Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2018, 16:22   #161
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

“PENIS! PENIS! PENIS!” Wydzierała się na całe gardło Umrao, informując wszystkie maski o czym powinny myśleć w tej chwili.
“HAHA! Ona znowu penisuje Jodho!” Deewani nie zamierzała się słuchać, bo i akurat ta część ciała nie za bardzo ją fascynowała w tym wieku.
“Ciekawe czy mówi o swoim czy o Jarvisa…” zachichotała chochliczka, bawiąc tym jeszcze bardziej swoją koleżankę.
“Wypraszam sobie! Tamto było tylko metaforą… a teraz to nie ja myślę o penisie! Tylko ONA!” Broniła się erotomanka, prawdopodobnie wskazując palcem kogoś innego. Tylko kogo? Jak nie było ani palca, ani żadnych panien w około?
“Jasne, jasne…” przerwała zdawkowo Kismis, która wybudzona, chcąc czy nie chcąc zaczęła myśleć o temacie całej dysputy.
“Kiedy to prawda! To znaczy… ja zaczęłam, ale to ADA! TO ONA TERAZ MYŚLI O PENISIE I TO NIE MOIM… NASZYM!” tłumaczyła nimfomanka, całą sobą będąc przy magicznej pałeczce czarownika.
“No bo…” Intelektualistka nie próbowała się nawet bronić. “Bo ja się zastanawiam jak te cholerne łuski funkcjonują?! Jeśli taki penis u diablęcia ma łuski… to… czy one rosną w przód? Czy w tył?”
“A co to za różnica? Jak dla mnie mogą rosnąć bokiem…” Chłopczyca połknęła jak zwykle haczyk i dała się wkręcić w chorą rozmowę.
“Kiedy to ważne… bo jak w przód… to gdy on jej wkłada to jest ruch pod prąd… znaczy się…”
“Cooo?”
“Wiesz jak działa seks?”
“Eeee?”
“A więc nie wiesz…”
“NO WIEM PRZECIEŻ, mówże o co ci chodzi!” rozzłościła się Deewani, piszcząc gniewnie.
“No jak ci wsadzi takiego w… w… usta…” zaczęła tłumaczyć Ada, szczerze powątpiewając w możliwości intelektualne swojej starszej koleżanki. “To jeśli te łuski rosną w przóóód to przy wkładaaaniu zostaną podwaaarzone… rooozumieeesz?”
“Nie-e”
“No podrapie cię do cholery!” zezłościła się bibliocholiczka, wrzeszcząc gniewnie. “Przy wsadzaniu… albo wyjmowaniu! Podrapie! Będzie boleć! Jak oni to robią?! Jak się rozmnażają! CHCĘ WIEDZIEĆ!”
“A może te łuski nie są porośnięte łuskami?” wtrąciła łobuzica, by jak makiem zasiał, zapanowała w głowie bardki martwa cisza… gdy dotarło do wszystkich zgromadzonych, że być może najgłupsza z nich wszystkich, zamiotła właśnie pod dywan tą najinteligentniejszą… bo przecież “wyprawione” skóry gadów choć bez łusek, dalej wyglądają jakby takowe miały i być może diablęcia wcale nie są nimi porośnięci, a jedynie imitują… namiastkę “obcej” krwi jaką w sobie noszą?

- Kiedy… ci bardzo… dobrze… idzie… - Wydyszała tymczasem lekko rozkojarzona Chaaya, wyginając się w łuk pod dotykiem sprawnych palców i tylko nieznacznie pokierowała pieszczotą, tak by wnet zagłuszyć szumem krwi niewygodne myśli i sięgnąć cichego, tak jak obiecała, spełnienia.
- Bo lubię Kamalo… lubię rozkoszować się tobą. Lubię cię wielbić - szeptał tymczasem przywoływacz. Potwierdzał te słowa z oddaniem pieszcząc raz jeden, raz drugi, ciemny sutek kochanki. Jego usta dotykały je delikatnie, a język smyrał pożądliwie po skórze, zaś dłoń… ta z mistrzowską wirtuozerią, wygrywała melodię pożądania w wilgotnym zakątku tancerki. Męskie palce wiedziały jak ją dotykać, kiedy delikatnie i czule, kiedy mocniej i głębiej sięgać. Zbyt wiele nocy spędzili razem ze sobą, zbyt wiele razy ona oddawała się jego ręce, by teraz mieć przed nim jeszcze jakieś sekrety w tej materii. Ciało dziewczyny było instrumentem na którym Smoczy Jeździec umiał już dobrze grać.
Tawaif zastanawiała się jeszcze chwilę, czy nie wykorzystać owej ręki jeszcze raz, ale ostatecznie wygrała wizja rychłych i dzikich uniesień na czarodziejskim przyrodzeniu.
- Połóż się na plecach, troszeczkę ci pomogę, gdy zabawisz mnie rozmową, co ty na to? - spytała po chwili uciechy swoją wolną krągłością.
- Dobrze… ale o czym mam ci opowiadać. Co by cię zainteresowało i nie zepsuło nam nastroju? - zapytał mag, potulnie wykonując jej polecenie. Leżał na plecach bezbronny i wszechwładny zarazem. Był wszak wszystkim czego pragnęła w tej chwili Sundari. Jeśli nie zawsze…

