Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2018, 09:42   #217
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
4 Marpenoth, popołudnie

Ponieważ ucieczka Trzewiczka popsuła Torice heroiczny plan ratowania niziołka, kapłanka mogła równie dobrze zająć się sprawami, które interesowały jej chłopaka oraz Shavriego. Na przykład zbieraniem informacji na temat całego tego magicznego badziewia, na które co i rusz natykali się wokół Phandalin.

Droga do budynku Przymierza mieszczącego się w dzielnicy Protektorów nie była zbyt daleka, ale wystarczająco długa by trójka najemników mogła zwiedzić tą część miasta, w której mieściła się większość urzędów, świątyń oraz organizacji wszelkiej maści. Oczywiście rozglądali się wtedy, gdy nie przeciskali się przez tłum, nie oganiali od kieszonkowców, czy nie klęli wdepnąwszy w takie czy inne łajno. W pewnych aspektach wszystkie miasta były do siebie podobne, duże czy mniejsze. Ta część miasta wydawała się najstarsza, toteż była dość ciasna. Mimo to znajdowało się tu na tyle punktów orientacyjnych, by Tori bez długiego błądzenia odnalazła budynek Przymierza.

Już pierwszy rzut oka wskazywał na to, że Przymierze jest ostoją magów wszelkiej maści, mimo że nie był on klasyczną wieżą, jak dawniej “Fallen Tower”. Oddzielony był od ruchliwej ulicy metrowej wysokości murkiem oraz eleganckim ogrodem, po którym przechadzało się kilka osób w oryginalnych szatach, z różdżkami przy paskach lub magicznymi laskami w dłoniach. Rozwieszone wokół magiczne latarnie lśniły blado nawet w dzień. Dwa koty wygrzewały się w popołudniowym słońcu, nie zwracając zupełnie uwagi na kruki, węże i inne stworzenia, na które w innych okolicznościach zapewne chętnie by zapolowały. Shavri - rzecz jasna - musiał się na nie zagapić, czym zaskarbił sobie kilka niechętnych spojrzeń. W porównaniu z ruchliwą ulicą obok ogród stanowił iście sielankowy krajobraz. Tori niepewnie pchnęła ozdobną metalową furtkę i wraz z mężczyznami weszła na teren Przymierza.

Gdy tylko zamknęli za sobą furtkę uliczny gwar ucichł jak ucięty nożem, zmieniając się w stłumione brzęczenie. Jakaś gnomka omiotła ich obojętnym wzrokiem i wróciła do rozmowy z nienaturalnie chudym półelfem. Prócz tego nikt nie zwrócił na nich uwagi, ruszyli więc kamienną ścieżką do otwartych drzwi; jedynych zresztą w polu widzenia.

[media]https://i.pinimg.com/564x/a9/9e/4a/a99e4a2cc147fde4180fa30a1fdba7b9.jpg[/media]

W środku budynek wydawał się większy niż na zewnątrz, choć mogło być to przez brakujący strop w miejscu pierwszego piętra. Wnętrze pachniało mieszanką wyprawionej skóry, ziół i przeróżnych, trudnych do zidentyfikowania ingrediencji. Prócz kilku bocznych drzwi i dwóch klatek schodowych na parterze znajdowały się trzy kontuary. Za jednym były półki z księgami i zwojami; za drugim gabloty wypełnione słojami, fiolkami, woreczkami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Naprzeciw wejścia znajdowała się największa lada, za którą wisiał prosty herb przedstawiający uściśnięte dłonie na tle skrzyżowanej różdżki i laski. Siedzący przy niej człowiek (ciężko było na pierwszy rzut oka określić - kobieta czy mężczyzna) uśmiechnął się uprzejmie do trójki nieznajomych.
- Witajcie w domu Przymierza. W czym możemy wam pomóc?
- Pokój z tobą i temu przybytkowi, czyli… dzień dobry. - Półelfka już jedno takie “przemówienie” miała za sobą i zdecydowanie mniej się nim stresowała niż za pierwszym razem. Nie zmieniało to jednak faktu, że tutejsze okoliczności były mocno… frapujące, jeśli nie z jakiegoś powodu peszące (zwłaszcza te słoje pełne pływających oczu, zdawały się deprymować swym “spojrzeniem”) kapłankę.
- Przybyliśmy z niedalekich ziem, by spotkać się z Elizą Starhold, słyszeliśmy, że gdzieś tutaj może przebywać?
- Owszem, jest tutaj, jednak jest dość zajętą osobą. Jaki jest cel waszej wizyty?

