Mag powoli zaczął zbierać się z ziemi i w końcu stanął prosto, trzymając się za swoje jądra. Gdy na chwile oddalił dłoń od klejnotów i na nią spojrzał, ujrzał dość niewielkie, acz niezbyt pocieszające ślady krwi.
- Zaraz mi się jądra wykrwawią. - Mruknął do siebie. - Przeżyłem napaść wilków, królewską pogoń, walkę z radioaktywnym klozetem i gwałt krasnoludek, a zginę przez jebany papier toaletowy do rozmawia ze świniami.
Po bezsensownym mruczeniu do siebie, rozejrzał się chwile po pomieszczeniu i ujrzał Lucynę, której chyba coś się stało... Niezbyt znał się na medycynie. Gdyby tak było, już dawno zasklepiłby sobie te jajca. Patrzył przez chwilę na tego tępawego przybysza i w pierwszej chwili myślał, że to kolejna krasnoludzica... Trudno ich odróżnić, przynajmniej dla Zbysia. Po krótkiej chwili doszedł do wniosku, że nie grozi mu powtórny gwałt i zaczął przyglądać się elfowi, który z niewiadomych przyczyn, niósł Lucynę, bez jej zjebanego towarzysza, mózgu. W sumie miał to gdzieś, bo przed chwilą usłyszał ryk setek, czy tysięcy demonów. Fakt faktem, że kolejny procent krasnoludzkiej rasy zostanie wybity, a on nie zamierza zginąć tu razem, z tymi chlejusami.
- Ona sobie chyba sama poradzi, weź jej tak nie niańcz. - Powiedział do Patridga.
Następnie popatrzył na rolkę papirusu toaletusu, potem na swoje zranione jądra, a potem z powrotem na papirus. W końcu szare komórki coś mu podszepnęły do ucha i ten, niczym kowboj, strzepnął papier, tak, że ten się wydłużył i powstał z niego swoisty bicz. Zamachnął się jeszcze kilka razy i zadowolony z jakiejkolwiek broni zapomniał o swojej laseczce. Najprawdopodobniej zginie razem z tym papierem, przy najbliższej walce, ale na razie postanowił olać to i napędzać ciało radością istnego debila. |