Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2018, 16:22   #161
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

“PENIS! PENIS! PENIS!” Wydzierała się na całe gardło Umrao, informując wszystkie maski o czym powinny myśleć w tej chwili.
“HAHA! Ona znowu penisuje Jodho!” Deewani nie zamierzała się słuchać, bo i akurat ta część ciała nie za bardzo ją fascynowała w tym wieku.
“Ciekawe czy mówi o swoim czy o Jarvisa…” zachichotała chochliczka, bawiąc tym jeszcze bardziej swoją koleżankę.
“Wypraszam sobie! Tamto było tylko metaforą… a teraz to nie ja myślę o penisie! Tylko ONA!” Broniła się erotomanka, prawdopodobnie wskazując palcem kogoś innego. Tylko kogo? Jak nie było ani palca, ani żadnych panien w około?
“Jasne, jasne…” przerwała zdawkowo Kismis, która wybudzona, chcąc czy nie chcąc zaczęła myśleć o temacie całej dysputy.
“Kiedy to prawda! To znaczy… ja zaczęłam, ale to ADA! TO ONA TERAZ MYŚLI O PENISIE I TO NIE MOIM… NASZYM!” tłumaczyła nimfomanka, całą sobą będąc przy magicznej pałeczce czarownika.
“No bo…” Intelektualistka nie próbowała się nawet bronić. “Bo ja się zastanawiam jak te cholerne łuski funkcjonują?! Jeśli taki penis u diablęcia ma łuski… to… czy one rosną w przód? Czy w tył?”
“A co to za różnica? Jak dla mnie mogą rosnąć bokiem…” Chłopczyca połknęła jak zwykle haczyk i dała się wkręcić w chorą rozmowę.
“Kiedy to ważne… bo jak w przód… to gdy on jej wkłada to jest ruch pod prąd… znaczy się…”
“Cooo?”
“Wiesz jak działa seks?”
“Eeee?”
“A więc nie wiesz…”
“NO WIEM PRZECIEŻ, mówże o co ci chodzi!” rozzłościła się Deewani, piszcząc gniewnie.
“No jak ci wsadzi takiego w… w… usta…” zaczęła tłumaczyć Ada, szczerze powątpiewając w możliwości intelektualne swojej starszej koleżanki. “To jeśli te łuski rosną w przóóód to przy wkładaaaniu zostaną podwaaarzone… rooozumieeesz?”
“Nie-e”
“No podrapie cię do cholery!” zezłościła się bibliocholiczka, wrzeszcząc gniewnie. “Przy wsadzaniu… albo wyjmowaniu! Podrapie! Będzie boleć! Jak oni to robią?! Jak się rozmnażają! CHCĘ WIEDZIEĆ!”
“A może te łuski nie są porośnięte łuskami?” wtrąciła łobuzica, by jak makiem zasiał, zapanowała w głowie bardki martwa cisza… gdy dotarło do wszystkich zgromadzonych, że być może najgłupsza z nich wszystkich, zamiotła właśnie pod dywan tą najinteligentniejszą… bo przecież “wyprawione” skóry gadów choć bez łusek, dalej wyglądają jakby takowe miały i być może diablęcia wcale nie są nimi porośnięci, a jedynie imitują… namiastkę “obcej” krwi jaką w sobie noszą?

- Kiedy… ci bardzo… dobrze… idzie… - Wydyszała tymczasem lekko rozkojarzona Chaaya, wyginając się w łuk pod dotykiem sprawnych palców i tylko nieznacznie pokierowała pieszczotą, tak by wnet zagłuszyć szumem krwi niewygodne myśli i sięgnąć cichego, tak jak obiecała, spełnienia.
- Bo lubię Kamalo… lubię rozkoszować się tobą. Lubię cię wielbić - szeptał tymczasem przywoływacz. Potwierdzał te słowa z oddaniem pieszcząc raz jeden, raz drugi, ciemny sutek kochanki. Jego usta dotykały je delikatnie, a język smyrał pożądliwie po skórze, zaś dłoń… ta z mistrzowską wirtuozerią, wygrywała melodię pożądania w wilgotnym zakątku tancerki. Męskie palce wiedziały jak ją dotykać, kiedy delikatnie i czule, kiedy mocniej i głębiej sięgać. Zbyt wiele nocy spędzili razem ze sobą, zbyt wiele razy ona oddawała się jego ręce, by teraz mieć przed nim jeszcze jakieś sekrety w tej materii. Ciało dziewczyny było instrumentem na którym Smoczy Jeździec umiał już dobrze grać.
Tawaif zastanawiała się jeszcze chwilę, czy nie wykorzystać owej ręki jeszcze raz, ale ostatecznie wygrała wizja rychłych i dzikich uniesień na czarodziejskim przyrodzeniu.
- Połóż się na plecach, troszeczkę ci pomogę, gdy zabawisz mnie rozmową, co ty na to? - spytała po chwili uciechy swoją wolną krągłością.
- Dobrze… ale o czym mam ci opowiadać. Co by cię zainteresowało i nie zepsuło nam nastroju? - zapytał mag, potulnie wykonując jej polecenie. Leżał na plecach bezbronny i wszechwładny zarazem. Był wszak wszystkim czego pragnęła w tej chwili Sundari. Jeśli nie zawsze…

Dholianka pochyliła się nad “mniejszym” z kochanków i polizała go na powitanie, łaskocząc ciężkim oddechem. Jego specyficzny smak w perwersyjny sposób przypominał złotoskórej o ich niedawnym stosunku i rumieńce pożądania jeszcze mocniej zapłonęły jej na licu.
Ułożyła więc “magiczną różdżkę” na męskim podbrzuszu i usiadła na jego biodrach, biorąc między płatki swojej kobiecości to… na co miała teraz największa ochotę, po czym bujając się nieznacznie, budziła “kobrę” do wspólnej figli.
- Bo widzisz… - zaczęła w rozterce. - Jest coś, co nie daje mi spokoju i pomyślałam, że skoro na Uzurpatorze miałeś takie… takie… wielobarwne doświadczenia, być może… nie bądź na mnie zły, ani się nie śmiej, to bardzo ważne… być może wiesz jakie w dotyku są łuski takiego mieszańca… diablęcia… - Chaaya pobawiła się językiem na palcach swojej prawej ręki, zanim ta nie zanurkowała do jej łona, by pobawić się na najczulszym punkcie jej ciała.
- Łuski? - zdziwił się Jarvis. - Gdzie dokładnie? Rogi mają twarde, na grzbiecie również twarde. Na ogonie tak… poza miękkimi tak.. na końcówce ogona. Diablęta nie są pokryte łuskami jak smoki. Mają je tylko w określonych miejscach ciała. Reszta to… skóra... - mruczał niczym kocur czarownik, pożądliwie przyglądając się kusicielce i poddając jej pieszczocie. Jego “wąż” powoli budził się do życia pod jej dotykiem, a wraz z nim… ogień w spojrzeniu kochanka.
- Ależ wiem, wiem, że nie wszędzie… - obruszyła się dziewczyna, kręcąc kuperkiem i dociskając swój kwiatek do ukochanego. - Ale widzisz… w łaźni spotkałam diabliczkę, która miała łuski w rejonach intymnych… i tak sobie pomyślałam, czy diabelscy mężczyźni również je tam mają, a jeśli tak, to jakie są w dotyku? - Zajęczała przeciągle, jakby ta niewiedza wyciskała z niej życie i przygryzła dolną wargę, opierając dłonie na klatce piersiowej maga i wbijając nieznacznie pazurki w jasną skórę, zaczęła delikatnie podskakiwać i ocierać się w rozterce o rozgrzane podbrzusze leżącego.
- Może Gulgram ma jakiś atlas anatomiczny na zbyciu? Wypożyczyłabym i poczytała… jak myślisz? Będzie miał? Musi mieć… musi… Tak na pewno… Ale jak nie będzie mieć? Co ja wtedy pocznę? Jedyna nadzieja w tobie, że kochałeś się z taką i wiesz jakie to uczucie… Wiesz prawda? Prawda? - Zaczęła trajkotać między sobą, jakby obok siedziała równie rozgrzana i ciekawska koleżanka z którą musiała wymienić się ploteczkami, coraz ciężej dysząc od wzbierającego pożądania.
- Przyjemnie… mają łuski wewnątrz, ale to nie boli… bo są one bardzo miękkie i tylko tak… ocierają… - wyjaśnił przywoływacz, przyglądając się kochance i dodając - Bardzo dziwne i bardzo przyjemne uczucie. Jak mnie zmienisz w diablę, kiedyś, to… może… kto wie… nie wszystkie tak mają. Łuski tam.
- Są przyjemne… - powtórzyła z niesamowitą ulgą Sundari, przysiadając na biodrach mężczyzny i odchylając głowę do tyłu, przymknęła oczy, uśmiechając się jak w otumaniającym, narkotycznym uniesieniu.
Spokój, jaki zawitał w jej myśli wraz z poznaniem odpowiedzi na dręczącą ją tajemnicę, był odbierający wszelkie zmysły. Zanim jednak Jeździec mógł nabrać podejrzeń, że jego partnerka skamieniała lub usnęła, ta otrząsnęła się i uniosła, by sprawnym ruchem dłoni dopełnić dzieła i dosiąść upragnionego rumaka po raz drugi, dociskając z satysfakcją jego lędźwie do lichego materacyka pryczy.
Wziąwszy i spelciwszy wspólnie ich dłonie, zaczęła bujać się z rozmachem, lecz nie za szybko, za to dosadnie i mocno, wbijając ujeżdżanego chłopaka między twarde sprężyny.
Odpowiedzią na jej działania był cichy jęk kochanka. Jarvis niewiele mógł zrobić. Teraz to Chaaya była drapieżnikiem, zaciskając swe łono na pochwyconym wężu i ruchami bioder dostarczając przyjemności swojemu ciału. Gdzieś znikła ta potulna bardka, poddająca się woli magikowi. Zastąpiła ją nienasycona bestia, ale… i w tej postaci była to bestia kochana przez swojego wybranka.

- Chaal ke seth seth jamun he… - wymruczała tawaif, zadowolona przyjemnością jaką sprawił jej czarownik, który dyszał jeszcze po niedawno przebytych doznaniach. Orzechowooka pochyliła się, by pocałować w nagrodę mężczyznę w usta i ułożyła się ostrożnie obok niego, przytulając się ciałem do ciała, jak czepliwe zwierzątko.
- Kocham cię Kamalo. - Bladoskóry towarzysz nachylił się bardziej ku niej i całował delikatnie jej wargi. - Bardzo cię kocham… Aż tak cię ciekawi to? Jak tak mają diablęta?
- Jest we mnie… jest we mnie ciekawość, wieczna i nieposkromiona, która napędza moje działania… dzięki niej mogłam stać się tancerką, ponieważ nigdy nie przestawałam się dziwić i poznawać i szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania… niektóre z nich były i są naiwne, jak choćby te o łuski… ale gdy pojawią się w mojej głowie, nie spocznę póki nie poznam prawdy… inaczej swędzi mnie w-wszędzie - odpowiedziała rozleniwiona dziewczyna, poddając się potulnie miłosnym zabiegom. - Przynajmniej już wiem i nie muszę, ani błagać o atlas, ani dybać na “niewinność” Axamandera, bo gdybym była zdesperowana, napadłabym go i ściągnęła mu spodnie… - Przyznała ze wstydem, po czym się zamyśliła. - Im dłużej nie mogę poznać odpowiedzi, tym mniej mam zahamowań… Gdybyś nie powiedział mi, że chmury za ziemią tego półplanu są niebezpieczne… z ciekawości poleciałabym sprawdzić co w sobie kryją.
- Mógłby to opacznie zrozumieć. To ściąganie mu spodni. Jako grę wstępną do figli - stwierdził ironicznie przywoływacz, całując usta i nos kochanki, raz namiętnie raz delikatnie.
- Przepraszam… - przyznała ze skruchą kurtyzana. - Wiem, że to byłoby ryzykowne z mojej strony… i wiem, że pewnie nie podoba ci się, że ci o tym mówię… że w ogóle o tym myślę… więc przepraszam. Postaram się szybko o tym zapomnieć… o tym i o języku. O bogowie… język… to wszystko wina Starca, nigdy nie umie się zamknąć, wiesz co mi opowiedział? Nie… nie… mieliśmy o tym nie rozmawiać. Przepraszam.
By rozkojarzyć usta od dalszego paplania, bardka zaczęła zabawę w oddawanie każdego całuska jakiego dostała.
- Niech zgadnę… język smoka między udami. Też o tym słyszałem. Sukkuby to potrafią… ich języki są bardzo długie, silne i giętkie - mruknął Jarvis, nie zwracając uwagi na przeprosiny swojej piękności. Głaskał ją po włosach dodając czule - Nie masz za co przepraszać Kamalo. Nie jestem zły na ciebie. Ani nawet na Starca.
Ta zakwiliła bezsilnie rozmarzając się na temat języków, wijąc się przy tym w udręce.
- Teraz mam ochotę… bardzo… usiąść ci na twarzy - zagroziła lubieżnie, łapiąc ząbkami za fałdkę skóry na szyi ukochanego.
- To zrób to… tylko nie licz na litość z mej strony - odgryzł się Smoczy Jeździec bynajmniej nie przestraszony jej słowami.
Podekscytowana złotoskóra weszła na partnera i usiadła sobie na nim wygodnie, po czym podsuwając się do góry, popatrzyła z lekkim wahaniem na maga lecz widząc w jego oczach wesołe iskierki, objęła jego głowę udami, lekko odchylając się do tyłu, by oprzeć rękoma na materacu.
Język czarownika nie był nadludzko długi. Dholianka nie czuła go głęboko, ale nie miało to znaczenia. Nadal to był język jej wybranka, muskający jej bramy rozkoszy i przekraczający je. W dodatku Jarvis wiedział co robi i choć może nie czuła go tak, jakby mogła czuć Axamandera, ale… Jarvisowi kunsztu i techniki nie można było odebrać. Jego język nie dawał jej spokoju, powoli i metodycznie rozpalając żar w jej łonie. Wiedział gdzie musnąć i jak silnie, by kolejne mimowolne jęki opuszczały jej usta.
Dholianka unosiła się na wielbiącymi ją wargami, niczym dobrze wyważony jacht na morskiej toni. Dryfowała spokojnie w rytm swojego świszczącego oddechu, opadając i wnosząc się wraz z każdym tchnieniem. Gdy mężczyzna wsłuchał się w szum krwi buzującej w żyłach obejmujących go nóg, miał wrażenie jakby słyszał echo kobiecych myśli, bardzo nikłe i stłumione, być może wysyłane nawet nieświadomie do jego umysłu.
Atmosfera utrzymująca się w głowie Chaai była ciężka, parna i jednocześnie… chaotyczna. Zdawało mu się, że po stopach pełzły mu wielkie i długie węże rozwidlonych języków, żyjące własnym życiem i świdrujące jej i jego jaźń jakimś trudnym do określenia świerzbem. Dookoła, ze “ścian” spływały miękkie kotary łuskowatej skóry, niczym firanki egzotycznego zamtuza, układające się w falliczne kształty, kusząc lśniącym błyskiem, niczym wspaniałe klejnoty. Tancerka pragnęła posiąść wiedzę na ich temat, jak kupuje się przedmioty w sklepie, nie pragnęła żadnej istoty do którego ów język czy członek mógł być przytwierdzony… chciała jedynie dotknąć, zbadać, spróbować… i porzucić, jak dziecko porzuca zabawkę od rodzica na rzecz nowej, ciekawszej i tej, która należała do kogoś innego.
Gdzieś “u góry” czaiła się natomiast wielka, skłębiona i szara chmura, układająca się w dziwaczne kształty, hucząc i grzmiąc niebezpiecznie jak dwa tytany splecione w heroicznej walce na początku kreacji świata. Na długich i jasnych błyskawicach magii i antymagii przelatywały malusieńkie owadzie smoczki, wydające pełne słodyczy, głośne i ostre dźwięki, przypominające bardziej piski ptasich piskląt lub młodych gryzoni, niźli gadów.

Przywoływacz choć podległy swej kochane nadal był drapieżnikiem, dobrze wiedzącym jak pozbyć się niechcianej konkurencji, wkrótce ruchy jego pieszczot zaczęły “wymiatać” wrogie mu obrazy, jak zmiotka zamiatająca brud pod dywan. Tawaif nie mogła odgonić się od fascynacji i uznania nad umiejętnościami towarzysza. Wygięła się w łuk, do tyłu, tak, że spływające włosy łaskotały podbrzusze leżącego.
Podpierające dłonie, teraz, szczelnie zakrywały otwarte w uniesieniu usta z których wydobywały się stłumione i przeciągłe jęki rozkoszy.
- …aaaiii…. haaaa…iii… iiisieee… - kwiliła egzotyczna ślicznotka, drżąc coraz silniej od wzbieranego w niej uniesienia, by eksplodować niespodziewanie, zwijając przy tym jej ciało w przód, niemal w kłębek.
Szczupłe ramiona bardki drżały jak w płaczu, gdy starała się dojść do siebie.
Mag “znalazł” się w zupełnie innym miejscu. Miejscu, gdzie prym wiódł on sam. Nie czuł już pod plecami niewygodnego materaca, a piasek, ciepły i miękki, nie pasujący swą sypkością do tego z pustyni. Ten był inny, drobniejszy… bardziej sypki, jak ten na plaży.
Oszołomiony umysł jego wybranki znalazł się we wspomnieniu ich pierwszego razu. Czarownik z zaskoczeniem odkrył, że było ono pełne strachu, jeśli nie przerażenia. Tamta dziewczyna, dziewczyna która z nim flirtowała, która się z nim założyła i która dla niego tańczyła, bała się go. Widziała w nim predatora, mężczyznę, który ją posiądzie jak zechce i… po prostu zostawi.
Bała się tej pustki jaka po nim pozostanie, gdy już po wszystkim pójdzie spać, a ona dręczona wspomnieniami tortur… poczuje się tak, jakby nigdy nie wydostała się z niewoli.
Historia ta miała jednak inne zakończenie. Kamalasundari została potraktowana delikatną i czułą pieszczotą, która przypomniała jej ile przyjemności można czerpać od drugiej osoby. Poczuła spełnienie jakiego nie zaznała od wielu miesięcy jeśli nie lat. Jej jęki uleciały pod nieboskłon tak jak teraz, lekkie, wolne niczym dzikie ptaki.
- Jeszcze… jeszcze raz - zażądała błagalnym tonem, wczesując palce w ciemne włosy ukochanego, pełna nadziei na to uczucie, uczucie które kojarzyła z wolnością i z nim samym. Kochała go.
Kochała do szaleństwa i nie przestawała pragnąć.

Szybki i elektryzujący ładunek kolejnego orgazmu potoczył się od łona Chaai wzdłuż linii jej kręgosłupa. Tym razem nie było żadnej dłoni, która mogła by stłumić jej jęki.
Kobiecy umysł na powrót zaczął być bombadrowany przeróżnymi myślami i obrazami. Mały smoczek zabzyczał skrzydełkami jak wielki owad, wzbudzając śmiech jakiejś dziewczynki, ukrytej po za możliwości poznawcze Jeźdźca.
„HAHA! Jodho, Jodho co ty na to, by tak jak Starzec mówił, złapać jednego i posiąść dla siebie?” Deewani nie mogła kryć wesołości, że pomimo tych wszystkich erotycznych i jakże nudnych zapasów, jakaś cząstka umysłu jej twórczyni wciąż krążyła wokół ważkosmoczków Archiwisty. Ach! Ile by dała, by mieć takiego chowańca dla siebie! Potężni magowie, rzucający kule ognia i zamieniający się w potężne czerwone smoki, siejące spustoszenie na świecie z pewnością mieli u swego boku niesamowitych i potęęężnych sługusów. Chłopczyca uznała, że ona sama dla siebie wybrałaby właśnie takie cudaczki.
„Że… co? Ale jak? Skąd? Co?” Rozkojarzona maska nie mogła się pozbierać do kupy po ostatnich przeżyciach jak i własnych wyobrażeniach, które ściśle powiązane były z tworzeniem własnego, unikalnego świata z kłębiastej chmury chaosu, najlepiej w formie i kształcie wygodnego, latającego, łóżka na którym można by wykonać każdą pozycję z Wielkiej Księgi Miłości Tawaif z Kikkonu.
„HAHA! No nie mów, że i ty myślisz teraz o seksie! Nie bądź nudna! Złapmy takiego smoka i go wytresujmy dla mnie na potężnego chowańca!”

Tymczasem bardka złapała oddech i przesiadła się na brzeg łóżka. Wesołe śmiechy, momentalnie ucichły i więź została przerwana lub dobrze stłumiona.
- Połóż się Jarvisie na brzuchu… czas spełnić twoje życzenie… - odezwała się, wstając i podchodząc do zostawionej u progu torby. - …lub przynajmniej spróbować je wypełnić - dodała weselej, wyjmując okrągłe, drewniane puzderko.
- Jeśli nie spełnisz…. to obiecuję, że nie dam ci tej nocy zmrużyć oka - zagroził jej chłopak, choć z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy i potulnie położył się na brzuchu wypinając zadek ku górze.
Wróciwszy na łóżko, tancerka poklepała z czułością pośladki przywoływacza, po czym usiadła na nich okrakiem, jak na nieco płaskiej i twardej poduszce i wybrawszy pokaźną porcję różanej maści, rozgrzała ją w dłoniach, po czym zaczęła powoli namaszczać podrapane plecy plecy kochanka. Masowała go powoli i z pietyzmem, nucąc coś melancholijnego pod nosem. Starała się rozwiązać każdy ból i napięcie w jego mięśniach, które chciały czy nie w końcu się poddały pod błogim dotykiem, który przyjemnie rozgrzewał i wprawiał w ciarki.
Chaaya nabrała znowu maści i, po odgłosie, ponownie rozgrzała ją, pocierając dłonie ze sobą, jednakże tym razem czarownik nie doczekał się ich powrotu na swoją skórę. Za to po chwili, dwie, miękkie i śliskie piersi otuliły jego szyję i zaczęły sunąć powoli w dół łopatek.
Mag poczuł dwa, twarde sutki, które zdawały się być zimne jak lód, wbijające się w jego plecy, a delikatny oddech zjeżył mu włoski karku, gdy ukochane wargi zbliżyły się, by pocałować go w odstające kości kręgosłupa.
Wiedział, że jego nagroda właśnie się rozpoczęła.

- Nie martw się… nie będę oszukiwać - wyszeptała zmysłowo tawaif, zjeżdżając biustem niżej. Jego miękkość połączona z ostrością jego szczytów, przyjemnie mieszała leżącemu zmysły. Wkrótce jednak czekoladowe karmelki rozpuściły się pod tarciem, w dwa, aksamitnie gładkie płatki i choć nie „drapały” już, to mężczyzna nadal wyczuwał ich dotyk, tak samo jak łaskotanie oddechem, gdy nie mogąca się powstrzymać przed czułostkami kobieta, muskała czule strupki, żebra, wystające kręgi, łopatki… i tatuaż.
Kochała każdy skrawek jego ciała, więc przelewała tą miłość najlepiej jak potrafiła, wykorzystując całą swoją wiedzę jaką zdobyła w Pawim Tarasie, by zadowolić wszelkie zmysły, wszelkie nerwy, wszelkie wrażliwe miejsca i rejony na jego ciele.

Nie zamierzała przestać, dopóki Smoczy Jeździec, nie zamieni się w puszysty i nieważki obłoczek zrelaksowania. W tej chwili nigdzie się nie spieszyli, nie było żadnego parcia… oprócz tarcia jej piersi. Jarvis poczuł się tak zrelaksowany, że aż senny! Przed utratą przytomności powstrzymywał go język kurtyzany, który od pewnego czasu lubieżnie wędrował po jego pośladkach, wraz z ząbkami, które podgryzały go w miękkości, jakby dziewczę próbowało jego soczystość i smakowitość. “Źrenice” jej jędrnych “oczu” na powrót stwardniały, dzióbiąc go w lędźwie, jak małe, drewniane czubki dziecięcych mieczyków, próbując przepuścić na nim swój “skrytobójczy” atak. Oznaczało to, że jakimś cudem podczas tych wszystkich wygibasów, Chaaya nagle przekręciła się głową w dół, a on nawet nie zdążył tego faktu zarejestrować.
Może to przez coraz dłuższe liźnięcia, które zaczynały wędrować coraz dalej, w bardziej zapomniane rejony jego ciała, drażniąc i podniecając zarazem. W końcu poczuł jak złotoskóra się na nim kładzie, twarzą w jego pośladkach, nurkując niżej, by pochwycić ustami delikatną skórę jego klejnotów, którymi zaczęła się bawić. Krew zalała trzewia przywoływacza, który z fazy całkowitego rozluźnienia, zaczynał czuć dyskomfort, leżąc na coraz silniejszym pożądaniu swojego oręża.
- Chodź na plecy… - poleciła cicho wyczuwająca, lub przewidująca, jego stan Dholianka, ześlizgując się jak tłusty dusiciel ze swojej ofiary.
Następnie usiadła między szeroko rozsuniętymi nogami mężczyzny, przyglądając się bujającemu się (jeszcze) nieporadnie przyrodzeniu, szukającemu miejsca, które mogłoby przeszyć.

Teraz magik mógł przyjrzeć się kochance. Jej naoliwione ciało błyszczało kolorem najczystszego złota. Przypominała mu trochę jedną z tych figur, które znaleźli w skrytce… gdzieś tu w mieście, pod nimi. Tawaif rozdała po równo na obie pachwiny kilka pocałunków, po czym wbrew oczekiwaniom, zamiast zabrać się za pieszczotę berła rozkoszy, nabrała kolejną dawkę maści, którą namaściła tors leżącego, przygotowując go pod kolejną dawkę piersiastego masażu.
Gdy Jarvis poczuł się śliski jak węgorz, Kamala uśmiechnęła się trzpiotnie i wdrapując się wyżej na wielbionego, ugięła pod sobą ręce, opierając się klatką o jego brzuch i wypinając lśniący tyłeczek w górę. Prawdziwą wyżynę erotycznej rozkoszy, zakończoną sercem. Aż chciało się wyciągnąć ręce i wbić palce w te jędrne półkule, wesoło kołyszące się w powietrzu.
Bardka podsuwała się raz w górę, raz w dół, a gdy jej twarz znajdowała się dostatecznie blisko jego, całowała ukochanego w brodę lub usta, by zaraz ześlizgnąć się w dół, kręcąc kuperkiem, jakby naigrywała się z niego.
„Zobacz… jest tak blisko, ale nie dasz rady go dosięgnąć”
I ponownie przybliżała się, by musnąć go czule.

Jarvis zepchnął ją na bok i poddając się dzikim pragnieniom, całował i pieścił zachłannie ową złotą boginkę. Ugniatał złote pośladki, wodził ustami po biodrach i łonie niczym żarliwy i wierny wyznawca, po czym kochał się z nią energicznie, niczym dziki barbarzyńca…
w myślach.
W rzeczywistości bowiem leżał grzecznie i nieruchomo, jak statua, rozkoszując się widokami i wodząc rozpalonym spojrzeniem po Sundari. Był potulny i grzeczny, ale przesyłając te wizje, mówił jej o swym pragnieniu i jak wiele go kosztuje ta potulność. Chciał, by wiedziała, że docenia jej wysiłki… i te wkładane w pieszczoty i te… w urodę.
Udało mu się przejść bezpiecznie przez pierwszą z pułapek, jakie zapewne zastawiła na niego w dalszych igraszkach, bo uśmiechnęła się kocio i… tylko troszeczkę wrednie, po czym usiadła
w jego nogach i zaczęła polerować biustem pragnącą wszelakiej atencji, męskość czarownika, która z zadowolenia, zaczęła twardnieć i prężyć się dumnie między dwoma, miękkimi wzgórzami. Czarownik jednak wiedział, że tancerka na tym nie poprzestanie. Miała jakiś plan, by dalej go pieścić… i dręczyć. Rozpalać. Kusić. Drażnić.
Próbowała jego sił.
Przeciągała jego struny cierpliwości i wytrzymałości. Jeszcze, jeszcze i jeszcze dłużej.
Nagle oderwała się od zajęcia, porzucając lśniące ostrze jego chuci samopas. Nie na długo, bo oto odwróciła się do niego tyłem i wypinając rozsunięte lekko pośladki, objęła nimi z powrotem przyrodzenie. Odszukała dłońmi dłonie maga i położyła je na swojej pupie, ściskając zdobycz pomiędzy nimi. Jeździec mógł więc nie tylko się nimi bawić, ale i stopniować pieszczotę jaką mu serwowała za ich pomocą, unosząc się i opadając delikatnie, jak w sennym tańcu, niczym zjawa.
Kamala w łóżku była perfekcjonistką, nie tylko przykładającą wagę do doznań, ale wyglądu, wyobraźni, smaku, czy odgłosów wywoływanych przez ciała. Zadbała więc, by przywoływacz nie tylko mógł rozkoszować się dotykiem jej skóry pod palcami, tarciem na jego “pragnieniu zdobycia jej silnym sztychem”; nie tylko podziwiał idealnie gładkie ciało, ale także widział… widział coś, co tylko podsycało jego apetyt jeszcze bardziej, niźli to było możliwe.
Mianowicie mógł obserwować… może bardziej podglądać, jak pod dwiema kopułami jej bioder, kryje się tętniący nektarem kwiat. Gładki, ciemny, soczysty. Gotowy do zdobycia w każdej chwili. Czuł gorąc od niego bijący, tak samo jak przyjemne tarcie skóry na jego naoliwionej różdżce, gdy “nieświadoma” kochanka odgięła się za mocno w przód, lub wysunęła za bardzo w górę.
Dodatkowo leżący wiedział, że gdzieś tam… tam gdzie torował sobie przejście między miękkościami, kryła się także brama zakazanej rozpusty.
Ukrywała się gdzieś przed jego wzrokiem, ale nie przed dotykiem. Czuł ją bardzo wyraźnie.
Była tam… czekała na jego wezwanie, czy… naśmiewała się z niego jak wcześniej kobieca, wypięta pupa?
Bo w końcu... jeśli ta pieszczota potrwa jeszcze chwilę dłużej, nie wytrzyma i wystrzeli. Jarvis był pewien, że dziewczyna o tym dobrze wie, przyłapywał ją na obserwowaniu go zza ramienia, na uśmiechaniu się tajemniczo i drapieżnie, jakby w oczekiwaniu… tylko na co?! Na to, że będzie za późno? Czy może na to, że zacznie ją błagać? Albo, że rzuci się na nią i weźmie siłą?!
Mężczyzna sam nie potrafił się zdecydować co zrobić, nie… gdy go tak hipnotyzowała każdym ruchem, każdym muśnięciem. Zaciskał jeno zaborczo dłonie na pośladkach. Mówiąc tym gestem, że bardka należy do niego i tylko jego.
Oddychał coraz ciężej, nie mogąc się podjąć na na żadną z tych rozkoszy, więc przemówił...
~ Zastanawiam się czy nie przyozdobić złota… mleczną barwą ~ rzekł łobuzersko i dodał czule.
~ Jesteś przepiękna, jesteś żywym dziełem sztuki Kamalo.
Może na to właśnie czekała Sundari, a może sama nabrała ochoty na więcej, bo oto nakierowała swe ciało tak, by nadziać się na ukochanego, który wszedł w nią od tyłu nagle i zupełnie niezapowiedzianie… dla niego.
Szok szybko opadł, gdy zorientował się, że tawaif była przygotowana na takie spotkanie, bo była rozluźniona, a nagła penetracja nie sprawiła jej nawet najmniejszego bólu. Nie był dla niej intruzem, a gościem… i to przyjemnym, bo przywoływacz dostrzegł pajęczynę gęsiej skórki, oblekającej dół pleców poruszającej się na nim szybko tancerki.
Nareszcie!
Euforia zawładnęła całym ciałem magika, odbierając mu władanie w członkach. Leżał jak sparaliżowany i drżący, przyglądając się swoistemu spektaklowi jaki przedstawiały mu podskakujące pośladki, zdobywające go z głośnym akompaniamentem wybijanego o jego biodra rytmowi, aż…

do cholery! Uciekła mu! Zeskoczyła, śmiejąc się jak wredny, mały imp z czeluści piekła, któremu w końcu udało się wyrządzić swemu poplecznikowi psikusa. Był tak blisko o jeden ruch więcej i nawet jeśli by uciekła, skończył by… skończył! Lecz nie teraz!

