Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2018, 21:22   #412
Dekline
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Artefakt niezmiennie bił jasnym światłem, stał niewzruszony jak ten głaz, gdy bohaterowie zastanawiali się co tak naprawdę należy zrobić. Felix odsunął się od rdzenia, gdyż w przeciwnym wypadku rzemyk mógłby się zerwać a amulet dostać do artefaktu. Po dłuższej naradzie bohaterowie wspólnie zadecydowali iż artefakt należy zniszczyć, uprzednio próbując wykorzystać amulet.

Waightstill stanął na uboczu w halabardą w ręku, gotowy do uderzenia, podobnie uczył Horst który w rękach trzymał młot, na prędce wykonany z włóczni i przymocowanego doń kamienia. Felix oraz Konrad schowali się dalej, i tak za wiele by nie pomogli. Marwald również próbował znaleźć schronienie, lecz jednocześnie musiał być dostatecznie blisko aby zobaczyć co się stanie i ewentualnie zareagować. Gdy wszyscy byli już gotowi, Kolekcjoner odpiął rzemyk z amuletu i rzucił go w kierunku rdzenia. Błyskotka wczepiła się w artefakt który powoli zaczął gasnąć. Po chwili nie różnił się już zbytnio od zwykłego kamienia - a przynajmniej jeśli za zwykły można przyjąć skałę o pomarańczowej barwie. Poza zniknięciem poświaty nic się nie zmieniło. Marwald wyszedł ze swej kryjówki, teraz już mógł bez przeszkód podjeść do rdzenia i go dotknąć. Pod palcami czuł dokładnie to czego mógł się spodziewać, zwyczajny kamień, tyle że na jego powierzchni wyryte były symbole zapisane w nieznanym mu języku. Pewne elementy były podobne do języka tajemnego, lecz wspólnych cechy było naprawdę niewiele, także Marwald nie był stanie odczytać treści. Amulet znajdował się w gnieździe dla niego przeznaczonym, lecz bez problemu można było go wyjąć. Aura otaczająca rdzeń dalej była silnie odczuwalna - tak jak wcześniej, co sugerowało że artefakt dalej działa. Jako że Kolekcjoner nie znał języka w którym wyryto napisy, wiec i tak więcej by nie zdziałał, bohaterowie postanowili zniszczyć artefakt. Wszyscy zajęli bezpieczne pozycje, po czym Waightstill z całej siły przywalił w sam środek kamienia, a ten w mgnieniu oka pękł rozsypując się w drobny mak. Zupełnie jak lodowa rzeźba, bądź gliniany garnek, zrzucony na twardą glebę.

Marwald od razu poczuł zmianę wiatrów magii które szybko zaczęły opuszczać to co zostało z rdzenia. Tam gdzie jeszcze przed chwilą było dość duże skupisko, teraz była jedynie pustka. Następne chwile przyniosły to czego bohaterowie mogli sie spodziewać, ich ciała zaczęły się zmieniać. Marwald znów poczuł na swym czole trzecie oko, Waightstill obrósł w twardą jak kamień skórę ... Jedynie Felix został takim jaki był na początku przygody, jego ciało nie zmieniło się ani trochę.

Bohaterowie mogli czuć niedosyt, po tylu dniach tułaczki mogli spodziewać się czegoś więcej, jednakże nic więcej nie nastąpiło. Artefakt został zniszczony, bez dużego bum, trzęsienia ziemi, rozbłysku i tym podobnych. Teraz trzeba było tylko wrócić, droga powrotna będzie dość długa, lecz dobrze ją znali i nie będą mieli problemu z trafieniem. Zatem zebrali swoje rzeczy i ruszyli spowrotem, drogę będą oświetlały im magiczne świetliki które dalej wisiały w powietrzu, i święcące w ciemności rośliny.

Jednakże jak widać, nie wszystkie sprawy zostały dokończone, gdyż na chwilę przed wyjściem bohaterów z końcowego pomieszczenia, nagle i bez żadnej zapowiedzi zapanował całkowity mrok. Jedynie troje oczu, ustawionych w równoramienny trójkąt patrzyło się na bohaterów z miejsca gdzie wcześniej stał artefakt. Marwald dobrze pamiętał ostatnie spotkanie z tą postacią, odbyło się ono stosunkowo dawno, lecz było dość ważne dla kolekcjonera.

Cytat:
Śmieciarz stał w drzwiach, natura przeważyła, więc pochylił się lekko aby ponownie zobaczyć swoje dzisiejsze śniadanie. Chwila nieuwagi, a gdy tylko się wyprostował, poczuł silne pchnięcie które przemieściło go do wnętrza chaty. Za plecami usłyszał trzask zamykanych drzwi, to prawdopodobne one go pchnęły. Marwald przewrócił się, a gdy powstał zauważył troje oczu, ustawionych w równoramienny trójkąt, przyglądających się mu z mroku. Wtem postać rozpoczęła swój monolog.

- Bądź błogosławiony Marwaldzie. Przepraszam za to, ale sam wiesz że nie wszystkie umysły są gotowe na przyjęcie prawdy i woli Boga. Nie mogłem sam do Ciebie przyjść, przed Twoimi towarzyszami jeszcze długa droga, lecz Ty, Ty jesteś inny. Bóg mówił mi że przyjdziesz. Pewnie teraz zastanawiasz się czemu Tobie nic o mnie nie powiedział, ale spokojnie. Bóg chciał Cie odpowiednio przygotować do spotkania ze mną, On daje każdemu tyle ile ta osoba jest w stanie unieść. Teraz jesteś już gotowy aby wejść na drogę do osiągnięcia celu wybranego dla Ciebie przez Boga. A tym celem jest oczyszczenie tego padołu z mutacji. Ale nie martw się, nikomu nie stanie się krzywda. Bóg pragnie Twymi rękoma nie zlikwidować a uleczyć mutantów. Tak, tak, dobrze słyszysz, uzdrowić. Wiem co myślisz, ale nie traktuj o tym w ten sposób, gdybyś wcześniej poznał właściwą drogę i tak nie uratowałbyś Eleonory, droga ta nie jest prosta, krótka ani łatwa. Nie przygotowany umysł mógłby sobie z tym nie poradzić. Bóg dobrze wie co trzeba zrobić, a Ty mu przecież ufasz nie? Na stole jest księga, weź ją, nie martw się że nic nie rozumiesz. Po prostu ją weź i nikomu nie mów że ja masz, w odpowiednim momencie będziesz wiedział co z nią uczynić. Narazie możesz przeglądać co w niej jest, świadomość przyjdzie z czasem. Obok leży amulet, jego też musisz zabrać oraz tak samo pilnować i dbać o to aby nikt się nie dowiedział że go masz. Amulet ten naznaczy Ciebie jako wyższego sługę Bożego, mniej go zawsze przy sobie, blisko ciała. Narazie to wszystko co Bóg miał Tobie do przekazania, bądź czujny, wypatruj znaków i nie mów nikomu że mnie spotkałeś, a za jakiś czas pojawię się znów, z kolejną wiadomością od najwyższego. Pozostań z Bogiem, Marwaldzie.


Troje oczu zamknęło się maskując obecność rozmówcy.
Wszyscy bohaterowie ujrzeli to samo, troje oczu które pojawiło się znikąd, jedynie Kolekcjoner mógł oczekiwać kolejnej przemowy, lecz nic takiego nie miało miejsca. W całkowitych ciemnościach bohaterowie mogli jedynie wyobrazić sobie że postać właśnie bez słowa obraca się przez ramie i odchodzi. Po chwili nie było już widać oczu, a światło znów wypełniło pomieszczenie. Cokolwiek to było, już znikło i nie było potrzeby dłużej tu przesiadywać.

***
Wieś ludzi gór wyglądała tak jak wcześniej gdy ją opuszczali. Jedyna różnica to topniejące dość szybko śniegi i podwyższona temperatura. Takie ilości wody mogły stanowić problem, powodować powodzie, bądź tworzyć tymczasowe trzęsawiska, dlatego też bohaterowie musieli czym prędzej ruszyć do domu, aby zdążyć przed całkowitym roztopieniem.

***
Droga do domu była długa, lecz tym razem obyło sie bez nieprzyjemnych perypetii. Na pół dnia drogi przed wsią na niebie zauważyli coś jakby wielkiego ptaka toczącego kręgi w powietrzu, który zauważywszy bohaterów skierował się w ich stronę. Ochotnicy z trudem poznali w nim jednego z mieszkańców Grillcunter.
- Dobrze że już jesteście, szukaliśmy Was. Chwała Bogu że Wam się udało. Widzę że nie wszyscy mieli tyle szczęścia, ale dzięki Wam ta przeklęta zima w końcu mija. Chodźcie, idźcie drogą, ja polecę zbadać teren i zawiadomić o Waszym przybyciu.

Chłopak ledwo wylądował, a już spowrotem był w powietrzu, kierował się do Armutsiedlunga.

***
Gdy bohaterowie dotarli na miejsce ich oczom ukazał się widok zgoła odmienny od tego który zapamiętali opuszczając wieś ostatnim razem. Zabudowania otoczone były solidną palisadą wysoką na jakieś dwa-trzy sążnie, z dodatkowym pasem pochylonym lekko do poziomu. Co kilkadziesiąt metrów wystawała mała wieża, obsadzona przez człowieka zdrowego, czy zmutowanego - nie było różnicy. Brama rozsunęła się i bohaterowie weszli do środka. Człapali po kostki w błocie pośniegowym, podobnie jak i ludzie po drugiej stronie, lecz każdy cieszył się z tego jak dziecko, gdyż oznaczało to że zima ustępuje. Ludzie wyglądali na szczęśliwych, zdrowych i raczej nie przymierających głodem. Chociaż całkowicie nienaznaczonych ludzi widać było zdecydowanie mniej niż mutantów, to nikt nie miał z tym problemu i nikt nikogo nie oddzielał od reszty. Ochotnicy dostrzegli w tłumie Victora i jego syna, oraz innych ludzi z Grillcunter, lecz również całą gromadkę dzieci z HartWarm otaczających Friedricha - "pajęczego" lekarza z tejże wsi, ponadto całą masę ludzi których nie kojarzyli z widzenia. Gdzieś w tle widać było wieżę stojącą w miejscu kaplicy, drzwi otworzyły się i wyszedł z nich człowiek ubrany w świątynne szaty, to Hubert, akolita, dawny uczeń kapłana, a teraz sam piastujący ten urząd. Jego ciało było całkowicie prześwitujące, zupełnie jak woda. Tłum który zebrał się aby powitać bohaterów rozstąpił się, a Hubert podszedł bliżej, pokłonił się pochylając lekko głowę, po czym rzekł na głos:

- To nasi bohaterowie, to dzięki nim żyjemy, cześć im i chwala!

KONIEC
 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline