Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2018, 15:28   #221
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Przymierze

Minęła może świeca, podczas której ludzcy i nieludzcy gońcy przemierzali hol. Tajemnicza para nie pojawiła się ponownie. Gburowaty mag załatwił sprawę, z którą przyszedł i rozmawiał na zewnątrz z jakimś znajomkiem. W końcu chłopiec, którego wcześniej wezwała Eliza podszedł do nich i zaprowadził na piętro, którego lwią część zajmowały księgi, zwoje, pulpity, stoły i drabiny. Przy jednym ze stolików siedziała Eliza; kolejne było zawalone księgami, zza których wystawała ruda czupryna.

[media]https://i.pinimg.com/564x/4a/8b/62/4a8b6245fee0995c29842ea7a1f47e09.jpg[/media]

Chłopiec przedstawił ich rudowłosej i odszedł.
- To wy byliście w studni w Studni Starej Sowy, tak? Studnia w studni, czaicie? Hahaha - chrapliwie roześmiała się dziewczyna, nie raczywszy się nawet przedstawić. Spojrzała na Shavriego, który - rzecz jasna - wlepiał wzrok w biegające po księgach myszy. - Zjadają pająki. Nie znoszę pająków. Ksiąg nie tykają. - odparła na niezadane pytanie.
- Do rzeczy Eleonoro. Ja także jestem ciekawa. - Eliza zostawiła swoje badania i przysunęła krzesło do stołu rudowłosej. Niestety dla najemników krzeseł tym razem nie było.
- Dobra już. To co my tu mamy. - dziewczyna przesunęła jakąś mapę, północy na pierwszy rzut oka, zrzucając przy okazji jedną z myszy, która pisnęla oburzona. - Oj no, nic ci się nie stało. Do rzeczy, tak, wiem… No to tak. - spojrzała na najemników, Elizę i księgi. Wzięła kota na kolana i rozpoczęła wykład.
Studnię Starej Sowy wzniesiono - uważajcie - ponad trzy TYSIĄCE lat temu, w czasach imperium Netherilu. Tak, tak, to pozostałość z czasów ich kolonizacji, kto by pomyślał, nie? Może być tam cokolwiek, nieodkryte wspaniałości, a nikt się tym nie interesował inaczej niż tylko jako punktem wojskowym. Bezpieczeństwo karawan, woda dla koni, dach nad głową. Prymitywy jedne… W ogóle to nazwa nie wzięła się wcale od sów, a sowoniedźwiedzi, które w tamtych czasach były prawdziwą plagą. - Eleonora czule poklepała jeden z podniszczonych tomów, który zajmował niemal pół stołu. Eliza skrzywiła się na tą dygesję. Uczona westchnęła teatralnie. - Do rzeczy, wiem. W każdym razie Arthindol, który kazał wybudowac tą wieżę był Terraseerem, co więcej - sarrukhiem! - dziewczyna spojrzała na nich jakby to wszystko miało wyjaśniać. Wywróciła oczami widząc kompletne niezrozumienie na twarzach najemników. Przynajmniej Eliza doceniła odkrycie. - Należał do Rasy Stwórców, no! Oni, sarrukhowie znaczy, stworzyli większość rozumnych względnie humanoidalnych łuskowatych ras, nie żebyśmy się mogli obyć bez nich, no bo jak - prychnęła. - W każdym razie ten wasz wężowaty skrzydlacz na obrazie to pewnie sarrukh właśnie, szkoda że go nie przerysowaliście. Z głowy to może być cokolwiek, łącznie z couatlem. Sarrukhowie byli częściowo zmiennokształtni, co może wyjaśniać skrzydła. No bo po co rysować w tajnej komnacie podobiznę Pil'it'itha… choć on chyba został bóstwem, więc…
- Eleonoro
- karcąco syknęła Eliza.
- Ech. Tak czy siak pozostałości potężnej magii wcale nie są dziwne. Arthindol został liczem i mówi się, że tak przeżył upadek Netherilu, choć jak dla mnie to pewnie wcale go tam nie było w dniu katastrofy i tyle. No nie róbcie takich zniesmaczonych min, co z tego że licz? Ach te głupie uprzedzenia względem magii nekromatycznej… Ale odstraszać nieumarłych to każdy by chciał, phi! No nic. Może Arthindol nadal żyje. Bo Bowgentle na pewno nie, przecież wiadomo nawet gdzie jest jego grób. Głupia śmierć dla maga, tak w ogóle. Dlatego wolę siedzieć w domu - zatoczyła ręką półokrąg, omal nie zrzucając stosu ksiąg po swojej lewej. Złapała je w ostatniej chwili.
- W każdym razie Olie, ten tam - wskazała - mówi, że ten wasz okrąg to stacjonarny teleport z określoną destynacją, może nawet kilkoma. Ale to wymaga długich badań, skomplikowany czar, pewnie będzie nad nim z miesiąc siedział albo i dwa, jeśli nie macie nic wiecej niż ten rysunek. Bardzo udatny tak przy okazji, może autor by się chciał tu jako skryba nająć? Dobrych skrybów zawsze mało, za szybko tracą wzrok.
- Eleonora specjalizuje się w historii Netherilu, choć zwykle mam wrażenie, że większość informacji wypełniających jej umysł jest kompletnie bezużyteczna
- rzekła Starhold.
- Sama sobie wypełnij umysł informacjami o imperium, które zaistniało ponad trzy tysiące lat PRZED naszą erą i do tego prawie nic się z tamtych czasów nie zachowało! - odcięła się rudowłosa. - Nigdy nie wiadomo co się przyda, co się z czym połączy. W końcu to była magokracja, to jak w czarach, tu kropelka, tam kropelka…
- Pająki - odezwał się Joris niezupełnie wiedząc właściwie dlaczego przerywa wymianę zdań dziewczynie i kobiecie - Wtedy też były. Teraz też są. Może Twoje myszy zjadają właśnie potomków pająków, które przemierzały królestwo sprzed… ilu lat?
Uśmiechnął się.
- Upadło jakoś na początku naszych czasów. I wątpię. W końcu ich miasta spadły z niebios na ziemię, jedna wielka ruina! I dobrze, że nie przeżyły, i tak ich jest za dużo. Fuj. Ale wiem o co ci chodzi, właśnie o to chodzi, wszystko jest połączone, nawet jeśli się nie wydaje! - ucieszyła się Eleonora.
- Nie zachęcaj jej… - skrzywiła się diablica.

Właściwie to myśliwy MIAŁ ochotę pozachęcać rudzielca do dalszych dygresji. Średnio zrozumiał poprzednią wypowiedź o wężowych stwórcach o nazwach, na których można język połknąć. Postanowił jednak, nie drażnić rogatej. Co więcej w głowie nadal mu pobrzmiewały przypadkowo wypowiedziane słowa, które wcześniej zresztą sama Torikha powiedziała. “Wszystko jest połączone”. Sęk w tym, że nadal nie miał pomysłu jak...
- A wiadomo coś o tym jak Arthindol i Bowgentle byli ze sobą zaznajomieni? Znaczy… W tej studni to coś jak gabinet był… i duże łóżko… i cała masa osobistych ciuchów… W tym właśnie te ze znakiem Bowgentla? A może.. to była jedna i ta sama osoba? Bo chyba oni się ze sobą nie… no… no wiecie.
- Co, że gzili się tam razem? A kto ich tam wie, nie nasza sprawa
- wzruszyła ramionami Eleonora. - [i]Może ten wasz Bowgentle po prostu tam nocował. Jak stawaili portale to przecież nie zrobili ich w dzień czy dwa. Tak wiem - machnęła ręką na Starhold, która chciała coś powiedzieć. - Uważasz, że taki wielotysiącletni mag jak Arthindol to pozjadał już wszystkie rozumy i sam sobie powinien glify wymalować, ale ja się nie zgadzam. Każdy czaromiot ma swoje specjalizacje i ograniczenia, a tak się składa, że ten wasz knypek to się teleportami parał z tego co mówicie. I sam tworzył zaklęcia, a to nie w kij dmuchał. Może mu potem Arthindol wieżę w nagrodę sprezentował? Albo obaj się wyteleportowali, siup! - spojrzała po zebranych. - Prędzej bym stawiała, że ten nekromata, co kupił księgę od banshee i sarrukh to ta sama osoba, może potrzebował wiedzy po Bowgentlu... - odchrząknęła. - Dobra, albo dacie mi wina z miodem, albo koniec gadania, bo mnie już gardło boli.
Joris podał jej szybko bukłak z cydrem z Phandalin.
- Z Shavrim ci potem beczkę tu przyturlamy, ale jeszcze wytrzymaj - Coś czuł, że mogą mieć wiele pytań do Eleonory, bo lepszego źródła wiedzy nie znajdą. Co prawda osobiście się tym całym Bowgentlem mało interesował, ale… wszystko się w końcu jakoś ze sobą łączy… - Czyli… Nekromanta Tsernoth… licz Arthindol… i wężowaty stwórca to jedna osoba…
Podobała mu się ta wizja. Upraszczała. Nawet jeśli pani rogata wykrzywiła się sceptycznie do tej - wyssanej z palca według niej - hipotezy.
- A Jaskinia Cudów? Znaczy… Kopalnie Phandelver? Łączą się jakoś z Bowgentlem
- Hę? A co to takiego?
- Eleonora powąchała bukłak i skrzywiła się. - WI-NO z M-i-o-d-e-M! - odchyliła się na krześle, zakładając ręce na piersiach.

Joris sapnął. Po prawdzie to wymaganie rudzielca znajdywał równie irytującym co zabawnym.
- Tylko wino? Skoro już idę?
- Miodowe ciastka. Dużo -
zażądała zupełnie poważnie młoda uczona.
[i]- Wino z miodem. Miodowe ciastka. Dużo. - powtórzył za nią Joris może odrobinę przedrzeźniając poważny ton, po czym skinął głową. - Ja idę po ciastka. Shavri, załatw wino. Rika… też masz na coś ochotę? Pani Elizo?
Puścił oko do półelfki nim spojrzał na rogatą.
- Zamiast rozrywki zajmę się analizą okładki - diablica wstała. - Powiadomcie mnie jeśli będziecie mieli coś więcej niż mgliste hipotezy.
- Eee… ja… ja może poczekam… gdzieś? - Selunitka dalej próbowała przetrawić informacje o cudownym zdobyciu przez Trzewiczka (bo przecież nie mógłby ukraść) przedmiotów Omara, gdy została nagle zbombardowana natłokiem obcych nazw ras i miejsc z których to “wężoludzie” wysuwały się na pierwszy plan, i aż zagotowały w niej (z jakiegoś powodu) krew w żyłach.
- Rób co chcesz - Eleonora ziewnęła i zajęła się czytaniem księgi, przerwanym wcześniej przez przybycie najemników.

 
Sayane jest offline  
Stary 13-04-2018, 09:32   #222
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Lustra poszukiwania a Trzewiczka odnalezienie.

Post wspólny

Zaraz po przybyciu do miasta Zenobia odłączyła się od grupy, żeby odnaleźć medyka, który obejrzałby jej zranioną część ciała. Była już co prawda magicznie wyleczona, ale odczuwała w niej jakieś swędzenie. Niestety ceny, jakie przewidziane były za tego typu usługi wywołały u Zenobi dodatkowo ból głowy. Postanowiła, że zrobi to po swojemu.
Nikt tak o zadek nie zadba, jak koleżanki po fachu. Masowanie, ugniatanie i poklepywanie zostawiła sobie na wieczór a tymczasem przejdzie po okolicznych sklepach i poszuka lustra. Jakiś czas później okazało się, że owszem, znalazła jeden sklep z lustrami, ale magicznych akurat nie mieli. Poza tym właściciel jakoś tak dziwnie na nią patrzył… Następnym rozsądnym krokiem było sprawdzenie na targu. Nie był duży i szybko okazało się, że nikt nie wystawia akurat tego. Pomyślała, że może jest to towar zakazany i oficjalnie nikt takich nie sprzedaje. W takim razie trzeba działać bardziej subtelnie.
-Luuuustro magiczne, luuustro kupię!- oznajmiła głośnym szeptem.
Ciekawe było, że gdzie nie odezwała się, tam robiło się jakby mniej tłoczno i chyba tylko dzięki temu zobaczyła Turmalinę idącą gdzieś ze strażnikami. Już miała ją zawołać i poprosić o pomoc w poszukiwaniach, kiedy zrozumiała, że Turmi nie idzie z nimi z własnej woli. Coś było nie tak, bo przecież z kilkoma strażnikami dziewczyna bez problemu by sobie poradziła.
Zenobia zgięta w pół, jak jakaś staruszka ruszyła za nimi przemykając się od jednego straganu do drugiego. Na targu zrobiło się jeszcze luźniej.
Zaraz potem geomantka zniknęła wraz z eskortą w strażnicy.

Tą wiadomość trzeba było szybko przekazać reszcie. Zaraz, tylko zajrzy na chwilę do zamtuza...
Z środka słychać było odgłosy wesołej zabawy. Jeden głos był niewątpliwie męski za to kilka kobiecych. Niektórzy to mieli gest i potrafili się bawić. Zaintrygowana postanowiła zainteresować się właścicielem tego pierwszego.

Głos był roześmiany i słychać było, że wydobywa się z etylenowej struny.
- Dni, rozumiecie? Dni! A może godziny! Same widzicie, że nie mam czasu. Oleńka! Ja nie gryzę! Nooo… jeszcze bliżej!- odezwał się mężczyzna.
- Ałaaa! Hi, hi!- zawtórował mu jeden z tych pozostałych.
- Żartowałem! ... Hej! To moje!
Z izby wyskoczyła chichocząc całkiem goła panienka o obfitym biuście. No może nie całkiem naga - miała na głowie szpiczastą czapkę wyglądającą podobnie jak ta Trzewiczka. Popatrzyła na Zen nieprzytomnym wzrokiem (panienka, nie czapka oczywiście) a kiedy ta uśmiechnęła się do niej pobłażliwe, dała nura w drzwi obok. Na jej pośladku widać było świeży ślad po ugryzieniu.
~Ech, brak ci słonko doświadczenia - za szybko uciekasz...~pomyślała doświadczona koleżanka.
-Hej, oddawaj... Mała! Grożą ci niebotyczne perturbacje!- znów odezwał się ten pierwszy- Panie wybaczą, zaraz wracam, nie odchodźcie mi nigdzie...
Z wnętrza wybiegł tajemniczy właściciel głosu. Był bardzo niskiego wzrostu, a kurtyzana, spodziewająca się kogoś wyższego patrzyła zbyt wysoko, więc zaskoczona nie zdążyła się odsunąć i kochaś z impetem wpadł na nią.
~Pierwszy krok za mną...~pomyślała ~Teraz ja zaatakuję...
Spuściła wzrok.
Wyglądało na to, że przyszła ofiara była niziołkiem.
-Witaj piękny...-zaczęła. Odsunęła się odrobinę, żeby przyjrzeć mu się lepiej. Niziołek, jak niziołek - prawie golutki, tylko w butach. Przesunęła spojrzenie na jego klejnoty.
-Stimy???
Trzewiczek odgiął kark do tyłu, odsłaniając spod potarganej czupryny swoją twarz.
- O! - złożył usteczka w kształt litery “O” - Zen! Widziałaś jak wybiegł mój słodziutki kapelusz? Dostał zgrabnych nóżek i... - Rozpoznając Zenobię, Stimy odsunął się dalej z rosnącej konieczności, lecz zaraz coś odwróciło jego uwagę - A! Tam jesteś ptaszyno! Sroko-złodziejka niedobra! - Stimy nagle teleportował się na niewielką odległość, dopadając skrywającą się za rogiem dziewoję i przypierając do muru, lecz ta zdjęła kapelusz i trzymała go wysoko, tak, że Stimy nie mógł doń doskoczyć.

