Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2018, 09:27   #225
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
4 Marpenoth, wieczór

O zmierzchu Neverwinter wydawało się zupełnie innym miastem. Tłum na ulicach przerzedził się. Ludzie i nieludzie spieszyli do domów nie tylko na kolację, ale i by opuścić słabo oświetlone ulice. Straż od czasu do czasu patrolowała główne ulice, lecz Klejnot Północy był olbrzymy, pełen małych uliczek i podejrzanych zaułków, w których czaili się nie tylko złoczyńcy, ale i okazjonalnie miejskie potwory. Niebezpieczne były zwłaszcza okolice portu i murów (nie mówiąc już o dzielnicy biedoty czy cmentarzu), o czy swego czasu przekonał się Joris.

Gdy dochodzili już do "Fallen Tower" Shavri dostrzegł w półmroku dwóch uliczników, których najął do śledzenia Rihara. Tyle że teraz rozmnożyli się do trzech. Wyraźnie czekali na niego, gdyż zbili się w gromadkę gdy tylko go dostrzegli. Do przodu wystąpił ten najlepiej ubrany (jeśli można je tak nazwać) i wzbudzający największe zaufanie. Pozostała dwójka została nieco z tyłu, łypiąc podejrzliwie na Tori i Jorisa. Shavri uśmiechnął się zachęcająco.
- Ten typ, co żeś go kazał śledzić poszedł do dystryktu Blacklake - rzekł otrok, pewnie patrząc na tropiciela. - Tam nie puszczają takich jak my, ale żeś dobrze zapłacił to żeśmy poszli. Poszedł do "Manycoins Moneylending", to największy kantor w mieście. I tam już został, nie wychodził do wieczora. Żeśmy jednego na czujce tam zostawili - popisał się inicjatywą.

Shavri uprzejmie podziękował za informacje, dał kolejne 10 sztuk złota i kazał śledzić Rihara także kolejnego dnia. Dzieciak wyszczerzył zęby i zniknął wraz z kompanami w mroku. Dla idioty, który płacił złotem za podstawowe usługi mogli siedzieć przed kantorem i calutki dekadzień.



Trójka najemników
weszła do gospody. Ku rozczarowaniu tropicieli nie było w niej Trzewika… no, Zenobii i Turmaliny również. Przy jednym ze stołów dostrzegli tylko Przeborkę, której po wyżerce humor się nieco poprawił. Miasto nie-miasto, ale tawerny wszędzie wyglądały z grubsza tak samo, zwłaszcza gdy ludzie sobie popili. Choć tu widać było efekty “przemeblowania”, jakiego dokonała Turmalina, więc tłum był mniejszy niż wcześniej, a ponury gospodarz liczył w myślach stracony utarg. Tori i reszta ze zdumieniem spoglądali na częściowo zdemolowane wnętrze. Barbarzynka machnęła zachęcająco dłonią na najemników; wcale nie miała ochoty siedzieć tutaj sama. Dobrzy kompani to z nich nie byli, ale w obcym miejsce lepsi tacy, niż żadni.

Ledwie zdążyli usiąść za karczmarzem zmaterializował się sięgający sufitu słup niebieskiego dymu i światła, w którym pojawiły się postacie spadających ludzi. Ich usta rozwarte były w pełnym przerażenia wrzasku, choć nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Kilka osób, w tym i awanturnicy, zerwali się przerażeni, ale półelf przy sąsiednim stole machnął uspokajająco ręką.
- Spokojnie, to tak co noc. Efekt Plagi Czarów. To magowie, którzy tu kiedyś mieszkali. Nikt nie wie co się z nimi stało. Jestem Cedryk - przedstawił się niepytany. - Czekałem na was; to znaczy na ciebie między innymi - wskazał Jorisa. - Jakiś czas temu na południe wyruszyła z eskortowaną przez was karawaną moja znajoma, Anna Kathrina. Od tej pory nie miałem od niej żadnych wieści. Czy nie wiecie co się z nią stało? Próbowałem podpytać krasnoludzicę, która z wami jechała, ale była hm… niedysponowana.


Tymczasem niedysponowana krasnoludzica w osobie Turmaliny drzemała w miejskim loszku. Pijana w sztok i bez grosza przy duszy nie była w stanie wyłgać się od więzienia. Czarodziej pracujący dla straży kazał zabezpieczyć jej dłonie, by nie mogła czarować i poszedł do domu. Szare płaszcze nie były zachwycone koniecznością przetrzymywania czaromiota, lecz cóż mieli zrobić?

Zenobia i Trzewik siedzieli na skwerze nieopodal strażnicy. Mieli dobre chęci, lecz więcej w tym było dobrych chęci niż dobrych pomysłów. Nawet Zenobia rozumiała, że w tak dużym mieście nie wystarczy pomachać cyckami by osiągnąć pożądany efekt. Posterunek mieścił się w solidnym budynku, a więzienie zapewne w lochach. Niby Trzewik mógłby trochę poczarować; w końcu udało mu się zdjąć już z siebie jeden ze złośliwych czarów Omara. Pozostał jednakże drugi, klątwa, którą kapłan mógł zniwelować dopiero rano. Toteż Stimy nie czuł się zbyt pewnie. Co prawda Zen sugerowała by pójść po resztę drużyny… ale na to niziołek nie miał zupełnie ochoty. Znów zaczną nad nim gdakać, sugerować to i tamto, certolić się i machać mu przed nosem swoim sumieniem oraz moralnością. O nie, zdecydowanie wolał zostać z bezproblemową kurtyzaną, dla której życie nie było czarno-białe. I przynajmniej nie musiał jej się tłumaczyć ze sprzedaży diademu. Oj, ups… z tego wszystkiego zapomniał, że chciał jej podarować coś ładnego w zamian za pomoc w kradzieży. Co prawda dobrze na tym nie wyszedł, ale przecież to nie była wina Zenobii. Nic to, złoto miał, czas na zakupy też się znajdzie. Na razie trzeba było wymyślić jak pomóc Turmalinie - lub inaczej spożytkować noc, ot choćby na dobry sen.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2018 o 20:30.
Sayane jest offline