Melune podrapała się po lekko szpiczastym uszku, po czym zaczęła macać się po napierśniku, zanim nie dotarło do niej, że list ma pod nim.
- Chcemy zasięgnąć informacji, które być może ma w posiadaniu… mamy list polecający od osoby, która nas do niej skierowała. - Dziewczyna wyjęła zalakowaną kopertę i położyła ją na ladzie przed… człowiekiem.

Kobieta - bo sądząc po głosie to była chyba kobieta - przeczytała uważnie list, po czym włożyła pod kontuar. Sekundę później wyprysnęła spod niego łasica z pergaminem w pyszczku i pobiegła w głąb budynku. Traffo powiódł za nią wzrokiem jak urzeczony
- Poczekajcie tam - magiczka wskazała najemnikom sofę w rogu, blisko wejścia. Na stoliku obok stał dzban z wodą.
- Przepraszam - odezwał się uprzejmie Shavri, wskazując kierunek, w którym zniknął mały drapieżca. - Magiczna czy tresowana?
- Proszę?
- brew rozmówczyni uniosła się w zdziwieniu. - To mój chowaniec - rzekła takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.

Po kilku, czy kilkunastu minutach - na czekaniu czas się dłużył - jeden z drzwi otworzyły się i wyszła z nich wysoka kobieta odziana w elegancką, białą szatę ze złotymi zdobieniami. Shavri był całkiem pewien, że haft wykonano prawdziwą złotą nicią. Magiczka przy kontuarze zamieniła z nią kilka słów i wskazała siedzących na sofie najemników. Wysoka kobieta - ani chybi oczekiwana przez nich Eliza Starhold - odwróciła się i ruszyła w ich stronę. Skupiony na powracającej do swej pani łasicy Shavri w pierwszej chwili nie zwrócił na nią uwagi, lecz Tori i Joris wlepili w nią wzrok, mimo że dokładali wszelkich starań, by się nie gapić. Trudno jednak było nie patrzyć na rogi i gruby, wężowy ogon, którego koniec wysuwał się spod szaty, czy też niemal całkowicie czarne oczy. Z której strony by nie patrzeć idąca w stronę awanturników kobieta z pewnością była diablej prominencji.



- Witajcie. Jestem Eliza Starhold
- przedstawiła się. - Rozumiem, że jesteś podopieczną Garaele Yllatris i masz informacje o księdze Bowgentle’a, a nawet jej fragment - raczej stwierdziła niż spytała, patrząc na Melune.

Shavri, któremu grzeczność nakazywała odwrócić się do osoby zwracającej się ku niem, spojrzał na panią Starhold i drgnął lekko, po czym ukłonił, dając w ten sposób sobie czas na ochłonięcie.

“Nie gap się, nie gap się, nie gap się…” zaklinała samą siebie Rika, kraśniejąc na hebanowym liczku i panicznie zezując na długaśnego i puchatego chowańca pędzącego w kierunku ogolonej… mniszki?
“Sama jesteś mieszanką… nie gap się, nie gap i nie jąkaj!”
- Iiiieee… - Selunitka pisnęła jak stare drzwi, gdy próbowała zmusić swe gardło do przemówienia. Reakcja jej ciała zmieszała ją do tego stopnia, że kapłanka poderwała się na baczność, dzwoniąc uzbrojeniem jak na hejnał w katedrze.
- D-dzień dobry! Jestem Torikha Melune, pozwoliłam sobie przyprowadzić dwóch towarzyszy, Sharviego i Jorisa. - Przedstawiła na prędce obu kompanów, wskazując po kolei dłonią
Czarodziejka przywitała ich skinięciem głowy. Traffo westchnął w duchu z żalu. Posiadaczka tak niezwykłej magicznej projekcji na pewno miała rozległą wiedzę, a więc i może znane byłoby jej z annałów jego rodowe nazwisko. Tymczasme był po prostu “Shavrim”. To, że wygląd Pani Elizy nie jest żadną projekcją - nie przyszło mu do głowy.
- Przejdźmy w bardziej ustronne miejsce.

Niewielki salonik - czy też gabinet - przeznaczony był najwyraźniej do przyjmowania petentów. Eliza usiadła za biurkiem, trójce gości wskazując krzesła naprzeciw. Potem spojrzała na nich wyczekująco.
Kapłanka usiadła na miejscu z prawej, ale dotarło do niej, że trzymała na plecach plecak, toteż wstała i zdjęła go, stawiając w nogach po czym usiadła znowu.
- Znaleźliśmy fragment księgi Bowgentle w leżu zielonego smoka, który niedawno pojawił się w okolicy Phandalin, miasteczku z którego przybyliśmy. - Tu półelfka wyjęła okładkę podając ją gospodyni. - Niektórzy z naszych towarzyszy bardzo się nią zainteresowali, niestety nie mogli z nami przybyć do ciebie… - “Bo postanowili uciec” pomyślała kwaśno o Trzewiczku i momentalnie posmutniała. - Zaczęli szukać informacji, które skierowały nas do pewnej wieży w której natrafiliśmy na… na… w sumie nie wiemy na co… to chyba pozostałości po jakimś kulcie… - Melune opowiedziała z grubsza o wizerunku człowiekowęża ze skrzydłami oraz o dwóch magicznych kręgach w dwóch różnych i dalekich od siebie miejscach, po czym otwierając tubus, wskazała na starannie wykonany szkic krasnoludzkiego górnika, następnie napomknęła o rozprzestrzeniającej się zarazie, jakby podejrzewała, że jedno z drugim może być powiązane.

Shavri grzecznie czekał na swoją kolej. Chciał zapytać czarodziejkę, czy przypuszcza, jak kapłani Shar mogli rozprzestrzenić zarazę oraz o to, czy łuska bądź zęby smoka przedstawia sobą jakąś wartość dla magów. Starał się zbytnio nie wodzić wzrokiem po gabinecie, ale oznaczało to patrzenie na samą panią Starhold. A intensywność, z jaką miał ochotę to robić, byłaby na pewno niegrzeczna. Wstyd się przyznać, ale gdyby chłopak zastanowił się głębiej nad swoją reakcja, może przyszłoby mu do głowy, że przypomina mu trochę zwierzę i może stąd bierze się jego ciekawość.

