Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2018, 23:41   #7
Yellow King
 
Yellow King's Avatar
 
Reputacja: 1 Yellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputację
Droga do stolicy księstwa Parravonu,
obecnie.

François wraz z czwórką kompanów - dwójką ludzi i dwójką elfów podróżował ku stolicy księstwa Pegaza w poszukiwaniu kolejnej, być może nie tak krwawej jak poprzednie roboty, co prawda bretończyk jeszcze miał dodatkowe powody by odwiedzić stolicę - miał zamiar odwiedzić swoją rodzinę. Każdy z nich pochodził skądś indziej, i nawet pośród dwójki elfów Bretończyk mógł w myślach zarysować różnice. Spoiwem, które połączyło ich na trakcie - i w kompanii była skuteczność, i cichy profesjonalizm. Każdy z nich miał swoje powody dla których parał się tym czym się parał - ale żaden z nich nie opowiadał o swojej przeszłości. François z biegiem czasu przez to zaczął szanować swoich towarzyszy broni - a sam się nie kwapił do opowiadania o sobie. To, co dotyczyło jego było wyłącznie jego sprawą i chyba w pewnym momencie François zdawał sobie z tego sprawę że mógł walczyć o tytuł tego który mówił o sobie najmniej.

Trakt do Parravonu nie był przyjemny. Zaczęło siąpić nagle jak z cebra - a koń wierzchowy na którym jechał zaczął coraz gorzej radzić sobie z błotem. Bretończyk był zmuszony owinąć skórzanym materiałem łuk i kołczan, a potem związać i uwiesić przy jukach konia. Długi cisowy łuk, mimo swoistej doskonałości miał jedną wadę - strzelanie z niego w deszczu było szaleństwem. Dopóki nie przestanie lać, dopóty bretończykowi musiał wystarczyć nadziak i poobijana tarcza. Ta myśl z pewnością działała na nerwy łucznikowi.

Pogrążonego w myślach o przeszłości, nieco pustym wzrokiem wpatrującego się w lejce "Szkarłatnego" wyrwało nadjechanie galopem małej grupy. Dłoń od razu powędrowała ku nadziakowi, lecz chwyt na broni wcale nie zmalał gdy podstarzały najemnik usłyszał słowa kobiety, która jako pierwsza się odezwała:
- Nie wiem jakie mieliście obiecane rozrywki w drodze do Parravon, ale dzisiaj ten trak oferuje orki.
Słowa kobiety od razu niczym niespodziewana burza przywołały nieco już odległe wydarzenia...

Kilka miesięcy wcześniej, początek 2502 roku.
Bretonia,
Masyw Orcal, Krucze Wąwozy.

Diuk okolicznego księstwa wraz z ciężkozbrojnym rycerstwem rozgonił główne siły orczych plemion które zeszły z Masywu w jednej, walnej bitwie. Tak jak zazwyczaj bywało znamienite rycerstwo Bretonii, przykłady nieskazitelnych cnót i przywar przypisały sobie zwycięstwo, i zaraz rozjechało się do swoich włości. Wygłodniałe orcze i goblińskie niedobitki wciąż jednak plugawiły lasy, i paliły wioski wokół Kruczego Wąwozu - a brudna robota została zlecona kompaniom najemników, które dotychczas pełniły drugorzędną rolę w konflikcie z zielonoskórymi. Na wieść o tym François od razu zaciągnął się do kompanii najemniczej kapitana Mignarda jako łucznik i przepatrywacz - nie tylko dla oferowanego złota, ale przede wszystkim ze względu na szczytniejsze cele którymi się kierował, których już spokojne o swoje bezpieczeństwo w swoich donjonach rycerstwo Bretonii nie dostrzegało. Łucznik zapamiętał walki z zielonoskórymi jako krwawe, brutalne - i nadzwyczaj nieciekawe. Wcześniej zdarzyło mu się zderzyć z plugastwem w lasach otaczających Artois, ale tym razem zielonoskórzy w walkach działali w sposób nieopisanej, nielogicznej taktyki - tak jakby byli jednym mrowiskiem umysłów, jednego działania i jednego celu. Większość kompanii Mignarda szlag trafił - ale broczący we krwi swojej, towarzyszów i zielonoskórych François wyszedł cało. Chrzest ognia kompanii - i jej pierwsze, i ostatnie zwycięstwo zawiązało swoiste braterstwo między nim, a towarzyszami którym udało się przeżyć brutalne starcia w Kruczych Wąwozach...

Droga do stolicy księstwa Parravonu,
obecnie.

Wspomnienia, tak brutalne jak sama rasa zielonoskórych od razu zaczęły działać na bretończyka jak chlust zimnej wody na twarz. W lewą dłoń chwycił pewniej lejce, a prawą odpiął od pasa nadziak - i po skinieniu kobiecie spojrzał na towarzyszy broni.
- Już raz im daliśmy rady, przyjaciele.
Nie miał zamiaru szarżować w sam środek orków - których po chwili starał się dostrzec w oddali mrużąc oczy. Nieco mroczniejsza, aczkolwiek wciąż drapiąca gdzieś tam umysł bretończyka myśl mówiła o być może zastawionej przez rabusiów pułapce, a to była tylko przynęta. Czekał wyraźnie na opinię reszty.
 
__________________
Prowadzę:
Kryminaliści: Ucieczka Termin: 04.05

You are in Carcosa now.
Yellow King jest offline