- Chcę widzieć cię w tej chwili… gdy słaby i bezwolny, wyzioniesz ostatnie tchnienie pod moimi udami… - wysyczała złowrogo Dholianka, odwracając się do niego przodem i dosiadając go z powrotem, momentalnie wróciła do tempa jakie jeszcze chwilę temu odbywali. Jej piersi kicały jak dwa puchate zadki zajęcy, gdy pośladki zaciskały się niczym żelazna dłoń samej śmierci na bezbronnym Jarvisie, aż płuca zalała mu lawa, a przed oczami dostrzegł całą konstelację nocnego nieba, a wszystko to pod lubieżnym spojrzeniem wyraźnie zadowolonej kusicielki.

I czarownik “umarł”… ale jaka to była śmierć!
Wstrząsana paroksyzmami ekstazy, jękami, których nie potrafił kontrolować. Eksplozją godną wulkanu, którą to ciało kochanki przywitało z entuzjazmem.
To było mocne szczytowanie Smoczego Jeźdźca, który to zacisnął dłonie na złotych pośladkach, niczym tonący na unoszącej się na wodzie kłodzie.
Leżał dysząc i zerkając na Chaayę, na jej triumfujący uśmieszek. Na dwa, jędrne jabłka obiecujące rozkosze, jeśli tylko je dosięgnie i przyciśnie do ust.
W tej chwili nie miał sił nawet na to, ale… ten drapieżny błysk w oczach jaki u niego widziała...
on obiecywał, że gdy chłopak zbierze siły, to ona będzie wiła się z rozkoszy, aż do wycieńczenia.
Bardka pogładziła czule brzuch ukochanego, po czym pochyliła się, by pocałować go nad wyraz delikatnie w sam czubek brody, po czym ułożyła się na nim… lecz ześlizgnęła na bok.
Zaśmiawszy się, objęła “umarłego” z rozkoszy w pasie, tuląc się do niego… nie to on zdawał się tulić do niej, gdy gładziła go opuszkami po głowie i twarzy, co chwila muskając wargami szorstki od zarostu policzek.
Jego mała i dzika diabliczka, nasyciła się widokiem całkowitego i bezsprzecznie zwycięstwa, momentalnie “usypiając” tę część natury na pewien czas… na chwileczkę, by powrócić ze zdwojoną siłą i zawładnąć zmysłami obojga jeszcze raz. I jeszcze raz i kolejny.
Nie potrafili nasycić się sobą. I nie próbowali. Nie musieli wszak ograniczać swych pragnień. Natomiast dopadły ich ograniczenia ich ciał oraz...
sen.


Było inaczej. Choć nadal przyjemnie. Kobieta czuła ciało i sięgając dłonią niżej, rozpoznawała, że należało ono do Jarvisa. Jego “słoniowa trąbka” była jej dobrze znana i reagowała pod dotykiem palców… tak jak zwykle.
Tyle, że było… niewygodnie. Tak jakoś niezbyt przyjemnie kłuło od spodu. Dopiero po chwili do Chaai dotarło dlaczego tak jest. To nie było jej łóżko, to nie był jej pokój, to nie był jej kocha… aaa niee… to pomrukiwanie przez sen i ten zapach musiał należeć do czarownika.
Wtedy zaspanemu umysłowi tawaif przypomniało się, że utknęli na noc na innym planie i… że jest spóźniona!
Dholianka podniosła się powoli, niczym tysiącletnia mumia, której ktoś zakłócił spokój w piramidzie. Po odbytych rozkoszach nie czuła tak wielkiego zmęczenia, jak od snu na potwornie tanim, twardym i niewygodnym materacu w łóżku.
Tancerka dosłownie czuła każde ścięgno, każdy nerw i choćby najmniejsze włókienko mięśnia w sobie. W dodatku wlazł jej jakiś skurcz pod prawą łopatkę i bolało ją, gdy pełniej oddychała.
Ale za to bardzo przyjemnie gładziło się ciepłego mini Jarviska, który wyglądał jakby cieszył się na jej widok, bo już zaczynał zbierać się z legowiska jakim było biodro przywoływacza.
Kamala uśmiechnęła się mimowolnie i opadła z powrotem na miejsce, obijając się o spręży.
- Trzeba było wrócić do kwatery…. ty durna, głupia kurwo… - przywitała siebie, jakże czule i podniosła się jeszcze raz, tylko po to, by opaść głową na podbrzusze śpiącego.
Całując czule główkę ulubieńca, mruczała mu pochwały i słowa pełne uznania po nocnych ekscesach.
Mag westchnął coś cicho i zamruczał. Szczęściarz. Dla wychowanka ulicy najwyraźniej jakość legowiska nie stanowiła znaczenia. Mógł spać jak zabity, nawet tutaj.

Bardka po kilku “pocałunkach”, przetoczyła się nad wypoczywającym kompanem i dość pokracznie spadła na podłogę z której zaczęła zbierać swoje odzienie. Obowiązki wzywały i choć czarodziejski flecik, aż się prosił, by zagrać na nim poranny hejnał to dziewczynie było głupio zmuszać koleżankę do zbytecznego czekania.
Ubrawszy się i związawszy skołtunione włosy, kurtyzana pochyliła się nad partnerem i pocałowała go łagodnie w usta.
- Idę… wracam do La Rasquelle… odpoczywaj, spotkamy się w pokoju, gdy już odbędę nauki z Gamnirą - wyszeptała do ucha śpiącemu, po czym wygięła się w tył, by poluzować kręgi kręgosłupa.
Pyk. Pyk Pyk.
Uf… i od razu łatwiej się oddychało, a nawet myślało!
- Powinienem ci nie pozwolić. Mam wielką ochotę ci nie pozwolić. - Usłyszała za sobą pomruk budzącego się Jeźdźca.
- Tam jest niebezpiecznie. Te wszystkie pruderyjne, latające “kuleczki”... - łgał tak samo nieporadnie jak żarliwie i z uśmiechem, bo wiedział, że słowami jej nie powstrzyma, a nie chciał uciekać się do czynów. Ot… droczył się ze swoimi i jej pragnieniami.
- Będę się mieć na baczności… a w razie co, wskażę im drogę do ciebie i ucieknę - odparła wesoło Chaaya, jeszcze raz się pochylając, by ponownie pocałować mężczyznę.
- Odpocznij… - pożegnała się ze smutkiem i ruszyła do drzwi. Ku przygodom nowego dnia.
- Będę na ciebie czekał u nas w karczmie. I wykorzystam niecnie - rzekł na pożegnanie jej ukochany.

Wyjście na zewnątrz wiązało się ze spotkaniem z obsługą przybytku. Schodząc po stopniach i myślami będąc wciąż przy kochanku, Sundari zdołała zapomnieć, że nie byli u „siebie”. Gospodarz za kontuarem, który imitował coś na kształt recepcji, przyglądał się uważnie schodzącej kobiecie z dziwnym do odgadnięcia wyrazem na twarzy. Czy w jego spojrzeniu dostrzegła wrogość? Odrazę? Ulgę? Podziw?
Cokolwiek to było zaskoczona tawaif, czmychnęła czym prędzej na zewnątrz, zapominając o standardowym „dzień dobry, dziękuję, do widzenia” i czym prędzej udała się do portalu na skraju planu.
Po łąkach hulały anielskie “świetliki”, przeczesując budzące się do życia kwiaty i podejrzewając, że gdzieś pod ich pięknymi koronami, kryło się szkaradne zło.
Zawstydzona wcześniejszym spotkaniem Smocza Jeźdźczyni nie zatrzymywała się, by z którymś z duszków porozmawiać, czy go poobserwować.

Przepływ gondolą przez żywe i rozkrzyczane kanały miasta ukrytego wśród mgieł, pozwolił złotoskórej odetchnąć. Dziewczyna na powrót poczuła się anonimowa i nie zauważalna przez otoczenie. Odetchnęła więc z ulgą i uśmiechnęła się, podziwiając kolorowe balkony kamienic, na których jedli późne śniadanie bogatsi z mieszczan. Chciałaby kiedyś znaleźć się na jednym z nich, by móc zjeść posiłek z Jarvisem. Byłoby przyjemnie i romantycznie.
Rozmarzona, choć wyraźnie zmęczona, przekroczyła próg tawerny w której umówiła się z tropicielką.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 21-04-2018, 22:09   #162
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gamnirę pierwej było słychać niż widać. Bo zanim bardka dotarła w pobliże “Pod rozbrykaną baryłką”, to już słyszała jej wrzaski i przekleństwa. A celem owych wyzwisk była dwa czerwoniutkie cudeńka na obcasie.


Ozdobione kokardkami, na których to Gamnira nie potrafiła ustać. I nawet opierając się dłonią o ścianę chodziła z trudem, chybocząc się jak pijany marynarz.
- Ten kto wymyślił te cholerstwa nienawidził kobiet. To tortura! Jak można to dobrowolnie zakładać na nogi! - zaczęła pomstować tropicielka, jak tylko ujrzała nadchodzącą bardkę.
Tym bardziej że wokół wściekłej kobiety, zgromadził się tłumek gapiów, z których połowa miała wyraźny ubaw z prób ustania przez nią w pozycji pionowej. A druga podziwiała zgrabne kostki i odsłonięte przez krótką sukienkę łydki.
- Axamander… przekazać chciał, że pragnie spotkania z tobą.- dodała ciszej, gdy już Chaaya się zbliżyła wystarczająco, by móc pewność, że jej słowa nie dotrą do ciekawskich uszu.



Antykwariat był pierwszym przystankiem tawaif w poszukiwaniu wiedzy. Pełen ksiąg i zwojów. Pełen wiedzy uwięzionej na kartkach spiętych klamrą drewnianych okładek obleczonych skórą.


I z początku była też i cicha atmosfera sprzyjająca czytaniu.
“ O plugastwach bagyennych, czyli wszelakich malutkich tryucących stworzeń i roślin w okolicy La Rasquelle, ku przestrodze opisanie. Z ilustracyjami.
Bo te tam były, kolorowe i szczegółowe. I dotyczyły wszelkich stworzeń i roślin z pozoru niegroźnych. Nie było tu powiem potworów podobnych gigantycznego węża, którego Godiva w obronie Chaai zabiła. Same małe stworzonka, płazy, gady i insekty oraz rośliny, które mogły otruć bezpośrednio, lub też przy próbie zjedzenia. A było tu tego sporo. Wokół La Rasquelle było najwyraźniej sporo trującej fauny. Niestety bardka nie mogła dostrzec suplementu księgi.
“ O Rybach, pseudorybach, rakach i insektyach rzecznych, które trujące bywajom, a zawszeć nieyadalne.”
Za to dostrzegła pieklącego się Gulgrama, który miał wszak tu wyłączność na obijanie się przy lekturze.
- To nie biblioteka. Tu się księgi kupuje. A nie czyta! - krzyczał gniewnie. Tancerka wezwała więc na pomoc Nero, co… skończyło się dla biedaka tragicznie. Antykwariusz od razu odesłał go na zaplecze, by wyzamiatał podłogę w składziku na narzędzia i materiały introligatorskie.
“Tak by można ją było wylizać”... co oznaczało resztę dnia przy miotle i bez książek dla biednego smoka. Bo podłoga nigdy nie mogła osiągnąć takiego stanu.

Wobec takiego stanu Chaaya musiała odłożyć księgę i negocjować. A w tym przypadku znaleźć sobie inne źródło ksiąg. Biblioteki.
Te według Gulgrama były w mieście, a jakże. Były też tylko płatne.
Właściciel tej, do której bardkę odesłał antykwariusz, był również starym zrzędliwym staruszkiem.
Oraz snobem. Niemniej tancerka po długich i trudnych (dla niego) negocjacjach wynegocjowała satysfakcjonującą (dla siebie) cenę. On zaś był usatysfakcjonowany, że nie musiał dalej się z nią targować. Pierwsza księga jaka trafiła w chciwe wiedzy łapki tancerki dotyczyła … “stworzeń latających y śpiewayących, które to nie przynoszą pożytku poza oka i ucha uciecho.”
I pełna kolorowych ilustracji, które te ptaki przedstawiały. Uroczy acz niepraktyczny tomik. Niemniej ptactwo to, wciągnęło tancerkę na długie godziny.
Trudniej było znaleźć informacje na temat smoczków służących Miedzianemu. Bardka musiała przekopać się przez kilka ksiąg, by zebrać rozrzucone po różnych tomach informacje.
Smoczki te nazywano Pryaustami i uczeni spekulowali wiele na ich temat. Czy są smokami, czy tylko przypominającymi je gadami lub insektami. Wiadomo było że zagrożone zioną ogniem i wywołują magiczne płomienie. Są ciekawskie i płochliwe zarazem i umieją się ukrywać. Nie wiadomo ile ich żyło w okolicy. Setki jak twierdzili niektórzy, dziesiątki jak inni. Niewątpliwie były one wrażliwe na zimno i unikały mroźnych miejsc.

Zielniki które wpadły w dłonie bardki, pełne były… no… ziół, różnego rodzaju bagiennych roślin, których zastosowania były różne. Od trucizn, przez pożywienie, mydła do ozdobnych sadzonek. Bagno było ich pełne i przeglądanie zielników mogło zająć miesiące.
Jeden jednak zielnik opisywał… dość nietypową roślinność ukrytą gdzieś wśród bagien La Rasquelle, gigantyczne kolorowe grzyby. O potężnych magicznych lub psionicznych właściwościach. Niebezpieczne twory…. bardziej magii niż natury. Rosły ponoć dookoła i w samym kraterze, który w centrum zawierał przejście. Gdzie? Tego nie opisano. A także oprócz paru szkiców i informacji o mocach manipulujących percepcją i wpływających na umysł, niewiele szczegółów dodano.



Tym razem Chaaya noc przemierzała jedynie w towarzystwie swojego smoka. Tym razem wyruszała wraz z Nveryiothem. Z tego powodu smok był bardzo zadowolony. Zwłaszcza że moczary otaczające miasto były niezwykłe. Ukrywały dziesiątki sekretów, żywych i martwych. Starożytnych i nowych. Można było je zwiedzać całe życie i nigdy nie poznać. Każde drzewo, każda ruina była osobną opowieścią. Były też niebezpieczne, zwłaszcza dla tych którzy nie znali okolicy i panujących w nich reguł.
Noc oczywiście miała swój urok, nocne kwiaty, nocne zwierzęta (glównie nietoperze, ćmy i świetliki), nocne koszmary ( wszak Chaaya pamiętała o gigantycznym sumie kryjącym się pod wodą) i nocne tajemnice.
I zagrożenia.
Właśnie na takie potencjalne zagrożenie Nveryioth i Chaaya wdepnęli natykając się na dość złowieszcze ruiny.
Natknęli się bowiem na posąg ludzkiego wojownika, wyrzeźbionego z taką pieczołowitością że z daleka wzięli go za żywą istotą. Była to jednak kamienna rzeźba lub… czerwony blask pochodzący z oczodołów pobliskiej rzeźby podpowiadał inne, bardziej przerażające rozwiązanie tej zagadki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-06-2018, 19:29   #163
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jak na profesjonalistkę przystało, kurtyzana na widok “świeżo narodzonego cielęcia” podtrzymującego ścianę, nie wybuchła raptownym śmiechem, nie mrugnęła w nerwowym tiku, ni nawet serce nie zabiło jej szybciej. Za to podeszła do kobiety i wzięła ją opiekuńczo pod ramię i spokojnym głosem, zaczęła tłumaczyć podstawy balansowania na chybotliwych obcasach, pilnując by uczennica zastosowała się do wszystkich zaleceń, po czym bezpiecznie przeprowadziła ją do ławy w karczmie, odpędzając się od ciekawskich gapiów, pofukując jak młoda kotka gotowa wydrapać każdemu oczy, jeśli tylko usłyszy słowa lub dostrzeże gest zniesławiający tropicielkę.

- Jesteś szalona, że nie przyszłaś tu w butach na zmianę… jak ci się udało tak daleko dotrzeć bez wpadnięcia do kanału? - odparła radośnie, machając na barmana za kontuarem. Oczywiście obie kobiety już dawno zostały zauważone. Jedna z powodu swej niespotykanej i ponętnej urody, a druga… z pokuśtikiwania rannego zwierzęcia w krwistoczerwonych pantoflach… sądząc po minie nosicielki - płonących żywym ogniem palącym jej stopy.
- Dzban białego wina rozrobionego na pół z zimną wodą i doprawiony limonkami! - Chaaya głos miała mocny, dźwięczny i… pełen wysublimowanego profesjonalizmu.
- Ślicznie dziś wyglądasz… to mówisz, że nasz krnąbrny rogacz chce się ze mną spotkać? Nie wiesz przypadkiem czego chce? Mam dzisiaj dość napięty grafik, muszę iść do biblioteki trochę poczytać o tutejszych kwiatach i zwierzętach! I smokach… nie tych dużych… a takich malutkich, wyglądających jak modliszki, ach mówię ci, są śliczne i nie mogę przestać o nich myśleć - pytlowała bardka nawijając kosmyk włosów na palec. - W ogóle bardzo chciałam cię przeprosić… znowu się spóźniłam. Jestem beznadziejna we wstawaniu wczesnym rankiem… a Jarvis… hihi Jarvis mi też nie ułatwia wychodzenia z łóżka… - Tu dziewczyna zmarkotniała nagle, rumieniąc się nieznacznie. Spuściła wzrok na krzywo zbitą podłogę i zdawała się być pochłonięta własnymi myślami.
- Nie powiedział czemu chce. Nie zwierza mi się - mruknęła ironicznie łowczyni, opierając się jedną dłonią o ścianę, a drugą dość żywo gestykulując. - A co do tych przeklętych buciorów. Nie mogę ich zakładać po to, by zrobić w nich kilka kroków i zdjąć. Jaki jest sens takiego obuwia? Trzeba chodzić w nich chyba godzinami.
- Co? A tak, tak… to kwestia wprawy… treningu, musisz tylko załapać gdzie w nich masz środek swego ciała i nauczyć się balansować… - odparła Dholianka wracając wzrokiem, lecz nie myślami, do koleżanki. - To nie może być takie trudne… ja podchwyciłam po paru krokach kilka dni temu… cztery bodajże? Widzisz… my na pustyni nie nosimy takich bezsensownych butów, nie da się w takich chodzić po piasku, a w domach jest obowiązek chodzenia boso.
- Ja też nie wiem czemu… noszą takie dziwaczne buty tutaj - burknęła Gamnira, spoglądając na swoje stopy, po czym ciężko westchnęła. - Tooo coo teraz? A odpowiedź dla Axamandera zostaw u karczmarza. Kiedy i gdzie… jeśli chcesz się z nim spotkać.
- Spokojnie… zjemy coś, napijemy się, odpoczniemy i zaczniemy się uczyć… musisz pozwolić stopom odpocząć, bo skurcz ci jaki wlezie i wtedy nic nie zrobimy do końca dnia - stwierdziła tancerka i obejrzała się na mężczyznę za kontuarem, marszcząc w zniecierpliwieniu czoło. - Myślisz, że powinnam podejść i powtórzyć zamówienie, czy usłyszał? Na pewno nas widział… ale coś się ociąga… ta karczma jest w ogóle jakaś taka… dziwna. Byłam tu tylko raz i zaraz stąd wyszłam… - Orzechowooka drgnęła nagle jakby coś sobie uświadomiła i ponownie spojrzała na ciemnowłosą “gigantkę”. - U którego karczmarza? Vittorio? A wiesz, czy chce się spotkać dzisiaj, czy może być jutro?
- Vittorio - potwierdziła jej domysły myśliwa, niespecjalnie wsłuchując się w galop słów i myśli tawaif.
Tymczasem karczmarz pogonił jakąś służkę, by przyniosła zamówienie do dwójki dam.

Smocza Jeźdźczyni przeczesywała spojrzeniem salę, wyraźnie znudzona i zagubiona jednocześnie. Jej drobne paluszki u dłoni, spoczywającej na stole, bębniły niecierpliwie jakąś melodię, a brwi marszczyły się i wygładzały jak podczas zażyłego dialogu.
- Wydajesz się rozkojarzona. Coś się stało? - zapytała biorąca nauki kobiecego zachowania towarzyszka nim zamówiony trunek zdołał się pojawić na ich stoliku.
- Nie wiem… wyglądam? - Zmieszała się po raz drugi Kamala, płacąc z góry i nalewając sobie do kufelka rozwodnionego wina.
- To jaki mamy plan na dzisiaj? - zmieniła szybko temat - Tylko chodzenie? Sądząc po tym, że nie załapałaś sama od razu co i jak… pewnie trochę nam to zajmie - dodała w żaden sposób nie oceniając kompetencji kompanki, lub może nie będąc świadomą, że taka prosta myśl - ot stwierdzenie… może urazić.
- Nie szkodzi, nie szkodzi… wyczaruje sobie podobne buciki do twoich, a nie… zaraz… to tak nie działa. - Skrzywiwszy się, ujęła w dłonie naczynie, jedną ręką trzymając je za ucho, drugą podpierając za denko i poczęła siorbać drobnymi łyczkami, schłodzony napój.
- Nie wiem… ty tu jesteś nauczycielką. - Podrapała się za uchem tropicielka, powtarzając każdy gest mentorki. - Ty decydujesz.
- No dobrze… zdejmij je… na chwilę, proszę. - Bardce wyraźnie zasmakował alkohol, który był nie za słodki, nie za mocny, a do tego z nutką kwaskowatości, która przyjemnie szczypała w język, bo… wypiła od razu pół kufelka, odstawiając go z cichym i wdzięcznym stuknięciem na blat.
- Mogę i na dłużej… - odparła bardzo cichutko, jakby do siebie, Gamnira i unosząc nogę, zajęła się zdejmowanie pierwszego buta. To, że się jej przy okazji sukienka podwinęła… niespecjalnie ją martwiło, choć z pewnością przyciągało spojrzenia innych bywalców.
- Słyszałam to… sama chciałaś, więc nie narzekaj. - Na Sundari utyskiwania łowczyni nie robiły żadnego wrażenia. Odebrawszy obuwie, sama wyskoczyła ze swoich liściastych bucików, przymierzając za duże obcasy.

Tancerka zachwiała się niebezpiecznie, raz, drugi i… nagle znieruchomiała, kiwając głową jakby wszystko było dla niej już jasne.
- Dobra… chyba rozumiem w czym rzecz, to nie powinno być takie trudne - odparła beztrosko, siadając z powrotem na miejscu i przesuwając pod stołem rzeczowe buciki w kierunku ich właścicielki.
- Jadłaś śniadanie? - spytała ponownie dobierając się do swojego wina.
- Jadłam. - Ta potwierdziła i popiła trunek z miną sugerującą, że dla niej nic tu nie było jasne.
- Och… no… no to dobrze - stwierdziła bez przekonania złotoskóra i dolała im obu.
- Problemem w tych butach jest taki… że twoja stopa nie ma podparcia. A w zasadzie… przesuwane jest ono na palce, a jak wiadomo nasz ciężar rozkładamy w większości na śródstopie i następnie w mniejszości na pięcie - zaczęła obrazowo tłumaczyć kurtyzana, wyginając swoją dłoń, która aktualnie imitowała stopę z nieproporcjonalnie długimi paluchami. - Kąt wygięcia jest jednak taki… że ten ciężar nie jest nawet na złączeniach palców, a na opuszkach na których to ciężko jest opierać cały ciężar swojego ciała. Dlatego tak ci trudno. Nie jesteś przyzwyczajona, by stawiać stopę pięta - opuszki, nie wspominając o tym, że nie masz do użytku całej pięty, a tylko smukły koniuszek obcasa.
Popiła trochę, mrucząc pod nosem i kiwając w zadowoleniu głową, rada nad swoim spostrzeżeń, po czym wróciła do dalszego tłumaczenia, co trzeba było zrobić, by wpierw owe buty “pojąć”, a następnie “ujarzmić”. Oczywiście owe ujarzmianie polegało na tym, że to Gamina winna dostosować się do logiki obuwia i po prostu pamiętać, by stawiać kroki tak, by z idealną równowagą postawić obcas na ziemi, a następnie pamiętać, by nie opierać się na śródstopiu, a od razu na palcach - opuszkach. Innej metody nie było, pantofle nie należały do rzeczy, które chodziły na kompromisy.

Myśliwa słuchała wszystkiego z uwagą, choć wydawało się jej, że to, co opowiada tancerka było równe skomplikowaniu magicznych formuł. Jej mina wyrażała, bezgraniczne cierpienie.
- A po co w ogóle takie buty? Ani to wygodne, ani nie da się w tym tropić - rzekła na koniec wykładu.
- A bo ja wiem… - obruszyła się dziewczyna z pustyni i nachyliła się z konspiracyjnym uśmiechem do koleżanki.
- Jaaarvis mówi… - zaczęła cicho z błyskiem w oczach. - Że to powoduje powiększenie się tyłka… czy tam wyeksponiowanie go… baby tutaj to chude szkapy, musiały coś wymyślić, by się faceci za nimi oglądały… nie to co u “nas”, “my” nie potrzebujemy takich udziwnień. Mamy piękne, szerokie biodra, jędrne i wypukłe pośladki oraz pełne i okrągłe piersi… a nasz brzuch nie przypomina wilczego dołu. - Bardka cmoknęła w czymś na kształt totalnego zdegustowania i przewróciła oczami. - Mówię ci… “one” są gorsze od naszych niewolnic, a to już o czymś świadczy.
- Aaaahaaa… - Zamyśliła się tropicielka i spojrzała w dół na swój biust. - Nigdy nad tym się nie zastanawiałam w sumie.
- Ja też nie… ale jedno muszę im przyznać… jestem wyższa o parę centymetrów gdy w takowych chodze… to przyjemne, więc nie będę sobie przyjemności odmawiać, prawda? - spytała filuternie Chaaya i roześmiała się serdecznie, ciągle widząc skołowanie wymalowane na twarzy znajomej.
- No… może to i przyjemne. Wysoki wzrost. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odparła zadumana rozmówczyni złotoskórej, nadal zerkając na dekolt swojej sukni.
“Ty chyba nigdy się nad niczym nie zastanawiałaś” pomyślała Dholianka, mówiąc na głos
- No widzisz… szczęściara z ciebie, u mnie bycie niską jest cechą rodzinną. Moja praprababka była niska i prababka również, tak samo jak babka, mama i moje rodzeństwo. Wszyscy równi, jak spod linijki kreślarskiej. Nie ważne jak wysoki był nasz ojciec, mógł sobie być nawet gigantem… Hmmm, ale ciało kobiety wie ile jest w stanie w sobie pomieścić, więc pewnie dlatego rodzimy się z małego ciała w malutkiej formie, by umrzeć malutkim. Nic to, przynajmniej wcisnę się do każdej dziury, więcej skarbów dla mnie - odparła lisio tawaif, puszczając myśliwej oczko.
- Pewnie masz rację. Na bagnach najlepiej być bardzo dużym lub bardzo malutkim - oceniła uczennica, sięgając po kolejny kieliszek i kolejny. Jak się zaczęło, trudno było się powstrzymać.
- Na prawdę? A to dlaczego? - zaciekawiła się głupiutko tancerka.
- Jak jesteś bardzo duża, to mało co odważy się ciebie zaczepiać. Jak bardzo malutka… wciśniesz w najmniejszą norkę i drapieżniki cię nie dopadną - wyjaśniła tropicielka mentorskim tonem.
- Oooo ciekawa filozofia. - Zadumała się na chwilę Smocza Jeźdźczyni, kiwając głową wpierw potakująco, by po chwili zaprzeczać, prawdopodobnie własnym myślom.
Dopiła to co miała nalane i klepnęła się w uda.
- No to co… próbujemy wstać?
- Ja wstanę… nie założyłam tych butów - rzekła ironicznie Gamnira, dolewając obu kolejkę. - A ty?
- To je załóż, nie przyszłam cię uczyć chodzić boso - odparła Paro i odchyliwszy się do tyłu, wsunęła stópki do swoich elfich trzewiczków. Rozwodniony alkohol nawet na czczo nie wywoływał u niej żadnych “sensacji”. Ba, dziewczyna nawet rumieńców nie dostała. Widocznie albo była przyzwyczajona do tego typu napojów, albo barman zamiast zmieszać wino z wodą pół na pół, zastosował się do własnego przepisu.
- Pffff… - Uczennica wyraziła swoje niezadowolenie parsknięciem, ale potem posłusznie założyła swoje buty na stopy podczas gdy druga z kobiet szukała czegoś we wzorzystej torbie, ale ostatecznie się poddała, zamykając klapę z głośnym plasnięciem tłoczonej skóry. Wypiła więc to co jej nalano i wstała od stołu, po to, by położyć najpierw jedną nogę na ławie, odsłaniając kształtną nogę spod rozporka spódnicy i zawiązała rzemyczki na kostkach przytrzymujące jej buty, po czym uczyniła to samo z drugim z pary.
Następnie bardka klasnęła w dłonie i gestykulując coś tanecznymi ruchami, zaczęła podśpiewywać skomplikowane wersy piosenki, które okazały się zaklęciem bo wkrótce orzechowooka panna nie była już ubrana w zieloną suknię, a kremowobiały kombinezon, przyjemnie opinający kształty. Na stopach zaś miała czerwone buty, takie same jakie nosiła tropicielka.
- No dobra… będzie chyba lepiej, jak będziesz widzieć jak ja chodzę… wprawdzie to iluzja, ale da ci niejaki podgląd jak powinno to wyglądać - odparła na zakończenie, uśmiechając się beztrosko.
- Mmhmm… - Gamnira w dwuznacznym skupieniu przyglądała się nogom kurtyzany. - No to... idź.
- Na litość boską… Wstawaj, nie będę przed tobą paradować w tę i we w tę jak jakaś barwali, wiem, że do chodzenia ci daleko, więc najpierw naucz się na nich stać - burknęła Kamalasundari, stukając bucikiem o podłogę i krzyżując ręce na piersiach.
- Muszę…? - jęknęła smętnie kobieta, zdecydowanie woląc przyglądać się zgrabnym nogom kompanki, do których wszak miała dużą słabość. Po chwili jednak niezgrabnie i chybotliwie uniosła się do pozycji stojącej dodając
- Nie powinnam pić.
- Powinnaś, jesteś napięta jak skręcony bicz, połamiesz się jak mi się nie rozluźnisz… zresztą daj spokój… upić się winem z wodą? Na prawdę? - Dholianka popatrzyła krytycznie na podopieczną, ale nie wyglądała na zagniewaną. Usiadła z powrotem na ławie, uśmiechając się.
- Źle to robisz. Siadaj i jeszcze raz. Zanim będziesz próbować wstawać, przesuń się pupą na krawędź ławy tak, by mieć nogi prosto na obcasach i podpierając się nieznacznie na stole, wstań od razu na równo. Im głębszy siad, tym trudniej się wstaje, dlatego staraj się przygotować tak, by łydki mieć już napięte, o… tak.
Bardka przesunęła się na krawędź siedziska i wdzięcznie przytrzymując blatu uniosła się, bez większego wysiłku.
- Teraz ty.