Gdzieś zza drzwi, z których wcześniej wybiegli nieśmiało wyjrzała pucołowata twarzyczka, która najpewniej należała do niziołki.

~Ależ to znakomita umiejętność! ~ z nagłymi wypiekami na twarzy pomyślała Zenobia. ~Przecież on mógłby tak się przenosić na przemian z tej no… i do tej… ~ z wrażenia nawet w myśli nie mogła się wysłowić.
- Trzewiczku, wybacz proszę bezpośredniość, ale jestem bardzo ciekawa, czy mógłbyś wykonać tą sztuczkę tak, żeby pojawić się, rozumiesz, częściowo w tej uroczej, yyy tym uroczym kapeluszu?
Jeśli mógłby, to jak często, to znaczy szybko, mógłby się tak pojawiać? No i co z otarciami? Ale przecież jak to mówiła jej koleżanka - Bez tarcia nie ma otarcia. A może zaparcia? Stanowczo nie mogła teraz zebrać myśli.

Stimy, który nie bez pomocy kobiety dopadł w końcu swój kapelusz, zamrugał kilka razy.-
Dwa razy dziennie… o północy cztery, jeśli się uprzeć, ale mógłbym zrobić więcej takich przedmiotów. Wtedy…
- Stimy rozłożył ręce na boki i zaraz opuścił z cichym klapnięciem o pośladki - ...i tak nie mogę pojawiać się w miejscu okupowanym przez inne obiekty - Niziołek po chwili jakby speszył się, bowiem zdjął kapelusz i zakrył swe intymne miejsce.
- Co sprowadza tu najdostojniejszą z dostojnych? - zapytał.

Zenobi jakby ktoś podciął skrzydła. Dwa razy? Eeee, to nawet najszybsi z najbardziej napalonych adoratorów pojawiali się przynajmniej kilka razy wewnątrz niej. No, poza tym co nie zdążył ani razu…
Poza tym nie może tam gdzie inne obiekty? A to trzeba właśnie wewnątrz obiektu przecie…
Jej myśli znów uciekały do których to wnętrz i takie tam, kiedy Stimy przysłonił przyrodzenie kapeluszem. Niby zwykły, naturalny gest, ale kiedy zaczął gestykulować obiema rękami a kapelusz tkwił tam, gdzie został pozostawiony Zenobi opadła szczęka.
Dosyć! Otrząsnęła się. Trzeba działać. Koniecznie przekazać reszcie co stało się z Turmaliną. Poza tym należy zabrać stąd niziołka. Nie mogą się tak ciągle rozdzielać. Zrobiło się już późno a ona właściwie nie mówiła gdzie idzie i była jakoś pewna, że Trzewiczek też nie.
-Nie chciałabym ci przerywać złociutki, ale na nas pora, Turmi ma kłopoty i trzeba jej pomóc. Widziałam jak strażnicy ją prowadzili- powiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Nie, żeby miała coś do jego modelu spędzania wolnego czasu, ale w końcu mieli zrobić kilka rzeczy, odnaleźć lustro i odnaleźć graty łysola, które były, cholera właściwie wie gdzie, bo chyba nie miał ich przy sobie…
Niziołek zaczął coś bełkotać, po chwili podrapał się z tyłu głowy.
- Wiesz co… - wskazał coś nieokreślonego - ...poczekaj, ubiorę się. - zniknął za kotarką, gdzie wypłacił należność i przyodział się.

Po niedługim czasie, niziołek odziany na powrót pojawił się przed kurtyzaną.
- Szukałem ją dzisiaj. Ona jedna widzi, że nie jest dobrze pomagać Omamarom! - Trzewiczek, kontynuując temat skrócił pasek u spodni i zapiął klamrę. - Dobrze słyszałem? Strażnicy? Srebrne Płaszcze? Jest w lochach? Niedobrze, nie dobrze! Tu trzeba umysłu ostrego jak sos w karczmie “Małgąska”! - Stimy powiercił dłonią nos i uśmiechnął się odkrywczo- ...na szczęście znam ja kogoś takiego.
 

Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 15-04-2018 o 13:01.
Paszczakor jest offline  
Stary 15-04-2018, 11:47   #223
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Neverwinter, dom Przymierza
4 Marpenoth, późne popołudnie

Joris wybiegł na zewnątrz niechcący potrącając niecierpliwego czarodzieja. Machnąwszy mu ręką na odczepnego, spojrzał na ulicę i wziął głęboki wdech. Woń miasta, którą można było spokojnie nazwać smrodem nie była bowiem pozbawiona innych zapachów. A te piekarniane najlepiej rozchodzą się po okolicy. W myśl więc męskiej maksymy, by o drogę nie pytać, bo po co, kierując się zmysłem powonienia i bystrym okiem w mig trafił do obłędnie wprost pachnącej cukierni niejakiej Malwiny Monroe. (No dobra. Zapytał. Ale trochę dumy go to kosztowało).

Malwina była piękną niziołką o długich kręconych włosach barwy żywego jantaru. Z niesamowitym wprost wdziękiem płynęła po swoim pstrokatym lokalu od stolika do stolika. Trzeba było przyznać patrząc na naścienne malowidła, że chyba nie brakowało tu żadnego znanego śmiertelnikom koloru i wzoru, a natłok tych barw aż zatrzymał na chwilę myśliwego w wejściu. Co prawda do głowy by mu nie przyszło by miejscem zjedzenia czegoś mógł być jakikolwiek inny budynek niż karczma, ale widok ciastek i zapach tego co bogacze nazywali czekoladą sprawiły, że myśliwy bezwiednie oblizał się i przełknął ślinę. Nie dziwił się więc, że miejsc wolnych nie było, a do sprzedawcy bez ustanku podchodził ktoś po swoje ulubione wiktuały.
- Khalimshański rogal - usłyszał obok siebie w pierwszym odruchu uznając, że ktoś go właśnie zwyzywał.
Niziołka otkasowała go spojrzeniem i wskazała na spoczywające na ladzie zakrzywione ciastka.
- Jeśli jeszcze u mnie nie byłeś, a myślę, że bym zapamiętała, to tego właśnie szukasz.
- Aaaaaa… -
Dopiero teraz do niego dotarło, że to coś co miałoby mu smakować - Nieeee. Ja tylko po miodowe ciastka. Dużo. Dla kogoś innego. Takiej rudej dziewczyny...
- Eleonora -
pokiwała z uśmiechem głową Malwina Monroe po czym wzięła wiklinowy kosz i zaczęła nakładać do niego krucho wyglądające ciastka, z których każde zdobiło złote oczko miodu - A ty?
- Ja niee… Ja to z ciast najbardziej dziczyznę lubię.

Niziołka skinęła grzecznie głową i dalej nakładała. Joris jednak zerkał co i rusz na rogaliki.
- Poczęstuj się - wystawiła jeden zachęcająco.
Joris spojrzał na nią niepewnie chcąc by jego powątpiewanie było bardzo widoczne, ale ręka jakby sama przesunęła się w kierunku ciastka i ujęła je. Ciężkie i wilgotne niemal ciasto ugięło się pod palcami myśliwego zachęcająco. Ugryzł.
Płynna słodycz rozlała mu się po ustach niemal zwalając go z nóg.
- O ja… - westchnął z błogością wywołując tym szeroki uśmiech niziołki, która podała mu napełniony już koszyk.
- Wiem. - powiedziała i zachichotała - Pozdrów proszę Eleonorę.

Chwilę później obładowany rogalikami, ciasteczkami i babeczkami, z czekoladą na ustach i sakiewką lżejszą o dobrych kilka monet wracał do siedziby Przymierza.


Ponownie potrącając niechcący niecierpliwca i machając mu na odczepnego, popędził na górę roztaczając po wnętrzu zapach cukierni. Mniszka przy kontuarze odprowadziła go rozbawionym spojrzeniem i przywołała łasicę, która pomknęła za nim, wyraźnie zwabiona aromatem słodyczy.
- Ciastka przyszły. I pozdrowienia od pani Monroe - rzekł wesoło. - Rika… po prostu MUSISZ tego spróbować… Shavri już jest?
Jakby na jego zawołanie, młodszy tropiciel wszedł własnie do budynku.
Tropiciel przetruchtał od Przymierza do tawerny, w której mieli nocować i z powrotem. Uznał, że to będzie najodpowiedniejsze miejsce do kupienia wina, którego lokalizację znał, więc nie musiał tracić czasu na szukanie. Wrócił rzeczywiście z beczułką wina z miodem trzymaną pod jedną pachą, a cydru pod drugą i przeświadczeniem dobrze wydanych pieniędzy, choć z trudem nadążał za tokiem rozmowy. Szkoda, że Trzewika z nimi nie było, ależ miałby używanie!

Shavri był oczarowany. I nie, nie chodziło nawet o myszki, tylko o cudowny charakter rudej Eleonory. Naraz wzięła go zazdrość, że nie może z nimi dzielić umiejętości magicznych, bo mogłby powówczas być częścią Przymierza i tak cudowną, radosną spryciulę nazywać koleżanką po fachu, mieć z nią jakieś wspólne sprawy i interesy. Kto wie. Może jak już wyprawi Coriego na nauki i urządzi się porządnie w Phandalin, może móglby od czasu do czasu robić jakieś zadania dla Przymierza. Na tyle często aby zapamietali go tu i traktowali jak swojego.


Eleonora wydawała się mocno rozbawiona dosłownym potraktowaniem przez Shavriego obietnicy Jorisa. Uprzejmie podziękowała i zostawiła Traffo z problemem jak z beczułki nalać do kielicha nie oblewając przy tym jej, siebie, a przede wszystkim okolicznych ksiąg.
Nieświadomy tropiciel odpowiedział jej uśmiechem. Znalazł czop, postawił beczkę na ziemi, a na niej swój ciężki bucior i rozszpuntował beczkę jak stary wprawnym gestem z pomocą kranika przyniesionego z tawerny i głowicy swojej Hańby.
- Kurde, mój ojciec potrafi to zrobić bez uronienia ani kropli i bez wbijania kraniku do beczki - przyznał, bo wino nieco chlapnęło mu na podłogę po bokach kraniku. Nie na tyle, żeby zrobić kałużę, ale jednak do subtelności ojca jeszcze mu trochę brakowało. Wytarł beczkę pod kranikiem rękawem i postawił ją na stole. Eleonora chwilę wahała się, czy wrzasnąć na tropiciela czy nie, ale w końcu wymownie wskazała na podłogę i sięgnęła po kielich.

- Mhmm… - Joris przełknął kolejny rogalik. Nie miał pojęcia jak to się działo, ale już nawet na niziołka nie był zły. - Więc co z tą kopalnią?
- A nie wiem. Ja kopię tylko w księgach
- bezczelnie oświadczyła Eleonora, zjadając ciastko za ciastkiem. Myszy tłoczyły się wokół, zbierając okruchy. Tori naliczyła ich trzynaście, ale mogła się pomylić, bo już dwoiły i troiły jej się w oczach. Shavri, który nie wiedzieć czemu sprawiał wrażenie szczęśliwego w tym miejscu, kruszył słodycze w dłoni i częstował nimi te myszki, które nie były zbyt szybkie, żeby załapać się na okruszki. Był ciekaw, czy mają imiona.
- Jak to? - zdziwił się Joris - A to w księgach o kopalni nic nie ma? Nie jest tak stara jak to królestwo jakieśtam?
Eleonora roześmiała się.
[i]- Wiesz ile czasu zajmie mi przeczytanie tego wszystkiego? - wskazała na leżace wokoło stosy. - Nawet jeśli coś tu jest, to jeszcze nie natrafiłam. Zresztą Netheril to były latające wyspy, a nie podziemne nory.
Myśliwy mógł tylko uwierzyć na słowo. Co jednak w pełni mu wystarczało zważywszy na ilość ksiąg.
- Ale kopalnia istniała w czasach Bowgentla, tak? Chodzi mi w zasadzie tylko o to, czy Bowgentel mógł być z nią jakoś związany. W końcu tam magiczna kuźnia jest i w ogóle to całe podziemne morze…
- Oj tam morze, morze. W Waterdeep też jest podziemne morze, cały port nawet. W Podmroku pewnie niejeden. Nie mam pojęcia o jakiej kopalni mówisz. Bowgentle zmarł… e…
- W 1241 Rachuby Dolin
- podpowiedziała siedząca nieopodal Eliza.
- No. To jak wtedy ta kopalnia już istniała to mógł, czemu by nie, wszystko wszędzie mógł. Ten drugi krąg to tam właśnie był, tak? Pod ziemią czaruje się gorzej niż na zewnątrz, im niżej tym gorzej, skały są nasączone własną magią, czy jakoś tak, wypatrzają zaklęcia… Miałam to na szkoleniu, już niewiele pamiętam. W każdym razie jeśli chcieli tam stawiać stałe portale to tym bardziej dwóch magów ma sens. Głęboka ta kopalnia cudów czy tam innych dziwów?