Dholianka pochyliła się nad “mniejszym” z kochanków i polizała go na powitanie, łaskocząc ciężkim oddechem. Jego specyficzny smak w perwersyjny sposób przypominał złotoskórej o ich niedawnym stosunku i rumieńce pożądania jeszcze mocniej zapłonęły jej na licu.
Ułożyła więc “magiczną różdżkę” na męskim podbrzuszu i usiadła na jego biodrach, biorąc między płatki swojej kobiecości to… na co miała teraz największa ochotę, po czym bujając się nieznacznie, budziła “kobrę” do wspólnej figli.
- Bo widzisz… - zaczęła w rozterce. - Jest coś, co nie daje mi spokoju i pomyślałam, że skoro na Uzurpatorze miałeś takie… takie… wielobarwne doświadczenia, być może… nie bądź na mnie zły, ani się nie śmiej, to bardzo ważne… być może wiesz jakie w dotyku są łuski takiego mieszańca… diablęcia… - Chaaya pobawiła się językiem na palcach swojej prawej ręki, zanim ta nie zanurkowała do jej łona, by pobawić się na najczulszym punkcie jej ciała.
- Łuski? - zdziwił się Jarvis. - Gdzie dokładnie? Rogi mają twarde, na grzbiecie również twarde. Na ogonie tak… poza miękkimi tak.. na końcówce ogona. Diablęta nie są pokryte łuskami jak smoki. Mają je tylko w określonych miejscach ciała. Reszta to… skóra... - mruczał niczym kocur czarownik, pożądliwie przyglądając się kusicielce i poddając jej pieszczocie. Jego “wąż” powoli budził się do życia pod jej dotykiem, a wraz z nim… ogień w spojrzeniu kochanka.
- Ależ wiem, wiem, że nie wszędzie… - obruszyła się dziewczyna, kręcąc kuperkiem i dociskając swój kwiatek do ukochanego. - Ale widzisz… w łaźni spotkałam diabliczkę, która miała łuski w rejonach intymnych… i tak sobie pomyślałam, czy diabelscy mężczyźni również je tam mają, a jeśli tak, to jakie są w dotyku? - Zajęczała przeciągle, jakby ta niewiedza wyciskała z niej życie i przygryzła dolną wargę, opierając dłonie na klatce piersiowej maga i wbijając nieznacznie pazurki w jasną skórę, zaczęła delikatnie podskakiwać i ocierać się w rozterce o rozgrzane podbrzusze leżącego.
- Może Gulgram ma jakiś atlas anatomiczny na zbyciu? Wypożyczyłabym i poczytała… jak myślisz? Będzie miał? Musi mieć… musi… Tak na pewno… Ale jak nie będzie mieć? Co ja wtedy pocznę? Jedyna nadzieja w tobie, że kochałeś się z taką i wiesz jakie to uczucie… Wiesz prawda? Prawda? - Zaczęła trajkotać między sobą, jakby obok siedziała równie rozgrzana i ciekawska koleżanka z którą musiała wymienić się ploteczkami, coraz ciężej dysząc od wzbierającego pożądania.
- Przyjemnie… mają łuski wewnątrz, ale to nie boli… bo są one bardzo miękkie i tylko tak… ocierają… - wyjaśnił przywoływacz, przyglądając się kochance i dodając - Bardzo dziwne i bardzo przyjemne uczucie. Jak mnie zmienisz w diablę, kiedyś, to… może… kto wie… nie wszystkie tak mają. Łuski tam.
- Są przyjemne… - powtórzyła z niesamowitą ulgą Sundari, przysiadając na biodrach mężczyzny i odchylając głowę do tyłu, przymknęła oczy, uśmiechając się jak w otumaniającym, narkotycznym uniesieniu.
Spokój, jaki zawitał w jej myśli wraz z poznaniem odpowiedzi na dręczącą ją tajemnicę, był odbierający wszelkie zmysły. Zanim jednak Jeździec mógł nabrać podejrzeń, że jego partnerka skamieniała lub usnęła, ta otrząsnęła się i uniosła, by sprawnym ruchem dłoni dopełnić dzieła i dosiąść upragnionego rumaka po raz drugi, dociskając z satysfakcją jego lędźwie do lichego materacyka pryczy.
Wziąwszy i spelciwszy wspólnie ich dłonie, zaczęła bujać się z rozmachem, lecz nie za szybko, za to dosadnie i mocno, wbijając ujeżdżanego chłopaka między twarde sprężyny.
Odpowiedzią na jej działania był cichy jęk kochanka. Jarvis niewiele mógł zrobić. Teraz to Chaaya była drapieżnikiem, zaciskając swe łono na pochwyconym wężu i ruchami bioder dostarczając przyjemności swojemu ciału. Gdzieś znikła ta potulna bardka, poddająca się woli magikowi. Zastąpiła ją nienasycona bestia, ale… i w tej postaci była to bestia kochana przez swojego wybranka.

