Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2018, 22:08   #98
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Vince zatrzymał wierzchowca przy pałąku, zgramolił się z jego grzbietu a juki zarzucił sobie na barki.
- Brudne miasta, bramy odrapane, uczyły nas żyć, uczyły walczyć - nucił pod nosem, wchodząc między szarych ludzi. Chwilę krążył na wypadek bycia śledzonym, zakręcił się nawet na niskie nabrzeże pełne rybaków i ich ofiar. Podśpiewywał sobie nieustannie starą piosenkę.
- Tak samo dorastając traciliśmy złudzenia...
- Że uciekniemy od przeznaczenia -
dokończył za niego niski głos należący do wysokiego, żylastego łysola.
- Rick - przywitał się Vince. Natychmiast zdał sobie sprawę, że gadkę z tym kolesiem należało załatwić w miarę szybko i bez zbytniego spoufalania.
- Myślałem, że nie żyjesz. Ale co się odwlecze - pogroził chudzielcowi pięścią. Tamten spiął mięśnie co było widać bowiem jako rasowy zbój portowy chadzał bez koszuli. I butów.
- Nawet nie próbuj. Po tym, jak spaliłeś nam burdel nie jesteś mile widziany.
- To był nasz odwet, kutasie tępy! I nic by nie spłonęło, gdyby się ten wasz młodziak nie zabrał do kopania beczki z saletrą!
- Ty chuju -
krzyknął Rick, wyraźnie łapiąc dystans. Nagle coś syknęło, trzasnęło i pobliski budynek wśród krzyków rybaków runął na swą frontową elewację.
- Ty chuju! - Ryknął chudzielec odwracając się do Vince'a, który nie czekał i staranował zbira z wyciągniętą przed siebie pięścią. Zęby poleciały na ziemię, przeciwnik zatoczył się po odbiciu od remontowanej łajby a uliczka za nim stała otworem. Za Vince'em, z rozwaloną knajpą jako główną atrakcją, zaczynało się istne pandemonium

Kantor O'Donnela mieścił się na skarpie między dzielnicą portową a klasztorem. Sam bankier był rzekomo bardzo religijny. Wdzięczni za to mnisi często uczestnicząc w obrzędach czy celebrach ogłaszali wszem i wobec, jakim to dobrym człowiekiem jest O'Donnel i jak dobrze robi pozbywając się spod świątynnych murów i okolicy wszelkich nieludzi. Podkreślali dodatkowo jakim złym człowiekiem jest baron – lokalny władyka – dopuszczający, by u jego boku zasiadali tak elfowie jak orkowie na siłę zmieniający profil miejskiej gospodarki z wolnorynkowej na centralnie sterowaną.

W kantorze Vince'a powitał zausznik O'Donnela. Uśmiechał się doń grymasem urodzonego skurwysyna.
- Sądząc po zamieszaniu, spieszy ci się. Niedobrze, właściciel wyszedł.
- Pewnie zęby ci wyjebie w takim razie, gdy się dowie ile kasy mu wypuściłeś z powrotem za drzwi.
- Pierdolisz, jesteś goły jak zawsze. A my mamy robotę.
- Nie będziesz mnie zwodził leniu, prowadź na dół albo sam trafisz do mnie na stół.
- Wpuść go -
nadbiegło spod podłogi. Zausznik z rozmachem otworzył klapę w podłodze, huknął nią z niezadowoleniem i zniknął na zapleczu. W niewielkiej piwniczce przesiadywał nienagannie ubrany O'Donnel zerkający na pracę zgarbionego jubilera.
Interesy z O'Donnelem były średnio przyjemne, ale można było na nim polegać. Pieniądze, po odliczeniu dwudziestoprocentowej prowizji można było podjąć za pomocą weksla w dowolnej świątyni w promieniu stu kilometrów. Cwany bankier miał także odpowiedni patent na niezawodne weksle – znajomy artysta tatuował je na miejscu w postaci ściśle określonego znaku na konkretnej części ciała. Tym samym, w ciągu niespełna pół godziny, Vince stał jeszcze brzydszy niż dotychczas wzbogaciwszy swoje przedramię o nierówny, geometryczny bohomaz wykonany tuszem. Z obandażowaną ręką opuścił kantor by udać się w końcu na upragniony odpoczynek w umówionym lokalu w górnej części miasta.
 
Avitto jest offline