Torikha memłała w ustach rogala, usilnie starając się nie mieć przygłupiej miny na twarzy. Na razie spolegliwie milczała, co z jednej strony dla mężczyzn nie było takie dziwne, ale z drugiej… to przecież ona, jako “wysłanniczka” Garaele i ich przy okazji, powinna pytać o szczegóły i drążyć temat.
Ostatecznie kapłanka od pewnego czasu starała się znaleźć dogodny moment by porozmawiać na temat zaginionego lustra Auglathy, który pochodził właśnie z Netherilu…
Wydarzenia działy się jednak tak szybko, że dziewczyna traciła całą odwagę i zacięcie. W końcu chrząknęła, gdy kruszonka przykleiła jej się z tyłu gardła i nie chciała odczepić i widząc, że swym krztuszeniem zwróciła na siebie uwagę (przeważnie wśród myszy, które ruszyły polować na okruszki), nieśmiało przemówiła.
- Czy mogłabym spytać o coś… co nie jest związane ściśle z księgą, ale ma związek z Netherilem? Bo widzisz… Auglatha… ta która była w posiadaniu owej okładki, która jeszcze wtedy była w całości z całą resztą… to ona… zgubiła pewne lustro, które pochodziło z tego okresu… magiczne… lustro. - Pokraśniała na policzkach, czując, jak gubi się we własnych zeznaniach, więc zaczerpnęła oddechu i zebrała się w sobie.
- Czy nie masz informacji o jakimś zwierciadle? Nie natrafiłaś na jakieś ślady w księgach, lub nie słyszałaś w opowieściach, lub choćby nie chciał ktoś sprzedać takowego na rynku...tajnym… czy jakimś tam rynku magicznych przedmiotów? Może widziałaś jakieś rysunki jakiś zwierciadeł z tamtych czasów, które miały w sobie jakąś znaczącą moc? Niestety… nie posiadam żadnej nazwy, ale… mam niejakie pojęcie… jak wyglądało.
- Niejaka to ty cała jesteś
- Eleonora wywróciła oczami, przełknęła ciastko, zapiła winem i zaczęła grzebać w leżacych wokoło stosach ksiąg, Tori wyraźnie skuliła pod tym przytykiem i wbiła spojrzenie w podłogę. Rudowłosa ze stęknięciem przełożyła kilka oprawionych w drewno i skórę tomów, po czym huknęła o blat kolejnym, wywołując karcące syknięcie Elizy, które zignorowała. - Przedmiotów z Imperium Netherese jest mało, są tak rzadkie, że - wbrew pozorom - mało kto chwali się ich znalezieniem. Zwykle trafiają w ręce arcymagów, do prywatnych kolekcji - zaczęła kolejny monolog, ostrożnie przekładając strony księgi, na których widniały przepiękne barwne ryciny, oraz krótsze lub dłuższe opisy. Czasem same opisy, czasem jedynie szkice. -Najbardziej znane są zwoje z Nether, które zawierają ponoć całą magiczną wiedzę świata… czy też wszechświata. Natknęłam się na informację, że wcale nie stworzyli ich Netherowie, tylko znaleźli pośród ruin królestwa złotych elfów. Wiecie, że one przybyły na Toril z innego planu? Elfy znaczy. Wcale nie są natywne, kto by pomyślał… W każdym razie Netherczycy nie byli tacy mądrzy i sami odziedziczyli wiele rzeczy po innych cywilizacjach. I ten… Lustro, tak? Znane są kule, miecze, różne badziewia do czarowania, ale lustro… Hm…

Eleonora zamilkła, czytając strony na których nie było żadnych ilustracji. Najemnicy zdążyli zauważyć, że większość taka była ; jedynie początek księgi obejmował znane przedmioty. Niektóre wpisy wyglądały na bardzo stare, przy innych rzucał się w oczy świeższy atrament; zarówno w całych wpisach, jak i dopiskach.
- Może to to…? - minął chyba kwadrans nim archiwistka odezwała się znowu, kartkując księgę od tyłu i wracając do wcześniejszego wpisu. -[i] Słuchajcie: generał Anglin z Seventon - czyli wiosek, które zapoczątkowały Imperium - bla bla, specjalizował się w czarach defensywnych, wynalazł czary… bla bla, w tym o! - Anglin's mirror, znane obecnie jako wróżące/wieszczące. Pozwalało widzieć i słyszeć na duże odległości, szpiegowac sworzenia znajdujące się również na innych planach. By…
Myśliwy zarechotał gromko przerywając wywód Eleonory.
- Tam stworzenia… Dziewki pewno podglądać chciał. Może nawet naszą Agathkę jak jeszcze nie zmorą była! - Złapał się pod boki dumny z żartu, jednak pod zniesmaczonym wzrokiem rogatej i historyczki, odchrząknął nerwowo jakby wtręt wcale nie był tak dobry. - ...tak… znaczy… co było dalej?
- No. By bronić okolicy stworzył artefakt, utrwalając zaklęcie. “Lustro Anglina” pozwalało szpiegować dowolną istotę i miejsce mimo nałożonych zaklęć ochronnych, różnic językowych oraz przesyłać krótkie wiadomości. Inne właściwości nieznane. Informacja oparta na niepewnych źródłach, szkicu artefaktu brak.
- Eleonora uniosła głowę znad księgi i posłałą im triumfalny uśmiech. - No. To albo to, albo coś nieznanego, albo wcale nie z Netherilu. Wiecie ile osób twierdzi, że znalazło potężne starożytne magiczne machadło? Co najmniej raz w miesiącu ktoś próbuje coś takiego sprzedać. A oryginał statystycznie zdarza się raz na dekadę, do tego zwykle jest to ten sam przedmiot, bo ktoś po prostu zabił poprzedniego właściciela. Dlatego mało kto się nimi chwali. Ech… Szkoda, że go nie macie, zbadałabym, dodałabym szkic, mój pierwszy własny… - rozmarzyła się Eleonora. - No nic. O inne lustra musicie pytać w sklepach, albo specjalistów, bo ja się tym nie interesuję; dość mam roboty z Netherilem, do końca życia mi starczy.
Informacje choć ciekawe, nie na wiele się przydały półelfce, która nie wiedziała jakie właściwości skradzione cacuszko banshee posiadało. Jednakże możliwość szpiegowania innych w jakiś pokrętny sposób pasowała do “wszechwiedzącej” nieboszczki, która nie ruszała się od wieków z miejsca nawiedzenia, a była całkiem obeznana z przeróżnymi wydarzeniami. Więc może… może to było właśnie to lustro? Lustro Anglina?
Selunitka uczepiła się tej myśli, jak rozbitek dryfującej beczki. Gdy odnajdzie Stimiego, opowie mu czego się dowiedziała i podejmą decyzję co dalej robić. Teraz trzeba było się skupić na połączeniu wszystkich wątków phandalinowo-bowgentlowo-kopalniano-tressendarowo-księgowo-nektomantyczno-teleportacyjnych ze sobą.
- Jeśli jakimś cudem uda wam się znaleźć to lustro i faktycznie okaże się ono netherilskim artefaktem, odkupimy je od was - diablica wstała i podeszła do najemników. - Tak potężny przedmiot nie powinien znaleźć się w niepowołanych rękach. Thayczycy, Zenthci... i nie tylko. Jeśli wieść się rozniesie każdy chciałby je dostać; czy to człowiek, elf czy smok. Możliwość nieoganiczonego szpiegowania - to mogło by zmienić układ sił na calym kontynencie. I nie tylko. Bądźcie bardzo dyskretni.
- Złodziejem tego lustra jest półelf imieniem Orlin - zaczął Shavri, strzepując resztę okruszków z rąk. - A mówię o nim dlatego, że towarzyszył mu smyk - Joril mu na imię - któremu zdarzają mu się pewne, hm… wypadki magiczne, więc może przyuważył to ktoś z Przymierza.
I Shavri tak zwięźle jak potrafił opowiedział to, co już kiedyś powiedział towarzyszom na temat spotkania z tamtą dwójką.
- Nie szkolimy tutaj, a zaklinacze są szczególnie oporni na klasyczną naukę - rzekła Eliza, rujnując tym samym wyzję Traffo, w której Cori wyuczał się na maga w Przymierzu. - Prócz szkół niezależni czaromioci również biorą młodzików w termin. Może być gdziekolwiek. - Zastanowiła się chwilę, marszcząc brwi. - Ten Orlin na pewno nie był czaromiotem? To… niezwykłe, by przeciętny człowiek podróżował z niestabilnym magiem…
- Jeśli nawet, to nie afiszował się z tym - przyznał tropiciel kryjąc zawód konkretami. - Na tyle, że towarzyszący nam mag i kapłanka w ogóle go o to nie podejrzewali.

Na wzmiankę o losach kontynentu, Joris poruszył się nerwowo. Do tej pory słabo słuchał historii lustra, które jak na jego gust było zwyczajną błyskotką starej elfki i nijak miało się do całego bałaganu, ale gdy człekowi w twarz rzucają taką odpowiedzialność, to jakoś tak słabo mu się robi.
- Jak to… całego kontynentu? Lusterko? Do podglą… znaczy szpiegowania?
Zamrugał oczami przypatrując się rogatej i powoli dochodząc w końcu do wniosku, że czarodziejka do której posłała ich Garaele nie jest zwyczajną zaklinaczką i że tu się mówi o naprawdę ważkich sprawach - Aaa.. kim wy… to Przymierze tak właściwie jesteście?
- Proszę?
- zdumiała się diablica, a Eleonora ryknęła śmiechem mało nie spadając z krzesła.
- Przymierzem... - chichotała.
- Przymierzem magów; obecnie czaromiotów wszelkiej maści - uściśliła Eliza chłodno. Joris odniósł wrażenie, że wiele stracił w jej oczach tym pytaniem. - Wyjściowo stworzono je niemal millenum temu by walczyć z hordami orków zalewającymi Północ. Teraz zajmujemy się ochroną okolicy na szerszą skalę, na przykład przecistawiamy się wpływom Czerwonych Czarodziei z Thay, podobnie jak magowie w Waterdeep. Gromadzimy wiedzę, to chyba oczywiste. I nie tylko.

Nagła zmiana tonu i nieskrywane oburzenie rozbawiły myśliwego. Nie chciał jednak śmiechem urazić w żaden sposób rogatej. Raz że miała rogi, dwa że była czarodziejką, wreszcie trzy, że naprawdę zdawała się zainteresowana i przychylna ich sprawie. Ale jej złość, że nikt o niej nie słyszał przypomniała mu w jakiś sposób małą nadąsaną dziewczynkę. Pokiwał szybko głową.
- Wybacz pani Elizo. Prosty chłopak ze mnie z głuszy to i o świecie mało wiem. Ale przekażę w Phandalin wieść, że Przymierze ochroni mieszkańców przed hordami orków i czerwonych czarodziejów. Raz, że ludzie będą spać spokojniej, a dwa, że już nikt was niewiedzą nie urazi.
- Skoro nie wiesz dla kogo pracujesz marnie o tobie świadczy
- zimno skonstowała Starhold, przemilczając kpinę. - Poszukiwane przez nas artefakty są cenne i ważne. Informacja o lustrze jest dla nas nowa, lecz w takim wypadku jego poszukiwania zlecimy chyba komuś bieglejszemu w ocenie… sytuacji. Księga jest mniej istotna.

Najchętniej by temu pomysłowi przyklasnął. Wszak ten ktoś bieglejszy byłby ich poniekąd sojusznikiem w sprawach Phandalin… Chyba. Ale pamiętał, że Rice zależy by pomóc temu gałganowi Trzewikowi poprzez oddanie lustra Agacie. A to… no cóż. Wymagało teraz poświęcenia.
Pochylił głowę.
- Wybaczcie żart pani Elizo. Uczono mnie bym nie wiedząc czegoś zawsze pytał mądrzejszych. Ot i tyle. Szybko jednak się uczę.
Eliza nie wyglądała na przekonaną i, wbrew temu, co myślał Joris, nie chodziło o urażoną dumę. Zresztą może wcale nie ona rządziła Przymierzem? O to przecież też nie pytali.
- To nie było śmieszne. Co jak kolejny raz najmiesz się Thayczykom tylko dlatego, że nie zapytasz kto zacz? Albo spytasz zbyt późno? Nie każdy z nich chodzi w czerwonej kiecce - Eleonora pochyliła się w stronę myśliwego, opierając łokcie o stół. Nie śmiała się już, choć wesołość została w jej spojrzeniu. - Takie lustro to nie byle magicznie naostrzony miecz. Katowski topór raczej…
- Lustro powinno trafić do nas
- twardo przerwała diablica. - W ostateczności do Waterdeep, do Arunsuna, albo Harfiarzy. Nie do szalonej nieumarłej, która handluje z kim popadnie! Jeśli ten artefakt w ogóle istnieje. - dodała po chwili.
Joris już nie skomentował, że przecież właśnie zapytał komu ma się nająć przed podjęciem zlecenia. Widać zwyczaje magów były takie a nie inne. By więc bardziej nie pogrążać Torikhi, a kusiło go i gdyby nie przygoda z Trzewikiem pewnie by uległ, nie odzywał się już w kwestii misji.*

 
Drahini jest offline  
Stary 16-04-2018, 21:37   #224
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ponieważ prowinencja lustra i jego właściwości były kwestią dyskusyjną do czasu ich odnalezienia przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. Tori nie wydawała się chętna do kontynuowania wątku, skrępowana dominującymi osobowościami czarodziejek, wiec Joris znów podjął temat.

- No, ale wracając do lustra i księgi Bowgentla, to jako rzekliście zdaje się, że i inni mają na te skarby zakusy. Pojawili się u nas magowie wielce podejrzanej i mrocznej - spojrzał pytająco na Shavriego - natury, którzy mienią się Tressendarami i interesują się Studnią Starej Sowy. I mają coś wspólnego z Czerwonymi Czarodziejami. Czy moglibyście Pani Elizo posłać kogoś z nami, by ustalił czy to aby jacy przebierańcy czy inni szpiedzy nie są? Może Pana Olie? Przy okazji by krąg zobaczył we Studni… Jego bezpieczeństwo na siebie bierzemy.
- Olie? Toż on ledwie człapie do wygódki!
- zachichotała rudowłosa, ale cichutko, by arkanista nie dosłyszał.
- Zawsze możemy go w wygódce przewie… - odszepnął jej Joris, ale nie skończył, bo Rogi przemówiły ponownie.
- Trochę szacunku Eleonoro, przynajmniej przy gościach… Nieważne. Mógłbyś wyrażać się konkretniej odnośnie tych “mrocznych magów”? - spytała sucho Eliza i przeniosła wzrok na Jorisa, a potem na Torikhę, jakby to od niej oczekiwała odpowiedzi. Diablica sięgnęła po krzesło, ale Eleonora zaprotestowała.
- Jak nie macie nic więcej do powiedzenia na temat Netheres to idźcie dyskutować gdzie indziej. Tu się pracuje!
- Ja mam pytanie
- ozwał się Joris z satysfakcją - Jedno. No może dwa. Pierwsze to takie, czy góra Hotenow pełniła jakąś funkcję dla tych tam z tego dawnego królestwa. I drugie… Czy tylko mnie ciekawi dokąd może prowadzić ten netirski teleportek ze Studni?
- Z tego co mówił Olie to do kolejnego teleportu, czyli w waszym wypadku do kopalni, tak? Ale może być ich więcej. Z górą to nie wiem, nigdzie nie została wspomniana. Nawet jak coś tam jest, to skarbów pilnuje czerwony smok, więc nikt nie wrócił by opowiedzieć co i jak.
- No
- Eleonora powiodła wzrokiem po zgromadzonych. - Jak tyle to idzcie sobie. I dajcie znać, jak wpadniecie na trop lustra, czy czegokolwiek z Nether, choć to mało prawdopodobne. Zapłacę - dodała na zachętę i wsadziła nos w księgę.