- Chaal ke seth seth jamun he… - wymruczała tawaif, zadowolona przyjemnością jaką sprawił jej czarownik, który dyszał jeszcze po niedawno przebytych doznaniach. Orzechowooka pochyliła się, by pocałować w nagrodę mężczyznę w usta i ułożyła się ostrożnie obok niego, przytulając się ciałem do ciała, jak czepliwe zwierzątko.
- Kocham cię Kamalo. - Bladoskóry towarzysz nachylił się bardziej ku niej i całował delikatnie jej wargi. - Bardzo cię kocham… Aż tak cię ciekawi to? Jak tak mają diablęta?
- Jest we mnie… jest we mnie ciekawość, wieczna i nieposkromiona, która napędza moje działania… dzięki niej mogłam stać się tancerką, ponieważ nigdy nie przestawałam się dziwić i poznawać i szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania… niektóre z nich były i są naiwne, jak choćby te o łuski… ale gdy pojawią się w mojej głowie, nie spocznę póki nie poznam prawdy… inaczej swędzi mnie w-wszędzie - odpowiedziała rozleniwiona dziewczyna, poddając się potulnie miłosnym zabiegom. - Przynajmniej już wiem i nie muszę, ani błagać o atlas, ani dybać na “niewinność” Axamandera, bo gdybym była zdesperowana, napadłabym go i ściągnęła mu spodnie… - Przyznała ze wstydem, po czym się zamyśliła. - Im dłużej nie mogę poznać odpowiedzi, tym mniej mam zahamowań… Gdybyś nie powiedział mi, że chmury za ziemią tego półplanu są niebezpieczne… z ciekawości poleciałabym sprawdzić co w sobie kryją.
- Mógłby to opacznie zrozumieć. To ściąganie mu spodni. Jako grę wstępną do figli - stwierdził ironicznie przywoływacz, całując usta i nos kochanki, raz namiętnie raz delikatnie.
- Przepraszam… - przyznała ze skruchą kurtyzana. - Wiem, że to byłoby ryzykowne z mojej strony… i wiem, że pewnie nie podoba ci się, że ci o tym mówię… że w ogóle o tym myślę… więc przepraszam. Postaram się szybko o tym zapomnieć… o tym i o języku. O bogowie… język… to wszystko wina Starca, nigdy nie umie się zamknąć, wiesz co mi opowiedział? Nie… nie… mieliśmy o tym nie rozmawiać. Przepraszam.
By rozkojarzyć usta od dalszego paplania, bardka zaczęła zabawę w oddawanie każdego całuska jakiego dostała.
- Niech zgadnę… język smoka między udami. Też o tym słyszałem. Sukkuby to potrafią… ich języki są bardzo długie, silne i giętkie - mruknął Jarvis, nie zwracając uwagi na przeprosiny swojej piękności. Głaskał ją po włosach dodając czule - Nie masz za co przepraszać Kamalo. Nie jestem zły na ciebie. Ani nawet na Starca.
Ta zakwiliła bezsilnie rozmarzając się na temat języków, wijąc się przy tym w udręce.
- Teraz mam ochotę… bardzo… usiąść ci na twarzy - zagroziła lubieżnie, łapiąc ząbkami za fałdkę skóry na szyi ukochanego.
- To zrób to… tylko nie licz na litość z mej strony - odgryzł się Smoczy Jeździec bynajmniej nie przestraszony jej słowami.
Podekscytowana złotoskóra weszła na partnera i usiadła sobie na nim wygodnie, po czym podsuwając się do góry, popatrzyła z lekkim wahaniem na maga lecz widząc w jego oczach wesołe iskierki, objęła jego głowę udami, lekko odchylając się do tyłu, by oprzeć rękoma na materacu.
Język czarownika nie był nadludzko długi. Dholianka nie czuła go głęboko, ale nie miało to znaczenia. Nadal to był język jej wybranka, muskający jej bramy rozkoszy i przekraczający je. W dodatku Jarvis wiedział co robi i choć może nie czuła go tak, jakby mogła czuć Axamandera, ale… Jarvisowi kunsztu i techniki nie można było odebrać. Jego język nie dawał jej spokoju, powoli i metodycznie rozpalając żar w jej łonie. Wiedział gdzie musnąć i jak silnie, by kolejne mimowolne jęki opuszczały jej usta.
Dholianka unosiła się na wielbiącymi ją wargami, niczym dobrze wyważony jacht na morskiej toni. Dryfowała spokojnie w rytm swojego świszczącego oddechu, opadając i wnosząc się wraz z każdym tchnieniem. Gdy mężczyzna wsłuchał się w szum krwi buzującej w żyłach obejmujących go nóg, miał wrażenie jakby słyszał echo kobiecych myśli, bardzo nikłe i stłumione, być może wysyłane nawet nieświadomie do jego umysłu.
Atmosfera utrzymująca się w głowie Chaai była ciężka, parna i jednocześnie… chaotyczna. Zdawało mu się, że po stopach pełzły mu wielkie i długie węże rozwidlonych języków, żyjące własnym życiem i świdrujące jej i jego jaźń jakimś trudnym do określenia świerzbem. Dookoła, ze “ścian” spływały miękkie kotary łuskowatej skóry, niczym firanki egzotycznego zamtuza, układające się w falliczne kształty, kusząc lśniącym błyskiem, niczym wspaniałe klejnoty. Tancerka pragnęła posiąść wiedzę na ich temat, jak kupuje się przedmioty w sklepie, nie pragnęła żadnej istoty do którego ów język czy członek mógł być przytwierdzony… chciała jedynie dotknąć, zbadać, spróbować… i porzucić, jak dziecko porzuca zabawkę od rodzica na rzecz nowej, ciekawszej i tej, która należała do kogoś innego.
Gdzieś “u góry” czaiła się natomiast wielka, skłębiona i szara chmura, układająca się w dziwaczne kształty, hucząc i grzmiąc niebezpiecznie jak dwa tytany splecione w heroicznej walce na początku kreacji świata. Na długich i jasnych błyskawicach magii i antymagii przelatywały malusieńkie owadzie smoczki, wydające pełne słodyczy, głośne i ostre dźwięki, przypominające bardziej piski ptasich piskląt lub młodych gryzoni, niźli gadów.

Przywoływacz choć podległy swej kochane nadal był drapieżnikiem, dobrze wiedzącym jak pozbyć się niechcianej konkurencji, wkrótce ruchy jego pieszczot zaczęły “wymiatać” wrogie mu obrazy, jak zmiotka zamiatająca brud pod dywan. Tawaif nie mogła odgonić się od fascynacji i uznania nad umiejętnościami towarzysza. Wygięła się w łuk, do tyłu, tak, że spływające włosy łaskotały podbrzusze leżącego.
Podpierające dłonie, teraz, szczelnie zakrywały otwarte w uniesieniu usta z których wydobywały się stłumione i przeciągłe jęki rozkoszy.
- …aaaiii…. haaaa…iii… iiisieee… - kwiliła egzotyczna ślicznotka, drżąc coraz silniej od wzbieranego w niej uniesienia, by eksplodować niespodziewanie, zwijając przy tym jej ciało w przód, niemal w kłębek.
Szczupłe ramiona bardki drżały jak w płaczu, gdy starała się dojść do siebie.
Mag “znalazł” się w zupełnie innym miejscu. Miejscu, gdzie prym wiódł on sam. Nie czuł już pod plecami niewygodnego materaca, a piasek, ciepły i miękki, nie pasujący swą sypkością do tego z pustyni. Ten był inny, drobniejszy… bardziej sypki, jak ten na plaży.
Oszołomiony umysł jego wybranki znalazł się we wspomnieniu ich pierwszego razu. Czarownik z zaskoczeniem odkrył, że było ono pełne strachu, jeśli nie przerażenia. Tamta dziewczyna, dziewczyna która z nim flirtowała, która się z nim założyła i która dla niego tańczyła, bała się go. Widziała w nim predatora, mężczyznę, który ją posiądzie jak zechce i… po prostu zostawi.
Bała się tej pustki jaka po nim pozostanie, gdy już po wszystkim pójdzie spać, a ona dręczona wspomnieniami tortur… poczuje się tak, jakby nigdy nie wydostała się z niewoli.
Historia ta miała jednak inne zakończenie. Kamalasundari została potraktowana delikatną i czułą pieszczotą, która przypomniała jej ile przyjemności można czerpać od drugiej osoby. Poczuła spełnienie jakiego nie zaznała od wielu miesięcy jeśli nie lat. Jej jęki uleciały pod nieboskłon tak jak teraz, lekkie, wolne niczym dzikie ptaki.
- Jeszcze… jeszcze raz - zażądała błagalnym tonem, wczesując palce w ciemne włosy ukochanego, pełna nadziei na to uczucie, uczucie które kojarzyła z wolnością i z nim samym. Kochała go.
Kochała do szaleństwa i nie przestawała pragnąć.

Szybki i elektryzujący ładunek kolejnego orgazmu potoczył się od łona Chaai wzdłuż linii jej kręgosłupa. Tym razem nie było żadnej dłoni, która mogła by stłumić jej jęki.
Kobiecy umysł na powrót zaczął być bombadrowany przeróżnymi myślami i obrazami. Mały smoczek zabzyczał skrzydełkami jak wielki owad, wzbudzając śmiech jakiejś dziewczynki, ukrytej po za możliwości poznawcze Jeźdźca.
„HAHA! Jodho, Jodho co ty na to, by tak jak Starzec mówił, złapać jednego i posiąść dla siebie?” Deewani nie mogła kryć wesołości, że pomimo tych wszystkich erotycznych i jakże nudnych zapasów, jakaś cząstka umysłu jej twórczyni wciąż krążyła wokół ważkosmoczków Archiwisty. Ach! Ile by dała, by mieć takiego chowańca dla siebie! Potężni magowie, rzucający kule ognia i zamieniający się w potężne czerwone smoki, siejące spustoszenie na świecie z pewnością mieli u swego boku niesamowitych i potęęężnych sługusów. Chłopczyca uznała, że ona sama dla siebie wybrałaby właśnie takie cudaczki.
„Że… co? Ale jak? Skąd? Co?” Rozkojarzona maska nie mogła się pozbierać do kupy po ostatnich przeżyciach jak i własnych wyobrażeniach, które ściśle powiązane były z tworzeniem własnego, unikalnego świata z kłębiastej chmury chaosu, najlepiej w formie i kształcie wygodnego, latającego, łóżka na którym można by wykonać każdą pozycję z Wielkiej Księgi Miłości Tawaif z Kikkonu.
„HAHA! No nie mów, że i ty myślisz teraz o seksie! Nie bądź nudna! Złapmy takiego smoka i go wytresujmy dla mnie na potężnego chowańca!”

