Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2018, 15:53   #18
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Mrok. Dla przyzwyczajonej do świateł wielkiego miasta kobiety, która stała z rękami opartymi o reling promu rzecznego, miejsce do którego zmierzała stanowiło oazę mroku. Czarną niczym otaczająca ją noc. Poprzetykaną nielicznymi gwiazdami świateł, podkreślających bardziej ową ciemność, niż ją rozjaśniających. Otuliła się narzuconym na ramiona szalem. Zimno, które poczuła nie miało nic wspólnego z temperaturą, która ją otaczała. Lato jeszcze się nie poddało, uparcie walcząc z jesienią o każdy kolejny dzień, każdy liść i każdy ciepły podmuch wiatru. Walka skazana na przegraną, a jednak trwająca. Nieodmiennie, uparcie, niczym samo życie, którego każda kolejna chwila, każdy oddech były niczym innym jak potyczkami w wielkiej wojnie. A wystarczyło zaprzestać tych starań, powiedzieć sobie “dość” i porzucić ten świat. Tak łatwo można było dołączyć do tych, których się kochało i zaprzestać tej walki, oddać palmę zwycięstwa. Niestety, nie była tego typu osobą i chociaż ból trawił jej serce, jej ciało, duszę i umysł, to nadal tkwiła tu, wśród żywych.

Pokręciła głową, odrzucając od siebie niepokojące myśli. Nie powinna się na nich skupiać, dobrze o tym wiedziała. Na wypadek, gdyby ta wiedza wyparowała z jej umysłu, stale znajdował się ktoś, kto jej o tym przypominał. Prosta droga nie zawsze jest tą najlepszą. Nie zawsze prowadzi do celu, do którego chciałoby się dotrzeć, nawet wtedy gdy na dobrą sprawę wciąż nie ma się pojęcia jaki on niby miałby być. Doświadczyła w swoim życiu tak wiele, tak wiele wciąż mając przed sobą. Czy osiągnęła już swój cel? Dla niektórych oczywistym byłoby stwierdzić że tak, osiągnęła go już dawno temu, a teraz powinna odpocząć, cieszyć się swoimi zwycięstwami i pozwolić światu płynąć obok. Niestety, tu także musiała stanąć po stronie przeciwnej. Nie potrafiła odpuścić. Nie rozumiała znaczenia słowa “dość”, nie potrafiła się pogodzić z “daj sobie spokój”, z “przecież nie jest ci to potrzebne”. Cóż, było jej to potrzebne bowiem tylko to trzymało ją obecnie przy życiu, a jeżeli było coś co kochała całym sercem, a co wciąż znajdowało się w jej posiadaniu, było z nią, nie odeszło w mrok po drugiej stronie, to było to właśnie życie.


Z kolejnej fali rozmyślań, które uparcie nie chciały opuścić jej głowy, wyrwał ją dźwięk syreny oznajmiającej rychłe przybicie do brzegu. Był to idealny moment by się poruszyć, by odwrócić od świateł miasteczka i na powrót znaleźć w znanym i bezpiecznym wnętrzu samochodu.


Audi czekało na nią dokładnie tam gdzie je zostawiła, samotny, podobnie jak jego właścicielka. Jedyną żywą duszą, jaka jej towarzyszyła na promie, był mężczyzna, siedzący bezpiecznie w budce sternika i spoglądający na nią od czasu do czasu. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę że była ostatnią osobą, która jeszcze się uchowała na pokładzie. Pozostali pasażerowie dawno już zeszli na ląd, najwyraźniej nie mając zamiaru podążać wraz z nią do owej zapomnianej przez Boga mieściny. Doprawdy, ona sama także z chęcią opuściłaby prom znacznie wcześniej, tam gdzie światła cywilizacji jaśniały niczym drobne iskry nadziei, którą ze sobą niosły. Nadziei na przyjazne powitanie, na dobre jedzenie, na kulturalną rozmowę przy barze, a wreszcie na wygodne łóżko w jednym z pięciogwiazdkowych hoteli. Co prawda tu także czekało na nią łóżko i to nie w hotelu, a w domku, wątpiła jednak by było ono aż tak wygodne jak te, które oferowały znane marki hotelarskie. Z pewnością zaś nie miała co liczyć na wysokiej klasy obsługę o dowolnej porze dnia czy nocy.