Tropicielka westchnęła głośno i powoli zaczęła powtarzać ruchy swojej, prywatnej nauczycielki, mrucząc pod nosem - Co ja robię? Co ja robię? Co ja robię?
Nie szło jej za dobrze, ale ważne, że robiła… jakieś... postępy. Oczywiście brakowało jej wyuczonej gracji, ale za to była zwinna. Była też silna i cięższa od Chaai, więc stolik zaczął się niebezpiecznie unosić z jednej strony, gdy naparła na niego całym ciężarem ciała i z całą siłą.
- Właśnie się zastanawiam... co ty robisz? Ten blat to nie ręka, która cię ma podciągnąć! Nie opieraj się na nim tak mocno… to jest asekuracja jeśli przypadkiem źle ustawisz ciężar. Ech, jeszcze raz… tym razem to nogi cie podnoszą, uda i łydki. - Tawaif wstała od stołu, wyraźnie zaniepokojona jego bujaniem się na lewo i prawo, i zaczęła przyglądać się myśliwej z boku.
- Dobra… dobra… - burknęła Gamnira, zawstydzona słowami mentorki i starała się poprawić swoje wstawanie. Było już lepiej, choć to praktyka uczyni z niej mistrzynię.
- W końcu zaczynasz łapać… to teraz chodź tu do mnie i spróbujemy się przejść - zaproponowała tancerka po kilku minutach “podziwiania” jak jej koleżanka siada i wstaje, siada i wstaje.
Chwiejąc się jak pijany zając i złorzecząc pod nosem łowczyni podeszła do pięknonogiej.
I to bez podpierania się! Ale widać było, że każdy krok jest dla niej wyzwaniem.
- No nawet, nawet… a teraz słuchaj, chodzimy na sztywnych kostkach i napiętych łydkach, za to na miękkich kolanach. Wiem, że to nie tak jak zawsze… wiem, że to kostka powinna być luźna, a kolano napięte, ale to przez obcasy… wszystko się przesuwa i wszystko jest inaczej… a teraz patrz i nie protestuj, bo sama tego chciałaś. Maszeruj tak jak ja… raz, dwa, raz, dwa… widzisz jak stawiam kroki. Obcas - palce, obcas - palce, lewa - prawa, lewa - prawa… i na razie nie zaprzątaj sobie głowy kołysaniem bioder… później ci pokaże jak to robić… naucz się na razie nie chwiać jak dzieciak na szczudłach. - Dziewczyna z pustyni maszerowała jak damski żołnierzyk raz w lewo, raz w prawo. Obracała się na paluszkach i stukała cieniutkimi słupkami obcasów, jakby wystukiwała rytmy porannej musztry wojsk sułtanatu. Była przy tym nieugięta i surowa dla swojej uczennicy. Strofowała ją ostrym i przenikliwym spojrzeniem orzechowych oczu, deprymowała i zagłuszała wszelkie marudzenie głośnym cmokaniem, a jej płynne i taneczne ruchy, zawstydzały doskonałością oraz łatwością z jaką je wykonywała.
- Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz… raz, dwa, trzy, cztery, obrót, raz, dwa… odpoczniesz po śmierci lub wcześniej… jak przestaniesz się bujać i raz, dwa…
Przestały dopiero wtedy, gdy traperka zaczęła czuć jak mięśnie nóg zaczynają odmawiać jej posłuszeństwa, cierpnąć w wiecznym napięciu i nienaturalnej dla nich pozycji. Sundari zostawiła na chwilę pokonaną i dyszącą przy stole, a sama podeszła do baru, kołysząc przy tym biodrami jak wahadłem, ściągając spojrzenia wszystkich istot na jej wdzięczne i okrągłe cztery litery.

- Macie tu może jakieś zestawy śniadaniowe, lub znacie jakieś tanie i sprawdzone miejsce na lekkie i świeże posiłki? - spytała barmana, opierając się łokietkami o blat kontuaru.
- Dwa kanały stąd… robią całkiem niezłe śniadania na zamówienie. Jeśli się lubi pieczone placuszki z warzywami i mięsem - stwierdził mężczyzna, a Gamnira posłyszawszy to krzyknęła.
- Będziesz musiała mnie tam sama zaciągnąć!
- Jak się nazywa? - kontynuowała bez mrugnięcia okiem Dholianka.
- “Poranek Nieumarłych”. Wielu wieczornych imprezowiczów zagląda tam rano. Zwłaszcza, jeśli dużo wypili - wyjaśnił gospodarz.
- Hmm… ciekawe, poprosze jeszcze jeden dzban białego wina rozrobionego z wodą i limonkami - odparła dziewczyna uiszczając należną zapłatę i czekając na zamówienie.
Nieznajomy skinął głową i po kilku minutach, dzban znalazł się przed złotoskórą wypełniony trunkiem. Zgodnie z jej kaprysem.
- A… niech ktoś nam jeszcze przyniesie kilka kieliszków, po jednym z każdego rodzaju - dodała filuternie Kamala, biorąc naczynie w obie dłonie i niosąc je ostrożnie przed sobą, podreptała do stołu.
- Nie zrzędź tak. Damie nie wypada narzekać i jęczeć, zwłaszcza gdy mogą ją usłyszeć potencjalni kochankowie, masz, napij się, odpocznij, a później zrobimy następne próby.
Siadając na ławie kurtyzana podsunęła się pod ścianę, o którą się nieznacznie oparła zapatrując się gdzieś w dal.
- Dobrze, dobrze… - odparła myśliwa potulnie i zabrała się za picie. Wlewała w siebie wino kolejnymi kielichami, jakby chciała utonąć w tym morzu alkoholu, albo wydłużyć jakoś chwilę odpoczynku.
Paro jej w tym nie przeszkadzała, zajęta sama sobą, uśmiechała się tylko od czasu do czasu, dając znać, że wciąż jest duchem przy koleżance.
Ożywiła się dopiero, gdy służąca przyniosła kilka kieliszków, rozstawiając je na stole w równym rządku. Tawaif więc zaczęła pokazywać jak winno się z nich pić, by nie wyglądać jak spragniony wody muł, lub mężczyzna z problemami, a potem zmusiła tropicielkę do powtarzania ruchów, które co rodzaj szkła… jak na złość były inne i trudne do zapamiętania. W dodatku kielichy pozostały puste, więc nie było nawet z przyjemności picia.
Ta jednak na to nie narzekała, pilnie powtarzając ruchy i starając się zapamiętać każdy z nich. Pewnie wszystko dla nie było lepsze od katorgi chodzenia w butach na obcasie.

- Pamiętaj by pić małymi łyczkami… z przerwami. Nie pijesz by ugasić pragnienie… ty smakujesz lub degustujesz, bawisz się naczyniem i cieczą w nim znajdującą się, to twój rekwizyt do popisywania się gracją, skromnością, delikatnością… z czasem możesz wykorzystywać go do maskowania zdenerwowania lub znudzenia lub do przekazywania zakodowanej wiadomości - Chaaya powtarzała wszystko to, czego musiała się uczyć zanim jeszcze wyrosła z dziecięcych krojów i zabawek, pokazując różne triki lub wszechobecne w różnych kulturach sygnały, które mogą naprowadzić współpijących na to czego chciała, lub nie, w danej chwili.
- Jak widzisz… bycie damą jest cholernie kłopotliwe… zwłaszcza jak bardzo chce ci się pić - wyjaśniła bardka na koniec, nie ukrywając sarkazmu w swoim głosie.
‘Gigantka w szpilkach’ podsunęła tancerce pięść pod twarz, potem przesunęła swoją rękę przed jej obliczem, pokazując swoją twardą skórę i grube kości, obleczone równie mocnymi mięśniami.
- Mam łapy jak mężczyzna… nie bardzo… wychodzi mi być delikatną czy pełną gracji. - Westchnęła ironicznie.
- Czcze wymówki - stwierdziła tamta, kręcąc charakterystycznie głową. - Owszem wygląd ma znaczenie, ale nie wystarczy ładnie wyglądać, by być… damą. Twoje zachowanie, twoja mowa, twoje gesty… wszystko składa się na wizerunek kobiety jaką chciałabyś być. Jestem drobna i ładna, ale jeśli chodziłabym niechlujnie lub po męsku, czy zaproszono by mnie na bal? Nie, chyba, żeby się ze mnie pośmiać. Jeśli nie umiałabym jeść poprawie sztućcami czy zaproszono by mnie na wytworną kolację? Nie, bo wstyd pokazywać się z kimś nieobytym… nawet jeśli pięknym. Gdybym klęła jak pirat, myślisz, że ktoś chciałby ze mną rozmawiać? Nie… chyba, że inni piraci. Nie wystarczy wcisnąć się w kieckę i umalować, by… by… - Dholianka zacięła się, bo w sumie nie wiedziała, co chciała Gamnira osiągnąć zachowując się jak dama. Chciała sławy? Zainteresowania? Pobłażliwości? Darmowego piwa? Namolnych adoratorów?
- ...to nie załatwi sprawy. - Skończyła krótko, drapiąc się po policzku w zastanowieniu.
- Mmmmhhhmm… - Zadumała się kobieta, przyglądając orzechowookiej dziewczynie. - Może i masz rację. Nikt mnie jeszcze na żaden bal nie zaprosił, więc nie wiem jak to jest. Warto dać się tam zaciągnąć?
- Byłam tu tylko na jednym balu… w dodatku pracowałam jako ochrona - odpowiedziała Smocza Jeźdźczyni i zamyśliła się z nieco smutnym wyrazem na twarzy. - Szczerze mówiąc… nie bawiłam się na nim za dobrze. Oczywiście pomijając wszelkie zewnętrzne czynniki to sam bal… sam w sobie… był jakiś taki. No nie wiem. Nikogo nie znałam i nikogo nie poznałam. Nie zatańczyłam, ni nawet nie najadłam się i nie napiłam. Moja kreacja była skromna, więc nawet nie zabłysłam wśród dam, choć z tego co mi Jarvis mówił, było inaczej jak ja to odbierałam. Atmosfera była bardziej rozwiązła niż ta do której przywykłam, a muzyka jakaś mało porywająca, bardziej smętna, no i ciemno było, półmrok taki. - Wzruszyła ramionami. - Myślę, że powinnaś choć raz pójść i sama stwierdzić czy ci to odpowiada czy nie.
- Może powinnyśmy się wybrać razem. - Zadumała się łowczyni, drapiąc po policzku. - A może lepiej nie. Bo się ośmieszę.
- Zaproszenia na bale nie rosną na drzewach… jeśli nie znasz jakiegoś nobilitowanego mieszkańca miasta, to raczej słabo widzę, byśmy się gdzieś dostały… chyba, że na jakieś schadzki niższych sfer - stwierdziła kurtyzana weselej. - Po za tym… pokładasz we mnie zbyt duże nadzieje, jeśli któraś z nas miałaby się ośmieszyć to prędzej byłabym to ja… dzieli nas zbyt duża różnica kulturowa. Może jedną piątą zachowań i zwyczajów znam ze słyszenia i czytania… zdecydowana większość to dla mnie potwarz i jawna obraza, a druga jest po prostu… zakazana. Lepiej nie chodzić ze mną na bale. Chyba, że mam mentora u boku co mi wszystko tłumaczy.
- Są czasem organizowane potańcówki - przyznała traperka. - Na które niektórzy z myśliwych chadzają, jeśli im się poszczęści w łowach, ale masz rację… to nie bale.
- Nie znam waszych tańców… w dodatku, by z kimś zatańczyć… musiałabym go dotykać, a do tego nie jestem przyzwyczajona w miejscach nazwijmy to… publicznych - stwierdziła smętnie panna z Gorących piasków.
- Jakie to miejsca na ciele są publiczne? - zapytała tropicielka, błędnie rozumiejąc nauczycielkę.
- Żadne? - Zdziwiła się Paro, drapiąc ponownie po policzku. - Nie ważne… po prostu… poszłabym z chęcią na bal… czy cokolwiek innego, ale nie nadaje się, jeszcze nie teraz. Odpoczęłaś? - zmieniła temat wyraźnie szykując się do wstania.
- Nie. Nie… jeszcze mnie nogi bolą - zełgała pospiesznie ucząca się na damę.
- Och… no dobrze, chyba jeszcze wytrzymam - odparła spolegliwie jej nauczycielka, siadając na ławie okrakiem i opierając się całymi plecami o ścianę, przymknęła nieco oczy.
- Taka męcząca ze mnie studentka? - spytała żartobliwie Gamnira.
- Nie… głodna jestem. - Zaśmiała się cicho bardka. - I w nocy bardzo… bardzo mało spałam.
- Jeśli zgodzisz bym poszła na bosaka, to poniosę cię na barana do tej karczmy - spróbowała targów druga z panien.
- Idziesz w butach a ja na własnych nogach, nie dyskutuj ze mną. Piękno boli, więc lepiej się przyzwyczajaj. - Chaaya była nieugięta i zimna jak lód… lub ściślej mówiąc, jak Laboni, dla swojej uczennicy. - Masz chwilę, by się przygotować mentalnie.
- Piękno… może w twoim wydaniu. Masz nóżki jak gałązki, a ja jak drewniane bale - prychnęła ponuro wielkoludka.

- Czy to miał być komplement? - spytała rozbawiona tancerka, której chyba nie za bardzo przypadło do gustu przyrównywanie jej kształtnych ud do… gałązek.
- Komplement? - Zaczerwieniła się jak burak myśliwa, wzrokiem wodząc po okolicach nóg mentorki. Miało się wrażenie, że ta sugestia nieco… pomieszała tok myślenia tropicielki. - Kom… komp… komplementami obdarzają się kochankowie, prawda? Ja… tyllko… porównałam… bo wiesz… ja uważam, że masz bbbardzo… no… piękne i podniecające nogi…. żywe dziełka sztuki… ale ttto stwierdzenie… faaktu. Nie komplement!
- Stwierdzenie faktu również może zostać odebrane jako komplement… no chyba, że nie chcesz - odparła spokojnie dziewczyna z pustyni uśmiechając się ciepło, po czym po krótkim namyśle kontynuowała. - Nie uważam, by komplementowanie należało wyłącznie do sfery kochanków… komplement to pochwała, tyle, że nacechowana także pewną dozą uczucia… to uczucie nie musi być miłością, to może być także czysta sympatia. Przyjaźń - wyjaśniła. - Mój niewolnik zawsze mi mówił, że mam idealne uszy. Nie podlizywał się swojej pani, bo i nie musiał, a podrywać nie podrywał, bo wolał mężczyzn… plus… no proszę cię, mogę mieć ładne oczy, uśmiech, nogi, ręce… ale uszy? Jemu się jednak podobały, lubił przymierzać mi kolczyki i robić fryzury, które odsłaniały jego faworytów. To miłe słyszeć czasem komplementy… być docenionym za coś, o czego “pięknie” nawet się nie zastanawiałaś.
- Ale nogi to w moim przypadku drażliwa kwestia - odparła niemrawo Gamnira, wyraźnie zawstydzona i machnęła ręką. - Nieważne… założę te buty do tortur i możemy iść już… szybko.
- Dlaczego drażliwa? - zdziwiła się bardka. - To tylko nogi, nawet jeśli masz słabość do tej części ciała, to nie musisz się tego wstydzić. - Złotoskóra wstała z miejsca i wyszła zza stołu, gotowa zostać poręcznym “wsparciem” dla kuśtykającej koleżanki.
- Ale to słabość… taka no… intymna… i to nie tylko do męskich… do kobiecych też… nawet bardziej do kobiecych. Bo nogi męskie rzadko są zgrabne - odparła zawstydzonym głosem tamta.
- Hmmm… rozumiem - stwierdziła polubownie Kamala. - Ale wiesz… nawet jeśli jest to twoja słabość… to wcale nie oznacza, że gdy kogoś za nią komplementujesz to się… odsłaniasz. Nie musisz się wstydzić.
- No pewnie masz rację - odparła traperka, opierając się na tawaif podczas chodzenia. - Gorzej, że czasem takie komplementy… przywołują do mej głowy różne myśli.
Zaśmiała się głośno. - Tym bardziej, że nie mam wielu znajomych z tak ładnymi nogami jak twoje, nawet wśród kobiet.
- Tak… komplementy to zawiła sprawa, użyte w odpowiednim czasie i miejscu działają cuda lub przeciwnie. No dobrze… teraz popatrz, prawą nogę wyciagasz przed siebie i stawiasz ją przed sobą… praaawie na równi ze stopą lewej nogi tylko jeszcze troszkę w bardziej w lewo. - Dholianka skorzystała z okazji, że gdy obie znalazły się na ulicy i pokaźniejszej przestrzeni, postanowiła nauczyć ją chodzić, kołysząc biodrami. - Potem lewa przed prawą ale bardziej po prawo. Widzisz… idziesz takim zygzakiem ale po linii prostej, wtedy zaczynasz się kołysać.
- Acha... - odparła niemrawo kobieta, naśladując polecenia kurtyzany. Szło to jej niezgrabnie, ale widać było, że da sobie z czasem radę. Praktyka wszak czyni mistrzem.
- To działa także na chodzenie w normalnych butach… - dodała czupurnie tancerka, izaśmiała się psotliwie.
- Jak rzucisz te szczudła w cholerę, dalej możesz chodzić jak powabna dama. - Objąwszy uczennice w pasie, powoli prowadziła ją do najbliższej przystani z wolnymi gondolami.
- Mam wrażenie, że jestem niedźwiewicą obejmującą sarenkę. Ale jesteś drobniutka. - Zachichotała cicho Gamnira, a Chaaya miała wrażenie, że te słowa nie miały paść z jej ust. Że powiedziała swoje myśli na głos, gdy docierały do łodzi.
- Niedźwiedzice są podobno nie tylko waleczne, ale i bardzo troskliwe i delikatne - napomknęła ezgotyczna ślicznotka, wchodząc na pokład jednej z łupinek i wydając predyspozycje.
- Do “Poranku Nieumarłych” poproszę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-06-2018, 22:44   #164
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kilka chwil później nauczycielka i uczennica pojawiły się nowym przybytku. Ten był głównie pełen mężczyzn, ale znalazło się też i kilka kobiet. Stroje ich świadczyły o bogactwie i ekstrawagancji, najczęściej albo o jednym, albo o drugim. A choć uroda Chaai robiła wrażenie na bywalcach przybytku, to większość z nich była o tej porze zbyt wymęczona przez skutki nocnego imprezowania, że obie dziewczyny nie musiały się martwić zaczepkami.
Z kuchni tej dość dużej karczmy dla średniozamożnych dochodziły zapachy jajecznicy i smażonych pomidorów.
Bardka od razu zapaliła się i rozemocjonowana na myśl o smacznej strawie. Najwyraźniej była bardzo głodna lub po prostu była łakomczuchem. Gdy tylko zostawiła podopieczną w bezpiecznych objęciach krzesła, sama szybko czmychnęła pod bar, by zamówić sobie posiłek, składający się z “przystawki”, “dania głównego” i “deseru”. Jak tylko doszła do karczmarzem do konsensusu i opłaciła swoje żądania, wróciła do stołu z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym rozsiadła się dumnie na przeciw tropicielki i popatrzyła jej w oczy.
- O matko… zapomniałam o tobie… jesteś pewna, że nic nie chcesz? - zmartwiła się na pokaz tawaif, blednąć nieznacznie gdy dotarło do niej jaki nietakt uczyniła.
- Głód wyostrza zmysły i czyni bardziej skupioną na łowach. Nie martw się więc… najwyżej skubnę coś z twoich talerzy - odparła z drapieżnym uśmieszkiem Gamnira.
- Pfff myślisz, że się z tobą podzielę? - odparła z udawaną, a może i nie, wyższością egzotyczna piękność.
- Po moim trupie - syknęła. - Nie dam ci nawet okruszka. Jedzenie jest moje i tylko moje!
- Jak tak dużo jedzenia ma się zmieścić w tak filigranowym ciałku? - Łowczyni zdawała się być bardzo zdziwiona.
- Jak się popieści to się wszystko zmieści - stwierdziła kąśliwie tancerka, uśmiechając się jak wredna lisiczka. - A poza tym to się rozejdzie… to tu, to tam. Muszę ‘dbać’ o linię. - Klepnąwszy się w udo, zaśmiała się perliście.
- Jak takie księżniczki jak ty dbają o linię? - zadumała się myśliwa. - Przecież masz wielbicieli na skinienie małego paluszka. Nie musisz robić nic, jeśli chcesz. Tylko rozdawać uśmiechy i mgliste obietnice mężczyznom dookoła siebie.
Miała dość “dziwne” wyobrażenia na temat pięknych kobiet.
- Co mają wielbiciele do mojej linii? Zresztą nieważne. Moim sekretem jest jedzenie kiedy chcę i co chcę. Przy dużej ilości gimnastyki tłuszczyk rozkłada się równomiernie po całym ciele - mruknęła Dholianka, przyglądając się swoim paznokciom u dłoni. - Ostatnio strasznie schudłam, brzuch mam zbyt płaski i piersi za małe, muszę trochę nad sobą popracować.
- Acha… - Traperka zerknęła krytycznie na swoje i omawiane piersi, przyglądając się im z uwagą. - Rzeczywiście… moje są większe, ale za to bardziej… twarde. Ja w ogóle twarda i żylasta jestem.

Tymczasem pod nos kurtyzany trafił pierwszy ze smakowitych posiłków, dwa jajka na miękko w drewnianym kieliszku udającym... beczkę.
Złotoskóra panna zabrała się za obtłukiwanie skorupki.
- Są większe, bo i ty jesteś większa, a są twarde, bo zamiast tłuszczu masz w nich mięśnie… jedz więcej i módl się, by poszło w cycki - stwierdziła ślicznotka, zajadając się płynnym żółtkiem.
- A na co mi większe cycki? W zbroję się nie zmieszczę - odparła filozoficznie Gamnira, drapiąc się po pokrytym bliznami policzku. - Ten twój podopieczny, wie na co się pisze? Nie będę się z nim cackać. Bagna są niebezpieczne i bezlitosne. Takoż i ja.
- Mój brat i ja jesteśmy całkowicie inni, nie martw się, dogadasz się z nim… - Chaaya skończyła jeść jedno jajko i zabrała się za drugie. - A w zasadzie to… mało będziecie mieć okazji do rozmów, on woli obserwować, zwłaszcza jeśli kogoś nie zna.
- Nie idzie obserwować, tylko wykonywać polecenia - odparła myśliwa ze śmiechem. - Czeka go tygodniowa niewola.
- Jest też pomocny - oceniła bardka, oblizując łyżeczkę.
- To się dopiero okaże… bagna to brud, smród, wilgoć, pijawki… i podobne im atrakcje - odparła z uśmiechem łowczyni, nie przeszkadzając Paro w posiłku.
- Neron lubi jeść pijawki, jakkolwiek by to nie brzmiało. - Smocza Jeźdźczyni pochłonęła drugą porcję w równie zastraszającym tempie co pierwszą i rozejrzała się niespokojnie za obsługą, wyczekując kolejnego dania.
- Nie on jeden. Ale tak się akurat składa, że to raczej pijawki będą jeść jego - zripostowała jej koleżanka z uśmiechem.
- Lubisz jeść pijawki? Na pewno się ucieszy, że macie wspólny temat. - Druga dziewczyna brzmiała na nieco uspokojoną tym faktem, ale pełne niewyartykułowanej pretensji i zwierzęcego głodu, nadawało jej drapieżny wygląd.
- Pieczone… - skinęła głową kłusowniczka. - Insekty i skorupiaki na bagnach bywają duże i tłuste. Szkoda ignorować takie posiłki.
- Pieczonych chyba jeszcze nie jadł, wszystko przed nim jak widzę. - Zamyśliła się na chwilę tancerka, po czym spytała ostrożnie.
- Widziałaś kiedyś borsuka?
- Borsuka? Tak… widziałam. Nawet kilka rodzajów. Dobre futra, ale trzeba daleko się oddalić od miasta, by zapolować na nie. - Zamyśliła się zaskoczona traperka, podpierając podbródek dłonią.
- Czemu pytasz?
- Ja nigdy nie widziałam borsuków… jestem ciekawa jak wyglądają, jakie dźwięki wydają, co lubią, a czego nie… to dość osobista sprawa - wyjaśniła tajemniczo Kamala.
- Z tego co wiem… każdy mag, nawet początkujący, może chyba takiego borsuka przywołać z magicznych światów. Dość łatwo więc możesz zaspokoić swoją ciekawość. - Zastanawiała się głośno niedoszła madame. - Tylko nie oczekuj wiele. To nie kolorowe pawie… to takie… duże ni to krety, ni to łasice o czarnobiałych zazwyczaj pyskach.
- Nie znam żadnego maga na tyle dobrze, by mi takowego przywołał, ale może znajdę jakiś obrazek w książce o tutejszej faunie? Byłoby miło… a jakie one są? Są przyjazne czy agresywne? Co jedzą? - naciskała orzechowooka, myślami będąc przy malutkim Jarvisie… Rhaghagu.
- Drobne zwierzęta, gryzonie, owady… to co przy ziemi. Małe ptaki. Nie są szczególnie niebezpieczne, ani agresywne. No chyba, że chcesz je upolować. - Przypominała sobie tropicielka. - Gawran może jakiegoś mieć na sprzedaż.
- A kto to taki? - dopytywała się uparcie Sundari, ponownie omiatając niespokojnym spojrzeniem tawernę. Jednakże nie znajdowała powodów do zmartwień, gdyż większość tutejszych bywalców nie miała sił, by być groźnymi lub natrętnymi. Zbierali siły na wieczór i tylko ober się spóźniał.

- Gawran jest łowcą żywych stworów i układa je pod różne role. Tresuje na strażników, pomoc przy łowach i tak dalej. Zawsze ma kilka bestyj w swoich klatkach. Także tych pospolitych - wyjaśniła jej rozmówczyni.
- A gdzie go można spotkać? Może się do niego wybiorę, faktycznie lepiej będzie jak zobaczę prawdziwego borsuka, a nie tylko rysunek… - Rozmyślała na głos tawaif, obdarzając kelnera bazyliszkowatym spojrzeniem, kiedy znowu mijał ich stolik a nie przyniósł jej kolejnego dania.
- Ma swoją siedzibę, tuż na obrzeżach miasta... tego żywego miasta. Klatki ze zwierzętami oznaczają swądek - usłyszała w odpowiedzi.
- Co to swądek? - drążyła temat skołowana złotoskóra.
- No… śmierdzi tam u niego. Mokrym futrem i odchodami. Możesz nauczyć niedźwiedzia tańczyć, ale nie załatwiać do kuwety - wyjaśniła uczennica w najmniej odpowiednim momencie, bo przy lądowaniu kolejnego posiłku przed tancerką.
- A to coś złego? - Chaaya jakby zamieniła się rolami, bo teraz to ona o wszystko pytała i najwyraźniej jej ciekawość w przeciwieństwie do Gamniry, nie miała końca.
Uśmiechnąwszy się jak triumfujący chochlik, chwyciła za nóż i widelec, po czym zabrała się za krojenie wielgaśnych grzanek z… jajkiem w koszulce, pomidorami, bazylią i awokado.
- Niektórym to przeszkadza. Na pewno nikt nie chce mieszkać w pobliżu źródła smrodu. - Wzruszyła ramionami tropicielka, przyglądając się z podziwem pochłaniającej posiłek przyjaciółce.
- Mmm… na frafde dofre, nie fcesz zamófić? - zmieniła temat Kamala z wypchanymi policzkami jak u małego gryzonia. Dzióbnęła ostrzem noża jajko z którego rozlało się złociste żółtko. Widok ten musiał być dla niej wielce satysfakcjonujący, bo zarumieniła się i prawie zakrztusiła przy przełykaniu.
- Rany… jaka ja byłam głodna, wczoraj mało jadłam, w nocy się mocno napracowałam, a to rozwodnione wino tylko mi apetyt wzmogło… uf…
- A co ty robiłaś w nocy? Przedstawienie odstawiałaś w jakiejś karczmie? - zapytała się łowczyni.
- Tak… prywatny pokaz dla pewnego jegomościa, a ty? - Dziewczę z pustyni było tak szczęśliwe, że dostało co jeść, iż na chwile zapomniało gdzie było i z kim rozmawiało.
Speszyła się nieznacznie, gdy dotarło do niej, jakie faux pas popełniło, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Ja spałam. W łóżku. W swoim łóżku. - Z jakiegoś powodu znajoma uznała, że musi to bardce sprecyzować. Zamyśliła się na chwilę i spytała.
- Tańczysz na prywatnych pokazach? Musisz być naprawdę dobra w tym fachu. Ile bierzesz za taniec?
- Do mistrzów mi daleko… ale tak, śpiewam, tańczę, gram na instrumentach, recytuję poezję, także słucham, znam się na wielu tematach dlatego też potrafię podtrzymywać i inicjować rozmowy, opanowałam kilka języków, więc mogę być tłumaczem i savoir vivre nie jest mi obcy… umiem się zachować, choć… raczej w krajach bardziej… pustynnych. Co do ceny… cóż, to wszystko zależy gdzie, kiedy i dla kogo tańczę. Kto tam będzie i jak muszę się do owego spotkania przygotować. Dwadzieścia tysięcy sztuk złota to cena wyjściowa, nie za mało nie za dużo… pozwala na zakup wszystkiego co potrzebne do pokazu, starcza na opłacenie sług i zostaje trochę na przyjemności. - Sundari wróciła myślami do wspomnień, w miarę szczęśliwego, dorastania w zamtuzie. Na rozlanym żółtku zaczął tworzyć się kożuszek, ale kobieta tego nie zauważyła, rozgniatając widelcem warzywa na papkę. - Tak… myślę, że za tyle mogłabym tańczyć… ale to nie ja ustalałam ceny tylko starszyzna, ichnie byłyby nieco wyższe…
Traperka gwizdnęła z zachwytem.
- Sporo… musisz więc być bardzo bogata. Ty i twój brat.
- Byłam… majątek zostawiłam za sobą, a mój brat nie ma przy sobie ni złamanego miedziaka, jakoś nigdy nie przejawiał do niego zainteresowania… do złota znaczy się… i pracy, za to książki lubi czytać - odparła tawaif.
- Ale wczoraj wystawiałaś przedstawienie. Za dwadzieścia tysięcy… - przypomniała jej łowczyni z uśmiechem. - Tylu monet na raz nie widziałam w całym swoim życiu.
- Wystawiłam… ale dostałam jedynie uśmiech. Tyle mi do szczęścia wystarcza - mruknęła wesoło Dholianka i mrugnęła porozumiewawczo do koleżanki. - Niestety moje życie w La Rasquelle jest o wiele bardziej prozaiczne niż ci się wydaje… chodzę po ruinach i znajduje rzeczy, które potem sprzedaję.
- Tylko uśmiech? - zdziwiła się łuczniczka. - Powinien cię wielbić na kolanach, ustami całować i pieścić twoje łydki i uda... - odparła energicznie, przerywając nagle wypowiedź… Otworzyła szeroko usta i oczy, zaczerwieniła się na policzkach i odwróciła oblicze, zakrywając dłonią twarz.
- Wiesz… może i nie dostałabyś dwudziestu tysięcy, ale są w La Rasquelle kabarety i teatry, które mogłyby zapłacić ci za taniec i grę na instrumentach - dodała.
- Może kiedyś się w jakowymś zatrudnię, jeśli Jarvis mi pozwoli lub zmusi nas do tego sytuacja finansowa… na razie nie muszę pracować. Zresztą… ja i brat jesteśmy aktualnie na usługach pewnego… nazwijmy go Starcem. Szukamy dla niego pewnej istoty, więc nie mogę za bardzo się dystraktować. - Skończywszy posiłek Paro rozparła się na oparciu krzesła i pogładziła się po brzuchu. Nie wyglądała na taką co by była zaskoczona słowami rozmówczyni… w ogóle nie wyglądała na taką jakby je w ogóle usłyszała. Być może była miła i nie chciała dodatkowo zawstydzić swoją reakcją wstydliwej ‘uczennicy’, a może cały ten wywód spłynął po niej jak woda po kaczce, gdyż słyszała wiele temu podobnych.
- Aaaacha… albo kupiecka arystokracja, albo wampir... tak czy siak, uważaj. Płacą dobrze, ale potrafią rzucić na pastwę wrogów przy pierwszej okazji. Zawsze patrz na drobny druczek przy kontraktach - poradziła naiwnie myśliwa, rada z sytuacji “wybrnięcia” z kłopotliwej rozmowy.
- Będę się miała na baczności - obiecała skwapliwie kurtyzana, nie dając po sobie poznać, iż to na nią trzeba było uważać podczas zawierania wszelakich umów, a nie na odwrót.
Tak czy siak, troskliwość Gamniry, była “słodka” i przyjemnie się na nią patrzyło.
- Hmmm nie dałam ci chyba za dobrego popisu jak powinna jeść dama, co? - spytała na koniec.

- No… nie wyglądało to zbyt… savrivrowo… - ostatnie słowo sprawiło pobierającej nauki pannie wyraźny kłopot.
- Ech… na pewno nie baw się jedzieniem tak jak ja… nie tykaj go, nie dziób i nie memłaj… nie jedz za szybko, ale i nie za wolno… spokojnie, nie zachłannie, w małych ilościach. - Chaaya poczęła tłumaczyć nudną i nikomu nie potrzebną sztukę posilania się, która odbierała, wedle jej zdania, całą przyjemność z jedzenia. Kiedyś podobną lekcję odbywała z Janusem, tylko, że to ona się wtedy uczyła…
W Pawim Tarasie Laboni postarała się o stosowne wykształcenie wnuczki od najwcześniejszych lat. Dziewczyna potrafiła jeść jak biali, ale nigdy tego nie robiła… bo i z białymi prawie w ogóle nie miała do czynienia. Praktyki więc nabyła u starego rycerza, który wychowany inną szkołą, dorzucił trzy grosze do tego co wpoiła jej babka.
Wyszedł z tego niezły miszmasz, że do dziś bardka ma awersję do posługiwania się nożem i widelcem.
- Brzmi jakbyś nie lubiła jeść w ten sposób. Czemu w ogóle się tak je, skoro to odbiera przyjemność posiłkowi? - skwitowała ten wykład jej słuchaczka.
- To ja ciebie mogłabym się spytać… - odparła Dholianka. - ‘My’ nie jadamy sztućcami i nie używamy obu rąk tylko jednej. Ale to chyba… kwestia higieny. Na pustyni trudno o wodę, więc nie można byłoby myć naczyń… nasze talerze są płaskie i gładkie… gdy wytrzemy chlebem sos, zostawiamy resztki na słońcu i przecieramy całość piaskiem. Oczywiście… biedni tak robią, oraz podróżnicy, wyższe sfery stać na zużycie drogocennej wody.
- Mnie nie możesz… ja nie jestem wydelikaconą ślicznotką z wyższych sfer. Ja się uczę… od ciebie - przypomniała jej “dzikuska” uśmiechając się szeroko.
- Ale przez całe życie posługujesz się widelcem lub łyżką, a ja nie - przypomniała jej tancerka i rozejrzała się za kelnerem, najwyraźniej nadal będąc głodną. - Same utrudnienia… kiedyś Janus… mój… przyjaciel, bardzo bliski, coś na kształt starego wujka, pokazał mi jak się je na królewskim dworze z ziem z których pochodzi. Czy ty rozumiesz, że obok talerza były trzy noże z lewej strony, trzy widelce i łyżka z prawej oraz dodatkowo nad talerzem mała łyżeczka i mały widelczyk? W dodatku każdy z noży był do czego innego. Do ryby inny, do mięsa inny, do pieczeni inny, do sałatki inny, do chleba inny, do masła inny... w głowie się nie mieści, przecież wystarczy jeden ino ostry!
- Ja używam noża… czasem łyżki do zupy. Widelce… raczej unikam tych ustrojstw - odpowiedziała Gamnira, nachylając się do nauczającej ją, jakby powierzając sekret. - Raz użyłam, na tyłku bufona, który próbował mnie nająć w taki sposób jakby robił mi przysługę. Ale nie wiem czy wbiłam właściwego widelczyka. Ten twój Janus... jakiego zalecałby wykorzystać w takiej sytuacji?
- Do dziczyzny… dwa długie i ostre szpikulce, wchodzą bez problemu nawet w najbardziej łykowaty zadek - mruknęła tajemniczo złotoskóra kobieta, uśmiechając się dwuznacznie. Kto wie, może mówiła to z własnego doświadczenia?
- No… a tak zmieniając temat, to jakie masz plany na dzisiaj? - dodała pogodnie, jak gdyby nigdy nic.

- Miałyśmy ćwiczyć chodzenie i tańczenie. Potem mam trochę dziczyzny do wędzenia i trochę skór na sprzedaż, a potem… nic, by pasowało takiej delikatnej ślicznotce. - Zamyśliła się w odpowiedzi tropicielka.
- Tańca to ja cię dzisiaj nie nauczę… ledwo chodzisz, zabiłabym cię na parkiecie, ale nic straconego… na każde nasze spotkanie zakładaj te buty, ostatniego dnia może damy radę coś wskórać z twoim pląsem. - Zaśmiała się radośnie Kamala, licząc coś na palcach. - Na co masz jutro ochotę? - spytała po chwili.
- Na miło spędzony czas? Przyznaję, że te całe zmiany jakimi mnie poddawałaś są trochę stresujące. Nawet wizyta w saunie… - Gamnira zerknęła w dół na swoje nogi. - Mam wrażenie, że trochę moje życie ostatnio się pokomplikowało. Zaczęłam… patrzeć na nogi… innych kobiet.
- Ach… jest tu na co popatrzeć. Niektóre z dam noszą bardzo krótkie spódnice - stwierdziła żartobliwie, a może z przekąsem, tancerka. - Podobają ci się inne kobiety? W takim… sensie… no wiesz. Czy chciałabyś ich dotykać tak jak dotykasz mężczyzn będąc z nimi? - zaczęła łagodnie, zastanawiając się jednocześnie, jak delikatnie pociągnąć ten trudny temat.
- No właśnie… nie wiem… Przedtem nawet nie brałam tego pod uwagę. Takiej możliwości. Teraz… zazwyczaj nie, tyle, że czasem… zdarzają się krótkie chwile, gdy nie jestem tego pewna. Czasami kusi, by… - Myśliwa machnęła dziwacznie ręką, dodając. - Ale tylko czasami. Poza tymi chwilami, pocałowanie kobiety… ani mnie ziębi, ani grzeje. To wszystko przez tą piekielną słabość do zgrabnych nóżek.
- Może jesteś po prostu ciekawa jakby to było gdyby? Ciekawość to nic złego, tak samo jak poszukiwanie odpowiedzi - prawdy, jakkolwiek trywialna by ona ci się nie wydawała. Potrzebujesz czasu na przemyślenia… na decyzje… na próby podjęcia jakichś decyzji - kroków na przód. - Stwierdziła spokojnie kurtyzana, uśmiechając się łagodnie.
- Może… w każdym razie, nie jest to sprawa jakoś szczególnie ważna. Nadal mogę mieć męskich kochanków z szerokimi torsami i buławami w spodniach. To się nie zmieniło. - Podrapała się po czuprynie traperka. - Może pokażesz mi… nauczysz jak się bawią damy? Tyle, że żadnej golizny, żadnego taplania się w błocie i żadnych twoich gołych nóżek. Dobrze?
- Jutro możemy pójść do wróżki, co by nam powróżyła z kart, a później możemy iść… na ruchome obrazki, albo do operetki, och i koniecznie jakaś droga tawerna z żywą muzyką albo poezją, co ty na to? - Chaaya była rada, że zeszły na inną rozmowę. Nigdy nie była dobra w tak zwanych tematach “tabu”. Miała rozkładać nogi, a nie radzić… przynajmniej nie w tej kwestii.
- Tylko jak wywróży nam romans to… albo się zaczerwienię albo walnę ją w gębę. Albo jedno i drugie - zadeklarowała wojowniczo uczennica, po czym speszona dodała. - To znaczy romans między nami, bo ty już masz kochanka, a ja… nie mam ochoty próbować, mimo że… - znów zerknęła na nogi bardki. - …mimo moich problemów.
- Och, ale nie krępuj się… jeśli cię zdenerwuje, wal tak by od razu zabić. - Uśmiechnęła się złowieszczo Smocza Jeźdźczyni i zamachała na obsługę, zniecierpliwiona czekaniem na trzeci posiłek.
- To prawda… mam kochanka i nie prędko mi, by go zmieniać, dodatkowo kobiety mnie nie interesują. Spałam z kilkoma, ale nic poza tym… ot, zabawa. - Wzruszyła ramionami.
- Och… zabawa… - Zaczerwieniła się kłusowniczka, gdy tymczasem w końcu przyniesiono tancerce upragniony deser.
- To gdzie idziemy potem? - zapytała jedzącą nauczycielkę.
Złotoskóra rzuciła się jak harpia na wieżyczkę z puchatych naleśników, polanych złotym miodem, ale w ostatniej chwili powstrzymała się od żarłoczności i z wyrazem bezgranicznego cierpienia, zabrała się za powolne krojenie z dumnie podniesioną głową.
- Możemy się przespacerować gdzieś? Albo przenieść się do jakiegoś baru z dobrym alkoholem. Musisz potrenować, ale jednocześnie nie wolno przesadzić, bo jutro nie będziesz w stanie chodzić nawet na bosaka.
- Jestem za barem z dobrym alkoholem, z dużą ilością dobrego alkoholu. Ale ty będziesz piła ze mną? - zapytała zaciekawionym tonem wielkoludka.
- Nie mogę za dużo pić, bo muszę jeszcze coś załatwić na mieście, ale jednego drinka lub dwa czemu nie - odparła bardka wesoło.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-06-2018, 14:47   #165
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Bar do jakiego trafiły nie pasował do ubrań jakie miały na sobie i widok dwóch dziewcząt, wywołał lubieżny rechot tamtejszych bywalców. Niemniej Gamnira, jak tylko sama stanęła na nogi, od razu walnęła z pięści jednego ze śmiejących się mężczyzn, rozkwaszając mu nos i powalając na podłogę. To uspokoiło resztę.
- Co podać? - spytał chudy starzec, przyglądając się obu podchodzącym do kontuaru kobietom.
- To co zwykle Snarkie… to, że mam kieckę, nie oznacza, że żołądek też zmieniłam - odparła łowczyni, a gospodarz spojrzał na bardkę pytając
- A co dla ciebie panienko?
- Coś kolorowego i słodkiego. - Ta odparła spokojnie, choć w środku była przerażona nie na żarty zaistniałą sytuacją. Dobrowolne wchodzenie do tego typu mordowni, było, dla takich jak Chaaya, niemal jak samobójstwo.
- Cosik kolorowego i słodkiego. Nalewki… jakieś konkretne? - dopytywał się niewzruszony karczmarz.
- Daj którąś z kwiatowych… te na miodzie… i wzmacniane - wyjaśniła tropicielka.
- Jasne… - Mężczyzna ruszył zgarbiony, przynieść zamówienie, a w tym czasie tawaif mogła się rozejrzeć po barze… a raczej dużej szopie szkutniczej, zaadaptowanej na bar. Kiedyś musiały tu stać i suszyć się gondole. Teraz stały stoliki i ludzie, których suszyło pomiędzy przerwami w piciu.

- Często tu przychodzisz? - spytała w końcu Dholianka, szybko rezygnując z przyglądania się tutejszej “faunie i florze”, by przypadkiem nie zarobić w twarz.
- Nie… boisz się, że ktoś cię napadnie? - Była słodka w swej naiwności, zwłaszcza, że popis umiejętności koleżanki jeszcze chwilę temu mogła podziwiać. Niemniej myśliwa była kobietą i nie ważne jak męską się zdawała, tancerka nie potrafiła wyzbyć się przeświadczenia, że samotna kobieta potrzebuje… opieki.
- Wielu z tych ludzi znam z imienia i nazwiska… także z imienia ich żony. A jeśli już ktoś mnie napada, to… mam darmową rozrywkę w postaci obijania ich buziek - odparła wesoło traperka i wzruszyła ramionami. - Zwykle tacy napastnicy są zbyt pijani, by stanowić dla mnie zagrożenie, bo na moją urodę nikt się nie połasi, a i na bogatą nie wyglądam... A i nie martw się. Pod moją opieką nic ci tu nie grozi.
Paro już chciała zuchwale odpowiedzieć, że nie spotkałoby ją tu nic nowego, czego już nie przeżyła, ale w rezultacie stwierdziła, że może raczej nie powinna poruszać tego tematu. Dlatego go zmieniła… troszeczkę.
- Czy twój tata też tu przychodził?
- Tak. Mój tatko tu przychodził, także wraz ze mną. Był dobrym myśliwym. Najlepszym jakiego znałam. Wszystkiego mnie nauczył. Niestety to, co przekażę twojemu braciszkowi, to tylko podstawy podstaw. Ale sama wiesz o tym dobrze, jak niewiele zdołasz mnie nauczyć przez te siedem dni. Jak wiele nauki przede mną - odparła z ciepłym uśmiechem łowczyni. - Jak wiele mogłabyś mnie jeszcze nauczyć. A nie zdążysz.
Kurtyzana zastanawiała się dłuższą chwilę, jakby musiała przetrawić informacje jakie usłyszała. W rzeczywistości jej myśli uciekły daleko wstecz i krążyły gdzieś nad mężczyznami, którzy mogli być jej ojcem.
Jak to jest mieć ojca, z krwi i kości, który… po prostu jest przy tobie? Kamala nigdy nie poznała swojego taty. Tak samo jak swojego dziadka… i wujków… Jej jedynymi mężczyznami w życiu byli klienci i słudzy.
Gdy była malutka i jeszcze bardzo, bardzo niewinna, tęskniła za szerokimi ramionami, które uniosą ją pod niebo, za uśmiechem, który poprawi jej humor, za głosem, który uspokoi, pocieszy.
Jak to jest mieć ojca..?
Dziewczyna bardzo chciała poznać odpowiedź na to pytanie, chciała poznać tego, dzięki któremu teraz stąpała po ziemi. Być może okazałby się łotrem i zawiódłby wszystkie jej oczekiwania, ale przynajmniej nie czułaby się wyrwana z kontekstu, wybrakowana.
- Mój brat to samouk, gdy pokażesz mu co i jak, sam później dojdzie do perfekcji swoją ciężką pracą - odparła łagodnie, powracają na chwilę do dziupli w której były i podpierając się łokietkiem o blat, wczesała palce we włosy. - Pytanie, czy ty dasz sobie radę, gdy mnie już nie będzie przy tobie?
- Nie stanę się taka śliczniutka, zgrabniutka i nie zyskam tak kuszących nóżek, ale… możliwe stanę się bardziej… kobieca - oceniła po chwili namysłu Gamnira, dodając pół żartem pół serio. - Albo odszukam cię i spróbuję wykupić kolejne lekcje.
- Wygląd to tylko dodatek, najważniejsze to to jak sama siebie postrzegasz w głowie - mruknęła złotoskóra, pukając się opuszkami w głowę dla podkreślenia swoich słów. - Gdy zobaczysz w sobie kobiecość i staniesz się w niej pewna, inni to również dostrzegą.
- Ja widzę w sobie… że jestem silna. - Olbrzymka napięła dumnie muskuły prawej ręki i dodała z lisim uśmieszkiem. - Ale chcę żeby inni widzieli we mnie kobiecość, bo mężczyźni są dla takich kobiet jak ty… no szarmunanccy… pokazują miękkie podbrzusze. A ci którzy nie… na tych mam kopniaka w klejnoty koronne.
- To tak nie działa, ale w sumie czemu by nie spróbować, może ci się uda. - Zadumała się Sundari, nawijając pukielek na palec. - A w razie co wiesz gdzie mnie szukać… choć mentor ze mnie słaby, chyba.
- Nie przesadzaj. Myślę, że idzie ci bardzo dobrze. Na pewno nie gorzej niż mnie z twoim bratem. Też nikogo nie uczyłam. - Uśmiechnęła się kobieta, dodając z uśmiechem. - Poza tym gapię się na ciebie i może coś tak podłapię. Na przykład kochanka.
- W takim miejscu nawet nie waż mi się szukać - zagroziła tawaif z nieco nerwowym śmiechem. - W takich miejscach trudno o… cokolwiek poza mordobiciem.
- Hej… czasami pod tymi futrami, można znaleźć solidną kiełbaskę. Mało finezyjną, ale jednak… - odparła oburzona na niby tropicielka i zapytała łobuzersko, odbiegając nieco od tematu. - A złapana przez ciebie kiełbaska warta była kuszenia?
- Nie wiem czy byłaby solidna, ale na pewno zapchlona - odparła półszeptem Dholianka, wzdrygając się lekko, najwyraźniej nie chcąc nawet próbować się dowiadywać. - Wy biali i ta wasza… kultura - cedziła ostrożnie dalsze słowa, jakby żuła twardy kawał suszonego mięsa.
Na chwile umilkła przyglądając się sękom na blacie szynku, wspominając swe przeróżne zaloty do klientów.
- Nie wiem… - W końcu przyznała z bolesną szczerością i dziwnym ukłuciem w sercu, gdy dotarło do niej, że myślała nie tylko o tych co ją kupili, ale i o Ranveerze i Jarvisie.
- Wiesz… - Uśmiechnęła się myśliwa, spoglądając w oblicze bardki. - Jakbyś nie wiedziała, to byś się tak wcześniej nie rumieniła. Musisz przecież mieć powód dla którego masz jednego mężczyznę przy sobie. Musi być ważny z jakiegoś powodu dla ciebie.

- Umiem się rumienić na zawołanie… potrafię też płakać, wyglądać na zainteresowaną, mój śmiech jest bardzo przekonujący i nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy śpię czy nie… nie umiem jednak zrozumieć tego co mam w głowie - odpowiedziała bardzo cicho Chaaya, przesuwając spojrzeniem po gładkiej powierzchni baru, dostrzegając w niej coraz więcej zadrapań, pęknięć i wgnieceń. - Jedna Paro mówi mi… że było warto, ale druga zaprzecza, która ma rację? Nie wiem. Nie słucham ich obu tak jak i całej reszty.
- A ja ci teraz… zazdroszczę. Bardzo - odparła zawadiacko uczennica, przekazując swoje nauki. - Tatko mówił, że jak zobaczył mamę, to od tego czasu miał nawałnicę w głowie. Uczucia w nim szalały… i tak miał do końca jej życia. Był zakochany w niej. I ty chyba też jesteś. Zazdroszczę ci. Ja na swoją nawałnicę na razie czekam.
- Ile masz pór… ile masz wiosen? - spytała nieco zmęczona dziewczyna z pustyni, rada, że znalazła sposób na zmianę tematu.
- Będzie z dwadzieścia siedem? Chyba? - zaczęła liczyć na palcach tropicielka. - Mniej więcej.

“Stara dupa z niej… za stara na chłopa” oceniła wnikliwie Deewani, a Nimfetka jej przytaknęła.
“Stara, brzydka, głupia… bogatego nie usidli…”
“Biednego też… chyba, że pijanego” dokończyła Jodha.
“A tam gówno wiecie… poleci jakiś desperat na duże cycki, nauczymy ją dobrze ciągnąć i oboje będą zadowoleni” zadecydowała Umrao.
“Jeśli by ssała z taką siłą jak przywaliła temu nieborakowi, to bogowie chrońcie przed tą okrutną śmiercią.” Ada wtrąciła swoje spostrzeżenia, wzbudzając wredny chichot masek.
“Ale wy niemiłe, jadowite wręcz… ciekawe po kim to macie, bo na pewno nie po mnie.” Laboni skrzyżowała ręce pod bujnym biustem, cmokając jak bezzębny pies pokojowy.
“Może po ojcu…” burknęła chłopczyca obruszona. “Taaa… Na pewno to z jego strony… Starczy, że po matce mamy tę nieszczęsną płeć i zdzirowatość, więcej skarania nam nie trzeba.”
“Aćha, aćha! Gdyby nie matka i jej rozpustna oaza, nie zaszłybyście tak daleko jak zaszłyście!” wściekła się babka, że emanacje umniejszały wkładu w kształtowaniu Chaai.
“Czyli gdzie niby..? Popatrz… jesteśmy w jakimś jebanym rynsztoku gdzie nawet nie świeci słońce!” krzyknęła niepokorna dziewczynka.
“SSSha nie mów tak, damie nie wypada…” Seesha próbowała załagodzić sytuację, ale gdy w głowie zrobiło się cicho od panującego w niej napięcia, dziewczęta dosłyszały cichy szum… bardziej syk, jakby skądś ulatywała para.
Deewani od razu wiedziała do kogo ów syk należał i co właściwie oznaczał. To Starzec… rechotał gdzieś jak żaba, lecz Kamalasundari postarała się, by go dobrze… przytłumić.
“Dama srama… to wszystko jest do dupy... “ ucięła krótko obrażona, szybko umykając do przyjemniejszych części świadomości nosicielki.

- Najwyższa pora byś kogoś znalazła… - odparła z nową energią tancerka. - Jeśli do tej pory nikogo nie znalazłaś, to znaczy, że tu, gdzie szukałaś, go nie ma… trzeba ci zmienić środowisko… musisz wyruszyć na nowe tereny łowieckie… ot co.
- Ja… nie jestem pewna… - Teraz to myśliwa była wyraźnie zmieszana i opuściła głowę w dół. - …bo nigdy nie myślałam, żeby kogoś szukać na stałe. Ot czasem, gdy mnie nabierała ochota, albo za dużo wypiłam, to było coś przygodnego. Ale tak… na stałe?
- Nigdy nie szukałaś, ale jednak mi zazdrościsz… zdecyduj się moja droga, albo chcesz, albo nie… zresztą nie nakazuje ci znaleźć kogoś z kim będziesz mieszkać, pracować, sypiać i podróżować. Nie musisz się z tym kimś zrastać tyłkami i zabierać wszędzie tam, gdzie sama pójdziesz. - Tawaif złagodniała nieco, gdy zobaczyła nietęgą minę przyjaciółki.
- Wiesz… - zaczęła jeszcze raz, tym razem delikatnie. - ...to tak jak z szukaniem jagód w lesie… idziesz do lasu na spacer, na polowanie… wymyśl sobie swój powód... i znajdujesz krzaczki jagód, ale są one puste. Gdy wyszłaś na spacer, nie szłaś z podjętą decyzją, że chcesz szukać jagód, czy że masz na nie ochotę. Zobaczyłaś jednak krzaczki i czujesz, że chciałabyś zjeść miseczkę z leśnymi owocami. Zaczynasz więc przeszukiwać. Krzaczek po krzaczku, roślinkę po roślince, ale nic nie znalazłaś. Być może przyszłaś za wcześnie i jeszcze nie urosły, być może za późno, bo już wszystkie zostały zebrane. Postanawiasz zaczekać i zobaczyć. Przychodzisz codziennie i oglądasz krzaczki, ale nie ma na nich ani kwiatów, ani owoców. Dzień w dzień ta sama polanka. Czasem znajdujesz jedną jagódkę… suchą lub nadgniłą, ale nie smakuje ona tak jakbyś tego chciała… nie zaspokaja też twojej potrzeby zjedzenia całej miseczki tych owoców. Z cukrem… i śmietaną. W końcu starasz sobie wytłumaczyć, że w zasadzie to nie potrzebujesz jeść tych jagód i wracasz do siebie. Wtedy… spotykasz kogoś, kto je miseczkę świeżych leśnych owoców. A więc są! Gdzieś rosną, można je zdobyć.. Wiesz jednak, że tam gdzie byłaś ich nie ma…
Masz teraz dwie możliwości do wyboru. Wyruszasz do lasu na poszukiwania polany z krzaczkami na których jagody rosną, lub zostajesz w domu i starasz sobie wmówić, że wcale ich nie chcesz… bo przecież, gdy wyszłaś pierwszy raz na spacer nie myślałaś o jagodach i przez cały ten czas udało ci się obyć bez nich.
- Czy to będzie częścią nauki? Polowanie na mężczyzn? - zapytała cicho Gamnira, słuchając pilnie wykładu o jagodach.
- Możemy spróbować, ale nie tu… błagam cię - dodała zawadiacko Chaaya.
- To ty tu jesteś ekspertem łowieckim. Ty wybierzesz łowisko - rzekła dobrodusznie łowczyni.
- Pomyślę nad tym, pomyślę - odparła tajemniczo kurtyzana, uśmiechając się delikatnie.
- No i… powiesz… co trzeba… wymagać od kochanka w alkowie - dodała już bardzo cichutko i wstydliwie uczennica.
Obie kobiety czekała jeszcze dłuuuga droga w naukach...


Kamala pożegnała się z Gamnirą po dwóch kolejkach. Myśliwej nie jej. Bardka w swoim własnym tempie sączyła słodką nalewkę, która okazała się zbyt słodka jak na jej wybredne gusta, ale nie za mocna, więc przynajmniej się nie upiła.
Za to miała dobry nastrój, a przynajmniej tak się dziewczynie zdawało, gdy maszerowała chodnikiem wzdłuż długiego kanału.
Dzień nie zapowiadał się tak paskudnie jak myślała. Wprawdzie dalej było chmurno i szaro… i przewidywalnie… i nijako, ale dało się wytrzymać, pod warunkiem, gdy powstrzymywało się myśli od swobodnego krążenia po głowie. Wystarczyła odrobina skupienia…

- Przepraszam… przepraszam… halo… czy pani czeka na gondolę? - Jakiś głos, męski i niepewny wyrwał Dholiankę z zamyślenia. Dziewczyna zorientowała się, że stoi na pomoście i wpatruje się w czarną wodę, opływająca łódeczki. Jak długo tak stała?
Cóż… niemyślenie ma swoje plusy, ale myślenie o niemyśleniu jest za to bardzo… absorbujące.
- Właściwie… właściwie to tak, czekam na gondolę - odparła podnosząc spojrzenie na lekko otyłego mężczyznę. Chłopaka.
Był młody, chorobliwie żółty, o burzy prostych brązowych włosów, gdzie każdy kosmyk był innej długości. Lekko się garbił, a czarne oczy uciekały każdy w inną stronę. Opierał się o tykę, stojąc w prostej łupinie, bardzo starej i spracowanej, lecz solidnej.
- Dopiero przyuczam się do pracy… niedawno przybyłem do miasta, więc nie za dobrze znam jego topografię, ale biorę za przepływ bardzo mało i jestem uczciwy i porządny… - zapewniał nieznajomy, wyraźnie się pocąc ze zdenerwowania. Uśmiechał się, ukazując równie żółte co jego skóra zęby. Krzywe i niekompletne, lecz uśmiech ten był… przyjazny i prosty.
Tawaif uśmiechnęła się pokrzepiająco i przytaknęła głową.
- Nie szkodzi… - Sundari weszła na pokład i usiadła na ławeczce, po czym wytłumaczyła chłopakowi jak dopłynąć do baru „Pod rogiem i baryłką”.

Przeprawa odbyła się bez większych przeszkód. Otto, bo tak nazywał się gondolier, okazał się nieszkodliwym, zagubionym i wielce samotnym człowiekiem, któremu wiecznie nie zamykała się jadaczka. Tancerka nie tylko poznała ile ów osobnik ma lat, skąd pochodzi, jak się nazywa, co robił przed przybyciem, z jakiej rodziny pochodził, ilu miał braci, jak się ci bracia nazywali, co robili, jak się żony braci nazywały i dzieci, czego nie lubi, co lubi, jak mu się powodzi…
Złotoskóra kiwała głową, pomrukując, potakując, cmokając, wzdychając, uśmiechając się i od czasu do czasu nawiązując kontakt wzrokowy z bardzo miłym i przyjaznym… ale cholernie natrętnym przewoźnikiem.
Rzecz jasna nie pierwszy raz miała do czynienia z gadułą, który postanowił zwierzyć się jej ze wszystkiego co leżało mu na sercu, szkopuł tkwił w tym, że to zazwyczaj oni płacili jej za słuchanie… a nie na odwrót.
Gdy dopłynęli na miejsce, kobieta wyskoczyła z łodzi oddychając z ulgą i z ukrytym podnieceniem spojrzała na drzwi wiodące do karczmy. Czy Axamander będzie w środku?
- Była dla mnie pani taka miła, strasznie się denerwowałem, bo nie znam się na ludziach i bałem się, że mi pani odmówi, albo wyśmieje, albo nie będzie chciała zapłacić, na pewno panią bardzo zanudziłem, bardzo przepraszam, ale nie mam doświadczenia z wieloma klientami… w zasadzie z żadnymi… była pani moją pierwszą, wszyscy mnie jakoś unikali… ale może teraz zła passa została przełaman… - pytlował poczciwy chłopak, gdy Chaaya zastanawiała się, czy aby przypadkiem ten cały Otto nie był boską karą za złe potraktowanie Godivy.
- …nie musi pani nic płacić, ha, na mój koszt przejażdżka, oby się pani okazała szczęśliw…
- Słucham? - zdziwiła się tancerka, oglądając na swoją największą pomyłkę w podejmowaniu spontanicznych decyzji.
Mężczyzna umilkł bo w sumie nie wiedział co powtórzyć… przez te kilka chwil zdążył tyle powiedzieć, że nie do końca się orientował do czego odnosiło się pytanie.
- Czy nie jest pani zadowolona z moich usług? - zaryzykował niepewnie, a jego zezowate oczy, rozbiegły się jeszcze bardziej na boki. - Źle dopłynęliśmy?
Kamala ściągnęła nieznacznie brwi w geście bezgranicznego zdumienia. Tik ten był jednak szybki i ulotny, zupełnie jakby po niebie szybowała jaskółka, która rzuciła lekki cień na twarz pięknookiej, przelatując dalej.
Obejrzała się ona ponownie na drzwi tawerny z wyraźną konsternacją i wahaniem. Czy to nie ona powiedziała, że nie spotka się już z diablęciem? Że wystarczy jej on sam…
Nie kłamała wtedy gdy to mówiła i nie kłamała teraz, ale… czarownik nie był w stanie zastąpić jej wszystkich ludzi. Nie mógł być przyjacielem, ojcem, kochankiem, bratem, siostrą, mentorem, kumplem… wrogiem.
Zależało jej na znajomości z rogaczem. Na tych przekomarzankach, na tym napięciu seksualnym, na żartach, docinkach, psikusach… Axamander tak bardzo przypominał jej krnąbrnych braci, że widząc go… czuła nieustanny ból w piersi na myśl o tym, iż nigdy już w życiu ich nie zobaczy.
- Proszę pani… czy coś się stało? - ponownie wyrwał ją z zamyśleń gadatliwy brunet.
Sundari obejrzała się ponownie na niego, a w oczach miała łzy, drżące na krawędziach, grożąc spłynięciem na policzki.
- Właściwie… właściwie to tak… n-nie chciałam tu być… to nie to miejsce… przepraszam, możesz zabrać mnie gdzie indziej?

Spływ do Antykwariatu odbył się w kompletnej ciszy. To znaczy… bardka milczała, a Otto coś smętnie nawijał, opacznie odbierając zaistniałą sytuację. Gdy dopłynęli na miejsce dziewczyna z pustyni zapłaciła za kurs standardową stawkę, upierając się przy tym, by nie wydawać reszty po czym udała się do sklepu.
Nie była w nastroju do narzekania Gulgrama i Nveryioth to widział, oferując pomoc. Beknął za to podwójnie, bo dostał burę od przełożonego i nie pomógł swojej partnerce w potrzebie. Przez to do końca dnia martwił się o nią.
Martwił się o ten smutek w oczach, o to zmęczenie na twarzy i spolegliwy, cichy ton jej wypowiedzi. Postanowił więc poprawić jej jakoś humor… zabrać ją najdalej od zarzewia problemu - Godivy, bo kogóżby innego?!
Chaaya zgodziła się bez pytań i otrzymując wskazówki do trafienia do domu pewnego zgrzybiałego i równie starego bibliofila, po czym zniknęła równie cicho co się pojawiła.

Po pracy albinos wrócił do tawerny w której mieszkali. W pokoju numer dziewięć było cicho, a smok nie wyczuł obecności tancerki. Nieco zdziwiony, przebrał się na wyprawę i spakował potrzebne rzeczy. Nakarmił Rojd, następnie sam się posilił w stołówce.
Jego Jeźdźczyni dalej nie było. Czyżby zapomniała, że byli umówieni? Czy może coś się stało?
Zaniepokojony gad poszedł na górę i zapukał do pokoju w nadziei, że otworzy mu czarownik i wytłumaczy co się stało. Odpowiedziała mu jednak głucha cisza. Jarvisa też nie było.
Skrzydlaty wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się niepewnie wokół.
Czy Kamala była ze swoim kochankiem? Spotkała kogoś nowego? Zaczytała się w bibliotece?
Choć zazdrość podpowiadała zielonołuskiemu, że jego ukochana partnerka była teraz z kimś innym, to doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli dziewczyna trafiła na świetnie wykonany zielnik z pięknymi obrazkami, zapewne zaprzedała duszę diabłu, by móc przeczytać go od deski do deski… czyli po prostu straciła poczucie czasu. Jeśli się mylił i Sundari zabawiała się gdzieś z magikiem, wykastruje ich obu… na trzeźwo.

Po przeprawie gondolą z wyjątkowo capiącym tyczkarzem, drakon stanął pod ładnie zachowaną kamienicą i wpatrzył się w okno na piętrze z którego wylewało się ciepłe światło kaganka.
~ Jaaadłaś coś? ~ spytał surowym głosem, sięgając umysłem do pochłoniętej lekturą kurtyzany.
Tak… trafiła jej się dobra literatura.
~ Ne-e…
~ A piiiłaś?
~ Na-ah…
~ Pamiętałaś chociaż by się załatwić?
~ Nie… zaraz się zsiusiam… ~ stwierdziła piskliwie brązowowłosa.
~ NIC DZIWNEGO, STRACIŁAŚ PONAD PÓŁ DNIA!!! Masz ćwierć świecy, by się ogarnąć i zejść do mnie! Zaraz wylatujemy.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-06-2018, 16:18   #166
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Przez całą podróż buzia ślicznookiej kurtyzany się nie zamykała ani na chwilę. Koniecznie chciała się podzielić informacjami jakie dziś zdobyła.
- Przeczytałam całą encyklopedię zwierząt oraz leksykon roślin bagiennych oraz sposoby ich zastosowania. To niesamowite ilu wspaniałych rzeczy się dowiedziałam. Zaczęłam się nawet uczyć ich na pamięć. Czy wiesz, że dymnicę popielatą, można pić w postaci syropu na bazie cukru gdy dolegają ci duszności, a także jako nalewki, gdy masz problemy z trawieniem? To niesłychane. Krwawniki pospolite rozsiewają się z kłącza, a nie tak jak wielu zakładało z ziaren ich ropotwórczych owoców. A kolce migotki pierzastolistnej zawierają w sobie toksynę, której używają tutejsze klany łowców do usypiania swoich ofiar!
- Bogowie… za co ty mi to mówisz, co? - burknęło smoczydło lądując w bagnie po kostki pazurzastych łap.
- Pestki orzechowca cierpkomiąższowego mają silne działanie przeciwbólowe, a jagody goroji jedzone w codziennej diecie rozjaśniają cerę i wzmacniają twoje zęby!
- Wspaniale… doskonale… bardzo się cieszę, a teraz złaź na ziemię.
- Mają tu też wiele rodzajów jaszczurek z rodziny salamander, rowitki trzypalczaste mają jadowitą ślinę, która w zetknięciu z metalem, na przykład ostrzem miecza, sprawia, że rdzewieje! Rdzewieje i to w przyśpieszonym tempie. Zaraz… co? Mam zejść w to błoto? Chyba oszalałeś! Mowy nie ma… tu jest mokro i brudno, a ja nie mam odpowiednich butów! - zaprotestowała bardka, trzymając się mocno siodła, by nie dać się zrzucić na ziemię.
- No przecież nie mogę ciągle w tej formie przebywać… niewygodnie tu, ciasno! - poskarżył się Nveryioth, zwijając swe nienaturalnie długie cielsko w serpentynkę.
- Niepokoją mnie te oczy… niepodobają mi się… to źle wróży - zmieniła nagle temat kobieta, ściskając udami boki jaszczura.
- Jakie oczy… czyje oczy… tego tutaj? - Gad popukał pazurem w skamieniałego wojownika, bo ani przez chwilę nie pomyślał o nim jak o rzeźbie…
- Nie… tej bramy… popatrz… albo nie patrz… groźne są.
Zielony nie zamierzał słuchać panikowania i ruszył się w kierunku budowli, by dokładnie się jej przyjrzeć z bliska.
Oczy dziwacznej statuy rozbłysły mocno czerwonym światłem, trafiając w drakona i przenikając jego ciało zimnem. W miejsca gdzie trafiły pojawił się kamienny nalot, a sam skrzydlaty poczuł jak jego ciało robi się ospałe.
- Kto śmie wchodzić na tereny wybrańca śpiącego boga! - ryknęła rzeźba.
- Nvery! Nvery nic ci nie jest? - zawołała strwożona tawaif, wychylając się w siodle.
- Spokojnie… nic… nic… … - Smok umilkł zupełnie jakby skończył swoją wypowiedź, albo zapomniał, że w ogóle rozpoczął zdanie. Wpatrywał się złotym ślepiem w łuski na dolnej szyi, które wyglądały jak oszronione i kruszyły się nieprzyjemnie.
- Nvery! Nvery! - panikowała dziewczyna, łapiąc się karku wierzchowca i powoli wspinając się do jego pyska. - Nveryiocie mów do mnie! - krzyczała jakby nie znajdowali się jeden na drugim, a co najmniej dziesięć metrów od siebie, po czym widząc, że ani jaszczur jej nie utrzyma i ani ona się nie wespnie wyżej, wyciągnęła oskarżycielki palce w kierunku gadającej bryły.
- Tyyy!!! JAK ŚMIESZ ATAKOWAĆ NIEWINNĄ ISTOTĘ! Nic ci nie zrobiliśmy!
- Kto śmie wchodzić na tereny wybrańca śpiącego boga! - powtórzyła rzeźba.
~ Gadasz z automatyczną pułapką. Nie ma w niej uncji rozumu i zaraz skamienieje ci pupila, jeśli nie podasz właściwej odpowiedzi ~ odezwał się flegmatycznie Starzec i zamyśliwszy się dodał. ~ Ci którzy pielgrzymują po mądrość i przynoszą w darze… jak to było?… swe oddanie. O tak! To chyba to.
- Przymknij się! Na bogów, przymknij się ty stara raszplo o czerwonym pysku! - wydarła się wściekła tancerka, a łuskowaty obrócił głowę, by popatrzeć na szalejącą na nim Dholiankę, która kontynuowała. - Siedź w tej studni na samym dnie i przestań mi dogryzać i mnie pouczać i mną dowodzić i mnie strofować i…
- Ci którzy pielgrzymują po mądrość i przynoszą w darze swe oddanie? Co to za żałosne powiedzenie? Kto inteligentny chce być niewolnikiem czyjejś przysługi? - sarknął przemieniony Neron i liznął szarym jęzorem twarz rozgorączkowanej partnerki, która w szale wykrzykiwała… cóż… w skrócie kazała się Ferragusowi odczepić.
Zielony powoli dochodził do zdania, że propozycja wycieczki nie była chyba najlepszym pomysłem na jaki wpadł, najwyraźniej Chaaya wciąż była jeszcze rozchwiana po wczorajszym ‘występie’ z Godivą.

- Błogosławieni ci, których fortuna wybrała do życia w odwiecznym porządku - odezwał się posąg i jego oczy zgasły. Nie było kolejnych ataków na Nveryiotha, ale łuski pozostały przemienione.
Starzec zaś tylko zachichotał złośliwie i umilkł.
- Przymknij się i ty kupo gruzu! - Złotoskóra przeniosła gniew na magicznego strażnika, podczas gdy ogoniasty ponownie połaskotał kurtyzanę po policzku. Niestety szybko tego pożałował, bo ta złapała go za delikatny jęzorek i szarpnęła nim z całej siły, aż smok mruknął z bólu i w swej złośliwości zrzucił dziewczynę w błoto.
Kamala siedziała oszołomiona w zimnym bagnie, aż nie zatrzęsła się ze złości i nie ryknęła jak dzika i wściekła amazonka podczas płodnych dni, że okoliczne ptaki spłoszyły się i zaskrzeczały niepokojąco.
- Jesteś jakaś nieswoja… co cię gryzie? - spytał gad dotykając szponem skamieniałych łusek, by wybadać czy ma w nich czucie i czy da się je oderwać. Jedna z nich pękła z głośnym trzaskiem. Zabolało.
- Zam-knij-się - odwarknęła mu tawaif, wycierając rękawem oczy i wstając na nogi. Wokół nich panowała cisza i spokój, aczkolwiek oczy posągu żarzyły się, zapewne gotowe się uaktywnić, gdy kolejna rozumna istota znajdzie się w ich zasięgu.

Sundari odeszła na bok, głośno chlupocząc i miaucząc ze zgryzoty przy każdym kroku. Zmartwienie stanem zdrowia jej wierzchowca, bardzo szybko bardce przeszło. Wlazła na powalone drzewo, gdzie było w miarę sucho i skrzyżowała ręce na piersi.
Drakon wzruszył skrzydłami i przemienił się w człowieka, po czym zdjął plecak w którym bezpiecznie leżała klatka z gekonicą. Skamieniała skóra bolała nieco w ludzkiej formie. Nawet bardziej niż gdy były to tylko skamieniałe łuski.
- No maleńka popatrz… koniec wycieczki, możesz się rozejrzeć, chcesz bym cię wypuścił? - zagadał do niej przyjacielsko i od razu wyczuł od drobnego ciałka nutę pogardy i braku chęci do jakiejkolwiek bliskości z jego palcami. Otworzył więc drzwiczki klatki, po czym jeszcze raz rozejrzał się po otoczeniu. Jak na jego gusta trochę to było dziwne, że stał tu gadający głaz morderca i nic po za tym. Niemniej rozejrzenie się w jego okolicy pozwoliło mu odkryć kamienne schodki, prowadzące w dół, w ciemność i stęchliznę. Prowadziły do podziemnego korytarza, który kiedyś ktoś starał się starannie zamaskować. Teraz jednak czas i natura odsłoniły to wejście, choć nie dla każdego, sądząc po rozbitym posążku skamieniałego kobolda.
Ślicznotka wyglądała ciekawsko poza swój karcerek, aż w końcu skusiła się do pierwszego od wielu, wielu dni, a dla niej to nawet całej wieczności, lotu.
Maluśkie, fioletowobordowe skrzydełka załopotały w gęstym, wilgotnym powietrzu. Jaszczurka okrążyła parę razy swojego właściciela i w tym samym momencie kiedy Nvery pomyślał, że oto w końcu usiądzie mu na ramieniu i go zaakceptuje… odleciała do bardki i usiadła jej na przedramieniu, wypinając się do niego ogonkiem.
- No chyba kpisz! - wściekł się niedoszły tropiciel, wwiercając się groźnym spojrzeniem w nadal obrażoną kurtyzanę.
- No co? Chcesz się bić? - sarknęła mu na to orzechowooka. Drakon nie zamierzał się wdawać w dyskusję, wyjął pochodnię i po pięciu minutach, które trwały niemal jak tydzień, odpalił ogień i zszedł po schodach.
Panował tu zaduch i odór śmierci… i to dosłowny, bo szybko natknął się na trupa jaszczura wielkiego jak wilk, nabitego na kolce uruchomionej przez niego pułapki. Stopnie prowadziły do ciemnego korytarza. Ten do drzwi zdobionymi motywami czaszek i śmierci. Prawdziwie nekromanckie ozdoby. Nawet klamki były wykonane na kształt zakrzywionych piszczeli.
Chłopak zachłysnął się od wzbierającego się w nim podziwu do tutejszej sztuki, po czym ciekawsko rozejrzał się za otwartymi drzwiami, ciekawy co się kryje za ścianą.

Olbrzymia sala… do której prowadziły kolejne schodki. Olbrzymia sala rozświetlona kilkoma czarami płonącymi fioletowoczarnym ogniem. Były tam jakieś trumny, albo sarkofagi, pokryte napisami… a jeszcze dalej kilka ołtarzy otaczających upiorny, obsydianowy posąg, przedstawiający paskudnie zdeformowanego noworodka, którego nie odcięta pępowina służyła jako jakiś kanalik, mający dostarczać płyny do wnętrza rzeźby. Były też kości i szkielety rozrzucone po podłodze. Elfie szkielety.
To był chyba jakiś sen. Piękny, słodki, wspaniały i pełen spełnienia! Niestety także osamotnienia. Nveryioth nie miał z kim się podzielić swoim szczęściem w tej chwili, wzgardzony przez obie piękne samice w okolicy. Nie zamierzał jednak rezygnować z przyjemności ducha i ciała i pierwszym po co sięgnął, była doskonale zachowana czaszka, której nawet jakimś sposobem trzymała się dolna szczęka, choć gdy mężczyzna po nią sięgnął, ta odpadła z grzechotem na podłogę.
Nic to… przytwierdzi ją w domu, na razie trzeba było zabezpieczyć ‘artefakt martwejnatury’, w postaci owinięcia miękkim materiałem i schowania bezpiecznie w wolnym miejscu w plecaku.
Natępnie smok ostrożnie stąpał, przyglądając się kryptom oraz mało pociągającej rzeźbie, a także ścianom i wszystkim czterem kątom pomieszczenia w poszukiwaniu skarbów.
Kto wie, może gdzieś tu kryła się zasuszona łapka małpki? Albo lepiej? Jakiegoś elfiątka?
Nie znalazł tu jednak nic, poza zardzewiałym szczątkami starych świeczników. Oczywiście były jeszcze krypty do przejrzenia.
No i... to nie mogło być wszystko. Choć zielonołuski nie widział innego wyjścia z tej sali, poza tym którym wszedł… to nie wątpił, że z pewnością było tu jakieś inne, ukryte przejście, dla celebransów mrocznych rytuałów, które tu się odbywały.
Nieco rozczarowany, że nie znalazł łapek, nóżek ani innych zakonserwowanych części ciała, pokręcił nosem na przerdzewiałe pozostałości po świetności tego miejsca. Już miał się odwrócić do jednej z trumien, by przyjrzeć się napisom na niej wyrytym, gdy usłyszał jak nad sobą kroki mało zgrabnej łosicy, przemierzającej przez trzęsawisko. Zaciekawił go ten odgłos, ale tylko na chwilę. Tymczasem magiczne ognie zaczęły lekko drżeć i kołysać pod wpływem niewidzialnego wiatru. Ich blask raz narastał, raz słabł… jakby były pulsem jakiegoś serca. Same sarkofagi były pokryte elfim alfabetem, ale składając niemrawo niektóre ze znaków, przekonywał się, że wymowa słów była obca i jakby szeleszcząca. Nic, co mogłoby przypominać piękną, niczym trele, elfią mowę.
Białowłosy podrapał się po czubku głowy, zastanawiając się nad dziwnością słów, gdy jego uwagę ponownie skupiły chlupoczące dźwięki ‘klępy’, która wyraźnie kolebała się po kamiennych schodach. Uniósł wzrok wpatrując się w otwór drzwi i wyciągając zza pasa sztylet, by być gotowym do… ataku? Może? Ech. Gdyby tylko to światło nie było takie upierdliwe i mogło ustalić jakim stopniem jasności chce świecić.

Po dłużących się, niczym minuty, trzydziestu sekundach w progu stanęła Chaaya, a przynajmniej jej jedna noga, gdyż druga aktualnie szukała wolnego, od kości, miejsca na posadzce, gdzie mogłaby ją postawić.
- Pfff… a ty co tu robisz?! - obruszył się niedoszły tropiciel, chowając broń na miejsce.
- D-długo cię nie było, martwiłam się - odpowiedziała mu dziewczyna, ostatecznie opierając stopę na drzwiach. - Nie jestem bezduszna… zszedłeś do dziury w ziemi, sam… coś mogło ci się stać.
Jasrin również się zjawiła, przeskakując z ramienia swojej nosicielki na ścianę i niespokojnie rozejrzała się po otoczeniu, wydając ostrzegawcze dźwięki, jakby ktoś nadeptywał co chwila żabę.
- To tylko grobowiec… w dodatku zrabowany, przynajmniej ze złota - mruknął gad i począł zamiatać nogami podłogę, by zrobić miejsce dla bardki, która miała wyraźne opory z wejściem do środka.
- Nie podoba mi się tu. - Tawaif burknęła, łapiąc się framugi, jakby nie chcąc dać się wciągnąć.
Smok spojrzał wymownie na kompankę i pozostawił szczątki w spokoju.
- Gdzie ci się podoba? Powiedz mi… w Jaskini za zimno i za ciemno, ale w lesie za to za cicho i za odludnie, u Janusa za wiejsko i rolniczo, w La Rasqulelle nie ma słońca i chodników, na pustyni tylko piasek, a w górach zimno i śnieżno… nad morzem beznadziejna pogoda… w ruinach brudno i niebezpiecznie, na smętarzach straszno… powiedz… GDZIE CI SIĘ PODOBA?! Na księżycu?
- Proszę cię… nie krzycz, bo jeszcze kogoś obudzisz… mam złe przeczucia do tego miejsca… wygląda na nawiedzone, nekromantyczne, mroczne, zakazane…
- A gówno z tym… kogo tu obudzisz? Trupa? Nie ważne… nic tu nie ma, oprócz beznadziejnego posągu i trumien, których nie chce mi się otwierać w ludzkiej formie… co to za zabawa, jak nie mogę spróbować jak smakują elfy - zreferował skrzydlaty, podczas gdy Dholianka zgrzytała zębami z zażenowania, ale i złości.
- Powinnam cię tu zostawić… albo - wybuchła nagle tupiąc… raczejkopiąc nogą w drzwi, lecz nie było jej dane dokończyć..
- Z tym bym się… nie zgodził. - Rozległ się cichy szept, męski tembr, śpiewnego głosu. Narastał spokojnie, wraz z blaskiem bijącym z czar pełnych ognia.
- Dawno nikt nie odwiedzał tego miejsca - kontynuował głos, a jego źródłem była szczelina ust pokracznego posągu noworodka.
~ Uciekajmy stąd… ostrożnie, ale szybko. ~ W mentalnym przekazie czerwonołuskiego była nutka emocji jakiej nigdy u niego kurtyzana nie uświadczyła. Czyste, zwierzęce przerażenie.

Kamala zaszczękała zębami jakby przeszył ją lodowaty dreszcz. Opadła na drzwi, wydając ciche wizgi przerażenia, które udzieliły się gekonicy.
Malutka jaszczurka przespacerowała się kilka kroczków po ścianie, po czym poderwała się z piskiem do lotu i usiadła, ku uciesze i fascynacji Nverego, jemu na czole.
- Ej! Pssst… popatrzcie… usiadła na mnie… jestem pobłogosławiony… nie mogę się teraz… - bredził gotowy omdlenia młodzik, nie za bardzo zwracając na “wiecznie” panikującą tancerkę i na tajemniczy głos, który, choć ładny i przyjemny, to brzmiał jak męska dziwka.
~ Musimy iść… musimy uciekać, to nie są żarty, Starzec każe nam uciekać! ~ piała telepatycznie Sundari, jednocześnie nie będąc za bardzo zdolną do jakiegokolwiek ruchu, bo skoro Ferragus… ten FERRAGUS się kogoś bał, to oznacza, to, że ten ktoś jest bardzo, bardzo potężny.
W międzyczasie błogosławieństwo smoka nie trwało długo, bo Rojd czując pod palcami spoconą i rozgrzaną od podniecenia skórę swojego “niewolnika”, poczuła do niego jeszcze większe obrzydzenie i wzbiła się do lotu… tym razem wynosząc się i z sali, jak i z całych podziemi.
Drakon westchnął podłamany i popatrzył na rzeźbę.
- Nic dziwnego, że nikt cię tu nie odwiedza… masz mało przyjemnego strażnika na górze, wszystkich odstrasza - burknął rozgniewany, że jego małe tet a tet z chowańcem nie poszło tak jak sobie wyobrażał.
- Był przydatny moim sługom i wyznawcom w innych, bardziej niespokojnych czasach - stwierdził łagodnie posąg, a jego kamienna głowa z głośnym zgrzytem obróciła się w kierunku gości, by im się przyjrzeć świecącym wzrokiem, równie czarnofioletowym blaskiem, jak strzelające w górę płomienie z czar na ścianach.
- Ale czasy… najwyraźniej się już bardzo zmieniły. Zapomniano o mnie, mimo, że moje dzieci nadal przebywają na tym planie - odparł melancholijnie upiorny bobas. - Kim jesteście moi mili?
- O nie… to ty nic nie wiesz… - Albinos westchnął ciężko, nagle żałując, że wlazł tu nagle bez zastanowienia. Nie lubił być posłańcem złej nowiny. Wprawdzie lubił patrzeć na cierpienie innych i tym bardziej lubił owe cierpienie sprawiać… ale żyjącym. A tym czasem ten tutaj, zapewne jak Sual’dasair był uwięzionym duchem… mooooże demonem i nudzi się od wieków, nie wiedząc co się w około dzieje.
- Bo widzisz… elfów już nie ma, miasta już nie ma, smoków już nie ma… nawet ruin nie ma… zostało ledwo co… głównie magiczne. Nie ostało się nic z twoich czasów. Żadna księga, żadna legenda, żaden obrazek na ścianie jaskini… nic. Zero. A ten gość na górze każdego przechodnia zamienia w kamień. To nie ułatwia ci sytuacji… Ale gdzie moje maniery, jesteśmy poszukiwaczami przygód. Tylko, że jej się przygody nie podobają, a mnie już tak.
- Elfy wyginęły? Jaka szkoda. Takie miłe były. Oczywiście ja wolałem mocarne smoki, ale elfy… służyły mi dobrze. Co za strata - szeptał cicho miły głos, niczym mistrz opowieści w ogrodach seraju. - Ale cóż… nie można wiecznie żyć przeszłością.
~ Nie wierz mu. Nie słuchaj go. Otwórz drzwi ~ odezwał się Starzec. ~ Tylko ostrożnie. I bądźcie uprzejmi. Nie wiem ile może uczynić poprzez posąg. Nie chcę sprawdzać.
- To były piękne czasy. Każdej nocy zbierały się tutaj na rozmowy ze mną i wymianę wiedzy.- rozmarzyła się figurka..
- Wiedza… - Oblizał się wygłodniale Zielony, słysząc swoje słowo klucz, a kobieta za jego plecami głośno czknęła, a może był to pisk przyduszonej myszki?
- Smoki też wyginęły. Wszystkie cztery! Pojmujesz to? Czarnego nie ma, Złotego nie ma… i… i… ZIELONEGO TEŻ NIE! - Albinos wyraźnie nie mógł przeboleć tego ostatniego. - A nie zaraz… moja siostra widziała się niedawno z Miedzianogłowym, że też z nich wszystkich musiał przeżyć akurat on. Chciałem mu leże przeszukać, ale jak żyje to tak trochę… głupio, nie sądzisz?
- Och… to rzeczywiście byłoby kłopotliwe, gdybyś mu obrabował siedlisko. A pozostałe też obrabowałeś, skoro wiesz, że owe smoki nie żyją? - zapytał uprzejmie posąg. - Tu też przyszedłeś rabować? Obawiam się, że niewiele zostało w tej sali, ale może w kolejnych…
~ Nie wchodźcie głębiej. To pułapka. On nie chce nas stąd wypuścić, dopóki nie uczyni z nas swoich niewolników ~ syknął cicho Pradawny.
Nvery podrapał się po podbródku spoglądając w sufit.
- Właściwie to nie do mnie te pytania, ja go nie widziałem.

- M-miedzianogłowy powiedział, że ślad o nich zaginął. Nie miał z nimi kontaktu… - wtrąciła na wpół zapocona, na wpół zabłocona tancerka. - Nie nie przyszliśmy tu rabować! Nie jesteśmy rabusiami…
- Mów za siebie… - burknął jej krnąbrny wierzchowiec, odwracając się do towarzyszki, a następnie znów na rzeźbę noworodka. - Tam na górze nic nie zostało… są bagna i drzewa. Nie wiadomo gdzie są leża. Nie ma map. Nie ma ksiąg, nie ma nikogo kto by pamiętał dawne imperium elfów. Teraz jest tam zapyziała dziura ludzi, którzy nawet nie są świadomi, co tu kiedyś było, ale ja swoje sposoby mam. Dowiem się gdzie te cholerne jaszczury miały gniazda i zgarnę wszystkie pisma dla siebie! A ty… masz jakieś księgi? Złoto mnie nie interesuje.
- Nie mam nic przeciwko rabusiom. Lepiej żeby zwoje zostały wykorzystane przez następne pokolenia, niż zmurszały w jakimś zatęchłej komnacie zapomnianych lochów, nie sądzisz? - zwrócił się uprzejmie posąg do białowołosego.
- HA! i co ty na to powiesz? - zakpił chłopak spoglądając na wyjątkowo bladą tawaif. Może faktycznie się bała, a nie udawała? Zmartwił się nieco tym wyglądem.
- Faktycznie… to co mówisz, jest z sensem… może powinniśmy się rozejrzeć i sprawdzić, czy jest coś do odratowania - odpowiedziała Chaaya po długiej chwili zastanowienia, dostrzegając w okazję do wydostania się z lochów.
- Hę? - zdziwił się Neron, przekręcając głowę jak ciekawska sówka. - Ale widziałaś chyba te pułapki… to dość niebezpieczne tak iść w głąb ciemnego korytarza.
- Daaaj spokój, a jak tu wszedłeś? Pójdziemy z pochodniami, mamy ich jeszcze sześć? Siedem? Mam też czar, który ułatwia dostrzegać pewne ukryte rzeczy, w razie co znajdę każdą zapadkę.
- W sumie racja… raz już się do czegoś przydał, pamiętasz tamto przejście w leżu czerwonych na granicy pustyni? - zaaferował się młodzik, zacierając ręce i ruszając w kierunku wyjścia, ale zanim wyszedł z sali odwrócił się do posągu.
- Ale na pewno nie masz nic przeciwko jak się rozejrzymy, co? To nie jest jak to babskie ‘nie’ co oznacza ‘tak’ i odwrotnie? - spytał dla upewnienia się.
- Ależ oczywiście, że nie… - odparła rzeźba, a bardka miała wrażenie, że uśmiechnęłaby się podstępnie, gdyby była zdolna do mimiki. - …jaki byłby ze mnie gospodarz, gdybym nie zadbał o rozrywki moich gości. Poza tym, szkoda by było, gdyby te księgi, które zostawili moi kochani słudzy, kurzyły się niepotrzebnie, prawda?
Kawałek ściany poruszył się i ukryte w ścianie drzwi, otworzyły się z upiornym zgrzytem.
- Praaawda - przyznała z namysłem złotoskóra, wpatrując się w ciemny otwór.
- To co idziemy? - zapytał podekscytowany albinos.
- Nie tak szybko… najpierw pochodnie i powinniśmy sprawdzić jako pierwsze pozostałe drzwi z tamtego korytarza. Kto wie, inne sale mogą coś w sobie kryć, a nawet jeśli nie, to gdy teraz pójdziemy w głąb, na pewno wyjdziemy zawaleni po same uszy i nie będziemy mieli szansy sprawdzić początku - moralizowała Dholianka, przyjmując postawę starszej siostry.
- No ale jak nic nie znajdziemy to stracimy czas, nie lepiej od razu iść do środkaaa? - próbował swoich sił Nvery, ale po minie Chaai można było szybko odgadnąć kto wygrał ten pojedynek.
- Czy ja ci wyglądam na jucznego muła? Pomyśl o tym jak o skarbcu. Wchodzimy do największej sali i wyciągamy wszystko co tam znajdziemy, omijając przez to pomniejsze sale, a kto wie jakie skarby mogą one kryć? A jak tam jest jakaś księga upuszczona przez kogoś? Wychodząc z tamtego miejsca dobrze wiem, że nie będzie ci się chciało przeglądać reszty. Jak już mamy rabować, róbmy to z sensem! Bierz pochodnie i na zewnątrz, nie ma tam wielu drzwi, uwiniemy się szybko.
- Dobra, dobra… rany, musisz tyle gadać? Kto chce tego słuchać, zrzędzisz i zrzędzisz… - Drakon wyjął z plecaka dwie pochodnie i wyszedł na zewnątrz, jęcząc przy tym jak zanudzone dziecko. - Ale ty podpalasz… mi się nie chce, tobie to zajmie chwilę, a... i wszystko jest moje, w końcu ty nie jesteś rabusiem prawda? - burczał uszczypliwie.

~ A teraz posłuchaj mnie uważnie… ~ odpowiedziała telepatycznie zdeterminowana i całkiem poważna tawaif, wyciągając wachlarz, który rozpaliła na oczach posągu i podpaliła obie pochodnie, jedną biorąc do ręki i chowając broń z powrotem. ~ Jeśli chcesz zostać niewolnikiem jakiegoś porypanego demona o głosie męskiej dziwki twoja sprawa, ale mnie i Starca w to nie mieszaj.
~ Ale… ~ zaczął smok, świecąc wokoło i przyglądając się korytarzowi trochę zagubiony.
~ WOLĘ UMRZEĆ! Wolę sobie poderżnąc gardło, albo rozpruć wnętrzności, niźli gnić w tym zatęchłym lochu i słuchać ciągle tego słodkiego pierdzenia jakiegoś pojebańca! A poza tym, to Jasrin jest na zewnątrz… i dzikie ptaki też… i nie ma kto jej obronić, bo jak zwykle wolisz ujadać się z trupami i złowieszczymi ducho nie wiadomo jakimi rzeźbami.
Jasnoróżowe tęczówki chłopaka rozbłysły dziarsko na myśl o gekonicy. Albinos spojrzał na odległe wyjście i westchnął.
- Dobra… ja biore lewo… ty prawo… weź się uwiń z tym szybko - rozkazał i ruszył przodem od niechcenia przymykając, przeszkadzające im obu otwarte skrzydło drzwi.
Gdy istota “uwięziona” w posągu zorientowała się co planują, płomienie w czarach wybuchły nagle, zmieniając się w przypominające, okryte całunami, cieniste sylwetki duchów, ozdobione dziesiątkami czerwonych oczu. Ich blade, szponiaste łapy wyciągnęły się w kierunku uciekających… tawaif i młodego drakona.
I pewnie by ich dopadły, gdyby
~ Użyj mej mocy z rozwagą! ~ Ferragus, nie krzyknął, a tancerka poczuła, jak w jej umyśle pojawiło się zaklęcie, chwyciła więc swojego wierzchowca za rękę i wyainkantowała czar, który już całkiem dobrze znała.
Teleport zadziałał natychmiast, zabierając dwójkę bezpiecznie na zewnątrz z dala od złowieszczego pomnika i skamieniałych nieszczęśników.

