O ile Zbysio ciągle bawił się swoim nowym biczem, to po usłyszeniu demonów natychmiast zaprzestał. Powoli opuścił rękę z srajtaśmą, a tępawa radocha na jego twarzy również znikała. O ile znał własną wartość i niestraszne mu były kible, albo nawet wielkie ptaszyska, to demony były zgoła inną sprawą. WT zawsze wpierdalało się tam, gdzie było zbytnio wesoło, a ich cywile osadzili się praktycznie wszędzie. To dało im pretekst, by napadać praktycznie każdą wioskę, pod zarzutem zakłócania spokoju. No ale cóż, takie prawo u nich panuje, to co nasz mag mógł poradzić?
- Te zielone, to chyba do kibelka. Może reszta krasnoludów też ma tak wydolne jelita, to pokonamy ich bronią chemiczną... - Zbysio z paniką w głosie zaczął rozglądać się za inną opcją, niż skoczeniem w przepaść, czy rozszyfrowywaniem krasnoludzkiej symboliki. Kochał swój nowy bicz, ale nie wiedział, czy demony on jakkolwiek przekona. Ostatecznie nagi mag, strzelający ze srajtaśmy nie był zbytnio przekonujący. A tak swoją drogą, to Zbysławowi w końcu się przypomniało, żeby w końcu się ubrać i zatamować krwotok, bo inaczej mu jajca trzeba będzie amputować. Widział już wiele strasznych rzeczy oraz je przeżył w ciągu swojego krótkiego życia, jednak utraty jajiec nie zniósłby psychicznie. Czas tyka, a mu w każdej chwili grozi kastracja.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej przestawał martwić się demonami, a bardziej swoimi klejnotami. Zaczął rozglądać się z lekkim szaleństwem wypisanym na twarzy, po najbliższym otoczeniu, aż w końcu jego wzrok stanął na Patrysiu. Taaaak... Może i są za duże, ale krwotok konika, to nie błahostka. "Może odda mi coś z osobistej garderoby, jak zaproponowałby to pewnie każdej napotkanej kobiecie..." pomyślał i zaczął się łakomie wpatrywać w łachy Patridge'a. |