Tymczasem bardka złapała oddech i przesiadła się na brzeg łóżka. Wesołe śmiechy, momentalnie ucichły i więź została przerwana lub dobrze stłumiona.
- Połóż się Jarvisie na brzuchu… czas spełnić twoje życzenie… - odezwała się, wstając i podchodząc do zostawionej u progu torby. - …lub przynajmniej spróbować je wypełnić - dodała weselej, wyjmując okrągłe, drewniane puzderko.
- Jeśli nie spełnisz…. to obiecuję, że nie dam ci tej nocy zmrużyć oka - zagroził jej chłopak, choć z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy i potulnie położył się na brzuchu wypinając zadek ku górze.
Wróciwszy na łóżko, tancerka poklepała z czułością pośladki przywoływacza, po czym usiadła na nich okrakiem, jak na nieco płaskiej i twardej poduszce i wybrawszy pokaźną porcję różanej maści, rozgrzała ją w dłoniach, po czym zaczęła powoli namaszczać podrapane plecy plecy kochanka. Masowała go powoli i z pietyzmem, nucąc coś melancholijnego pod nosem. Starała się rozwiązać każdy ból i napięcie w jego mięśniach, które chciały czy nie w końcu się poddały pod błogim dotykiem, który przyjemnie rozgrzewał i wprawiał w ciarki.
Chaaya nabrała znowu maści i, po odgłosie, ponownie rozgrzała ją, pocierając dłonie ze sobą, jednakże tym razem czarownik nie doczekał się ich powrotu na swoją skórę. Za to po chwili, dwie, miękkie i śliskie piersi otuliły jego szyję i zaczęły sunąć powoli w dół łopatek.
Mag poczuł dwa, twarde sutki, które zdawały się być zimne jak lód, wbijające się w jego plecy, a delikatny oddech zjeżył mu włoski karku, gdy ukochane wargi zbliżyły się, by pocałować go w odstające kości kręgosłupa.
Wiedział, że jego nagroda właśnie się rozpoczęła.

- Nie martw się… nie będę oszukiwać - wyszeptała zmysłowo tawaif, zjeżdżając biustem niżej. Jego miękkość połączona z ostrością jego szczytów, przyjemnie mieszała leżącemu zmysły. Wkrótce jednak czekoladowe karmelki rozpuściły się pod tarciem, w dwa, aksamitnie gładkie płatki i choć nie „drapały” już, to mężczyzna nadal wyczuwał ich dotyk, tak samo jak łaskotanie oddechem, gdy nie mogąca się powstrzymać przed czułostkami kobieta, muskała czule strupki, żebra, wystające kręgi, łopatki… i tatuaż.
Kochała każdy skrawek jego ciała, więc przelewała tą miłość najlepiej jak potrafiła, wykorzystując całą swoją wiedzę jaką zdobyła w Pawim Tarasie, by zadowolić wszelkie zmysły, wszelkie nerwy, wszelkie wrażliwe miejsca i rejony na jego ciele.

Nie zamierzała przestać, dopóki Smoczy Jeździec, nie zamieni się w puszysty i nieważki obłoczek zrelaksowania. W tej chwili nigdzie się nie spieszyli, nie było żadnego parcia… oprócz tarcia jej piersi. Jarvis poczuł się tak zrelaksowany, że aż senny! Przed utratą przytomności powstrzymywał go język kurtyzany, który od pewnego czasu lubieżnie wędrował po jego pośladkach, wraz z ząbkami, które podgryzały go w miękkości, jakby dziewczę próbowało jego soczystość i smakowitość. “Źrenice” jej jędrnych “oczu” na powrót stwardniały, dzióbiąc go w lędźwie, jak małe, drewniane czubki dziecięcych mieczyków, próbując przepuścić na nim swój “skrytobójczy” atak. Oznaczało to, że jakimś cudem podczas tych wszystkich wygibasów, Chaaya nagle przekręciła się głową w dół, a on nawet nie zdążył tego faktu zarejestrować.
Może to przez coraz dłuższe liźnięcia, które zaczynały wędrować coraz dalej, w bardziej zapomniane rejony jego ciała, drażniąc i podniecając zarazem. W końcu poczuł jak złotoskóra się na nim kładzie, twarzą w jego pośladkach, nurkując niżej, by pochwycić ustami delikatną skórę jego klejnotów, którymi zaczęła się bawić. Krew zalała trzewia przywoływacza, który z fazy całkowitego rozluźnienia, zaczynał czuć dyskomfort, leżąc na coraz silniejszym pożądaniu swojego oręża.
- Chodź na plecy… - poleciła cicho wyczuwająca, lub przewidująca, jego stan Dholianka, ześlizgując się jak tłusty dusiciel ze swojej ofiary.
Następnie usiadła między szeroko rozsuniętymi nogami mężczyzny, przyglądając się bujającemu się (jeszcze) nieporadnie przyrodzeniu, szukającemu miejsca, które mogłoby przeszyć.

