Oleg wszedł do miasta napięty jak struna minstrelowej lutni w festagowy wieczór. Po raz kolejny przytłoczyła go rzeczywistość, w której nie miał ochoty brać udziału. Jeszcze przed chwilą chciał wpakować kołczan pocisków w plecy wroga, ale teraz znów nie wiedział po co to robi.
Owszem zdarzało mu się już wdać w niepotrzebną bijatykę, a czasem nawet gdy go poniosło w emocjach mógł rozbić czyjąś czaszkę zapominając o konsekwencjach. Jednak zaplanowany atak z zimną krwią. To coś co poznał dopiero po wcieleniu do armii i, o zgrozo, nie mógł powiedzieć sobie, że przychodziło mu to z trudem.
Ten żołnierz, który podał mu rękę nie wyglądał na kogoś kto zasłużył na śmierć. Bo w imię czego? Dlatego, że stał po drugiej stronie muru?
Takie rozterki moralne były dla włóczęgi zbytnim obciążeniem. Zwykł radzić sobie z nimi w jeden, jedyny znany mu sposób. Już nawet upatrzył sobie wąską uliczkę, w której umościłby sobie gniazdko i nie ruszał się stamtąd tak długo, aż nie zapomniałby co go trapiło.
Był jednak jeden problem. Po wizycie we wrogim obozie jego kieszenie były puste niczym gacie de la Vegi. O ile za to drugie dałoby się zorganizować flaszkę na mieście to kieszeń trzeba było po prostu zapełnić.
`Gdzież się zatem zwrócić o pomoc? Niziołka będzie znaleźć stosunkowo łatwo. Wystarczy popytać. - pomyślał przecierając spierzchnięte usta.
Kolejnym punktem na liście rzeczy ważnych miało być odwiedzenie Znajomego krasnoludzkiego inżyniera. Może się skusi na jednego. |