Podczas przejścia między komnatami siedziby Przymierza, Joris pociągnął Shavriego za rękaw i nachylił mu się do ucha.
- Pokazujemy jej księgi? - syknął.
- Nie. Mamy z nimi już dość problemów, a o tym, że są złe poinformował nas już Trzewiczek. - odparł Shavri spokojnym szeptem. - Myślę, że nim wrócimy do Phandalin będziemy już wiedzieć, czy chcemy je oddać Omarowi i kim on w ogóle jest.
- W porządku
- odparł Joris. Jeszcze na początku wizyty gotów był się nie zgodzić z młodszym kolegą. Ale po dotychczasowej wymianie zdań doszedł do wniosku, że Rogi wyrabiała sobie zdanie szybciej niżby mogli jej wytłumaczyć, że te księgi nie są ich i mogliby wpaść w nielada kłopoty.
Po prawdzie to głupio mu już trochę było. Rice wyraźnie zależało by zrobić dobre wrażenie… a on zaczął gadać i oczywiście coś nagmatwał. Kapłanka zaś teraz idąc wyprostowana i spięta jak struna nie wydawała się chętna by zabrać głos.

Eliza zaprowadziła ich z powrotem do gabinetu, w którym byli wcześniej i usiadła, nadal chyba zafrapowana kwestią szpiegowskiego lustra.
- Dużo konkretniej się nie da na razie - Joris ciekawie przyglądał się gabinetowi rogatej. - Nie mają wszak na czole wypisanego “jestem złym magiem”. Przybyli do Phandalin dekadzień temu z okładem. Czterech. Wyglądających na południowców. Zajęli opuszczoną posiadłość nieopodal i zaczęli się rządzić. Mają liczną świtę sług i niewolników i dość zbrojnych by robić co im się podoba. Może i nie ma w tym niczego złego. Ale przyznajcie pani Elizo, nie jest to codzienne gdy do okolicznych wsi wprowadza się taka zgraja, grozi mieszkańcom i buduje sobie siedzibę. Tym bardziej gdy ostatnio znalazła się ta okładka, wynikła sprawa lustra i otwarto magiczną kuźnię.
- Jeśli ziemia do nikogo nie należy to może ją zająć dowolna osoba. To przecież Północ
- skonstatowała Eliza i patrząc na napływ osadników do Phandalin trudno było się z tym nie zgodzić. W końcu gdyby to Joris zajął dwór nikt nie miałby do niego o to pretensji. Czy nie na tej samej zasadzie chcieli “zagospodarować” zamek Cragmaw? - Rozumiem, że mieszkajac tam macie na nich oko; wy i Garaele. Czego oczekujesz od nas?
- To nie oczekiwanie Pani Elizo
- odparł możliwie grzecznie Joris - Ale gdybyście pomogli nam ustalić czy to naprawdę są ci czerwoni czarokleci z Taj, to by było zdaje się z korzyścią dla nas wszystkich. A pomoc przyjmiemy we wszelakiej postaci. Nawet samej tylko dobrej rady jeśli nie uznacie stosownym posłać do Phandalin kogoś z Przymierza, lub nas w jakiś sposób doposażyć.
- Nie oczekiwanie…
- powtórzyła wolno Eliza na jorisowy koncert życzeń “chcę, ale w sumie sam nie wiem co”. - Z tego co pisała Garaele Yllatris owi Tressendarowie nie podali, skąd przybyli. Prócz jednego z nich - nawet się nie przedstawili rodowymi nazwiskami. Jedyną wskazówką jest to, że pochodzą z kraju, w którym dopuszcza się niewolnictwo. Czy wiesz, ile na południu jest takich państw, państewek i miasteczek? - spytała retorycznie, bo Joris oczywiście nie wiedział, a nazwa Thay nie lokowała się mu na mapie tak samo, jak i kraju, z którego pochodziła Torikha. A świat był o wiele większy. - Wschodnie kraje również handlują ludźmi. Czerwoni Magowie mają enklawy w wielu z nich i - wierz mi - nie są chętni do dzielenia się informacjami na temat członków swojego stowarzyszenia. Pomijając fakt, że Phandalin od dekad jest poza strefą wpływów Neverwinter i nie mamy prawa ich stamtąd wyrzucić. Możemy tylko obserwować. Przynajmniej póki jawnie nie złamią któregoś z ogólnie obowiązujących na Północy praw.
Rozpuściliśmy wici jak tylko Garaele przekazała nam informację, że zmarły thayski nekromanta pracował dla tych ludzi. Co niczego nie dowodzi. Jednak na odpowiedź możemy czekać miesiącami, jeśli w ogóle uda się czegoś dowiedzieć.
Co do doposażenia - co masz na myśli prócz wypłaty?
- Prócz wypłaty przydałoby się kilka zwojów do wykrywania magii
- odparł myśliwy niechętnie. Coraz mniej mu się współpraca z Przymierzem uśmiechała. Wielka mu organizacja magów, co to dupy nie mogą ruszyć poza miasto i tylko siedzą i w stołki pierdzą. Z książek to jednak nic dobrego nigdy nie będzie. Przeczyta taki kilka i już nosa zadziera. - Rika? Shavri?
- To pani Melune nie zna tak prostego zaklęcia?
- szczerze zdumiała się diablica. - Z tego co wiem pracuje z wami także druga czaromiotka. Jest was… - Starhold przełożyła papiery i spojrzała na nich zafrapowana. - Garaele pisze o pani, Torikho, panu Jorisie, tak? - spojrzała na tropiciela - i pani Hammerstorm… Hm. No cóż, jak się rozliczacie i kogo podnajmujecie to wasza sprawa - zdecydowała po chwili namysłu.
- Panna Melune nie siedzi cały dzień na tyłku w pokoju i nie czyta bajek o lusterkach i spadających miastach objadając się ciastkami. Panna Melune ma do zagospodarowania zielnik, gospodarstwo i rosnące miasteczko gdzie chorych i rannych o dziwo nie brakuje. W wolnych zaś chwilach panna Melune pozbywa się drowów, goblinów, zbójców i smoków z okolicy swojego miasteczka. Do tego panna Melune to osoba o najserdeczniejszym sercu jakie znam i w czym może pomaga swojej mentorce siostrze Garaele. W tym w odnalezieniu tej waszej głupiej księgi Bowgentla. Do niczego się nie najmowała, bo to nie najemniczka. A i ja i… - spojrzał na Shavriego - panna Hammerstorm się nie najmowaliśmy siostrze Garaele tylko pomagamy pannie Melune jak tylko się da, bo to nasza przyjaciółka. Rozumiem jednak, że w tym waszym piśmie inaczej stało i stąd całe nieporozumienie. Rozumiem, nawet że koszt ciastek i wina to i tak drobnostka za historię zapomnianego królestwa. To czego jednak nie rozumiem, to po po kiego zasranego grzyba pytać czego potrzebujemy skoro i tak nie zamierza się pomóc?!
Co rzekłszy wstał z trzaskiem krzesła i skierował się do wyjścia z gabinetu.

Shavri nie był zaskoczony, kiedy to nastąpiło, ale ani myślał uspokajać przyjaciela. Dlatego nie chciał Elizie mówić o księgach. I dlatego tak zachwycał go spokojny alchemik, który kupił od niego smocze pamiątki i dzielił się swoją rzeczą, zamiast się nią wywyższać.
- Poza magicznym trójkątem i portalami pozostaje jeszcze jedna kwestia. - stwierdził spokojnie nim którakolwiek z kobiet zdążyła zareagować. - Już wiem, że zarazy nie są waszą domeną, ale chciałbym się dowiedzieć czegoś o najbliższym ośrodku kultu Shar oraz o tym kto w ogóle nimi zawiaduje. Nikt z nich was nie niepokoi jakoś ostatnio? Żadnych wyskoków? - zapytał, patrząc od jednej do drugiej, a potem westchnął . - Ktoś musi coś z tą chorobą zrobić, zanim wejdzie w krąg waszych wpływów.
- To. Zgłoś. To. W. Świątyni
- wycedziła Eliza Starhold. Szarpnięciem otworzyła jedną z szuflad, wyjęła nieduży kawałek pergaminu i wykaligrafowała na nim kilka słów. - To wasza zapłata za odnalezienie okładki. Poszukiwania reszty zlecimy komu innemu. Idźcie do Alehandry, w holu, ona wam zapłaci. Żegnam.

Czarodziejka podała kwit Torihce, która aż skuliła się pod jej spojrzeniem. Fakt, że Melune krępowała się zadawać pytania swej opiekunce mścił się teraz niedopowiedzeniami. Czuła, że Garaele dowie się o wyskoku Jorisa i roszczeniowej postawie “swoich” najemników. Półelfka rozumiała, że myśliwy chciał jej bronić, a jego prostoduszny charakter sprawiał, że uważał, iż wszelaka pomoc im się należy chociażby ze względu na ich dobre chęci. Jednak dzięki formalnemu szkoleniu w świątyni Tori wiedziała, że świat nie jest taki prosty. Dopóki nie mieli twardych - ba, jakichkolwiek - dowodów przeciw Tressendarom prawo nie było po ich stronie. Tym samym oficjalne organizacje miały związane ręce. Wolni strzelcy, tacy jak oni, mieli o wiele większe pole manewru.

Z drugiej strony jednak dostali - kapłanka spojrzała na kwit - sto sztuk złota za okładkę, której odnalezienie było kwestią zupełnego przypadku. Uśmiechu Tymory, jak powiedziała Garaele. Ponad to dowiedzieli się sporo o Imperium Netherilu, którego dziełem była Studnia i możliwym działaniu lustra Agathy. Gdyby nie protekcja tymorytki nie dowiedzeli by się nic, a już na pewno nie za darmo.

Gdy Shavri i Tori wyszli z gabinetu i odebrali wypłatę od łysej “mniszki” było już prawie ciemno. Joris czekał na zewnątrz, tym razem nie tratując nikogo, gdyż nikogo tam nie było. Magiczne światła wypełniały ogród przyjemnym blaskiem, o wiele jaśniejszym niż latarnie sporadycznie rozstawione po miejskich ulicach. Chyba czas było wracać do gospody.
Shavri z przyjemnością rozejrzał się po okolicy rozświetlonej magicznymi lampami, a potem spojrzał na Torikę i uśmiechnął się do niej, starając się dodać jej otuchy.
- A niech sobie najmują. Przecież i tak możemy poszukać reszty tej księgi. Toriko, nie bierz sobie do serca jej przytyków. Phandalin ma duże szczęście, że jesteś i czuwasz.
- Dziękuję Sharvi… i wierz mi… przywykłam - odparła słabo i enigmatycznie, pobladła półelfka, wyraźnie strapiona, lecz nie załamana.

Potem zerknął na starszego tropiciela, oceniając, czy poziom jego wzburzenia opadł już wystarczająco. - Joris, już w porządku? Chodźcie, może w tawernie już są nasi, zobaczymy, jak im poszło. Może wróciły moje czujki albo Trzewik? Tak czy śmak mam ochotę na dobrą kolację.
Selunitka podeszła do swojego ukochanego i pocałowała go pocieszająco w policzek.
- Wracajmy do karczmy, trzeba zabrać Stimiego do świątyni - odparła czule biorąc dłoń tropiciela w swoją.

Shavriego ucieszyło zaufanie, jakim go obdarzyli. Było na tyle duże, aby mógł być świadkiem tej chwili pocieszenia i bliskości. Uśmiechnął się do nich, a potem ruszył przodem starając się iść przed nimi w odległości pozwalającej im na rozmowę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-04-2018, 09:27   #225
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
4 Marpenoth, wieczór

O zmierzchu Neverwinter wydawało się zupełnie innym miastem. Tłum na ulicach przerzedził się. Ludzie i nieludzie spieszyli do domów nie tylko na kolację, ale i by opuścić słabo oświetlone ulice. Straż od czasu do czasu patrolowała główne ulice, lecz Klejnot Północy był olbrzymy, pełen małych uliczek i podejrzanych zaułków, w których czaili się nie tylko złoczyńcy, ale i okazjonalnie miejskie potwory. Niebezpieczne były zwłaszcza okolice portu i murów (nie mówiąc już o dzielnicy biedoty czy cmentarzu), o czy swego czasu przekonał się Joris.

Gdy dochodzili już do "Fallen Tower" Shavri dostrzegł w półmroku dwóch uliczników, których najął do śledzenia Rihara. Tyle że teraz rozmnożyli się do trzech. Wyraźnie czekali na niego, gdyż zbili się w gromadkę gdy tylko go dostrzegli. Do przodu wystąpił ten najlepiej ubrany (jeśli można je tak nazwać) i wzbudzający największe zaufanie. Pozostała dwójka została nieco z tyłu, łypiąc podejrzliwie na Tori i Jorisa. Shavri uśmiechnął się zachęcająco.
- Ten typ, co żeś go kazał śledzić poszedł do dystryktu Blacklake - rzekł otrok, pewnie patrząc na tropiciela. - Tam nie puszczają takich jak my, ale żeś dobrze zapłacił to żeśmy poszli. Poszedł do "Manycoins Moneylending", to największy kantor w mieście. I tam już został, nie wychodził do wieczora. Żeśmy jednego na czujce tam zostawili - popisał się inicjatywą.

Shavri uprzejmie podziękował za informacje, dał kolejne 10 sztuk złota i kazał śledzić Rihara także kolejnego dnia. Dzieciak wyszczerzył zęby i zniknął wraz z kompanami w mroku. Dla idioty, który płacił złotem za podstawowe usługi mogli siedzieć przed kantorem i calutki dekadzień.



Trójka najemników
weszła do gospody. Ku rozczarowaniu tropicieli nie było w niej Trzewika… no, Zenobii i Turmaliny również. Przy jednym ze stołów dostrzegli tylko Przeborkę, której po wyżerce humor się nieco poprawił. Miasto nie-miasto, ale tawerny wszędzie wyglądały z grubsza tak samo, zwłaszcza gdy ludzie sobie popili. Choć tu widać było efekty “przemeblowania”, jakiego dokonała Turmalina, więc tłum był mniejszy niż wcześniej, a ponury gospodarz liczył w myślach stracony utarg. Tori i reszta ze zdumieniem spoglądali na częściowo zdemolowane wnętrze. Barbarzynka machnęła zachęcająco dłonią na najemników; wcale nie miała ochoty siedzieć tutaj sama. Dobrzy kompani to z nich nie byli, ale w obcym miejsce lepsi tacy, niż żadni.

Ledwie zdążyli usiąść za karczmarzem zmaterializował się sięgający sufitu słup niebieskiego dymu i światła, w którym pojawiły się postacie spadających ludzi. Ich usta rozwarte były w pełnym przerażenia wrzasku, choć nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Kilka osób, w tym i awanturnicy, zerwali się przerażeni, ale półelf przy sąsiednim stole machnął uspokajająco ręką.
- Spokojnie, to tak co noc. Efekt Plagi Czarów. To magowie, którzy tu kiedyś mieszkali. Nikt nie wie co się z nimi stało. Jestem Cedryk - przedstawił się niepytany. - Czekałem na was; to znaczy na ciebie między innymi - wskazał Jorisa. - Jakiś czas temu na południe wyruszyła z eskortowaną przez was karawaną moja znajoma, Anna Kathrina. Od tej pory nie miałem od niej żadnych wieści. Czy nie wiecie co się z nią stało? Próbowałem podpytać krasnoludzicę, która z wami jechała, ale była hm… niedysponowana.


Tymczasem niedysponowana krasnoludzica w osobie Turmaliny drzemała w miejskim loszku. Pijana w sztok i bez grosza przy duszy nie była w stanie wyłgać się od więzienia. Czarodziej pracujący dla straży kazał zabezpieczyć jej dłonie, by nie mogła czarować i poszedł do domu. Szare płaszcze nie były zachwycone koniecznością przetrzymywania czaromiota, lecz cóż mieli zrobić?

Zenobia i Trzewik siedzieli na skwerze nieopodal strażnicy. Mieli dobre chęci, lecz więcej w tym było dobrych chęci niż dobrych pomysłów. Nawet Zenobia rozumiała, że w tak dużym mieście nie wystarczy pomachać cyckami by osiągnąć pożądany efekt. Posterunek mieścił się w solidnym budynku, a więzienie zapewne w lochach. Niby Trzewik mógłby trochę poczarować; w końcu udało mu się zdjąć już z siebie jeden ze złośliwych czarów Omara. Pozostał jednakże drugi, klątwa, którą kapłan mógł zniwelować dopiero rano. Toteż Stimy nie czuł się zbyt pewnie. Co prawda Zen sugerowała by pójść po resztę drużyny… ale na to niziołek nie miał zupełnie ochoty. Znów zaczną nad nim gdakać, sugerować to i tamto, certolić się i machać mu przed nosem swoim sumieniem oraz moralnością. O nie, zdecydowanie wolał zostać z bezproblemową kurtyzaną, dla której życie nie było czarno-białe. I przynajmniej nie musiał jej się tłumaczyć ze sprzedaży diademu. Oj, ups… z tego wszystkiego zapomniał, że chciał jej podarować coś ładnego w zamian za pomoc w kradzieży. Co prawda dobrze na tym nie wyszedł, ale przecież to nie była wina Zenobii. Nic to, złoto miał, czas na zakupy też się znajdzie. Na razie trzeba było wymyślić jak pomóc Turmalinie - lub inaczej spożytkować noc, ot choćby na dobry sen.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2018 o 20:30.
Sayane jest offline  
Stary 23-04-2018, 11:45   #226
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Powrót do Fallen Tower

Chmyzy wzbudziły sympatię Jorisa. Zaradne, sprytne i co im się powiedziało to bez pyskowania jak widać zrobiły. Do tego te zadziorne spojrzenia jakimi łypały miały w sobie coś zwierzęcego co Jorisa do nich zupełnie przekonywało.
- Zaraz, zaraz cwaniaczku - rzucił do mającego się oddalić ulicznika - Kto tam tym kantorem zarządza?
- Justus Kralin
- rzucił młody po chwili namysłu czy opowiadać się komuś prócz Shavriego. Ten ostatni kiwnął jednak głową. - Mieszka na górze.
- Kralin… -
powtórzył Joris zamyśliwszy się na moment. Złe przeczucie jakoś go tknęło - Nie dzieciaty aby? Co o nim wiecie?
- Jak ma to nie z żonką, bo jej też ni ma
- wzruszył ramionami chłystek i znacząco spojrzał na Jorisa. Zapłatę dostali za śledzenie, nie za informacje o innych ludziach.
Joris uśmiechnął się i posłał mu równie znaczące spojrzenie. Mały dostał zapłatę za śledzenie i za wszystkie informacje ze śledzeniem związane.
- I tyle, że żony nie ma? - zapytał zdziwiony - Musi być nowi tu w mieście jesteście... Chyba z następną sprawą mus nam będzie się rozejrzeć za kimś bardziej obytym...

Ulicznicy zarechotali wesoło na blef Jorisa, widać że byli wprawieni w tego typu rozgrywkach.
- Żony ni ma i żadnego bachora nie przysposobił, nawet jak jaki jest jego, to się nie przyznaje. [/i] - oświadczył przywódca obdartusów. - Złota ma co niemiara, nie tylko kwity daje i monety z całego świata wymienia, ale też w lichwę bierze. Wszyscy go tu znają i nie radzę wam podskakiwać, bo kantoru strzegą magiczne zbroje i… - tu chłopakowi przerwał ciemnoskóry kolega. Młodzi naradzali się chwilę nerwowym szeptem. W końcu pierwszy zaordynował coś wściekle i odepchnął drugiego. - Powiadają, że widzą niewidzialne i są odporne na magię - wyburczał do Jorisa.
Paskudne przeczucie pogłębiło się o jakiś sążeń, a myśliwy skinął głową na znak, że tym razem docenia wywód.
- To rzeknij jeszcze jak cię wołają chmyzie i gdzie szukać twoich koleżków jakbyśmy tak nagle ni z tego ni z owego mieli potrzebę na wasze usługi.
- My was znajdziemy, spokojna makówka - chłopak poklepał znacząco kieszeń i wszyscy trzej biegiem zniknęli w mroku. Trójka przyjaciół weszła zaś do gospody Fallen Tower.

Gospoda klimatem jakimś dziwnym trafem odzwierciedlała humor Jorisa. I dobrze. Radosne przyśpiewki i pogwarki były ostatnią rzeczą o jakiej marzył. Tym bardziej, że zanosiło się na pracowity poranek, który zasponsorował im Trzewiczek. I gdzie u licha była Turmalina??? Bo Zenobia to pewnie po zamtuzach koleżanki o Orlina wypytywała…

Shavri, który od razu zoczył wielką wojowniczkę (bo w końcu nawet w półmroku nie było to zbyt trudne), ruszył ku niej z zadowoloniem wymalowanym na twarzy.
Joris skinął Przeborce, że zaraz do nich podejdzie i podszedł do karczmarza. Bałagan i zaginiony niziołek mogły mieć coś wspólnego…
- Dwa piwa, dzban wina i po misce pole… abo nie. Tam widzę, że głuszca chyba pieczonego jedzą? To trzy do naszego stołu. A wcześniej chleba ze smalcem gęsim… I tyle na razie. A rzeknijcie co tu się nawyrabiało? I czy nie było tu, aby jakiego roztrzęsionego niziołka w kapelusiku?
- Hę? Nie
- burknął oberżysta i odwrócił się w stronę kuchni, wywrzaskując zamówienie. Sam nalał piwa i posunął w stronę Jorisa, taksując go wzrokiem. - Wino jakie? Nocować będziecie? To wasze konie w stajni i wóz, tak? Bez noclegu i tak za nie zapłacić trzeba.
- Mocne -
odparł bez namysłu Joris pomny na zamiłowanie półelfki do weselszych trunków. Brak Trzewika był na swój sposób dobrą wieścią. Gdyby był i zniknął to by mogło jakieś tarapaty oznaczać. A tak nadal się najwyraźniej dąsał - Konie nasze. Znaczy tam konie od razu… Kobyłka Shavriego, mój kuc i muł Zenobii… Nie wiem, czy się Przeborka za swojego rozliczała - wskazał olbrzymkę - I nocować będziemy. No chyba, że remont jaki macie i miejsc nie ma - rzucił okiem na uszkodzony szynkwas - Burda jaka tu była?
- Czasem się zdarza, ale straż daje radę
- mruknął gospodarz i szybko podliczył coś na liczydle. - Sala wspólna czy… a zresztą, pokój jeden wolny tylko jest, dwa łóżka w nim. Albo wspólna, też łóżka są. To jak będzie?
- Sa… nie. Pokój pan daj -
myśliwy szybko zmienił zdanie. Ogólnie lubiał sale karczemne. Ale to był nawyk z czasów gdy jeszcze nie nosił ze sobą niczego co by kosztem wykraczało poza jedną złotą monetę. A teraz torba ciążyła nieprzyjemnie fanaberią Trzewika i zakazaną gębą z księgi Omara… Najwyżej z Shavrim na podłodze przekimają… Miał ochotę pociągnąć jeszcze karczmarza za język o tę straż, ale widać było, że brzuchaczowi pogaduchy teraz wybitnie nie leżą.
- Nocleg cztery osoby… - karczmarz bezbłędnie wyłuskał w tłumie resztę kompanii. - Pokój i łóżka we wspólnej… Plus kolacja i śniadanie… plus cztery konie… plus wóz w obejściu… To będzie dwanaście sztuk złota i pięć sztuk srebra… I jeszcze dwie sztuki złota za napitki.
- Ile?? -
zdziwił się myśliwy. No Stonehill to sobie mniej niż połowę tego śpiewał. Pokręcił głową i wyłuskał jednak monety. Widać ceny w Neverwinter odbiegały od tych zdroworozsądkowych. Ale jeśli mieli przetrwać najbliższe dni to potrzeba im było trochę wygody.
Po czym zabrał trunki i ruszył za resztą do przeborkowego stołu.

Ledwie usiadł do stołu, za kontuarem pojawiła się magiczna emanacja. Dobrze, że Joris siedział, bo by było po piwach; o winie nie wspominając.
- Spokojnie, to tak co noc. Efekt Plagi Czarów. To magowie, którzy tu kiedyś mieszkali. Nikt nie wie co się z nimi stało. Jestem Cedryk - przedstawił się niepytany półelf z sąsiedniego stołu. - Czekałem na was; to znaczy na ciebie między innymi - wskazał Jorisa. - Jakiś czas temu na południe wyruszyła z eskortowaną przez was karawaną moja znajoma, Anna Kathrina. Od tej pory nie miałem od niej żadnych wieści. Czy nie wiecie co się z nią stało? Próbowałem podpytać krasnoludzicę, która z wami jechała, ale była hm… niedysponowana.

Kapłanka dość szybko otrząsnęła się z szoku, choć jeszcze długą chwilę minę miała nietęgą. Nie dość, że Neverwinter było wielkie jak pół świata… no dobra, trochę przesadziła z tym osądem… pół świata to ona zjechała, zanim ostatecznie tu nie dotarła; to jeszcze na każdym kroku natrafiała na same dziwy. Normalnie jak w cyrku dla arystokracji, gdzie tresowani niewolnicy wraz ze zwierzętami odstawiają takie tańce i hulańce, że później plotki krążą miesiącami wśród gawiedzi.
A tu… prosze bardzo. TO NORMA!
NORMA!
Zaprawdę Północ była dzika i nieodgadniona, zwłaszcza dla kogoś pokroju Melune. Na szczęście kobieta potrafiła jako tako zaadaptować się do nowej sytuacji, niezależnie od tego jaka by ona była, mroczna, absurdalna, śmieszna, tragiczna? Nieważne.

Dlatego też, jako pierwsza odezwała się do “brata we krwi”.
- Torikha… wysłanniczka Selune. - Tu kobieta zastanowiła się chwilę, okolicznościami tego dziwnego spotkania z nieznajomym. Skąd wiedział kim byli, skąd pochodzili, jaką grupą przyjechali i gdzie się zatrzymali?
- Przepraszam Cedryku, ale jesteś pewien, że nie pomyyyliłeś nas… z kimś innym?
- A pomyliłem
- uprzejmie zdziwił się Cedryk.
- Z całym szacunkiem, ale nie przypominam sobie, bym eskortowała jakąś karawanę na południe… właściwie to stamtąd przybywam i jestem tu pierwszy raz - odparła zakłopotana ciemnoskóra, spoglądając pytająco na Jorisa, który wszak był bardziej obeznany w tych rejonach.
Ten jednak dalej przypatrywał się oniemiały magicznej emanacji. Podobnie jak pobladły Shavri. Kiedy w końcu udało mu się odwrócić wzrok, wstał i przesiadł się plecami do dziwadłą, ale nawet wtedy widział bladoniebieski poblask rzucany na ściany przez kolumne widomowego światła. Miał przed oczami przerażenie spadających zjaw. Wstrząsnęły nim dreszcze. Cori mówił mu, że śmierć maga, jeśli akurat używał mocy ponoć zostawia pamiątki. Chłopiec, podpierając się ustępami z woluminu nazwał to odciskiem na rzeczywistości. Tropiciel nie wątpił, że właśnie z czymś takim mają do czynienia. I na krótką chwilę zadrżał o los brata. Co musieli zobaczyć tamci ludzie, żeby mieć takie przerażenie w oczach tuż przed… zapewne śmiercią.
Z nieciekawych rozmyślań wyrwał Shavriego głos Jorisa.

- Fallen Tower... - powiedział powoli starszy tropiciel, uśmiechnąwszy się ponuro do Cedryka - A ja myślałem, że się ze starości przewró… Zaraz. Jesteś znajomym Ani?
Spojrzał zdziwiony na uprzejmego półelfa. Zaraz jednak zmrużył oczy podejrzliwie. Tak rzadko ostatnio obcy są dla nich uprzejmi, że trudno było w dobre intencje uwierzyć.
- Jeśliś iście jej znajomym to wiesz jak wygląda, prawda?
- Brązowooka, kasztanowłosa, piękna jak boginka
- odparł półelf, rozbawiony tymi dociekaniami. Był bardzo pewny swego. - Para się magią - dodał, uprzedzając kolejne możliwe pytanie.
Myśliwy skinął głową na znak, że opis choć krótki to bezbłędny i westchnął.
- Wybacz… Marnie dzień nam minął to i… - wzruszył ramionami. Co się było tłumaczyć - Dosiądź się do nas Cedryku.
Ten nie potrzebował dalszej zachęty i usiadł obok Torikhi.
- Dobrych wieści niestety dla ciebie nie mamy. Anna zginęła gdyśmy Gundrena Rockseekera z łapsk niedźwieżuków wyciągali. Jej mogiłka w lesie pod ruinami zamku Cragmaw spoczywa.
- Och?! Jakiego zamku? Ale jak… Anna była podróżną, nie najemniczką!
- zmieszany Cedryk zmarszczył brwi, oczekując wyjaśnień.
- Jaki był jej układ z Gundrenem tego nie wiem - westchnął Joris i aż się wzdrygnął na samą myśl, że ktoś by jemu opowiadał o śmierci Riki. - Ale wiem, że mogła pozostać bezpiecznie w Phandalin. Zdecydowała iść z nami i pomóc.