- Jasrin! Jasrin! - Nveryioth bardziej niż demonem, przejmował się swoim malutkim chowańcem. - Ślicznotko?! Jasrin! Rojd! - wołał w niebogłosy, gdy kurtyzana topiąc się w bagnie, uczepiła się pasa kompana, nie pozwalając mu zbliżyć do wejścia, oddalonego dobre kilkadziesiąt metrów od nich.
- Musimy iść! Cholera wie czy to nie wypełźnie! - naciskała Chaaya, próbując jednocześnie wdrapać się na suche plecy chłopaka.
- To se idź, ja bez Rojd nie idę! - Ten warknął gniewnie, ale po chwili do obojga doszło głośne skwierczenie, dolatujące do nich z koron drzew. Gekonica wypadła z gęstego listowia i wylądowała z dostojnym plaśnięciem na nosie swojego pana.
- Musimy iść… prosze cię. Proszę… - kwiliła dziewczyna, momentalnie pochwycona jak worek ziemniaków i zgarnięta pod pachę.
Nero zaczął się pospiesznie oddalać, bredząc coś o błogosławieństwie i naznaczeniu.
~ Głupi. Mieliśmy szczęście, że wyszliśmy z pułapki tego atropala żywi ~ ocenił Starzec już spokojniejszy. Acz tylko trochę. ~ I miejmy nadzieję, że nie wyśle swych sług na przeszukanie okolicy.
~ Przymknij się, ratowałeś tylko swój tłusty zad, gdyby nie to… ~ Targana jak ciężki przedmiot tawaif, nadal była zła i gniewna na czerwonołuskiego. Wcale nie była mu wdzięczna za wskazówki i pomoc. Raczej była wściekła, że nie dość, że musiała go ciągle słuchać, to jeszcze na nim polegać. Swój gniew po raz kolejny postanowiła wyładować… na Nverym.
- A tobie co odjebało, żeby z tym czymś gadać jakbyś był u cioci na imieninach?! Z dupą się mózgiem wymieniłeś?!
- A tobie o co znowu chodzi?! To już porozmawiać nie można? - żachnął się zdyszany ogoniasty, rozglądając się za dogodnym miejscem do startu lotu, niestety na jednym oku przysiadła mu jaszczurka.
- O to, że prawie zgineliśmy, bo tobie się zachciało zwiedzać ruiny!
- Mnie się zachciało? MNIE! Chciałem ci zrobić przyjemność!
- Zabierając mnie do ruin??!!
- Gdyby nie to, że ściga nas głos kochającego inaczej, to bym cię tu zostawił, a nawet utopił! - Wydarł się na całe gardło rozwścieczony mlekoskóry, rzucając bardką w najgłębsze bagno, po czym zmienił swoją formę. - Wsiadaj i lecimy… i lepiej się przymknij, bo żaden stary dziad nie uratuje ci tyłka jak cię pożrę! - Zagroził dumnie, a mały chowaniec pipnął na zakończenie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-06-2018, 21:26   #167
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Przelot nad dżunglą upłynął na kolejnej kłótni. Jeśli by jednak spytać Chaayę lub Nverego o co się kłócili, lub kto zaczął, nie umieliby odpowiedzieć.
Jednakże, podczas gdy para darła przysłowiowe koty, Starzec mógł ponownie, lub jedynie, zapaść w drzemkę, gdyż jego nosicielka nadal starała się wyprzeć jego egzystencję z pamięci. Jedynie gekonica była zadowolona z całej wycieczki. Po pierwsze śliczna ludzia, jej białego smokoludzia, przyciągała całą masę najróżniejszych, krwiożernych owadów, które to pożerała, napełniając swój bladoróżowy brzuszek po same brzegi. Po drugie, nie siedziała już w klatce, była wolna i mogła latać gdzie chce i kiedy chce. Aaa po trzecie… ujeżdżała właśnie kolosalnego, zielonego smoka, siedząc mu pomiędzy oczami i dowodząc całą wyprawą. Czego chcieć więcej od życia? Cóż… tego Jasrin nie umiała sprecyzować, ale wiedziała czego nie chciała.
Nienawidziła wszystkiego co żyje i miało odnóża, którymi można było ją tykać. Nienawidziła mężczyzny, który zabrał ją z jej terenu i zamknął w klatce. Nienawidziła też innych ludzi, którzy przyglądali jej się, ale żaden nie spróbował jej pomóc, uwalniając ją z ciasnego więzienia. Nienawidziła też tego dziwnego białoskórego smoka, który wybierał przebranie ludzia, zamiast potężnego gada, i to, że tak długo zwlekał z otwarciem drzwiczek, i tego, że tak mało pokazywał jej tych dziwnych, płaskich i papierowych obrazków z fikuśnymi robaczkami, zaklętymi na ich powierzchni.
Nienawidziła także wszystkiego co nie było naturalne. Nienawidziła magii wyskakującej spod palcy ludzi, nienawidziła ich ognia, oraz nienawidziła tych, co nie żyli, ale jednak dalej kroczyli po świecie.

Rojd bardzo nie chciała teraz psuć swojego dobrego nastroju i znajdować się w bliskiej odległości od złego umrzyka, który powinien nie żyć, a jednak żył, rozsiewając swoim żyjącym nieżyciem smród rozkładu i grozy i nienaturalności.
Jednak, niestety, bardzo dobrze rozpoznawała to miejsce na którym właśnie lądowali, pomimo tego, że kazała swemu smokowi lecieć dalej.
Miejsce to było… kwintesencją tego, czego nienawidziła. Starzy ludzie zbudowali tu niezrozumiałe, kanciaste domki w których pochowali dziesiątki swoich martwych ludziów, nie pozwalając, by zwierzęta zjadły gnijące mięso, a kości starły się na proch od upływu lat. W dodatku… ten przeźroczysty i capiący jak największy koszmar senny, nie żyjący ludź o szpiczastych, jak u zająca, uszach nadal tu był. Nie rozwiał się jak mgła, którą przypominał. Czuła jego swąd w powietrzu… nie widziała go jeszcze… ale zbliżał się.
Gekonica odczepiła się od swojego wierzchowca i podleciała do pięknej kobiety, by ‘poinformować’ ją o niebezpieczeństwie. Ta wydawała się zrozumieć przekaz, bo ponownie zamarła na powalonych drzewach i nie zamierzała się ruszyć. Zadowolona jaszczura odleciała więc w krzaki mokrokrzewu i ukryła się w fioletowobrunatnym listowiu.

- Gdzieś ty mnie znowu przywlókł? Myślałam, że wracamy! - Tancerka balansowała na wyrwanym pniu, które kilkanaście dni temu położył swym cielskiem Nveryioth.
- A po co wracać? I tak nie mamy co robić, a siedzieć w pokoju mi się nie uśmiecha - odparł dumnie drakon, przemieniając się w kompaktowe, ludzkie, ciałko. - Nie idź do wieży… tam mieszka plemię goblinów, dzikie są i wyglądają na wyjątkowo tępe, ale lepiej uważać co im strzeli do łebków - poradził, niczym znawca, poprawiając sobie kołnierzyk.
- Spójrz lepiej na ten cmentarz, to tu przebywa ten elf o którym ci mówiłem… - Wskazał zamaszystym gestem, piękne, acz zaniedbane skupisko elfich mogił.
- Taaak… Sual… Sual’dasair? Czy jakoś tak… - burknęła, wcale nie zadowolona z tego pokazu, tawaif. - Po coś mnie tu przytargał… nie mogę wchodzić na smętarze, dobrze o tym wiesz… i nie lubię nieumarłych. Gardzę nimi.
- Cóż… jak całym tym miejscem… - odparł skrzydlaty, wzruszając ramionami.
- Co powiedziałeś?
- Mówię… że to nie nowość… gardzisz całym tym miejscem. Tym miastem. Jego mieszkańcami. Jego okolicami i jego skarbami - sarknął Neron i ruszył w kierunku grobowców.
- To nie prawda! Nie jestem, aż tak…
- Wyrachowana? Zakłamana? Zimna? Ależ jesteś, możesz oszukiwać tamtą tępą dwójkę… nawet siebie, ale nie mnie, nic co nie wywodzi się z pustyni nie jest w stanie zwrócić twoją uwagę na dłuższą chwilę. Jesteś tawaif! Jesteś strażniczką tradycji i kultury ludzi piasku, ludzi słońca, ludzi śmierci, jadu i ognia. - Albinos pokłonił się teatralnie rozeźlonej dziewczynie, po czym oddalił się podziwiać nagrobki.
Dholianka również się odwróciła i zeskakując z powału, ruszyła w przeciwnym kierunku, popodziwiać okolice opuszczonej wieży.

- O… to znowu ty. - Duch pojawił się znienacka, a jego sarkastyczny ton świadczył o prawdziwym braku entuzjazmu dla ponownej wizyty zielonołuskiego.
- Jak widać… Dawnośmy się nie widzieli, to opowiadaj co u ciebie. - Nie tylko nieumarły miał cięty język. Nvery nie omieszkiwał się powstrzymywać, tym bardziej, że był aktualnie w szale kłótni.
- A, zapomniałem… ciebie tu nikt nie odwiedza, a ty nie możesz tego miejsca opuścić. - Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na swojego ‘brata’ w bladości.
- Zapomniałeś już o naszym zakładzie?
- Pamiętam o zakładzie. Nie widzę tylko ani kobiety, ani błyskotki - odparł dumnie elfi mar, nic sobie nie robiąc ze złośliwości albinosa. Może nawet jej nie zauważył. - Czyżbyś po to zakłócał mój spokój i marnował mój czas? By się ukorzyć przede mną za swoją porażkę?
- Bo sobie poszły… i jedna i druga… tak działasz na płeć przeciwną - skwitował gad, przyglądając się zdawkowo zjawie. - To powiedz co takiego robisz poza snuciem się między grobami, że nie mogę ci przy tym trochę potowarzyszyć?
- Rozmyślam, rozważam, medytuję… zabijam co głupsze gobliny - stwierdził sentymentalnie upiór i dodał. - I lubię towarzystwo istot równych mi intelektem, więc… trochę nie bardzo dorastasz do moich wysokich wymagań.
- Taaa, ale jako zabawiacz mości pana to mi tego intelektu starcza? - burknął młodzik, prychając gniewnie. - Ale nie martw się, wygraną mam w sakiewce, więc lepiej zacznij obmyślać jak takiego półgłówka jak ja nauczać.
- Twoja rzekoma wygrana uciekła. A jeśli ty sam nie potrafisz wyciągnąć wiedzy z nauk, które ci przekażę to twoja strata. Nie rzucam pereł przed świnie i nie zamierzam przemęczać się dla kogoś, komu brak rozumu bądź talentu do opanowania magii - prychnął ironicznie nieumarły.
- Srutu tutu, nie zwalaj winy na ucznia skoroś sam nauczyciel blaga, a poza tym… dobrze wiem, że będziesz się starać… no to opowiadaj, odwiedził cię ktoś gdy mnie nie było? - Skrzydlaty zapatrzył się na pękniętą kryptę w której szczelinie wyrósł kosmaty mech.
- Mam dobrą i złą wiadomość dla ciebie… przynajmniej myślę, że może cię ona zainteresować. Nie wszystkie smoki wyginęły, zgadnij które się ostały. - Zmienił temat wielce zadowolony z tej pogawędki. Najwyraźniej uszczypliwości się go nie imały, lub były dla niego chlebem powszednim, że nawet ich nie dostrzegał.
- Nie wiem. Niespecjalnie obchodzi mnie egzystencja innych smoków, poza Zieloną Panią - odparł melancholijnie Sual’dasair.
- No nie bądź taki sztywniak, haha, gra słów nie zamierzona! Zgaduj, masz duże szanse na odgadnięcie. - Nie ustępował fiołkowooki.
- Czarny pewnie - stwierdził krótko elf. - Ten przebiegły gad musiał przeżyć, bo on lubił bagna… a w to właśnie zmieniło się moje miasto. W wielkie, namorzynowe bagno.
- Puuudło… o nim słuch zaginął i nie wiadomo, czy żyje, czy nie - odparł smok, cmokając wesoło. - Podpowiem ci… nie spodziewałbyś się, że przeżyli.
- Miedziany… się gdzieś zakamuflował? - odparł z niechęcią duch.
- Trafiony zatopiony! - Przyklasnął zadowolony Nero.
- Siedzi w mieście i udaje człowieka, ma nawet własną sektę przydupasów w maskach, co wykonują jego polecenia. Chaaya z nim rozmawiała, mnie niestety nie zaprosił, ale wszystko i tak widziałem i słyszałem. - Chłopak popukał się w skroń. - Dzięki więzi. No… ale jest jeszcze jeden skrzydlaty.
- Taaak... to typowa dla niego sztuczka. Udawać, ukrywać, knuć… Miedziane takie są - stwierdził sarkastycznie strażnik cmentarza. Zupełnie zignorował kwestię drugiego “skrzydlatego”.
- Uważam, że to całkiem zabawne… no i… przynajmniej przeżył, nie to co niektórzy, a to się chyba liczy prawda? - Młodzieniec pogłaskał ‘pierzaste’ porosty, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Wpatrzył się następnie w swoją dłoń, jakby nieco zawiedziony efektem czuciowym. - Póki nie zgadniesz tego drugiego, będę tak za tobą łaził i nie zawołam mojej partnerki - odezwał się po chwili.
- To nie wołaj. Nie obchodzi mnie ani twój zakład, ani fakt przeżycia miedzianej glizdy, ani inne oprócz Zielonej, smoki - odparł kpiąco szpiczastouchy sztywniak. Wyraźnie rozbawiony tym, że Nveryiothowi wydawało się, iż ma czym go szantażować.
- Ale z ciebie stary zgred… zrzędzisz i zrzędzisz, ale to chyba przywilej twojego wieku co? - Oporu Suala jego jaszczurzy kompan w ogóle nie dostrzegał, mało tego, wyglądało na to, że podobała mu się cała ta rozmowa.
- A więc nie ciekawi cię również artefakt? Podobno jest bliźniaczy… gdzieś tu w buszu być może leży jego druga połówka, to całkiem ciekawa wizja… choć Chaaya nienawidzi buszu… w ogóle ostatnio wszystko jej zbrzydło. Samice są dziwne… dobrze, że nie muszę takiej służyć, chyba bym ocipiał… jak ty wytrzymywałeś z tą swoją?
- Ani trochę mnie nie ciekawi… jeśli jest to artefakt, to dopilnuję, by spoczął między grobami. Jestem martwy, sam nie zdołam go użyć - powiedział spokojnie Dasair. - A jeśli drugi gdzieś leży… to niech sobie leży w spokoju.
- Coś słabo się starasz z tym dopilnowywaniem… - skwitował białowłosy, uśmiechając się jak bezzębna żmijka, od ucha do ucha i jeszcze dalej. - Raczej byłeś mocny w gębie nie w czynach… choć… kto wie, może nie jesteś doskonałym odbiciem siebie za życia? Słabo się znam na nekromancji…
- Nie masz zbyt wielkiej wiedzy o duchach, prawda? - odparł kpiąco nieumarły. - Ani twój oddech, ani pazury, ani miecz, ani łuk… nie zrobią mi żadnej krzywdy. Za to mój dotyk wyrwie duszę z twego ciała. Pomijając już fakt magii jaką władam. A ty nie…
- Z logicznym myśleniem też u ciebie słabo… nie wiem jak mogłeś służyć Zielonej Smoczycy, byłeś jej w ogóle do czegoś przydatny? - Chłopak podrapał się po głowie, wyraźnie skonsternowany. Nie rozumiał co to za brednie wypowiadał aktualnie jego rozmówca.
- Podoba ci się mój łuk i miecz? Elfia robota! - zmienił temat, śmiejąc się cicho pod nosem. - Aż dziw, że dopiero teraz zauważyłeś, na pewno wytwarzałeś wcześniej magiczne przedmioty? Może to jakieś fałszywe wspomnienie? Może podczas śmierci jakaś cząstka ciebie wymieszała się z cząstką tego co cię zabił? - spekulował ciekawsko albinos, sprawdzając umysłem gdzie była jego Jeźdźczyni.
- Nie. Po prostu szmelc, który nosisz, przysługiwał szeregowym członkom milicji. Najniższej wojskowej kaście. Nie produkowałem masowego złomu, tylko magiczną broń godną prawdziwych wojowników - odparł kpiąco kowal magii, przyglądając się broni Nveryiotha. - Ale to i tak lepszy oręż, niż ten wykuwany przez ludzkie ręce.
- A mnie się tam podoba… można powiedzieć… że ma styl, jak nie duszę - stwierdził beztrosko jaszczur, gładząc się po zdobytych przedmiotach. - Ludzie nie są tacy w tym słabi… ale trzeba przyznać, że mają problem ze zmysłem sztuki. Byłeś kiedyś na pustyni? Tam to dopiero robią przedmioty. Zachowało się też wiele ksiąg… powiedzmy historycznych i niektóre tradycje kultywowane są do teraz. Nie to co tu… dzicz i swołocz. Choć… dziś byłem w miejscu, które nie powalało urodą. Jakiś rzeźbiarz w dość beznadziejny sposób przedstawił czarciego noworodka… jak widać, u was też trafiali się kaprawi rzemieślnicy.

Głośny i pogardliwy śmiech ducha rozniósł się po całym cmentarzu.
- Dzikusy… z pustyni… artystami? Ta banda małp w zawojach na głowach i brodach? Dobre sooobie… - Elf zadrżał nagle i jakby skulił się w sobie ze strachu. - Nie… przedstawili dobrze… nawet za dobrze. To co widziałeś było z pewnością idealnym obrazem tej istoty. I ciesz się, że tylko rzeźbę widziałeś… bo sam widok tego stworzenia w jego nieumarłym majestacie może zabić.
- A daj spokój… jakbym miał taką mordę, to bym się chyba zabił! - Oburzył się dwumetrowy młodzian, kręcąc w zrezygnowaniu głową. - Ale przynajmniej był miły… do czasu… choć moim zdaniem głos miał zbyt słodki, zakrawał aż o męską dziwkę, jeśli nie hidźrę… - Westchnął przeciągle, przymykając oczy i tym razem pokiwał kilka razy łepetyną.
- Na pustyni trzeba umieć podróżować… to nie sztuka iść jak ten wół przed siebie. Z twoich opisów wynika, że trafiłeś na beduińskie plemiona pasterskie co to własnych miast nie mają, chyba, że z namiotów i wiecznie podróżują, taaa… ze wszystkich sztuk to oni tylko rymowanie opanowali do perfekcji, no i kobiece hafty też mają niezłe.
- Nie obchodzą mnie twoje chore fantazje na temat byłych niewolników mego ludu - stwierdziła krótko zjawa. - Bez względu na to gdzie żyją, ludzie to dzikusy niewiele bardziej rozwinięte od goblinów, które tu czasem przyłażą. A co do Przeklętego, słyszałeś taki głos… jaki chciał byś usłyszał i radzę modlić ci się to wszelkich bogów jakich znasz, byś ponownie ponownie go nie usłyszał.
- Ależ to nie są fantazje! To wiedza. Wiedza, której ty przez te wszystkie lata nie zdołałeś opanować, a wystarczyło mieć oczy szeroko otwarte - wytknął marze Nvery. - I pamiętaj, że role się odwróciły… teraz to elfy żyją jak ludzie, czy jak wolisz jak gobliny, a ludzie jak elfy. Chaaya ci może opowiedzieć jaki majestat bił od twojego młodego pokolenia, jak ich przyłapała na marszu między krzakami. - Podrapawszy się za uchem niedoszły tropiciel zerwał liść paprotki, który wetknął sobie w warkocz.
- Myślisz, że ten dzieciak o kaprawym ryju zna się na takim piekielnym, lustrzanym wymiarze? - zmienił nagle temat, wyraźnie poważny i skupiony.
- Wiedza o robakach jest warta tyle co same robaki. Rozdeptania i zapomnienia. - Prychnął ironicznie Sual’dasair i dodał z przekonaniem. - A mój lud pokazał to, co chciał wam pokazać. A wy się nabraliście. Bo oczywiście potraficie przejrzeć iluzje, co?
- Czyyyli nie wiesz… szkoda. - Gad wzruszył znowu ramionami.
- Jest półbogiem.. wie wiele rzeczy - sarknął ponownie umrzyk. - I wiele potrafi.
- A ty duchem i wielu rzeczy nie wiesz… tak jak i ten twój półbóg… teraz to pewnie została z niego jedna piąta tej połowy, bo jego wierni wymarli - skwitował po namyśle niewzruszony niczym zielonołuski.
- Doprawdy… kto ci takich głupot nagadał? - Zaśmiał się duch, słysząc odpowiedź smokowatego. - Nie. On ma całą swą moc. Ot… jedynie nie ma silnych powiązań z tym planem egzystencji. Zresztą… Nie jestem pewien czy istota taka jak on ich potrzebuje.
- Właśnie potwierdziłeś moje słowa - uściślił Nvery, wzruszając chudymi ramionami od niechcenia. - Miałeś ty za życia chowańca? - zmienił ponownie temat, bo jego rozmówca miał tendencję do tandetnej pompatyczności w swoich wypowiedziach i dramatyzował gorzej od Chaai. Cóż, jak widać nieumarli też mają swoje dobre i złe dni i ten tutaj aktualnie się nie wyspał… lub coś w ten deseń.
- Głupiec. Jeśli wierzysz w to co napisali ludzie w swoich “mundrych księgach” to jesteś głupcem. Tak prymitywne istoty jak ludzie nie potrafią pojąć prawdziwej natury wszechświata, bogów i innych spraw. Za to potrafią się wymądrzać, wypisując wyssane z palca teorie jako prawdy objawione - zadrwił martwy od wieków mistrz magii, który bynajmniej nie zamierzał pozwolić smoczydle na narzucenie tematu.
- Tak samo jak i ty… jak widać oboje jesteśmy głupcami. - Albinos oparł się plecami o jedną z krypt. Nie za bardzo mu się chciało tłumaczyć, jak ślepym ignorantem był elf, zamknięty w swoim miniaturowym świecie. - Jak już do ciebie dotrze, że ta dyskusja jest bez sensu, to może odpowiesz mi łaskawie na pytanie… poczekam.
- Obawiam się, że tylko ty jesteś głupcem tutaj - odbił piłeczkę szpiczastuchy, będąc równie upartym jak Nveryioth, ale za to mając całą wieczność na czekanie.
- To nie ja całe życie służyłem jakiejś samicy i to jeszcze nie z mojej rasy, ha! Jak widać wy elfy macie jednak coś wspólnego z ludźmi… lubicie mieć kogoś nad sobą - odparł jaszczur rozbawiony.
- Nie. Ty służysz tamtej ludzkiej samicy. Zamiast potężnej jaszczurzycy, służysz człowieczej samicy - odparł ironicznie magik i dodał. - Ja przede wszystkim służyłem mojemu rodowi, mojemu klanowi i mojej kaście. A Zielona… była naszym sojusznikiem. Służba jej oznaczała służbę mojemu ludowi.
- To się nazywa symbioza… ty natomiast byłeś wiernym niewolnikiem, przynieś, podaj, pozamiataj i nie zawracaj mi głowy. Póki byłeś jej wierny, nie musiałeś się obawiać, że wybije ci rodzinę. To się chyba nazywa tyrania, ktoś taki oświecony chyba powinien o tym wiedzieć - wytknął usłużnie ogoniasty, nadal czekając, aż mara szarych komórek czarodzieja, przypomną sobie jak się pracuje.
- Jesteś bardziej durny… niż sądziłem. I siebie okłamujesz - prychnął Sual’dasair. - Jak w małżeńskim kieracie… No i w ogóle nie rozumiesz relacji smoków i elfów w naszym potężnym mieście. Nigdy nie bałem się, że Zielona wybije mi rodzinę, bo mój klan i moja kasta była od niej potężniejsza… W grupie mieliśmy nad nią przewagę. Nasi magowie przerastali potęgą smoki. Ba… przerastali potęgę wszelkie istoty na tej planecie. Potrafili sięgać po magię, która przerasta twoją wyobraźnię.
- O tym małżeństwie to chyba mówisz z własnego doświadczenia - odpowiedział protekcjonalnie młodzik. - Przejrzyj na oczy. Twój klan, twoja rodzina, twoje miasto, twoja rasa. Wy nie istniejecie. A wszystko dlatego, że były cztery smoki, które się wami bawiły jak marionetkami, więc postanowiliście się wzajemnie powybijać. Po tylu latach tkwienia tu, mogłeś już na to wpaść, ale chyba dalej jesteś na etapie wyparcia, więc jeśli tak… jak ty chcesz ochronić to miejsce lub artefakt Chaai? Będziesz polegać na swojej potędze? Żebyś się nie zdziwił.
- Chyba nie sądzisz, że to miasto było jedynym elfim królestwem na świecie? Owszem, największym i najwspanialszym, ale były i inne… a skoro ty żyjesz to znaczy, że my… elfy uratowaliśmy ten świat za cenę naszego istnienia. To my powstrzymaliśmy Qlippothy. Nie musisz dziękować nam za to - odparł ironicznie starożytny duch.
- Ile razy mam ci powtarzać, że wygineliście… wszędzie! Nie ma was na całym świecie. Na pustyni was załatwił człowiek w dodatku tylko jeden, tu też was wybito… chuj mnie obchodzi czy ludzie, czy inne elfy, czy smoki, czy demony, czy anioły i demony i wszyscy święci. Nie-ma-was. Nie ma. - Westchnął podirytowany gad, kręcąc głową. - Wy je powstrzymaliście, ale i wy je wypuściliście, to był wasz zawszony obowiązek by po sobie posprzątać. Co ty… myślisz, że nie wiem jakie numery czarny smok wywijał? W przeciwieństwie do ciebie słucham i obserwuję. Analizuje… albo układam układankę. Grałeś kiedyś w taką grę? Całkiem zabawna… masz obrazek na drewnie, który pocięto w różne dziwne cząstki, które masz pomieszane i musisz z nich ułożyć od nowa to co przedstawia.
- Więc… skoro tak, to kto wypuści obecną inwazję demonów? I kto ją posprząta? - stwierdził elf ironicznie. - Obserwuję gwiazdy… dla mnie nie ma chmur na niebie. Wracają stare konstelacje na swoje pozycje. Nadchodzi czas zbliżenia się wymiarów. Nie wiem czyja to będzie inwazja, ale wiem że nadchodzi. A skoro elfów nie ma… to kto ją powstrzyma?
- Nie słuchasz mnie uważnie. Powiedziałem ‘układam’, a nie ‘ułożyłem’. Nie znam odpowiedzi na wiele pytań i nie znam pierwowzoru obrazka, który układam. Ale ziarnko do ziarnka… i wyjdzie z tego cała kopa. Kiedyś. - Neron nie miał problemu z przyznaniem się, że czegoś nie wie. To było oczywiste. Nikt na tym świecie nie wiedział wszystkiego i nikt… nie był też niezastąpiony.
Chłopak zapatrzył się w niskie chmury na nieboskłonie, które aż straszyły deszczem. Przyjemnie byłoby widzieć gwiazdy.
Kamala ma rację… to niebo jest beznadziejne.

- Proszę cię… bądź tak miły i zgadnij, który smok jeszcze przeżył - odezwał się zrezygnowanym tonem dopiero po dłuższej chwili. Nie za bardzo ogarniał co bredził jego rozmówca, ale podświadomie czuł, że te brednie, choć były bredniami dla niego… nie były wcale takie głupie.
Chaaya mogłaby odgadnąć klucz, który pomógłby im wszystkim w pozbyciu się Ferragusa i całej armii narwanych dzikusów.
- A co mnie to obchodzi, który smok przeżył? Ja nie żyję. Ja tu tkwię. Mam swoje problemy - burknął nieumarły. - I żaden z nich nie dotyczy smoków. Nawet Zielonej.
- Ty nie żyjesz! Ty nie masz żadnych problemów! Na bogów jesteś trupem, przegniłym starym, śmierdzącym, zeżartym przez robaki trupem, leżącym w którymś z tych grobów. Jakie ty możesz mieć problemy? Nic cię nie boli, nie musisz spać, nie musisz oddychać, nie jest ci zimno, nie gorąco, nie jesteś głodny, ani zmęczony, nic cię nie zrani, nie zachorujesz, nie da się ciebie zabić, bo kurwa nie żyjesz. - Drakon zdenerwował się kretynizmem Suala. - Zresztą nieważne… nie chcesz zgadywać to nie. Powodzenia w odebraniu naszyjnika mojej partnerki. Idź i jej poszukaj i nakłoń do tego by ci go oddała, a jak ci się nie uda to cóż… zacznij się modlić, by nie znalazła drugiego, bo oba artefakty będą dyndać jej pomiędzy cyckami. - Kończąc rozmowę, białowłosy ruszył ociężałym krokiem w kierunku w którym czaiła się Jasrin.
- Żywi… myślą, że wraz ze śmiercią kończą się problemy. Gdy tak naprawdę, dopiero się zaczynają… - prychnął pogardliwie duch, najwyraźniej nie zamierzając nawet nakłaniać bardki, nawinie uważając, że nic wartego uwagi, owa dziewczyna nie ma.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 25-06-2018, 20:50   #168
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya oddalała się dziarskim krokiem (krokiem rozzłoszczonej nastolatki, która była zła na cały świat) od nieszczęsnego, elfiego cmentarza do którego i tak nie mogłaby wejść z powodu tradycji pustynnej kultury. W tym przypadku tego nie żałowała, gdyż uniknęła w ten sposób spotkania z duchem, który swoją egzystencją zadawał kłam całej pustynnej filozofii życia po śmierci, jakim była wędrówka dusz z powłoki do powłoki, aż do uzyskania kompletnego oświecenia.
Dodatkowo… Chaaya była zła…
Zła nie tylko na owego ducha, że istniał tu i teraz, na cmentarzu, w swoim nieżyjącym życiu po życiu, ale także na Nveryiotha, który ją do tego ducha zabrał, zupełnie jakby chciał jej w ten sposób powiedzieć: „HAHA! Popatrz, wszystko w co wierzysz to bzdura!”. Była również zła na Starca, za to, że nie zabił jej kiedy miał ku temu okazję, lecz opętał jej ciało i zamienił jej życie…
No właśnie… w co? Przecież nie żyła źle, więc czemu się na niego tak strasznie złościła?
I dlaczego ten pieprzony rogacz nie powiedział Gamnierze czego od niej chciał? Dlaczego trzymał ją w niepewności, zapraszając, przy jednoczesnym nie zapraszaniu, na spotkanie?! W ogóle jakim prawem to Vittorio miał być powiernikiem jej potencjalnej odpowiedzi na owe zaproszenie, które zaproszeniem nie było?! DLACZEGO ON?! Bo co? Bo ma bar?!
Nie zapominajmy oczywiście również o cholernej Godivie i jej ciągłych ekscesach, które mierziły bardkę do tego stopnia, że coraz częściej miała ochotę po prostu przywalić smoczycy prosto w pysk. Tak by zabolało i tak… by został ślad.
A Jarvis… i to jego miasto we mgle. Bogowie… dziewczyna wolałaby zostać żywcem zeżarta przez komary (czemu była całkiem bliska), lecz poczuć na skórze choć promyk słońca, niż ciągle gnić w tej metropolii, która odurzała elfim majestatem i obrzydzała ludzkim bezguściem.
W takich miejscach jak to… tancerka nie dziwiła się, że biali, nie nadawali się nawet na niewolników dla jej nacji. Byli jak durne i zawszone psy, które napawały odrazą każdego kto na nie spojrzał.
Zero kultury. Zero tradycji. Zero wyrafinowania. Zero filozofii. Religia, której nie dało się przełknąć bez gorzkiego skrzywienia. Obskurni mężczyźni, którzy nawet ułamka sekundy nie poświęcili choćby na myśl o tym, by zadbać o samego siebie, a dopiero później szukać pięknej kobiety. Nieumiarkowanie w każdej dziedzinie życia. Przesadność egzystencji…
La Rasquelle przypominało tawaif zbiorowisko grubo ciosanych kołków, które próbowało udawać wyższą sferę. I jedynie dobrze rozbudowana rozrywka oraz zaawansowany poziom magii w jakiś sposób ratował twarz całej społeczności.

Ale tak to właśnie jest, gdy ktoś wyżej sra, niż dupę ma.
Tak… tak… Nie to co naród pustyni. Ci ludzie mają szyk. Ci ludzie mają dryg. Ich kuchnia jest najsmaczniejsza, kobiety najnamiętniejsze, poezja najpiękniejsza, muzyka najbardziej chwytająca za serce, sztuka na najwyższym poziomie, tradycja sięgająca setek, jeśli nie tysięcy, lat wstecz. Wojownicy to prawdziwi bogowie wojny. Zaś sami bogowie to gwiazdy. A gwiazdy to ludzie!
Perjasi. Zerrikańczycy. Ifrijczycy. Aqalijczycy. Zorbostanie. Malhari. DHOLIANIE! HA! Ci ostatni to wręcz nadludzie!
TAK!
HAI!
I…

„Nie jestem pewna czy się przypadkiem nie zagalopowałaś w tych swoich peanach do Rozgrzanych Piasków…” Babka cmoknęła jak bezzębna lama, gotowa do splunięcia jakiemuś chłopowi w twarz. „Malhari to barbarzyńcy. Ranveer XI odziedziczył jednak większość cech po swojej matce… która jak sama dobrze wiesz, została porwana z domu nawaba Zerrikanu. Jego ojciec Ranveer X nie miał, i zapewne dalej nie ma, w sobie ani ziarnka kultury jakiejkolwiek poza mordobiciem i dupczeniem jak dzikie zwierze.”
„Nie jestem pewna czy twoje zrzędzenie to starcza chęć zwrócenia na siebie uwagi, czy może kieruje tobą zazdrość?”
Odpowiedź padła szybko. Zwięźle. I… prosto w punkt.
„AĆHA! Deewa… Deeew-aaani!” Umrao zapiała teatralnie, kląskając językiem o podniebienie. Brzmiała jak podekscytowany, zniewieściały facet, udający kobiecy orgazm… zawsze się w takiego zamieniała, gdy na horyzoncie świtała kłótnia między arcykurwami.
Do tego miana zaliczały się tylko najbradziej wpływowe kobiety Pawiego Tarasu. Laboni - tancerka tradycyjnych tańców pustyni i stepów, śpiewaczka tradycyjna oraz mistrzyni dholi. Leelaikari - mistrzyni sitaru oraz skrzypiec. Nadin Ana - poetka i śpiewaczka chórowa. Chaaya - tancerka tradycyjnych tańców pustyni oraz stepów, śpiewaczka balladowa. Bismillah - śpiewaczka ariowa i flecistka.
„No, no, no… co ty na to babciu?”
„Przymknij się” burknęła matrona do rozemocjonowanej maski, gotując się z matroniego gniewu i tym bardziej zacietrzewiając się w swojej matronowatości.
Po czym jak gdyby nigdy nic, zwróciła się zimnym tonem do pyskatej małolaty.
„Nie jestem, aż tak stara jak ci się wydaje… i, no proszę, ale czego tu zazdrościć? Gdyby Kamala go nie nauczyła jak być delikatnym, pieprzyli by się dalej jak dwa konie na padole.”
Kilka panien zasyczało w odpowiedzi, niczym węże, głodne i ciekawskie dalszego przebiegu dyskusji.
Chłopczycy bardzo nie podobało się, że ktoś oczerniał jej ulubionego kochanka, lecz nim kolejny atak zostanie przepuszczony, spytała jakby niewinnie.
„Aaaach, a więc kieruje teraz tobą troska… czy mówisz z doświadczenia?”
„Pfff…oczywiście. Nie jednego ogiera gościłam w swej alkowie…”
Babce jednak nie było dane dokończyć, bo przerwał jej złośliwy śmiech małej tyranki.
„W to nie wątpię. Pytanie czy ten arab, był przyuczony do siodła czy może jeździłaś na nim na oklep… O, albo to może on ciebie ujeżdżał?”
Dziewczęta zaczęły cicho chichotać, gdy jedna z nich dobitnie zainsynuowała myśl jakoby ich opiekunka dawała dzikim koniom.
„Słuchaj ty mała, rozwydrzona lafiryndo!” Laboni zaskrzeczała niczym wściekły kruk, gotowy do ataku.
„Nie! To TY-MNIE posłuchaj!” Deewani również brzmiała na wściekłą. ”Ranveer XI jest… był moim ulubieńcem! Faworytem! Największym skarbem! Najlepszą zabawką! Najsmaczniejszym słodyczem! I wara tobie, ty stara krowo, od jego spuścizny! Rozumiesz?!”
Kobiety w głowie tancerki zaczęły dostawać spazmów od zbyt wysokich emocji w tej potyczce.
„Ty kurwi pomiocie, rzygowinowa pomyjo, wypierdku zgwałconego wielbłąda!” Zaczęło bluźnić wspomnienie opiekunki, tracąc całkowicie przybraną fasadę.
„Ty końska obciągaro! Zawszony łonie! Robaku z psiego zadka! Mam po dziurki w nosie twoją niechęć do mojego jedenastego! Jesteś zazdrosna, bo ciebie nie chciał chędożyć, ani dziesiąty, ani nawet dziewiąty! Oto cała prawda! Jesteś starą, rozpustną, dupodajką, która zazdrościła własnej wnuczce, że jest szczęśliwa! Gdyby nie ty cholerna wampirzyco męskiego nasienia, nie musielibyśmy uciekać i umierać na obcej ziemi, wśród obcych ludzi i bogów! To twoja wina! TWOJA!”
Mała tancerka zdawała się stracić nad sobą całkowicie panowanie. Darła się jak paw o zachodzie i w dużej mierze przypominała tą, która zdawała się najbardziej nienawidzić.
„Oj… Deewani…” Seesha odezwała się cicho i czule do swojej towarzyszki. „Ona nie jest prawdziwa…”
„Wiem, że nie jest… my też nie jesteśmy… nawet ONA nie jest prawdziwa! To wszystko… jest do dupy…”

Wyimaginowana dyskusja w najwyraźniej wyimaginowanym umyśle, dobiegła niespodziewanego końca, gdy bardka usłyszała za sobą głośny szelest i strzelanie łamanych patyczków. Przestraszona odwróciła się przez ramię i przyśpieszyła kroku, chcąc uciec od potencjalnego zagrożenia.
W swoim zamyśleniu już dawno minęła ponurą wieżę, którą zasiedlały zielonoskóre gobliny i aktualnie znajdowała się w równomiernym, dzikim i nieznanym… buszu.
Niepokojące odgłosy nie zbliżały się, ale też i nie oddalały. Zdawały się krążyć wokół znerwicowanej dziewczyny, która nie tylko zgubiła się w dżungli, ale i w samej sobie.
Strach i bezsilność mieszały się w jej drobnym ciałku, powodując nieodpartą chęć płakania, krzyczenia i drapania się po twarzy. Gdyby tylko nie ten szelest. Gdyby nie ten intruz (zapewne dybiący na jej życie), może straciłaby nad sobą kontrolę tak jak to zrobiła Deewani, Laboni i wiele innych głosów z jej przeszłości, które nie chciały lub nie potrafiły odejść.
Popadła by w wyczerpującą histerię i załamanie, które skutkowałoby kolejną śmiercią jej wolnej woli. Osobowość roztrzaskałaby się o klify wspomnień, pchana nieustannie teraźniejszymi wydarzeniami, poczciem oderwania i osamotnienia oraz… miłości.
Miłości tak silnej, że aż przerażającej i obezwładniającej.
Miłości, która była jej światem, powietrzem, strawą, życiem, lecz była także jej śmiercią. Sundari wiedziała, że żeby mieć miejsce na coś nowego… trzeba wyrzucić coś starego… coś, co przestało się już kochać. Coś co od wielu lat było martwe i już nigdy nie powróci do życia.
Nie potrafiła jednak… tak po prostu…

- Wyłaź z ukrycia! Nie boje się ciebie! - zawołała kurtyzana w liściastą przestrzeń, tuląc się do wątłego drzewka, jakby miało ono conajmniej cudotwórcze zdolności lecznicze, lub przynajmniej trening w samoobronie.
- Wyłaź! Słyszysz?! - krzyczała, nie zważając na to, że spotkanie w takiej głuszy jakiegoś osobnika, który posługuje się wspólna mową, oraz na dodatek z jakiegoś powodu postanowił uprzykrzyć życie Kamali, było znikome i zapewne kobieta wydzierała się na dzika, albo inne, równie mało szlachetne, zwierzę, które postanowiło sobie albo użyć, albo zjeść korzonki.
- Ik, ik, ik pau, pau, hau! - odpowiedział jej głos potencjalnego i zapewne „śmiertelnie groźnego” zagrożenia, jakim musiał być ów osobnik…
Tawaif nie wiedziała co mądrego odpowiedzieć na tego typu postulat, więc tylko wymieniła drzewo na takie z grubszym pniem i większą ilością gałęzi.
Po chwili z zarośli wyszło coś… co przez ułamek sekundy, znerwicowany umysł Dholianki, wziął za borsuka.
Niestety radość i ulga trwała krótko, ponieważ to coś… nawet nie stało nigdy obok borsuka.
Sądząc po wyglądzie, był to młody lis.
A w zasadzie Lis Świeżbicowy, nazywany potocznie Świeżblisem. Całkiem powszechny gatunek w tym rejonie. Ceniony za śliczne futro, oraz za silnie toksyczną ślinę, którą pluje, gdy czuje się zagrożony i która powoduje niewyobrażalne swędzenie na całym ciele oplutego przeciwnika.
Bardka już i bez tego się drapała z powodu komarów, które również były całkiem powszechnym gatunkiem na tych bagnach. Nie za bardzo więc chciała drapać się jeszcze bardziej… tym bardziej, że… ów lis był również cholernie terytorialny i odważny, jeśli wręcz nie brawurowy, w swych działaniach. Mógł więc zaatakować ją tylko i wyłącznie dlatego, że stała na jego ulubionym kamieniu.
Na potwierdzenie tych obaw zwierzak zaskrzeczał ponownie, a jego chrapki drgały spazmatycznie, odsłaniając żółte ząbki, po czym jak gdyby nigdy nic, zadarł nogę i osikał chude „cudotwórcze” drzewko, do którego nie tak dawno tuliła się kobieta.
Zły znak… bardzo zły znak.

Być może dlatego Chaaya postanowiła uciekać, nie czekając na to, co mogło nastąpić i piszcząc mało dumnie i dystyngowanie, uciekła przed psowatym ssakiem, wielkości tłustego kota, wpadając jeszcze do sadzawki z błotem gdzie oblazły ją krwiożercze żabie kijanki.
Odmiana w jej monotonnej teraźniejszości… nawet tak prozaiczna jak odrywanie przyssanych, glutowatych mordek z ogonkami ze swojej szyi, pozwalała jej zachować zdrowy rozsądek i zakorzeniała ją w czasie i miejscu, jakie przyszło jej dzielić z czarownikiem.


Nveryioth oddalał się od cmentarza nieco podłamany i zrezygnowany. W takich chwilach jak ta, czuł się wyjątkowo samotny i niezrozumiany. Nie potrafił też pojąć, dlaczego jego partnerka nigdy podobnych problemów nie doznawała. Zupełnie jakby była kobrą, która hipnotyzowała swoje ofiary, w tym wypadku przyjaciół, i wykorzystywała. Gad chciałby się kiedyś nauczyć od niej owej sztuki, może wtedy Sual’dasair zechciałby bawić się w zagadki i przestał być taki protekcjonalny?
Smoki, choć z reguły były istotami żyjącymi samotnie, lubiły mieć kogoś na wzór ludzkiego odpowiednika przyjaciela, z którym mogłyby od czasu do czasu (czyli od kilkudziesięciu do kilkuset lat) móc porozmawiać. Zielonołuski od zawsze miał zastęp szczurów i od biedy matronę, której podkradał różne pisma. Później w jego życiu pojawiła się Chaaya… i choć kochali się oboje bezwarunkowo, to byli od siebie różni jak słońce i księżyc.
Tancerka świeciła własnym blaskiem, była wyjątkowa i pod wieloma względami, jaszczur uważał ją a doskonałą, smoczą istotę. Samca alfę, który się nigdy alfą nie urodził, był jednak na tyle sprytny, by każdego alfę na swojej drodze pokonać i przejąć po nim jego schedę i skarby.
Owa umiejętność przetrwania i wykorzystywania sposobności oraz losu, była dla skrzydlatego fascynująca i przerażająca zarazem. Chciał być taki jak jego Jeźdźczyni, ale z jakiegoś powodu… nie ważne jak bardzo się starał, jego próby upodobnienia się spełzały na niczym.
Nie potrafił zjednać sobie nikogo, nawet cholernego i osamotnionego truposza!
Dlaczego?
Robił wszystko tak samo co ona…
dlaczego więc?

~ Nie tykać, nie tykać, nie tykać! ~ Ślicznotka zapipała głośno, lądując na ramieniu swojego pana, by móc językiem zgarnąć upitego do granic możliwości komara z jego szyi.
- Przecież to ty mnie tykasz… - odparł zrezygnowany albinos, przedzierając się przez krzaki w kierunku wieży.
~ Nie! Nie! NIE TYKAĆ! ~ powtórzyła gekonica, łapiąc w locie robaczuchę. Malutkie szczęki kłapały niewspółmiernie głośno do swoich rozmiarów, wywołując uśmiech u dwumetrowego młodzieńca.
- Ciesze się, że nie uciekłaś… przynajmniej ty… - mruknął posępnie Neron, mijając starą budowlę i słysząc w jej okolicach nerwowe ’unga-bunga’ kłębiących się tam mieszkańców.
~ Ty pokazywać Rojd płaski świat. Rojd się podobać świat zamknięty w drewnianej muszli. Rojd chcieć więcej oglądać taki świat. Rojd być daleko od gniazda, dlatego Rojd stworzyć nowe gniazdo! Nie tutaj! ~ odpowiedziała skrzydlata i obróciła się na ramieniu w innym kierunku w którym podążał jej nosiciel.
Nvery ucieszył się, że jaszczurce spodobały się książki, ponieważ i on je bardzo lubił. Postanowił częściej czytać na głos, by jego Jasrin mogła słuchać o światach o których istnieniu nie miała pojęcia.
- Nie tutaj? A gdzie chcesz stworzyć gniazdo? - spytał, opacznie odbierając komunikat jaszczurki.
~ Nowe gniazdo być w płaski świat! Nie tutaj! Nie tutaj! Ludzia nie tutaj! ~ Miniaturka smoka (lub raczej jego podróbka) zatrzepotała skrzydełkami, wyraźnie zniecierpliwiona, wskazując pyszczkiem kierunek w którym powinni się udać. ~ Ja widzieć ludzia jak iść… ja mówić, że tam źle… że musieć iść nie tam, ale ona nie słyszeć i nie widzieć Rojd. Ona być ranna.
- Raa-nna? - Zielonołuski przestraszył się, ponownie źle odbierając przekaz.
~ Chora ~ sprecyzowała gekonica. ~ Nie słuchać się jak Rojd woła, nie to co ty.
Przyszły tropiciel przewrócił oczami, gdy zdał sobie sprawę do czego dążył jego chowaniec. Nie skomentował tego jednak, a ruszył tam gdzie chciała tego mała gadzinka.

Marsz przez las był całkiem przyjemny. Neronowi nie przeszkadzały ani komary, ani chaszcze, ani nierówny, często grząski, teren. W ludzkiej formie był prawie tak samo gibki jak w smoczej i w przeciwieństwie do Godivy lubił każdy rodzaj terenu do przemierzenia. Jednakże po niejakim czasie zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno szedł w odpowiednim kierunku.
Oddalał się nie tylko od cmentarza, ale i wieży, którą chciała obejrzeć bardka. Nie zdążył się jednak odezwać do Ślicznotki, która uskuteczniała prawdziwą ucztę na jego barku, kiedy poczuł więź z Chaayą. Była daleko i z jakiegoś powodu zdawała się… walczyć o życie, przy jednoczesnym byciu bezpieczną.
Na wnikliwsze wgryzienie się w stan swojej partnerki nie było jednak czasu, chłopak dostał mentalnego kopa w zad i mało spolegliwie ponaglenie, by ruszył z odsieczą. Także nie wiele myśląc, puścił się biegiem, by stawić czoło… cokolwiek zagrażało tawaif.


Dholianka wpatrywała się w błękitne ślepia terroru, który od kilku kwadransów siedział pod drzewem, na które to ona się wspięła. Lis szczekał i piszczał, merdając zjeżonym ogonem, wyraźnie niezadowolony, że nie mógł się pozbyć intruza ze swojego rewiru.
Kobieta siedziała na gałęzi na tyle długo, że zdążyła się już pogodzić ze swoim losem, iż oto właśnie przyjdzie jej zginąć od zadrapania się na śmierć, kiedy poczuła nikłą więź ze swoim smokiem.
Nowe siły wstąpiły w jej ciało wraz z nadzieją wybawienia od… tego… czarno… białego… potwora… o nieziemsko pięknych ślepiach.
Po kwadransie ponaglania i popędzania swojego wybawiciela, uzbrojony i wściekły, przyszły tropiciel wypadł zza krzewu wydzierając się jak amazońskie dziecię, chcące spuścić łomot swojej zabawce, a tuż za nim podążała pipcząca wściekle gekonica.
Świeżblis poderwał się na cztery łapy, strzygąc uszami i fukając ostrzegawczo, po czym zaniuchał niespokojnie w powietrzu i wskoczył zieleń, bezpiecznie umykając ze spotkania z drakonem w przebraniu. Zwierzak może i należał do odważnego gatunku, ale na pewno nie głupiego i dobrze wiedział jakich dobierać sobie przeciwników do dręczenia. Zielona bestia ukrywająca się za czymś czego jego móżdżek nie pojmował, zdecydowanie nie należała do tej grupy istot.
Bardka nie zdążyła nawet zarejestrować kiedy jej oprawca zdążył się ulotnić, tak bardzo była skupiona na skrzypiącej groźnie jaszczurce, która ruszyła kosym lotem w jej kierunku i wylądowała na dziewczęcej kostce, na której wisiała krwiożercza kijanka tutejszych płazów. Jasrin nadymała się jak balonik i zaczęła dziabać glutowate ciałko, miotając łebkiem na boki, aż nie oderwała od złotej skóry swojej przyszłej przekąski.
- Czy ty się właśnie dałaś sterroryzować borsukowi? - spytał zdębiały i nieco uspokojony Nveryioth, chowając łuk, miecz i sztylet (który trzymał w zębach) na swoje miejsce.
- To był lis… Lis Świeżbicowy - odparła dumnie Kamala, szybko odzyskując rezon.
- Lis… - zaczął chłopak, patrząc na partnerkę wymownie. - Kazałaś mi tu biec, booo zaatakował cię lis.
- Jest silnie trujący! - Próbowała bronić się kurtyzana, wyciągając do skrzydlatego ręce, by ten ją ściągnął z gałęzi.
- Trrrujący… liiissss… - Do albinosa powoli dochodził cały nonsens sytuacji, ale zanim się zreflektował, posłusznie zdjął tancerkę z drzewa i ostrożnie postawił na ziemi. Trzeba było przyznać, że całkiem wysoko się wdrapała. Sam mierzył dwa metry, a i tak musiał podnosić do niej dłonie.
- Przyszedłeś się ze mnie nabijać? Co? A może chcesz mnie teraz zabrać do ducha?! Jako bohater i wybawca?! MOWY NIE MA! - Sundari przeszła do ofensywy, czerwieniąc się na ślicznej buzi. Jednakże nie spotkała się z taką odpowiedzią jaką przewidziała. Było to spojrzenie, które szybko umknęło na bok. Błysk w różowych oczach zgasł równie szybko co się zapalił, lecz to nie powstrzymało tawaif przed dalszymi atakami.
- M-mowę ci odjęło? Co? Chcesz mnie zwabić na ciekawość? Litość? A może zaciągniesz mnie siłą?! Mowy nie ma! NIE MA! NIE MA!
- Tsss… co cię użądliło na litość bogów… dlaczego się ze mną kłócisz, przecież dopiero cię uratowałem… - burknął nad wyraz spokojnie młodzik, drapiąc się w zakłopotaniu po głowie.
Chaaya zaczerpnęła powietrza, by coś odpowiedzieć, ale nieco zaalarmowana przyjrzała się swojemu kompanowi, dopiero teraz dostrzegając na jego twarzy emocje. Smutek. Zawód. Zrezygnowanie.
- Nie… zabierzesz mnie do niego? Ale przecież mieliście zakład! - brzmiało to głupio w ustach kobiety, która jeszcze chwilę temu była gotowa bić się na zęby i paznokcie, byle tylko nie dopuścić do spotkania z nieumarłym, a teraz niemal… prosiła, by do tego doszło.
- Dziiiś nie jest dobry dzień… niech jeszcze trochę poczeka… nie śpieszy mu się, przecież i tak już nie żyje - wyjaśnił oglądnie smok.
Dziewczyna ściągnęła usta w linijkę i uniosła ręce ku męskiej twarzy. Zielonołuski zareagował instynktownie i pochylił się, by ciepłe dłonie mogły objąć go za policzki.

To był błąd.

Cała armia masek wtargnęła do jaźni gada unieruchamiając go i pozbawiając na chwilę władania w ciele. Deewani przepuściła atak. Nimfetka zagadywała na śmierć. Seesha z Umrao rozpraszała. Kilka z nich wykrzykiwało rozkazy. Zaczęła się obława na wspomnienia.
Wspomnienia z tej nieszczęsnej rozmowy z Sual’dasairem… ale zanim Nvery zdążył zaprotestować i wyrwać się z objęć pyskatej chłopczycy było już po ptokach.
- ZAAABIJĘ GOOO!!! - wykrzyczała wściekła bardka, odpychając się od towarzysza.
- Przysięgam, że go zarżnę jak dziką świnięęę!!!
- Oj… Chaaya… aćha… daj spokój… - Albinos pomasował się po drapniętym policzku.
- NIIEEE!!!
- Ćh-ćh… przecież on nie żyje. - Wierzchowiec próbował przemówić do rozsądku swojej Jeźdźczyni.
- STARZEC GO WSKRZESI, A JA GO… za-bi-jęęę… - wysyczała drżąc z gniewu Dholinka.
Smok pochwycił niziutką przyjaciółkę i przytulił do siebie. Nie do końca wiedział co robił, ale starał się wzorować na innych mężczyznach, którzy mieli styczność ze wściekłością tawaif.
- Aćhaaa… Chandramukhi - powiedział jej wprost do ucha, chcąc pozbyć się jadu, który buzował w jej żyłach.
- Ona nie żyje! Puszczaj…
- Daj pokój… proszę… zostaw g… - Nie dokończył bo jakimś cudem dostał z kopa prosto między nogi.
Młodzieniec zgiął się w bólu i sam trzęsąc się ze złości, popchnął Chaayę z całej siły, a ta rąbnęła o drzewo przed sobą i padła pozbawiona tchu na ziemię.

- Co ci… cooo ci znowu odwaliło?! - huknął gniewnie samiec, gdy odzyskał panowanie nad własnymi płacami.
W odpowiedzi musiał uchylić się przed lecącą w kierunku jego twarzy szyszką. Jedną i drugą, a później jakimś wyrwanym kwiatkiem, który z jakiegoś powodu przypominał pokrzywę.
- Chaaya! - ryknął na tyle głośno, że odpowiedziały mu jakieś ptaki ze znacznej odległości.
Ta poderwała się na równe nogi, gotowa (chyba) biec przed siebie ile sił w członkach, dlatego jaszczur złapał za włosy i ramię tancerki, przyciągając ją do siebie, co zaskutkowało u niej donośnym piskiem bólu i zaskoczenia.
- Puszczaj mnie ty kurwi synie! - zaklęła bojowo kurtyzana. Neron jednak miał już po dziurki w nosie wybryki ’starszej siostrzyczki’ i objął ją rękoma po bokach, jak dwa pasy bezpieczeństwa, unieruchamiając jej górną połowę na amen.
- Sama jesteś kurwim synem… a raczej córką - zasyczał jadowicie drakon i czując na swoich goleniach kopniaki, uniósł kobietę wyżej, tak by wisiała w powietrzu.
- PRZESTAń! PUSZCZAJ! TY GNOJU!… PUSZCZAJ!.. - Uwięziona bardka mogła jedynie wyrzucać z siebie grad inwektw w kierunku partnera, aż w końcu poczuła jak opuszczają ją i siły i dech w piersi.
Młodzik był silny. Silny jak smok, którym był, i powoli miażdżył ją w swoich objęciach jak śmiercionośny bluszcz.
Ostatni jej krzyk przypominał bardziej kwik potwornie rozjuszonego, lecz także śmiertelnie wyczerpanego, guźća i Kamala chciała czy nie… przestała krzyczeć. Przestała się wyrywać. Przestała kopać. Próbować gryźć. Zaklinać, przeklinać, wyklinać… i zaczęła walczyć o oddech. Co w przypadku ataku furii, zawiśnięcia w powietrzu i znajdowania się w objęciu jak w imadle było… bardzo trudne.

Dwójka padła w trawę na kolana. Złotoskóra zipała i trzęsła się, może z gniewu, może z szoku, może z jednego i drugiego. Nie czuła nóg, a jedynie dwie części składające się na jeden, wspólny, piękący ból od pośladków w dół. Kręgosłup trzeszczał z wysiłku i niewygodnej pozycji, a do dłoni nie dochodziła krew.
Nveryioth nie zamierzał jednak ryzykować i wciąż obejmował dziewczynę, rezygnując jednak z rozmowy na rzecz telepatycznej więzi. Emocje z jakimi się spotkał były mu obce i niezrozumiałe, wspomnienia i uczucia jakie je wywoływały z jego punktu widzenia całkowicie niegroźne i… jakby takie nieistotne.
Na Sundari jednak działały niczym krótki lont przy trotylu, więc nie osądzał i… nie próbował jej już uspokajać.
Po prostu czekał, aż krytyczna chwila przejdzie i łzy popłynął ciurkiem z orzechowych oczu na policzki.
Łzy które wezbrały w łanich oczach, zamieniając dwie tęczówki w błyszczące tafle bezdennych jezior.
Robiło się coraz ciszej, ciemniej i chłodniej, lecz ani jedna kropla nie skapnęła z rzęs w otchłań natury. Jego kochana partnerka, choć bezwładna dalej walczyła, tym razem ze sobą i tłumiła pożogę jaka trawiła jej myśli.
Aż jej oczy wyschły.

Jasrin po kijankowej uczcie, usiadła bezpiecznie na drzewie i przyglądała się całemu zdarzeniu, od czasu do czasu informując swojego smoczego chowańca, że „ludzia jest chora i trzeba zabrać ją do gniazda”.


Powrót do domu odbył się w pełnej ciszy. Para poszukiwaczy wylądowała przed miastem i pieszo ruszyła do granicy lasu, wchodząc między stare i opuszczone zabudowania, aż nie dotarli do cywilizacji.
Tam wynajęli gondolę i przepłynęli zamglone kanały, pełne pokrzykujących pływaków, którzy na oślep próbowali dotrzeć bezpiecznie do destynacji.
Gdy wchodzili do tawerny, wyglądali jak dwójka przybyszów wychodzących z mrocznego teleportu, wpuszczając ze sobą białe nitki oparów, które rozwiały się w blasku kaganków. Po czym jak, wyjątkowo zmęczone swoją egzystencją, zombie, wdrapali się po schodach do korytarza wiodącego do ich pokojów.

- Ja… chciałam ci podziękować. Pomimo tego… wszystkiego, dobrze się dziś bawiłam - odezwała się cicho tawaif z dłonią na klamce.
Gad wybałuszył oczy na wierz, przy okazji nie trafiając kluczem w zamek.
- Ty… tak na serio?
- Tak. To… nie była tylko jedna, długa i prawie niekończąca się katastrofa… chciałam ci podziękować i spytać, czy nie chciał byś jutro… no… coś porobić znowu razem? - Chaaya wpatrywała się w drewno przed sobą, nawet nie mrugając.
- Eeeee… no… eeee… - Nvery nie mógł się pozbierać z szoku jakiego doznał.
- Może chciałbyś przywołać demona z książki od wróża? Co ty na to? - zaproponowała spokojnie i na tyle cicho, by czarownik, który już wiedział, że była w karczmie nie dosłyszał zza ściany.
- Jasne. Oczywiście - odparł szybko albinos, otwierając swoje drzwi. - Jutro rano dam ci książkę i listę zakupów, bo ja nie mogę opuścić pracy, dobra?
- Dobra - zgodziła się Dholianka i otworzyła wejście do siebie. - Dobranoc i do jutra…

Pożegnawszy się, zamknęła za sobą wejście. Jarvis musiał mieć wiele pytań, tym bardziej, że ona wyglądała jakby przeszła przez piekło, a później wróciła bo czegoś zapomniała i znowu przez nie przeszła, by przypomnieć sobie, że wszystko ze sobą wcześniej wzięła.
Dopiero teraz bardka przypomniała sobie, że byli umówieni… na wczesne popołudnie, a ona pojawiła się w nocy.
Gdy dostrzegła czekającą na nią kolację, poczuła wstyd i wyrzuty sumienia, ale jednocześnie była tak wykończona, że jedynie bez słowa rozebrała się i weszła do wanny.
Miała siniaki i zadrapania na łydkach. Krwiaka na prawym pośladku. Ugryzienia i zadrapania od szyi po same czubki palców u obu dłoni. Dziwne ślady w pasie, jakby od liny… lub bardziej cielska tłustego boa dusiciela, oraz sińce świadczące o tym, że miała bliski i dobitny kontakt z jakimś obiektem. Może ścianą lub podłogą.
Tej nocy jednak czarownik nie uzyskał żadnych odpowiedzi, a jedynie senne unikani przed jego troskliwą pomocą w czymkolwiek, aż kobieta nie runęła na łóżko.
Zawinąwszy się w mało gustowny kokon, jeszcze chwilę wpatrywała się w swojego smutnego kochanka, aż nagle zasnęła.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 29-06-2018, 16:49   #169
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Noc się kończyła, zdecydowanie za szybko… a może na szczęście za szybko. Chaaya zawinięta w “kokonie” śniła niespokojne sny.



O olbrzymim czarnym noworodku unoszącym w czarnej próżni z migoczącymi punkcikami. Niczym gwiazdy na niebie. Dziecko dryfowało jakby było zanurzone w wodzie, ale wody tu nie było.
Było to dziecko…


gigantyczne i upiorne. Dookoła niego latały jakieś skrzydlate bestie. Olbrzymie, ale przy nim miniaturki. Bardka nie rozpoznawała tego miejsca, ale było ono mroczne, zimne i puste. Wymarłe…
Co najgorsze, instynktownie wiedziała czemu. To ta istota była źródłem tej samotności i śmierci. To ona zamieniła to miejsce w wymarłą pustkę. Kim była? Przypominała stwora napotkanego w świątyni.
Czy potwór odnalazł ją we śnie? Nie. Mlecznobiałe oczy nieumarłego noworodka nie skupiały się na niej. Była tylko pyłkiem w olbrzymiej pustce.On jej nawet nie zauważał.
Czemu więc tu się znalazła?
A potem pojawił się punkcik, rosnący na jej oczach do wielkości płomyka, ogniska, kuli ognia… coraz większej i coraz bardziej gorącej. Ale w tej zimnej pustce, ciało tawaif łaknęło ciepła. Im bliżej była ta ognista kometa, tym więcej szczegółów Chaaya zaczęła dostrzegać. Dostrzegła, że ta kometa jest smokiem zbudowanym z żywego ognia i pędzącym na nią. I że zwrócił swą obecnością uwagę potwora na Chaayę. Zanim jednak jego łapa pochwyciła Chaayę, ognisty olbrzymi smok połknął bardkę. I Chaaya się obudziła. Jarvis też… i to pewnie wcześniej. Umył się i szykował posiłek dla nich obojga. Nic dziwnego… wczorajsza wyprawa wymęczyła ciało bardki.
- Jak się spało?- zapytał przywoływacz ciepło.
Zanim Chaaya zdołała odpowiedzieć czarownikowi przeczesała swoje włosy w zamyśleniu i odganiając resztki snu. Zamarła nagle, dostrzegając coś czerwonego na jej przedramieniu. Kilka drobnych czerwonych łusek wyrastało ze skóry tawaif.


Cztery fioletowe świece na pół łokcia i z glifami ardif oraz erdeyel
(cokolwiek te ardif i erdeyel znaczyło)
Płatki czarnej róży
Kreda czerwona, kreda niebieska, kreda biała
Kadzidło z wiciokwiatu, wężowidła i czarnej olchy
Krew jagnięca, pół bukłaka
Spingarafix

Co to na dziwna nazwa? Spingarafix? Co to na wszystkie szejtany pustynne było? W książce pożyczonej od wróża ten przedmiot nie został opisany. Kolejne przedmioty potrzebne do rytuału.
Sztylet rytualny… zwykły sztylet nie wystarczy? Bardka nie była pewna. Księga nie dawała odpowiedzi. Nie była przeznaczona dla początkujących magów. Takie zabawy mogły się źle skończyć.
Szaty czarne z kapturem i czerwoną lamówką… strój pewnie tylko dla odpowiedniego nastroju.
Zwój kręgu ochrony przed złem. To był najbardziej kosztowne. Tak przynajmniej bardka przypuszczała.
Do tego wszystkiego misy, krzesiwo, sakiewki… detale.

Tyle do zrozumienia, a w dodatku już była spóźniona na spotkanie uczennicą. Ta jednak nauczona wcześniejszymi przypadkami, czekała cierpliwie. Zadowolona, że nie miała na sobie butów do tortur. Ubrana zwyczajnie, jak lubiła.Uśmiechała się więc czekając na swoją mentorkę.
- No to co na dziś. Ta wróżbitka? I inne atrakcje? - zapytała na wstępie Gamnira zaciekawiona. I zrelaksowana. Ten dzień nauki nie wydawał się tak stresujący jak poprzednie.



Nveryioth też miał podobne problemy, choć innego rodzaju. Chaaya bowiem nie mogła zająć się wszystkim na raz. Na bardkę spadło więc zebranie rekwizytów, zaś na niego znalezienie miejsca na rytuał przygotowanie. Nie wiedzieć czemu w tych starych księgach demony były strasznie wybredne w kwestii tego, gdzie chcą się pojawić i kiedy. Co było szczególnie irytujące, zważywszy że kochanek jej partnerki niemal z miejsca potrafił przywołać chmarę różnych potworków.
Czemu te musiały być takie… kapryśne. Dobrze chociaż, że udało się znaleźć rytuał nie wymagający żadnych związanych z porą roku, dnia czy pozycji gwiazd. To by było kłopotliwe przy niebie wiecznie zasnutym chmurami.
Na szczęście nie każdy głupi demon wymagał ustawiania klepsydry i odmierzania w niej ziarenek piasku. Ten którego smok wybrał wymagał tylko:

 Miejsce rytuału musi być nad wodą, ale dotykać go nie może. Jakieś dwie stopy nad ziemią, podłoga musi być z wygładzonego kamienia. A żaden promień światła nie powinien wpadać do sali, okrągłej i pozbawionej wszelkich wnęk. Drzwi z niej prowadzące muszą być skierowane dokładnie na wschód.
W okolicy nie powinno być żadnych źródeł magii mogących zakłócić rytuał, czy to stałych czy to czasowych.


Ech… trzeba było więc znaleźć taką opuszczoną komnatę i przygotować ją do rytuału. Bo czysto też być miało. Najłatwiej do tego było użyć map w antykwariacie do wytypowania miejsc. Niestety mapy te były oczywiście bardzo nieaktualne. I po wybraniu potencjalnych miejsc rytuału smok musiał udać się tam i ocenić stan faktyczny. Czy aby obszar niezamieszkały, czy magii nie ma, czy budynek stoi pusty. Mnóstwo roboty, którą Chaaya wykonać nie mogła, zajęta nauką jego przyszłej mentorki oraz zakupami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-08-2018, 21:10   #170
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Gdy sen był równie absorbujący co dzień, nie było mowy o wypoczynku, przynajmniej nie w sensie psychicznym. Gdy bardka otworzyła oczy i ujrzała zarys znanego jej pomieszczenia, westchnęła ciężko, przewracając cię na drugi bok. Może po śmierci zazna trochę spokoju?
Tymczasem czarownik już wstał, choć było wyjątkowo wcześnie i robił im śniadanie. Chaaya uśmiechnęła się w napływie czułości do posępnego magika i zgarnęła swoje włosy z twarzy, siadając w pieleszach. Chciała poskarżyć się żartobliwie na temat spędzonej nocy, lecz coś mignęło jej na ramieniu rubinowym blaskiem. Zdziwiona przyjrzała się obitej i pogryzionej przez insekty skórze, zmartwiona, iż mogła się poważnie zranić. Skóra jednak nie wyglądała jakby była rozcięta i… szczerze mówiąc, nie przypominała nawet skóry.
To były łuski. Gadzie… łuski.
Gładkie i ciepłe w dotyku. Nie były, ani przyklejone, ani wbite. One… rosły. Na niej.

- JARVISIEEE!!! - krzyknęła jak oparzona tawaif, jednym, sprawnym susem wyskakując z łóżka. - JARVISIE ZDEJMIJ TO ZE MNIEEE!!! AAA!!! - darła się Dholianka niczym kotka na płonącym dachu, gibiąc się i szaleńczo wymachując rękoma jakby nie mogła się zdecydować, czy walczy z czymś na sobie, czy przed sobą.
- CISZEJ TAM! - huknął zza ściany Nveryioth, obudzony panicznymi piskami. - NORMALNE ISTOTY JESZCZE ŚPIĄ!
- Kamalo. Kamalo. Co się stało? - Przywoływacz oderwał się od tego co robił, by pomóc swojej kochance. Był równie zaniepokojony co ona, ale zachował zimną krew.
- Na ramieniu..! Mam coś na ramieniu! - Dziewczyna podbiegła do mężczyzny, odsłaniając wspomniane miejsce. - To na pewno przez tego demona! Rzucił na mnie klątwę!
- POWIEDZIAŁEM ZAMKNIJ SIĘ! - ryknął rozeźlony smok z pokoju obok.
- Usiądź spokojnie i daj mi się przyjrzeć, boli cię to jakoś, pali? - zapytał czule Jeździec, chwytając delikatnie rękę tancerki.
Ta zrobiła smutną minę dziecka, siadając posłusznie na krześle, ale chyba nie czuła się na nim zbyt wygodnie, zwłaszcza, że była naga… a drewno siedzenia stare i chropowate.
- Nie… nie boli… ale jest!
- Nie boli - zamruczał czarownik i coś wyszeptał pod nosem.
- Nie jest to klątwa żadnego rodzaju. - Musnął łuski i wyraził podejrzenie. - Nie posprzeczałaś się może ze Starcem ostatnio?
- To on zaczął! - obruszyła się kurtyzana, wyrywając rękę z delikatnych objęć. - Myślisz, że to jego klątwa? - Sundari z jakiegoś powodu pominęła wyjaśnienia, na temat przeklętego pochodzenia łusek.
- Nie wyglądają szpetnie. Raczej na takie egzotyczne piegi - odparł Jarvis i polizał narośl. - Czujesz coś? Mój dotyk?
- Nie skamienieje od tego? - spytała smutno kobieta, zgarniając włosy za ucho. - Czuję… nie są zbyt grube.
- Nie wydaje mi się… - Mag pogłaskał ją po ramieniu i poprawił okulary na nosie uśmiechając się. - Nic ci nie grozi. Jesteś teraz trochę bardziej gadzia… a właściwie bardziej smocza. Ale nic raczej nie grozi. Starzec pewnie by nie pozwolił uszkodzić ciała, w którym mieści się jego dusza.

~ MASH-ALL…
~ A tej co znowu odbiło?
~ ...AAAH!!! ~ zaskandowała uradowana Deewani, piszcząc jak podniecone dziecko z okazji wycieczki do cukierni. Tradycyjnie inne maski nie za bardzo pojmowały z czego tu się cieszyć, po tak mrożącym krew w żyłach poranku.
~ JESTEM SMOKIEEEEM!!! ~ Chłopczyca, nawet jeśli osamotniona w swej radości i błędzie, nie zważała na zrzędliwość pozostałej reszty.
~ W twoich snach… ~ skwitowała kwaśno jedna z sióstr.
~ Raczej w pobożnych życzeniach o takim śnie ~ dodała inna.
~ POTĘŻNYM! PRADAWNYM! NIEPOKONANYM SMOKIEM, ZIEJĄCYM PRAWDZIWYM OGNIEM Z SAMYCH PIEKIEEEEŁ!!!
~ Raczej z ogniska w lesie, jeśli takie rozpalisz… ~ oceniła ozięble kolejna z dziewcząt.
~ Prędzej ten ogień komuś ukradnie… ~ zażartowała następna.
~ BÓJCIE SIĘ MNIE BOM MROCZNA I STRASZNAAA!!! HAHA! DZISIAJ ŁUSKI, JUTRO OGON, POJUTRZE CAŁE CIAŁO, HAAA-III! SPOPIELĘ CAŁE TO NUDNE MIASTO! UPIEKĘ NA CIEMNE SKWARKI KAŻDEGO Z MIESZKAŃCÓW!!! ~ snuła swe krwiożercze wizje emanacja, piszcząc i gwiżdżąc i obijając się w umyśle jak rozbrykany młody, byczek, bo do wdzięcznej sarenki brakowało jej ogłady. ~ A POTEM… POTEM… ICH WSZYSTKICH ZJEEEM! ŁIIIHIHIHIHI!
~ Dobra… to już chyba oficjalne… ~ stwierdziła skonsternowana Ada. ~ Ona od zawsze była nieco szurnięta, ale po tym całym wygnaniu, gdzie spędziła mnóstwo czasu ze Starcem… całkowicie straciła kontakt ze światem. Zostawcie ją samą sobie…
~ Nie możemy jej tak po prostu zostawić… a jak zrobi sobie krzywdę? ~ zaprotestowała Nimfetka, która wszak miała miękkie serce.
~ Niby jak? Ona nie istnieje… a panowanie nad ciałem jej nie interesuje odkąd uciekłyśmy z Pawiego Tarasu i Ranveer umarł. W najgorszym wypadku poleci do zgreda, piać mu swoje chore fantazje. ~ Intelektualistka była niewzruszona, tak jak i większość innych wcieleń. Najstarsza z nich w końcu westchnęła przyzwoleńczo i krnąbrna tancerka pozostała sama sobie.

- Acha… - Chaaya nie wydawała się przekonana, ale zdawała się być spokojniejsza. - I nadal ci się podobam? - zapytała spuszczając speszony wzrok na dół. Jarvis wykorzystał tą chwilę do ataku. Jego dłoń zepchnęła ją na łóżko za krzesłem, kładąc jej ciało na nim. Nachylił się szybko, nie dając dziewczynie okazji do reakcji i całował zachłannie jej usta, wodząc drapieżnie dłonią między jej udami.
- Czy to wystarczy za odpowiedź? Czy mam być bardziej… przekonujący? - wyszeptał muskając językiem szyję tawaif.
- Jeszcze troszeczkę… nie wiem czy nie udajesz - odparła pozytywnie zaskoczona bardka, uśmiechając się delikatnie. - Możesz mieć przecież ukryte przede mną zdolności, jak na przykład bycie zawodowym aktorem…
- Raczej złodziejem… - mruknął jej kochanek smakując skórę szyi. Przesunął palcami po jej nagim biuście, brzuchu i znów sięgając do jej podbrzusza, zabrał się palcami za delikatne jego “otwieranie”. Kamala poczuła “złodziejskie wytrychy” czule dotykające jej intymnego zakątka.
- Złym i podstępnym… - przytaknęła rozochocona kurtyzana, rozstawiając ugięte nogi, szeroko na boki. - Podobam ci się nawet taka poobijana? - dopytała, jakby kwestia czarodziejskich preferencji, była co najmniej sprawą życiową.
- Zerkam w twe oczy… i tonę. Muskam twe usta i się upajam. Chwytam za twe piersi… i pożądam całej i całkowicie - mruczał Jarvis, nie przerywając wodzenia językiem po jej ciele. - Jedyny wpływ jaki mają na mnie twoje siniaki i zadrapania to sprawiają, że... się martwię o ciebie i trudniej mi będzie… nie być delikatnym. Nie mogę być… dzikim kochankiem, widząc je.
To była prawda… Dholianka była w tej chwili instrumentem, na którym on wygrywał dość spokojną i cichą melodię. Dotykał strun jej zmysłów z delikatnością i uczuciem. To było miłe, acz czy nie preferowała, gdy okazywał dziką stronę swej natury?
- Nie tylko złodziej, ale i poeta… trafiła mi się niezła partia - stwierdziła chochliczo tancerka, uśmiechając się na wpół czule, na wpół złośliwie.
Przyglądała się leniwie skupionej na pieszczotach sylwetce nad sobą, nieznacznie gładząc palcami co tylko się dało. Bark, łokieć, szyję, ucho, plecy.
- Nie musisz się o mnie martwić… przegrałam jedynie wojnę z komarami i kilkoma krzakami. Nic specjalnego, by się tym chwalić… - wyjaśniła zawstydzona, lecz mag dosłyszał w głosie pewne wahanie, jakby prawda nie do końca została wyjawiona.
- Powiedz wszystko… przecież się nie obrażę, ani nie zezłoszczę - zachęcał do zwierzeń czarownik, całując obecnie biust kochanki… omijając jednak wszelkie sińce i głębsze zadrapania. Skupiony był na ruchach palców, co jednak utrudniało skupienie samej Sundari.

- Nvery zabrał mnie wczoraj na wycieczkę poza miasto… - wyjaśniła złotolica z pewnymi komplikacjami na tle oddechowo-dźwiękowej, rumieniąc się przy tym może z zawstydzenia, a może z pożądania. - Nie… mieliśmy planów… konkretnych planów, gdzie chcemy się udać… lataliśmy to tu… to tam, aż nie zdecydowaliśmy, że lądujemy…

~ Nie mów mu... ~ oznajmiła twardo Umrao. ~ Nie mów, bo przestanie.
~ Nie chcemy żeby przestał… ~ dołączyła Nimfetka, biorąc stronę erotycznej natury.
~ Buzia na kłódkę! ~ dodała para innych masek i faktycznie tawaif, jakby się naturalnie zacięła, a jej myśli rozproszyły od wzbierającej przyjemności, bo przerwała swą opowieść, oddychając coraz szybciej.

- Mhmmm? - Pewnie Jarvis by jakoś to skomentował, ale jego usta zajęte były smakowaniem ciała kochanki, muskaniem jej szyi i piersi językiem w tych akurat miejscach, które były szczególnie wrażliwe na jego dotyk. Wszak znał już niektóre słabe punkty swej wybranki.
Nieśpiesznie poruszał palcami w kwiecie jej kobiecości, budując powoli napięcie, które stanie się falą rozkoszy, przetaczającą się w niej, by wyrwać się na wolność z jej ust w postaci głośnego jęku ekstazy… za kilka chwil.
Nie poganiał. Był cierpliwy.
- Nie mhhh… nie mhaj na mnie… - zaprostestowała dziewczyna, ale była już dawno głęboko w swoim świecie. Jej spojrzenie było błędne i otumanione, jeśli nie całkowicie niewidome. Za to jedna jej nóżka zawędrowała wysoko do góry, wskazując palcami przykurzony sufit, aż w końcu nie objęła wdzięcznie czarownika w pasie, a jej właścicielka nie poddała rytmowi smukłych palców w jej wnętrzu.
Traf chciał, że w tym samym momencie, Nveryioth wszedł do pokoju, mówiąc od wejścia coś, czego oboje, Chaaya z mężczyzną, nie zrozumieli. Smok w mig dostrzegł zaistniałą scenę. Zdębiał. Zbladł (o ile się jeszcze bardziej dało), położył coś kwadratowego i ciężkiego na podłodze, po czym wyszedł, przy akompaniamencie szczytującej tawaif.

Jeździec odczekał chwilę przyglądając się leżącej piękności z czułością i pożądaniem. Pocałował jej usta, a w tym pocałunku zawarł całe swoje pragnienie. Zdecydowanie miał ochotę na więcej, na gwałtowniej… ale to, że miał, nie oznaczało wszak tego, że zaraz dostanie. Bardka znała na tyle swojego kochanka, by wiedzieć… że potrafił się nią delektować niczym winem całymi godzinami, co czasami jej odpowiadało.
- Wiesz co podrzucił? - zapytał zaciekawiony przywoływacz, bardziej skupiony na ciele kobiety, niż na podrzuconym przedmiocie.
Kamala nie spieszyła się z odpowiedzią. Zadowolona po przebytych pieszczotach, przeciągnęła się leniwie na łóżku, po czym objęła rękoma chłopaka za szyją.
- Książkę… tą od twojego przyjaciela. Przeczytał ją i dziś będziemy sprawdzać ile z niej zrozumiał i zapamiętał - wytłumaczyła, odwracając twarz w kierunku drzwi. - Mam tam zaznaczoną listę zakupów i takie tam pierdoły na dzisiejszą zabawę.
- A ta… wczorajsza przygoda? - zagaił mimochodem towarzysz i choć już nie czuła jego dotyku między udami, to ten nadal całował jej szyję oraz wodził palcami po brzuchu i piersiach. Delikatnie rozpraszając jej zmysły.
- Połóż się, proszę - mruknęła cicho dziewczyna, opierając dłonie na barkach ukochanego.
Magik oderwał się od ciała, które wielbił, czyniąc to o co prosiła go połowica.
- Wyglądają nawet uroczo na tobie. Dają posmak egzotyki. Te łuski. Na pewno cię nie oszpeciły - mruknął ciepłym tonem głosu.

- “Egzotyyyki”. - Sundari fuknęła w żartach, zamieniając się z czarownikiem pozycjami. Usiadłszy mu na biodrach, kobieta zabrała się za rozpinanie guzików u jego koszuli, uśmiechając się przy tym łagodnie.
- Gdy wylądowaliśmy… okazało się, że miejsce to nie było do końca opuszczone… - wznowiła swą opowieść, odsłaniając kości obojczyka, nad którymi się pochyliła, by delikatnie je ucałować, po czym odrzuciła głowę do tyłu z pełną dumy manierą, a może się tylko stroszyła jak przepióreczka przed swoim bażantem.
- Pokłóciliśmy się… jak to my… i rozdzieliliśmy… - W tej części historii, wyraźnie posmutniała lub na samo wspomnienie na powrót się zezłościła, bo nie była już tak cierpliwa z dalszym rozbieraniem wybranka.
Jej czyny okrojone były z ponętnej otoczki, skupiając się na celu, czyli odsłonięciu wszystkich skarbów jakie miał do zaoferowania Jarvis.
- Znasz się trochę na demonach? - spytała z nagła, po czym potrząsnęła głową. - Oczywiście, że się znasz… mówiłeś, że… eksperymentowałeś trochę… no i jesteś czarownikiem, COŚ musisz wiedzieć…
- Tak. Mam sporą wiedzę o innych planach egzystencji - potwierdził mężczyzna, poddając się grzecznie pieszczotom.
- To było opuszczone miejsce kultu… złego kultu i jak się później okazało, nie było takie opuszczone, ale powtarzam się… - Zamyśliwszy się na chwilę, tawaif spojrzała na ramię z czerwonymi łuskami, błyszczącymi w jej oczach jak żywy ogień.
- Wyglądał jak demoniczny noworodek z nieodciętą pępowiną, miał jakąś taką dziwną twarz… i strasznie zniewieściały, przesłodzony głos. Starzec kazał mi się wynosić czym prędzej z tego miejsca… ale Nveremu podobała się mała rozmowa z tym czymś.

- Odzywał się? - Zaniepokoił się przywoływacz, po czym dodał cicho. - Nazywają ich atropalami. Ja słyszałem… o trzech tych abominacjach. Ta którą miałaś nieprzyjemność spotkać… wedle tekstów elfów, stworzyła pierwsze wampiry. A właściwie… ich pierwotne, bardziej zwierzęce wersje.
- To była figurka… z początku wydawała się być zwykłą figurką, ale po chwili się odezwała i zaczęła ruszać. To coś mówiło, że zostało zapomniane, ale jego dzieci wciąż kroczą po tej ziemi… były tam też cztery sarkofagi… i ukryte drzwi, ale uciekliśmy. Sądząc po reakcji i tym jak to coś próbowało nas złapać… to myślę, że żywi do nas pewną urazę - dokończyła opowieść Kamala wzruszając ramionami i ponownie dostrzegając zmiany na swojej złotej skórze. Mimowolnie dotknęła łusek opuszkami, gładząc je delikatnie.
- Jesteś pewien, że to nie jest klątwa? - spytała zmartwiona czymś niewypowiedzianym.
- Na pewno nie atropal ją zesłał. Jego rodzaj - odetchnął głęboko mag i rzekł. - Atropale to przedwcześnie urodzone lub… urodzone martwe dzieci bóstw, półbogów, tytanów i innych istot tego rodzaju. Jeśli negatywna energia przebudzi ich do egzystencji, to ich potęga jest powiązana z nekromancją… nie pokrywają ludzi łuskami. A ten którego spotkaliście raczej nie był atropalem… ten posąg to zapewne było coś, jak gruba szyba między wami, a nim. Mógł was widzieć, mógł mówić… ale niewiele więcej mógł zrobić. Przynajmniej na razie.
- Mógł też czarować… i… śnił mi się dzisiaj… i dzisiaj mój bark… - Westchnęła Sundari. - Nie ważne. Skoro ci się podobam, kochajmy się tu i teraz.
- Czy czułaś jego świadomość w tym śnie? - zapytał Jarvis muskając palcami szyję kurtyzany. - Mówił coś do ciebie? Słyszałaś jego myśli?
- Nie… tylko go obserwowałam, jak… śpi - odpowiedziała w przerwach między spontanicznymi całuskami na jego piersi. - Albo coś podobnego… wydawał się być pochłonięty czymś, większym ode mnie… byłam tylko nic nieznaczącym ziarenkiem piasku.

Chłopak tymczasem leżąc, głaskał dziewczynę po puklach jej włosów.
- W takim razie to nie on. To może być również wina Starca… Jego obecność sprawiła, że zdołałaś zajrzeć tam gdzie ów atropal jest… ale tylko poprzez sen, więc jesteś bezpieczna. Gdyby on cię sprowadził, to by cię nie ignorował Kamalo. - wyjaśnił, rozkoszując się jej pieszczotami i pozwalając na dalszą inicjatywę.
- Nie mówmy już o tym… to straszne - oznajmiła Chaaya, liżąc szorstką od dniowego zarostu szyję partnera. - Te łuski też są straszne… nie lubię zmian, a jednak… dążę do nich… - szeptała mu do ucha, jakby wstydziła się przyznawać do swoich dziwnych zachowań, czy upodobań.
Jednak jej palce rozpinające czarownikowe spodnie, nic ze wstydu nie miały. Były szybkie, sprawne i pewne. Wiedziały co robiły i wiedziały czego chciały.
Gdy męskość została uwolniona z barier materiału, Dholianka wróciła do kreślenia językiem szlaczków na odkrytym torsie ukochanego, systematycznie pracując nad apetytem u nich obojga, choć w głównej mierze skupiała się bardziej na leżącym kochanku. Oddając całą czułość i delikatność jaką od niego zaznała, przy jednoczesnym poświadczaniu, że choć jej ciało pełne było siniaków i zadrapań, to nie było obolałe. Ono wciąż pragnęło tego nieprzewidywalnego zwierza jakie czaiło się na dnie duszy Smoczego Jeźdźca.

- Dobrze… uciekliście i wróciliście tutaj? - zapytał czarownik, rozkoszując się pieszczotą kobiety. Sięgnął dłonią niżej, wsuwając palce między jej włosy i głaszcząc ją niczym ulubioną kotkę.
Nie poganiał jej do niczego, choć widziała jak bardzo jest jej spragniony. Miarę tego wszak miała wprost przed oczami, w swoich dłoniach.
- Och… Oooch… no… cóż… - Bardka była wyraźnie zmieszana tym pytaniem. Na chwile uścisk jej rąk na magicznej różdżce przywoływacza, zelżał niebezpiecznie, grożąc ucieczką.
- Cóóóż… nie do końca. Ja nadal byłam zła, a nasz wylot miał sprawić mi nieco… ulgi… więc nie mogliśmy ot tak wrócić… to znaczy… w sumie mogliśmy, ale Nveryioth miał… inne… plany.
- Jeśli nie chcesz… mówić… to nie musisz - szeptał Jarvis, spoglądając na nią czule. - Nie obrażę się.
- Byliśmy u ducha… - burknęła dziewczyna, wyraźnie gnębiona poczuciem winy.
- Acha… u tego… ducha? - westchnął mag smutno, ale dość szybko się rozpogogodził. - Coż… wszystko dobre co się dobrze kończy. Najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. Co powiedział duch o wisiorku?
- Nic bo się z nim nie spotkałam… gdy wylądowaliśmy… znowu się pokłóciłam z Nverym i on poszedł gadać z duchem, a ja poszłam w las… - Tawaif skubała włoski na piersi mężczyzny, układając je w różnych kierunkach. - Zgubiłam się. Zostałam sterroryzowana przez świeżblisa. Jak przed nim uciekałam, wpadłam do poletka z krwiożerczymi kijankami i ostatecznie utknęłam na drzewie na dobrą część naszej wyprawy. Gdy Nvery mnie odnalazł, znowu się pokłóciliśmy, ale tym razem wróciliśmy do domu.
Jarvis z trudem tłumił się śmiech, słysząc jej relację z wyprawy. Odetchnął w końcu głośno i rzekł czule.
- Najważniejsze że nic ci, nic wam nie jest.
- Podejrzewam, że to śmieszne… ale mi jakoś nie jest do śmiechu - odparła urażona tancerka, podszczypując kochanka w sutek.
- Zemsta smakuje jednak najlepiej na zimno… poczekam, przyczaję się i zobaczymy jak to jest, gdy się ktoś z ciebie będzie śmiał. - Jej groźba nie była jednak tak straszna, bo uwieńczona została namiętnym pocałunkiem w usta oraz charakterystycznym uniesieniem krągłych bioder, które gotowe były do dosiądnięcia towarzysza.
- Najważniejsze… że zobaczę twój uśmiech - mruknął partner po pocałunku, błądząc palcami po nogach obejmującej go piękności. - Dziś… kiedy będziesz tylko moja?
- Przecież teraz jestem - wytknęła mu czule Dholianka, z westchnieniem przyjmując gościa do siebie. Przyjemny dreszcz przeszył jej ciało od podstawy kręgosłupa, wyginając nieco w tył i przyprawiając o uśmiech, przygryzanej lekko, dolnej wargi.
- Chodzi… mi o to, że ja chcę cię też… porwać. Później. Może do teatru, może do świątyni miłości elfów, może gdzieś indziej… jeszcze nie wiem. - Jeździec drżał od przyjemności, patrząc z pożądaniem na kurtyzanę, oblizując spierzchnięte wargi. Była piękna w jego oczach, upragniona. Nie było innych ponad nią. Czuła to też między udami, pragnienie przeszywające ją rozkoszą przy każdym ruchu bioder.
- To mnie porwij, a nie zadajesz pytania… - stwierdziła trzpiotnie Chaaya, powoli i rytmicznie bujając się na czarowniku, by rozgrzać się i przygotować do intensywniejszej zabawy. Jej wybrany nie potrzebował takich zabiegów i aktualnie doznawał słodkich tortur od jej spolegliwego łona.
- Po spotkaniu z Gamnirą mam kilkugodzinne okienko, zanim nie spotkam się z Nveryiothem… może być? - dodała w przelocie.
- Może być… wtedy cię porwę i wieczorem też… zabiorę i nie puszczę… - pojękiwał coraz głośniej przywoływacz, czując jak bujające się biodra tawaif zabierają go do niebiańskich krain.

Gdy już ustalili czas domniemanego porwania, tancerka uznała, iż nadszedł czas na grande finale. Wczesawszy palce w swoje włosy, sciągnęła je do tyłu, podskakując żwawo na palu rozkoszy, aż jej piersi podskakiwały przypominając dwa, okrągłe królicze kuperki, uciekające przed myśliwym.
Do czasu… aż przyjemność nie wydarła jęku z obojga kochanków i Kamala nie ułożyła się obok chłopaka, owiewając jego ucho ciepłym i zdyszanym oddechem.
- Jeśli myślisz, że to koniec… to się bardzo mylisz. Wkrótce znów nabiorę wigoru… - zagroził zakochany, ale jego połowicę wszak gonił czas. Już powinna się spotkać z Gamnirą.
- Oby szybko… zaraz muszę wychodzić - odparła cierpiętniczo ślicznotka, przekręcając się na drugi bok, by popatrzeć na drzwi. Leżała kilka oddechów nieruchomo, po czym wstała i podeszła do podrzuconej księgi, którą podniosła, perfidnie wypinając się pośladkami w kierunku leżącego, a następnie nie zwracając na niego uwagi i zaczęła wertować kartki.
- Złośnica… - Usłyszała za sobą, a potem poczuła jak kochanek zaciska dłonie na jej pośladkach i ociera się swym orężem o jej pupę,… jakby ostrzył miecz na ostrzałce. Efekt był zresztą podobny, jarvisowa duma wyraźnie, powolutku, wracała do życia.
- Pragnę cię tak mocno, tak bardzo… - szeptał rozkoszując się widokami i dotykiem jej krągłej pupy.
Sundari popatrzyła znacząco w jego kierunku znad księgi, przerywając podróż opuszkiem wskazującego palca po linijkach zawiłego tekstu.
- Jak dokładnie? Sprecyzuj proszę twoje bardzo - poprosiła łagodnie, rozważając odłożenie tomu na bok, ale w końcu wróciła wzrokiem do tabelek i rysunków.
- Bardzo mocno… chcę się z tobą kochać, godzina po godzinie… wielbić twoje ciało pocałunkami. Rozpakowywać je z kolejnych sukni, niczym prezentów przeznaczonych dla mnie. - Jego biodra się bujały, więc złotoskóra czuła oręż mężczyzny i jego rosnącą gotowość. Jeszcze trochę droczenia… i Jarvis pęknie… znała go na tyle, by to wiedzieć. Jeszcze trochę i nie będzie delikatnym kochankiem, a bestią pełną pożądania.
- HA! Już wiem dlaczego tak nie lubię demonologii i całej tej otoczki wokół niej… to przypomina cholerną geometrię! Nienawidzę matematyki, nie ma nic nudniejszego w świecie! - fuknęła gniewnie panna z wyuzdanym uśmieszkiem pod nosem, zamykając z łopotem drewnianą okładkę, po czym wyprostowała się dumnie i odwróciła do czającego się za nią adoratora.
Jej twarz była rumiana, a oczy roziskrzone, pytanie tylko czy ze złości, czy może z pożądania?
- Wiesz czego jeszcze nienawidzę? - odparła butnie, łapiąc dłońmi smukłą twarz towarzysza. - Opieszałych kochanków!
Ich usta zetknęły się nagle, gdy niziutka kurtyzana podskoczyła, by dosięgnąć warg ukochanego. Gdy z powrotem stała na ziemi, zaśmiała się nad samą sobą, obejmując go w pasie i opierając się plecami o drzwi - ich przyszłe łoże rozpusty.
Magik chwycił ją w pasie i uniósł, przyszpilając do drzwi swą włócznią pożądania, przy jej aprobacie zresztą. Całował ją zaczął zachłannie, błądząc językiem po jej wargach i napierając na nią szybkimi szturmami bioder. Tym razem dzikość dominowała na delikatnością, toteż tempo ich figli było szybsze i elektryzująco przyjemnie. Chaaya oplotła nogami przywoływacza w pasie, polegając jedynie na sile sztychów przeszywających jej ciało. Jej głowa i barki sunęły po drewnie, a dolna część pleców uderzała o drzwi w takt jęków rozkoszy.
W tej chwili dla Chaai nie liczyło się nic poza gorącym ciałem mężczyzny, dociskającym ją brutalnie do ściany. Jeśli on płonął, to ona wraz z nim, tak jak teraz, obsypując się chaotycznymi pocałunkami, skupieni na wspólnym celu jakim była ekstaza.

- Bądź po stokroć przeklęty… - odezwała się zmęczona, acz szczęśliwa, wtulając się jak czepliwe i ufne zwierzątko w tors czarownika, gdy trwali oszołomieni po niedawnych przeżyciach. - Tęsknię za tobą, a przecież jesteś tuż obok… - szepnęła mu zmysłowo do ucha, opuszczając nogi na podłogę. - Kocham cię, ale muszę już iść…
- Porwę cię… jak tylko będzie okazja. Porwę na dłużej… tak jak ostatnio - mruczał Jarvis przez chwilę, mocno tuląc do siebie upragnioną i głaszcząc po włosach. - Wróć do mnie… jak najszybciej.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172