Teraz magik mógł przyjrzeć się kochance. Jej naoliwione ciało błyszczało kolorem najczystszego złota. Przypominała mu trochę jedną z tych figur, które znaleźli w skrytce… gdzieś tu w mieście, pod nimi. Tawaif rozdała po równo na obie pachwiny kilka pocałunków, po czym wbrew oczekiwaniom, zamiast zabrać się za pieszczotę berła rozkoszy, nabrała kolejną dawkę maści, którą namaściła tors leżącego, przygotowując go pod kolejną dawkę piersiastego masażu.
Gdy Jarvis poczuł się śliski jak węgorz, Kamala uśmiechnęła się trzpiotnie i wdrapując się wyżej na wielbionego, ugięła pod sobą ręce, opierając się klatką o jego brzuch i wypinając lśniący tyłeczek w górę. Prawdziwą wyżynę erotycznej rozkoszy, zakończoną sercem. Aż chciało się wyciągnąć ręce i wbić palce w te jędrne półkule, wesoło kołyszące się w powietrzu.
Bardka podsuwała się raz w górę, raz w dół, a gdy jej twarz znajdowała się dostatecznie blisko jego, całowała ukochanego w brodę lub usta, by zaraz ześlizgnąć się w dół, kręcąc kuperkiem, jakby naigrywała się z niego.
„Zobacz… jest tak blisko, ale nie dasz rady go dosięgnąć”
I ponownie przybliżała się, by musnąć go czule.

Jarvis zepchnął ją na bok i poddając się dzikim pragnieniom, całował i pieścił zachłannie ową złotą boginkę. Ugniatał złote pośladki, wodził ustami po biodrach i łonie niczym żarliwy i wierny wyznawca, po czym kochał się z nią energicznie, niczym dziki barbarzyńca…
w myślach.
W rzeczywistości bowiem leżał grzecznie i nieruchomo, jak statua, rozkoszując się widokami i wodząc rozpalonym spojrzeniem po Sundari. Był potulny i grzeczny, ale przesyłając te wizje, mówił jej o swym pragnieniu i jak wiele go kosztuje ta potulność. Chciał, by wiedziała, że docenia jej wysiłki… i te wkładane w pieszczoty i te… w urodę.
Udało mu się przejść bezpiecznie przez pierwszą z pułapek, jakie zapewne zastawiła na niego w dalszych igraszkach, bo uśmiechnęła się kocio i… tylko troszeczkę wrednie, po czym usiadła
w jego nogach i zaczęła polerować biustem pragnącą wszelakiej atencji, męskość czarownika, która z zadowolenia, zaczęła twardnieć i prężyć się dumnie między dwoma, miękkimi wzgórzami. Czarownik jednak wiedział, że tancerka na tym nie poprzestanie. Miała jakiś plan, by dalej go pieścić… i dręczyć. Rozpalać. Kusić. Drażnić.
Próbowała jego sił.
Przeciągała jego struny cierpliwości i wytrzymałości. Jeszcze, jeszcze i jeszcze dłużej.
Nagle oderwała się od zajęcia, porzucając lśniące ostrze jego chuci samopas. Nie na długo, bo oto odwróciła się do niego tyłem i wypinając rozsunięte lekko pośladki, objęła nimi z powrotem przyrodzenie. Odszukała dłońmi dłonie maga i położyła je na swojej pupie, ściskając zdobycz pomiędzy nimi. Jeździec mógł więc nie tylko się nimi bawić, ale i stopniować pieszczotę jaką mu serwowała za ich pomocą, unosząc się i opadając delikatnie, jak w sennym tańcu, niczym zjawa.
Kamala w łóżku była perfekcjonistką, nie tylko przykładającą wagę do doznań, ale wyglądu, wyobraźni, smaku, czy odgłosów wywoływanych przez ciała. Zadbała więc, by przywoływacz nie tylko mógł rozkoszować się dotykiem jej skóry pod palcami, tarciem na jego “pragnieniu zdobycia jej silnym sztychem”; nie tylko podziwiał idealnie gładkie ciało, ale także widział… widział coś, co tylko podsycało jego apetyt jeszcze bardziej, niźli to było możliwe.
Mianowicie mógł obserwować… może bardziej podglądać, jak pod dwiema kopułami jej bioder, kryje się tętniący nektarem kwiat. Gładki, ciemny, soczysty. Gotowy do zdobycia w każdej chwili. Czuł gorąc od niego bijący, tak samo jak przyjemne tarcie skóry na jego naoliwionej różdżce, gdy “nieświadoma” kochanka odgięła się za mocno w przód, lub wysunęła za bardzo w górę.
Dodatkowo leżący wiedział, że gdzieś tam… tam gdzie torował sobie przejście między miękkościami, kryła się także brama zakazanej rozpusty.
Ukrywała się gdzieś przed jego wzrokiem, ale nie przed dotykiem. Czuł ją bardzo wyraźnie.
Była tam… czekała na jego wezwanie, czy… naśmiewała się z niego jak wcześniej kobieca, wypięta pupa?
Bo w końcu... jeśli ta pieszczota potrwa jeszcze chwilę dłużej, nie wytrzyma i wystrzeli. Jarvis był pewien, że dziewczyna o tym dobrze wie, przyłapywał ją na obserwowaniu go zza ramienia, na uśmiechaniu się tajemniczo i drapieżnie, jakby w oczekiwaniu… tylko na co?! Na to, że będzie za późno? Czy może na to, że zacznie ją błagać? Albo, że rzuci się na nią i weźmie siłą?!
Mężczyzna sam nie potrafił się zdecydować co zrobić, nie… gdy go tak hipnotyzowała każdym ruchem, każdym muśnięciem. Zaciskał jeno zaborczo dłonie na pośladkach. Mówiąc tym gestem, że bardka należy do niego i tylko jego.
Oddychał coraz ciężej, nie mogąc się podjąć na na żadną z tych rozkoszy, więc przemówił...
~ Zastanawiam się czy nie przyozdobić złota… mleczną barwą ~ rzekł łobuzersko i dodał czule.
~ Jesteś przepiękna, jesteś żywym dziełem sztuki Kamalo.
Może na to właśnie czekała Sundari, a może sama nabrała ochoty na więcej, bo oto nakierowała swe ciało tak, by nadziać się na ukochanego, który wszedł w nią od tyłu nagle i zupełnie niezapowiedzianie… dla niego.
Szok szybko opadł, gdy zorientował się, że tawaif była przygotowana na takie spotkanie, bo była rozluźniona, a nagła penetracja nie sprawiła jej nawet najmniejszego bólu. Nie był dla niej intruzem, a gościem… i to przyjemnym, bo przywoływacz dostrzegł pajęczynę gęsiej skórki, oblekającej dół pleców poruszającej się na nim szybko tancerki.
Nareszcie!
Euforia zawładnęła całym ciałem magika, odbierając mu władanie w członkach. Leżał jak sparaliżowany i drżący, przyglądając się swoistemu spektaklowi jaki przedstawiały mu podskakujące pośladki, zdobywające go z głośnym akompaniamentem wybijanego o jego biodra rytmowi, aż…