W przeciwieństwie do tego, czego doświadczyła już w pierwszej chwili, w której przednie koła audi dotknęły stałego lądu. Cisza, spokój, a przede wszystkim pustka. Brak rozgadanej młodzieży wracającej z nocnych klubów lub zmieniających jeden na drugi. Brak wiecznie pędzących gdzieś samochodów wraz z rykiem ich silników i jękami wciskanych klaksonów. Nigdzie nie zawyła syrena, nigdzie nie rozległ się krzyk, śmiech, przekleństwo. Miała wrażenie że nawet psy w tym miejscu wolą trzymać się w ukryciu i udawać że nie istnieją. Prawdziwe ghost town. Stojąc na poboczu drogi wpatrywała się w świat za przednią szybą i zastanawiała co właściwie ktoś taki jak ona tu robi. Tak, wiedziała że powinna jechać, że przybyła późno, że za dnia z pewnością miejsce to wygląda przyjaźniej, jednak w tej chwili jedyne na co miała ochotę to wycofać się, wsiąść z powrotem na prom i odpłynąć. Niestety, jakby przeczuwając taką możliwość, jej jedyna, znana droga ucieczki z tego miejsca, odbiła od brzegu i popłynęła dalej swoją drogą, zostawiając ją samą.

Dalsze stanie w miejscu i rozmyślanie nad opcjami, które miała dostępne, a których wachlarz był zdecydowanie ograniczony, nie miało sensu. Westchnięcie rozerwało ciszę wnętrza samochodu, niemal przyprawiając kobietę o zawał serca. Zdecydowanie cisza ta zaczynała oddziaływać w sposób niekorzystny na jej nerwy w związku z czym skorzystała ze zbawiennej opcji jaką, dzięki bogom techniki, miała pod ręką i włączyła muzykę. Z głośników popłynęły łagodne dźwięki melodii, której wkrótce zaczęły towarzyszyć słowa. Pokrzepiona na duchu zmieniła bieg ponownie ruszyła do przodu. Ostrożność, z którą zwykle poruszała się na drogach zdawała się nie mieć sensu w miejscu, w którym jej audi zdawało się być jedynym pojazdem czterokołowym, jednak nie znaczyło to że miała zamiar z niej zrezygnować. Może i brakowało innych zmotoryzowanych, jednak miała dziwne przeczucie że wystarczyłaby chwila jej nieuwagi by doświadczyć bliższego niżby sobie tego życzyła spotkania z fauną tego miejsca. Konie, niedźwiedzie, wilki… Nie wiedziała tak na dobrą sprawę czego się spodziewać po tym miasteczku, chociaż sądząc po tym, że w otoczeniu górowały górskie szczyty i lasy zamiast wieżowców, wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Żałowała trochę że nie zaopatrzyła się w broń, chociaż nawet w jej myślach brzmiało to nazbyt paranoicznie. Nie mówiąc już o tym, że gdyby Sam dowiedziała się o takim zakupie, miałaby na swojej głowie więcej kłopotów niż miała ochotę. Nie żeby miała ochotę na jakiekolwiek kłopoty. Dość już się nasłuchała i nie bez powodu zgodziła na tą karkołomną wyprawę. Powodem tym był święty spokój. Święty spokój i brak telefonów, brak wizyt, brak maili… Niestety, Samantha wiedziała doskonale w jaki sposób namówić ją do współpracy i wykorzystywała swą wiedzę za każdym razem gdy tylko natrafia na problemy, których źródłem była jej podopieczna. Różnica wieku niestety nie miała w tej kwestii znaczenia i czasem miała wrażenie, że Sam zwyczajnie jej matkuje, a ona jej na to pozwala.

Na rozważaniach dotyczących tego, że bez dwóch zdań powinna zacząć być bardziej asertywna jeżeli chodzi o pewne osoby z jej najbliższego towarzystwa, minęła jej większość drogi. Drogi przebytej w absolutnej pustce, w bezpiecznej kapsule wnętrza samochodu, mknącego przez niekończący się mrok świata tak różnego od tego, w którym żyła, że równie dobrze mogłaby to być podróż w czasie i przestrzeni. Zatrzymała się na chwilę gdy dojechała do skrzyżowania, a przynajmniej czegoś co ewentualnie mogło za takie uchodzić. Oczywiście świateł nigdzie nie było co skłaniało do zastanowienia jak też mieszkańcy radzą sobie z poruszaniem się po drogach. Informacja o tym że znajduje się na drodze Pocztowej i biorąc pod uwagę wytyczne gps, ma skręcić w Kolejową, mówiła jej tyle co nic. Poczty nigdzie jeszcze nie wypatrzyła, chociaż możliwe że zwyczajnie ją zignorowała. Wypatrzyła za to dworzec kolejowy, a przynajmniej coś co mogło za taki uchodzić gdy koleję dopiero budowano. Po raz kolejny pomyślała, że znajduje się zdecydowanie w niewłaściwym miejscu, że powinna zawrócić i uciec tam, gdzie ktoś taki jak ona pasuje, do cudownej, rozjaśnionej blaskiem neonów cywilizacji.

Nic zatem dziwnego, że gdy w trakcie pokonywania mostu kolejowego, przerzuconego nad rzeką, którą dopiero co płynęła, ujrzała istotę ludzką, jej zaskoczenie było na tyle duże by wygrać z ostrożnością. Gdy mężczyzna, co powinno dodatkowo ową ostrożność pobudzić, zamachał by się zatrzymała, uczyniła to niczym posłuszne dziecko przyzwyczajone do tego że dorosłych się słucha. Radość ze spotkania drugiego człowieka była na tyle duża, że przywołała na jej usta przyjazny uśmiech, który powitał nieznajomego gdy ten zbliżył się do drzwi samochodu. Jako że uczynił to od strony pasażera, uchyliła nieco szybę by móc z nim swobodnie rozmawiać i wychyliła się w jego kierunku, zanim jeszcze zdążył podejść na tyle blisko by położyć dłonie na szybie. Słowa jednak, które zdążyły się już uformować w jej umyśle, nigdy nie opuściły ust, zatrzymane tam przez coś, co nie miało przecież prawa się wydarzyć. Mężczyzna, nieznajomy, bratnia dusza w tej pustce i tym mroku, miast wydobyć z siebie przyjazne słowo, przebił się gołymi rękami przez szybę i wbił palce w drzwi, wyrywając je w następnej sekundzie, zupełnie jakby były wykonane z tektury, cienkiego papieru, a nie stali. Szok sprawił że przez chwilę, trwającą w jej niedowierzającym oczom umyśle nieskończenie długi czas, tkwiła w miejscu z przyklejonym do twarzy uśmiechem i powoli gasnącą nadzieją, jaką samotna istota czuje spotykając drugą, równie samotną, wędrującą w mroku nocy.

Szok minął jednak, szybko zastąpiony strachem. Samotność była mu towarzyszką, wspierającą i dodającą siły, gdy zmuszał ciało do poruszenia, do spięcia mięśni i naciśnięcia pedału gazu, do odrzucenia niepokoju o los nieznajomego i skupienia się na egoistycznej myśli prowadzącej do jedynego, właściwego w tej chwili wniosku. On albo ona. Kalkulacja była prosta, a wynik oczywisty. Jej życie liczyło się bardziej, jego waga przygniatała konsekwencje. Nie bacząc na to czy jej działanie nie zakończy się dla mężczyzny poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi, wystrzeliła do przodu zmuszając silnik do skorzystania z pełni jego możliwości. I tylko jej spojrzenie uciekło ku lusterku by odruchowo sprawdzić czy zagrożenie nie podąża jej śladami. Zagrożenie, które było w stanie wyrwać drzwi z samochodu, a zatem nie wykluczone było i to, że potrafiło także poruszać się z szybkością przekraczającą możliwości normalnego człowieka.

Oczy ponownie przekazały umysłowi obraz, który nie miał przecież prawa istnienia. Mężczyznę odrzuciło, widziała to dokładnie w blasku tylnych reflektorów. Odrzuciło go chociaż nie upadł, a jedynie zachwiał się. Nie to jednak sprawiło, że przez chwilę w jej umyśle zakrólowała wizja pokoju bez klamek. Nieznajomego otaczały cienie. Rzecz niezrozumiała, nierzeczywista, nie mogąca mieć miejsca, a jednak wyraźnie widoczna. Kotłowały się wokół niego niczym walczące ze sobą kocury. Owijały, jakby chciały otoczyć kokonem. Umysł uparcie starał się walczyć z tą wizją, jak i tą, która nastąpiła gdy światła reflektorów uderzyły w nieznajomego. Cienie, jakkolwiek by nie było ciemno to jednak wyraźnie widoczne, zaczęły parować, niczym rosa dotknięta promieniami porannego słońca. Unosiły się w górę znikały, rozpływały na wietrze aż wreszcie te, które jeszcze pozostały, prysły niczym bańka mydlana, pozostawiając samotną postać zanikającą powoli w oddalającym się blasku reflektorów.


