Widok pięknego Parravonu na horyzoncie ogrzewało serce starego, przemokniętego Bretończyka. Słońce, wyglądające nieco zza chmur gdy przestało lać dodawało z pewnością dla François uroku scenerii. Nieufni strażnicy raczej nie byli dla niego zdziwieniem, zwłaszcza ze względu na tak różnorodną i liczną gromadę. Mimo zapadającego zmroku wciąż na brukowanych ulicach było sporo kręcących się ludzi, a François nie omieszkał polecić karczmy “Dzikie Wino”, która wiązała się z wieloma z dobrych wspomnień mężczyzny.
Mały uśmiech pojawił się na twarzy bretończyka, gdy zobaczył że karczma nie zmieniła się z zewnątrz zbyt wiele. Tak wyglądała jak ją zapamiętał, może poza tą winoroślą która była obecnie dużo większa. Zabrawszy swoje rzeczy z juków konia, targając wszystko na swoich barkach wszedł do karczmy. Ściągnął, podobnie jak inni przemoknięty kaptur i rozejrzał się po wnętrzu.
Wzrokiem od razu szukał swojej ciotki, którą darzył ogromnym szacunkiem. Po przywitaniu się z nią, wyściskaniu i rozmowie pomógł połączyć ławy i stoły reszcie grupy, a gdy już na spokojnie mógł usiąść i przekąsić coś dużo pyszniejszego, niż żelazne racje podróżne z chęcią opowiedział to i owo o daniach w karcie, zachęcając do co niektórych pozycji, przy tej okazji nieco bardziej poznając dużo bardziej otwartego niż on sam, Ryżego Marchwiowego. Wreszcie mógł na chwilę odetchnąć, i zająć myśli pyszną strawą i dobrym, bretońskim winem.