Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2018, 00:21   #219
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Phandalin, przed wyjazdem


[media]http://i.pinimg.com/564x/54/2e/3e/542e3e070fcc1a3f4d642743cbef3272.jpg[/media]

Przeborka wstała ze świtaniem, wypoczęta i gotowa do drogi; niby poprzedniego wieczora zmyślała coś tam o tym, że dość już wypiła, ale w rzeczywistości taka ilość nawet najmocniejszej gorzały nie zrobiła na wielkiej kobiecie żadnego wrażenia. Zdążyła chwilę się porozciągać, potruchtać nad rzekę i wziąć szybką kąpiel, a nawet spędzić chwilę na modlitwie - a to wszystko dlatego, że okazała się przewidująca i zarówno zakupy, jak i pakowanie zdążyła ogarnąć wcześniej. Juki wystarczyło zarzucić na konia, zapiąć popręgi i gotowe, można było ruszyć w drogę! Nie to co rozlazłe towarzystwo, które zupełnie nie znało wymogów życia na trakcie, w ciągłym ruchu. Przeborka spodziewała się, że nawet zdąży zjeść coś porządniejszego w gospodzie, zanim na ryneczku pojawia się zaspane oblicza jej kompanów. Sztandarowym potwierdzeniem jej domysłów była Turmalina, która od zmierzchu radośnie chrapała na sianie i nie wyglądało na to, by miała się wkrótce obudzić. Jorisa nie było, nocował pewnie u swojej kapłanki, ale Stimy i Shavri dopiero wstawali.

A co do życia wciąż w drodze... barbarzynka rada była z tym wreszcie skończyć, a dobroć Darana przyniosła jej nawet pewien na to pomysł...

Gospodarz, najwidoczniej stary żołnierz nawykły do porannej musztry, też na szczęście był na nogach od rana; zdradził go chrzęst gałęzi i świergot niezadowolonych ptaków, kiedy półelf, z jakimś ogrodniczym narzędziem w dłoni, majstrował coś przy starej jabłoni w swoim sadzie.

Przeborka podeszła z uśmiechem do mężczyzny, ostrożnie manewrując pomiędzy rozłożystymi, starymi drzewami, tak by nie zawadzić włosami albo uprzężą o poskręcane, ciemne gałęzie.

- Dobry dzień - stęknął półelf usiłując dosięgnąć nożycami jakiegoś dziczka. Zrezygnował po chwili i zszedł z rabiny, uśmiechając się do Przeborki. - Przez ten raban z Czerwonymi i strażą zaniedbałem drzewa i zarosły niemożebnie. Ale przycinkę chyba już na wiosnę zostawię; wiadomo kiedy chwyci mróz? - spytał retorycznie i wsadził nożyce za pas. - Dokąd z tym siodłem maszerujesz?
- Zima nadchodzi zawsze, nawet w środku gorącego lata. - barbarzynka wyszczerzyła do mężczyzny zęby, a potem odwróciła głowę i spojrzała na obładowanego konia - A właśnie do takiego miasta jadę, gdzie podobno nigdy jej nie ma. Za robotą dla Tessandarów, na dekadzień, albo i dłużej... no i właśnie - pochyliła głowę w podziękowaniu. - Na sianie się wybornie spało, więc chciałam za gościnę podziękować najpierw. I o coś spytać też.
- Kto pyta nie błądzi, jeno czasem w zęby może dostać - roześmiał się Daran. - Ale nie u mnie. No to pytaj, zobaczymy czy cosik pomogę.
- Zamierzam wrócić z tej wyprawy... - barbarzynka zrobiła małą pauzę - ...a z miejscem na spanie i trzymanie gratów ciężko teraz w wiosce. Stodoła była świetna, wszyscy się wyspali po królewsku. Wynajęłabym na dłużej... - zawahała się na chwilę, a potem machnęła do siebie ręką i wypaliła - Albo kupiła od razu. Roboty tu będzie jeszcze dość, a ile człowiek może po szlaku ganiać jak kundel za kością…
- I co ja niby bez stodoły zrobię? Gdzie będę konia trzymał? Cydr warzył, jabłka suszył? Śmieci składował? - mężczyzna uśmiechnął się, bo trudno było nie zauważyć przeborkowych porządków. - Spać tam możesz, dużo za tę ruderę liczyć ci nie będę. A jak na własność chcesz, to za mnie wyjdź i po problemie.

Kobieta roześmiała się szczerze na taką propozycję.

- Na razie najmę. Ale nad tym drugim pomyślę, bo kogo do pary też będę szukać, jak już uda mi się kąt na stałe dostać. - wyciągnęła do Darana otwartą dłoń - Szczególnie, jak chłop robotny i z fachem w ręku! - wyszczerzyła zęby, ruchem głowy wskazując na narzędzia ogrodnika.
- Fach to mam niejeden, choć machanie mieczem już mi zbrzydło. To za sztukę srebra ci legowisko najmę, jak mi dodatkowo kuchnię ogarniesz, bo nie zawsze czas jest, a i talentu brak. Poza tym cni się tak jeść samemu. Może jak trochę czasu razem spędzimy to zdanie co do ożenku zmienisz! - półelf uścisnął dłoń barbarzynki, również szczerząc w uśmiechu całkiem kompletne uzębienie. Na jego twarzy widać było lata tułaczki, ale gdyby się ogarnął mógł być nadal niczego sobie mężczyzną. Zresztą Przeborce bardziej niż na ładnej buzi na charakterze i robotności przyszłego męża zależało, choć między bogami a prawdą to dawno już o tym nie myślała. Ale może czas najwyższy było zacząć?



Neverwinter, dzień pierwszy



Neverwinter było zbyt wielkie. Już Sundabar wydawał się Przeborce przeogromną osadą, a przecież zwarta i mająca spore podziemia krasnoludzka twierdza mogła co najwyżej równać się z górującym nad miastem zamkiem. Wysokie mury, strzeliste wieże, domy pnące się na wiele pięter w górę niczym skały i biegnące między nimi zacienione, szerokie kaniony ulic. Wbrew obawom barbarzynki nikt tu nie zwracał na nich, przybyszy z innej osady, żadnej uwagi - bo kiedy tylko przekroczyli bramy, wprost utonęli w rzece ludzi i nieludzi szczelnie wypełniającej miejskie ulice. Przeborka musiała bardzo się skupić, żeby pozostać z towarzyszami; w pstrokatej, tak różnorodnej masie osób, spieszących w sobie tylko wiadomych sprawach, z powiewającymi nad głową reklamami, szyldami, znakami i wciąż bombardowana nowymi zapachami, widokami czy dźwiękami łatwo było rozproszyć uwagę, zapatrzeć się w jakiś kolejny cud, dziwną istotę, monumentalny budynek - i stracić z oczu swoją kompanię. A bez niej nieobyta w mieście kobieta czuła, że dużo sama nie zawojuje...


Ale cały plan, by usiąść na spokojnie i przemyśleć, co by tu dalej czynić, szlag trafił zaraz po przybyciu do karczmy. Przeborka zdążyła dopiero ochłonąć po podróży i wrażeniu, jakie zrobiło na niej olbrzymie miasto, a już nie odnalazła towarzyszy: wszyscy rozpierzchli się jak te myszy po składzie sera, najwyraźniej przekonani, że każdy sobie sam w mieście poradzi. I zapewne sami mieli w Neverwinter własne, prywatne interesa, takie, które przyćmiły głowny cel tej wyprawy: odnalezienie Omarowych ksiąg i mordercy Kosta. Przeborka nic innego nie miała do roboty; poprzeklinawszy więc pod nosem na słomiany zapał (i słomiane łby) swoich kompanów stwierdziła wreszcie, że nie będzie do wieczora jak ta durna siedzieć w karczmie i przynajmniej dowie się, co tu oficjalnie można uczynić z ich sprawą... zanim weźmie się sprawiedliwość we własne ręce. Bo jedną z kilku rzeczy, którą barbarzynka nauczyła się o ludziach z Południa, było ich przywiązanie do spisanych i ustalonych praw - tam gdzie Północ odwoływała się do zbiorowej mądrości klanu i powszechnie przyjętych zachowań, Południe wolało mieć spisane na papierze szczegółowe instrukcje, jak postąpić w danym momencie. Więc gdyby nawet przypadkiem Przeborce udało by się znaleźć Marduka i bardzo ją miecz swędział, lokalne prawo zapewne inaczej rozumiała kwestie sprawiedliwej odpłaty...