do cholery! Uciekła mu! Zeskoczyła, śmiejąc się jak wredny, mały imp z czeluści piekła, któremu w końcu udało się wyrządzić swemu poplecznikowi psikusa. Był tak blisko o jeden ruch więcej i nawet jeśli by uciekła, skończył by… skończył! Lecz nie teraz!

- Chcę widzieć cię w tej chwili… gdy słaby i bezwolny, wyzioniesz ostatnie tchnienie pod moimi udami… - wysyczała złowrogo Dholianka, odwracając się do niego przodem i dosiadając go z powrotem, momentalnie wróciła do tempa jakie jeszcze chwilę temu odbywali. Jej piersi kicały jak dwa puchate zadki zajęcy, gdy pośladki zaciskały się niczym żelazna dłoń samej śmierci na bezbronnym Jarvisie, aż płuca zalała mu lawa, a przed oczami dostrzegł całą konstelację nocnego nieba, a wszystko to pod lubieżnym spojrzeniem wyraźnie zadowolonej kusicielki.

I czarownik “umarł”… ale jaka to była śmierć!
Wstrząsana paroksyzmami ekstazy, jękami, których nie potrafił kontrolować. Eksplozją godną wulkanu, którą to ciało kochanki przywitało z entuzjazmem.
To było mocne szczytowanie Smoczego Jeźdźca, który to zacisnął dłonie na złotych pośladkach, niczym tonący na unoszącej się na wodzie kłodzie.
Leżał dysząc i zerkając na Chaayę, na jej triumfujący uśmieszek. Na dwa, jędrne jabłka obiecujące rozkosze, jeśli tylko je dosięgnie i przyciśnie do ust.
W tej chwili nie miał sił nawet na to, ale… ten drapieżny błysk w oczach jaki u niego widziała...
on obiecywał, że gdy chłopak zbierze siły, to ona będzie wiła się z rozkoszy, aż do wycieńczenia.
Bardka pogładziła czule brzuch ukochanego, po czym pochyliła się, by pocałować go nad wyraz delikatnie w sam czubek brody, po czym ułożyła się na nim… lecz ześlizgnęła na bok.
Zaśmiawszy się, objęła “umarłego” z rozkoszy w pasie, tuląc się do niego… nie to on zdawał się tulić do niej, gdy gładziła go opuszkami po głowie i twarzy, co chwila muskając wargami szorstki od zarostu policzek.
Jego mała i dzika diabliczka, nasyciła się widokiem całkowitego i bezsprzecznie zwycięstwa, momentalnie “usypiając” tę część natury na pewien czas… na chwileczkę, by powrócić ze zdwojoną siłą i zawładnąć zmysłami obojga jeszcze raz. I jeszcze raz i kolejny.
Nie potrafili nasycić się sobą. I nie próbowali. Nie musieli wszak ograniczać swych pragnień. Natomiast dopadły ich ograniczenia ich ciał oraz...
sen.


