29-03-2018, 20:41 | #91 |
Reputacja: 1 | - Drogi Berdychu ty zawsze w gorącej wodzie kąpany - powiedział Eldred do półorka - Wjedźmy do miasta, znajdźmy karczmę, wykąpmy się, zażyjmy relaksu w miłym towarzystwie. Ty może i masz tyłek ze stali ale ja muszę odmoczyć odciski na zadku, poza tym jak wiesz trzeba zregenerować magiczne moce. Nie chciałbyś by podczas akcji, zabrakło któremuś z nas mocy. Czarodziejowi marzyła się kąpiel i wykwintna wyżerka. Może zamówi foie gras albo to nowe zamorskie danie suhi czy sushi, jakoś tak. |
29-03-2018, 21:03 | #92 |
Reputacja: 1 |
|
29-03-2018, 21:04 | #93 |
Reputacja: 1 | - Wiele rzeczy można mi zarzucić - odezwał się do Eldreda - jednak nie to że jestem drogi! - zaśmiał się basowym głosem. - A tak naprawdę przyjacielu, by wykonać co mamy do wykonania bez wjazdu do miasta się nie obędzie. - ciągnął. - Głodny jestem okrutnie, nie dość że brzuch jest pusty, to chętnie bym i pochędożył. - uśmiechnął się pokazując swe pożółkłe zęby. Ostatnio edytowane przez Feniu : 30-03-2018 o 07:05. Powód: pomyłka w imieniu |
29-03-2018, 21:13 | #94 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - Kobyły się pasą przed murami - powiedział Vince nie kryjąc urazy. - Na twoje standardy to pewnie i zjesz i poruchasz. W myślach przyznawał rację jedynie piratowi i to też jedynie częściowo. Wszystko mogło poczekać póki nie odwiedzi banku O'Donnela. Skurczybyk kazał sobie sporo płacić w porównaniu do innych, ale miał pewną zaletę odróżniającą go od innych bankierów. Ogromne plecy i zabezpieczenie w postaci kilkunastu grup zajmujących się na co dzień przemytem. Do jego placówki zmierzał właśnie Vince. Ostatnio edytowane przez Avitto : 31-03-2018 o 11:27. |
29-03-2018, 21:42 | #95 |
Reputacja: 1 | - Czyli ty zostajesz? - zapytał Vince. |
08-04-2018, 22:48 | #96 |
Reputacja: 1 | Jak widzicie moi mili słuchacze, wieśniak pozostanie wieśniakiem. Niby nasi herosi tacy obyci światowcy, a tu co? Połowa na widok miasta stanęła z otwartymi gębami i stoją. Buractwo powiadam wam. Nie no, nie przyrównuje ich do was. Wy to sól tej ziemi, gdzie im tam do was. Ale co by to była za opowieść, jakby bohaterowie jak dupy wołowe stali bez końca. Więc przejechali przez bramę. Rzecz jasna żaden nawet nie pomyślał, że strażnicy mogą poznać konie z królewskich stajni. gdy tylko minęli bramę, sierżant posłał gdzieś posłańca szepnowszy mu na ucho kilka słów. Jak się domyślacie, kot się właśnie zesrał w wiatrach, tylko gówno jeszcze nie doleciało. Kufle w góre moi drodzy! |
09-04-2018, 07:25 | #97 |
Reputacja: 1 | Berdych dziwił się, że Vince choć łeb miał pusty jak dzwon, to na pomysł wpadł niezły. Zdeponowanie pieniędzy, zapewne uratuje mu nie raz dupę. Berdych jednak nigdy nie korzystał z tego typu instytucji. Odczekał więc chwilę aż Vince wyjdzie z Banku O'Donnela, po czym sam wszedł do środka wzbudzając zainteresowanie kilku kafarów pilnujących wejścia. |
10-04-2018, 22:08 | #98 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Vince zatrzymał wierzchowca przy pałąku, zgramolił się z jego grzbietu a juki zarzucił sobie na barki. - Brudne miasta, bramy odrapane, uczyły nas żyć, uczyły walczyć - nucił pod nosem, wchodząc między szarych ludzi. Chwilę krążył na wypadek bycia śledzonym, zakręcił się nawet na niskie nabrzeże pełne rybaków i ich ofiar. Podśpiewywał sobie nieustannie starą piosenkę. - Tak samo dorastając traciliśmy złudzenia... - Że uciekniemy od przeznaczenia - dokończył za niego niski głos należący do wysokiego, żylastego łysola. - Rick - przywitał się Vince. Natychmiast zdał sobie sprawę, że gadkę z tym kolesiem należało załatwić w miarę szybko i bez zbytniego spoufalania. - Myślałem, że nie żyjesz. Ale co się odwlecze - pogroził chudzielcowi pięścią. Tamten spiął mięśnie co było widać bowiem jako rasowy zbój portowy chadzał bez koszuli. I butów. - Nawet nie próbuj. Po tym, jak spaliłeś nam burdel nie jesteś mile widziany. - To był nasz odwet, kutasie tępy! I nic by nie spłonęło, gdyby się ten wasz młodziak nie zabrał do kopania beczki z saletrą! - Ty chuju - krzyknął Rick, wyraźnie łapiąc dystans. Nagle coś syknęło, trzasnęło i pobliski budynek wśród krzyków rybaków runął na swą frontową elewację. - Ty chuju! - Ryknął chudzielec odwracając się do Vince'a, który nie czekał i staranował zbira z wyciągniętą przed siebie pięścią. Zęby poleciały na ziemię, przeciwnik zatoczył się po odbiciu od remontowanej łajby a uliczka za nim stała otworem. Za Vince'em, z rozwaloną knajpą jako główną atrakcją, zaczynało się istne pandemonium Kantor O'Donnela mieścił się na skarpie między dzielnicą portową a klasztorem. Sam bankier był rzekomo bardzo religijny. Wdzięczni za to mnisi często uczestnicząc w obrzędach czy celebrach ogłaszali wszem i wobec, jakim to dobrym człowiekiem jest O'Donnel i jak dobrze robi pozbywając się spod świątynnych murów i okolicy wszelkich nieludzi. Podkreślali dodatkowo jakim złym człowiekiem jest baron – lokalny władyka – dopuszczający, by u jego boku zasiadali tak elfowie jak orkowie na siłę zmieniający profil miejskiej gospodarki z wolnorynkowej na centralnie sterowaną. W kantorze Vince'a powitał zausznik O'Donnela. Uśmiechał się doń grymasem urodzonego skurwysyna. - Sądząc po zamieszaniu, spieszy ci się. Niedobrze, właściciel wyszedł. - Pewnie zęby ci wyjebie w takim razie, gdy się dowie ile kasy mu wypuściłeś z powrotem za drzwi. - Pierdolisz, jesteś goły jak zawsze. A my mamy robotę. - Nie będziesz mnie zwodził leniu, prowadź na dół albo sam trafisz do mnie na stół. - Wpuść go - nadbiegło spod podłogi. Zausznik z rozmachem otworzył klapę w podłodze, huknął nią z niezadowoleniem i zniknął na zapleczu. W niewielkiej piwniczce przesiadywał nienagannie ubrany O'Donnel zerkający na pracę zgarbionego jubilera. Interesy z O'Donnelem były średnio przyjemne, ale można było na nim polegać. Pieniądze, po odliczeniu dwudziestoprocentowej prowizji można było podjąć za pomocą weksla w dowolnej świątyni w promieniu stu kilometrów. Cwany bankier miał także odpowiedni patent na niezawodne weksle – znajomy artysta tatuował je na miejscu w postaci ściśle określonego znaku na konkretnej części ciała. Tym samym, w ciągu niespełna pół godziny, Vince stał jeszcze brzydszy niż dotychczas wzbogaciwszy swoje przedramię o nierówny, geometryczny bohomaz wykonany tuszem. Z obandażowaną ręką opuścił kantor by udać się w końcu na upragniony odpoczynek w umówionym lokalu w górnej części miasta. |
11-04-2018, 18:42 | #99 |
Reputacja: 1 | Kuba Wróbel jeszcze od czasów piractwa był nieźle nadziany. Jeśli się czegoś nauczył przez wszystkie lata pływania po morzach i oceanach to tego, by nigdy nie stawiać okrętu w grze w karty, nie uczestniczyć w konkursie picia z krasnoludem i że baba na pokładzie to murowany bunt załogi. Ale też tego, że bogactwo noszone przy sobie prowokuje do kradzieży lub bardziej siłowych prób odebrania go. Sześćdziesiąt kilogramów złota parzyło mu kieszenie, metaforycznie rzecz ujmując. Jego spodnie nie wytrzymałyby takiego obciążenia, a pirat bez spodni to nie jest widok odpowiedni dla czytelników i czytelniczek tej opowieści, przejdźmy więc może dalej. |
12-04-2018, 20:13 | #100 |
Reputacja: 1 | Ialdabode odłączył się bez słowa od drużyny w sumie nie wiadomo gdzie. Postanowił samemu zadbać o swoją część nagrody deponując ją w sprawdzonym miejscu. Uliczki były tak samo śmierdzące jak je zapamiętał ostatnim razem, gdy tu był, więc przemykał się bez zbędnej zwłoki. Czuł, że coś nie jest w porządku, coś nie jest tak jak być powinno, jednak uspokajał się wewnętrznie, skanując okolice parę razy zanim wszedł do siedziby do banku Antonich - dwóch krasnoludzkich bankierów z głową do interesów i pomnażania majątku. Mężczyzna spędził w banku dobre pół godziny, bowiem jako stały klient mógł liczyć na bardziej osobiste traktowanie, jednak tuż po wyjściu ponownie poczuł to dziwne uczucie. Coś jakby jego wewnętrzny szósty zmysł wyczuł niebezpieczeństwo na krańcach świadomości. Coś jak przeczucie, że sięgnięcie po szklankę się nie uda i spadnie na ziemię rozbijając się na ułamek sekundy zanim potrąci się nią i spadnie. Lekko poddenerwowany, Ialdabode ruszył do najlepszej karczmy w mieście. Miał ochotę najpierw dobrze wypocząć, zjeść, wykąpać się i pochędożyć, zanim wróci do towarzyszy i zadania jakie ich czeka. Nie spodziewał się, że reszta ruszy już tego wieczora. Widział ich miny gdy weszli do miasta. Widział jak poczuli ciepłą strawę, miękkie ciało, zimne piwo. Jak mimowolnie przełykali ślinę produkowaną w nadmiarze przez ślinianki jako odpowiedź na zmasowany atak zapachów potraw jakie niosły się od rynku. Tak, dzisiaj wszyscy będą mieli wolne, a ze znalezieniem ich nie będzie mieć problemu. A nawet jeśli ruszą to co? Będzie o nich wystarczająco głośno. Najpierw więc przyjemności i odpoczynek. Ialdabode uśmiechnął się spod ciężkiego kaptura i skierował w swoją stronę. |