Snot Fik oddalił się od grupy w momencie, w którym wydawało się, nie ma już żadnego zagrożenia (to znaczy, snoty zawsze były zagrożone, ale w tym momencie był zagrożone jedynie normalnie, a nie nadzwyczajnie). Orkasy tymczasem urządziły sobie obstawiane walki tłukąc się o to, kto z nich będzie najważniejszy (co oznacza, będzie celem dla wszystkich pozostałych). Mysichuch rozważał, czy jego ziomek znowu nie dostał jakiegoś cynku od boga. Z drugiej strony, sam brał udział w ustawianych walkach i miło byłoby dla odmiany popatrzeć jak to inni się tłuką. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że nieważne kto wygra, i tak najważniejsze będzie dostarczenie jedzenia. A groźniejsza od boga jest kucharka. Westchnął, kopnął leżący po drodze kamyk i zaciągnął swój łup do kuchni. Korytarze były wymarłe, ale praca kfatermajstra nigdy się nie kończy. Gdyby nie wyrobił dziennej porcji dostaw mięsa, sam mógłby skończyć w garnku. A o tym, kto wygra a kto przegra i tak się dowie. W kuchni zbiegały się wszystkie informacje z całego klanu. Jeżeli ktoś chciał się czegoś dowiedzieć, to powinien żyć dobrze z kuchcikami.
Dzisiejszy łup był tak obfity, że musiał ciągnąc swój kij za sobą po ziemi i pożądnie się zmachał, zanim dotarł na miejsce. Wczołgał się potem do jednego tuneli z kawałem przypieczonego wcześniej mięsa i żując z zadowoleniem czekał na rozwój wydarzeń. Obok niego jego pająk zaczął przeżuwać kawałek owada.