Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2018, 21:44   #29
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Bethany wyglądała na załamaną gdy zeszła półprzytomna do jadalni i głos płynący zewsząd jak sam Bóg Wszechmogący (dla ścisłości ta jego wersja, która kazał Hiobowi porąbać żywcem jego syna albo zsyłała plagi na Egipcjan tylko dlatego, że mieli asertywnego króla) oznajmił przed jakim wyzwaniem właśnie staną.
Bethany Payne ziewnęła przeciągle, klapnęła przy stole ściągając poły egzotycznego szlafroka w żurawie i zaczęła przecierać szkła okularów rękawem tak natrętnie i nerwowo jakby oczekiwała, że gdy powtórnie je założy, obraz przed oczami się rozwieje jak koszmarna fatamorgana i butelki whiskey wyparują zastąpione słodkimi rogalikami i kawą.
- Oj, rety rety - żaliła się White'owi jakby oczekiwała z jego strony jakiejś pomocy.
A w istocie panna Payne wyglądała jakby takowej desperacko potrzebowała. Metr pięćdziesiąt (uwzględniając niedbały kok na czubku głowy), gabaryty mieszczącego się w damskiej torebce ratlerka i wyraz twarzy osoby, która upija się gdy zbyt obficie wypłucze usta płynem do dezynfekcji.
- Pamiętasz kiedy na imprezie integracyjnej zaczął plątać mi się język a później usnęłam na stole? - mruknęła niepocieszona obracając w palcach pierwszy wypełniony po brzegi kieliszek. - Wypiłam dwa martini.
- Słucham? - White sprawiał wrażenie przywołanego z bardzo daleka. Po nalaniu kieliszka solidnie ponad wyznaczoną kreskę, w całości oddał się rozmarzonej kontemplacji zapachu trunku. - A tak... w zasadzie nie uważam, żebyś powinna pić więcej niż ten kieliszek, jeśli mamy to wygrać.
Bethany ujęła w dwa palce kieliszek i uniosła do ust z taką ostrożnością jakby wypełniał go trotyl. Wlała w siebie i zaraz zaczęła chuchać w szlafrok, krzywić się jak dziecko, w które wepchnięto słabo wysmażoną wątróbkę, sarkać i wietrzyć wywalony na brodę język.
- To jakiś koszmar. - Powachlowała się białą rączką.
White wzniósł kieliszek w odpowiedzi na jakiś toast z przeciwnej strony stołu, po czym wypił trzema małymi łykami, powoli i z namaszczeniem, w pełni celebrując dane na to trzydzieści sekund.
- Dobrze się trzymasz. - Odparł szelmowskim uśmiechem nalewając sobie kolejną literatkę. - Mogło być gorzej, wiesz, ta whisky mogła być na przykład ciepła.
Bethany drżącą ręką sięgnęła po drugi kieliszek. Jego rąbek już niemal dotykał jej ust kiedy nagle ciemnoskóry facet o wyglądzie dilera smarknął gilem na stół i nakazał drugiemu z czerwonych ( białemu!) pościerać własne wydzieliny.
- Zaleciało niemieckim porno i apartheidem - skomentowała drobna okularnica nie odrywając wzroku od kieliszka jakby go chciała zahipnotyzować jak jadowitą kobrę by nie uczynił jej krzywdy. - Za dżentelmenów! - rzuciła toast i wypiła jednym haustem. Zaraz potem powtórzyła kabaret z chuchaniem, dmuchaniem i wietrzeniem jamy ustnej.
White powtórzył swój rytuał sączenia, a następnie bez słowa, zapewne odruchowo, napełnił kieliszek swój, Bethany i wszystkich do których sięgał i którzy mu na to pozwolili, nie wykluczając najbliżej siedzących czerwonych. Pewną ręką, równiutko milimetr powyżej regulaminowej kreski.
Kurt Hottrain rzucił toast za zmarłych kolegów. Patrick złapał spojrzenie muzyka, a następnie policjanta. Uśmiechnął się smutno i wypił całą zawartość jednym haustem. Alkohol zdawał się wsiąkać w niego jak kropla wody w suchą gąbkę.
Trzeci kieliszek wędrował do ust Bethany już jak za karę. Patrzyła przez te gruba szkła okularów na busztynowoprzezroczysty płyn i coś rosło jej w gardle.
- Spójrz na tego gliniarza. Doi jak koń wodę. Szacun, no... ale polegniemy z kretesem jeśli nie zaryzykujemy ponad normę. Co niniejszym czynię, dla dobra grupy - wlała w gardło alkohol i przez moment zamroziło jej rysy twarzy. Możnaby pomyśleć, że Panna Payne umarła albo dostała jakiegoś ataku ale ona w końcu przełamała ten impas i parsknęła niepochamowanym pijackim śmiechem. - Nie czuję nóg... Ale jaja... zaraz się poszygam.... - zatrzymała rozdygotany wzrok na White'cie. - Wooow, aleś ty... - chyba brakło jej słów, za to podsunęła byłemu mistrzowi lodowisk pusty kieliszek. - Szuję... sze... dam szadę...
- Dałaś. - White uśmiechnął się i podał dziewczynie rękę zachęcając do wstania. Pewny, zrozumiały gest, jak w tańcu. - Glinę zostaw mnie.
- Doceniam trofskę... ale muszę dać z siebie więszej... Polej ten cholerny kielisssszek, Patricku... - O dziwo nie przestawała się uśmiechać jakby alkohol odblokował jakiś tryb neurotycznej wesołości. Przy okazji szeroki uśmiech i wachlarz wypielęgnowanych białych zębów sprawił, że okuary wydały się nagle wystudiowanym aktorskim rekwizytem jak w przypadku Clarka Kenta. Właściwie gdyby nie te denka od słoików byłby z panny Payne nienajgorszy towar.
- Ostatni toast, co? Za... - jej pełen iskierek wzrok zatrzymał się na Triple Key'u - Wreastling! Uwielbiam wrestling! Gdybym była troszke wienksza... byłabym latynoskom zapaśniczkom. - Ale zaraz dodała ze skruchą. - Albo łyżwiarkom. To tesz fajny zawót.
- Byłabyś świetną latynoską zapaśniczką. A teraz spać.
Głos blondynki zaczął się łamać, zapał osłabł i (niestety) pomniejszył jej promienny zaraźliwy uśmiech.
- Nihkt nie lubi miękich buł. Wyjtę na mięką bułę...
- Ja cię lubię. - Stawianie czoła pijackiej logice było dla Patricka codziennością, choć zwykle stał po przeciwnej stronie barykady. - Walczyłaś dzielnie. I wstaniesz o własnych siłach. Miękkie buły będą spać pod stołem.
- Ja tesz cie lubię - odpowiedziała Bethany po chwili siermiężnej analizy podczas której jej twarz wyglądała jak pierwsza maszyna licząca. - Myszlę jednak, że powinnam... jeszcze jednego... bo skończę z najgorszym wynikiem w ogóle. Wyfalą mnię... - Chyba walczyła ze sobą by się nie rozpłakać.
White, westchnął i napełnił kieliszek Bethany.
- Cheerliderka będzie miała dokładnie ten sam wynik, odradzam, ale to twoja decyzja.
- Za folę falki... - uśmiech rozbłysnął ponownie na twarzy okularnicy, uniosła czwarty kieliszek jakby brała się za bary z całym światem.
Siup, niech się dzieje wola nieba.
Każdy punkcik się liczy.
 
liliel jest offline