Dobrze było mieć za plecami zaufany cień, co do skuteczności którego nie miało się żadnych wątpliwości. Kojącą, podnoszącą na duchu, znaną obecność drugiego człowieka, na dokładkę radzącego sobie z aktywnościami fizycznymi niepomiernie lepiej niz w przypadku wątłej, niewysokiej biolog o nieobecnym spojrzeniu i mało skoordynowanych ruchach.
- To ty na siebie uważaj, Leo. Nam nic nie będzie - odpowiedziała przez komunikator, patrząc jak postać w pancerzu znika za progiem sali medycznej, a gdzieś po lewej stronie klatki piersiowej poczuła nieznośne kłucie.
Nie powinna tak gadać, okazywać zainteresowania… i troski. Wedle panujących we wszechświecie konwenansów podobne zachowanie dało się odczytać jako nietakt wobec podstawowej instytucji społecznej, jaką było małżeństwo. Tylko… Larsen naprawdę się martwiła i chyba miała to coraz bardziej gdzieś.
- Wyjdźmy stąd - powiedziała do Lindy, próbując zachować kamienną twarz. Omijała wzrokiem nieprzytomną Veronicę, tak było łatwiej - Musimy poczekać, przygotować alternatywy. Poczekamy parę minut, może uda się skontaktować z Rohanem i resztą. Przygotujemy ciekły azot, lub inny sposób aby… zamrozić obcą formę życia - westchnęła cicho, dusząc w sobie ochotę, by dodać, że z dwojga złego, wolałaby uśmiercić informatyczkę.