Kapłanka śledziła spojrzeniem raz jednego, to drugiego mężczyznę, starając się połapać we wszystkich konszachtach jakie miały tu miejsce. Oczywiście nie udało jej się to, więc westchnęła i zwróciła się cicho do Przeborki.
- Jak ci dzień minął? Załatwiłaś coś?
Shavri, który w ogóle nie znał tematu, również zwrócił się do rosłej wojowniczki na pytanie Toriki. Znał tylko jedną Anne i tylko z widzenia - księgarkę, która w Futenbergu prowadziła antykwariat “Sto Kłosów Anny”. Ponoć faktycznie miała w nim sto książek, ale Shavri nijak nie umiał tego sprawdzić. W przeciwieństwie do Coriego nie wiedział też, co ma kłos do książki. Anna była niska, pulchna, sympatyczna. Bijak bardzo ją lubiła, a ona sama nie raz, nie dwa pożyczała Coriemu swoje prywatne książki.
Cedryk marszczył brwi, analizując skąpe informacje, jakimi uraczył go Joris.
- Czyli zginęła i jej szczątki spoczywają pod jakimś zamkiem… - rzekł wreszcie powoli. - Czy macie… khem… Zostawiliście jej rzeczy? Księgę, listy jakieś? No wiecie… na pamiątkę…

Myśliwy szturchnął pod stołem kapłankę by jednak poświęciła trochę uwagi tej rozmowie. A przynajmniej nie gadała z Przeborką o dupie maryni. Tym bardziej, że on sam nie za bardzo wiedział jak nieść pomoc… no taką bardziej duchową. A licho wiedziało, czy w rozpaczy Cedryk nie oskarży ich o tę śmierć.
Melune uśmiechnęła się miło, ale słowem się nie odezwała, bo i nie za bardzo wiedziała co powiedzieć. Przykro mi? To była dobra kobieta? Na pewno spoczywa w pokoju?
Każdy przechodził żałobę inaczej, a ona Anny prawie w ogóle nie znała. Nie wiedziała jaka była, co lubiła, z kim się prowadziła i czy była szczęśliwa. Ostatnie czego by w tej chwili chciała to kłamać na jej temat.
- Przykro mi, ale nie. Jej rzeczy osobiste spoczęły razem z nią. - Tego akurat nie był pewien, bo Marduk praktycznie zawłaszczył sobie ceremoniał pochówku. Ale o elfie, który z Anną zżył się bodaj najbardziej wolał nie wspominać - Jeśli chcesz to na dniach wyruszamy z Neverwinter. Mógłbym cię zaprowadzić do mogiłki.
Przyglądał się przez chwilę półelfowi próbując ocenić jego możliwości podróżnicze i fach. Wyglądał na sprawnego młodzieńca - chyba młodzieńca, z mieszańcami nie było to do końca pewne - ale nie nosił przy sobie nic, co wskazywałoby na wykonywany zawód. W mieście raczej tylko przyjezdni chodzili w zbrojach, czy z bronią przy boku, co zresztą nie było zbyt mile widziane.
- Rozumiem, że była ci bliska?
- Khem… co? A, tak, tak.
- półelf spojrzał na Jorisa z namysłem. - Nie… Nie trzeba. Jej duch jest już i tak z boginią - wstał. - Dziękuję za informację. Pomyślnej drogi. - wstał i ruszył do wyjścia.
- Bywaj - Joris nie bardzo wiedział co powiedzieć, ale szkoda mu tego chłopaka było. Nic fajnego złe wieści nieść. Po czym gdy tamten wyszedł spojrzał z wyrzutem na kompanów - “Jak ci dzień minął?”?? No co z wami?? Dobrze żeście dowcipkować nie zaczęli.

Chwycił piwo i przepił niesmak.
- Dajże pokój… - mruknęła kapłanka, przyglądając się uważnie ukochanemu, który kontynuował dalej.
- Trzeba Shavri coś z tymi księ… - spojrzał na Przeborkę, wywrócił oczami nad tym, że znowu on musi brać ciężar zdradzania tajemnic i zaczął wywód choć ściszonym głosem - Dobra. Skoro Stimy się nie odobraził to koniec już tych głupich sekretów. To on buchnął te tomiszcza Omarowi. Gadałem z… a nie ważne zresztą, ale wszystko się zgadza. Pewno zestrachał się tą swoją chorobą, czy czego tam się nabawił i dlatego się nie przyznał. Sęk w tym, że on ma diadem i te rurę na papierzyska. A my tylko księgi. Więc jak ktoś nie ma gadane to Shavri ocali pół głowy. To pierwsza pierwszość. Druga za to… samych tych ksiąg dotyczy. Wygląda to to wybitnie paskudnie i strasznie mnie korciło na początku Elizie je pokazać. Ale to zołza straszna, a teraz do Przymierzalni to już tylko spalony most wiedzie. Do tego wygląda na to, że nikogo w Neverwinter nie interesuje czy w Phandalin jest bida, czy bogato i czy budują złote ogrody, czy się wrota do zaświatów otwarły.
Tori pobladła na te wieści i jakoś tak dziwnie zesztywniała, po czym cicho przeprosiła i podeszła do baru, by zamówić sobie kolejkę, albo dwie.
Myśliwy zobaczywszy azymut jaki obrała, wstał szybko za nią, ujął pod rękę i delikatnie acz stanowczo skierował w kierunku stołu.
- Rika… mamy 6 dni na ocalenie głowy Shavriego, całego Reidotha i niewiele więcej na znalezienie księgi Bowgentla przed bałwanami z Przymierzalni. Potem będę skakał jak zawołasz. Ale teraz proszę Cię… potrzebuje Cię.
- Kiedy ja się muszę… napić - odparła ze szczerą rezygnacją w głosie kapłanka. Wydawało się, że “wyskok” Trzewiczka, sprawił jej wiele zawodu i bólu. Jakby ta sprawa była na tle wręcz osobistym.
Shavri zrobił się czerwony na twarzy, ale nie powiedział nic, co jak na niego oznaczało duże poruszenie.
- No dobra - odrzekł zmieszany Joris. Zwykle takie zdania słyszy się od mężczyzn, a nie od ukochanej. - Ale jedno siup i bierzesz się w garść, dobra?
Po chwili wrócił z kubkiem do połowy pełnym czegoś znacznie mocniejszego co oberżysta określił jako “kopie, ale nie przewraca”.

Kapłanka zaś zbierała myśli.
- Sharviemu nic nie będzie… wrócimy do Phandalin i oddamy skradzione rzeczy… co do druida i księgi… nic nie poradzimy, nie w tak krótkim czasie, nie bez szczegółowych informacji gdzie szukać…
- Wiesz co, Joris i ja mamy po księdze.
- przyznał Shavri dziwnie brzmiącym głosem. - Dla bezpieczeństwa i w geście zaufania powierzyłem tubus Trzewiczkowi. A skradziono zdaje się też jakąś błyskotkę. Więc jak bardzo wierzę w Trzewiczka, tak teraz mamy tylko dwie księgi. A niziołkowi trzeba pomóc. Bo jeszcze zejdzie od tego cholerstwa, na które zapadł. Tak, ja wiem, że bigos dzięki niemu mamy cholerny, ale nie dam mu szczeznąć jak jakiemuś zwierzęciu.
Młodszemu tropicielowi ta sytuacja wydawała się niezwykła już od prośby Trzewiczka, żeby poszli do loszku burmistrza tylko we dwóch. Ale hej! Wszystko, co robił i mówił Trzewiczek było trochę niezwykłe i jeśli ktoś miałby cudownie odnaleźć skradzione księgi, to Trzewik przychodził Shavriemu do głowy jako pierwszy.
Shavri-Sowa... pomyślał i z zaciętą minął spojrzał na swój niedojedzony posiłek.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 23-04-2018, 20:37   #227
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Neverwinter
Zenobia i Stimy

Już po drodze okazało się, że Trzewiczek wcale jeszcze nie wytrzeźwiał. Szedł prosto, ale język trochę mu się plątał. Kiedy Zenobia na niego patrzyła zachowywał się normalnie i dopytywał o szczegóły. Jak tylko odwracała wzrok i szła pierwsza starał się jej wetknąć w tyłek zerwaną gdzieś gałązkę. Kiedy odwracała się, z niewinną miną i wyraźnie widoczną za plecami gałązką dopytywał o jakieś mało istotne drobiazgi, by za chwilę z szerokim uśmiechem na twarzy robić to samo. Zenobia tolerowała to nie dlatego, że takie zabawy w gruncie rzeczy lubiła, tylko dlatego że Stimy zajęty niewinną zabawą, szedł nie próbując wchodzić do mijanych knajp i nie szukał kolejnego zamtuza. W ten sposób, po dłuższym czasie (bo mimo, że szli sprawnie, to Zenobia kilka razy pomyliła drogę) w końcu ujrzeli przed sobą siedzibę szarych płaszczy.

Niziołek przystanął obok Zenobii, otulając jej kształtną kibić ramieniem.
- Myślę, że najłatwiej byłoby zapytać czy wypuszczą ją za kaucją. Wiesz, czy dużo zniszczeń spowodowała? - Stimy zamaszyście wskazał gmach przeciwną ręką - możemy też obejść budynek w koło, choć wątpię byśmy znaleźli jakieś tajemne wejście, choć... okno z kratami, lub szczelina w kamieniu by wystarczyła. Tylko wtedy Malineczka nie powinna więcej pojawiać się w Neverwinter. Może pójdziemy i spytamy o kaucję? - Obracając, jak w tańcu siebie i Zenobię, przystanął na przeciw niej i zrobiwszy kilka kroków wstecz zaczął jej się przyglądać.
- Tak w razie czego, moglibyśmy się przebrać, bo jak będzie trzeba ją jednak sposobem brać, to lepiej by nas nie kojarzyli.

~ Z sensem gada ~ pomyślała Zenobia ~ nie jest taki pijany jak by się wydawało.
Pogroziła mu palcem znów widząc w niziołczej dłoni gałązkę.-Oj, ty świntuszku ty
Właściwie, to w pobliżu był jej wózek. Miała w nim tyle ubrań, że mogłaby przebrać nie tylko siebie i Stimiego, ale i całą ich drużynę. Sakiewkę do czarowania nosiła zawsze przy sobie.
Zaraz potem raźno maszerowali do faktycznie niezbyt daleko pozostawionego wózka. Tym razem niziołek podszczypywał ją na przemian w oba pośladki.
-Za kogo chciałbyś się przebrać?-Jako profesjonalistka uważała, że liczą się nie tylko figle -ważna jest też miła atmosfera i rozmowa.

- Może krasnolud? - zamyślił się Stimy - Taki z ciałem jak granit, brązową brodą i bardzo niskim głosem... - Trzewiczek spróbował zejść na niższe tony - ...co aż w uszach dudni! Turmalina to krasnoludzica, będzie pasować.

Krasnolud? Co on kombinuje? To jakaś jego fantazja? Żeby tylko nie przyszło mu do głowy bawić się z Turmaliną, jak z nią przez całą drogę. Mogłoby się to dla niego źle skończyć. Jeszcze spadnie mu na głowę jakaś wieża… Wiadomo ile mu teleportacji na dziś zostało?
Z mieszanymi uczuciami, używając zestawu do przebierania, kosmetyków i oczywiście talentu, w zwykłej stajni stworzyła krasnoluda. Nie jakąś brodatą popierdułkę, tylko krasnoluda z ciałem jak granit, brązową BROOODĄ i… No właśnie!
-Wypij to-podała mu fiolkę.

Stimy wypił. Skrzywił się i już miał się poskarżyć, że niedobre, kiedy z ust wydobył mu się głos, ale jaki głos… Piękny, głęboki baryton!
- Fu! BLEH NIE… OOOOOO! - Stimy rozejrzał się, jakby sprawdzając czy to na pewno on wydał z siebie te dźwięki - DADUM, DABA DOO! O OOOO!

Nie czekając dłużej…

- OOO! YABA, YABA, HO HO!

...nie czekając dłużej Zenobia jak to miała w zwyczaju w jednej chwili rozebrała się do naga i prawie równie szybko ubrała w inne odzienie. Dodatkowo…

- UUU! ...POLEJ PIWA MAŁA.

… dodatkowo założyła na głowę rude włosy zwierzęcia co nie żyje i tak zmieniona, może nie nie do poznania, ale zawsze, przerwała słowotok Trzewiczka.
-Głos będzie jeszcze niższy, poczekaj a teraz czas na nas-Stanowczym gestem położyła mu dłoń na ramieniu i skierowała do wyjścia ze stajni.
Trzewiczek po drodze był jakby spokojniejszy. Odpuścił już Zenobi, czym poczuła się nawet troszkę urażona, bo zdążyła się przyzwyczaić do jego zabaw. Szedł tylko i pohukiwał jak sowa tak, że drżały szyby w oknach. Głos faktycznie był coraz głębszy.

- HU HU! DARADUM DU DU! DUDNI DU DU!

Tak zupełnie z marszu, bez uzgodnień wtoczyli się do siedziby strażników.
Ten dyżurujący u wejścia nie był z tego faktu zadowolony a już na pewno zbyt chętny do rozmowy.

-Czego?-zaczął groźnie, po czym z wielkim wysiłkiem dodał -Państwo sobie życzą?

-Zulewna Hammerstorm. Z tych Hammerstormów. Bratanica moja, Turmalina, ponoć jest tu niesłusznie przetrzymywana- Pewnie zaczęła Zenobia.
Widząc, że na strażniku nie zrobiło to oczekiwanego wrażenia, płynnie przeszła na trochę mniej roszczeniową postawę.
-Prawda to, że narwana i czasami nieznośna, ale to siostrzenica i zostawić tak przecież nie możemy. Znanym i szanowany jesteśmy rodem- kiedy i to nie zainteresowało słuchającego raz jeszcze zmieniła ton i kontynuowała -Tak, tak, wiem, że kawał cholery i lańsko jej się należy, ale tym zająć się może obecny tu mąż przyszły Pralin. Darujcie jej panie. Pasierbica moja nie do końca jest normalna, po tatusiu chyba i czasem rzeczy takie wyprawia, ale to się zmieni. Mąż jej przyszły, ten tutaj, Pralin już o to zadba…- Zenobia uśmiechnęła się szeroko i znacząco do oniemiałego strażnika.

Stróż najpierw zdegustowany a wraz z upływem czasu mocno zaniepokojony marzył tylko o tym, żeby pozbyć się natrętów, najlepiej z osadzoną czaromiotką. Czemu to musiało się przytrafić na jego zmianie? Czemu po prostu nie wpłacą kaucji i nie pójdą wszyscy w cholerę?
-Dziewięćdziesiąt pięć sztuk złota za magiczną burdę w dobrej klasy karczmie- Powiedział wreszcie stanowczo, acz ostrożnie, zajrzawszy do rejestru. Jakoś dziwnie niepewnie się czuł w obecności tej dwójki.
Zenobia złapała się za lewą pierś, żeby widać było jak bardzo zabolalo ją serce.

-Aż tyle? Zlitujcie się panie i darujcie jej nieco. Za dobra dla córki byłam, ale obiecuję, że się to nie powtórzy, a Pralin solidnie złoi jej tyłek… Pralin odezwij że się!

- RACJA TO… KTO? A... JA… RACJA TO PANIE WŁADZA, JAM JEST PRALIN I JESTEM ZAINTERESOWANY ZAPŁATĄ KAUCJI - Stimy zadudnił jak krasnoludzki bęben - POWIE PAN DO KOGO NALEŻY UDAĆ SIĘ W TEJ SPRAWIE, BO TO CHYBA Z CAŁYM SZACUNKIEM KTOŚ MUSI ZAPISAĆ, POKWITOWAĆ, CZYŻ NIE? SAM JESTEM PRZECIWNIKIEM ZBĘDNEJ PAPIERDOLINY, ALE JAK TRZEBA TO TRZEBA, A DZIEWIĘĆDZIESIĄT PIĘĆ SZTUK ZŁOTA TO NIE PODPŁOMYK Z GRUZEM.

- Jak chcecie dziś zabrać narzeczoną, to ja podpiszę, a jak chcecie ją z całym szacunkiem, to szef rano przychodzi i podpisze - rzekł strażnik, skołowany słowotokiem “krasnoludów”. - Jak dziś to ten… parę miedziaków za wyżywienie odliczyć mogę - dodał, odchrząknąwszy z zakłopotaniem. Dobrze, że ten cały Pralin z matką nie przyszedł; teściowe są najgorsze!

-Teraz, teraz panie, jeśliś taki łaskaw. Jutro ślub. Nie godzi się, żeby siostra w ciemnicy noc spędzała.- Zenobia z pewnym ociąganiem wyciągnęła staromodny pugilares i zaczęła odliczać złoto. Wymownie trąciła Trzewiczka żeby i ten dołożył się do wykupienia narzeczonej. Ten z pewnym ociąganiem sięgnął do kieszeni i o dziwo! Wyciągnął z niej parę sztuk złota. Wprawnym ruchem Zenobia wyłuskała co większe monety i zaczęła je strażnikowi dokładać, za każdym razem wymownie i z nadzieją spoglądając na bezwzględne oblicze strażnika.
Strażnik przeliczył złoto raz i drugi, pomruczał coś i podsunął pergamin do podpisu. Po załatwieniu formalności zniknął w głębi budynku.


Zen i Stimy czekali… czekali i czekali… W końcu przy akompaniamencie przekleństw i postękiwań pojawił się dużyrny wraz z drugim krzepkim mężczyzną. Między sobą prowadzili - czy raczej wlekli - kompletnie pijaną Turmalinę, która na zmianę mamrotała coś i pochrapywała. Na dodatek na rękach miałą wielkie jak dorodne melony niby-rękawice, które miały ją chyba powstrzymać od czarowania. Przedstawiała sobą pożałowania godny widok.
- Macie... znaczy prosze - strażnicy zdjęli z niej ochraniacze i pchnęli krasnoludkę prosto w ramiona “Pralina”, który zatoczył się pod ciężarem geomantki. Nawet najlepsze przebranie nie mogło zrekompensować braków w mięśniach i wzroście niziołka. Szare Płaszcze spojrzały zdumione na słabującego “krasnoluda”. Na szczęście z pomocą przyszła mu Zenobia i pomogła mu utrzymać Turmalinę, po czym nie bez wysiłku wywlekli ją na zewnątrz. Westchnienie ulgi strażników było wyraźnie słyszalne nawet tutaj. Wymieniając uwagi na temat aranżowanych krasnoludzkich małżeństw i żali za złamanym sercem, jakimi ponoć dzieliła się z nimi Turmalina zatrzasnęli drzwi strażnicy.

Całą drogę powrotną Zenobia uważała, czy Stimy nie próbuje z Turmaliną swoich zabaw z gałązkami czy innymi akcesoriami. Nie była to zazdrość, tylko zwykły instynkt samozachowawczy. Wiadomo co nieprzytomna geomantka mogła zrobić gdyby niziołek wetknął jej na przykład szyszkę? Lecz niziołek okazywał jedynie jeszcze bardziej niepokojącą czułość i troskę.

Do stajni dotarli bez przeszkód i złożyli tam nieprzytomną Turmalinę do snu. Zenobia wlazła na swój, stojący obok wózek. Nie zdążyła jednak przysnąć gdy podszedł stajenny.
- Panie tu spać nie mogą. We wspólnej są łóżka, albo pokój nająć trza. A jak tutaj chcą, to płacą tak samo jak za konia i wozu trzymanie, od łeba każdego - oświadczył twardo.

- ILE ZA POKÓJ, ILE ZA KONIA -zapytał krasnolud, który wynurzył się z kupki siana. Stajenny musiał go wcześniej nie zauważyć. Głos Stimiego osiągnął już kwintesencję męskości, przez co pytanie brzmiało bardziej jak rozkaz.
- D… trzy sztuki złota za łeba… - zaciął się stajenny. - Znaczy osobę za pokój, jak jest. Albo łóżko samo to dwie, a za konia i spanie w stajni to 5 srebrników jest. Od łeba.- dokonczył pewniej.

- DWA ZA POKÓJ LUB JEDNĄ ZA SALĘ WSPÓLNĄ. - zapytał znów rozkazująco, sugerując, że stajenny się pomylił.

- Chcecie się handryczyć to do gospodarza idzcie - stajenny butnie założył ręce na piersiach. Widać ta robota nie była dla niego pierwszyzną. - Mnie tam za pilnowanie płacą, nie za targi.

-Cham- orzekła Zenobia - Stimy, idziemy sobie, czekaj, z Turmaliną mi pomóż.

Nie bez trudu podnieśli i powlekli Turmi do wspólnej. Weszli nadal w krasnoludzkich przebraniach, toteż siedząca przy stole drużyna nie zwróciła na nich specjalnej uwagi. Gospodarz na szczęście też nie; zwisająca z ramion kompanów, zmaltretowana po pobycie w lochu Turmalina nie przypominała butnej geomantki, która zdemolowała lokal. Karczmarz pobrał opłatę za nocleg i dwójka przyjaciół zataszczyła Turmi na piętro i padła spać.

 
Rewik jest offline  
Stary 24-04-2018, 10:49   #228
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Na powrót w Fallen Tower


Tymczasem magiczna emanacja zniknęła, podobnie jak i Cedryk, a gospodę wypełnił zwyczajowy gwar. Na podwyższeniu zasiadł starszawy bard i zaczął stroić mandolinę. Stojaca obok niego dziewuszka czekała cierpliwie, aż zacznie grać, a ona będzie mogła iść zbierać monety od gości.

Westchnięcie barbarzynki chyba słychać było po drugiej stronie miasta. Nic nie powiedziała, tylko podniosła kufel do ust, wypiła całą zawartość duszkiem i skinęła po następne. Kilka razy mieliła coś w ustach, jakby zamierzała rzucić jakimś naprawdę grubym słowem, ale w końcu tylko pokręciła głową.
- Ma szczęście, że ja taka nieobyta w miejskich sprawach, bo jakby nie to, to by rysunki tych ksiąg po całym mieście już wisiały... - powiedziała ciężko - Jeno straż tu palcem nie kiwnie bez ważnego papiera, tak więc nic nie załatwiłam... dziś. Resztę rzeczy wydobędziemy od pokurcza, tylko trzeba go znaleźć, więc dla odmiany może jego portret trzeba by na murach wywiesić... - zadumała się z wyraźną przyjemnością - A moja sakiewka i to całe złoto co zginęło wtedy to też jego sprawka? I niewinni ludzie ręce potracili? - spytała nagle, uważniej spoglądając na Jorisa.
- Gdzie tam - Joris machnął ręką - Toć jego tylko magiczne precjoza ciekawią. Pewnie Tressendarom chciał się bliżej przyjrzeć i winić go za to nie mogę. Wszak w worku dzięki niemu mamy dowód, że to jakieś zwyrodnialce są. Reszta kradzieży to tych głąbów sprawka.
- Winni jak jasna cholera, Przebijko.
- wspomógł go Shavri, wciąż z zaciętym wyrazem twarzy. - Do nich trop prowadził od twojego namiotu i masa innych rzeczy pokradzionych też tam była. Ale nie oni ukradli księgi. Te draby potrafiły obsłużyć co najwyżej skobel do wygódki, a nie magiczną pułapkę. - poparł Jorisa Shavri. - Co więcej ta choroba, na którą zapadł, to może być efekt zabezpieczeń Omara…
Ta myśl przyszła do niego nagle, ale wpasowała się w całą mozaikę zdarzeń jak ulał. Nie mogąc sobie z tym poradzić spojrzał na Torikę, ale i ona wyglądała na taką, która musi dopiero dojść do siebie po rewelacjach.
Struny mandoliny brzdęknęły i dziad zaczął mruczeć jakąś spokojną szczęśliwie balladę, która nie miała ambicji poderwać słuchaczy do śpiewu.
- Wiem, że nie dałby im mnie zabić w Phandalin. Wiem to. Nie mogę tylko jednego zrozumieć - wyrzucił z siebie w końcu rozżalony rzecz, która najbardziej go bolała. - Przecież wszyscyśmy wiedzieli, że Omar to nie jest ktoś, z kim można pogrywać. Zlecenie od niego nawet wzięliśmy.

Chwilę później na stole pojawił się garnek ze smalcem, cebulą i jabłkiem, oraz koszyk z podpłomykami
Joris błyskawicznie pochłonąwszy pajdę nabrał tchu i zaczął mówić:
- Shavri i Przeborka. Wiem żeście krzywi o różne sprawy. Że trzewikowy sekret wygadałem i że jedno z was bez sensu po mieście pół dnia łaziło za fantami co to wcale nie zginięte były. Trudno. Było minęło. Teraz chcę was nająć cobyście nam z księgą, z zarazą i z Tressendarami pomogli. Pierwsze znaleźć, drugie odczynić, trzecie przegonić. Dziesięć dni na razie po dwie złote monety za każdy. Plus równy podział wszystkiego co nam się trafi po drodze. Potem zobaczy się jak i czy w ogóle postępy są. Jeśli się zgadzacie, to mówię dalej com obmyślił.
- Zamieniam się w słuch, choć bracie, ja od ciebie żadnych pieniędzy nie wezmę
- stwierdził Shavri, prostując się. Oczy mu błyszczały. - Ale na udział w łupach się zgodzę. Księgę znajdziemy, bo rozumiem, że chcesz Elizie nosa utrzeć, co? Miło będzie wziąć od niej więcej pieniędzy, skoro za samą okładkę płaci nawet. Znajdźmy Marduka, nic mu nie zrobię, ale może on będzie miał jakiegoś haka na Omara i jego koleżków. Może nam podpowie, jak się za nich zabrać, skoro już jednego nekromante usiekł. A może za te rzeczy Kosta też Przymierze będzie chciało zapłacić, jeśli Marduk byłby skłonny wskazać, gdzie są.
- Prędzej się zesra niż ci wskaże…
- odparła kwaśno półelfka z pokaźnymi rumieńcami na hebanowych policzkach, wspominając jakże przyjemnego współtowarzysza. Każdy niepilnowany kufel w promieniu jej ręki, był w wielkim zagrożeniu natychmiastowego i “cudownego” osuszenia się z nalanego alkoholu. Szczęściem kapłanka nie była dobrym łotrzykiem, a i Joris wykazywał się refleksem, przesuwając trunki byle dalej od załamanej kochanki.

Barbarzynka machnęła ręką.
- Omar płaci za wyniki, tak się znalazły te rzeczy szybko, to mniej pracy dla nas. Dla mnie sprawy nie ma, ale skoro tamtym za kradzież ręce obcinacie, to niziołowi też chyba nie zamierzacie puścić płazem? - zauważyła złośliwie, ale zaraz się opanowała - A co do najęcia… - westchnęła - To nielichy ból głowy mi zasadzasz teraz. Nie odmówię, ale kontrakt dla Omara trzeba dokończyć. A to znaczy, że oddać mu trzeba księgi i diadem, a jeszcze rzeczy Kosta też. Tego Marduka pewnie zostawić można żywym, o ile błyskotki zwróci. - spojrzała przeciągle na Sharviego - Tyś się też przecież najął do tego. Najemnik żyje ze swojego słowa. Reputację ma się jedną, jak się ją potarga zmieniając strony niczym chorągiew na wietrze, to nie będzie potem zleceń. Także jak z Omarem skończę, potem to mogę i go nawet tłuc tymi ręcami. Ino sprawy po kolei załatwić trzeba.
Joris podrapał się po karku ważąc słowa Przeborki. Barbarzynka najwyraźniej należała do tych samych co jego wuj mieszkający za płotem domowego gospodarstwa. On to wielokrotnie powtarzał, że u niego słowo droższe pieniędzy. Pewno i dlatego do tatusia często chadzał te pieniądze pożyczać. Przeborkę jednak co to samojedna szalonego ogra usiekła i prawie jednym ciosem smoka z nieba strąciła, zdecydowanie lepiej było mieć po swojej.
- Niech tak będzie - skinął głową barbarzynce - Księgi mu oddamy. One wszak zdaje się, najważniejsze dlań były. Reszty jednak jak się Trzewik nie znajdzie to i miesiąc byśmy mogli tu szukać i byśmy nie znaleźli. A nas czas goni, bo sam Omar wszak 10 dni dał na to wszystko i ani joty więcej. A sam niziołek i jego łapska? Jako rzekłem winić go nie mogę jako i tamtych dwóch, bo i mnie się te Tressendary nie podobały i dobrze wiedzieć, że się czarną magią parają. Na biednego zresztą nie trafiło…

Traffo spojrzał po towarzyszach.
- No dobrze. Jesteśmy niekompletni. Brakuje Zen, Turmaliny i Trzewiczka właśnie. A to już chyba ta część wieczoru, kiedy powinni wrócić na nocleg…
Joris rozkaszlał się na chwilę przez fusy piwne co to je łyknął z ostatnim haustem…
- I on se złotem za te napitki kazał płacić… Psia jucha… No ale dobra. Możemy jutro z rana ulicznikom rzeknąć co by się za Trzewikiem rozejrzały. To lepsze niż samemu się kręcić od uliczki do uliczki i go wyglądać. Zagadasz z nimi Shavri?
- Zgadam. Ze śledzenia Rihara na razie nic nie wynika i tak. A co do Omara, to nie nająłbym się za nic w świecie szalonemu chujowi, który grozi, że wioskę całą spali, bo ktoś, na dodatek nie z tej wioski, mu coś ukradł.
- stwierdził Shavri chłodno, w myślach widząc twarz Omara. - Życie swoje postawiłem, żeby go od tego pomysłu odwieść. I to już samo w sobie może stać w sprzeczności z tym, do czego się nająłem, bo nie znaleźlibyśmy tych skradzionych rzeczy, martwy średnio bym wam pomógł w szukaniu schedy po Koście.
- Schedy, tak… Co do Marduka…[/i] - podjął Joris. - On nie z tych co pomagają, Shavri. No chyba, żeby w tym pomaganiu jakie wyzwanie, czy krwawe dzieło było, które by mógł swemu Ojcu poświęcić. Pierścień w najlepszym razie odsprzeda. Bo wszak jeśli jaką zwadę z Kostem miał i ją wygrał, to nie jego aby pierścień ów się stał prawem łupu, Przeborko? I czy zabranie mu go siłą, czy podstępem to nie aby kradzież?
Tym razem on na barabrzynkę spojrzał uważnie, ciekaw jej poglądów.

- Ja nie robię z gęby cholewy. Pierścień mógł do niego nawet od pokoleń należeć, mnie najęto, żebym go odzyskała... a nie do myślenia, co prawe jest a co nie. - Przeborka ciężko spojrzała na Sharviego. - Chuj szalony czy nie, praca nie jest skończona. Trzeba było wcześniej się zastanawiać. Ja zamierzam swoją część dopełnić, a potem mogę się do Jorisa nająć. - kiwnęła głową w kierunku łowcy - Także wiesz, na czym ze mną stoisz... A co do Turmaliny, to jest bezpieczna. Myślę że po tym, co tu pokazała, dali jej pojedynczą celę w miejskim loszku...
- Miejski loszek… - powtórzył Shavri z westchnieniem i spojrzał bezradnie na Jorisa, a potem na powrót na Przebijkę - Możesz nam opowiedzieć… Albo chyba nie chcę wiedzieć…
- Tak nie może być! Nie pozwolę na to… - mruknęła rozgniewana pólelfka, która jednym uchem słuchała brzdęków instrumentu, a drugim rozmowy przy stole, nadel będąc zdruzgotaną informacjami na temat kradzieży Stimiego oraz jego kłamstw.
- Idę. - Obwieściła podniośle Tori, wstając zamaszyście od stołu i… zapewne planując odbić przyjaciółkę z rąk tutejszej władzy. Niewiele myśląc wypruła za drzwi jak świeżo wypuszczona strzała i tyle było ją widać.
Joris odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem, a potem z jakąś bezsilnością spojrzał na pusty już kufel po piwie.
- No nie ma rady. Chuj mię tu strzeli jak nic. Aj w dupie to mam. Róbcie sobie wszyscy co chcecie… Piwa tu jeszcze!
Najwyraźniej on wstawać od stołu i po ciemku szturmować strażnicy nie zamierzał. Tak samo Shavri, do którego w końcu zaczęło dochodzić, że całego świata nie da się uratować, zabrał się za mięsiwo.
- Niech herszt nie traci głowy. Zgodzić się zgodziłam, bo dobry z ciebie skati, przywódca. A taki wie, kiedy walnąć pięścią w stół... albo pasem w rzyć! - Przeborka wyszczerzyła zęby do Jorisa, głową pokazując na dzrwi, za którymi zniknęła kapłanka - W mieście wszystkim widać odbija. Załatwmy swoje sprawy szybko i wracajmy do wioski, nim co gorszego się stanie...

To powiedziawszy wypili za to, dojedli i poszli spać, docholowawszy do łóżka zmaltretowaną Torikhę, która - nie znalazwszy geomantki w lochu - wróciła do gospody zapijać smutki.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 26-04-2018 o 22:50.
Drahini jest offline  
Stary 24-04-2018, 11:11   #229
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
5 Marpenoth, poranek

Gospoda Fallen Tower była droga jak na standardy najemniczych kieszeni, ale łóżka były całkiem przyzwoite. Żadnych pluskiew czy szczurów podgryzających człowiekowi stopy, a i materace dość grube, nie żadne tam kilka źdźbeł słomy okrytych jutowym workiem. Po forsownej jeździe w stronę miasta taki odpoczynek na prawdę się przydał. Kolacja syta, alkohol nierozwodniony…

To ostatnie odczuła zwłaszcza Torikha, która i tak miała słabą głowę. Po chwiejnej wędrówce do strażnicy, gdzie poinformowano ją, że takowa Turmalina była, a i owszem, ale została wykupiona przez narzeczonego i ciotkę, zdezorientowana kapłanka zygzakiem wróciła do gospody. Narzeczony? Jutro ślub?! Bez niej?! Rozżalona dołączyła do Jorisa w piciu, skutkiem czego Shavri i Przeborka musieli holować oboje do pokoju.
Za te pieniądze Shavri nie miał zamiaru spać na podłodze, toteż zostawił parę w czułym, pijackim uścisku w dwuosobowym łóżku - uprzednio ściągnąwszy im buty - i udał się się do wspólnej sali. Tam, ku swemu zdumieniu zobaczył Turmalinę śpiącą wespół z dwoma innymi krasnoludami. Choć przy bliższym spojrzeniu jeden z nich podejrzanie przypominał Zenobię… Traffo wolał nie wnikać; otrząsnął się jak pies z wody, podłożył plecak pod głowę i wkrótce zasnął snem sprawiedliwego obok pochrapującej już barbarzynki.

Ranek w mieście zaczynał się później niż na wsi; mimo to ciężko było pospać dłużej gdy inni goście rochlili się na posłaniach. Kto wieczorem solidnie popił spał jak kamień, inni zaś dolegiwali, zastanawiając się jak zaplanować dzień.

Zen jak zwykle wstała świeża jak skowronek i szybko pozbyła się krasnoludzkiej aparycji. Trzewika trzeba było nieco ponamawiać; poszło łatwiej gdy zobaczył rozmazany makijarz i przekrzywione bokobrody, przez które wyglądał jak przetrącony skunks. Woniał zresztą niewiele lepiej. Niestety poranna kolejka do pokoju kąpielowego skutecznie powstrzymała go przed porannymi ablucjami. Co prawda Zenobia miała swojego sługę… ale nawet magiczny byt nie pomoże gdy nie ma wanny, w którą można by wlać wodę. Pozostawał więc szaflik i studnia.

Koniec końców wszyscy spotkali się przy śniadaniu. Skacowana Tori jak zwykle nie wiedziała gdzie oczy podziać. Z kolei skacowana Turmalina bardziej była zainteresowana oglądaniem podłogi niż czego i kogokolwiek innego. Wcale nie zdziwiło jej, że z powrotem jest w gospodzie; w ogóle niewiele z poprzedniego dnia pamiętała, prócz TYCH oczu… Tori z kolei roiło się coś o ślubie, bynajmniej nie własnym… Powoli też ponownie docierała do niej groza trzewiczkowej zdrady. Obiecała mu pomoc w wyzdrowieniu i miała zamiast dotrzymać słowa, ale co dalej? Pomijając już fakt, że po informacjach z Przymierza poszukiwania księgi Bowgentle’a, a tym bardziej lustra z Nether wydawały się szukaniem igły w niemożebnie wielkim i bardzo starym stogu siana…

Joris, Przeborka i Shavri byli już w połowie posiłku, gdy reszta dołączyła. Pierwsza dwójka siedziała z surowymi minami, choć Jorisa i tak na śmiech brało. Shavri był surowy na prawdę; nadal w głowie mu się nie mieściło, że Trzewik mógł narazić wioskę i jego samego… Z gruntu szczery i naiwny z góry zakładał, że każdy, kto dołącza do najemniczej drużyny jest godny zaufania. Co z tego, że były to obce osoby, że niziołka znał ledwie dekadzień (do tego tego bardzo pobieżnie zważywszy na fakt ile Stimy się przemieszczał)? Druhem był i tyle. Toteż młody tropiciel siedział i czekał na pomyślne rozwiązanie problemu skradzionych dóbr Tressendarów, nieświadom tego, że jeden przedmiot został już sprzedany.

 
Sayane jest offline  
Stary 26-04-2018, 15:43   #230
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jeszcze wczoraj pod Przymierzem

Uścisnął mocno dłoń półelfki choć na nią nie patrzył. Był wściekły i każdy miejski hałas, zgiełk, śmiech, czy krzyk po prostu go wkurzał. Całe to miasto go wkurzało. Chyba nawet na Yarlę taki zły nie był gdy tamta zaprzepaściła szansę na uratowanie Narsa. Niech jej kopalnia lekką będzie. Ona przynajmniej jak głupstwa robiła to z popędliwości. A ta Elza? I w dodatku cały dzień tu zmitrężyli jakichś głupot wysłuchując i nadskakując piszpannom. Cały dzień!
- W nosie mam te ich pieniądze. A jak tę księgę znajdę to jak mi Tancerka miła, prędzej oddam ją Omarowi niż tej rogatej jędzy. Omarowi zaniosę! - krzyknął jeszcze do okna na piętrze gdzie jak dobrze liczył był gabinet Elizy - Jedno drugiego warte… Czekaj. Daj mi ten trzosik…
Chwycił złoto i zawrócił do portierni gdzie pracowała bodaj najmilsza dusza całego Przymierza i choć bardzo chciał nie miał serca się na niej wyżywać.
- Co to ma niby być? - zapytał mniszkę potrząsając trzosem - Jałmużna dla żebraka, żeby się odczepił?!
Alehandra spojrzała zdziwiona i zmartwiona.
- Źle wyliczyłam? - zapytała z wyraźnym zaniepokojeniem - Proszę pokazać. Przeliczę jeszcze raz.
- Co? -
Joris zawahał się.
- Monety. Z kwitu wynika, że kasa ma wam wydać sto sztuk złota za… - Pochyliła się, przesunęła kilka papierów i odczytała - usługi najemne.
- Z kwitu? -
myśliwy ponownie nie zrozumiał w jaki sposób jego oburzenie jest tu zupełnie niezrozumiałe.
- Z kwitu - Alehandra pokiwała głową i pokazała myśliwemu przekłuty skrawek papieru - O proszę.
W nosie miał to ichnie papierolubstwo i już chciał machnąć ręką, że w nosie ma ten kwit gdy nagle coś mu zaświtało.
- Mogę? - zapytał już grzeczniejszym tonem.
- W żadnym razie - zaśmiała się “mniszka”[/] - Jeszcze by was kusiło, żeby znów go wykorzystać.[/i]
Skinął głową na tę logikę, choć bynajmniej nie o to mu chodziło. Jego zamysł był zupełnie inny i znacznie bardziej karkołomny. No ale będzie musiał dać radę bez kwitu.
- Do widzenia - pożegnał się z kobietą.

Wyszedłszy ponownie na zewnątrz skinął już spokojniej Torice i Shavriemu.
- Możemy iść. Ale zahaczmy jeszcze o jedno miejsce.

***

Tartak był już właściwie zamknięty, ale zastali jeszcze kupca, który poganiał właśnie dwójkę młodocianych subiektów do sprzątania. Dookoła rozchodził się charakterystyczny zapach trocin i pyłu drzewnego. Joris wciągnął go głębiej do płuc. Lubił to wrażenie. Nie wiedział czemu, ale lubił.
Dostawa wysezonowanego drewna do Phandalin okazała się nie taka trudna do zorganizowania. Załatwić dało się wszystko. Rżnięcie (nie Zenobio, nie takie), heblowanie, transport, a nawet chwacką drużynę, co to chałupę w try miga postawi jeszcze w tym sezonie. Za jedyne tysiąc sztuk złota. Płatne z góry. Na pytanie, czy handlarz aby nie oszalał, ten wydął brzuch i uśmiechnął się rozbrajająco takim uśmiechem jaki serwuje się komuś kto właśnie odkrył, że na świecie istnieje dajmy na to magia. Mógłby zejść do ośmiu setek bez robocizny. I tyle. Joris wziął głęboki wdech i spojrzał na Torikhę.
- Przemyślimy sprawę.

***

Rankiem

Śniadanie jedli w milczeniu. Bo i za bardzo nikt chyba nie miał ochoty na żadne pogwarki. Joris jednak miał twarde postanowienie do nowego dnia podejść z nowym zapałem. Bogowie lubią rzucać kłody pod nogi, bo i co lepszego mają do roboty. Ale to nie znaczy przecież, żeby o każdą kłodę się jak ostatnia oferma potykać. Do tego czasem jakimś dziwnym kaprysem sami taką kłodę spod nóg zabierają (pewnie dlatego, że wiedzą ile kosztuje ilość kłód potrzebna do zbudowania domu). Tak jak i teraz kiedy to Trzewiczke niby to nigdy nic schodzi sobie z półprzytomną Turmaliną i kwitnącą Zenobią na śniadanie.
- Patrzcie - szturchnął Przeborkę i Shavriego - Znowu duchy jakichś minionych lat. Albo minionych dni. Tylko gorsze. Bo te coś posapują i mruczą, a tamte grzecznie milczały. Któż to się odnalazł!
Podniósł rękę by nic na razie nie mówili, tylko dosiedli się do stołu i dołączyli do śniadania.
- Zanim kto tu komu co wyrzucać zacznie, jedno nam mus ustalić. Bo bez tego każdy tutaj sobie rzepkę skrobię i jak humor ma to se wychodzi i szukaj wiatru w polu.
Tymi słowy uraczył rzecz jasna i Trzewika i Torikhę.
- Takoż i Stimy zniknij raz jeszcze na nas, a jak mi bogowie mili, po powrocie do Phandalin zjem rosół na Małgąsce ugotowany. - Najsampierw zaśmiał się jakoby to i żart miał być, ale zaraz spoważniał - Powiem wam jak rozwiążemy najbardziej palący problem głowy Shavriego. Nie wydamy Stimy’ego. Wrócimy do Omara i zgodnie z przyjętym przez co poniektórych zleceniem - zerknął na Przeborkę - oddamy mu te jego fanty. I powiemy prawdę. Żeśmy małego złodziejaszka nakryli w karczmie Fallen Tower i że choć fanty odzyskaliśmy to złodziej nam zwiał. Co więcej, powiemy, żeśmy pismo przy fantach znaleźli. Od niejakiej Elizy Starhold z jakiegoś Przymierza. A w nim instrukcje dla złodzieja stały. Że Eliza zleca mu przyglądnięcie się karawanie magów w Phandalin i ustalenie, czy nie są no… tymi no Czerwonymi tajskimi magami. Że Eliza zleca mu uzyskanie dowód jeśli takowymi magami są. I że ma kontynuować poszukiwania lustra Anglina w rejonie ruin zamku Cragmaw.
Odetchnął i napił się zsiadłego mleka. Jakkolwiek brzmiało to mało zrozumiałe i szalenie, wyglądało na to, że myśliwy poświęcił trochę czasu na przemyślenie tego. Co innego czy efekt tego myślenia był rozsądny.
- To ostatnie to jeszcze nie jestem pewien, ale jak zobaczyłem jak się chytre oczka Elizy zaświeciły jak o lustrze usłyszała, to się spodziewam, że i Omarowi się rączki spocą.
Zaśmiał się na wspomnienie denerwującej magiczki.
- Gdy niektórzy tu się obrażali o byle gówno, to my trochę wiedzy liznęliśmy w temacie waszego lustra i księgi bowgentla i w ogóle w tylu tematach, żem w całym życiu się tyle nie dowiedział o dziejach co wczoraj przez kilka kwadransy. Więc jeśli was owe magiczne precjoza interesują - zerknął na Trzewika i Zenobię - To może ustalmy już, że się nie rozdzielamy więcej jakkolwiek się komu przykro, czy niezręcznie zrobi, mhm? Nieee… jeszcze chwila. Zanim zaczniemy znowu dysputy prowadzić które do tej pory donikąd nas nie zaprowadziły, to dajcie mi skończyć. Póki mamy księgi, to… Trzewik je przeczyta. Jużem raz widział kapłana wędrownego co to każdy język mógł zrozumieć jak czar rzucił, a czytał prędko jak wicher. To i taki czar się na ciebie rzuci Stimy. Tori nałoży na cię ochronę przed złem i będziemy wiedzieć co w tych księgach jest. Bo może to ino bajki, a my tu z igły widły robimy. Po wtóre zrobimy z Tori, zaginioną dziedziczkę na zamku Cragmaw zanim i tę kupę kamieni ktoś zawłaszczy. Chłopcy Shavriego powinni nam odpowiedniego majstra od papierów wskazać. Aaaa… no i lusterko kupimy - odsapnął i spojrzał na łypiących na niego dziwnie kompanów - No. To się nagadałem. A teraz mówcie co i dlaczego się nie uda i co najważniejsze. Co zrobić zamiast.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172