Dietrich bogom dziękował, że Wiesiołek nie stanął okoniem i dał się sprowadzić z prostej drogi na manowce, gdzie wszyscy byli mniej widoczni dla tych, co ową drogą wędrowali. I że Daireann pozwoliła na to zejście ze szlaku. Oraz za to, że owi "wędrowcy", wielcy jak chałupy, nie mieli czasu, by się bardziej zainteresować tym, co się chowa na poboczu i pobiegli dalej.
-
No, udało nam się - powiedział do towarzyszących mu Daireann i Duraka. -
Gdyby mieli więcej czasu, to zostałyby z nas same kosteczki. Byłoby akurat po jednym z nas dla każdego trolla na przekąskę, a Wiesiołek i Leliana na danie główne. * * *
Widok czegoś, co Durak nazwał symbolem granicy królestwa krasnoludów, sprawił Dietrichowi niekłamaną przyjemność. Była to szansa nie tylko na kilka chwil spokojnej wędrówki, ale i na znalezienie odpowiedniej pomocy dla Leliany, która znajdowała się na granicy śmierci.
Nadzieja na spokój i bezpieczeństwo rozwiała się jak dym, gdy banda niedowidzących krasnoludów pomyliła ich z goblinami. Na szczęście
Niestety - nie wypadało powiedzieć im, co się o nich myśli...
-
Górskie trolle uciekały nie oglądając się za siebie. - Dietrich uzupełnił wypowiedź przedmówcy. -
A my chcemy się dostać do Scharmbeck. Najpilniejsza jednak sprawa to dobry medyk. Starliśmy się z bandą rabusiów i dziewczyna poważnie oberwała.