| Elf przywitał się uprzejmie z Joelle, którą sprowadził do domu Darvan. Za to nieco wylewniej przywitał się z pseudosmokiem, głaszcząc go nawet koniuszkiem palca pod pyskiem. - Miło cię poznać, Toor, temu zezgredziałemu czarodziejowi przyda się taki przyjaciel. - Zażartował, uśmiechając się do Darvana.
Po kolacji poszedł się pakować, zabierając wszystko, co mogło przydać się na takiej wyprawie, a w szczególności broń - miecz, krótki miecz, sztylet, tarcza, łuk i kołczan ze strzałami. W mieście takim, jak Kaer Maga bez tego ani rusz. Siłą rzeczy i tak wiedział, że pewnie natrafią na jakieś kłopoty, bo zawsze natrafiali na jakieś kłopoty.
Na wieczornym obchodzie sprawdził, czy konie w stajni mają co jeść i pić, po czym upewnił się, że tylne drzwi domostwa są zamknięte. Wracając, dostrzegł stojącego nieopodal domu mężczyznę w kapturze, który obserwował budynek. Falavandrel od razu wydało się to podejrzane. - Hej, szukasz tutaj czegoś konkretnego?! - Wojownik krzyknął, jednak tamten nie odpowiedział mu, znikając od razu gdzieś w bocznej alejce. Elf wrócił do domu i powiedział o wszystkim pozostałym. - Jakiś typ w kapturze obserwował dom, powinniśmy mieć się na baczności.
Nim Falavandrel ułożył się do snu w swojej sypialni, raz jeszcze wyjrzał dyskretnie przez okno, upewniając się, że nikt nie obserwuje domu. Tym razem nikogo nie dostrzegł, więc położył się do łóżka. I choć długo nie mógł zasnąć, to w końcu odpłynął w nicość. * * *
Przez kolejne dni w drodze niewiele się działo, bo i trakt, którym podróżowali był jednym z bezpieczniejszych w tych okolicach. Co chwilę na kogoś natrafiali, mijając się i pozdrawiając. Ogólnie cała podróż minęła elfowi nudno i bez większych emocji. Ożywił się nieco, gdy dotarli w końcu do owianego złą sławą bandyckiego miasta.
Nie dziwił się, że przedmieścia nazywane są Królikarnią, gdyż domy niemal przylegały do siebie, a ludzie tłoczyli się na głównej ulicy niczym mrówki. Elf obserwował otoczenie pewnym wzrokiem, ale i pozostawał czujny, bo zdarzyć się tu mogło dosłownie wszystko. Prowadząc swego rumaka za uzdę przeciskał się między mieszkańcami miasta, instynktownie zwieszając dłoń na rękojeści miecza.
W dzielnicy, w której ponoć mieściła się karczma, od której mieli zacząć poszukiwania Tirany było przyjemnie i kolorowo, jednak pierwsze wrażenie szybko zostało rozmyte przez bandę bandziorów, która zaszła im drogę. Gangusy z ekipy Sczarnich nigdy nie odpuszczały swoim ofiarom, więc Falavandrel wiedział, że bez rozlewu krwi się nie obejdzie. Zwłaszcza, że nie zamierzał oddawać swoich rzeczy, a każde takie nakazy sprawiały, że aż krew zaczynała się w nim gotować. - No dobra, tylko bez nerwów, oddamy wam wszystko, nawet nasze towarzyszki - rzucił teatralnie zlęknionym tonem elf, by dodatkowo uśpić czujność napastników. Podszedł do juków przy siodle, udając, że je odpina.
Chwilę później jednym, szybkim ruchem klepnął mocno w zad swego wierzchowca, mając nadzieję, że ten ruszy w stronę zbirów i przerwie ich krąg, rozpraszając. Moment potem chwycił za miecz, szarżując z głośnym okrzykiem na pierwszego z brzegu napastnika.
Ostatnio edytowane przez Trojak : 21-04-2018 o 09:30.
|