Czarodziejka ostrożnie wzięła od Tori okładkę i zaczęła ją uważnie studiować, badając każdy zakamarek jakby oczekiwała, że znajdzie tam rozwiązanie zagadki zniszczenia księgi, ukryte zaklęcie czy chociażby tajną kieszeń. Wydawało się, że nie słucha monologu półelfki; uniosła głowę dopiero gdy ta podała jej pergamin ze szkicem.
- Hm…? - zdumiała się, spoglądając na magiczne znaki. Przeniosła wzrok znów na księgę, nie mogąc się zdecydować za co się wziąć najpierw. -Mówisz, że gdzie to znaleźliście? - spytała, a gdy Melune opanowała chaos swej wypowiedzi na tyle, by szczegółowo wyjaśnić co, gdzie i jak Eliza zamyśliła się, bębniąc palcami w stół.
- Młody smok… Pewnie ukradł ją komuś, kto ukradł komuś… Z naszych informacji wynika, że Auglathla sprzedała ją nekromancie Tsernothowi z Iarieboru jakieś sto lat temu, a potem ślad po niej zaginął. Wróciła niemal w to samo miejsce, zabawne… I nic więcej się o niej nie dowiedzieliście? - spytała. Melune zastanowiła się nad tym, co o Bowgentle opowiadał Trzewiczek, wyłuskując niepewnie z pamięci imię Arthindola. Co prawda już sama nie wiedziała czy to był mag, który zbudował wieżę, duch, przyjaciel Bowgentle’a czy sowa, ale dla Stimiego ta postać wydawała się istotna w całej książkowej kabale.
- Arthindol… Hm… nic mi to nie mówi. Nie szkodzi. Poszukamy - diablica przysunęła sobie czystą kartę pergaminu i zanurzyła w inkauście sowie pióro z ozdobną stalówką. Zanotowała rzeczone imię oraz kilka innych szczegółów. -Mogę? - nie czekając na odpowiedź wzięła rysunek okręgu i dołączyła do swoich notatek, podobnie jak okładkę.
- Czy możemy liczyć na to, że zwróci nam Pani okładkę po oględzinach? - zapytał grzecznie Shavri.
- Słucham? - zdumiała się czarodziejka, ponownie rejestrując, że w pokoju jest ktoś prócz niej i Melune. Widać potraktowała mężczyzn jako ochroniarzy półelfki, czyli, de facto, element wyposażenia. - Niby po co?
- Szukamy informacji o tej księdzę i może - jeśli los będzie łaskaw - uda się nam ją odnaleźć i skompletować - wytłumaczył usłużnie. - Ale ciężko jest skompletować książkę, nie mając okładki - zauważył zupełnie niezłośliwie. Dla niego była to poważna rozmowa z kobietą godną szacunku ze względu na jej moc i zapewne wiedzę, jaką nagromadziła. Wiedział, że to oni przyszli prosić ją o pomoc. I był świadom, że ani zdobycie tej księgi, ani nawet samej okładki nie były ich głównym celem, kiedy zabierali się do zlecenia na smoka. Niemniej zdobyli ją, niejako przy okazji, ale okupując przedsięwzięcie pewnym trudem.
- Przecież szukacie jej dla nas. Jeśli nie macie silnego zaklęcia lokalizującego, to do niczego wam się nie przyda. Może się zniszczyć lub znów zginąć.
- Rozumiem - westchnął Shavri. A korzystając z okazji, że uwaga pani skupiła się na nim, postanowił wykorzystać moment. - Pani, w okolicy Phandalin rozwija się zaraza - Shavri nie był pewien, czy zaraza może się rozwijać, ale opowiedział najlepiej jak umiał to, co udało im się do tej pory ustalić. - Czy słyszeliście coś o niej tutaj?
- Pojęcia nie mam, choroby to nie mój obszar zainteresowań
- odparła Eliza. Wydawała się lekko zirytowana zmianą tematu na mało ją interesujący.

Shavri skinął głową i wydobył zza pazuchy jedną smoczą łuskę.
- W takim razie mam ostatnie pytanie. To łuska ze smoka, o którym wspomniała Torika. Jest ładna, ale czy poza tym przedstawia sobą jakąś wartość?
- Smoczymi łuskami wzmacnia się elementy pancerza, magiczne stroje, bronie… Ale jedną niewiele zdziałasz. Trzeba było gada oskubać z całości; pieniędzy starczyłoby ci do końca życia. Lub kilku żyć.
- podsumowała diablica. - Spytaj w holu, w części alchemicznej. Dostaniesz za nią zapewne kilka sztuk złota.
- Pani. Mam worek takich. Wiele niestety popękało i nie nadawały się do niczego. Więc tych nie brałem, a prócz nich zęby. Ale w takim razie przyniosę je tu jutro
- Shavri skłonił się, dając tym samym znać, że ze swej strony skończył. Starhold wzruszyła ramionami, niezbyt zainteresowana tematem.
- Jeszcze to… - Joris wyciągnął z torby skrawek materiału, na którym wyhaftowano znak, rozpoznany ongiś przez Stimy’ego jako znak Bowgentla. - Znaleźliśmy to w ruinach, które zwą Studnią Starej Sowy, którą dla Arthindola zbudowano. W tajemnym pomieszczeniu na dnie studni. Księgi jednak tam nie było. Za to Arthindolem interesował się Czerwony Czarodziej. Hamun Kost.
Choć mówił do czarodziejki, to właściwie nie patrzył jej w oczy, a na rogi. I zachodził w głowę, czy ma też racice.
- O! - czarodziejkę spójna informacja Jorisa zaciekawiła znacznie bardziej niż łuski czy jakaś tam zaraza. Wzięła zakurzony skrawek i dokładnie obejrzała. - Faktycznie to symbol Bowgentle’a. Wiedziałam, że podróżował po okolicy, ale to…. Namacalny dowód, no, no. - z emocji na policzki wystąpił jej rumieniec. Sięgnęła po srebrny - jakże by inaczej - dzwonek. Na jego dźwięk do gabinetu po chwili wszedł młody chłopak, może w wieku Coriego i ukłonił się z szacunkiem. Diablica wydała mu kilka poleceń w obcym języku. Młodzik skłonił się ponownie i wyszedł szybko.
- Jest kilka osób, które znają się na okolicznych ruinach. Jaro sprawdzi, czy któryś z nich ma czas by z nami porozmawiać. Na razie możecie iść sprzedać łuski, czy co tam potrzebujecie. Dam znać, byście jako pracownicy dostali zniżkę. - Eliza pożadliwie zerknęła na okładkę, choć nie wyglądało by ta skrywała jakieś tajemnice.

Półelfka zebrała się do wyjścia, zarzucając plecak na ramię. Sharvi pokrzyżował jej trochę plany, bo dziewczyna chciała porozmawiać na temat lustra Agathy, które Trzewik zobligował się odszukać. Zwierciadło te było magiczne i zapewne potężne, bo i z antycznej krainy pochodziło… ale widząc zniecierpliwienie u gospodyni zmianą tematu oraz niechęć do dalszego drążenia okolicznych kwestii, kapłanka zamknęła usta w ciup, schowała dumę (jeśli jakąś miała) w kieszeń i grzecznie zapytała
- Czy… będzie możliwość porozmawiania z tobą pani w niedalekiej przyszłości?
- Tak, tak, poczekajcie w holu. Powinno tam być miejsce. O tej porze nie ma ruchu. Zawołam was gdy ktoś z historyków będzie dostępny. Możliwe, że trafiliście na bardzo ciekawy obiekt. Bardzo ciekawy… - wymruczała Eliza, ostrożnie skrobiąc okładkę.

Gdy wyszli, mimo zapewnień diablicy w holu był nieco większy ruch niż wcześniej. Przy kontuarze stała osobliwa para petentów: wielki, ponad dwumetrowy mężczyzna o błoniastych skrzydłach, łuskach i kolcach wyrastających tu i ówdzie z ciała, oraz eteryczna białowłosa dziewczynka, na oko może dziewięcio- czy dziesięcioletnia. Za nimi czekał jakiś czarodziej.



I choć to mężczyzna przyciągał wzrok szybko okazało się, że w tej dziwacznej parze prym wiedzie dziecko. Białowłosa nieznoszącym sprzeciwu tonem dyskutowała z siedzącą za ladą “mniszką”, wyraźnie czymś zirytowana. Ciężko było orzec czy niezałatwionym interesem, czy tym, że głowa ledwie wystawała jej ponad blat i to stojąc na palcach. Wydawało się, że jest niższa nawet od Trzewiczka, choć z pewnością nie była niziołką. Skrzydlaty mężczyzna milczał.
Musieli tu już stać od dłuższej chwili, gdyż czekający za nimi w kolejce czarodziej stukał nerwowo laską. W końcu podszedł do osobliwej pary i powiedział coś roszczeniowym tonem, kładąc rękę na ramieniu dziecka. Na ten gest skrzydlaty błyskawicznie odwrócił się, łapiąc maga za rękę, a z jego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot.
- Spokojnie Janosie. Puść go - białowłosa odwróciła się również i położyła swą małą dłoń na umięśnionym ramieniu w tak intymnym geście, że Torihce aż zaparło dech z wrażenia. Straszny mężczyzna z pewnością nie był li i jedynie ochroniarzem dziewczynki. Potem mała przeniosła wzrok na oburzonego czarodzieja.
- Mamy takie samo prawo tu być, jak i pan. Proszę poczekać na swoją kolej. - rzekła nieznoszącym sprzeciwu tonem, zadzierając głowę. Jej włosy uniosły się niczym węże, jak gdyby żyły własnym życiem. Mag prychnął oburzony, nieudolnie kryjąc strach i cofnął się kilka kroków, a dziewczynka wróciła do przerwanej rozmowy z przedstawicielką Przymierza.

 
Sayane jest offline