Mark sprawdził godzinę. Było po drugiej. Dość późno, jak na wystepy przed publicznością. Oczywiście bywało, za młodych lat, gdy balował do rana, a potem szedł na następną imprezę, ale to było dawno, dawno temu. Pół roku, albo i dawniej...
Teraz rozsądku mu przybyło, na stare lata, i wiedział, że kac oznacza ból głowy, a brak snu wiąże się z kiepskim wyglądem. I że tylko na filmach, niektórych, bohaterowie zawsze, bez względu na okoliczności, wyglądali świeżo jak nowalijki. Czerwone oczka, nieprzytomny wzrok - to mogło zrobić na widzach kiepskie wrażenie. A on miał zamiar trichę pobawić. I skorzystać z uroków życia.
Przybycie mokrego jak szczur Jerome'a nie wróżyło nic dobrego.
Parę chwil wcześniej Mark dowiedział się, że tamten chciał robić za Zaporę Hoovera i powstrzymać Niebieskich.
Pomysł był może i dobry w założeniach, ale z góry skazany na porażkę. Lepiej było wziąć zakładnika lub zakładniczkę i wypuścić po czasie. No ale było już po ptakach i nie warto było sprawy komentować, bo co można było rzec komuś, kto dokopał własnej drużynie by samemu dostać plusy? Nic.
Szybki prysznic i poszedł spać, rzuciwszy pozostałych krótkie "Dobranoc".
* * *
Jak się okazało, Mistrz Gry nie minął się z prawdą.
Pobudka skoro swit (czy może przed świtem) nie tylko Markowi nie przypadła do gustu, a niektórzy (nie pokazujac palcem) wyglądali nieco mniej uroczo, niż dnia poprzedniego.
Wszystkie mądre (i doświadczone) źródła głoszą, iż do pijatyki trzeba przystąpić z odpowiednim "podkładem" w żołądku. Białko, tłuszcz... a z pewnością nie sama woda czy powietrze.
Ktoś miał paskudny pomysł i zboczone poczucie humoru. No ale trzeba było stanąć w szranki i spróbować wspomóc drużynę. Nie zależało mu na tym, by wstać od stołu jako ostatni (lub jako ostatni lec pod stołem), lecz nie chciał zejść z pola walki jako jeden z pierwszych.
Nalał sobie do pełna, po czym uniósł kieliszek.
-
Wasze zdrowie - powiedział, kierując te słowa do Czerwonych, po czym wypił do dna, nawet nie mrugnąwszy okiem.
Kolejny toast poszedł w stronę Niebieskich. Tym razem bez słów, więc chociaż gestowi towarzyszył uśmiech, to trudno było orzec, czy Mark życzy im powodzenia, czy wprost przeciwnie.
A potem był kolejny kieliszek. I następny. I jeszcze jeden. Za każdym razem toasty kierowane były w stronę kamer.
Aż wreszcie Mark doszedł do wniosku, że dość już poświęcania się. Wypił ostatni kieliszek, obrócił go do góry dnem i skinieniem pożegnał tych, co jeszcze trwali na posterunku.
Wstał od stołu, by poszukać innych, przyjemniejszych wrażeń.