x Drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, zabrzęczał trącony nimi dzwoneczek zmontowany nad wejściem. Krępy, zniszczony przez czas człowiek z uderzającą łysiną i wielkimi, zakręconymi na końcach wąsami, zerknął na przybysza z nadzieją, ale jego oczy wkrótce zrobiły się okrągłe ze strachu. Nawet ochroniarz drgnął nieufnie, choć postawny był z niego jegomość w kolczudze, mogący poszczycić się wielkim mięśniem piwnym i krzywą gębą (pamiątka po złamanej szczęce). Miecz u pasa przygrubego stróża nie zrobił na przybyszu najmniejszego wrażenia. Obcy bezpardonowo podszedł do regału naprzeciwko wejścia i zaczął przeglądać spoczywające na półkach cuda. Każdy amulet, księgę, zwój czy flakonik brał niezbyt ostrożnie do ręki, i niedbale odstawiał wszystko, niekoniecznie trafiając na miejsce danego przedmiotu, wyznaczone jaśniejszą plamką na tle kurzu. Wreszcie otworzył jakąś księgę i czytał.
- Szuka szanowny pan czegoś konkretnego...? – zagadnął nieśmiało zniecierpliwiony sklepikarz.
Obcy milcząc przewrócił powoli kartkę. Ochroniarz, na którego ukradkiem zerknął pracodawca, odchrząknął znacząco.
- Szukasz kłopotów? – uśmiechnął się zadziornie obcy, wciąż pogrążony w lekturze.
- Nie, panie szanowny, ale to nie biblioteka – zaznaczył delikatnie sprzedawca.
- Hm – mruknął obcy, odkładając księgę. – Szukam czegoś na temat miejsca zwanego Genegate.
Sklepikarz uniósł brwi w zdumieniu i wygramolił się zza lady. Porwał coś z półki i wcisnął obcemu w dłoń.
- To jedna z nielicznych rzeczy pochodzących z tego miejsca! – rzekł obiecująco.
Obcy zerknął na dziwną, malutką czaszkę jakiegoś zwierzęcia.
- Drwisz?! – chwycił krępego za szmaty i potrząsnął nim otrzeźwiająco, ale puścił, nim ochroniarz zdążył dobyć miecza. – Nie potrzebuję szczątków ciężko schowanych za życia wiewiórek! Szukam map.
- M-map?! – jęknął przestraszony napaścią sklepikarz i umknął za ladę, zza której wyściubił tylko czubek nosa i wąsy. – Panie szanowny, to miejsce to legenda! Nie istnieją mapy...!
- Wspomniałeś o bibliotece – przerwał. - Gdzie ona jest?
- Przy katedrze zakonu Sarafan. Niedaleko stąd... – wyjaśnił jak tam dotrzeć.
- Dziękuję – odparł spokojnie i krokiem pełnym gracji opuścił sklep.
* * *
- Jeszcze!
- Tak, jeszcze! – przekrzykiwali się rozradowani podchmieleni goście tawerny.
Zgrabna dziewczyna o długich jasnych włosach pokiwała ręką, na znak, że nie będzie bisu.
- Jeszczeeee! – darli się błagalnie.
Dziewczyna westchnęła. Była już zmęczona i gardło wręcz zaczynało ją bolec.
- Droga pani, nie może pani odmówić! – ogłosił prosząco karczmarz, stawiając na ladę talerz ze smakowicie wyglądającą potrawą ala bigos. – Jeszcze tylko jeden raz, i kolacja za damo w nagrodę!
Odezwał się na to chór zadowolonych głosów. Dziewczyna wstała, jej decyzję nagrodzona brawami. Parę głębszych wdechów i wznowiła swój cudny śpiew. Goście tawerny słuchali w zachwycie, przy okazji racząc oczy okazałymi kształtami dziewczyny. Gdy skończyła śpiewać, usiadła szybko do talerza – przecież nie każą jej śpiewać z pełnymi ustami. Bigos był pyszny, więc jadła z ochotą. I to za darmo! Goście tawerny zajęli się swoimi sprawami – pili, wpadali pod stoły, czkali, bekali, wybuchali śmiechem, bełkotali i szemrali.
- Pszsz psz pszysz pszszszsz Wiatr Lodu psz pszsz psz.... – dziewczyna znieruchomiała, wychwyciwszy z plątaniny szeptów dobrze znane jej dwa słowa.
Kątem oka zerknęła na jegomościów siedzących przy stoliku obok.
http://www.deviantart.com/deviation/21848266/ http://www.deviantart.com/deviation/32501811/
- Dziś ruszamy na zwiady.
- Tak. To nie może dłużej trwać.
- Do portu przybył dziwny statek. Z dziwną załogą.
- Skąd?
- Nie wiem. Na pokładzie są duchy i dwóch nekromantów, zdaje się. Poza tym jest z nimi demon. Oraz jeden z naszych.
- Myślisz, że przybyli by strzec Wiatru Lodu?
- To możliwe.
- Istnieje możliwość, że mają go ze sobą?
- To również niewykluczone.
- Trzeba się temu przyjrzeć.
Ten z tatuażem na twarzy skinął głowa i obaj wstali od stołu, po czym wyszli z tawerny.
* * *
Astaroth, Thomas, Marcjana, Czacha, Akrenthal, Gengi;
Miasto. Cywilizacja. Płoną serca nadzieją. Płoną... żagle fregaty ^^
W porcie wybucha powoli panika; krzyki strażników, bieganina, bałagan, zbiera się tłumek gapiów. Z jednej z wieżyczek obronnych spada nagle wir powietrza, który jakby osiadając na powierzchni oceanu, zasysa wodę w górę i staje się wirem cieczy. Następnie wir rozpryskuje wodę na płonących żaglach i pożar zostaje ugaszony. Strażnicy biegają wokół, z zapałem poszukując żartownisia który podpalił statek. Szarzy ludzie i pijaczki po cichu umykają gdzie się da, ale wielu z nich zostało zgarniętych przez straż i są wypytywani. A tu znów zapłonęły żale kolejnego statku! I kolejnego! Zdaje się, że na dobre wszczęto alarm w porcie. Zjawia się więcej straży, oraz dwóch panów wyglądających na miejscowych magów. Kolejne wiry z wodą gaszą wszystkie pożary. Rozpoczynają się poszukiwania sprawcy całego zamieszania.
Astaroth; zapewniłeś drużynie huczne wejście. Po podpaleniu kilku statków teleportujesz się na wieżyczkę gdzie zastajesz zdezorientowanego maga. Czarodziej rzuca się po swoją magiczną lagę, ale jesteś przy niej pierwszy i porywasz ją ze sobą, przenosząc się na kolejną wieżyczkę. Tam czeka na ciebie kolejny mag, ale ten jest już w stanie pełnej gotowości bojowej i na twój widok atakuje.
Z jego magicznej laski wystrzeliły dwa świetliste bicze. Jeden tylko smagnął cię w ramię, [-5 pd], przed drugim się uchyliłeś.
Thomas; Kręcisz z dezaprobatą siwą głową. No to Astaroth załatwił niezłą imprezę... Tak, te pożary to z pewnością jego wina.
Zarządca stoi zdezorientowany. Niecodziennie widuje tu lewitujące czaszki z mopami na gło... czaszkach. Korzystając z okazji, ogłuszasz miłego pana. Zarządca pada na pokład nieprzytomny.
- Won z naszego statku! – duchy mściwie spychają ciało do wody i cieszą się z głośnego chlupotu.
- HEJ!!! – słyszycie srogi wrzask.
Zerkacie na dwóch strażników, którzy, o dziwo, patrzą na was spod jakiejś karczmy w porcie.
- A wy kim do diabła jesteście?! – drze się jeden ze strażników.
Ponieważ cały port jest postawiony na nogi z powodu ataków podpalacza, przy trapie waszego statku szybko zjawia się ośmioosobowa grupka strażników.
- Co to ma być?! – pytają, bardziej z oburzeniem i wrogością niż lękiem, wskazując wesoło lewitujące po pokładzie szable. – Skąd przypłynęliście? Cel wizyty?!
- Niech każdy odda broń, i pojedynczo schodzić z pokładu! – decyduje inny strażnik. – Przykro mi, to rutynowa procedura. Zostaliśmy zaatakowani, musimy wszystkich sprawdzić – mówi groźnie.
x