Zaczęła od najbardziej oczywistego miejsca, jakie przyszło jej do głowy - kupieckiego składu. Takie miejsca zawsze były pełne ludzi, którzy podróżowali z karawanami, najemników, bardów i innych osób związanych z kupieckim świadkiem; jeśli Marduk nie wędrował sam, być może “przyczepił” się do jakiegoś konwoju. A jeśli nie, to do podobnych miejsc barbarzynka była przyzwyczajona i wiedziała, że zawsze może liczyć tam na pomoc bratnich dusz, tak samo jak ona parających się ochroniarskim fachem.

problem był tylko jeden: miasto pełne było... liter. Szyldy, plakietki, znaki - to wszystko zapisane było znaczkami, co prawda nawet w kilku alfabetach - ale co z tego, skoro Przeborka nie rozumiała ani jednego? Ile czasu zmitrężyła, “na czuja” szukając właściwego miejsca, to głowa mała. Jedynie to jej pomogło, że jej postura i broń wzbudzały należyty respekt i nikt nie śmiał jej spławić, kiedy w końcu poddała się w zgadywaniu, gdzie należy iść i po prostu zaczepiała każdego na ulicy, pytając o wskazówki.

Skład Towarów Tarmalune w dokach przywitał ją na szczęście znajomą atmosferą, choć jak wszystko w Neverwinter był o wiele, wiele większy niż kobieta dotychczas spotkała na swojej drodze. Odpoczywający po pracy, albo szukający nowej karawany najemnicy stali w luźnych grupkach, przekomarzając się po przyjacielsku, młodociani ulicznicy kręcili się wokół, szukając łatwego zarobku albo węsząc, co by tu skręcić, a wędrowni kupcy o twardych spojrzeniach i ogorzałych od słońca twarzach targowali się zajadle z miejskimi, bogato ubranymi handlarzami, zerkając spode łba na kręcącą się wokół rozłożonych towarów straż ochraniającą celnika. Kobieta szybko zgadała się z jedną ze znudzonych grupek najmitów, ale choć chwile minęły jej na miłej pogawędce, niewiele się dowiedziała: Marduka nikt nie kojarzył, albo nie zapadł nikomu w pamięć (w co Przeborka wątpiła), albo po prostu dotarł do miasta sam, nie korzystając z kupieckiej pomocy. Wskórała jednak tyle, że dostała do ręki zgrubny plan z obrazkowo naszkicowanymi miejscami, które powinny ją zainteresować: gildią zajmującą się obrotem magicznymi towarami i siedzibą miejskiej straży. Skoro Marduk pozostawał na tą chwilę nieuchwytny, może chociaż ktoś zauważył przedmioty, które zginęły jej pracodawcy...?


Przeborka doceniała wiele rzeczy, które stworzyło Południe, inaczej niż jej klanbracia, odrzucający z miejsca wszystko, co przychodziło z nizin jako “słabe” czy “zbyt skomplikowane”. Potrafiła zachwycić się karnym porządkiem, w jakim maszerowały południowe armie, potrafiła wyobrazić sobie, jakie zyski przynosi uporządkowany handel... mgliście, ale jednak, rozumiała że ta skuteczność bierze się właśnie z tego uporządkowania i zawierzania wszystkiego papierowi, a nie słowu, jakie prezentowali południowcy. Wszak żaden kupiec, z jakim przyszło jej pracować, nigdy nie wybrałby się w drogę bez tubusa dokumentów, zaświadczających o tym kim jest, co przewozi, jakie podatki ma opłacone, jakie ma pozwolenia na podróż i tym podobne; był w tym jakiś przewrotny sens, bo ludzie z nizin mieli mocną tendencję do kłamania jak najęci io ich słowu ufać nie można było za grosz.

I teraz wracała do karczmy, która służyła jej za noclegownię, zmęczona i zdenerwowana, bo wpadła dokładnie w tą samą pułapkę: bez mądrze brzmiącego papieru z oficjalnie wyglądającą woskową pieczęcią nic nie można było zrobić - a jej słowo miało tu wartość taką samą, jak byle południowca z ulicy. Zarówno straż miejska, jak i gildia magów o dumnie brzmiącej nazwie Płaszczy-O-Wielu-Gwiazdach nic nie widzieli i nic nie wiedzieli w kwestii mordercy i zaginionych ksiąg - za to sami mieli wiele dociekliwych pytań. Kto się interesuje? Po co? Gdzie dowody? Przeborka miała jakieś niejasne poczucie, że po prostu zlekceważoną ją jako głupią babę z jakiejś zapadłej głuszy, ale nikt wprost nie dał jej powodu, żeby rozpętać jakąś awanturę, a zresztą barbarzynka nie miała wcale ochoty bić się później z całym garnizonem straży. “Papieru” jednak, stwierdzającego przestępstwa Marduka, nie miała - to był fakt. Nie miała też żadnego listu polecającego czy wyjaśniającego od Omara - i tu kończyły się jej możliwości załatwienia czegokolwiek z wielkimi organizacjami oficjalną ścieżką. Miała co prawda dość złota, by wykupić jakieś bardziej szemrane usługi, czy skłonić pojedynczych strażników do współpracy, ale ruch to był na tyle ryzykowny, że warto było go omówić wcześniej z resztą.

Przepychanki z urzędasami wymęczyły ją i sfrustrowały na tyle, że czuła się bardziej zmęczona niż po walce ze smokiem. W bezpośrednim starciu z wrogiem role były jasno określone, a przeciwnik był na wyciągnięcie ostrza, namacalny i konkretny. Tu zaś miała wrażenie, że boksuje się z jakąś niewidzialną ścianą, że gada do cieni, że coś jej cały czas umyka - nie rozumiała zasad tej gry na słowa, dokumenty, podpisy, pieczątki i okrągłe zdania i zupełnie nie potrafiła nic zrobić w ten sposób. Pierwszy dzień poszedł całkiem na zmarnowanie, a przecież czasu nie mieli wiele...

Jej zniechęcenie do załatwienia czegokolwiek z miejskimi organizacjami było tak głębokie, że nawet kiedy wdepnęła w gęsty tłum zgromadzony przed jedną z gospód, a do jej uszy dotarł nielubiany - ale znajmomy - głos narwanej krasnoludki z jej kompanii, machnęła na to ręką, widząc przy Turmalinie znajome już szare płaszcze. Głupia baba zapewne wdawał się w jakąś awanturę i chciała znów zburzyć jakąś karczmę albo komuś połamała kończyny, zapominając, że nie jest u siebie na wiosce, gdzie wszyscy zwiewali gdzie pieprz rośnie na jej widok. A tutejsza straż, mimo zamiłowania do biurokracji i imposybilizmu, była dobrze wyposażona i uzbrojona, Przeborka musiała im to oddać. Tak czy inaczej, grzywna i dłuższe tłumaczenie pewnie mogło uratować sytuację, ale po doświadczeniach w garnizonie barbarzynka była tak zniechęcona, że obojętnie obserwowała, jak gwardziści prowadząc gdzie niską, kolorową postać. Pewnie żeby ją wydobyć z ciupy albo uchronić przed batami trzeba by znów przedstawić jakiś wóz papierów, dokumentów i pieczęci... Rzuciła tylko okiem na szyld knajpy, zapamiętując jego wygląd i wyłuskując wzrokiem kogoś, kto wyglądał na dowódcę patrolu. Niech Zenobia labo Trzewik z nim gadają później, wyglądali na takich, dla których załatwianie miastowych spraw nie wyglądało na pierwszyznę...

Gospoda była na szczęście taka jak wszystkie - papierów, żeby zamówić piwo, nikt nie wymagał. Kobieta z ulgą zwaliła się na ławę z kuflem ciemnego napoju i michą chrupiących, słonych krabów. Wieczór już dochodził, reszta grupy, cokolwiek by nie robiła, powinna zacząć powoli się schodzić. Ciekawe jak im akurat poszło...?


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 16-04-2018 o 21:45.
Autumm jest offline