Samochód nie zwalniał jeszcze przez dobrą chwilę, mknąc po pogrążonej w ciemności, pustej drodze. Nie miała dość siły woli by zluzować nacisk stopy, uparcie starającej się przebić aż do asfaltu. W końcu jednak rozsądek zaczął powracać podpowiadając jej że taka jazda skończyć się mogła tym samym, czym mogło się skończyć pozostanie w miejscu, na owym moście. Zwolniła więc, chociaż nie przestawała co chwilę zerkać w lusterko by upewnić się, że napastnik z całą pewnością za nią nie podąża. Po chwili także dotarło do niej skąd bierze się ów ból w piersi. Oddech, jakże zwyczajna, niedoceniania na co dzień, automatyczna czynność. Nie wymagał stałej kontroli, po prostu był i tylko w chwilach takich jak te, gdy umysł zaprzątały myśli o wiele istotniejsze, myśli mające na celu zapewnienie przetrwania, przypominał on o tym, że jednak jakaś część owego umysłu powinna się na nim skupiać. Pierwszy haust, dawka życiodajnego powietrza, dowód na to że faktycznie żyje, że ocalała, że kolejna bitwa została wygrana. Po nim zaś kolejne, niekontrolowane bowiem owa kontrola wciąż znajdowała się w stanie wysoce chaotycznym, dyktowanym przez szok jakiego doświadczyła. Dreszcze wstrząsnęły ciałem, zmuszając ją niemal do tego by się zatrzymać. To nie mogło się wydarzyć, nie miało prawa się wydarzyć, a jednak wystarczyło jedno spojrzenie na prawą stronę by udowodnić jej w sposób niezaprzeczalny, że wszystko to, co próbowała wyrzucić z myśli, o czym już starała się zapomnieć, z całą pewnością miało miejsce. Gps uparcie nakłaniał do zawrócenia, jednak niewielkie urządzenie nie mogło wygrać z napędzaną strachem wolą człowieka. Jechała dalej, przed siebie, aż dotarła do czegoś, co jak miała nadzieję było miejscem, w którym mogła uzyskać pomoc. “Modrzewiowe Zacisze” było, wedle znaku który skierował ją w to miejsce, terenem kempingowym i bez wątpienia, gdy tylko podjechała pod budkę strażnika, takowym było o czym świadczyły przyczepy. Czy było tam coś jeszcze, tego nie była w stanie dostrzec bowiem najwyraźniej w miejscu tym, jak i w całej okolicy, zapomniano zamontować latarnie. Dla niej jednak liczyło się przede wszystkim to, że w budce strażnika ktoś był i że jaśniało z jej wnętrza światło, czyli coś o co w tej okolicy było nad wyraz trudno.

Po krótkiej rozmowie, w trakcie której stale miała nieprzyjemne wrażenie, że człowiek twierdzący że jest właścicielem tego miejsca, uważa ją za wariatkę, udało się jej wynająć przyczepę na jedną noc. Evans, takie bowiem podał jej nazwisko, przekazał jej klucze, które powinny podobno pasować do jednej z nich, które to odebrała, zauważając przy tym z irytacją, że dłonie wciąż się jej trzęsą. Zanim jednak wjechała na teren “Modrzewiowego Zacisza”, skorzystała z tego że jest w towarzystwie drugiego człowieka, który najwyraźniej nie wykazuje się nadnaturalnymi mocami i nie ma zamiaru doszczętnie zdewastować jej samochodu i zająwszy ponownie miejsce na fotelu kierowcy, zadzwoniła tam, gdzie powinna przede wszystkim zadzwonić. Na policję. Po kilku sygnałach odezwał się zblazowany głos.

- Sierżant Cartier, policja Lake Hills, słucham?

- Chciałabym zgłosić… - zamilkła bo wcale nie była pewna jak powinna określić to co się stało. - Uszkodzenie samochodu i napaść - zdecydowała w końcu, wcześniej posiłkując się głębokim wdechem, którego zadaniem miało być uspokojenie nie tyle nerwów, co przede wszystkim głosu, który drżał jej mniej więcej tak samo jak dłonie o ile nie bardziej.

- Słucham, proszę dokładnie opisać zajście.
Dokładnie opisać zajście… Przed jej oczami przewinęły się obrazy wspomnianego wydarzenia, które wolałaby jednak wymazać ze swojej pamięci, czego jednak nie potrafiła, a wręcz im bardziej się starała tym głębiej się w tą pamięć wrzynały.
- Więc… - zaczęła ponownie i ponownie urwała. - To było na moście. Tym nad rzeką. Jechałam drogą do… Jak się to miejsce nazywało… Do “Bliżej Natury”! - westchnęła z ulgą, że nazwa zaskoczyła na miejsce i nie musiała tłumaczyć niczym idiotka. - Ten mężczyzna wyszedł zza filara i pomachał więc zwolniłam, sądząc że może potrzebuje pomocy, a on nie dość że wybił szybę w moim samochodzie to jeszcze chwycił za drzwi i je wyrwał… - zakończyła, próbując opanować oddech i łzy, które nie wiadomo dlaczego zaczęły napływać jej do oczu. Po drugiej stronie zapadła cisza.

- Że co zrobił?!

- Rozbił szybę i wyrwał drzwi - powtórzyła najspokojniej jak była w stanie. - Nie wiem do czego by się posunął gdybym tam została i nie miałam zamiaru się przekonywać więc odjechałam najszybciej jak się dało. Jestem pewna że dałoby się go jeszcze złapać gdyby wysłać funkcjonariuszy od razu. Ten człowiek jest niebezpieczny!

- Emmm… Tak… Oczywiście… Za chwilę wyślemy… wszystkich. Proszę zachować spokój i… pozostać w jakimś… spokojnym miejscu. Proszę powiedzieć gdzie pani obecnie przebywa.

- W… “Modrzewiowym Zaciszu” - podała nazwę zerkając jeszcze raz dla pewności na tablicę przypiętą do ogrodzenia. - Zamierzam zatrzymać się tu na noc. Byłabym wdzięczna o informacje na temat postępu poszukiwań. Jak rozumiem wkrótce pojawi się ktoś, kto spisze moje zeznania i zrobi zdjęcia uszkodzeń czy też sama mam się zająć tym ostatnim?

- Tak, tak, zjawimy się wkrótce. W razie dalszych kłopotów proszę dzwonić - powiedział sierżant Cartier i rozłączył się.

Słysząc sygnał przerwanej rozmowy jeszcze przez chwilę wpatrywała się z rosnącym niedowierzaniem w przednią szybę. Nawet nie zapytano jej o nazwisko ani o rysopis tego osobnika. Boże, gdzie ona wylądowała?! Nie wspominając już o tonie całej rozmowy, który pozostawiał wiele do życzenia. Nigdy jej jeszcze nikt tak nie potraktował. Równie dobrze mogliby wprost powiedzieć, że uważają ją za wariatkę i odesłać do odpowiedniego szpitala. Nagły spazm gniewu sprawił że zacisnęła palce na telefonie i zaciskała aż poczuła w nich ostry ból. Nie było sensu marnować nerwów na niekompetentne osoby. To czego teraz potrzebowała to chwili ciszy i spokoju. Zabawne, dopiero co właśnie na nadmiar owej ciszy i spokoju narzekała.

Niestety, rozmowa z policją nie miała być ostatnią przykrą niespodzianką tego późnego wieczoru, a właściwie to już środka nocy. Kolejną okazał się system zabezpieczenia, jaki został zainstalowany w wypożyczonej przez nią przyczepie. System, a raczej jego brak, bo kłódkę którą zastała u drzwi wejściowych, ciężko było nazwać jakimkolwiek zabezpieczeniem. No, chyba że się żyło w średniowieczu. Stojąc przed owym, nader jawnym dowodem zacofania tej mieściny, miała ochotę usiąść i płakać. To wszystko po prostu nie mogło się dziać. To miał być wyjazd, który powinien jej pomóc z problemami. Miał jej pomóc otrząsnąć się po tragedii, która roztrzaskała jej życie w drobne kawałeczki i zostawiła po sobie ogromną, ziejącą pustką dziurę w sercu. Wszystko zaś co spotykało ją od chwili, w której postawiła stopę na terenie Lake Hills, sprawiało że czuła się coraz gorzej i coraz mocniej pragnęła wrócić do swojego normalnego życia. Coraz bardziej także żałowała że zgodziła się na to wszystko.

Jako że nie mogła tak po prostu stać przed drzwiami całą noc, odważyła się w końcu włożyć klucz do zamka i przekręcić go. Wnętrze przyczepy było niemal dokładnie takie jak się obawiała. Nie rozumiała jak ludzie byli w stanie żyć w takiej ciasnocie. Ona by nie potrafiła, tego była pewna. Nigdy co prawda nie cierpiała na klaustrofobię, teraz jednakże podejrzewała że istniało spore prawdopodobieństwo iż takową posiadała. Gdyby nie to, że spanie w samochodzie nie wchodziło nawet w grę, wyszłaby i nawet się nie odwróciła by spojrzeć po raz drugi na tą klitkę, która ilością oferowanej przestrzeni pasowała bardziej dla zwierzęcia i to niewielkiego, niż dla człowieka.
Zebrała się w sobie i pokonała niechęć oraz uprzedzenie do miejsca, w którym miała spędzić noc. Nie mogła zostawić bagaży w samochodzie więc musiała je przetransportować do przyczepy. Sama… Gdzie boy hotelowy, czy chociażby portier. Gdzie obsługa która przecież powinna być wliczona w cenę. To było tak oczywiste, tak doskonale znane i takie normalne że brak owych dodatków sprawiał, że całkiem gubiła się w świecie, w którym wylądowała. Nawet nie mogła zamówić przekąski przed snem, którą dostarczono by jej na srebrnej tacy. Cóż, po prawdzie to nawet nie miała ochoty na jedzenie w tej chwili, więc ewentualnie mogła przymknąć oko na ów brak, jednak na inne braki? Wanna? Przestronna kabina prysznicowa? Szerokie łóżko? Miękki dywan na podłodze. Pierwszej klasy kawa w ekspresie…
Czując narastający ból głowy podjęła desperacką próbę sprawienia stworzenia wokół siebie względnie normalnych warunków do życia. Wyjęła laptop i paczkę suszonych owoców, które wzięła ze sobą, a które lubiła podjadać w trakcie pracy i poza nią. Starając się nie dostrzegać stanu oraz ciasnoty łazienki, obmyła się i przebrała w piżamę. Z walizki wyjęła także szlafrok i opatuliwszy się nim usiadła ostrożnie na łóżku by je wypróbować. Była pewna że istniały mniej wygodne, jednak osobiście nigdy nie miała okazji z takowych korzystać więc to że materac nie ugiął się pod jej ciężarem było dla niej niezbyt przyjemną nowością. Nie chciała nawet myśleć z czego był wykonany, bojąc się dowiedzieć że wypchano go skórami zwierząt czy czymś podobnym.

Cudem udało się jej uzyskać połączenie z internetem, za co omówiła krótką, dziękczynną modlitwę, którą kiedyś, gdy była jeszcze dzieckiem, nauczyła ją babka ze strony ojca, kobieta na równi bogobojna i żądna krwi, szczególnie tej, która płynęła w żyłach konkurencji. Najpierw sprawdziła pobieżnie maile, a następnie stworzyła własny i wysłała własny, który bardzo dobitnie informował Samanthę o tym, że pomysł na który wpadła był najgorszym na jaki mogła wpaść, a także o wszystkich nieprzyjemnościach które spotkały jej klientkę od chwili, w której w ogóle zgodziła się na cały wyjazd. Po tych czynnościach nie pozostawało nic innego jak tylko spróbować dokonać niemożliwego i wygodnie ułożyć się na łóżku, a następnie możliwie szybko zasnąć. Niestety, łatwiej było mieć nadzieję na sukces, niż faktyczny sukces osiągnąć. W obu przypadkach.


Nic zatem dziwnego, że gdy w końcu się jej udało zasnąć, nie była szczególnie zadowolona z faktu, że tuż po owym zaśnięciu została obudzona i to przez głośne walenie do drzwi. przez pierwszych kilka chwil nie mogła sobie przypomnieć gdzie właściwie się znajduje i dlaczego całe ciało ją boli, a przecież dopiero co wymieniła materac w swoim łóżku na taki, który właśnie wszelkim takowym bólom miał zapobiegać. Dopiero po dobrych kilku chwilach dotarło do niej że nie znajduje się w swojej sypialni, a dobijaniu się do drzwi towarzyszy czerowno-niebieski blask, rozjaśniający wnętrze przyczepy.
Przetarła oczy, poprawiła włosy i piżamę na tyle by nie straszyć swoich gości i owinąwszy się dodatkowo szlafrokiem, wyszła im naprzeciw, otwierając drzwi z miną jasno mówiącą co sądzi na temat zjawiania się tak późno, a przy tym o tak wczesnej porze. Przed wejściem, w jasnym snopie światła przednich reflektorów samochodowych stało dwóch policjantów w zgniłozielonych mundurach. Jeden z nich, młody i gładko ogolony, zaś drugi nieco starszy z krótką szczeciną na lekko zaokrąglonej twarzy.

- Dobry wieczór, sierżant Cartier i sierżant Haldridge - przedstawił siebie i swojego towarzysza pierwszy z nich. Obaj wyglądali, jakby przybyli na zesłanie do ciężkich robót.
- To pani do nas dzwoniła?

- Tak - potwierdziła, mierząc obu uważnym spojrzeniem, starając się przy tym powstrzymać niechęć, która naturalnie zrodziła się po tym jak została poprzednio potraktowana przez jednego ze stojących przed nią funkcjonariuszy. - Jakiś czas temu - dodała, nie kryjąc swego zadowolenia. - Ta noc musiała być nader obfitująca w nagłe wypadki skoro tak długo zajęło panom dojechanie do tego miejsca. Samochód stoi tam - wskazała na swoje audi, zaparkowane tuż przy przyczepie i raczej trudne do przegapienia. - Jak panowie sami mogą zauważyć, brakuje mu drzwi od strony pasażera - podpowiedziała, na wypadek gdyby sierżant Cartier zapomniał już dlaczego w ogóle do nich dzwoniła.

- Bill… Tu brakuje drzwi! - zauważył zaskoczony Haldridge, gdy podszedł do samochodu. Jego towarzysz natychmiast poszedł także spojrzeć na coś, czego najwyraźniej się nie spodziewał.
- Jest pani pewna, że nie zostały urwane przy cofaniu?

Nie mogła się powstrzymać przed przewróceniem oczami i ciężkim westchnięciem.
- Nie chciałabym panów pouczać w kwestii wykonywanej pracy, jednak gdyby drzwi zostały wyrwane przy cofaniu to nie sądzą panowie że szkło z rozbitej szyby wylądowałoby wtedy na ulicy czy chodniku, a nie we wnętrzu samochodu? Powinna też zostać jakaś rysa na masce, a o ile mi wiadomo takowych nie ma. Ewentualnie przy uderzeniu powinna pęknąć szyba w tylnych drzwiach, chociaż tu akurat ze mnie żaden ekspert nie jest - dodała, przywołując na usta w miare przyjazny aczkolwiek niezbyt szeroki uśmiech. W nocy, gdy próbowała usnąć przemyślała całą sytuację oraz to co się stało więc była w stanie rozmawiać spokojnie i jak na dobrze wychowaną osobę przystało.
Policjanci natomiast spojrzeli po sobie, a następnie do wnętrza. Cartier wrócił pod wejście do przyczepy z notatnikiem i długopisem w dłoni.
- Mówiła pani, że stało się to…
Wyraźnie próbował sobie przypomnieć rozmowę sprzed kilku godzin.
- … na moście. Zacznijmy od pani imienia i nazwiska oraz dokumentu tożsamości.

Dalsza część przesłuchania przebiegła już tak, jak powinna przebiec, a przynajmniej jak wyglądało to zwykle w serialach czy filmach. Niewyspana i zmęczona musiała ponownie przejść przez wypadki na mości, opisać sprawcę i podać całą masę niekoniecznie istotnych szczegółów, które jednak najwyraźniej dla funkcjonariuszy istotne były. Gdy na chwilę przerwali kątem oka dostrzegła dziwne zachowanie cieni, kłębiących się poza snopami światła reflektorów samochodu policyjnego i tym, padającym z drzwi w których stała i ani myślała ich opuszczać. Nie wiedzieć dlaczego ale obskurna przyczepa wydawała się jej o wiele bezpieczniejszym miejscem niż świat na zewnątrz, nawet biorąc pod uwagę obecność dwójki policjantów. O cieniach jednakże nie wspominała, zarówno tych, które otaczały napastnika, jak i tych, które zaobserwowała w trakcie składania zeznań. Szok minął już w znacznej części i powróciła zdolność racjonalnego myślenia. Nie spieszyło się jej do zmiany adresu zamieszkania na taki bardziej szpitalny, nie ważne z jak dobrą opieką. Z tego też powodu postanowiła owe szczegóły zostawić dla siebie i zrzucić je na karb zmęczenia i nerwów, czyli zrobić to co normalna, zdrowa na umyśle osoba zrobić powinna.

Zanim funkcjonariusze odjechali, wyłudziła od nich informację na temat mechanika, chociaż miała dziwne wrażenie, że jej oczekiwania względem możliwości tej osoby znacznie przekraczały te, jakimi dysponował. Przynajmniej sądząc po minach obu panów mundurowych gdy usłyszeli, że chce by drzwi naprawiono jeszcze tego dnia. Dla niej osobiście takie wymaganie nie było szczególnie wygórowane. Była pewna, że gdyby zażądała tego samego w Ottawie, jej życzenie zostałoby spełnione. Oczywiście, szła by za nim spora suma pieniędzy, te jednak nie stanowiły dla niej problemu. Tu jednakże obawiała się że mogą nie wystarczyć, co dla niej osobiście było nie do pomyślenia, jednak możliwość taką brała pod uwagę. W końcu znajdowała się w dziczy na końcu świata, zatem szanse na porządną obsługę były raczej znikome.

Po odjeździe gości, kiwnąwszy głową zaspanym ciekawskim, którzy wyłonili się z sąsiednich przyczep i namiotów, wróciła do środka i zatrzasnąwszy za sobą drzwi zastanowiła się co właściwie powinna dalej zrobić. jedynym rozsądnym wyjściem, biorąc pod uwagę godzinę, wydawała się drzemka. Sprawdziła jeszcze maile, co nie obyło się bez długiego czekania na wyjątkowo żałosne połączenie z internetem. Oczekiwanej odpowiedzi od Sam, jak zresztą się spodziewała, jeszcze nie było. Na resztę wiadomości nie musiała odpowiadać od razu, tym bardziej że wszyscy znajomi i rodzina wiedzieli doskonale że przez najbliższe dni czy nawet tygodnie, mógł z nią być raczej słaby kontakt.


Jak postanowiła, tak też zrobiła. Kolejne dwie godziny spędziła na nieudanych próbach pogrążenia się w błogim śnie. Niestety, musiała jej wystarczyć żałosna namiastka owego snu polegająca na bezczynnym leżeniu z zamkniętymi oczami i snuciu planów na kolejne godziny oraz wspominaniu dni gdy wszystko było jeszcze takie jak powinno, wręcz idealne, gdy spoglądało się z perspektywy minionych miesięcy. Myśli te tym bardziej w zaśnięciu nie pomagały więc w końcu poddała się i wstała.
Poranna toaleta zabrała jej zdecydowanie więcej czasu niż powinna o co bez szczególnych wyrzutów sumienia obwiniała braki jakich nie brakowało wyposażeniu przyczepy. Marzenia o wannie i dostosowanej do używania przez ludzi łazience, były wszystkim co w obecnej chwili mogła zrobić. Na szczęście nie miała spędzić w tej obskurnej puszce ani chwili dłużej. W “Bliżej Natury” czekał na nią jej domek, do którego powinna dotrzeć wczoraj gdyby nie wydarzenia na moście. Gdy tylko odda samochód do naprawy i posili się czymś zdatnym do jedzenia oraz rozbudzi filiżanką kawy, spróbuje w jakiś sposób dotrzeć do tego miejsca. Nie była co prawda pewna jak bowiem wątpiła by w tym miejscu funkcjonowały taksówki. Co najwyżej mogła liczyć na wóz czy wręcz koński grzbiet. Po raz kolejny zadała sobie pytanie o to, co ona właściwie w tym miejscu robiła.

Gdy już się ogarnęła i spakowała z powrotem swoje walizki do bagażnika samochodu, zamknęła przyczepę ponownie tak, jak ją zastała, czyli na kłódkę, wciąż niedowierzając że w taki właśnie sposób rozwiązano problem zabezpieczenia owego przybytku. Wyjeżdżając z terenu kempingowego oddała klucz właścicielowi dziękując mu za pomoc i przepraszając ponownie za kłopot który sprawiła, chociaż wcale nie czuła ani wdzięczności ani konieczności dla takich przeprosin. Wychowanie jednak nie pozwalało jej na odpowiedzenie nieuprzejmością na podaną jej, pomocną dłoń. Wszak wcale nie musiał jej tej obskurnej przyczepy wynajmować, tym bardziej że zjawiła się w środku nocy i bez rezerwacji.

Kolejnym miejscem, do którego chciała zawitać był warsztat mechaniki, znajdujący się, wedle słów policjantów, na rogu ulicy Zachodniej i Wahkam. Gps na szczęście działał poprawnie więc nie sądziła że będzie miała jakieś problemy z dotarciem, chociaż konieczność ponownego przejazdu nieszczęsnym mostem nie sprawiła jej żadnej przyjemności. Z pewnym żalem zauważyła że wyrwane drzwi zniknęły. Miała pewne podejrzenie, że gdyby je miała, naprawa mogłaby przebiec znacznie szybciej niż przy ich braku. To jednak miało się dopiero okazać. Pewnym było jedno, a mianowicie to, że nie mogła jeździć samochodem w którym owych drzwi nie było.
Pod warsztat zajechała nieco po godzinie siódmej trzydzieści. Wyłączyła silnik i z nadzieją w sercu oraz portfelem zawierającym karty kredytowe i gotówkę, udała się do drzwi wejściowych.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline