Esmond zatarł ręce, zadowolony z sukcesu.
Co prawda nie był to sukces stuprocentowy, bo dwa zielone kurduple wzięły nogi za pas, ale większość przeciwników padła. Co prawda nie trupem, lecz i tak byli niegroźni.
Kto śpi, nie grzeszy... Ponoć. W każdym razie ten, kto śpi, nie może nikomu zrobić krzywdy, a śpiące potworki wyglądały tak niewinnie...
Wystarczyło po prostu dopilnować, by się nie obudziły.
To jednak Esmond postanowił pozostawić w cudzych rękach. Na przykład Grzmota. Teraz były ważniejsze sprawy, niż stadko chrapiących goblinów. Ryfui wpadła w ramiona jakiegoś stwora i nie wyglądało na to, że jej się ta sytuacja podoba.
- Sir Erskine, zabij to coś! - rzucił w stronę swego szkieletowatego towarzysza.
Swego najlepszego czaru, błyskawicy, nie mógł użyć, bo przy okazji mógł zaszkodzić harpii, ale miał w zanadrzu jeszcze jedno zaklęcie.
Jeden gest i parę słów starczyło, by w stronę cienia posłać promień cieplny. Starał się tak wycelować, by nie oberwała przy okazji harpia.