Było inaczej. Choć nadal przyjemnie. Kobieta czuła ciało i sięgając dłonią niżej, rozpoznawała, że należało ono do Jarvisa. Jego “słoniowa trąbka” była jej dobrze znana i reagowała pod dotykiem palców… tak jak zwykle.
Tyle, że było… niewygodnie. Tak jakoś niezbyt przyjemnie kłuło od spodu. Dopiero po chwili do Chaai dotarło dlaczego tak jest. To nie było jej łóżko, to nie był jej pokój, to nie był jej kocha… aaa niee… to pomrukiwanie przez sen i ten zapach musiał należeć do czarownika.
Wtedy zaspanemu umysłowi tawaif przypomniało się, że utknęli na noc na innym planie i… że jest spóźniona!
Dholianka podniosła się powoli, niczym tysiącletnia mumia, której ktoś zakłócił spokój w piramidzie. Po odbytych rozkoszach nie czuła tak wielkiego zmęczenia, jak od snu na potwornie tanim, twardym i niewygodnym materacu w łóżku.
Tancerka dosłownie czuła każde ścięgno, każdy nerw i choćby najmniejsze włókienko mięśnia w sobie. W dodatku wlazł jej jakiś skurcz pod prawą łopatkę i bolało ją, gdy pełniej oddychała.
Ale za to bardzo przyjemnie gładziło się ciepłego mini Jarviska, który wyglądał jakby cieszył się na jej widok, bo już zaczynał zbierać się z legowiska jakim było biodro przywoływacza.
Kamala uśmiechnęła się mimowolnie i opadła z powrotem na miejsce, obijając się o spręży.
- Trzeba było wrócić do kwatery…. ty durna, głupia kurwo… - przywitała siebie, jakże czule i podniosła się jeszcze raz, tylko po to, by opaść głową na podbrzusze śpiącego.
Całując czule główkę ulubieńca, mruczała mu pochwały i słowa pełne uznania po nocnych ekscesach.
Mag westchnął coś cicho i zamruczał. Szczęściarz. Dla wychowanka ulicy najwyraźniej jakość legowiska nie stanowiła znaczenia. Mógł spać jak zabity, nawet tutaj.

Bardka po kilku “pocałunkach”, przetoczyła się nad wypoczywającym kompanem i dość pokracznie spadła na podłogę z której zaczęła zbierać swoje odzienie. Obowiązki wzywały i choć czarodziejski flecik, aż się prosił, by zagrać na nim poranny hejnał to dziewczynie było głupio zmuszać koleżankę do zbytecznego czekania.
Ubrawszy się i związawszy skołtunione włosy, kurtyzana pochyliła się nad partnerem i pocałowała go łagodnie w usta.
- Idę… wracam do La Rasquelle… odpoczywaj, spotkamy się w pokoju, gdy już odbędę nauki z Gamnirą - wyszeptała do ucha śpiącemu, po czym wygięła się w tył, by poluzować kręgi kręgosłupa.
Pyk. Pyk Pyk.
Uf… i od razu łatwiej się oddychało, a nawet myślało!
- Powinienem ci nie pozwolić. Mam wielką ochotę ci nie pozwolić. - Usłyszała za sobą pomruk budzącego się Jeźdźca.
- Tam jest niebezpiecznie. Te wszystkie pruderyjne, latające “kuleczki”... - łgał tak samo nieporadnie jak żarliwie i z uśmiechem, bo wiedział, że słowami jej nie powstrzyma, a nie chciał uciekać się do czynów. Ot… droczył się ze swoimi i jej pragnieniami.
- Będę się mieć na baczności… a w razie co, wskażę im drogę do ciebie i ucieknę - odparła wesoło Chaaya, jeszcze raz się pochylając, by ponownie pocałować mężczyznę.
- Odpocznij… - pożegnała się ze smutkiem i ruszyła do drzwi. Ku przygodom nowego dnia.
- Będę na ciebie czekał u nas w karczmie. I wykorzystam niecnie - rzekł na pożegnanie jej ukochany.

Wyjście na zewnątrz wiązało się ze spotkaniem z obsługą przybytku. Schodząc po stopniach i myślami będąc wciąż przy kochanku, Sundari zdołała zapomnieć, że nie byli u „siebie”. Gospodarz za kontuarem, który imitował coś na kształt recepcji, przyglądał się uważnie schodzącej kobiecie z dziwnym do odgadnięcia wyrazem na twarzy. Czy w jego spojrzeniu dostrzegła wrogość? Odrazę? Ulgę? Podziw?
Cokolwiek to było zaskoczona tawaif, czmychnęła czym prędzej na zewnątrz, zapominając o standardowym „dzień dobry, dziękuję, do widzenia” i czym prędzej udała się do portalu na skraju planu.
Po łąkach hulały anielskie “świetliki”, przeczesując budzące się do życia kwiaty i podejrzewając, że gdzieś pod ich pięknymi koronami, kryło się szkaradne zło.
Zawstydzona wcześniejszym spotkaniem Smocza Jeźdźczyni nie zatrzymywała się, by z którymś z duszków porozmawiać, czy go poobserwować.

Przepływ gondolą przez żywe i rozkrzyczane kanały miasta ukrytego wśród mgieł, pozwolił złotoskórej odetchnąć. Dziewczyna na powrót poczuła się anonimowa i nie zauważalna przez otoczenie. Odetchnęła więc z ulgą i uśmiechnęła się, podziwiając kolorowe balkony kamienic, na których jedli późne śniadanie bogatsi z mieszczan. Chciałaby kiedyś znaleźć się na jednym z nich, by móc zjeść posiłek z Jarvisem. Byłoby przyjemnie i romantycznie.
Rozmarzona, choć wyraźnie zmęczona, przekroczyła próg tawerny w której umówiła się z tropicielką.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline