Oprócz rannych ludzi Galeb zniósł z muru także jednego martwego krasnoluda. Ułożył go na bruku, złożył mu ręce na piersi, zamknął oczy i pomodlił się za niego. Nikt nie dosłyszał jednak tego, że oprócz modlitwy Kowal powiedział szeptem coś więcej. - Nie za mnie... Tylko nie za mnie... - wymamrotał puszczając z oczu parę łez, które zmieszały się z potem i wsiąkły w ubiór.
*** - Detlef... odpuść. - mruknął Galvinson kładąc ciężką dłoń na ramieniu towarzysza i dodał cicho - Nie stałeś tam z nimi.
Atmosfera jaka powstała koło południowego muru była cholernie ciężka. Z tego co zrozumiał Galeb nikt obroną tamtego odcinka nie dowodził prócz Kapłana Sigmara, który dostał i był teraz niesiony do lazaretu. Wszyscy, który zostali wyznaczeni do przewodzenia ludziom skupili się na odcinku północnym, bramie oraz na przystani i forcie. Forcie, który oddzielał od miasta płonący most.
Ulicami niesiono rannych i martwych. Była ich masa. Krasnolud pokręcił głową.
Może i rzemiosło umgich było nędzne. Może i byli podatni na pokusy. Może i wzbudzali jego niechęć i pogardę, jednak chwycili za broń i stanęli do obrony swojego miasta. A z zamieszania jakie panowało wynikało, że wielu ludzi ginęło i było narażanych niepotrzebnie.
Nie-po-trze-bnie.
W Galebie aż zawrzało gdy w jego myślach wybrzmiało to słowo. Niepotrzebny, bezużyteczny, bezwartościowy... mało było bardziej obraźliwych i podłych przymiotników w słowniku Galvinsona. Mógł przesadzać, ale jeżeli ktokolwiek dowodzący, każe robić niewyszkolonym ochotnikom jakieś głupoty albo zostawia ich bez dowodzenia... Zwyczajnie marnuje ich siły i motywację... ich życie. A marnowanie życia kogokolwiek... było niewybaczalne.
- Jak będziemy na miejscu opowiesz mi o wszystkim co tutaj się dzieje. - powiedział Galeb do Detlefa, jednak w głosie nie było już tak przyjacielskich nut.
Słowa brzmiały ponuro i złowróżbnie. Za każdym razem jak w Galebie wzbierała determinacja, aby zrobić z czymś porządek. |