Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2018, 15:16   #17
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog kanna@Leoncoeur

Deanna weszła do prywatnego saloniku w NOS, przeznaczonego do widzeń dla bogatszych pacjentów, spóźniona niewiele, czyli o jakieś 40 minut.

Salonik był przytulny, wypełniony wygodnymi fotelami i krzesłami, na jednej ścianie pysznił się kominek, na drugiej - bogata biblioteczka i barek. Stojący na środku stolik zastawiony był jak do podwieczorku - herbata, ciastka, tosty.
Kobieta przystanęła w progu. Miała na sobie świetnie skrojoną suknię z czarnego jedwabiu, wykończona delikatną, nie rzucającą się w oczy koronką. Suknia podkreślała nienaganną figurę, ale nie była w żaden sposób wyzywająca. Mężczyzna nie zauważył jej wejścia siedząc bokiem do drzwi, zaczytany w książce.

- Pan Sebastienne Lovell ? - zapytała miłym głosem, przepełnionym smutkiem. - Przykro mi, że musiał pan czekać…
- Pani Blackwood.
- Dziennikarz zerwał się gdy dotarł do niego głos wdowy po znanym finansiście i filantropie.

Wystroił się podobnie jak na wczorajszy obiad u ojczyma, co w jego przypadku w oczach kogoś z high-class mogło uchodzić za strój co najwyżej bardzo porządny. Jedynie buty były tu akcentem wysublimowanej elegancji.
- Niech Pani nie będzie przykro. - Odłożył ostrożnie na stolik książkę, a Deanna mogła zobaczyć jej tytuł. “Les Esclaves d’Opium”. - Od kiedy zobaczyłem tę książkę zawsze chciałem ją przeczytać nie mając przy tym śmiałości, aby poprosić o pożyczenie jej przez pana Howarda. Biały kruk… - Zbliżył się do Deanny wyciągając dłoń ku jej dłoni i czyniąc ruch do pochylenia się w celu ucałowania jej w zwyczajowym przywitaniu damy.
Podała mu dłoń, unosząc ją nieco wyżej, żeby nie musiał się zbytnio nachylać.
- Pana Blackwooda - poprawiła go. - Nie pamiętam, żeby Howard wspominał Pana jako jednego ze swoich przyjaciół….
- Chciałbym uważać się za kogoś godnego miana przyjaciela Pani męża, ale byłoby to nadużyciem.
- Lovell po ucałowaniu dłoni Deanny cofnął się ustępując je przejście do foteli stojących przy stoliku. - Jednakże widywaliśmy się z Panem Blackwoodem, głównie na stopie prywatnej - powiedział bez problemu dostosowując się do używania względem zmarłego formy bardziej pasującej rozmówczyni, wdowie po nim. - Przyznam, że nie tak często jakbym chciał.
-To interesujące
- odpowiedziała Deanna mijając mężczyznę i siadając na jednym z foteli.- Spotykał się Pan z moim mężem? Czy mogę wiedzieć czego dotyczyły te spotkania, jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
- Pomocy mi.
- Dziennikarz podszedł do półki i postawił książkę na jej miejscu. - Spotkaliśmy się tutaj, gdy przyprowadziłem bliską mi osobę uzależnioną od opium. Musiałem wyglądać na mocno załamanego, sam mnie zaczepił gdy czekałem na korytarzu na diagnozę lekarza. Szedł na lunch i zaprosił, abym mu towarzyszył. - Sebastienne usiadł na drugim z foteli. - Wypytywał żywo zaciekawiony, dawał celne uwagi. Zaproponował byśmy spotkali się jeszcze. Po kilku spotkaniach zacząłem odnosić wrażenie jakby chciał oderwać mnie od czarnych myśli, poprawić mój nastrój abym… znalazł w sobie siłę na walkę o Francoises - Lovell wydawał się lekko zamyślony. - Był niesamowitym człowiekiem. - Uśmiechnął się lekko, choć bez cienia wesołości.
- Francoises?
- dopytała Deanna. - To bliska panu osoba, jak rozumiem.
- Tak. Ciotka.
- Ach tak
- kobieta wyglądała, jakby się lekko rozluźniła. - Skoro znał pan Howarda, blisko, jak sam pan powiedział, to o czym chciałby pan rozmawiać ze mną?
- Kilka spotkań prywatnie, podczas których to on raczej wypytywał o moje problemy z nią, to dalekie od “znać blisko”.
- Dziennikarz upił łyk herbaty. - By nie szukać daleko: byliśmy w jednym klubie Jazzowym o wspaniałej kuchni. Gdy zasugerował kolejne spotkanie, uparłem się iż odwdzięczę za lunch zabierając go tam na wczesną kolację. Zaintrygował go występ piosenkarki, ale czy lubił Jazz? Nie wiem.
- Mąż ma wiele pasji
- Deanna wydawała się znajdować spokój dzięki opowiadaniu o Howardzie. - Uwielbia sztukę, malarstwo, zwłaszcza nowoczesne, wspiera tutejszych artystów, jazz oczywiście też, nie wyobrażam sobie osoby, która by mieszkała w Nowym Orleanie i nie lubiła jazzu! On przecież jest.. - przerwała nagle. - Tak, oczywiście wiem, że .. odszedł. Oczywiście - dodała cicho i sięgnęła po filiżankę. Dłoń jej drżała.
- Coś mówił o Jazzie? - Sebastienne używał względem zmarłego tonu przeszłego, ale starał się tonem nadrobić to w celu toczenia konwersacji jak o żywym człowieku. - Niektórzy mówią, że jest to muzyka “czarnuchów”, ci którzy nie lubią naszych ciemnoskórych obywateli. Inni nazywają to muzyką będącą obleczeniem dźwiękami tego co wydziera się z duszy. A Pan Howard?
- On… po prostu cieszył się, że może go doświadczać. Kochał życie. Kolor skóry go nie interesował.

