Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2018, 19:52   #282
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - Przyloty i odloty (37:00)

“Przeżyć tutaj można było tylko w grupie. Blask działał jak każdy drapieżnik wybierając najpierw najsłabszych.“ - “Szczury Blasku” s.25




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0




Zagrożenie potrafiło przyjść z najmniej spodziewanej strony. A na dnie tego krateru uderzeniowego Yellow 14 który stał się głównym ośrodkiem cywilizacji ludzi tego terraformowanego globu już potrafił on przekraczać wszelkie normy zdziwienia i formy jaką potrafił przybrać. Tak też było i tym razem. Zagrożenie przyszło z najmniej oczekiwanej strony. Choć jak zwykle nic go z początku nie zapowiadało.

- Otwarte. - dla uzdolnionej informatyczki choć zamknięcie kapsuły stanowiło pewne wyzwanie które w momencie zagrożenia mogło zablokować drogę do środka na ten krytyczny moment to jednak teraz, w chwili względnego spokoju, gdy użyła swoich hakujących programów z magicznego pudełka przymocowanego na ramieniu i nic nie próbowało rozpruć jej pleców wystarczyło parę chwil by pokonać elektroniczne zabezpieczenia i otworzyć zasoby Greenpoint 5.

Wnętrze kapsuły było częściowo rozwalone i zawartość jak zwykle częściowo powypadała z szafek i uchwytów. Ale dla ludzi bezustannie zaangażowanych w kolejne walki które nieuchronnie musiały zużywać zasoby wszelakie taka kapsuła to była jak manna z nieba. - Najpierw hermetyki i butle z tlenem. - przykazał kpr. Mahler zarządzający widocznie tym pododdziałkiem improwizowanym ze służb wszelakich podobnie jak i cała ta wojskowo - policyjna zbieranina na lotnisku.

Znaleźli trzy komplety, dwa średnie i jeden ciężki. Mieli więc komplet na trzy osoby zdolne wytrzymać w trującym a nawet beztlenowym środowisku. Zestawy te czym prędzej przeniesiono co strażackiej ciężarówki która skoro było względnie bezpiecznie podjechała bliżej by skrócić dystans do noszenia.

Skoro poszło bez większych trudności żołnierze wpadli w zgrabny i sprawny rytm przenosząc materiał wojenny z kapsuły do ciężarówki. Rzucali je gdzie popadło, do szoferki, kabiny, co się dało to do skrytek wozu bo mimo wszystko spieszyli się z jednej strony a z drugiej wóz strażacki był specjalistycznym wozem i do czegokolwiek innego poza swoją specjalizacją średnio się nadawał. I wtedy, gdy już po siedzeniach, pace, leżał chaotycznie załadowany sprzęt, gdy magazynki i granaty leżały na płycie lotniska gdy osunęły się z ciężarówki, gdy żołnierze albo wracali albo zasuwali z lub do kapsuły pocąc się w rozgrzanym żelbecie tropikalnego południa a wciaż się spiesząc byzdążyć przed nadciągającym metanowym zagrożeniem, właśnie wtedy objawiło się niebezpieczeństwo.

Niedaleko słychać było odgłosy walki. Charakterystyczne, tak bardzo znane odgłosy uzbrojonej grupki ludzi prowadzącej w dżungli desperacką walkę w dżunglowych warunkach. I ten cholernie znajomy skrzek xenos. Sylwetki żołnierzy zamarły a głowy odwróciły się ku skraju dżungli. Greenpoint 5 był położony na skrajnie wschodnim fragmencie lotniska, z przeciwnej niż niedawno wyjeżdżali czy wracali Blacki na RM1 czy jeszcze wcześniej z wyprawy na most kolejowy. Ciemnozielona ściana dżungli nie zdradzała przed wzrokiem ludzi swoich sekretów. Ale z powodzeniem robiły to HUD-y. Na wyświetlanej mapie migało oznaczenie Grey 800. Z tego krańca lotniska i chyba w ogóle najbliższe lotniska grupka skazańców jakiej udało się wylądować. Mundurowi zawahali się wyraźnie patrząc na siebie z niepewnymi minami.

- To tylko Parchy. Może któremuś się uda. - powiedział któryś z wahaniem. Wydawało się jednak, że przedstawia zdanie nie tylko swoje. Część głów w hełmach pokiwała twierdząco, ktoś odwrócił się do dżungli plecami sięgając po skrzynkę z amunicją, inni wydali twierdzące pomruki.

- No właśnie. Zrzucili ich tu by zdechli za nas. Chyba nie będziemy zdychać za nich co? - dorzucił inny marine krzywiąc się z niechęcią. Wedle HUD do tych skazańców było tak ze 100 - 200 m otwartego terenu wokół lotniska zrytego jedynie lejami po bombardowaniu i ciałami xenos. Ale potem było jeszcze kilkaset metrów połamanej dżungli bez żadnego wsparcia z powietrza czy artylerii. A dżungla od rana stała się domeną xenos. I mieli jeszcze ten metanowy oddech na karkach. Więc rachunki nie były zbyt różowe by skłaniać się ku interwencji. Wszyscy pewnie widzieli ciężarówkę jaka została po RM1 i znoszone okaleczone i martwe ciała.

- Ej! - rzucił ostro Mahler patrząc wyzywająco na tego ostatniego marine i gdy ten uniósł pytająco brwi w zdziwieniu Johan wskazał na stojącą obok Brown 0.

- Ale chodziło mi o nich a nie o nią. - wyjaśnił trochę zmieszany kolega po fachu wskazując brodą odpowiednio na Vinogradovą i na skraj dżungli gdzie wciąż dobiegały odgłosy walki. Po chwili refleksji wszyscy spojrzeli na kaprala marine który był tutaj osobą dowodzącą. Ten widocznie miotał się między tymi sprzecznościami. Przeczesał palcami meszek na głowie próbując się skoncentrować na tym co powinien zdecydować.

- Hej, zobaczcie! Nasi wracają! - krzyknął któryś z mundurowych i wskazał w niebo. Tam na horyzoncie, nad ścianą złowrogiej dżungli widać było kilka stabilnych punktów. Zbyt duże na ptaki czy inne latadła więc musiały to być wytwory ludzkich rąk. Na twarzach i w głosie żołnierzy, marine i gliniarzy zagościła ulga. Ten moment ulgi też przyniósł ze sobą nowe zagrożenie. Takie jakiego nikt się nie spodziewał.

- O cholera… - Maya usłyszała komentarz Johana gdy z nim i nią na prywatnej linii połączyło się Gniazdo spiętym głosem srg. Johnson. Ledwo Johan zdążył oficjalnie połączyć się z centralą, zameldować o sytuacji na skraju lotniska i prosić o wytyczne.

- To z kosmoportu! Szukają was! Mahler zawijaj się w teren! Maya do mnie, będą ich szukać w systemie! Wracaj natychmiast i namieszaj co się da! - syknęła alarmująco zdenerwowana blondwłosa sierżant. To pomogło kapralowi podjąć właściwie decyzje.

- Ty, i ty! Bierzcie Mayę na wózek i natychmiast zasuwajcie do terminala! - kpr. Mahler błyskawicznie rozporządził swoim niewielką Brygadą RR.

- Ale jeszcze nie przenieśliśmy wszystkiego a większość jest na ciężarówce. - zwrócił mu uwagę jeden z szeregowców bo dotąd większość rzeczywiście lądowało w wozie strażackim a na znaleziony niedaleko prosty wózek elektryczny coś co dopiero planowali zmajstrować coś w rodzaju przyczepki.

- To wrócicie później! A teraz jazda! - krzyknął rozsierdzony kapral i maszyna wojskowa ruszyła. Tak samo jak zawarczała odpalona cięzarówka. - Mayu, ja muszę lecieć. Ale wiesz, uporamy się to zaraz wrócimy no nie? Na jakąś kawę czy co. A weź tu poczaruj jak umiesz i skitraj chłopaków bo chuj wie co z nimi zrobią jak ich dorwą. - powiedział zatrzymując się na chwilę przed nią i biorąc ją w ramiona. Wypatrywał czegoś na dnie jej oczu a potem ją pocałował. Mocno i desperacko wpijając się w jej usta. I zaraz potem był już tylko tył odjeżdżającej w kierunku ściany dżungli wozu strażackiego i dwóch żołnierzy na częściowo załadowanym wózku gotowych zawieźć Mayę i część rzeczy z kapsuły do centrali. To zdawało się być wieki temu. Z jakieś kilka, na rozgrzanej tropikiem płycie lotniska. Gdy wcześniej widoczne nad dżunglą punkty zmieniły się już w rozpoznawalne maszyny ludzi.


---

Teraz Brown 0 siedziała przy konsolecie która już jakby trochę reszta obsady jej oddała na własność a sami też siedzieli przy “swoich”. Teraz zaś znowu mieli okazję wyprężoną na bacznosć st.srg Johnson. Zupełnie jak wcześniej podczas holopołączenia ze sztabem w kosmoporcie. Tylko teraz rozmówca był na żywo.

- Czyli żołnierze i oficerowie których pani zadaniem było zabezpieczyć do transportu nie są zabezpieczeni do transportu. - wysoki, i patykowaty mężczyzna przechadzał się swobodnie po terminalu wieży i wydawał się wprowadzać aurę strachu do tego pomieszczenia. Mogły to robić emblematy MP i oznaczenia kapitana jakie miał na swoim mundurze i pancerzu a może to było coś w nim samym. Reszta obsady wydawała się choćby głębiej odetchnąć. Pocili się obficie, zwłaszcza, że łączyła ich więź winowajców. I zdawali sobie sprawę, że pewnie ten facet z MP też jeśli jeszcze nie wie to przynajmniej to podejrzewa. Na początek wziął jednak w magiel osobę dowodzącą obroną lotniska czyli właśnie st.srg Johnson. Ta stała właśnie wyprężona jak na defiladzie, czerwona na twarzy i z widoczną błyszczącą od potu twarzą winowajcy.

- Podsumowując kapitan Hassel i kapral Mahler są obecnie na misji bojowej więc są obecnie nieuchwytni. A miejsce pobytu porucznika Hollyarda, kaprala Patinio i Sary MacKenzie nie jest pani obecnie znany. Czy dobrze to rozumiem? - zapytał oficer żandarmerii wojskowej nagle zatrzymując się i robiąc obrót w stronę wyprężonej na baczność blondynki w ciężkim pancerzu.

- Tak jest, panie kapitanie! - krzyknęła służbiście blondynka idąc w zaparte. Kapitan pokiwał ze zrozumieniem głową i wolno pokonał te kilka kroków do nieruchomo stojącej sierżant. Całość wyglądała tak, że nie wróżyło to jej nic dobrego.

- Czyli na 5 osób jakie miała pani przygotować do transportu… - mężczyzna uniósł nagle dłoń z rozcapierzonymi palcami. Niby zwykły gest ale w tak napiętej sytuacji odruchowo przychodziło na myśl, że może ją trzasnąć tą ręką. On jednak zatrzymał tą dłoń o kilkanaście centymetrów od jej twarzy z tymi rozcapierzonymi palcami. - Mamy przygotowanych do transportu 0. - powiedział zaciskając dłoń w pięść. Też o kilkanaście centymetrów od twarzy poczerwieniałej sierżant. Blondynka nic nie odpowiedziała ale gruba kropla potu zaczęła ściekać z linii włosów po krawędzi jej szczęki. - Ciężko to uznać za wykonanie zadanie pani sierżant. Właściwie można już podpasować pod nieudolność. Albo sabotaż. Sabotaż na polu walki. Z wpisem do akt. Jak się pani by podobał taki wpis w akta na lata dalszej służby sierżant Johnson? Czy chce pani zakończyć swoją służbę w stopniu starszego sierżanta? Więc może zapytam jeszcze raz. Gdzie oni są? - kapitan żandarmerii zaczął obchodzić nieruchomą blondynkę dookoła nieco przyciszając głos do niebezpiecznego syku. W końcu zatrzymał się nieco stojąc od tyłu i z boku by spojrzeć z bliska na jej profil.

- Kapitan Hassel i kapral Mahler są na misji! Status pozostałych jest mi nieznany! - blondynka wykrzyknęła wpatrzona gdzieś w niewidzialny przed sobą punkt gdzieś pod sufitem. Kapitan MP cofnął się kiwając głową z wzrokiem węża obserwującym apetycznego kurczaka akurat do chapnięcia na jeden kęs.

- Jakaż szkoda. Kolejna zaprzepaszczona kariera która tak świetlanie się zapowiadała. - powiedział ze smutkiem oficer żandarmerii. Stracił zainteresowanie upartą blondynką i po kolei zaczął lustrować nieliczną obsadę wieży. Wszyscy nagle wydawali się pod tym spojrzeniem straszliwie zajęci.

- Montana, przeszukaj teren, użyj wszelkich potrzebnych środków. Ci o “nieznanym statusie” muszą gdzieś tu być. Delgado, rób swoje. - kapitan wydał polecenia i Montana, czyli zwalisty typ o aparycji i twarzy typowego silnorękiego skinął głową i wyszedł sprężystym krokiem z pomieszczenia. Delgado wydawał się być jego całkowitym przeciwieństwem. Zajął miejsce które do niedawna zajmowała Sara. Mimo pancerza, munduru i krótkiej fryzury na wojskową modłę wydawał się całkiem wyluzowany i o aparycji pasującej do jakiegoś studenta a nie wojskowego.

- Jesteś informatykiem? Pomożesz mi? - uśmiechnął się do Mayi pewnie czytając jej specjalizację ze swojego HUD. Sam też miał podobną specjalizację. Vinogradova zaś czuła, że to robota na dwa ognie. Z jednej Delgado skoro robił robotę na pozycji jaką zajmował i pracował dla oficera z jakim przyleciał to musiał być dobry w te klocki. Z drugiej najłatwiej było zamaskować czujniki z Kluczy i identyfikatorów wojskowych wprowadzając szary szum który blokowałby i mieszał się z sygnaturą tych urządzeń. Gdyby się udało to już zostawało tylko groźba fizycznego odnalezienia poszukiwanych ale na to informatyk na szczycie wieży już nic poradzić nie mogła. Johnson w ostatniej chwili udało się wprowadzić Herzog w spisek i ta prawie sprzed nosa żandarmów zdążyła zabrać Sarę na dół gdzie obiecała ją, Karla i Elenio jakoś schować. Ale nic to by nie dało jeśli żandarmi jak po sznurku namierzyli by ich Klucze i wojskowe identyfikatory. Tym miała się wedle planu Johnson zająć Vinogradova. Tylko ten plan nie uwzględniał kogoś takiego jak Delgado na stanowisku obok. A praca na dwa ognie by pomóc mu w poszukiwaniach a jednocześnie namieszać by utrudnić te poszukiwania i jeszcze do tego tak by on się nie zorientował wydawała się bardzo trudna.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; Eagle 1; 670 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 37:00; 60 + 60 min do CH Black 3




Black 2 i 8



7 h. Dla Black 2 i 7 właśnie mijała 7-ma godzina odkąd postawiły pierwszego kroku na tym księżycu. Zaledwie kilka kilometrów i godzin dalej. Wówczas była ich dziesiątka. Dziesiątka skazanych prawomocnym wyrokiem sądu federacyjnego, świetnie uzbrojonych i wyposażonych mężczyzn i kobiet. Teraz na pokładzie kolejnego pojazdu latającego z tej dziesiątki zostały we dwie. Trzecim był olbrzym w pancerzu wspomaganym czyli Black 7. Ale choć też przetrwał te 7 h to nie bez szwanku. Został w podziemnym schronie przeciwmetanowym po opieką jedynej na lotnisku osoby znającej się na niesieniu pomocy medycznej. A która jak sama przyznawała nie miała ani umiejętności, ani narzędzi by pomóc mu na jego uraz wywołujący ślepotę.

Udało się jednak dotrzeć wreszcie do kapsuły i kolejnego Checkpointu. Udało się uzupełnić sprzęt którego ile by się nie zabrało z kolejnej kapsuły zawsze zdawał się topnieć w tym tropikalnym piekle i ogniu kolejnych walk. Zawsze obydwie wychoziły obładowane magazynkami, granatami, paliwem do miotacza, stymulantami i zawsze na akcji w końcu dłoń trafiała na pustą już przywieszkę w oporządzeniu abroń pokazywała zasób amunicji na niebezpiecznie niskim poziomie. W kapsule jednak były wszelkie potrzebne zapasy by zacząć kolejny etap ich misji który okazywał się ciągłą walką o odwlekanie nieuchronnego końca. Były dwa hermetyki. Od Brown 0 wiedzieli, że w Greenpoint też znaleźli trzy. To już razem mieli osłonę przeciwmetanową na pięć osób.

Ku zaskoczeniu chyba wszystkich gdy po przepakowaniu lub zapakowaniu czego się dało wrócili na pokład uruchomionego przez rosyjskiego biznesmena latadełka za kokpitem pilota siedział kapitan Raptorów. I to chyba najbardziej był tym zdziwiony sam Morvinovicz bo coś kapitan pstrykał przełącznikami zupełnie jakby się na tym znał i zamierzał zrobić z tej wiedzy praktyczny użytek.

- Tobie to się wydaje, że co niby robisz? - zaatakował go “gospodin” ledwo maskując złość na panoszącego się w kabinie gliniarza.

- Niedowidzisz? A podobno nie kupiłeś sobie tej licencji na bazarze. - prychnął równie “przyjaźnie” gliniarz nie przerywając robić tego co robił. Rozzłoszczony Rosjanin spojrzał na dwóch towarzyszących mu ochroniarzy. Ci nerwowo poruszyli wojskową bronią trzymaną w łapach którą zdobyli w kapsułach Brown. Plecy gliniarza w fotelu aż zapraszały do kilku kulek podobnie jak jego potylica. Popatrzyli pytająco na szefa.

- Uważaj, bo cię oskarżę o pomówienie. I niczego mi nie udowodniliście. - sapnął ze złością Rosjanin wciąż piekląc się z ledwo tłumionej złości.

- A skoro już o tym mowa, to gdzie jest twój najlepszy kumpel Kuzniecov? Już nie na orbicie przypadkiem? - Raptor odwrócił się na chwilę do stojącego w przejściu biznesmena ze złośliwym uśmieszkiem. Rosjaninowi w odpowiedzi dłonie zwinęły się w pięści.

- Oleg jest tam gdzie załatwia moje interesy. - odparł przez zaciśnięte zęby facet w niegdyś białym garniturze a ciemne okulary maskowały jego jadowite spojrzenie gdy gliniarz trafił celnie ze swoja uwagą.

- No pewnie. - gliniarz kiwnął głową ale jakoś kpiąco to zabrzmiało. - Pakujesz się czy wolisz lecieć w ładowni? - zapytał wskazując na wolne miejsce drugiego pilota. Rosjanin sapnął ze złości ponownie też zerkając na puste miejsce w kabinie.

- Ja jestem pierwszym pilotem to ja znalazłem i uruchomiłem tą maszynę! - “gospodin” syknął z wściekłości wskazując na swoją pierś i gdzieś na wnętrze samej maszyny.

- I dlatego możesz lecieć jako co-pilot a nie pasażer w ładowni. Albo w ogóle możesz zostać na miejscu. - odparł z niezmąconym spokojem oficer Raptorów. W końcu Rosjanin się poddał i usiadł z impetem na wolnym miejscu drugiego pilota. Widząc to ochroniarze zajęli najbliższe miejsca do wejścia do kabiny. Każdy po jednej stronie burty. Trzeci zajął miejsce operatora ciężkiej broni w szerokich drzwiach o jednej stronie burty. Druga strona i druga broń pozostawała nieobsadzona. Poza tą trójką ochroniarzy i dwójką Blacków ładownia maszyny była pusta. Musiała mieć w końcu miejsce na prawie dwie grupy Parchów. Z tego sądząc po wyświetlaczach na HUD w jednej została szóstka a w drugiej siódemka żywych. A w maszynie nie było wiele więcej miejsc do zabrania. Podłoga i tak była częściowo zawalona linami i drobnym nadmiarem ekwipunku zabranego i przez Parchów i przez ochroniarzy.

Szykując się do odlotu gdy dwójka pilotów w kabinie chociaż na chwilę zakopała topór wojenny piątka pasażerów miała okazję rzucić jeszcze okiem na resztę lotniska. Terminal właściwie opustoszał gdy większość mundurowych przeniosła się już do schronu by tam przeczekać niesprzyjające warunki jakie miały wkrótce nadejść. Gdzieś tam z dżungli dobiegły odgłosy odległej strzelaniny. Przez płytę lotniska zaczęła szybko zasuwać niewielka maszyna z obsługi lotniska a na niej ze dwie czy trzy osoby. Zaś nad dżunglą pojawiły się punkciki jakie zapowiadały przybycie ludzkich maszyn. Wszystko zdawało się iść jak na tą okolicę i okoliczności spokojnym trybem i nie zakłócając przebiegu ewakuacji do schronu. W końcu zewnętrznego perymetru pilnowały wieżyczki obsługiwane przez Brown 0 co dawało nadzieję że one przejmą na siebie ciężar ewentualnego ataku xenos. Dlatego wiadomość jaką skrzeknęło radio w kabinie zelektryzowała chyba wszystkich co ją usłyszeli.

- Panie kapitanie widzi pan te latadełka?! To z kosmoportu! - głośnik zaalarmował spiętym głosem srg. Johnson. Kapitan Raptorów spojrzał gwałtownie na widniejące przez boczne okno maszyny jakby ujrzał je w kompletnie nowym świetle.

- Zrozumiałem. Startujemy natychmiast. Skitraj jakoś chłopaków, graj na czas. Jak przyjdzie krioburza nie tak łatwo wystartować. - Raptor szybko porzucił w komunikator i jeszcze szybciej zaczął kończyć procedurę przedstartową. - Załoga na pokład! Startujemy natychmiast! - rzucił wstecz spoglądając przez otwarte o ładowni drzwi na tą nieliczna obsadę tej ładowni jaką miał Eagle 1.

- Ooo… Taki zasłużony policjant a musi uciekać jak na rewir przylatują inni panowie policjanci? - teraz dla odmiany Morvinovicz uśmiechał ze sie złośliwą satysfakcją i drażniąc gliniarza na fotelu obok.

- Co-pilot gotowy do startu? - zapytał gliniarz nagle łapiąc i boleśnie ściskając nos rosyjskiego biznesmena. Ten syknął ale chwyt był mocny i bolesny. Złapał za ramię policjanta ale ten wówczas widocznie wzmocnił chwyt bo biznesmen syknął boleśnie.

- Gotowy! - krzyknął w końcu mając dość tych zmagań i wtedy kapitan jednostki antyterrorystycznej puścił jego twarz i wrócił do pilotowania maszyny.

- No to się nie zapominaj. Startujemy! - gliniarz rzucił jeszcze ostrzegawczo, wzmocnił ciąg i maszyna poderwała się z rozgrzanej tropikiem płyty lotniska i bez trudu wzniosła się nad hangarem z wciąż widoczna dziurą w dachu jaką wybiła kapsuła Brownpoint 4. Zostawiali lotnisko za sobą i pod sobą gdy do lądowania podchodziły dwa inne transportowce. A dwa Bolty, te same które niedawno osłaniały misję RM1 buszowały w powietrzu zabezpieczając teren lądowiska a przy okazji i resztę lotniska.




Grey 300


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 690 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:00; 180 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Szóstka z Grey 300 która przetrwała lądowanie na Yellow 14 rzeczywiście musiała poruszać się w podskokach jak tego spodziewała się Grey 32. Inaczej się nie dało. Poruszanie się przez tą zdemolowaną, tripikalną dżunglę przypominało skrzyżowanie nieustannego biegu przez płotki połączonego z biegiem przełajowym na orientację. Z orientacją był najmniejszy problem bo były HUD które nawet średnio rozgarniętemu Parchowi pokazywały którędy należy iść. Pokazywały też, że niezbyt zmienia się odległość do ich Checkpoint. Dalej było prawie 4 km do pokonania. Poruszając się mniej więcej na południe poruszali się po obrzeżach swojego punktu docelowego zamiast iść najkrótszą drogą. Dlatego mimo, że pokonywali kolejne dziesiątki, setkę czy kolejną metrów to odległość do Checkpoint nie zmieniała się specjalnie. Za to czas owszem. Gdy dotarli na obrzeża walki toczonej przez Grey 200 skończył się bonusowy czas jaki wszyscy mieli. Zostało im gołe 3 h i jedna rezerwowa na pokonanie odległości do Checkpointa.

Teren zaś był trudny. Grey 33 boleśnie zdawała sobie sprawę, że okolica jest wybitnie anty snajperska. Nawet większość broni strzeleckiej piechoty musiałaby strzelać na bardzo dla siebie bliskim dystansie a o karabinach wyborowych nie było co wspominać. Na tak krótkie zasięgi bardziej liczyła się siła ognia, szybkostrzelność i refleks niż zasięg. Większość jej towarzyszy była jednak wyposażona w broń do zwarcia albo strzelby i broń krótką do idealne do walki na takim dystansie. Tylko Grey 31 szła z ciężkim karabinem maszynowym który mógł się równać zasięgiem z karabinem wyborowym Grey 32 ale miała typową siłę ognia dla broni ciężkiej. No i Grey 34 widocznie preferował standardowy karabinek piechoty będący dość uniwersalnym wyśrodkowaniem między wady i zalety wszystkich dostępnych rodzajów broni standardowej piechoty.

Teren był bardzo trudny. Tempo było bardzo ślamazarne. Nawet gdy wzięło się pod uwagę tempo przeciętnego piechura na otwartym terenie. Co chwila ktoś zapadał się w wykrocie, nogi grzęzły w błocie, raz czy dwa natknęli się na jakieś ruchome piaski czy coś podobnego i trzeba było pośpiesznie wyciągać Parcha maszerującego na początku. Do tego zwyczajnie trzeba było co chwila schylać się by przejść pod połamanymi konarami i drzewami albo na odwrót, przeskakiwać przez te konary które zawaliły się na ziemi. Widoczność była kiepska lub żałośnie kiepska. Poza plamami tropikalnego żaru przez które wlewało się południowe słońce reszta dżungli tonęła w zgniłozielonym półmroku. Zaś krzaki, knie, zarośla skutecznie blokowały linię wzroku. Czasem praktycznie do zera gdy trzeba było przebić się przez jakiś gąszcz, czasem łaskawie dżungla zdradzała sekrety nawet na dwa tuziny kroków naprzód. Zwykle jeśli był tam jakiś lej po bombie który oczyścił okolicę.

Do tej aktywności fizycznej i ciągłego poczucia zagrożenia wzmaganego w miarę jak odgłosy walki przybierały na sile dochodził sam upał. Temperatura oscylowała w okolicy 55*C. 55*C duszącego, tropikalnego żaru. Nawet Grey 32 która miała hermetyczny pancerz i mogła czuć się względnie komfortowo na tle reszty odczuwała jak poci się pod pancerzem a oddech jej przyśpiesza od wysiłku. Niemniej jej, Grey 35 i różnookie Grey 31 jeszcze jakoś udawało się znosić znój i gnój tej ciężkiej przeprawy przez dżunglę. Pozostała trójka jednak miała zauważalne trudności.

Detektor Grey 32 z początku nie wykrywał nic podejrzanego. Jednak sytuacja zmieniała się w miarę jak z takim mozołem przedzierali się przez te tropikalny, tonący w zgniłym półmroku gąszcz wyciskający dosłownie z ciał siódme poty. Im bliżej było ogniska walki tym częściej detektor reagował obecnością podejrzanych, ruchomych obiektów. Większość przemykała gdzieś poza granicą widoczności, całe kilkadziesiąt kroków dalej. Czasem nawet dało się słyszeć jakąś poruszoną gałąź albo szelest szponów na materiale dżungli. Nie na tyle jednak by było coś widocznego pod lufą czy w ogóle dostrzegalne poza drażniącym ucho alarmującym pikaniem detektora. Grey 32 jedna zorientowała się, że jeżeli sygnatury należą do tych paskud to są cholernie szybkie. O wiele szybsze on najszybszego ludzkiego sprintera. Coś jak rozpędzony samochód. Tylko taki który może tak zasuwać na przełaj przez te tropikalne wykroty jak po najrówniejszej autostradzie. Czyli jeśli coś zdecydowałoby się zaatakować takiego człowieka z detektorem czy bez to pewnie dałoby się zobaczyć w ostatnim momencie. Niepokojące to było zwłaszcza jeśli miało się w jednej ręce tarcze a w drugiej detektor ale żadnej broni. Wcale nie było pewne czy byłby czas sięgnąć po broń.

Sytuacja zmieniła się gdy wedle HUD dotarli na jakieś ostatnie 30 - 40 m od Grey 200. W międzyczasie już trzy portrety świeciły się sygnaturą KIA. Przed Grey 300 wiać było znowu prześwity dżungli obiecujące jakąś większą wyrwę w poszyciu jak od jednego z licznych lejów jakie do tej pory minęli. Tym razem jednak aktywność wykazywał nie tylko elektroniczny zmysł detektora Grey 32. Już na własne oczy gdzieś tam przez prześwity tym razem nie tylko usłyszeli ale zobaczyli fontannę ziemi i wyrwane kępy trawy od eksplodującego granatu. Zaraz potem rozległ się skrzek żywcem palonych stworów i zgrany z tym błysk mieszanki zapalającej z miotacza ognia. Kanonada broni ręcznej nie ustawała ani na chwilę. Tak samo jak skrzeki otaczających ich xenos.

Pierwszy kontakt był niespodziewany chyba dla obydwu stron. Detektor Grey 32 zaczynał być coraz mniej użyteczny od nadmiaru wykrywanych dookoła celów. Jedne z nich przemieniły się w trzy błyskawicznie poruszające się stwory wielkości przeciętnego psa. Tylko z nagą skórą, o wieloszczękach kojarzących się bardziej z biologią rodem z jakiś owadów tak samo jak sześć par odnóży. Ludzie mieli jedynie moment na nakierowanie luf i mieczy w podejrzany kierunek po którym nastąpiła gwałtowna salwa w stronę dżungli. Pociski siekły ołowiem gałęzie, liście, pnie i gdzieś skaczące błyskawicznie z iście małpią zwinnością xenos. Ostatni który zdołał dobiec do ludzkiej grupki został usiekany przez piłomiecz Grey 35. To zagrożenie zostało zlikwidowane i udało im się dostać na skraj dżungli. Ale jasne było, że przykuli uwagę stworów.

Stwory zaś jak się okazało buszowały po podwórzu, domu chyba farmy albo innego podobnego obejścia. Sądząc po odblaskach i huku broni widocznych wewnątrz ścian przez rozbite okna wewnątrz pomieszczeń też toczyła się walka. Przez okno na parterze widać było sylwetkę z ciężkim karabinem i szarym 27 na napierśniku. Siekła podwórze ołowiem z ciężkiej broni tworząc ołowiową barierę nie pozwalającą się od tej strony zbliżyć bestiom do środka. Z piętra wychylała się inna sylwetka i strzelała z pistoletu do stwora który zasuwał po ścianie jakby to była pozioma powierzchnia. Szybko wystrzeliwane pociski z pistoletu trafiły stwora i ten odpadł ze ściany ze skrzekiem dołączając do innych podobnych. Jedno z bocznych okien eksplodowało i wraz z resztkami framugi wypadł jakiś wrzeszczący ludzki kształt osaczony przez te drapieżne stworzenia. Spadł na podwórko próbując się rozpaczliwie wyrwać z xenosowej matni ale tam już były kolejne które doskoczyły do ofiary zaczynają pożerać go żywcem. Rozpaczliwy wrzask pożeranego żywcem człowieka przebił sę nawet przez tak gwałtowne odgłosy walki. Zwabił przez właśnie wybitą wyrwę kolejną sylwetkę w pancerzu i małym płomyku na lufie. Sylwetka oceniła sytuację w jednym czy dwóch rzutu oka i pociągnęła w dół strugą napalmu zalewając zarówno grupkę xenos jak i swego towarzysza. Upiorny wrzask wreszcie ucichł tak samo jak status Grey 23 który zmienił się na kolejne KIA. Z zywych z grupy Grey 200 świeciło się już tylko 6 portretów.




- Dawajcie do nas! - Grey 27 nie bawiła się w zbyt długie przemowy. Przed skazańcami z Grey 300 rozciągał się ostatni kawałek. Ostatnie 20 - 30 m względnie prostego, otwartego terenu do tego dewastowanego walką budynku kurczowo trzymanego jeszcze przez skazańców z Grey 200. Jednak momentalnie przeszli z etapu “zbliżamy się do pola walki” do “jesteśmy w walce!”. Po pierwszym, przypadkowym starciu z trzema niedużymi xenos kolejne mogło nastąpić w każdej chwili a atak mógł nastąpić z każdego kierunku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline