMPi spojrzał w dół na wciąż siedzącą na swoim miejscu Brown 0. Ta czuła jak zaczyna się pocić i czerwienić pod tym spojrzeniem zupełnie jakby jak nie wiedział to domyślał się jej udziału. Ale może to dlatego, że z pierwotnej obsługi HQ była najbliżej? - A proszę mi powiedzieć pani Renato, czy widziała pani w ciągu ostatnich paru minut porucznika Hollyarda? Na pewno świetnie go pani pamięta skoro służyliście razem w jednej jednostce przez dwa lata. Chyba by go pani nie przegapiła gdyby kręcił się tam gdzieś obok, prawda? - kapitan niespodziewanie zapytał wprost i pytanie wyraźnie zbiło parameyczkę z pantałyku. Straciła pewność siebie i nie wiedziała gdzie oczy podziać mimo, że przed chwilą mówiła całkiem płynnie i pewnie jak na profesjonalistę przystało gdy mówił o swojej specjalizacji. Uratował ją ten słabnący żandarm bo całkiem opadł z sił i teraz wyglądało na to, że to ona go podtrzymuje a nie na odwrót. Paramedyczka więc zaczęła układać go na tym łóżku ale kapitan nie odpuszczał.

- Myślę, że dobrze by pani wiedziała, że wedle naszych czujników porucznik brał udział w misji RM1 mającym przywieźć z pobliskiego kościoła ocalałych ludzi. Sądząc z jego odczytów został ciężko poszkodowany podczas tej misji. Ślad emisji jego sygnału wskazuje, że dotarł do tego terminalu. Myślę, że choć to tylko moje przypuszczenie to przyzna pani, że ma mocne podstawy, że trafił on pod pani opiekę. Tak jak teraz moi ludzie. - kapitan wskazał na ekran przygniatając paramedyczkę kolejnymi dowodami i dając jej czas na uświadomienie sobie co już wie i czego może się jeszcze dowiedzieć. Brown 0 zdawała sobie sprawę, że to całkiem możliwe. Ktoś kto miał dostęp do systemu mógł odczytać i dowiedzieć się mnóstwa detali. To o czym mówił kapitan Yefimov było jak najbardziej możliwe do zczytania nawet bez informatyka w stylu Delgado do pomocy. Wystarczyło śledzić wykresy na mapie tak jak i oni w HQ śledzili to co się tam dzieje.

- O, czyżby mi się trafił przedstawiciel oficjalnych władz? Świetnie, właśnie z panem chciałabym porozmawiać. - na ekranie w schronie nagle pojawiła się pogodna i sympatycznie uśmiechnięta twarz reporterki IGN w sporej mierze zasłaniając paramedyczkę i układanego na łóżku żandarma. Jednak kapitan skrzywił się jakby Conti była czymś obrzydliwym i do tego całkiem niespodziewanym.

- Nie mam pani nic do powiedzenia. I nie z panią teraz rozmawiam. Proszę się odsunąć albo potraktuję to jak utrudnianie śledztwa. - kapitan wycedził zimno co kontrastowało do przyjacielskiego i ciepłego tonu reporterki.

- Stała śpiewka. - Conti pogodnie machnęła głową jakby kapitan MP nie mówił jej nic nowego. - Czyli MP też bierze udział w tuszowaniu i gmatwaniu tego co się tutaj dzieje? No nie powiem, żebym była zaskoczona. A właściwie co macie zamiar zrobić z tymi podejrzanymi których tak szukacie? - reporterka wydawała się w przeciwieństwie do paramedyczki w tych słownych starciach czuć jak ryba w wodzie. No i to nie ją przed chwilą kapitan przyszpilił prawie jawnym oskarżeniem o pomoc poszukiwanym ludziom.

- Zamierzamy przewieźć ich do kosmoportu. Proszę się odsunąć i dać mi porozmawiać z Renatą Herzog. - kapitan Yefimov odparł lakonicznie nie chcąc wdawać się w rozmówki z wyszczekaną reporterką.

- Oh, ona jest zajęta ratowaniem pańskich ludzi panie kapitanie. A póki co może porozmawiamy o pańskiej misji? - Conti nie traciła pogody ducha do tego jeszcze odczepiła ekran i zaczęła najwyraźniej opuszczać polowy punkt opatrunkowy więc sylwetka w egzoszkielecie nikła coraz bardziej. Kapitan sapnął ze złością i przerwał połączenie. Chwilę wpatrywał się w pociemniały ekran i zaciskał wargi w wąską linię. Ciężko było powiedzieć czy to ze zdenerwowania czy myślenia o kolejnych posunięciach.

- Wam już podziękujemy. Wezwiemy was gdy coś będzie trzeba. - oficer MP uśmiechnął się bladym, zimnym uśmiechem i gestem kazał wstać zarówno kapralowi Ottenowi jak i skazańcowi Vinogradovej. - I prosze tak ne stać jak na defiladzie, usiadźcie sobie. - wskazał na mały stolik w rogu pomieszczenia mówiąc jednocześnie do nich jak i do sierżant Johnson. I tak znaleźli się we trójkę przy tym biurku z dala od konsolet sterujących.

~ Sprzęgłem moje holo z moją konsolą. ~ szepnął spec od łączności lekko klepiąc się po bocznej kieszeni spodni gdzie był zarysowany płaski kształt holofonu. Brown 0 przy której konsoli stał kapitan i przy której odbyła się większość ostatnich rozmów nie miała możliwości zrobić takiej sztuczki. Ale jeśli mieli pośrednie połączenie z konsolą jaką do tej pory zajmował kapral to jednak jeszcze mogli coś próbować namieszać. Chociaż na małej holo było to znacznie mniej wygodne i trudniejsze niż na pełnowymiarowej konsoli. No i chyba kapitan by się nie ucieszył gdyby nakrył ich, że obeszli jego zakaz korzystania z klawiatury który jasno wskazywał, że stracił do nich jakiekolwiek zaufanie by liczyć na ich pomoc w wykonaniu zadania. Chociaż jeszcze ich nie skuł, nie oskarżył ani nie aresztował do czego miał prawo.




Grey 300


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 710 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:05; 175 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Sytuacja robiła się w zależności od punktu widzenia, coraz ciekawsza albo coraz mniej ciekawa. Coś co wydawało się chwilową potyczką z pojedynczymi xenos nie wiadomo kiedy i jak zaczynało przeradzać się w zażartą walkę o każdy kolejny krok w stronę domu. Te ostatnie kilkanascie zaledwie kroków jakie normalnie dałoby się przejść ledwo zauważając tak krótki odcinek teraz wydawało się kilometrową odległością. Metry zbliżające garstkę ludzi do domu były wręcz odwrotnie proporcjonalne do zasobów magazynków w broni. Czy w strzelbach, rewolwerach, karabinkach czy broni łańcuchowej walka pożerała zasoby w zastraszającym tempie.

Z pierwszymi dwoma kreaturami jakim udało się dobiec do Grey 300 poradzono sobie dość szybko. Grey 35 wspomógł szczurkowatego Grey 34. Piquet nie zdołał trzasnąć stwora kolbą karabinku za to sam został chlaśnięty szponami przez szybką i zwinną kreaturę. Ale chyba mały stwór miał problem by przebić się przez litą płytę napierśnika nawet lekkiego pancerza jaki nosił biolog albo ten po prostu miał farta, że trafił właśnie w napierśnik. Blondyn z mieczem łańcuchowym nie dał stworowi drugiej szansy i rozpędzone ostrze rozbryzgało małego stwora przy kolejnej próbie trafienia. Grey 35 szybko bowiem musiał zweryfikować swoje spostrzeżenia tak samo jak i resztka skazańców w Obrożach gdy okazało się, że małe kreatury choć są dość słabej odporności i starczało jedno trafienie by je powalić to jednak poza mobilnością były właśnie małe i ruchliwe co znacznie utrudniało trefienie ich.

Grey 33 udało się rozstrzelać drugiego xenos jaki próbował dobrać się do operator ciężkiego uzbrojenia w ich grupie. Właścicielka dwukolorowych tęczówek próbowała bronić się swoją przyciężką bronią nie mając czasu sięgnąć choćby po bagnet ale broń palna i to tak ciężko była niewygodna w używaniu w walce bezpośredniej. Zanim stwora trafił ołów z pistoletu strzelca wyborowego zdołał sięgnąć cekaemistkę ale chyba nie wyrządził jej zbyt wielkiej krzywdy natrafiając na jej ciężki pancerz. Kowboj zyskał czas by przeładować jeden ze swoich rewolwerów a Grey 32 cisnęła granat zapalający. Efekt był natychmiastowy. Skraj dżungli z jakiego przed chwilą wybiegli utonął w lawinie ognia. Przez moment fala ognia rozszerzała się i wydawało się, że pochłonie także Parchów zatrzymała się jednak kilkanascie kroków przed skazańcami.

Gdy jednak uporali się z dwoma xenos już nadciągały kolejne. Zdołali pokonać ledwo kilka kroków. Grey 31 wyzwolona z ciężaru walki wręcz uzupełniła swoją ciężką broń i zdołała otworzyć ogień zasypując nadbiegajace z różnych kierunków stwory. Rozpruła nawet dwa mniejsze stwory. Grey 33 pospołu z kowbojem zdołali rozstrzelać kolejnego który już prawie dobiegał między do nich. Kolejnego który kierował się w ich stronę pochłonęła fala ognia z kolejnego rzuconego granatu zapalającego przez Grey 32. Oraz kilka sąsiednich które niekoniecznie kierowały się w ich stronę ale były w pobliżu. Ostatni, wielkości dużego psa zdołał mimo tych wszystkich przeszkód dobiec do Grey 300 ale natrafił na umiejętną obronę Grey 35 który przyjął na siebie to uderzenie i udało mu się rozszarpać kolejną bestię.

Sytuacja jednak robiła się właśnie nieciekawa. Grey 31 dopiero co zmieniła mag na pełny w zaledwie kilka chwil wypróżniając pełny magazynek swojej ciężkiej broni. Grey 32 został ostatni zapalający i kilka innych, Grey 33 kończył się mag w pistolecie i lada chwila musiała być gotowa go wymienić, Grey 34 miał podobnie ze swoim karabinkiem a Grey 35 z mieczem. Grey 39 zdołał co prawda wymienić wreszcie obydwa szybkoładowacze w obydwu rewolwerach ale przy tym tempie prowadzenia ognia okazywały się żałośnie mało pojemne. A między plamami ognia powstałymi od granatów milczącej Grey 32 widać było kolejne poczwary a te ostatnie kilkanaście kroków od domu zdawało się szydzić swoją bliskością z wysiłków ludzi. Zresztą wewnątrz wciąż trwały walki i Grey 200 byli pewnie w bliźniaczej sytuacji tylko kilkanascie kroków dalej. Dotarcie do budynku stawało więc pod coraz większym znakiem zapytania. I wtedy stał się cud.

Najpierw był jakiś potworny huk jakby waliły się góry albo niebo spadło na ziemię. Wszyscy wydawali się tym zdziwieni tak ludzie jak i potwory. Czasu na zdziwienie nie było bo zaraz uderzyło w nich powietrzne tsunami powalając na ziemię tak ludzi, xenos jak i pomniejsze przeszkody. W Grey 32 trafiło coś wielkości ludzkiej głowy uderzając ją przez grzbiet gdy uderzenie powietrza powaliło ją na ziemię. Ledwo o parę centymetrów mijając jej głowę. Na szczęście nic jej się nie stało.

Cud jednak niekoniecznie oznacza ratunek. Raczej mało standardowy czynnik. Wraz z tsunami przyszedł trujący mróz. Mróz wysączał ciepło i osłabiał ciało, trujący czynnik szczypał w oczy, dusił, ludzie słaniali się, słabli, wymiotowali, ślepli i umierali na raty. Oddech po oddechu, krok po kroku. Nie od kul, ognia, szponów potworów tylko od skażonego mrozem i cierpieniem powietrza.

Pierwsza padła Grey 33. Zaledwie o kilka kroków przed progiem ściany. Zaraz potem Grey 34 i 39. Zdołali dotrzeć do wnętrza ledwie kilka kroków dalej. Grey 31 poddała się w piwnicy, na kilka kroków przed wejściem do schronu. Ostatni padł Grey 35. Był młody, silny i miał zdrowe płuca. Dlatego upadł już zaraz za drzwiami schronu w komorze przejściowej. Tylko hermetyzowany pancerz Grey 32 i Grey 27 uchroniły je przed szkodliwym wpływem środowiska. Sytuacja Grey 200 nie była o wiele lepsza ale mając ciut więcej czasu wcześniej na rozeznanie się w budynku i teraz te parę kroków bliżej niż Grey 300 zdołali krztusząc się i plując tak samo jak ci z grupy 300 wywrzeszczeć o tym znalezionym schronie.

I wreszcie byli tutaj. W małym, przeciwmetanowym schronie zbudowanym pewnie właśnie na takie okazje. Prędzej czy później doszli do siebie wszyscy którym udało się dotrzeć do schronu lub zostali przywleczeni przez innych. A nie wszystkim się udało. Grey 300 brakło Grey 34. Nikt nie wiedział co się z nim stało. Dorwał go jakiś xenos, zatruł się, nie zdążył dotrzeć do schronu czy został przegapiony przez innych. Teraz jednak jasne było, że nie żyje. Jego portret oznaczało wymowne KIA.

Teraz byli pod ziemią osłaniani warstwą ziemi, hermetyczną śluzą i wspomagani wentylacją więc chwilowo nie musieli się martwić o świat zewnętrzny. Tuzin skazańców z Obrożami z dwóch grup. Ciężko było mówić gdy słowa chrypiały przez podrażnione trującym, mroźnym oparem gardła. Rozmowy też się nie kleiły gdy wszyscy solidarnie dochodzili do siebie po wydarzeniach z ostatnich minut. Byli tutaj niecałe pół godziny a już większość wyglądała jakby przerżnięto ich przez maszynkę do mielenia mięsa. - Dzięki, że przyszliście. - powiedziała w końcu Grey 27 trochę w imieniu 200-etki i jakoś nie zwracając się do nikogo konkretnie z 300-etki. - Chociaż teraz chyba siedzimy w tej samej dupie. - powiedziała spluwając na betonową podłogę i przeczesując palcami mokre włosy. Obydwie grupy w ostatniej fazie walk straciły po człowieku. Atmosfera była dość ponura. Ludzie, dziesiątka skazańców z ciężkimi wyrokami na karku, siedziało zamkniętych w anty metanowym azylu jaki był jednocześnie pułapką. Siedzieli, stali, leżeli na ławkach, palili papierosy, przeładowywali broń i boleśnie się uświali w jakie miejsce izh zesłano. Ta dość krótka ale zażarta walka nadwyrężyła tak siły jak i zasoby obydwu grup, zwłaszcza będącej dłużej w walce Grey 200. Zabrudzone błotem, posoką ludzi i xenos, pocięte pazurami pancerze, puste przywieszki w których pierwotnie były magazynki albo granaty u obydwu grup dobitnie świadczyły o tym zużyciu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-04-2018 o 00:52. Powód: Grey 33 udało się rozstrzelać drugiego xenos a ne Grey 32.
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-04-2018, 22:16   #288
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grupa RW: Black 2 i Black 8

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9VIjJvWoKLY[/MEDIA]
Całe to bujanie po rewirze kutafona w psiarskim wdzianku robiło się średnio do zniesienia, a nawet dało się powiedzieć, że działało na Diaz w sposób wybitnie wkurwiający. Sprawdzała się stara zasada, że przeciętnego pendejo lepiej przelecieć i puścić kantem, zanim na podobieństwo grzyba w łazience, rozpanoszy się bez szans na bezbolesne wytępienie. Do tego jeszcze odjebała perfekcyjnie legalną robotę… po raz kolejny. Dobrze, że nie śmigała po wolce, bo jeszcze skończyłaby jako praworządny do urzygu, nudny i mdły cywil z cywilbandy istniejącej bez sensu wyższego.

Niestety jakby nie patrzeć wychodziło, że pobujają się razem przez dłuższy czas, co latynoska piromanka kwitowała ciężkim westchnieniem, ilekroć oczęta uciekły jej ku kabinie pilota i fotelowi Condora… przypadkowo oczywiście.
- Mierda cabrón… chcesz mi życie układać to zrób to porządnie, a nie odpierdalasz manianę - wyjojczyła z czystą pretensją przez szczekaczkę pod wiadomym adresem - Ogarnij gpsa, zarzuć kwiatem. Jebnij na kolano i wtedy pogadamy… a tak siara jak skurwysyn. Tylko krążek ma być złoty, claró? Chyba ta twoja podwórkowa pensja z budy na to pozwoli - rzuciła wyszczerzem przez pół ładowni - Wtedy możesz mi panować i ganiać soy do kuchni po nachos i guacamole.

- Złoty krążek? Taka jesteś chętna na biżuterię?
- głos kapitana Raptorów było słychać w słuchawkach bo z ładowni nie było go za specjalnie widać. - A coś mi sie wydawało, że jesteśmy z całkiem innych podwórek. - pilot pewnie zmrużył oczy a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. - Dobra kończymy podchody. Spróbuję tu znaleźć miejsce do parkowania a wy zgarnijcie kogo się da na taksę. Nieciekawe tu mają towarzystwo jak widzę. - Raptor wrócił tematycznie do aktualnej sytuacji i dźwięk pracujących silników rzeczywiście się zmienił a maszyna zwolniła i jej lot zrobił się bardziej wyrównany. Ale na ziemi, jeśli coś było widoczne to właśnie zdewastowana i zasłana trupami xenos ziemia, podobnie wyglądający budynek, oczywiście krater tam i tu no nawet ruchome bestie ale żadnych ludzi. Ani ruchomych ani nieruchomych.

- Nieciekawe towarzystwo? - po łączu obsady latadła rozszedł się szczęk modulatora głosu. Towarzyszył mu ochrypły rechot, skrzypiący gorzej niż dawno nienaoliwione zawiasy - My tu mamy gorsze - lektor dokończył kwestię, a saper raz jeszcze przejrzała HUD, przyglądając się po kolei tym, którym dane było przeżyć ostatnie minuty. Pula szarych Parchów zmniejszyła się, następnie powiększyła, by finalnie zastopować się na dziesięciu sztukach.
- Wsparcie z góry. Pokładowe działka - szybkie, krótki informacje, wystukiwane zdrętwiałymi palcami - Niech ktoś weźmie mój ckm. Jak pójdzie źle będzie trzeba po nich zejść. Po 35. Sandersa. Macie na pokładzie maski i butle? Zestaw zapasowy, nie wiadomo kto od nich ma hermetyki.

Jakże przystępnie w czasie grzebania w HUDzie sami potrzebujący dali znać. Wskaźnik nowych wiadomości zapalił się, a nadesłana treść przez Grey 32 wyglądała następująco:
- BURZA METANOWA. GREY 200 I GREY 300 W SCHRONIE. ETA?

- Que puta - pierwsza odezwała się Latynoska, nie bawiąc się w pierdy typu smsy, stukania po klawiaturach i inne brednie. Nadawała jazgotliwie bezpośrednio do komunikatorów Parchów spod ziemi - Otro mudo, por tu puta madre? - westchnęła przy tym tak ciężko, jakby jej ktoś przyjebał tonę gruzy na biedne, uciskane wyrokiem oraz obrożą ramiona. Szybko potrząsnęła głową, przechodząc na zrozumiały dialekt i lampiąc się przez przestrzeń ładowni na Latarenkę. Już kurwa widziała kto i w jakim stylu zejdzie po wycieczkę pingwinków, ech. Ciężki los niesłusznie skazanego wcielenia niewinności.
- Hóla pollas! Paciorek pierdolnięty, stacja krzyżowa zaliczona, si? Balle! To zbierać się i wypierdalać w podskokach na górę. Wisimy wam nad łbami. Te Gringo! - pogapiła się przez moment na gębę blondasa w parchoksiążeczce - Ty coś się wabisz jak ten zjebany krater w okolicy. Treinta y cinco! Ruszasz dupsko w pierwszej kolejności, niech cię odprowadzi ktoś ogarnięty i, mierda, bez ociągania, claró? Wieje niemytym kutasem po rewirze, ale to chyba sami zauważyliście. Piździ, nie?

- EP wyznaczą race. Kierujcie się na nie.
- Ósemka dodała swoje, z krzywym uśmiechem przypatrując się Diaz przez całą szerokość ładowni - 2 liny. Idziecie dwójkami. Będziemy was osłaniać z góry. Sprężać się. Najpierw Sanders. Grey 35. Żywy i sprawny to wasz złoty bilet. Mamy prochy, ammo i granaty. Nie musicie oszczędzać. Ilu z was ma hermetyki?

- Też miło was słyszeć
- Grey 35 zaśmiał się cicho przez komunikator słysząc wpierw średnio zrozumiałe, kaktusie narzecze, a potem syntetyka. Powoli łapał się na tym, że wyczekuje tych głosów - Dacie mi poskładać ludzi do końca? Jeszcze chwila. Hermetyki mamy dwa… co najmniej. Chyba. Liczmy dwa. Wzięłyście nam sprzęt? - w jego głosie pojawiła się ulga i radość - Dzięki za pamięć… i taryfę. Chętnie pójdę jak mnie Leti… ‘27 przypilnuje żebym znowu nie zemdlał. Jestem wrażliwy jak cholera - skończył coś bardzo wesoło.

- Bandziory skopane, Black. Teraz czas się napić - dodał do rozmowy Grey 39, po czym zakaszlał ciężko, widocznie nadal osłabiony po działaniu krioburzy.

W tak zwanym międzyczasie Black 2 miotała się po ładowni, zgarniając race i raz jeszcze sprawdzając czy aby na pewno niczego istotnego nie zapomniała. Wyłączyła szczekaczkę, stawiając na komunikację bezpośrednią.
- Mierda… kolejna Harcereczka? - zrobiła w pewnej chwili wielkie oczy, ale szybko machnęła ręką - Dobra, jebać. Ty schodzisz czy soy? - pokazała wpierw na saper, a potem na własną pierś - Będą… co ty kurwa masz taką minę? - naraz zmrużyła oczęta, patrząc uważnie na rudego kurwia obok.

Wspomniany rudy kurw siedział sztywno przy stanowisku cmku, zgrzytając zębami aż echo szło. Również odłączył komunikator, dając sobie te parę sekund wytchnienia. Bębnił palcami po gładkiej lufie działka, robiąc minę jakby coś go bolało, więc najprawdopodobniej myślał.
- B0 i B4. B1 i B5 - Parch przekazała lektorem, a minę miała wybitnie kwaśną - Zawsze znajdzie się jakiś Zvicki. Przygotuj się. Zobaczymy jak im pójdzie. Będzie syf idziemy obie, ruscy wezmą działa. Potrzebuję cię na dole, a samej nie puszczę. - pokręciła karkiem, zaciskając szczęki przez co na te marne parę sekund zapanowała względna cisza - Nie w ciemno.

- Ech… Latarenka
- Black 2 przybrała mentorski ton, podnosząc oczęta ku sufitowi. Dziwne jak się tak ktoś martwił, co się miało jej stać? Najwyżej zdechnie, wielkie halo. No ale i tak prawie się wzruszyła - Weź zajaraj bo ci się żyłka przepnie, albo idź po tego bolca. Masz Condora pod ręka, może będzie miły i ci z tym pomoże - dodała na tyle głośno żeby pies w kabinie pilota mógł usłyszeć - Potrzebujesz bolca, bo pierdolca dostajesz. Znowu. Zaczną szukać frajerów do dymania, to się ich rozjebie - rozłożyła szeroko ręce w geście “no co ja mogę poradzić na oczywiste oczywistości?” - Nie Gringo jeden na rewirze. W najgorszym wyjebiemy po Kozlova, u tak mus nam pierdolnąć rundkę pod ziemię. Po Promyczka - przypomniała o najważniejszym, bo kogo tam obchodziły jakieś pierdy do składania lambadziarzy.

- Pamiętam - Ósemka przytaknęła, a powaga zagościła między piegami na jej twarzy. Jak niby miała zapomnieć po co Diaz leci do HH. Nawet jakby zapomniała, druga Black szybko nadrobiłaby ów przejaw beztroskiej demencji. Nim jednak dodała coś jeszcze, Obroża zaświergotała, informując o nadejściu nowej wiadomości. Saper uniosła brwi ku górze, przeskakując wzrokiem po ciągu literek, wysłanych przez Młodą.

“Są tu MP. Szukają chłopaków. Johan pojechał w teren. Reszta schowana, ale jest nieprzyjemnie. Mają namiary na Klucze i identyfikatory. Wiedzą gdzie kapitan. Proszę ukryjcie go jakoś. Pod ziemią, niech poczeka. Albo schowajcie jego identyfikator. Postaramy się tu coś. Proszę uważajcie.”

- Kurwa - lektor wyrzucił to, co siedziało Nash na wątrobie. Szybko połączyła się z Hasselem, czytając mu otrzymaną wiadomość. Warczała jak najęta, skrzecząc przy okazji i skrzypiąc ze wściekłości.
- Zmiana planów - dorzuciła na koniec - Daj mi swój identyfikator, zaniosę go do bunkra. Wezmę p.maskę, przyniesiemy ‘35. On nie ma hermetyka. Dajcie tu kogoś na drugie działo.

- Kurwa mać. -
nieoczekiwanie główny pilot w pierwszej chwili zareagował podobnie ja Black 8. Wydawało się, że myśli intensywnie. I pewnie musiał gdzieś spojrzeć na drugiego pilota. - Chcesz coś powiedzieć? - zapytał dość zirytowanym tonem. Ale Morvinovicz chyba nie chciał bo nie było słychać odpowiedzi. - No. - powiedział w końcu gliniarz po chwili oczekiwania.

- Dobra, Black 8 chodź, weźmiesz mój identyfikator. - po chwili myślenia Raptor jednak się zdecydował przystać na pomysł złotookiej saper. - Póki lecimy nie mogę opuścić maszyny a na maszynę na pewno mają dobry namiar. Dobra zajmiemy się tym potem. Pogońcie tych Greyów. Nie będziemy tu wisieć cały dzień. A Kozlov jak nie jest zalany w trupa też jest całkiem niezłym chirurgiem. - oficer jednostki antyterrorystycznej Policji jak już się zdecydował to szło mu te układanie planów sobie i innym całkiem gładko.

- Chłopaki, jak dziewuszki nam spadają na home party to przejmijcie pałeczkę. - do rozmowy włączył się też Morvinovicz i na jego polecenie jeden z ochroniarzy ruszył przez gibającą się ładownie by przejąć od Black 8 stanowisko ciężkiej broni.

- Diaz. Bierz maskę - Black 8 wypięła się z uprzęży, zwalniając stanowisko dla ruskiego pingwina. Chwiejnie i trzymając się ścian, przeszła do kokpitu, licząc w myślach do dziesięciu.
Po raz n-ty pchały się tam, gdzie nie trzeba. Ona i Diaz. Może rzeczywiście było coś na rzeczy z tą karmą?
- Mahler w polu. Spróbuj go złapać - pochyliła się nad Raptorem, stukając paluchem w słuchawkę jego komunikatora - Upewnij się że żyje zanim nam Młoda zejdzie na zawał. Ona z tych wrażliwych. A chirurg. Zobaczymy. Liczę na tych z dołu. Dodatkowe ręce do pracy. Ale jak zaczną jak Zero i Czwórka. Chyba jeszcze możesz odpalać nam fajerwerki - dla odmiany postukała w Obrożę, uśmiechając się podejrzanie wesoło.

- Zobaczę co da się zrobić. - odpowiedział swoim zwyczajem kapitan a w nałożonej masce tlenowej, goglach i pilocim hełmie wyglądał dość odpychająco. Jak jakiś cyborg czy ktoś podobny. Zresztą Morvinovicz wyglądał podobnie tylko u niego ten garnitur wystający spod pancerza z oznaczeniami Brown wyglądał jak wzięty z całkiem innej bajki.
- A tym na dole i tak robimy przysługę. Więc niech nie grymaszą. - gliniarz chyba był raz, że bardzo skoncentrowany by przy tych porywach krioburzy utrzymać maszynę chociaż symbolicznie w jednym miejscu to dwa przedłużanie tego manewru byo mu wybitnie nie na rękę. - Poczekam na was. Znaczy waszą dwójkę. Ale reszta to już taki bonus na promocji. - pokręcił tą głową w hełmie tak bardzo go odczłowieczającym z wyglądu, że właściwie tylko głos pozostawał mu ludzki.

Szło dobrze, póki durny trep nie wysypał się deklaracją. Prostym zdaniem przez które Ósemce ścięła się krew w żyłach, a płuca zgubiły dwa pełne oddechy. Pośrodku pieprzonej lawiny gnid i burzy metanu, z pogonią na karku i czerwonym nakazem wiszącym nad głową, dureń zapowiedział… że zostanie i poczeka. Na parę Parchów. Nash wbrew chęciom oraz nadziejom, nie umiała w owe zapewnienie nie… czuła w kościach, że skurwiel nie kłamie. Był na to za prawy i sprawiedliwy.

Skrzeknęła coś, co prawdopodobnie miało być zgodą, łapiąc identyfikator, lecz nim cofnęła się do ładowni, wstrzymała oddech i wyciągnąwszy opancerzone ramiona, objęła nimi gliniarza od tyłu, ściskając na parę długich, żenujących sekund. Z dwojga złego poszło szybciej niż pisanie, by na siebie uważał, nie ryzykował. Albo nie robił niczego nierozsądnego chcąc po raz kolejny ratować dzień.

Chwyt zwolnił, Parch pospiesznie opuściła kokpit, spiesząc do rampy i czekającej piromanki. Przed wyjściem słyszała jeszcze jak Hassel wywołuje Mahlera, więc przyspieszyła.
- Załatwmy to szybko. - dostukała lektorem, zdejmując z pleców karabin aby sprawdzić czy magazynek jest zapełniony.

- Uważajcie. Trochę kaprawych świń na tej dyskotece. - powiedział jeden z Rosjan obsadzających stanowisko broni pokładowej. - Postarajcie się nie włazić pod lufy. - dodał jeszcze i wycelował swoją lufę w przemykające w tej mglistej mazi cienie. Broń szczeknęła a potem ochroniarz rosyjskiego biznesmena otworzył z niej ogień. Zaraz potem drugi po drugiej stronie luku bagażowego. Lin było dwie. Na szczęście miały na końcu coś w rodzaju siodełka czy mini uprzęży a same liny działały trochę jak dźwigi. Przy zjeżdżaniu na dół już była to znaczna pomoc a jakby miało się wchodzić w tych warunkach za pomocą tylko rąk i nóg to już w ogóle byłaby pewnie makabra.

Chwilę potem para Blacków wylądowała na błotnistej i obecnie zmrożonej breji jaką było podwórko tego sklepu czy farmy. Nad głowami dudniły obydwa karabiny maszynowe rosyjskich strzelców pokładowych. Coś chyba trafiali nawet bo cienie jakie próbowały zbliżyć się do EP stopowała ołowiowa, niewidzialna siła objawiająca się skrzekiem rozdzieranych xenos. Jasne było jednak, że na razie sytuacja była po dobrej myśli dla ludzi. Nie było wiadomo ile się taka utrzyma. Ammo się w końcu kończyło a wróg niekoniecznie. Do domu gdzie miał być schron w którym miały być dwie grupy Grey był jakieś kilkanaście kroków dalej.

- Tranquilo Latarenka - piromanka tryskała radością i entuzjazmem. Znowu szli robić rozpierdol! A już zaczynała się nudzić! Co prawda nie było z nimi tym razem wujaszka, którego brak boleśnie odczuwała, lecz i tak mieli dobre prognozy na najbliższe minuty.
- Spokojnie jak na wojnie. Tu pierdolnie, tam pierdolnie - wyjęła puszkę napalmu, ciskając ją na lewo od wejścia do budynku, by przynajmniej i częściowo osłonić je przed atakiem na plecy - I znów spokojnie. Ej Condor! Tylko por tu puta madre, nie leć tym latającym zestawem na dziwki i koks bez nas, que?! - wylała pretensję zawczasu. Przez szczekaczkę bo burek znajdował się ze dwa piętra wyżej - Miałeś swoją brygadę RR, teraz jest RW!

Prychnięcie Nash tym razem niosło ze sobą całe wiadro ironii. Trzymała dłonie na karabinie, skrzecząc ponaglająco aby Latynoska zagęściła ruchy. Sama też zaczęła biec, korzystając z osłony dawanej przez ciężkie działa na górze.

Granaty postawiły taflę napalmowej pożogi. Jedną przed i drugą wewnątrz budynku. Zwłaszcza tej wewnątrz nie dało się ominąć. Trzeba było czekać aż się wypali albo ładować się ten płonący napalm. Obydwie Black ruszyły w płomienie. Na razie ich działania przynosiły efekt. Osłona ciężkiej broni na górze i oczyszczający efekt ognia przed nimi a wręcz wokół nich skutecznie spopielił, rozerwał albo odstraszył gnidy. Napalm jednak zaczął przenikać przez zakamarki pancerzy i dwie kobiety w Obrożach czuły jak z wolna zaczyna się do nich dobierać. Poza tym słabo w tym ogniu było widać. Jednak udało im się namierzyć coś co chyba było wejściem do piwnicy. A gdzieś tam powinien być ten schron i Grey.
- RW? - w słuchawkach dał się słyszeć nieco zdziwiony głos kapitana Raptorów najwyraźniej nie rozpoznającego skrótowca użytego przez Black 2.

- No RW! - Diaz przewróciła oczętami i westchnęła boleśnie wcale nie przez ten pieprzony napalm podgryzający jej skórę przez wadliwe fragmenty pancerza - Był Ryzykowny Ratunek. Teraz czas na Ryzykowny Wpierdol! - wyjaśniła, coby perro nie zawracał już sobie tym główki i nie dumał, bo się jeszcze bidulek spoci. Kopytkowała do spółki z rudym kurwiem w dół, gdzie niby miała czekać blond paczka w bandą lambadziarzy w gratisie.
- Stawiam zapasową butlę śwutnu że coś odpierdolą. - mruknęła pod nosem, a że radia nie przestawiła to zahaczała dalej nawijką o Eagle1.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 19-04-2018, 22:15   #289
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Post wspólny <Grey 32, Grey 33, Grey 35, Grey 39>

Ponura i milcząca Grey 32 wpatrywała się we właz schronu. Giwery miała naładowane a kolejna porcja granatów trzymała się już frontu kamizelki taktycznej. Obejmując shotguna co chwila spoglądała na detektor. Nie wyglądała jakby chciała odpoczywać. Chyba, że aktualna pasywność była dla niej wystarczającym odpoczynkiem. Była zdeterminowana i... niecierpliwa. Bardzo niecierpliwa, choć w całkowitej ciszy trzymała swój stojący posterunek na wprost włazu. Jedna z dwóch osób posiadających pancerz hermetyczny nie zwracała uwagi na towarzyszy. Z pewnością własnymi rękoma wciągnęła do środka większość Grey 300. Uratowała ich dupy, gdy było trzeba, acz a teraz nawet na nich nie patrzyła, jakby właz był ważniejszy, lub wydostanie się ze schronu i kontynuowanie zadania, gdzie towarzysze byli tylko zasobem do osiągnięcia obranego celu.

- Nie ma sprawy. Akurat mieliśmy po drodze - Sanders przyjął na siebie początek rozmowy, siadając ciężko przy kobiecie którą wcześniej widział w HUD. Kaszlał co chwila, przepłukując gardło wodą, to plując na posadzkę i znowu podnosząc manierkę do ust. Mimo tego próbował się uśmiechnąć, sprawiać wrażenie wyluzowanego. - Jestem Max - przedstawił się grzecznościowo, bo i tak mieli swoje kartoteki i parametry. - Macie rannych to ich dawajcie… i prochy. Moje zapasy wyjebało w przepaść, ale tym co macie dam radę was załatać. Poza tym nie jest tak źle - zdobył się na weselszy ton. - Gadaliśmy z Blackami, mają podlecieć po nas. Ogarniemy się i zadzwonimy… w kupie raźniej - mrugnął do brunetki.

- Gomes. Leticia Gomes. Macie jakiś transport? - zapytała ocierając rękawem mokre czoło. Wszyscy byli mokrzy. Jak nie od własnego potu i krwi to od krwi stworów, i kałuż z dżungli i topiącej się zmrożonej brei jakiej na zewnątrz było teraz pełno i osiadała na każdym zakamarku ekwipunku, ciała i pancerzy. Na przykład na włosach. Wszyscy zdołali się jakoś pozbierać i złapać oddech. Dwójka prowodyrów rozmowy z obydwu grup w naturalny sposób przyciągała uwagę w mniej lub bardziej wyraźny sposób.

- Hej, człowieku, znasz się na tym? Coś chyba mnie trochę chlasnęło - odezwał się jakiś facet trzymający się za przeciekające na czerwono miejsce pod napierśnikiem.

- Leticia? Ładnie - blondynowi poszerzył się uśmiech. Już miał zacząć bajerę, kiedy odezwał się nowy poszkodowany. Co prawda wolałby wyciągnąć z pancerza G27… ale nie mogło się mieć wszystkiego. Na razie.
- Jasne, pokazuj co tam masz - machnął zachęcająco ręką na rannego w uniwersalnym geście przywołania, a potem odezwał się głośniej. - Co kto ma ze stymulantów i bandaży, niech daje to go postawię na nogi. Potem mi kupicie browara, a teraz po kolei. A ty jesteś ranna? - zapytał brunetki, uśmiechając się troskliwie jak na prawdziwego lekarza przystało, tylko to spojrzenie coś mu schodziło na przednią część pancerza szarej dwudziestki o latynoskim imieniu.
- Mamy… trzeba zagadać do Black 2 i Black 8. Lecą tutaj… przynajmniej miały lecieć - skrzywił się. - Coś mi się wydaje, że potrzebują lekarza. W ich grupie było dwóch, obaj już nie żyją. Jeden ranny Black został na lotnisku. Reszta padła.

- Max też nie tak brzydko - odezwała się brunetka lekko unosząc brew i przesuwając się spojrzeniem po sylwetce Grey 35.
Lekarska robota jednak dała się we znaki tej rozmowie. Grey 200 byli ranni. Prawie całość pochodziła od zranień i urazów typowych dla wypadków i walki. Rany cięte, szarpane, kłute, siniaki, otarcia. Bojowe stymulanty jakie im serwował z ich własnych zasobów Grey 35 nie były w stanie tego wyleczyć ale pomagały zażegnać niebezpieczeństwo, stłamsić ból i dodać adrenalinowego kopa na tyle mocno, że dało się uwierzyć, że człowiek znów jest zdrów jak ryba. Nawet jak na ciele dalej widać było świeże szramy to się ich nie czuło i dało traktować jak draśnięcia. Chłopcy i dziewczyny z 200-ki mieli zaś minimalne powikłania od oparów krioburzy. Mieli jednak bliżej do bezpiecznej kryjówki w schronie niż Grey 300. Dlatego u ocalałych z grupy Maxa proporcje wyglądały prawie dokładnie na odwrót. Z walki wyszli prawie bez szwanku a to co xenos zdołały ich uszczknąć to albo drobnica albo ześlizgnęło się po pancerzach. Za to krioburza dała im w kość i nadal co jakiś czas kasłali i pluli. Pierwsza z własnej grupy podeszła do niego Grey 31 by skorzystać z oferty pomocy. Nie miała zbyt poważnych obrażeń i była jedną z ostatnich z 300-ki jaka padła przed wejściem do schronu więc wystarczył jej jeden stimpak by przywrócić jej pełnię sprawności.
- Jakoś się prześlizgnęłam - odpowiedziała Grey 27 wracając do pytania blondyna o jej stan.

- Toto, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas - odezwał się bez kontekstu Grey 39, otrzepując swój sfatygowany kapelusz. Przez krioburzę o mało nie stracił cennego nakrycia głowy, ale najwidoczniej kowboj nawet w najbardziej stresujących sytuacjach znał swoje priorytety. Toteż ostrożnie podnosząc się z ziemi, na której przed chwilą odpoczywał, nałożył pobrudzony i delikatnie nadszarpnięty kapelusz kowbojski, po czym odkaszlnął.
- James Stafford. Cieszę się, że dotarliśmy na czas, by zminimalizować wasze straty. - Słowa te skierowane były już konkretnie do Grey 200. - Nie ma co rozpaczać. Wasi polegli towarzysze galopują właśnie w siodłach po bezkresach horyzontu - dodał James przyjaznym tonem, jakby pocieszał kogoś, kto rozbił sobie kolano.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 19-04-2018, 22:22   #290
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombi, MTM, Proxy, Luną i MG

Rozmowa z Blackami zakończyła się szybko, a gdzieś podczas jej trwania Sanders miał okazję pozalepiać ubytki w ludzkich ciałach i przy okazji znaleźć czas aby obejrzeć grupę skazańców dokładniej. Nikt nie wyglądał już tak pięknie i czysto jak jeszcze godzinę temu na orbicie, przy okazji kompletowania sprzętu przed właściwą misją. Nie podobało mu się popylanie bez maski i zapasu tlenu przez metanowe lodowisko, a potem wspinanie po linie gdzieś na pokład statku. Jakoś średnio widział podobny spacer, do tego w mało pociągającym towarzystwie gnid z góry.
- Więęęc… to mniej więcej nasz transport. Ale trzeba się do niego dostać - mruknął do G27, pukając się w ucho, gdzie słuchawka - Dasz się wyrwać na spacer? Słyszałaś, będzie wrócić na górę. Nie mam odpowiedniego przygotowania - obleciał wzrokiem sylwetkę w pancerzu - Słyszałem że gdzieś tam da się znaleźć dobrą flaszkę, za jakimś barem.

- Aha. Czyli mam cię dotaszczyć na taksę, jak będziesz się mi słaniał na nogach i leciał przez ręce a w zamian za to może gdzieś w jakimś barze postawisz mi drinka?
- brunetka podsumowała wywód blondyna przecierając znowu palcami mokre włosy. Wpatrywała się chwilę w swoją dłoń zanurzoną w tym improwizowanym grzebieniu z palców i w końcu pokręciła głową. - Rany, dawno mnie tak nieudanie nikt nie zapraszał na drinka. - powiedziała z zastanowieniem jakby próbowała sobie przypomnieć inne okoliczności takich zaproszeń. - No ale cóż, innych ciekawszych ofert nie dostałam więc chyba zostaje mi udać, że miękną mi kolana i przebierać nóżkami ze zniecierpliwienia. - Grey 27 powiodła spojrzeniem po skazańcach z obydwóch grup i w końcu rozłożyła ramiona by trzepnąć nimi o swoje uda. A, że miała na sobie i ten hermetyczny pancerz który ani lekki ani zbyt miękki nie był i dokompletowane rękawice to całkiem mocno stuknęło metalicznymi stopami przy tym geście.

- Dotaszczyć na taksę kogoś, kto słania się na nogach po zbyt długiej posiadówie w barze… a nie na tym polegają randki? - Sanders zrobił minę niewiniątka, niesłusznie oskarżonego o cokolwiek nieprzyzwoitego - Ale podoba mi się twój tok rozumowania, w pełni go popieram. Zwłaszcza ten fragment o przebieraniu nóżkami. Nie martw się, jestem lekarzem. - przyłożył dłoń do napierśnika - Jestem tu aby ci pomóc… dla twojego dobra - wyszczerzył się - Zobacz z drugiej strony. Przejdziesz się ze mną, rozerwiesz się. Zyskasz podwózkę do najlepszego lokalu w okolicy i jeszcze worek prezentów. Wystarczy dać sobie postawić drina i mignąć parę pięter w górę, co to dla nas.

- No cóż. Jakaż dziewczyna nie skusiłaby się na taką propozycję.
- brunetka lekko uniosła brew do góry w nieco drwiącym spojrzeniu. Chwilę przypatrywała się najpierw blondynowi, potem powiodła spojrzeniem po innych skazańcach wreszcie znowu wróciła oczami do Grey 35. - Spakowany na tą taksę? - zapytała składając ramiona na swoim napierśniku.

James mimowolnie przysłuchiwał się rozmowie pary Grey’ów, jednocześnie bawiąc się swoimi rewolwerami. Zdążył już je załadować i powierzchownie wyczyścić po ostatnim starciu.
- Nie chcę się wtrącać, ale… - odezwał się Grey 39 po chwili namysłu. - Mógłby pan zerknąć na moje rany, panie Sanders? - zapytał niby nieśmiało.

Grey 33 była niezwykle milcząca, jeśli nie liczyć kaszlnięć, zachłyśnięć się i próby walki ze świszczącym oddechem. Nie była ranna, ale krioburza dała jej się we znaki.Popatrywała na wesoło gruchających sobie Grey 27 i Grey 35 i dostawała kurwicy, bo inaczej się tego nazwać nie dało. Takiego braku profesjonalizmu dawno nie widziała.
- Grey 35 może się kurwa… - zakaszlała się znowu nim dała radę kontynuować- zajmiesz swoim oddziałem, a powyrywasz sobie dupy później, co? - warknęła w jego kierunku, bo jeśli którykolwiek żołnierz z jej oddziału zachowywałby się w ten sposób mając rannych towarzyszy obok, szybko dostałby nauczkę. Była major przede wszystkim stawiała zdrowie swojego oddziału na pierwszym miejscu, tutaj mogła tylko zaciskać zęby i kurwić w myślach.

Sanders wzruszył ramionami, robiąc przy tym zamyśloną minę.
- No cóż. Pewnie jakaś mało roztropna miałaby opory - odpowiedział Grey 27, a potem uniósł głowę słysząc swoje nazwisko. Zmarszczył brwi i uśmiechnął się, kiwając krótko głową do rewolwerowca.
- Jasne, dawaj co masz i siadaj. Nie policzę ci tym razem przyjacielskiej prowizji… dla dobrego znajomego raptem 10% od ilości posiadanego szpeju. Niech będzie moja strata - wyciągnął łapę, czekając na medykamenty… i wtedy odezwała się Grey 33.
Blondyn zmrużył oczy, słuchając uważnie, aż na koniec uśmiech przeszedł mu na bardziej zębaty.
- Grey 33 - zwrócił się do brunetki ze snajperką niższym, bardziej chrypiącym głosem - A może kurwa wyjmiesz łeb z dupy i przestaniesz się sadzić? Polepszy ci się widoczność, a to nie wojo, policja albo inne służby mundurowe. Tu nie ma hierarchii jakbyś nie zauważyła. Chuj mnie boli kim byłaś, może nawet admirałem gwiezdnej floty. Ale teraz jesteśmy równi. Ty, ja, wszyscy - zatoczył ręką koło po schronie - Jestem miłym, spokojnym człowiekiem. I pomagam innym miłym ludziom. Wnioski wyciągnij sama - machnął ręką na zakończenie.

Zoe wydawała się zupełnie nie przejęta tym jak mężczyzna bardzo próbował okazać swoje niezadowolenie zwróceniem mu uwagi. Ba, nawet zaśmiała się na jedno z jego stwierdzeń, co niestety zaowocowało napadem kaszlu u Grey 33. Kiedy zapanowała nad własnym ciałem powiedziała “lekarzowi”
- Ta masz rację złoto włosy chłopcze, to nie wojsko, policja czy inne siły militarne, w takich dawno już zarobiłbyś naganę, czyszczenie kibli szczoteczką do zębów, albo służbę w środku nocy z obchodem wokół terenu podczas burzy. W organizacji militarnej miałbyś też ludzi, którzy broniliby Twojego tyłka, tylko dlatego, że takie mają rozkazy, tutaj ich nie ma. Tak się składa, że ty potrzebujesz żeby ktoś osłaniał ci dupę, a teraz zgadnij… - tutaj brunetka uśmiechnęła się jak kot, który połknął kanarka - komu osłonię dupę.. Tobie, skoro zamiast pomóc kumplom, od których życia zależy twoja własna dupa, wyrywasz panienki, czy dajmy na to kowbojowi, który choć robi głupie rzeczy, stara się ratować resztę oddziału? W twoim zasranym interesie jest utrzymać nas przy życiu i w jednym kawałku.. bo sorry pięknisiu, ale bez nas… szybko będziesz gryzł piach - wzruszyła ramionami, jakby chciała dodać, że ona bez niego po prostu zapakuje sobie więcej stimpaków.

Stafford zręcznym ruchem zakręcił jednym rewolwerem na palcu, po czym z charakterystycznym dźwiękiem wsunął go do kabury.
- Naprawdę cieszy mnie wasza chęć do zacieśniania relacji w drużynie - odezwał się kowboj, unosząc otwartą dłoń - ale może wrócimy do tego tematu, wiecie, w bezpieczniejszym miejscu. Bo jakby nie było, trochę się nam śpieszy - dodał w najbardziej przyjaznym tonie, na jaki było go stać.

- A co było najpierw u ciebie? - Sanders wyszczerzył się jeszcze szerzej, zakładając ręce na piersi - Nagana, szczoteczka? A dopiero potem jak zjebałaś jeszcze bardziej dali ci w gratisie Obrożę? - zamrugał do kompletu, zarzucając blond rzęsami - Widać jak broniłaś komuś dupy, albo ktoś bronił tobie. Tak skutecznie, że wylądowałaś tutaj i niespodzianka! - zaśmiał się pod nosem - Nikomu tu raczej nie zaimponujesz próbami udawania w pełni profesjonalnego żołnierza, bo już nim nie jesteś. A z tego co mi się wydaje na razie ja was lepię za frajer, chociaż kiedyś musiałabyś wywalić trzy żołdy żebym ci chociaż pół szwu założył. Było, minęło - znowu wzruszył ramionami - Ale jak wreszcie wyjmiesz łeb z dupy to ogarniesz ile tu znaczy lekarz, skoro reszta pcha się po niego z bezpiecznego terenu na nasz mały, kochany kurwidołek z metanowymi chmurkami. Więc to w waszym zasranym interesie jest mnie utrzymać przy życiu… a jestem wrednym chujem. I mającym pewne standardy - przekręcił głowę do Gomes - I nauczyli mnie czytać. Każdy z nas ma kod wywoławczy Grey. Jesteśmy jednym oddziałem jak już zalatujemy trepową nomenklaturą.

- Dobra, poszyj ich jak trzeba albo nie bo nie wiadomo ile ta taksa będzie czekać. A ty złotko uważaj. Złość piękności szkodzi.
- Grey 27 machnęła ręką do blondasa i wstała z ławki na jakiej do tej pory siedziała. Wzięła swoją ciężką broń i stanęła przed drzwiami śluzy. Tylko średnio przyjemną uwagę rzuciła w stronę Grey 33.

- W naszym zasranym interesie jest przeżyć - rzuciła w kierunku Grey 35 - Ja tu kaszlę, bo osłaniałam wasze zasrane dupy, również i Twoją pięknisiu...- chciała coś jeszcze dodać ale odezwała się Grey 27 - Wiesz co suko? Idąc po wasze dupy straciliśmy dwójkę swoich, powinniście nam kurwa dziękować na kolanach, że nie zostawiliśmy was i nie zajęliśmy się własną misją, bo bez nas nie miałabyś żadnej taksówki, a sama najpewniej byłabyś już rozerwana przez uroczego xenos. Więc miej chociaż odrobinę przyzwoitości i zawrzyj gębę, kiedy nie mówi się do ciebie.

Sanders pokręcił blond głową pięknisia, a potem sapnął przez rozdęte irytacją nozdrza.
- Suk szukaj we własnym rodowodzie, a z bliższych polecam lustro - wstał powoli, zbierając przy okazji manele - Sami się tu nie wciągnęliśmy. Ani nie otworzyliśmy drzwi do tej rudery. Każda z grup coś zrobiła i każda coś straciła. Może wreszcie zaczniemy działać jak jeden zespół bez podziałów na my i oni, co? To już się kurwa robi nudne.

Pyskówka nakręcała się całkiem konkretnie i już kolejne osoby chciały włączyć swoje trzy grosze. Grey 32 postanowiła dorzucić się niecałym dolcem, którego wystrzeliła w postaci kuli z pistoletu. Zamknięte pomieszczenie, cały schron kryty metalem przepięknie pozwolił wybrzmieć niewielkiemu hukowi jaki byłby na wolnym powietrzu, w taki sposób, że siła uderzenia przygrzmociła w bębenki wszystkim zebranym. Pisk stłumił brzdęk odbijającej się o posadzkę łuski. Wbrew pozorom zapanowała cisza, przy której pistolet mógł wrócić do kolby na kamizelce.

- WYPIER*ALAĆ DWÓJKAMI - wystukała spokojnie na klawiaturze do obecnych w schronie.

- Taa. - Gomes pokiwała głową oceniając kwaśno całą zbieraninę w bunkrze. W końcu założyła swój hełm, uszczelniła go i ustawiła ciężką broń w pozycji celującą w zamknięte jeszcze drzwi. - Dawaj blondas, zawijamy się na taksę. Otwieraj. - powiedziała wskazując hełmem na panel otwierający drzwi do śluzy bunkra.

Gdzieś w tej chwili trzasnęło radio, śląc w eter skrzeczenie syntetyka po drugiej stronie.
- Zmiana planów. OCP 3 min. Przygotować się. Idziemy po was - przekaz był krótki, zaś kończyło go skrzeknięcie i równie lakoniczne - Bez wygłupów.

- Dobra, wychodzę z Grey 35. Jak dobrze pójdzie spotkamy się po drodze. Tylko nas nie rowzalcie przez przypadek.
- Grey 27 odpowiedziała szybko i krótko po czym sama wcisnęła panel otwierania drzwi i gdy się otwarły weszła do śluzy. - Idziesz blondas? - odwróciła się patrząc do wnętrza schronu na Grey 35.

Odpowiedź na to pytanie miała Grey 32. Zdecydowanie nie zgodziła się z zastaną kolejnością. Sięgnęła ramieniem medyka łapiąc go za chabety przyciągając do siebie. Postawiony opór poddał się pod siłą milczącej technik. Sanders został przyciśnięty do ściany, a Grey 27 pozostała bez pary. Nowa osoba została wytypowana skinieniem głowy, a jej kierunek do włazu zaznaczony małym ruchem drugiej ręki.

Wpierw było zaskoczenie, a zaraz potem złość. Blondas przestał się uśmiechać, zamiast tego gębę wykrzywiła mu wściekłość zmieniając ją w maskę z grubsza tylko podobną do człowieka. Zbił bezczelne, sucze łapy, urywając kontakt, a uzyskawszy odrobinę przestrzeni, odchylił kark do tyłu i wystrzelił głową do przodu, uderzając w przód głowy G32. Odległość między ciałami powiększyła się, ale lekarz nie zamierzał kontynuować i tylko ręka drgała mu to zwijając się w pięść, to prostując.
- Jeszcze raz - syknął, wziął oddech i rzucił już spokojnie - Jeszcze raz spróbujesz to cię zabiję.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172