- O to własnie mi chodzi. - Lovell uśmiechnął się cieplej i wyjął notes, oraz długopis. - Suche informacje ‘kim był’ I ‘co robił’ można znaleźć tu - stuknął palcem w numer “Huntera” poświęcony Blackwoodowi, leżący na stoliku na dzisiejszych, porannych wydaniach Itema i Picayune. - My celujemy w cykl artykułów opisujących ‘jaki był’ i ‘co nim kierowało. Chciałbym, aby ten cykl był zaczątkiem oficjalnej biografii wydanej książkowo. Jacyś ulubieni wykonawcy jazzowi? Miejsca gdzie bywał posłuchać muzyki? Albo inne dziedziny sztuki, którymi się interesował?
- Tyle pytań
- westchnęła Deanna. - Bardzo dużo mówisz, Sebastienne, jak na kogoś, czyim zadaniem jest zbieranie informacji, a więc słuchanie. Może nalejesz mi drinka?

Dziennikarz wstał i skierował się do barku.
- Naturlich. Może być Sazerac?
Skinęła głową, aby po chwili przyjąć od mężczyzny szklaneczkę. Otaksowała dziennikarza wzrokiem.
-Eleganckie buty, choć garnitur co najwyżej poprawny. Gadasz, jak najęty, głównie o sobie. Wprowadzasz swoją ciotkę już na samym początku spotkania. A wszystko pod pretekstem rozmowy o moim zmarłym mężu. Choć nawet nie był Pan uprzejmy złożyć mi kondolencji.
- Więc o co chodzi, panie Lovell? Tak na prawdę?

- Pani Blackwood… - Sebastienne uniósł na nią na chwilę wzrok. - Pani pytała, ja odpowiadałem. Liczyłem na rewanż w tej kwestii. I wydawało mi się, że już przez telefon mówiłem jak mi przykro z powodu Pani straty. Proszę o wybaczenie, jeżeli się pomyliłem, oraz przyjąć najszczersze kondolencje.
- Oczy..
- zaczęła Deanna, kiedy nagły huk na zewnątrz poderwał ja na równe nogi. Przez moment stała nieruchomo, a potem podeszła do okna. Spojrzała, a potem zaklęła - tak się w każdym razie Sebastianne zdawało, bo nie rozpoznał języka.
- Moje auto - powiedziała - Przepraszam - dodała i poszła w stronę wyjścia.

Dziennikarz nie potrafił ukryć zaskoczenia i zaciekawienia incydentem, oraz lekkiego zirytowania z nim związanego. Może i rozmowa nie przebiegała tak jak miał na to nadzieję, ale wypadek i samobójstwo lekarza zdecydowanie nie pomagały.
Sebastienne również ruszył do wyjścia, ale w trakcie rozmowy pani Blackwood z kierowcą i dyrektorem szpitala nie przeszkadzał czekając spokojnie.

Deanna zbiegła na podjazd. Obcasy stukały o bruk.
- Zadzwoń po inne auto - ofukneła szofera.
- Przepraszam najmocniej pani Blackwood. - wyjąkał kierowca.

Szofer ze skruszoną miną poszedł z miłą pielęgniarką dzwonić po taksówkę. Słychać było, że coś z nią szepta odchodząc. Deanna i Lovell przyglądali się unieruchomionemu i zniszczonemu samochodowi.
- Interesujący zbieg okoliczności - odezwał się w końcu Sebastienne gdy po odejściu kierowcy znów został z panią Blackwood sam na sam.
- Nie wiem, co w tym interesującego, ze mój szofer wypatruje oczy za pielęgniarką - Deanna była rozzłoszczona.
- Interesujące jest to, że mogła Pani zginąć, gdyby siedziała w samochodzie. - Lovell patrzył na zmiażdżone auto. - W dzień po śmierci męża, bo zbiegiem okoliczności akurat jeden lekarz uznał za stosowne się zabić. Przypadek. - Ostatnie słowo zabrzmiało, jakby dziennikarz rozważał inną ewentualność.
- Bzdura - stwierdziła stanowczo. - Rozumiem, że dziennikarze lubują się w poszukiwaniu teorii spiskowych, ale chyba się zagalopowałeś.
- Pani Blackwood. Istotą dziennikarstwa jest przedstawiać fakty, nie interpretacje. Nic nie sugeruję, to fakty. - Spojrzał na nią, ale był wciąż lekko zamyślony. - Czy zanim przyjedzie taksówka opowie mi pani o mężu?
- Dziś już nie
- ucięła krótko. - Za parę minut podjedzie taksówka.. zresztą nie sądzę, żebym mogła powiedzieć panu coś, co może zainteresować czytelników. Mój mąż był … - poszukała słowa - normalnym człowiekiem. Podobnym do innych. Może bardziej wrażliwym na krzywdę innych. Miał środki, więc chciał ich ozywać, też po to, aby polepszać los innych. Dla mnie był wyjątkowy, ale to dlatego, ze go kochałam. A ponieważ on tez mnie kochał, to ja byłam wyjątkowa dla niego. To wszystko, panie Lovell.

Dziennikarz kiwnął głową.
- Zanim się pożegnamy… Nie miałem nigdy okazji odwdzięczyć się panu Blackwoodowi. Chciałbym to uczynić. Wiem, że ma Pani dużo na głowie i jeżeli organizacja pogrzebu nie jest już zaplanowana, to mam znajomą śpiewaczkę jazzową, całkiem lubianą przez koneserów. Z przyjemnością namówię ją na oprawę muzyczną pogrzebu.
Popatrzyła na mężczyznę, z rezerwą.
-Dziękuję za propozycję.. rozważę ją. - powiedziała podając dłoń na pożegnanie.
Taksówka właśnie podjeżdżała.
- Zajmiesz się kontaktem z warsztatem - powiedziała do szofera, który od jakiegoś czaru stał z boku, miętoląc czapkę. - Niech zabiorą samochód i sprawdzą, co się da z nim zrobić.
Lovell ucałował dłoń Deanny na pożegnanie.

Kobieta stała, poirytowana, zaciskając dłonie na torebce. Tyle czasu już straciła, na to bezsensowne spotkanie. Nie wiedziała, co ja podkusiło, żeby spotykać się z tym dziennikarzem. Miała nadzieję że prawnik, do którego się wybierała, będzie mniej skłonny do zwierzeń a po prostu jej wysłucha i pomoże w problemie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline