Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2018, 08:06   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Redakcja The Times-Picayune, ranek
- Tu jest rzetelne dziennikarstwo szefie. - Sebastienne przesunął po biurku numer Huntera poświęcony zmarłemu.
Nawet prywatnie nie zwracał się do ojczyma po imieniu stosując grzecznościowe “Mr Woodbridge”, w pracy tym bardziej brnął w oficjalność relacji.
- Tu jest wszystko, możemy robić przedruki… Więcej drążenia, szczegółów niż tutaj? - Puknął palcem w miesięcznik. - To może oznaczać odkrywanie pewnych niewygodnych faktów. Romanse, nielegalne transakcje, drugie dna działalności filantropijnej. - Lovell skrzywił się lekko i podrapał po skroni. - Bez tych udziwnień, z publikowaniem wprost, z nazwiskami i rzetelnym who’s’who, to zrobimy sobie wrogów. A kim jest wróg gorszy niż ktoś bogaty i wpływowy? Bogata i wpływowa kobieta…

- Sebastienne, dlaczego z góry zakładasz, że kryją się za ich działalnością jakieś szwindle. Najpierw sprawdź to, a potem będziesz wydawał opinię. Korzystaj z wszystkich dostępnych źródeł. - Wskazał na Huntera. - Idź do archiwum i do biblioteki jeśli trzeba. Co do przedruków sprawdzaj te informacje, które znajdziesz w gazetach. To kłamcy. Wiedzą tylko jak podawać niesprawdzone rewelacje. Brukowe przecieki weryfikuj. Zyskamy wiarygodność ośmieszając nie sprawdzone fakty drukowane przez brukowce i Ballarda.
Lovell tylko skinął głową nie odzywając się, bo i nie było sensu rozwodzić się nad dziennikarskimi fuszerkami “Crusadera” i “Crescenta” lub niechęcią Johna do konkurencji w postaci “Itemu”. Przewidywał zresztą, że to dopiero wstęp.
Nie mylił się.

- Jedź do firmy Blackwood Oil Company - kontynuował Woodbridge. - Tylko uważaj na Roberta Raynoldsa typowy południowy konserwatysta (poczytaj jego wywiady dla Item’a). to teraz najważniejszy człowiek w tej firmie. Raynolds może ci utrudniać zbieranie informacji, dlatego nie mów mu że jesteś z Picayune. Lepiej byłoby pogadać z tym drugim wspólnikiem Blackwooda. Hunt to ich główny inżynier, tylko że to człowiek który nie lansuje się w prasie. Siedzi w tych swoich maszynach i ciężko będzie do niego dotrzeć. Pogadaj z maszynistami i mechanikami z naszej drukarni. Oni go znają.
- Ci cisi i nie rzucający się w oczy zazwyczaj okazują się bardziej interesujący. - Sebastienne uśmiechnął się lekko, kolejnym kiwnięciem głowy deklarując zamiar wykonywania poleceń.

- Ty możesz nie pamiętać Winstona Russella, to był świetny dziennikarz śledczy zajmował się trudnymi tematami: malwersacje, ustawiane przetargi i wszystkie te brudne sprawy. Lubił to, taki prawdziwy idealista. Działał jako freelancer, ale często u nas publikował. Mafia go załatwiła. Słyszałem plotki, że węszył wtedy wokół interesów Raynoldsa. Ta sprawa podobno go utopiła, ale nie ma na to dowodów. Wiesz, że ja nie zajmuje się takimi sprawami.
- Wiem - Szwajcar po raz trzeci kiwnął głową starając się nie pokazać po sobie jak odebrał informację o Russellu.

- Na początek przygotuj te dwa teksty o jego kobietach. Jeśli rzeczywiście dotrzesz do brudów to przynieś mi te informacje. Wtedy zastanowimy się, co z tym zrobić. Nie chcę ośmieszyć zmarłego Blackwooda, ani tych kobiet w przeciwieństwie do tych gnid z Item’a. Obie panie Blackwood pewnie wiedzą, żeby nie gadać gównianymi gazetami. Gdy będą chciały sprostować spekulacje i pomówienia nasze łamy są dla nich otwarte.
- O ile zechcą preferować Picayune… Co by nie mówić o Ballardzie, to jego prasa jakąś pozycję jednak ma.
- Nie tylko prasa. Kupili na wyłączność stację radiową. Pewnie wiesz. Te ich brednie mogą teraz docierać do analfabetów. To jest prawdziwa tragedia. Ale my też musimy mieć rozgłośnie. Radioodbiorników jest coraz więcej. Umówiłem się na wstępne rozmowy z Aldissem. Zobacz - John wyciągnął z szuflady wycinek z katalogu.



- Ale wracając do Blackwoodów. Panienka Milli to kobieta nowego pokolenia pewnie nie pójdzie do konserwatystów z Itema, którzy szydzili z jej przyjaciółki pilotki. Nie znam poglądów społecznych i politycznych pani Deanny. Na ten temat mógłbyś się coś dowiedzieć.
- Od tego zacznę. Lepiej uprzedzić w jej przypadku “Item”. - Sebastienne przeczuwając koniec audiencji wstał i zebrał marynarkę z poręczy fotela.

- Jeśli coś tam jest to może puścimy to tak jak chcesz, bez nazwisk w twoim stylu. Ale nie ciesz się pójdę na to ustępstwa tylko ze względu na twoją matkę. Liczę, że mnie nie zawiedziesz.
Lovell stał przez chwilę patrząc na Johna. Nie było po nim widać żadnej radosnej reakcji na tę furtkę dającą nadzieję, iż mógł będzie opisać artykuł tak jak lubi.
- Nie chcę żadnych ustępstw ze względu na matkę - powiedział w końcu powoli, starając się aby w jego tonie nie było znać irytacji.
- Rozumiem, nie będę przed Tobą ukrywał, że ona przychodzi i prosi. Daj mu ten materiał, ten temat. Wiem, że chciałaby dla ciebie jak najlepiej, ale w redakcji jest pewna hierarchia.
- Porozmawiam z nią o tym. - Sebastienne pokręcił głową z lekką rezygnacją. Zdecydowanie nie chciał ciągnąć tego tematu.
Skierował się ku drzwiom.
- Będę informować o postępach - dodał wychodząc.


Maison de Lovell przy Exchange Passage, późny ranek
Francoises Lovell jeszcze spała, co wnioskować można było po ciszy panującej w domu zamiast tonów muzyki klasycznej dobiegających z wysłużonego adaptera. Ukochane przez nią dźwięki szczególnie Bizeta i Vivaldiego w ciepłe i spokojniejsze niedziele dobiegały nawet do Canal street i Rue d’Iberville, gdy Francoises zabierała adapter na taras aby towarzyszył jej w czasie wygrzewania się na słońcu przy dobrej książce. W ciepłe acz bardziej ruchliwe, powszednie dni, muzyka rzecz jasna nie przebijała się przez harmider aż tak daleko i klasyczna muzyka słyszana była jedynie przez najbliższych sąsiadów, nielicznych przechodniów tej niewielkiej uliczki, oraz klientów sklepu Abrahama O’Connora.

Francoises stoczyła z Sebastiennem istną epicką walkę o parter domu. Logiczne argumenty wskazujące iż nie potrzebują tak sporego domostwa, rozbijały się niczym o ścianę. Wcześniej, niedługo po ściągnięciu rodziny z Berna, może i dom św. pamięci Bertranda Lovella tętnił życiem, ale gdy matka i siostra Sebastienne’a powychodziły za mąż i wyprowadziły się do mężów, a Wilhelm właściwie przestał w domu bywać, trzypoziomowe domostwo jedynie dla dwójki było zbyt duże i drogie w utrzymaniu.

“Kropla drąży skałę” i Francoises w końcu skapitulowała. Parter został wynajęty niejakiemu O’Connorowi, który otworzył tam sklep, nawet nieźle prosperujący. Czynsz jaki płacił nie był oszałamiający, ale starczało i na utrzymanie budynku i na drobne wydatki, choć nie na tyle, aby Lovell mógł sobie pozwolić na rzucenie pracy i poświęcenie się do reszty pisarstwu.
Abraham od dłuższego czasu drążył aby renegocjować umowę i włączyć do wynajmu piwnicę, ale tu Francoises i Sebastienne byli już zgodą koalicją mówiącą kategoryczne “nie”. Sklepikarz wielokrotnie argumentował iż pomieszczenie to stoi przecież kompletnie puste, a on zrobiłby z niego magazyn i coraz to nowe odmowy utwierdzały go w osobistym przekonaniu, że ma tu do czynienia ze zwykłą złośliwością dwojga Lovell’ów.

W powietrzu unosił się delikatny zapach opium tłumaczący ciszę. Dziennikarz wątpił aby obudziła się przed południem i nie przeszkadzało mu to. I tak wpadł do domu jedynie na chwilę, aby odświeżyć się i przebrać po obiedzie u ojczyma, wieczorze w Tortorich's i nocy w pracy. Choć wciąż był w całkiem eleganckim stroju, to ewentualne spotkanie w tym stanie z osobą pokroju Deanny Blackwood nie byłoby zdecydowanie w pierwszej setce dobrych pomysłów. Nieogolony i wczorajszy ściągnął marynarkę, oraz wygniecioną koszulę i zaczął grzać wodę na kawę, oraz do umycia się. Poranny chłód zmusił go do włożenia lekkiego swetra, a gdy wciągnął go już na siebie sięgnął po gazetę.
“Morning Tribune”.



Większość tego co Woodbridge mówił o Itemie było prawdą, choć okraszoną niechęcią, która wyolbrzymiała pewne rzeczy. Dziennik Ballarda miał swoją renomę i dobrze było sprawdzać co u konkurencji piszczy. Miał zamiar wysłać Jenny po gazetę i poczytać co chłopcy z Union street wysmarowali o Blackwellu, czekając na przybycie Johna do redakcji, ale zrezygnował nie chcąc świecić ojczymowi Morning Tribune w oczy. Zanim jednak pogrążył się w lekturze jego wzrok powędrował na biurko, ku aparatowi telefonicznemu.

Zgodzi się spotkać czy nie?
Kobieta tej klasy co Deanna Blackwood, w tak ciężkim dla niej momencie.
I reporter gazety.
Zrozumie, czy rzuci słuchawką z odrazą przyrównując do szakala?

Patrzył długo na telefon zastanawiając się jak poprowadzić rozmowę. W końcu wybrał numer.
Po chwili usłyszał dźwięk połączenia, a potem żeński głos powiedział:
- Słucham. - nic więcej nie padło.
- Dzień dobry, nazywam się Sebastienne Lovell, czy mógłbym rozmawiać z panią Deaną Blackwood?
- Słucham - zniecierpliwienie w głosie wzrosło o 1 punkt.
- Chciałbym złożyć kondolencje, ale wiem jak banalnie to brzmi, szczególnie przez telefon. W każdym razie przykro mi… - powiedział ostrożnie dobierając słowa. - Jestem dziennikarzem The Picayune, czy mógłbym liczyć na krótką rozmowę?
Milczenie w słuchawce trwało kilka sekund.
- Mój mąż bardzo szanuje… - załamanie głosu - szanował pańską gazetę. Jakie tematy chciałby pan poruszyć?
- W dzisiejszym wydaniu widnieje mój artykuł o pani mężu, ale był on… był człowiekiem zdecydowanie większego formatu niż ktokolwiek inny w Nowym Orleanie - Sebastienne nie zmienił tempa mówienia. Choć chciał przekazać wiele, to nie chciał zasypać kobiety słowotokiem.
- Oczywiście - kobieta potwierdziła jego słowa, jakby mówił o powszechnie znanym fakcie.
- Filantrop, ludzie go lubili, mamy zamiar przedstawić go szerzej, ku pamięci na jaką zasłużył. - Chwila zawahania. - Ale i nie tylko jego. Rodzinę. Panią, jego córkę, chciałbym porozmawiać o tym jaki był prywatnie, a od kogóż mógłbym dowiedzieć się tego jak nie od żony. Obiecuję, że nie zajmę dużo czasu.
Znów chwila milczenia.
- Howard szanował swoją prywatność… - zaczęła z wahaniem. - Ale zależy mi, żeby kontynuować jego dzieło. Dobrze wiem, że bez pomocy prasy, sprzyjającej mi i jemu prasy, to się nie uda. Spotkam się z panem.
- Wunderbar! Jestem niesamowicie zobowiązany. Jestem również do dyspozycji. Wiem, że może mieć pani wiele spraw... Proszę wybrać czas i miejsce, a dostosuję się do tego.
Znów chwila milczenia. Pani Blackwood najwyraźniej coś rozważała.
- Spotkajmy się w New Orlean Sanitarium - zaproponowała w końcu. - Za godzinę?
- Do zobaczenia zatem.
Sebastienne siedząc patrzył na milczącą słuchawkę trzymaną w dłoni.
Uśmiechnął się do siebie i zaczął szykować się do spotkania.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 09-04-2018 o 16:56.
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-04-2018, 14:01   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Cóóóż…- zastanowił się adwokat idąc za oboma mężczyzna i poprawiając rękawiczki na dłoniach. - Więc wedle wstępnej hipotezy pan Blackwood zmarł z przyczyn naturalnych i był już martwy, gdy nastąpiło zabójstwo Alexa Martino. Blackwoodowie nie są więc w żaden sposób powiązani z morderstwem… pomijając nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Choć z pewnością familia Blackwoodów będzie chętnie współpracowała z policją w tej sprawie, to jednak wolałbym…- przerwał na moment wypowiedź, by podkreślić znaczenie następnych zdań. -... by wątek zmarłego Howarda maksymalnie wyciszyć. Nie jest on w żaden sposób związany ze sprawą, na obecną chwilę. A zajmowanie się nim podczas śledztwa, da tylko pożywkę dla dziennikarskich spekulacji.


- Życzyłbym sobie tego samego. Ale sam pan wie, że Blackwood to zbyt duże nazwisko w naszym mieście by ludzie przestali się interesować sprawą jego śmierci i podziału majątku.- John Farquade zdziwił się nieco słysząc o wyciszeniu sprawy z ust słynnego adwokata, który nie raz już musiał stawić czoła natarczywości wścibskich dziennikarzy. A pewnie sam James Caine część swojej sławy i popularności zawdzięczał medialnemu szumowi oraz głośnym procesom notabli i gwiazd życia publicznego.
- Mimo naturalnych przyczyn śmierci Blackwooda, te sprawy są powiązane i na razie nie można wykluczyć żadnych hipotez. Ja przedstawiłem moje sugestie dotyczące sprawy. Wieloletnia praktyka udowodniła mi nieraz, że hipotezy bardzo często dezaktualizują się pod wpływem nowych dowodów lub zeznań świadków. Prawda panie O’Connor? - zwrócił się do detektywa.


Ten z kolei niespiesznym zaciągnięciem się rozżarzył końcówkę papierosa. Przez chwilę przytrzymał dym w płucach, by ostatecznie go wypuścić.
- Gówno wiemy.
Było to jednoznaczne potwierdzenie wypowiedziane w niejednoznaczny sposób.
- Dużo widziałem “nieszczęśliwych zbiegów okoliczności”.
- Niewiele wiemy, ale sprawa może okazać się cuchnąca. - skwitował komisarz.


Sceptyczny uśmieszek Caine’a dobitnie świadczył co myśli o tych odpowiedziach. Wzruszył ramionami dodając.
- Obaj panowie wiedzą co znaczy nazwisko Blackwood w tym mieście. - przypomniał tylko i poprawił krawat zwracając się do Farquade’a. - Nie jestem detektywem, więc nie zamierzam się wtrącać ani prowadzić prywatnego śledztwa w tej sprawie. Niemniej będę wielce zobowiązany jeśli będę na bieżąco informowany o postępach w śledztwie, zwłaszcza z związku ze wszystkim co dotyczy zmarłego Harolda Blackwooda. Na chwilę obecną… nie ma zapewne przesłanek związanych z otwarciem testamentu i ogłoszeniem ostatniej woli zmarłego? Już dzwonili do mnie członkowie jego rodziny i współpracownicy. Zapewne właśnie w tej sprawie. -


Tym, który odpowiedział nie był komisarz, tylko O’Connor spoglądający oczami zmrużonymi od kłębiącej się wokół jego głowy siwej chmury.
- Nie ma. Ile mam czasu na znalezienie tych przesłanek?
Spojrzenie adwokata spoczęło na komisarzu również oczekując odpowiedzi na to pytanie.

- Panie Caine, jeśli te sprawy nie miały związku to, po co mielibyśmy pana kłopotać informacjami na temat śledztwa. Umówmy się, że związek jest, ale tak jak wspomniałem nie należy o tym rozmawiać i by do mediów nic nie przeciekło. -odparł w końcu Farquade.
- Przez najbliższe cztery dni - następnie zwrócił się do O’Connora - dobrze byłoby ustalić ważne fakty, spróbować znaleźć Butlera, przyjrzeć się tym wypadkom i zacząć czynności śledcze. Jutro na odprawie przekaże ci tą sprawę oficjalnie. W niedzielę pewnie zorganizują pogrzeb. Wtedy zajmą się testamentem, czy nie tak panie Caine?


- Mogę przeciągnąć do poniedziałku, ale nie dłużej. Z tego co wiem sytuacja rodzinna Blackwoodów jest skomplikowana. - stwierdził niechętnie adwokat. Co oznaczało, że jest pokręcona jak baranie rogi. Co gorsza będąc wykonawcą testamentu James ustawiał się w mało przyjemnej i wygodnej roli rozjemcy i mediatora. A nie w przyjemnej i pełnej profitów roli szczekacza jednej ze stron potencjalnego sporu.


- Panie Caine, proszę porozmawiać z Abrahamem Andersonem. Gdy go odwiedziłem wypytywał mnie o śledztwo, opowiedziałem mu o swojej hipotezie. Wie tyle, co wy. Udało mi się od niego dowiedzieć, że Blackwood niedawno wprowadził do testamentu klauzulę. Związaną z nagłą śmiercią, jak np. w wyniku morderstwa. Chyba się czegoś obawiał, wynajął ochroniarza tego całego Butlera. Jednak Anderson nie był wylewny. Powiedział, że niektóre sprawy ujawni dopiero jak powołam go do sądu. To stary służbista, rozum już nie ten, ale jeszcze potrafi błysnąć.


- Panie Caine... - zaczął Raymond gasząc papierosa w najbliższej popielniczce, po czym włożył ręce do kieszeni spodni.
- … w moich sprawach ja podejmuję wszystkie decyzje i nie toleruję pośredników. Choćby miał to być sam Bóg. Od tego są prowadzący, a komisarz to nie niańka. Radzę przywyknąć.


Komisarz podał Raymondowi teczkę z papierami dotyczącymi sprawy.
- Aha oględziny samochodów. Sprawdź je, bo dałem tych dwu świeżaków. Nie wiem czy spierdolą roboty. Jutro widzimy się na odprawie.
Rzeczywiście koło wraków kręciło się dwu młodych funkcjonariuszy z kajetami i notowali spostrzeżenia. Zerkając nerwowo, co jakiś czas w stronę komisarza.


- To miłego oglądania wraków panowie. Moja obecność przy tym jest niepotrzebna. - stwierdził cierpko Caine i pożegnawszy obu funkcjonariuszy prawa ruszył w stronę przeciwną, z powrotem do budynku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-04-2018, 22:20   #13
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkę


- Dziękuję - szepnęła Mili - nie wiem jakbym dała sobie bez Was radę. To wszystko jest teraz takie trudne i skomplikowane - to mówiąc objęła Ciotkę, która utknęła niespodziewanie dla siebie w dziwnej pozycji z kieliszkiem nad głową Blackwoodówny - i teraz gdy tato zmarł Deana coś kombinuje. Dziś rano zachowywała się jakby chciała mnie, bo ja wiem adoptować. - wzięła głęboki oddech po czym uwolniła Ciotkę od swej fizycznej obecności i kontynuowała - wyobrażasz sobie? Jeszcze ciało mojego ojca nie ostygło, a ona już chce zająć miejsce mej matki. Naprawdę tego nie rozumiem mam przecież już prawie 21 lat. W tej chwili to już naprawdę nie ma sensu a już na pewno nie wtedy gdy trzeba się zająć pogrzebem tatki…. - westchnęła.

Obok stolika i pięknych fotela, w którym siedziała ciotka, stał barek na kółkach. Przez uchylone drzwiczki widać było butelki drogich alkoholi. Mili sięgnęła po kieliszek i nalała sobie lampkę szampana. Napiła się po czym spojrzała na ciotkę. Dwadzieścia lat temu pani Rogers musiała mieć sporo wdzięku. Było w tej twarzy jakiś rodzaj odległej szlachetności, ujmujący mimo lat i zmarszczek mimicznych wokół oczu. Miała piękne brązowe tęczówki, na te oczy musiała złowić senatora. Teraz jednak nadużywanie trunków i czas zatarły jej urodę. Była jak stary antyk od lat stojący w siedzibie arystokraty. Tak jak szlachetnych mebli z zasady nie poddaje się renowacji, tak ciotka odpuszczała sobie zabiegi pielęgnacyjne i wyraźnie nie dbała o swoje zdrowie.

[media]http://31.media.tumblr.com/71922be8eb9c20773069fad7d68b6dbd/tumblr_nvpsfnWmPj1spk3foo5_250.gif[/media]
- Jestem taka zmęczona - jęknęła pani Rogers.
Ciocia wyciągnęła atłasową poduszkę spod pleców i położyła ją na stoliku. najwyraźniej ciążyły jej ręce bo ułożyła na poduszce. Ziewnęła przeciągle.Chętnie by położyła na rękach głowę ale próbowała zachować resztki przyzwoitości.

- W salonie oczekuje pan White. To taki czarujący młody mężczyzna. - wybełkotała cioteczka - To taki miły. Wspominałem Ci już że pochodzi z dobrej arystokratycznej rodziny. Wykształcony. Prawdziwe dobra partia. Sama rozumiesz, że nie mogłam, go przyjąć, gdy jestem tak zmęczona i śpiąca. - głowa ciotki opadła na poduszkę.

Mili odłożyła niedopity kieliszek na stolik i cicho wyszła...

Kliknij w miniaturkę

Andy White, przystojny, barczysty brunet; ubrany, był ze smakiem w dobrze dopasowany garnitur. Na wielu kobietach mógł robić wrażenie, przypominał bardziej modela niż asystenta gryzipiórka, jakiego dobierali sobie do współpracy senatorowie, by mimo podeszłego wieku wydać się atrakcyjnymi. W przypadku White, inteligencja splotła się z atrakcyjnym wyglądem, tak przynajmniej chwalił go wMiliujek Jo. White uśmiechał się jakby był z czegoś zadowolony.

- Witam panienko Milli. Miło mi panią widzieć ponownie. Wygląda pani kwitnąco w obliczu takiej tragedii. - wypalił i zdał sobie sprawę z gafy i niefrasobliwości wypowiedzianego komplementu.

- Przepraszam najmocniej, nie chciałem pani urazić. Proszę przyjąć najszczersze kondolencje. Pani ojciec był wielkim człowiekiem. Pan senator prosił, bym był do pani dyspozycji, jeśli pani sobie tego życzy. Służę pomocą.

Twarz Mili na moment zesztywniała, szybko jednak uśmiechnęła się smutno jednocześnie machnęła ręką na znak, że rozumie intencję i nie żywi urazy, była przyzwyczajona, młodzi chłopcy często mówili przy niej głupoty nie mając złych intencji, nie zrobiło to więc na niej negatywnego wrażenia.

- Panie White, muszę przyznać, że ta cała sytuacja przerosła mnie trochę - tak wiele trzeba załatwić - westchnęła - oficjalny nekrolog, sprawy związane z pogrzebem, z otwarciem testamentu. A ja naprawdę nie mam w tej chwili głowy, żeby o tym wszystkim myśleć - westchnęła cicho i usiadła. - Byłabym wdzięczna za każdą pomoc - powiedziała już cichszym głosem.

- Mamy już przygotowany stosowny tekst nekrologu. Pani wujek podyktował mi go przed wyjazdem. Pani pozostawił decyzję, co do wyboru gazety lub gazet, w których powinien się ukazać. Senator sugerował, aby ceremonię pogrzebową ustalić na najbliższą niedzielę. Nie zalecał pośpiechu. Stwierdził, że jest sporo do spraw do załatwienia, ale cztery dni wystarczą.

- Dzwoniliśmy już do domu pogrzebowego, który wybrał pan Blackwood. Ale prosili, aby się upewnić czy wytyczne dotyczące ceremonii pogrzebowej sporządzone przez pani ojca zostały udostępnione przez pana Abrahama Andersona. Senator wysłał mnie do niego, ale ten zdziwaczały staruszek zarzekał się, że kopertę z instrukcjami przekaże tylko w obecności pani i Deanny Blackwood.

- Co prawda sprawami testamentowymi będzie się zajmował drugi sygnatariusz dokumentacji, pan James Caine. Ale Anderson twierdzi, że jeszcze nie przekazał mu dokumentacji. Senator wspomniał, że priorytetem jest pogrzeb i przygotowanie stypy.

- Wstępnie umówiłem to spotkanie Andersonem na dzień jutrzejszy, niestety ze względu na jego problemy zdrowotne będziemy musieli go odwiedzić w szpitalu. Nie ma pani co do tego obiekcji?

- Mam zadzwonić do pani macochy czy sama pani z nią porozmawia o tej wizycie u Andersona.

- Mr. White dziękuję - odpowiedziała cichym głosem - oczywiście, że nie mam żadnych obiekcji aby spotkać się w szpitalu z Panem Andersonem, jestem mu wyjątkowo wdzięczna, że pomimo swego stanu zdrowia jest gotowy się z nami spotkać, nie mniej jednak byłabym wdzięczna gdyby Pan był tak dobry i zadzwonił do mojej macochy - spojrzała na niego wielkim, smutnym oczami sarny - obawiam się że nie potraktuje moich słów zbyt poważnie.

- Oczywiście zajmę się tym. Nie będę już pani zatrzymywał. Niech pani odpocznie. - uśmiechnął się. - To moja wizytówka proszę dzwonić gdyby pani czegoś potrzebowała.

Przekazując Milli wizytówkę dotknął jej dłoni. Niby zwykła niezręczność, a jednak Milli mogła wyczuć, że było to celowe. Przeprosił, pożegnał się i wyszedł z salonu.

Mili spuściła wzrok, jak było oczekiwane skromnej od panienki z dobrego domu. Po pożegnaniu spędziła jeszcze kilka dobrym minut w salonie aby jej zachowanie nie wydawało się zbyt pochopne. Doświadczenie nauczyło, ją że choćby chciała biec nie wypada, wiedziała więc że musi poczekać wystarczająco długą chwilę. By umilić sobie czas oczekiwania dokładnie przyjrzała się salonowi zastanawiając się czy nie zaszły w nim jakieś zmiany od ostatniego tu pobytu, szybko jednak ją to znudziło. Dlatego zamknęła oczy i zaczęła śpiewać w duchu piosenkę odpowiednią na przy której nauczyła ją mamka. Była długa, składała się z dwunastu zwrotek i trwała wystarczająco długo aby nikt nie uznał jej za pannę która biega bez wyraźnej przyczyny i ma fiubździu w głowie. Gdy tylko w jej głowie zakończył się ostatni takt piosenki wstała z godnością i wyszła pożegnać się z ciotką. Sara jednak zdążyła już zasnąć, nie budziła więc jej tylko wyszła prosząc kamerdynera o ponowne przekazanie wyrazów szacunku gospodyni.



Mili wyszła na dwór. Jose stał oparty o czerwonego Cadillaca V-16, spoglądał w niebo i palił lucky strike’i. Gdy tylko zobaczył schodzącą ze schodów panienkę niedbałym gestem dotknął czapki jednocześnie mrugając okiem, tak aby nikt z przypadkowych obserwatorów nie dostrzegł w jego zachowaniu nic niestosownego. Mili stanęła obok niego i wyciągnęła swoją cygaretkę z ustnikiem z drewna brzozowego. Odpaliła ja od papierosa Jose i głęboko się zaciągnęła. Poczuła głębokie rozczarowanie, nikotyna nie przyniosła ulgi na jaką liczyła. Miała ochotę przytulić się do Jose i wypłakać się, jednak nie wypadało aby ktokolwiek widział jakąkolwiek bliskość pomiędzy kolorowym szoferem a córką milionera. Miriam tak często gderała na ten temat, że przestała już tego słuchać... Mili nie widziała jednak w swoim zachowaniu nic niestosownego, cóż jest bowiem bardziej naturalnego, niż podążanie za potrzebą serca? Rozumiała już jednak, iż pozór w tym świecie bywa ważniejszy niż prawda. Nie chciała się jednak rozkleić, powiedziała więc

- wyobraź sobie, że wuj wypożyczył mi swojego asystenta, wydaje się być rozsądny i pomocny, wiesz łatwo było mówić o tym co powinniśmy zrobić, ale ilość tego wszystkiego, to był naprawdę przytłaczające.

Jose tylko skinął głową w milczeniu, znał Mili i wiedział, że na pewno będzie chciała oderwać się od tego wszystkiego, zająć się teraz czymś innym, zastanawiał się czy będzie chciała jechać napić się i posłuchać jazzu czy polatać. Gdy jednak panienka pochyliła się w jego stronę i szepnęła mu coś co ucha (PW) otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, to nie było działanie jakiego mógł spodziewać się po Mili, ale z drugiej stronie były takie dni w których mógł spodziewać się po niej wszystkiego, przyjrzał się jej badawczo…. wyglądała normalnie, była tylko bledsza i jakby słabsza niż zwykle. Wydawała się mówić poważnie, więc w milczeniu jedynie skinął głową. Pojechali do tego małego klubu w którym nikt jej nie znał i w którym zwykle miło spędzała czas. Musiała się na chwilę oderwać od tego wszystkiego co ją otaczało...
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 29-04-2018 o 21:31.
Wisienki jest offline  
Stary 15-04-2018, 16:04   #14
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Popatrzyła na głębokie rozcięcie i zaklęła ponownie, używając przekleństwa, którego dama z jej sfer nie powinna , w żadnym razie, znać. Howard uwielbiał, gdy to robiła. Najczęściej w sypialni, oczywiście, kiedy byli sami, tylko we dwoje. Najpierw słuchał, potem zapisywał, śmiał się, kiedy tłumaczyła mu znaczenie a potem próbował powtarzać, zabawnie przekręcając słowa, lub akcentując zwroty w złym miejscu. Nie miał dobrego słuchu. Zachowywał się jak entomolog, tyle, że pociągały go przekleństwa, nie owady. Deanna miała za to świetny słuch i pamięć, i mogła mu dostarczać wielu „fascynujących”, jak to określał, okazów. Poczuła ból, ale jego źródłem nie był palec. Zatęskniła za Howardem tak mocno, że nie potrafiła powstrzymać łez. Pociekły po jej policzkach, po raz pierwszy od tak dawna – potrafiła płakać na zawołania, ale sądziła, że prawdziwe łzy wszystkie już wylała. Widać nie.


Dzwonek telefonu zaskoczyła ją, drgnęła. Odetchnęła kilka razy głęboko, żeby się uspokoić. „Gdzie ta dziewczyna, nigdy jej nie ma, jak jest potrzebna" pomyślała ze złością o pokojówce, a potem przypomniała sobie, że dziewczyna panicznie boi się telefonów i nawet jakby była, to nie podniosła by słuchawki, tylko stała, trwożnie wpatrując się w urządzenie. Kiedy Deanna ofukiwała ją, a ta patrzyła swoimi wielkimi oczami i powtarzała „Nie może tak być, moja pani, że słychać głos a nikogo nie widać. To albo żart, albo jakieś złe kusi” przekonywała. Deannę też kusiło, żeby przemówić dziewczynie do rozsądku, ale Howarda bawił jej lęk. Nie bawił, zaciekawiał. Howard miał duszę badacza. „To fascynujące, jak taka dziewczyna reaguje na nowoczesność” mawiał i zachęcał pokojówkę, aby tłumaczyła, czemu aparaty telefoniczne są tak niebezpieczne. A Deannę fascynował Howard. Jego otwartość na nowe, zachłanna ciekawość życia. A teraz nie żył..
Telefon znów zadzwonił. Nagląco, jak się jej zdawało.
- Słucham – powiedziała sucho.


Umówiła się z tym dziennikarzem, Sebastienne Lovellem, w NOS. Dom wydawał się jej miejscem zbyt intymnym, a publicznie nie chciała się pokazywać z kimś obcym – szczególnie w tych okolicznościach.
„Za godzinę”, powiedziała, ale już odkładając słuchawkę uświadomiła sobie, ze nie ma szansy zdążyć. "Cóż, najwyżej poczeka" – pomyślała, ale po chwili ponownie wybrała numer i poprosiła o połączenie z zarządcą NOS. Wysłuchała kondolencji, a potem zapowiedziała przybycie dziennikarza i poprosiła o uprzedzenie, że spóźni się nieco, oraz o podjęcie gościa herbatą.

Wróciła do swojej części domu, znalazła apteczkę, zdezynfekowała i zakleiła palec – rozcięcie było paskudne, krew nie chciała przestać lecieć. Poprawiła makijaż, założyła nowe, jedwabne rękawiczki i wezwała szofera.
Potrafiła prowadzić auto, ale uznawała, że kobiecie z jej sfery nie wypada tego robić osobiście. Może dla zabawy na wiejskich drogach.. ale na pewno nie w mieście, szczególnie teraz, gdy nosiła żałobę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 16-04-2018, 21:18   #15
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Przypadek.

Howard Blackwood zaczął obawiać się o swoje życie na tyle, by zmienić zapisy w testamencie i wynająć ochroniarza - Trumana Butlera. Następnie przypadkiem umiera na zawał serca. Także przypadkiem, zamiast wezwać służby porządkowe, jego towarzysze wiozą go do lekarza z psychiatryka - Andrew Morozowa przypadkowo wtedy, gdy chleje z bratem będącym chirurgiem - Antonem Morozowem. Przypadkiem chirurg Związku Radzieckiego znika, a pierwszy brat nic nie pamięta. Zupełnym przypadkiem ginie także Alex Martino zastrzelony, oczywiście, całkowitym przypadkiem. Następnie w wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności, rzec można przypadkiem, samochód zostaje ostrzelany. Przypadkiem także znika ochroniarz i zagadkowy towarzysz trójcy Blackwood-Martino-Butler. Nie wspominając o tym, że również przypadkiem kierowca samochodu Luigiego Giordano znika.

Sprawa śmierdziała jak gówno moczymordy po jabolu w niepranych gaciach i widać to było na pierwszy rzut oka. Papuga nie był śledczym i bardzo dobrze. Musiał też przywyknąć do tego, że to nikt inny niż Raymond był najwyższym kapłanem i bogiem sprawy śmierci Blackwooda, a komisarz ani nawet prezydent czy sam Bóg nie mają tu nic do powiedzenia.

Odszedł bez słowa z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał z przełożonym i prawnikiem. Wydobył papierosa, którego zapalił. Zaciągnął się i wypuścił dym ze zmrużonymi oczami w drodze do wraków. Jeszcze chwila i pozacierają mu wszystkie tropy. Część z nich stracił bezpowrotnie, gdy zdecydowali się przywieźć auta tutaj zamiast zostawić je na miejscu. Zwisało detektywowi na ile czasu ulica musiałaby być wyłączona. Nie jedyna to trasa, ludzie przez jakiś czas mogli jeździć naokoło. Zawału ani kulki by nie dostali przez to.

- Przejmuję sprawę.

Krótkie warknięcie spowodowało, że młodsi policjanci popatrzyli po sobie, a następnie szybko oddalili się z podkulonymi ogonami. Prawidłowo. O'Connor zawsze pracuje sam. Jednak, zamiast oddać się oględzinom, przygryzł w zamyśleniu pociemniały już filtr.

Blackwood nie wprowadził klauzuli do testamentu bez powodu. Nie do końca ufał jednemu ze spadkobierców, lecz najprawdopodobniej nie miał żadnych dowodów na to, że ta osoba aktywnie podejmuje temat jego śmierci. Nie zdecydował się zatem na trwałe wykreślenie w obawie o bezpodstawność oskarżeń. Ewentualnie doskonale wiedział, że ktoś bliski dybie na niego, lecz z uwagi na stopień zażyłości relacji z jego strony nie zdecydował się na usunięcie z ostatniej woli. Może licząc na zmianę.

To była pierwsza, lecz niejedyna hipoteza. Choć najbardziej optymistyczna. Ktoś mógł wrabiać żonę lub córkę denata, co oznaczałoby całkowitą zmianę motywu. Warto mieć tę ewentualność na uwadze, a testować pierwszą opcję.

Jakkolwiek by nie było, O'Connor miał zamiar rozpieprzyć gniazdo szerszeni, a tym samym narazić się mordercy. Już się nie mógł doczekać.
Przydepnięciem buta zgasił wyrzucony niedopałek papierosa.

Czarny Duesenberg model J ze składanym dachem należący do Luigiego Giordano był pięknym samochodem. Przynajmniej jeszcze przed zderzeniem czołowym, bo teraz... zależy z której strony spojrzeć.
Z drugiej strony znajdował się również czarny Cadillac V-16 Howarda Blackwooda z podobnymi uszkodzeniami przedniej części.

Raymond zajrzał do środka pierwszego z nich przez otworzone drzwi. Kokpit w wyniku silnego uderzenia przysunął się do foteli kierowcy i przedniego pasażera, ale nie na tyle, by spowodować u osób znajdujących się wewnątrz znaczne obrażenia bądź zgon.
Zaklinowany pod pedałem hamulca znajdował się elegancki, męski but rozmiaru 42. Na tylnym siedzeniu leżały rozgniecione płatki róż. O'Connor otworzył tylne drzwi. Płatki znajdowały się również na podnóżku. Obszedł samochód i otworzył schowek. Rewolwer Colt Detective Special z pełnym bębenkiem oraz numerami. Będzie musiał sprawdzić tą broń.

Pozamykał wszystkie wejścia i przysiadł na krzywej masce Cadillaca analizując zebrany materiał dowodowy poza rewolwerem. Z całą pewnością nie była to broń, z której zabito bankiera.
But kierowcy, najprawdopodobniej mężczyzny, ugrzązł pod pedałem hamulca razem ze stopą w wyniku zderzenia. Próba wyswobodzenia się zaowocowała wydobyciem nogi, ale nie obuwia. Straty nie zauważył w wyniku szoku lub nie miał czasu zmuszony do szybkiej ucieczki.
Na tylnym siedzeniu przewożono kwiaty bądź siedziała tam osoba przewożąca je. Niewykluczone, że kobieta.

Na miejscu wypadku nie było śladów hamowania, więc Luigi musiał się spić, zaćpać, zasnąć za kierownicą albo celowo doprowadzić do zderzenia. Pijani i narkomani zwykle pozostawiają po sobie ślady czasowo mając w dupie czystość. Przez to często zostawiają burdel lub przynajmniej okruchy swojej działalności. Samochody zderzyły się jednak na łuku. Ciężko we właściwym miejscu wchodzić w zakręt podczas łapania komara. Zatem Luigi był kretynem, który używa do akcji własnego, drogiego auta.

Do Raymonda nie przemawiała ta hipoteza. Skłaniał się ku teorii dwóch właścicieli także z innego powodu. Płatki. Po co wozić badyle na akcję?
Gdy tylko dorwie Giordano potwierdzi bądź obali tę hipotezę.

Miała ona jednak ciekawe konsekwencje w postaci pytania: dlaczego właśnie ten samochód? Może chodzić o próbę wrobienia Luigiego albo z niewyjaśnionego powodu celem był kosztowny samochód sam w sobie.

Wstał i splunął odsuwając się od auta, by uzyskać szerszą perspektywę.

Cadillac V-16 był znacznie bardziej zniszczony. Stuknięty z lewej, podziurawiony z prawej. Tylne drzwi i nadkole oberwały z Tommy Guna M1921. Tam też było najwięcej śladów krwi oraz największy burdel. W jednym miejscu leżał kluczyk z wygrawerowaną literą B, okulary w szylkretowej oprawce i grubych szkłach, pęknięte po cięciwie lusterko oraz portfel.

Mało brakowało, a O'Connora jasny chuj strzeliłby na miejscu.
Rzucił akta na dach i zaczął je wertować w poszukiwaniu lokalizacji przedmiotów. W większości nie znalazł. Zauważył jednak, że dwójka debili wpisała lokalizację lusterka w obu samochodach. Cud! Bilokacja! Jebane lusterko ojca Pio!

Natychmiast spojrzał na nazwiska osób sporządzających protokoły. Rosenberg i Fallucci. Zamknął teczkę. Musiał zapalić albo skręci dwa karki, dwóm policyjnym nierobom w otoczeniu świadków z całej komendy. Każdy sąd go uniewinni.
Porozmawia sobie z nimi.

Portfel wydobył przez wybitą szybę. Popularny, raczej niedrogi model z banknotem 500 dolarowym w środku oraz czterema wizytówkami: pizzeria "Vito's" oraz dopisane z tyłu "Done"; salon fryzjerski "Fashion", Abigail Towns z adresem i dopiskiem "I Love you!!!"; Silver Society, lecz tutaj już nie było adresu, a jedynie logo i cyfra 33 oraz "House of the Pink Garter" z adresem.

Raymond podrapał się po twarzy i jeszcze raz spojrzał w akta. Wpisali 6 wizytówek, natomiast on widział 4. W tej chwili był całkiem przekonany, że musi kogoś pierdolnąć. Wszedł do budynku, gdzie zatrzymał przechodzącego posterunkowego Wilsona.

- Rosenberg i Fallucci. Powiedz im, z łaski swojej, żeby tu przyszli. Na. Jednej. Kurwajegomać. Nóżce.

Odwrócił się wracając na parking policyjny.
Według dokumentów portfel znaleziono poza autem podobnie jak dwójkę połamanych denatów. Zgodnie z przedstawieniem sprawy przez Farquade'a, w kieszeni marynarki Blackwooda znaleziono akt zgonu, zaś w piersi Martino dwa otwory na wylot pozostawione przez Colta M1911 .38. Najprawdopodobniej z niewielkiej odległości.

Podobno uszkodzone kości były wynikiem wypadnięcia Balckwooda i Martino z samochodu, natomiast dwa ciała znaleziono blisko siebie, co sugerowało, iż po śmierci zostały przemieszczone.

Sprawdził drzwi od wewnętrznej strony i tym razem usiadł na masce Duesenberga. Niby wszystkie szyby w samochodach były wybite, lecz wewnątrz znajdowało się niewiele odłamków. Teoretycznie wydawało się to potwierdzać hipotezę o wypadnięciu, lecz O'Connorowi coś w niej nie pasowało.

Blackwood oraz Martino nie siedzieli na fotelu kierowcy z oczywistych względów. Byłyby one mniej oczywiste, gdyby do kolizji doszło na prostej drodze. Wtedy można było zablokować pedał gazu oraz kierownicę, po czym wyskoczyć w odpowiednim momencie. To jednak był zakręt, więc martwym byłoby trudno byłoby tego dokonać. Żaden z nich nie siedział także z tyłu po prawej, ponieważ Blackwood nie miał ran postrzałowych, zaś Martino miał je w niewłaściwym miejscu. Nie wspominając o tym, że pochodziły z zupełnie innej broni.

Ranny został zatem Butler albo czwarty do brydża. Musiał solidnie oberwać, bo było dużo krwi.
Drzwi od wewnętrznej strony nie były uszkodzone, więc żadne z ciał nie uderzyło w nie na tyle mocno, by je otworzyć i w ten sposób wypaść. Mogły to zrobić wyłącznie przez przednią szybę. W najlepszym wypadku mogło się tak stać tylko z jednym mężczyzną. Wtedy jednak, przy zderzeniu czołowym, widząc rozbite dwie przednie szyby, najpewniej wpadłby do środka pociągając za sobą odłamki. Tych jednak nie było w środku zbyt wiele.

Martino natomiast został zastrzelony poza samochodem. W ciele były rany wylotowe, natomiast na siedzeniach brak było otworów po kulach z Colta.

Okulary musiały należeć do nieznanego osobnika. Raymond zakładał, że ochroniarz i szofer w jednej osobie nie był kretem potrzebującym denek od butelek, by lepiej widzieć.

Oględziny wraków rozjaśniły nieco sytuację, dzięki czemu detektyw mógł uszeregować ją w kolejności chronologicznej w mniejszym bądź większym stopniu.

Pierwsza była śmierć Blackwooda. Trzech towarzyszących mu mężczyzn przywiozło go do lekarza. Jakiś czas później zatrzymali się w bliżej nieokreślonym miejscu nie wiadomo po co. Martino wysiadł i zarobił dwie kulki z bliska. Pozostała przy życiu dwójka odjechała.
Nastąpiło zderzenie czołowe ze skradzionym samochodem Luigiego Giordano. Trupy pozostały na miejscu, nie wypadły. Butler i X, jeden z nich mocno ranny, opuścili Cadillaca podobnie jak osoby znajdujące się we wnętrzu Duesenberga. Kolizje zwykle nie wybijają wszystkich szyb, szczególnie tylnych, więc obstawiał, że ktoś im w tym pomógł. Najpewniej od wewnątrz, skoro było tam względnie niewiele szklanych odłamków. Ktoś też wyciągnął dwa ciała oraz portfel. Bynajmniej nie w celu rabunkowym, ponieważ wewnątrz znajdowało się 500 dolarów. Ćwierć dobrego samochodu.

W tej hipotezie było mnóstwo luk. Nie wiedział kiedy nastąpiło zderzenie, strzelanina ani kiedy skatowano zwłoki obu mężczyzn. Nie był w stanie określić do kogo należał portfel czy też jakiegokolwiek szczegółu dotyczącego kluczyka.

Na parking policyjny weszło dwóch funkcjonariuszy. O'Connor zapalił papierosa i pokazał im dłoń.
- Ile palców widzicie?

- Cztery - odparł niepewnie Rosenberg wietrząc podstęp. Raymond otworzył portfel.

- Ile widzicie wizytówek?

- Do czego...

- Ile?

- Cztery - odparł Fallucci zamiast swojego towarzysza. Detektyw powoli wydmuchnął dym z płuc wpatrując się w stojących przed nim ludzi, ponownie włożył papierosa do ust, otworzył akta i podsunął im pod nos wskazując palcem konkretne miejsca na dokumentach.

- Ile jest w protokole? Sześć. Lusterko jest jednocześnie w dwóch miejscach. Gdzie, do kurwy nędzy, było lusterko. Konkretnie. Gdzie leżał kluczyk i okulary. Też konkretnie. Ile było wizytówek?

Zaciągnął się. Nie czekając na odpowiedź raz jeszcze otworzył drzwi Duesenberga, by przyjrzeć się dokładniej płatkom róż. Nie znaczyło to, iż nie słuchał dwójki policjantów. Chciał przyjrzeć się ich barwie oraz uszkodzeniom, by określić czym zostały zgniecione. Najpewniej ktoś usiadł przynajmniej na tych znajdujących się na siedzeniu, lecz musiał to potwierdzić bądź obalić.

Ponownie zajrzał również do Cadillaca, by określić czy przednie fotele były uszkodzone uderzeniem od tyłu. Poświęcił również chwilę wgniecenia w karoserii po stłuczce z lewej strony. Być może została tam farba z karoserii drugiego samochodu. Niewiele to informacji, ale przynajmniej pojawiłyby się dane odnośnie koloru samochodu.


Siedział z założonymi na biurku nogami wsłuchując się w sygnał połączenia napływający ze słuchawki przy uchu. Postanowił być miły. W końcu to żona jego znajomego.

- Francesca Giordano, słucham?

- Dzień dobry, detektyw Raymond O’Connor. Poszukuję pani męża. Czy jest w domu lub wie pani gdzie się teraz znajduje?

- Co? - zdziwiła się - Co? Ja mu kurwa, ja mu nogi z dupy powyrywam. Jak tylko wychyli łeb z tą parszywą blizną. - w słuchawce coś zadzwoniło metalicznie pewnie było to uderzenie gara o podłogę. Dwadzieścia cztery sekundy ciszy i miarowy szloch.

- Nie wiem gdzie jest Luigi. - pociągnięcie nosem przerwane uderzeniem słuchawki.

- Bądź tu miły - mruknął do siebie także odkładając słuchawkę. Nie zamierzał dzwonić od razu, ale też nie miał czasu na długie oczekiwanie. Dał sobie minutę, by żona gangstera nie była pewna kto dzwoni. W tym czasie ułożył listę rzeczy do zrobienia.

Musiał prześledzić raporty z doniesień o strzelaninach z czasu, w którym zginęli Blackwood i Martino, oddać rewolwer do sprawdzenia, sprawdzić raporty, a następnie obdzwonić szpitale w poszukiwaniu przyjętych pacjentów z ranami postrzałowymi, odwiedzić koronera i zatargać go do kostnicy, by jeszcze raz przyjrzał się ciałom, szczególnie złamaniom, nie zapominając o pytaniu odnośnie substancji zdolnej zatrzymać akcję serca. Niekoniecznie w tej kolejności.

Ponownie wykręcił numer do domu rodziny Giordano. Tym razem jednak nikt nie odebrał.
- Zupełnie nie wie jak gadać z policją.

Na białą koszulę narzucił marynarkę, wyszedł i zamknął gabinet. Po drodze oddał znaleziony rewolwer do dokładnego sprawdzenia. Wyjechał z parkingu policyjnego.
Celem była pizzeria "Vito's", ale zamierzał zatrzymać się po drodze w kilku punktach i zapytać informatorów o Butlera oraz Giordano. Nikt nic nie wiedział, ale O'Connor dokładnie opisał szofera Blackwooda wraz z jego imieniem i nazwiskiem. Niech informatorzy zaczną szukać. Luigiego znajdzie na własną rękę.

Jeśli niczego nie dowie się w pizzerii, to złoży wizytę jego żonie. Osobiście.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 16-04-2018 o 21:21.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 20-04-2018, 13:29   #16
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację


Ford tatki kolebotał się wąskimi uliczkami, ale Mike Lucchini był zadowolony, że Lou poprosił go o przysługę. Znaczyło, że go akceptował. Giordano nie wyglądał na szczęśliwego. Było poobijany i grymas twarzy mówił młodemu aby uważać na starego wygę.
- Gdzie jedziemy?
- Dom Różowej Podwiązki. Szukam dziewczyny. - Lou pokazał młodemu zdjęcie. Mike na widok roznegliżowanej kobiety zacmokał i mocniej docisnął pedał gazu.
- Lou piękna kochanka. - powiedział po chwili z uznaniem - Jedziesz zaliczyć?
- Masz dziewczynę. - zapytał Luigi ucinąc pytanie.
- Mam. Piękna i porządna dziewczyna. Ale dziwki też czasem chodzę, one mają sposoby. A wiesz moja bella, ona jest taka bierna. Zawsze robimy to tak samo. Jedna pozycja.
- A ty czemu szukasz dziewczyny?
- Mam sprawę z nią do załatwienia. Zresztą, nie interesuj się młody bo kociej mordy dostaniesz.

Giordano uśmiechnął się szeroko do chłopaka, wyciągając z kieszeni pomiętoloną pięciodolarówkę i wciskając ją w dłoń Lucchiniego. Po tym wysiadł ze starego forda chłopaka, poprawiając swój płaszcz i kierując się w stronę wejścia do środka. Okazał zdjęcie modelki przy wejściu, i wszedł do środka rozglądając się.


House of Pink Garter. Wieczór

Kabaret przygotowywał się dopiero na przyjęcie gości. Trwały próby wokalistów, strojenie instrumentów. Zamiatano podłogi, czyszczono krzesła, polerowano stoliki. Część obsługi sprzątającej porzucała swoje zajęcia, aby posłuchać próbującej właśnie na scenie soulującej wokalistki z prowincji, która okazała się wyjątkowo uzdolniona wokalnie. Śmiech i brawa łamały szumy dochodzące z ulicy. Luigi i Mike poczuli się nieco jak intruzi, goście którzy zjawiają się za wcześnie.

Luigi Giordano rozejrzał się uważnie po lokalu, kiwając głową do Mike’a by zajął któryś ze stolików bezpośrednio przed sceną. Zachowywał się jakby wcale nie był intruzem - mimo iż tak się czuł, co sprawiało że czuł się nieswojo.

Podszedł następnie pod scenę, z lekkim uśmiechem słuchając wokalistki z prowincji i zagaił do kogoś z obsługi.
- Wie pan może kiedy będzie występowała Lulu Sue? Razem z moim znajomym nie pewno te dwa pociemniałe lima dodawały temu uśmiechowi innego charakteru.

Facet nie powiedział nic tylko nadal zajmował się sprzątaniem. Grymas na jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Ale ktoś pociągnął Luigiego za rękaw marynarki.
- Zostaw Franka to kaleka. Za dużo gadał i podobno jakiś gangster upierdolił mu język brzytwą. A słyszałem przypadkiem, o co pytasz. Bo lewe ucho mam tak czułe, że potrafię podać każdy dźwięk zagrany na fortepianie. Słuch absolutny, ale mniejsza o to. Lulu Sue nie śpiewa i nie często tu występuje, choć spędza tu sporo czasu - powiedziała jedna kobieta sprzątających w kabarecie. Po czym dodała propozycję:
- Daj mi zapalić i 5 zielonych na drinki to ci opowiem więcej o niej.

Giordano przez chwilę patrzył się na milczącego faceta. Zastanawiał się nawet przez chwilę czy aby przypadkiem mu kiedyś nie zrobił z twarzy galarety. Gdy kobieta pociągnęła za jego rękaw od razu skierował wzrok ku niej, lekko przytakując głową na jej słowa.

- Czasem tańczy, ale najwięcej pozuje. - zaczęła opowiadać kobiecina. - Bo i ciało ma kształtne, krągłe i gibkie, jak się patrzy. Pozuje jako modelka do zdjęć, sztychów. A czasem jak ją przypili potrzeba to ii zatańczy nago jak się dobrze zapłaci. Ale ostatnio widać coś jej się powodzi bo i w szatkach, coraz to nowych chodzi.

- Rozumiem. - rzekł Lou - Najbardziej mnie interesuje kiedy będzie w kabarecie.
Włoch podał kobiecie banknot dziesięciodolarowy za informacje, zastanawiając się kto towarzyszył modelce przy jego aucie. Ale to pytanie zarezerwował sobie dla samej Lulu.

- To kiedy tutaj będzie? I czy widziałaś taki samochód wczoraj albo dzisiaj. - zapytał Giordano.

Po tym Little Lou wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni płaszcza, otworzył ją i zaoferował jednego kobiecie. Rozejrzał się przy tym uważnie przy lokalu czy ktoś go przypadkiem nie obserwował. Może ktoś robił sobie z niego jaja, podwędził samochód i pewnie opowiedział bajkę o tym, że samochód należy do niego.

- Nie znam się na samochodach. Ale Jerry może co wiedzieć, stali bywalcy znaczy, goście czasem dają mu parkować. Lulu pewnie będzie tu dziś w nocy, zawsze tu kończy imprezy a czasem i przenocuje - kobieta mrugnęła okiem, jakby dając coś do zrozumienia. - Zaczekajcie. Napijcie się czegoś. Będzie na pewno, ale o której to nie wiem. Ja muszę wracać do roboty.

Gadatliwa sprzątaczka oddaliła się pospiesznie. Ale Little Lue nie mógł wiedzieć, że tylko jak zniknęła im z oczu poszła prosto do pani Emmanuel opowiedzieć jej o tym, że jakiś niski człowiek rozpytuje w lokalu o Lulu.


Załatwiwszy sprawy na dziś James Caine ruszył pod adres Alice swoim czerwonym Packardem Twin 6, odpowiednio rzucającym się w oczy automobilem, godnym gwiazdy adwokackiej palestry. I jednocześnie nie będącym autem dla snobów. Idealna maszyna, którą Caine darzył sympatią. Po drodze potwierdził rezerwację stolika w Tujague's, jednej ze swoich restauracji oraz zakupił dobrą butelkę francuskiego wina na później. Do raczenia się nim w samotności lub w towarzystwie. Zależnie jak sytuacja się rozwinie. Kierując się zasadą wpojoną mu w dzieciństwie. (Punktualność jest grzecznością królów.) Pojawił się przed czasem na rogu Lafayette Avenue i Claiborne Street. Nie zamierzał bowiem pozwolić Alice czekać na swój przyjazd.

Alice wyglądała zjawiskowo w nowej sukience. Włosy miała związane, oczy delikatnie podkreślone. Nie nałożyła na twarz zbyt wiele makijażu, ta uroda była na tyle świeża, że nie potrzebował wiele retuszu. Ale czy będzie umiała się zachować jak dama do towarzystwa? Podała mu rękę do ucałowania. Gdy James zbliżył się do niej poczuł, że Alice pachnie drogimi perfumami. Zbyt drogimi jak na kogoś kogo nie stać na nową sukienkę. Wyuczona gracja nigdy nie poddawała się zbyt łatwej ocenie. Sekretarka patrzyła na Jamesa z odrobioną zadziorności.

- Czy zaproszenie na kolację to wystarczający pretekst by przejść na bardziej bliskiej znajomości, panie Caine.
- Oczywiście… Myślę że pomijając chwile, gdy klient jest obecny w kancelarii, to możemy mówić do siebie po imieniu. No i prywatnie tym bardziej droga Alice.- James złożył na dłoni kobiety delikatny pocałunek, ale trwał dość długo. Po czym zaprosił Alice do samochodu oczywiście otwierając kobiecie drzwi. Gdy ruszyli przedstawił jej propozycję wieczoru, ową kameralną kolację, na którą się przecież już zgodziła. Nie wysuwał żadnych podejrzanych propozycji, więc można było to uznać za przyjacielskie spotkanie bez jakichkolwiek podtekstów. Alice najwyraźniej miała jednak swoje podejście do sprawy.

- Lubisz gry? - zagaiła Alice. - Nie mam na myśli hazardowego nałogu. Wolisz odsłaniać tajemnice powoli czy jednym pociągnięciem? Od dawna myślałam o tobie ciepło. - To była konkretna sugestia, zbyt konkretna, by James mimowolnie nie przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, zwłaszcza po łydkach, których sukienka nie okrywała.
- Zależy od tajemnicy. I też myślałem… zauważyłem twoją urodę Alice. Acz nie planowałem… - zaczął ostrożnie, bo sytuacja trochę wymykała się spod jego kontroli.

- Wybacz mi bezpośredniość. Miewałam już facetów, ale to byli głupcy. Niedawno zrozumiałam wiele, przewartościowałam pewne sprawy. Chciałabym się związać z kimś poważniejszy i dojrzalszym. Wiesz kogo mam na myśli. - Przesunęła wzrokiem po jego jabłku Adama. A wzrok Jamesa powędrował na dekolt kobiety, odruchowo zwolnił. I uśmiechnął się delikatnie, wzdychając.
- Te słowa kuszą Alice, ale znasz mnie dobrze… Nie uważam siebie za dobry materiał na męża.

Alice roześmiała się jak dziewczynka, która właśnie zrobiła komuś psikus.
- Ze mnie też byłaby bardziej Ksantypa niż Penelopa. Twoja sława rośnie szybko. Senatorowie dzwonią z zaproszeniami na przyjęcia. Będziesz potrzebował przebojowej kobiety u boku. Daj znak, a będę gotowa przejąć tę rolę. Mam potencjał i ukryte talenty. Potrzebuje człowieka, który pomoże mi wydobyć je z cienia. Jest taka metafora, że klejnot wydobyty z góry musi zostać oszlifowany przez artystę, a potem wystawiony na widok publiczny w pięknym pałacu, aby ludzie mogli się nim zachwycać. - Kolejne słowa z ust niewątpliwie ambitnej kobiety, rozproszyły mężczyznę na tyle by ten, zamiast pochwycić drążek zmiany biegów, zacisnął dłoń na kolanie Alice. Wycofał jednak ją szybko i dodał.

- James, widzę, że jesteś ostrożny. To ważna i niedoceniana cecha. Trzeba wiedzieć kiedy dodać gazu, kiedy pulsacyjne hamować. Bo o wypadek bardzo łatwo. - Odparła z enigmatycznym uśmieszkiem.
- Kobieta przy moim boku? Towarzyszka podczas przyjęć? - zerknął na twarz Alice dodając. - Interesująca propozycja. Rzeczywiście, tak piękny klejnot jak ty… odpowiednio oszlifowany będzie błyszczał pięknie podczas nich. Twój pomysł warty jest… sprawdzenia podczas spotkania z senatorem Langiem.
A już szczególnie podczas nudnego wernisażu Rogersa.
- Zjedzmy kolację, bo lubię jeść. Przepraszam, że jestem tak wygadana. Ale cóż ciche i uległe myszki robią wrażenie tylko na mężczyznach, którzy nie mają charyzmy. Na pewno nie należysz do mężczyzn, którzy potrzebują zdominować kobietę, aby zyskać choć trochę poczucia władzy.
- Nie przeszkadza mi twój szczebiot moja droga. - uśmiechnął się James łobuzersko i spojrzał na drogę. - Nie wybierałbym się na kolację z kobietą licząc że będzie milczeć przez cały czas.
- Bądźmy szczerzy. Jesteś moją okazją na awans społeczny.- rzekła wprost Alice.
A James skinął głową.
- Uczciwe postawienie sprawy. Aczkolwiek należy pod uwagę brać fakt, że awans społeczny wymaga wyrzeczeń i czasem pójścia na kompromis ze sobą.
Adwokat dobrze wiedział o czym mówi.

- Wiesz mój ojciec był poetą. Niestety ten zawód jak mawiała moja matka nie przyniósł mu pieniędzy. Ale duszę miał piękną i wielu ciekawych znajomych. A no i biblioteczkę. Czytujesz coś poza nudnymi księgarni prawniczymi z tysiącem paragrafów?
- Poezja bywa użytecznym wytrychem do kobiecych sypialni.- odparł żartobliwie James i dodał wyjaśniając. - Czytam czasem kryminały, czasem poematy poetów angielskich.
- Poezja wytrychem - zaśmiała się Alice - trochę więcej finezji James. Bo za taki włam idzie się siedzieć i będziesz musiał prosić kolegów o wsparcie w prokuraturze. Jakich poetów dokładnie? Zacytujesz mi coś w stosownej chwili?
- Tylko wtedy się idzie siedzieć, gdy właścicielka sypialni zdecyduje się zgłosić włamanie. Jak dotąd żadna nie chciała. - zażartował Caine i poinformował kobietę. - Edward Fitzgerald, Charles Tennyson Turner, Christina Rossetti… ci przychodzą mi na myśl w tej chwili.


Po kolacji wsiedli do samochodu i pojechali w znacznie spokojniejsze miejsce, gdzie mogli przez chwilę pobyć sami. Alice wypiła kilka drinków zdecydowanie była gotowa oddać się przyjemnościom cielesnym z Jamsem. Bo każda kobieta w głębi serca jest rozpustnicą.

[MEDIA] http://data.whicdn.com/images/4336542/original.gif[/MEDIA]


House of Pink Garter, Ranek

[MEDIA]http://images.fineartamerica.com/images-medium-large/2-gene-tierney-1940s-everett.jpg[/MEDIA]


Buduar Emmanuelle Boquet


Emmanuelle Boquet najważniejsza osoba w Różowej Podwiązce była chora. Od kilku dni męczyły ją bóle i czuła się wyjątkowo źle. Ciało miała ponętne, mimo tego, że nie była już najmłodsza. Ale kierowanie kabaretem i domem uciech stanowiło całe jej obecne życie. Gdy przymykała powieki stawały jej przed oczami sceny, których kiedyś doświadczyła. Cierpiąc boleści pomyślała jak okrutny jest czas zabierający kobiecie tak wiele.

James Caine był nieco zmęczony po upojnej nocy z Alice. Nie wsypał się ale Emmanuelle Boquet była jego bliską przyjaciółką, której nie mógł zawieść.

- James, jest mi tak źle. - Emanuelle ułożyła usta w paskudny grymas, poprawiła peniuar i opadła zrezygnowana na łóżko. - Ostatnio ciągle mam bóle. Przed tobą nie będę tego ukrywać przyplątała mi się infekcja. Miał chyba rację Sacha Guitry w Mon pere avait raison my kobiety nie mamy wieku, jesteśmy albo młode, albo stare. Tylko mi nie mów, jak ostatnio jeden starszy prominent, że wiek kobiety jest bez znaczenia. A najpiękniejsze melodie wygrywa się na najstarszych skrzypcach. Musiałam go wyprosić, choć to bardzo wpływowy biznesmen.

- Nie wyglądasz najlepiej James. Czyżbyś zabalował w nocy. Te podkrążone oczy coś mi mówią. Mam dla ciebie kilka ciekawych informacji, ale najpierw zjedz coś. - wskazała na tacę ze śniadaniem. - Opowiadaj, co ci się ostatnio przytrafiło. Za dużo myślę o sobie, za dużo rozmyślam. Odciągnij moje myśli w przyjemniejsze rejony, proszę. - powiedziała łagodnym głosem podlotka i zatrzepotała rzęsami.





Gdy Milli gościła u ciotki przed bramą rezydencji senatora zaparkowany był duży ciężarowy samochód zastawiający wjazd. Kiedy Milli chciała wyjechać z rezydencji wjazd był zablokowany. Kierowca nieudolnie cofał i zahaczył paką wyginając jedno ze skrzydeł bramy. Kierowca kłócił się z panem Norrisem, który był zarządcą posesji należącej do senatora. Dochodzili się bo Norris chciał uzyskać informacje o nazwisku kierowcy, a kierowca zwodził go próbując uniknąć odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę.

Milli zapytała Norrisa co się dzieje.
- Meble z Houston. Panienko jeszcze kilka minut. Przepraszam najmocniej ale mam problem. - wrócił i znów zaczął dyskutować i krzyczeć na kierowcę.

Tymczasem podjechała taksówka i wysiadło z niej trzech mężczyzn. Dwaj przecisnęli się obok cieżarówki. Podeszli do panienki Milli przedstawili się jako Jonas White i Adrien Brown, dziennikarze i prosili o chwilę rozmowy. Jonas White okazał się rodzonym bratem asystenta senatora. Trzeci mężczyzna niósł aparat fotograficzny i trzymał się grzecznie w odległości kilku kroków. Samochód prowadzony przez Jose nie mógł wyjechać i mężczyźni chcieli wykorzystać sytuację i bardzo grzecznie poprosili Milli o rozmowę i kilka słów komentarza o śmierci ojca.


Raymond O’Connor spędził wiele czasu badając wraki. Kilka hipotez musiał jeszcze przemyśleć, kilka śladów i tropów było wartych zbadania. Sporo musiał przemyśleć i sprawdzić. Ale wydawało się pewne, że sprawa wypadku jest ważna.

Odwiedził Falluciego i Rosenberga opierdolił ich. Dowiedział się, że lusterko było w samochodzie Giordano. Okulary znaleźli przy Martino i zapomnieli dopisać, że należały do bankiera. Wizytówek było sześć, ale dwie były czyste. Po prostu niezadrukowane papierki wizytowe nie myśleli że to będzie ważne. Są zabezpieczone w razem z innymi materiałami dowodowymi w magazynie. Przeprosili O’Connora za zaniedbania i obiecali, że następnym razem będą dokładniejsi.


Pizzeria Vito’s

Pizzeria Vito’s była prawie pusta. Poza dwoma młodymi mężczyznami nie było tam innych klientów. Jedynie dwu kelnerów i stojący za barem Joey. O’Connor zdążył się rozpłaszczyć przy barze, zapalić papierosa. Gdy nagle serie z automatów rozwalające frontowe okna pizzeri zmusiły go do szybkiego padnięcia na podłogę. Lokalizacje gdzie przesiadywała mafia częśto były narażone na ataki innych gangów.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9_4S_-cr9Rs[/MEDIA]




Wielkie okna New Orlean Sanitarium wpuszczały do budynku mnóstwo światła. W założeniu architekta miał on leczyć dostępem do uporządkowanej przestrzeni, świeżego powietrza i dużych ilości światła, które w szczególny sposób związane z duchowością łączy w sobie podobno pierwiastki intelektualne i moralne. Jakby doniośle nie wybrzmiały słowa w dniu otwarcia, tak wszystkie instytucje pożytku publicznego przechodzą w stan codziennego użytkowania, który pokrywa zapomnieniem i kurzem szczytne cele i idee jakie przyświecały ich twórcom. Tak też stało się z ufundowanym przez Howarda Blackwooda szpitalem.

Rozmowa pani Deanny Blackwood i pana Lovella odbywała się na osobności. Pani Blackwood bywała tu częstym gościem i poprosiła dyrektora o odrobinę prywatności w jednym z gabinetów. Podczas ich spotkania trwał wieczorny obchód i większość dyżurujących lekarzy była zajęta codziennymi obowiązkami. Rutyna szpitalnych godzin został przerwana przez dziwny incydent.

Jedno z wielkich frontowych okien wypadło na zewnątrz. Dźwięk tłuczonego szkła nie był na tyle głośny, by dało się go usłyszeć w ustronnym gabinecie. Jednak Deanna i Sebastian usłyszeli huk, uderzenie jakiegoś dużego przedmiotu. To mogło ich zaniepokoić, podeszli do okna i zobaczyli że coś wielkiego wypadło przez okno na drugim piętrze i spadło na samochód pani Blackwood zaparkowany przed budynkiem. Kierowca stał tuż obok rozwalonego automobilu trzymając twarz w dłoniach. Bo to właśnie opieszałość szofera i miła rozmowa z jedną z milutkich pielęgniarek nie pozwoliła mu dopełnić obowiązku pilnowania auta wyznaczonych mu przez panią Blackwood.

Niedługo pojawił się pan Virgil Wollstonecraft dyrektor New Orlean Sanitarium zaczął od tego, że zdarzył się wypadek. Nowiutki fortepian transportowany do pokoju muzycznego został wypchnięty przez trzech pensjonariuszy z oddziału psychiatrycznego, którzy wykorzystali czas obchodu i nieobecność lekarzy. Przepraszam najmocniej, ale nie mógł zająć się tym incydentem, bo zaraz przyjedzie policja. Niestety przed godziną znaleziono jednego z lekarzy, który popełnił samobójstwo.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 08-10-2018 o 21:51. Powód: Nowy fragment: Buduar Emmanuelle Boquet
Adr jest offline  
Stary 28-04-2018, 15:16   #17
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog kanna@Leoncoeur

Deanna weszła do prywatnego saloniku w NOS, przeznaczonego do widzeń dla bogatszych pacjentów, spóźniona niewiele, czyli o jakieś 40 minut.

Salonik był przytulny, wypełniony wygodnymi fotelami i krzesłami, na jednej ścianie pysznił się kominek, na drugiej - bogata biblioteczka i barek. Stojący na środku stolik zastawiony był jak do podwieczorku - herbata, ciastka, tosty.
Kobieta przystanęła w progu. Miała na sobie świetnie skrojoną suknię z czarnego jedwabiu, wykończona delikatną, nie rzucającą się w oczy koronką. Suknia podkreślała nienaganną figurę, ale nie była w żaden sposób wyzywająca. Mężczyzna nie zauważył jej wejścia siedząc bokiem do drzwi, zaczytany w książce.

- Pan Sebastienne Lovell ? - zapytała miłym głosem, przepełnionym smutkiem. - Przykro mi, że musiał pan czekać…
- Pani Blackwood.
- Dziennikarz zerwał się gdy dotarł do niego głos wdowy po znanym finansiście i filantropie.

Wystroił się podobnie jak na wczorajszy obiad u ojczyma, co w jego przypadku w oczach kogoś z high-class mogło uchodzić za strój co najwyżej bardzo porządny. Jedynie buty były tu akcentem wysublimowanej elegancji.
- Niech Pani nie będzie przykro. - Odłożył ostrożnie na stolik książkę, a Deanna mogła zobaczyć jej tytuł. “Les Esclaves d’Opium”. - Od kiedy zobaczyłem tę książkę zawsze chciałem ją przeczytać nie mając przy tym śmiałości, aby poprosić o pożyczenie jej przez pana Howarda. Biały kruk… - Zbliżył się do Deanny wyciągając dłoń ku jej dłoni i czyniąc ruch do pochylenia się w celu ucałowania jej w zwyczajowym przywitaniu damy.
Podała mu dłoń, unosząc ją nieco wyżej, żeby nie musiał się zbytnio nachylać.
- Pana Blackwooda - poprawiła go. - Nie pamiętam, żeby Howard wspominał Pana jako jednego ze swoich przyjaciół….
- Chciałbym uważać się za kogoś godnego miana przyjaciela Pani męża, ale byłoby to nadużyciem.
- Lovell po ucałowaniu dłoni Deanny cofnął się ustępując je przejście do foteli stojących przy stoliku. - Jednakże widywaliśmy się z Panem Blackwoodem, głównie na stopie prywatnej - powiedział bez problemu dostosowując się do używania względem zmarłego formy bardziej pasującej rozmówczyni, wdowie po nim. - Przyznam, że nie tak często jakbym chciał.
-To interesujące
- odpowiedziała Deanna mijając mężczyznę i siadając na jednym z foteli.- Spotykał się Pan z moim mężem? Czy mogę wiedzieć czego dotyczyły te spotkania, jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
- Pomocy mi.
- Dziennikarz podszedł do półki i postawił książkę na jej miejscu. - Spotkaliśmy się tutaj, gdy przyprowadziłem bliską mi osobę uzależnioną od opium. Musiałem wyglądać na mocno załamanego, sam mnie zaczepił gdy czekałem na korytarzu na diagnozę lekarza. Szedł na lunch i zaprosił, abym mu towarzyszył. - Sebastienne usiadł na drugim z foteli. - Wypytywał żywo zaciekawiony, dawał celne uwagi. Zaproponował byśmy spotkali się jeszcze. Po kilku spotkaniach zacząłem odnosić wrażenie jakby chciał oderwać mnie od czarnych myśli, poprawić mój nastrój abym… znalazł w sobie siłę na walkę o Francoises - Lovell wydawał się lekko zamyślony. - Był niesamowitym człowiekiem. - Uśmiechnął się lekko, choć bez cienia wesołości.
- Francoises?
- dopytała Deanna. - To bliska panu osoba, jak rozumiem.
- Tak. Ciotka.
- Ach tak
- kobieta wyglądała, jakby się lekko rozluźniła. - Skoro znał pan Howarda, blisko, jak sam pan powiedział, to o czym chciałby pan rozmawiać ze mną?
- Kilka spotkań prywatnie, podczas których to on raczej wypytywał o moje problemy z nią, to dalekie od “znać blisko”.
- Dziennikarz upił łyk herbaty. - By nie szukać daleko: byliśmy w jednym klubie Jazzowym o wspaniałej kuchni. Gdy zasugerował kolejne spotkanie, uparłem się iż odwdzięczę za lunch zabierając go tam na wczesną kolację. Zaintrygował go występ piosenkarki, ale czy lubił Jazz? Nie wiem.
- Mąż ma wiele pasji
- Deanna wydawała się znajdować spokój dzięki opowiadaniu o Howardzie. - Uwielbia sztukę, malarstwo, zwłaszcza nowoczesne, wspiera tutejszych artystów, jazz oczywiście też, nie wyobrażam sobie osoby, która by mieszkała w Nowym Orleanie i nie lubiła jazzu! On przecież jest.. - przerwała nagle. - Tak, oczywiście wiem, że .. odszedł. Oczywiście - dodała cicho i sięgnęła po filiżankę. Dłoń jej drżała.
- Coś mówił o Jazzie? - Sebastienne używał względem zmarłego tonu przeszłego, ale starał się tonem nadrobić to w celu toczenia konwersacji jak o żywym człowieku. - Niektórzy mówią, że jest to muzyka “czarnuchów”, ci którzy nie lubią naszych ciemnoskórych obywateli. Inni nazywają to muzyką będącą obleczeniem dźwiękami tego co wydziera się z duszy. A Pan Howard?
- On… po prostu cieszył się, że może go doświadczać. Kochał życie. Kolor skóry go nie interesował.

- O to własnie mi chodzi. - Lovell uśmiechnął się cieplej i wyjął notes, oraz długopis. - Suche informacje ‘kim był’ I ‘co robił’ można znaleźć tu - stuknął palcem w numer “Huntera” poświęcony Blackwoodowi, leżący na stoliku na dzisiejszych, porannych wydaniach Itema i Picayune. - My celujemy w cykl artykułów opisujących ‘jaki był’ i ‘co nim kierowało. Chciałbym, aby ten cykl był zaczątkiem oficjalnej biografii wydanej książkowo. Jacyś ulubieni wykonawcy jazzowi? Miejsca gdzie bywał posłuchać muzyki? Albo inne dziedziny sztuki, którymi się interesował?
- Tyle pytań
- westchnęła Deanna. - Bardzo dużo mówisz, Sebastienne, jak na kogoś, czyim zadaniem jest zbieranie informacji, a więc słuchanie. Może nalejesz mi drinka?

Dziennikarz wstał i skierował się do barku.
- Naturlich. Może być Sazerac?
Skinęła głową, aby po chwili przyjąć od mężczyzny szklaneczkę. Otaksowała dziennikarza wzrokiem.
-Eleganckie buty, choć garnitur co najwyżej poprawny. Gadasz, jak najęty, głównie o sobie. Wprowadzasz swoją ciotkę już na samym początku spotkania. A wszystko pod pretekstem rozmowy o moim zmarłym mężu. Choć nawet nie był Pan uprzejmy złożyć mi kondolencji.
- Więc o co chodzi, panie Lovell? Tak na prawdę?

- Pani Blackwood… - Sebastienne uniósł na nią na chwilę wzrok. - Pani pytała, ja odpowiadałem. Liczyłem na rewanż w tej kwestii. I wydawało mi się, że już przez telefon mówiłem jak mi przykro z powodu Pani straty. Proszę o wybaczenie, jeżeli się pomyliłem, oraz przyjąć najszczersze kondolencje.
- Oczy..
- zaczęła Deanna, kiedy nagły huk na zewnątrz poderwał ja na równe nogi. Przez moment stała nieruchomo, a potem podeszła do okna. Spojrzała, a potem zaklęła - tak się w każdym razie Sebastianne zdawało, bo nie rozpoznał języka.
- Moje auto - powiedziała - Przepraszam - dodała i poszła w stronę wyjścia.

Dziennikarz nie potrafił ukryć zaskoczenia i zaciekawienia incydentem, oraz lekkiego zirytowania z nim związanego. Może i rozmowa nie przebiegała tak jak miał na to nadzieję, ale wypadek i samobójstwo lekarza zdecydowanie nie pomagały.
Sebastienne również ruszył do wyjścia, ale w trakcie rozmowy pani Blackwood z kierowcą i dyrektorem szpitala nie przeszkadzał czekając spokojnie.

Deanna zbiegła na podjazd. Obcasy stukały o bruk.
- Zadzwoń po inne auto - ofukneła szofera.
- Przepraszam najmocniej pani Blackwood. - wyjąkał kierowca.

Szofer ze skruszoną miną poszedł z miłą pielęgniarką dzwonić po taksówkę. Słychać było, że coś z nią szepta odchodząc. Deanna i Lovell przyglądali się unieruchomionemu i zniszczonemu samochodowi.
- Interesujący zbieg okoliczności - odezwał się w końcu Sebastienne gdy po odejściu kierowcy znów został z panią Blackwood sam na sam.
- Nie wiem, co w tym interesującego, ze mój szofer wypatruje oczy za pielęgniarką - Deanna była rozzłoszczona.
- Interesujące jest to, że mogła Pani zginąć, gdyby siedziała w samochodzie. - Lovell patrzył na zmiażdżone auto. - W dzień po śmierci męża, bo zbiegiem okoliczności akurat jeden lekarz uznał za stosowne się zabić. Przypadek. - Ostatnie słowo zabrzmiało, jakby dziennikarz rozważał inną ewentualność.
- Bzdura - stwierdziła stanowczo. - Rozumiem, że dziennikarze lubują się w poszukiwaniu teorii spiskowych, ale chyba się zagalopowałeś.
- Pani Blackwood. Istotą dziennikarstwa jest przedstawiać fakty, nie interpretacje. Nic nie sugeruję, to fakty. - Spojrzał na nią, ale był wciąż lekko zamyślony. - Czy zanim przyjedzie taksówka opowie mi pani o mężu?
- Dziś już nie
- ucięła krótko. - Za parę minut podjedzie taksówka.. zresztą nie sądzę, żebym mogła powiedzieć panu coś, co może zainteresować czytelników. Mój mąż był … - poszukała słowa - normalnym człowiekiem. Podobnym do innych. Może bardziej wrażliwym na krzywdę innych. Miał środki, więc chciał ich ozywać, też po to, aby polepszać los innych. Dla mnie był wyjątkowy, ale to dlatego, ze go kochałam. A ponieważ on tez mnie kochał, to ja byłam wyjątkowa dla niego. To wszystko, panie Lovell.

Dziennikarz kiwnął głową.
- Zanim się pożegnamy… Nie miałem nigdy okazji odwdzięczyć się panu Blackwoodowi. Chciałbym to uczynić. Wiem, że ma Pani dużo na głowie i jeżeli organizacja pogrzebu nie jest już zaplanowana, to mam znajomą śpiewaczkę jazzową, całkiem lubianą przez koneserów. Z przyjemnością namówię ją na oprawę muzyczną pogrzebu.
Popatrzyła na mężczyznę, z rezerwą.
-Dziękuję za propozycję.. rozważę ją. - powiedziała podając dłoń na pożegnanie.
Taksówka właśnie podjeżdżała.
- Zajmiesz się kontaktem z warsztatem - powiedziała do szofera, który od jakiegoś czaru stał z boku, miętoląc czapkę. - Niech zabiorą samochód i sprawdzą, co się da z nim zrobić.
Lovell ucałował dłoń Deanny na pożegnanie.

Kobieta stała, poirytowana, zaciskając dłonie na torebce. Tyle czasu już straciła, na to bezsensowne spotkanie. Nie wiedziała, co ja podkusiło, żeby spotykać się z tym dziennikarzem. Miała nadzieję że prawnik, do którego się wybierała, będzie mniej skłonny do zwierzeń a po prostu jej wysłucha i pomoże w problemie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 28-04-2018, 16:08   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Zły czas, tuż po wypadku Blackwooda, a co za tym idzie śmierci ukochanej osoby? Czy też może paskudny charakter Deanny? Lovell miał mieszane uczucia i nie potrafił jednoznacznie ocenić tej rozmowy. Wypadek z fortepianem rzecz jasna nie pomógł, ale był jedynie dodatkiem do nieudanego wywiadu z jedną z dziedziczek imperium finansowego neworleańskiego filantropa.

Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki swojego niemieckiego AGFA Memo i zrobił kilka zdjęć zniszczonego samochodu po czym zamyślony, skierował ku budynkowi. Powoli idąc z powrotem ku wejściu do New Orlean Sanitarium Sebastienne zapisywał coś ołówkiem w swoim notatniku.

- Czy jest szansa na spotkanie z dyrektorem? - spytał pielęgniarki, która pomagała kierowcy Deanny.
- Na spotkanie z dyrektorem nie ma szans. Nie w tej chwili - dodała pielęgniarka. - O już jadą.
Wskazała ręką w stronę nadjeżdżającego samochodu policyjnego. Policjanci wysiedli z auta i poza krótkim zlustrowaniem Lovella i pielęgniarki. Nie zaszczycili ich uwagą. Podeszli do auta i zaczęli rozmawiać między sobą. Jeden został i coś zawzięcie notował. A pozostałych trzech gliniarzy weszło do głównego budynku szpitala.

- Dyrektor nie wspominał panu, że nasz psycholog strzelił sobie w głowę. Taka tragedia.
- To rzeczywiście straszne… - Lovell nie udawał wstrząśniętego, bo w jakiejś części faktycznie takim był. - Coś mogło wskazywać, że to zrobi? Zachowanie? Przecież ludzie nie robią takich rzeczy ot tak panno…, ehm... Lovell, Sebastienne Lovell. - Wyciągnał ku kobiecie dłoń.
- Aby Michon - przedstawiła się pielęgniarka - No wie pan. Ja go nie lubiłam, choć może nie powinnam tego mówić o zmarłym. Dziwny był. Obcokrajowiec. Przyjechał z Rosji. Nie mogłam z nim znaleźć wspólnego języka, choć mówił płynnie po angielsku. Nie wiem, dlaczego dyrektor go przyjął. W sumie nie pracował u nas długo. Może pół roku. Tak się dziwnie na mnie patrzył jakby z obrzydzeniem. Trochę taki dziwak. No cóż, ale muszę już iść bo siostra oddziałowa już na mnie z okna patrzy morderczym wzrokiem. Do widzenia, panie Lovell.
- Panno Aby, z ręką na sercu mogę rzec, że jeżeli patrzył na pannę z obrzydzeniem, to winien zamienić się miejscami z którymś ze swoich pacjentów. - Sebastienne uśmiechnął się lekko. - A potrzeba odejścia stąd narazi pannę nie na gniew oddziałowej, a potrzebę chodzenia tam i z powrotem. - Wskazał na policjantów. - Była panna świadkiem, jestem pewien, że ci gentelmani, zaraz zechcą z panną porozmawiać, ja zaś chciałbym spytać jeszcze o jedną rzecz, nim to nastąpi. Czy w waszym szpitalu praktykuje się zatrudnianie osób do specjalnej oprawy na pogrzeby osób… zapomnianych. Tych o które nie upomina się rodzina?

Aby uśmiechnęła się w odpowiedzi na uśmiech i komplement.
- Tak. Pewnie będzie sporo kłopotu z gliniarzami. Mój ojciec… - coś stuknęło przy samochodzie, który oglądał gliniarz. Pielęgniarka zreflektowała się, że miała się spieszyć, ale wrodzone gadulstwo trzymało ją przy słuchającym każdego słowa Lovellu.
- Tak te pogrzeby osieroconych pacjentów to tak tradycja. Funerales. Zawsze była tu oprawa muzyczna. Jeden z naszych starych pacjentów tak lubił te oprawy z trąbką albo i orkiestrą, że zapisał niezłą sumkę, aby ta tradycja była nadal kontynuowana w szpitalnych pogrzebach. No ostatnio to grał tu taki trębacz ale przeprowadził się do Chicago i szukają kogoś na jego miejsce. A przed nim był tu taki pianista Johnson, ale ten też wyjechał do Houston. A nieraz zamawiali i płaczki, albo pieśniarki, aby odśpiewały psalmy i jakieś requiem. No, ale kto wie czy to nie zbytek i fanaberia. Mniejsza z tym. Do widzenia panie Lovell. Przyjemnie pogadać, jak ktoś nie wcina się, kiedy opowiadam. No zmykam - pożegnała się i zniknęła w budynku szpitala.

Dziennikarz patrzył za nią chwilę i zanotował coś w notatniku.
Spojrzał na gliniarza badającego wrak samochodu. Z dyrektorem szans spotkać się dziś nie było, ale przecież jutro też miał być dzień. Sebastienne nie miał narzekać na brak roboty tego popołudnia. Policjanci, pracownicy szpitala... każdy mógł mieć jakieś informacje na temat Blackwooda lub tego co tu dziś zaszło.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-04-2018, 21:19   #19
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkę


Mili wyszła z samochodu i grzecznie przywitała mężczyzn. Gdy usłyszała przedstawiającego się Jonasa White, uśmiechnęła się nieśmiało, po czym spojrzała na niego smutnymi okrągłymi oczami

- Mr. White, bardzo miło mi poznać, brata sekretarza mojego wuja, który tak dużo mi pomógł w tym trudnym czasie - westchnęła boleśnie - oczywiście, chętnie z Panami porozmawiam, ale sami widzicie, że to nie jest najlepszy czas i miejsce na takie rozmowy…

- Ma pani rację to niefortunny moment. - przyznał Milli rację Jonas White. - Droga pani przejazd nie jest dobrym miejscem na spotkanie z tak uroczą osobą. A widzę pani się spieszy. Tak więc nie będziemy pani zatrzymywać.

Jonas uśmiechnął się przyjaźnie. Tymczasem drugi dziennikarz pomógł panu Norrisowi przekonywać kierowcę i już po dwu minutach droga była wolna.

- Kiedy i gdzie moglibyśmy się spotkać, aby spokojnie porozmawiać? - zapytał na odchodne Jonas White, który był znacznie mniej czarujący niż brat.

- możemy umówić się telefonicznie, na termin spotkania - powiedziała z lekkim wahaniem w głosie - samo Pańskie nazwisko otwiera panu drzwi w domu mego ojca. - zacisnęła oczy chcąc zapobiec napływowi łez - rozumiem, że chcecie Panowie porozmawiać o papie i jego osiągnięciach?

- Tak. Oczywiście. O wybitnych ludziach jak pani ojciec nie należy zapominać. Chcemy przypomnieć mieszkańcom jego dokonania, fundacje i akcje charytatywne. Ale widzę, że pani jeszcze nie otrząsnęła się z szoku. - sięgnął po chusteczkę do marynarki. Widząc, że Milli jest bliska płaczu zmienił ton z oficjalnego na przyjacielski.

- Przepraszam, że tak panią nachodzimy, ale naczelny wydał polecenia i chce mieć ten materiał jak najszybciej. To straszny choleryk. No, wie pani… A my nie chcemy wylecieć z pracy.

Mili mocno zacisnęła chusteczkę w dłoni, która drżała jeszcze gdy powiedziała
- mój papa nigdy nie pozwoliłby, ażeby ktokolwiek miał nieprzyjemności z jego powodu - pociągnęła nosem - a już na pewno nie wtedy gdy mógłby temu zapobiec… Oczywiście pomogę Panom, w takiej sytuacji. Nie ma potrzeby, aby dziś pojawiło się więcej nieszczęścia. Ile macie Panowie czasu? W czym mogę Wam pomóc?

White sięgnął do torby którą trzymał na ramieniu i wyciągnął plik notatek.

- Zrobiliśmy już research na temat instytucji i wsparcia jakiego udzielał pani ojciec. Mamy sporo suchych faktów. Chcielibyśmy dodać kilka ciekawszych informacji o inspiracjach, z jakich czerpał pani ojciec, może o motywach i pobudkach jakie kierowały jego uwagę na konkretne instytucje i zachęcały do dobroczynności. Wie pani nie każdy milioner dzieli się z potrzebującymi. Pani ojciec był kimś wyjątkowym i o tym chcemy napisać.

Drugi dziennikarz zerknął do notatnika i zanotował coś szybko małym ołówkiem:

- Co kierowało panem Blackwoodem gdy decydował się na fundację szpitala i uniwersytetu. Dlaczego akurat te instytucje. Przychodzimy do pani, bo tego nie mamy w materiałach prasowych i dokumentach, które przejrzeliśmy. Chcielibyśmy, jeśli nie ma pani nic przeciwko jakieś fakty mniej znane. Pani znała go najlepiej. Historie z życia wzięte, coś osobistego. Może coś lub ktoś skierowało go na drogę pomocy innym. Jakie to były wydarzenia życiowe, idee, książki?

- to proste - Mili uśmiechnęła się do swoich wspomnień - tatko kochał kochał tworzyć. Pamiętam gdy mama jeszcze żyła spędzał wiele czasu w swojej pracowni, pokazywał nam rysunki swoich wynalazków, ich prototypy.... Sprawiało mu to tyle radości, a jeszcze więcej gdy maszyna już działała, tak samo gdy ktoś mówił “Mr. Blackwood ale tego nie da się zrobić” a on sam podwijał rękawy koszuli i sam brał się za grzebanie w bebechach maszyny… niestety papa bardzo żałował, że w młodości nie dane mu było osiągnąć wyższego stopnia edukacji, wydaje mi się, że właśnie dlatego wspierał universytet aby młodzi ludzie mogli w pełni, nie wiem jak to powiedzieć, aby nie zabrzmiało to pretensjonalnie, realizować swe potencjały ku swej radości i dobru całej ludzkości. Papa wierzył, że największą tragedią tego świata jest fakt, że wielu ludzi nie odkryło co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Ot synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. Bo nie mieli takiej możliwości, bo nikt się na nich nie poznał, nikt ich nie wsparł, nikt nie wyciągnął ręki i nie opłacił czesnego. Są ludzie którzy kochają pracę oficjalistów inni są w niej głęboko nieszczęśliwi i tak jest w każdym innym zawodzie. Sztuką jest sprawić aby każdy członek społeczności znalazł się na na odpowiednim dla niego miejscu, na którym będzie mógł swą wytrwałością przynieść sobie radość dobrze wykonywanej pracy i maksymalną korzyść dla społeczeństwa. W przeciwnym razie człowiek w nawet znajdujący zatrudnienie w dobrym miejscu i za przyzwoite pieniądze traci blask, a jego nieużywane przyrodzenie zdolności gasną, jak drzewo bez wody a to niszczy człowieka, a jak dodamy do tego trudności codziennego życia, wielu ludzi wtedy się załamuje… Myślę, że papa tak naprawdę nie pomagał ani uniwersytetowi ani szpitalowi, papa pomagał utalentowanym ludziom odnaleźć swą drogę, albo odnaleźć ją na nowo. Może papa czuł się winny, że nie mógł pomóc tak wielu ludziom na początku drogi, że wspierał ich tam gdzie mogę dostać drugą szansę? niewiem - Mili zawiesiła głos czekając na reakcję rozmówców.

Dziennikarze notowali przez cały czas, podczas gdy Milli opowiadała o swoim zmarłym ojcu. Byli zaciekawieni i chyba zadowoleni z jej wypowiedzi bo wymieniali czasem porozumiewawcze spojrzenia.

- Dobrze. Właśnie na tego typu wypowiedź liczyliśmy. - powiedział Adrien Brown, ale jego głos brzmiał szorstko mimo uśmiechu, którym próbował zamaskować grymas. Jakby coś go bolało i chciał już uciąć tą rozmowę.

- Wszystko w porządku. - Jonas White zauważył od razu tą zmianę tonu kolegi i grymas. - Już kończymy. - uspokoił Browna i na koniec zwrócił się z propozycją do Milli.

- Dziękujemy pani za te kilka słów. Widzę, że ma pani lekkość wypowiedzi. Może umówimy się jeszcze na rozmowę przez telefon. Słyszałem, że interesuje się pani samolotami czy to prawda? Chcielibyśmy zrobić materiał o kobietach pilotach. Zgodziłaby się pani na rozmowę na ten temat? Może w najbliższych tygodniach?


Po odpowiedzi na propozycję panowie dziennikarze w pośpiechu pożegnali się z Milli, która odjechała samochodem.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 29-04-2018 o 21:22.
Wisienki jest offline  
Stary 02-05-2018, 21:41   #20
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Natychmiast padł na podłogę i odtoczył się za najbliższą osłonę. Nóż motylkowy zatańczył ukazując ostrze. Równie źle znosił wystrzały w swoją stronę, co wszelkie inne próby zrobienia mu krzywdy. Wypełniająca żyły krew zamarzała, zaś wzrok wyostrzał się skupiony na celu, jakim stawało się zlikwidowanie lekkomyślnego osobnika. Prędzej czy później. W ten czy inny sposób. O'Connor był cierpliwy.

- Biorę wejście służbowe. Osłaniaj - poinformował Joey'a i jedną ręką rzucił krzesłem w kierunku okna dla odwrócenia uwagi. Sam, nisko pochylony popędził na zaplecze wolną ręką wyciągając broń. Nie dał swojemu sojusznikowi czasu na rozmyślanie. To najprostsza droga do tego, by akcja nie została wykonana. To w tym czasie rodziły się wszelkie wątpliwości. Decyzja-wykonanie. Drugie z pary miało być wyjątkowo przykre, krwawe, dające impertynentom czas na strach i żal, że wpakowali się w to bagno. W takim przypadku pistolet nie był tak efektywny jak nóż, a zwykle w bandach tego typu krótka obserwacja pozwalała wyłonić przywódcę. Gdy dopadnie się samca alfa, reszta pokazuje brzuch. Dobrowolnie lub zmuszona. Preferował to drugie.
W biegu spojrzał w kierunku napastników.

Szczerbaty barman nie dziwił się nawet, że klient wydawał mu polecenia. Napastnicy byli na zewnątrz, a wszyscy obecni w Vito’s byli celem. A takie sytuacje bardzo zbliżają ludzi, czasem nawet tak bardzo, że chowa się obcych ludzi jak rodzinę w jednym grobie.
- To kurewscy dublińczycy. - zaklął Joey wychylając się zza kontuaru i dając ostro ognia w kierunku przeciwników. Raymond zatrzymał się za osłoną. Spostrzeżenie Włocha zmieniało wszystko. Zatem byli to ludzie irlandzkiego bossa, Troya McGratha, z którym O'Connor miał układy lepsze niż z włoskim odpowiednikiem. Jednak to nie sentymenty sprawiły, iż zmienił zdanie. Przeciwnie. Śmierć jest szybka i łatwa, a rana po upokorzeniu nie goi się tak łatwo. Sprawia psychiczny ból, z którym trzeba żyć. Przełożenie herszta przez kolano i spuszczenie manta na gołą dupę jak rozwydrzonemu bachorowi było jednym z najgorszych. Zasłużyli. Raymond nie wtrącał się w porachunki między gangami, przymykał oko na to, na co mógł, wyciszał niewygodne sprawy. W zamian wymagał dokładnie tego samego. Na tym polegała symbioza, układ pozwalający skurwysynom na wybijanie siebie nawzajem byleby pozostawało to w ramach kółka wzajemnej adoracji. Irlandczycy natomiast popełnili dwa niewybaczalne grzechy. Wpieprzyli mu się w interesy i strzelali do niego. Detektywa nie obchodziło czy było to świadomie, czy przypadkiem. Oczy mają we łbie, nie między półdupkami przykryte barchanami. Ostatecznie zaciągnie gnoja do telefonu i zadzwoni do Troya, by wyznał swoje winy.

Joey po chwili znów się ukrył i przez szparę krzyknął:
- Ronnie żyjesz.
- Żyję – dobiegł ich drżący głos gówniarza.
- To nie pierdol się tam i nie sraj pod siebie. Chcesz się z tego wydostać. To czołgaj się na tyły za tym facetem. Leć do telefonu i zadzwoń do Mangano niech poślą po ferajnę. Ja ich zajmę. - Joey przeładował broń i znów dał ognia z automatu.

Młody Ronnie zebrał się w sobie i przeczołgał się w stronę zaplecza. Zastał tam skulonego O’Connora i obaj poruszali się w stronę tylnego wyjścia z pizzerii. Drzwi zamknęły się za nimi, a po przejściu kilku kroków Raymond zatrzymał się i ciężką dłonią opadłą na ramię przytrzymał towarzysza.
- Słuchaj uważnie, bo dwa razy powtarzać nie będę. Ty nikogo nie wzywasz i czekasz aż się uspokoi. Ja załatwiam wszystko sam - położył nacisk na ostatnie słowo. Przysunął się o krok stając bardzo blisko Ronniego.
- Akcja się kończy, posprzątacie burdel, a potem możecie dalej sprzedawać swoją pizzę bez ofiar i glin. A jakby się do ciebie strzępili, to powiesz, że cię zmusiłem, kumasz?

Nacisnął mocniej ostrzem na brzuch młodzika ujawniając tym samym broń oraz powód zbliżenia. Nagle cofnął się i schował ostrze noża. Ronnie skinął posłusznie głową i wrócił do Joey’a.

Ostatnie czego było trzeba Raymondowi to dmuchanie tego zasranego balona przez trupy. Nie współgrało to z jego planami. Wyszedł na zewnątrz z papierosem w ustach. Spokojnym krokiem szedł do osłaniającego go jeszcze rogu budynku. Odezwał się głośno z wyraźnym, irlandzkim akcentem.
- Który z bandy gamoni tu dowodzi?
Niespiesznie wkroczył w pole widzenia gangu osłaniając ręką płomień zapalniczki. Zamknął ją z metalicznym trzaskiem.

Nikt nie odpowiedział na wołanie detektywa. O’Connor usłyszał charkot zapalanego silnika i serię strzałów, ale nie w swoim kierunku. Ktoś strzelał, ale nie do O’Connora i pizzerii. Samochód oddalał się szybko, a strzały zupełnie ucichły.

Raymond wyszedł na spotkanie napastników, ale część uciekła samochodem, czarny ford z zasłoniętymi blachami. Na ulicy leżało dwóch postrzelonych napastników. Jeden z nich z pewnością był już po drugiej stronie życia. Drugi tam niechybnie zmierzał.

Ostrzegawcza lampka zaświeciła się w głowie detektywa. Atak Irlandczyków na Włochów nie budził podejrzeń. Gangi miały kosę, którą się nie interesował, więc nie śledził aktualnych wydarzeń na ich froncie, choć część faktów docierała do niego rykoszetem przez pracę w policji.
Kiedy jednak mając liczebną przewagę gang wycofuje się tuż po ataku i zostawia dwa ciała swoich kumpli, sprawa zaczyna cuchnąć. Szczególnie, że z dużym prawdopodobieństwem leżący mężczyźni załapali kulkę od swoich.

- Skąd dostałeś? - zapytał umierającego spoglądając rany postrzałowe. Trafienia w plecy. Obaj oddalali się od pizzerii. To zdawało się potwierdzać przypuszczenia.

- Zmusili nas - wyjąkał umierający. - Zmusili do ataku na Włochów. A moi bracia Brian i Paddy nie żyją. Czułem, że muszę się wypowiadać. Ojcze… - mężczyzna stracił przytomność na zawsze.

O’Connor wypuścił kłąb dymu. Smród zagęścił się do niemożliwych wręcz rozmiarów. Członkowie gangu zmuszeni do ataku na wrogów? Druga niejasna sprawa w ciągu jednego dnia to zbyt wiele. Nie rozumiał co się wstało przed kilkoma chwilami. Nie miał dowodów na powiązanie tego ze sprawą Blackwooda. Nie miał przesłanek, motywu ani żadnych wskazówek. Jedynie zbieg dwóch zastanawiających wydarzeń mogących nie mieć żadnego związku. Ale jeśli istniał chociaż cień szansy na jego istnienie, należało podejmować działania, jakby była to sprawa wychodząca poza wszelkie wątpliwości. Wszedł do pizzerii.
- Jesteście i będziecie mi coś krewni. A za wiadomość, którą mam wasz don się długo nie wypłaci - wskazał wyjętym z ust papierosem na barmana. Stanął przy barze bokiem do wejścia. Nie chciał, żeby mu jakiś kretyn zatarł ślady.

- Tak się szczęśliwym zbiegiem okoliczności składa, że chcę coś natychmiast. Gdzie jest Luigi Giordano? Krótko, bez pierdolenia. Zarobiony jestem. Potem telefon.

- Samobójca. - Mruknął Joey - Tak powinniśmy cię ochrzcić. Mogli Ci odstrzelić łeb. Ale nie ważne. Jak się nazywasz.

- O’Connor.
Nie zamierzał niczego tłumaczyć. Nie miał na to czasu, a przede wszystkim ochoty.

Joey sięgnął po zeszyt schowany w skrytce pod barem, powertował go przez kilkanaście sekund.
- Dobra, masz fart Little Lou podał twoje nazwisko w możliwych kontaktach. - Postawił flachę na stole rozlał po drinku i podał O’Connor’owi telefon.

- Luigi pojechał na miasto szukać swojej fury. Może być wszędzie. Będzie tu jutro rano o dziewiątej. Przyjedź wtedy, to pewnie spotkacie się, o ile nic mu się nie przytrafi. Życie jest kurewsko kruche. - Dodał filozoficznie unosząc szklankę do ust.

Detektyw bez słowa wykręcił numer i podniósł słuchawkę do ucha trzymając ją niedbale. Przechylił szklankę.
- O’Connor... Chcę, żeby ktoś pilnował mojego trupa... Bo nie chcę, żeby mi uciekł… Kogoś, kto zatrzyma nawet świętego Piotra.

Zwłoki Blackwooda nie mogły zniknąć. Nie mógł do nich nikt podchodzić przed wizytą Raymonda i trupiarza. Ciało musiało być dokładnie w takim stanie, w jakim je znaleziono. Nie miał prawa nawet puścić pośmiertnego bąka.

Przesunął telefon w kierunku Joey'a. Zaciągnął się i wydobył z kieszeni portfel znaleziony przy wrakach. Położył na blacie wizytówkę pizzerii, a następnie odwrócił.
- Poznajesz?

- Pewnie, że poznaje to nasza wizytówka. Znaczy, że byłeś już u nas albo ktoś ci ją dał. To drugie jest bardziej prawdopodobne. Bo mam pamięć do twarzy, a twoją widzę pierwszy raz.

Wystarczyło za odpowiedź. Nie potrafił skojarzyć kartonika z osobą.

- A to? - uniósł lekko portfel.

- Skroiłeś kogoś czy chcesz wiedzieć czyj to pulares?

To również wystarczyło.

- Ktoś tu wspominał o salonie fryzjerskim “Fashion”, Abigail Towns albo Silver Society?

- Masz mnie za pedała, nie chodzę do salonu fryzjerskiego. Zapytaj dziwek one przesiadują u fryzjerów godzinami. Abigail Towns, Silver Society nic mi to nie mówi.

O’Connor włożył wizytówkę do portfela i przyjrzał mu się w milczeniu. Pociągnął ze szklanki.
- Wiem gdzie jest jego auto, więc pomyśl jeszcze raz czy na pewno nie wiesz jak można go odnaleźć. Może znasz kogoś, kto wie.

Przysunął telefon bliżej Joey’a i wstał dając znać, że zostawi go samego. Zatrzymał się przy drzwiach na zaplecze.
- Sprawdzę czy drugi telefon działa. Przypilnuj, żeby nikt nawet nie oddychał na trupy.


Stał oparty bokiem o ścianę trzymając słuchawkę ramieniem. Dwie ręce zajęte miał przypalaniem papierosa.
- O’Connor. Do Troya.

Rozejrzał się, by upewnić się, że nikt nie słucha.
- Co to za akcja z Włochami, McGrath? Chłopaki od ciebie przeszkodzili mi w interesach i mogli sprzedać kulkę, a wtedy byłbym bardziej niepocieszony niż jestem - zaciągnął się zawieszając wypowiedź w powietrzu.

- Ray. Proponowałem Ci kiedyś. Rzuć ten mundur i przystań do nas jak prawdziwy wyspiarz, bo jeszcze wyłapiesz kulkę od naszych chłopaków. Ale nie słuchałeś starego przyjaciela i dalej bawisz się w detektywa.

- Mógłbym im darować po starej znajomości, gdyby nie to, że coś mnie uwiera. Dlaczego twoje chłopaki strzelili swoim w plecy? Dlaczego jeden z nich powiedział, że zostali zmuszeni, skoro macie z Włochami kosę? Nie wpierdalam wam się do interesów, jeśli wiem czym to śmierdzi. A nie wiem. Dziwne rzeczy się dzieją, McGrath. A może to nie twoje polecenie?

- Moi chłopcy nigdy nie strzelają kolegom w plecy, no chyba, że ja tak rozkażę. Skąd, wiesz że to moi chłopcy strzelali do makaroniarzy?

- Wróżka mi powiedziała. Znasz brata Briana i Paddy’ego? Mam trupa jego i kolegi. Reszta spierdoliła czarnym fordem. Powiem ci jak to widzę. Wyrównujesz rachunki z Włochami i chciałeś się pozbyć dwóch cyngli. Zwisa mi to. Albo ktoś chce, żebyście skoczyli sobie do gardeł. To już moja sprawa. Ktoś może z tobą pogrywać. Podkupił ci ludzi albo werbuje i zabija naszych, żeby wsadzić was w gówno.

- Ray, słuchaj zaintrygowałeś mnie. - powiedział Troy McGrath z uznaniem. - Zajrzyj do mnie na drinka jutro wieczorem. Takich spraw nie omawia się przez kabel i słuchawki... Sam wiesz. Spotkajmy się, co ty na to?

- Stoi. Do tej pory wstrzymaj się z wojenkami. Załatwię ci to samo od Włochów.

Odłożył słuchawkę i natychmiast podniósł ją z powrotem.
- O’Connor. Dwa trupy pod “Vito’s”. Dajcie standardową ekipę i fotografa - podkreślił ostatnie słowo i odłożył słuchawkę.

Nie wychodził jeszcze przez chwilę. McGrath wydawał się nic nie wiedzieć nie tylko o zdradzie, ale też samym ataku. Istniała szansa, że łgał, lecz była nikła. Nic nie zyskiwał na ukrywaniu prawdy. Jakby akcja była z jego rozkazu, Raymond nie mieszałby się do tego. Może jedynie chciałby sprać po mordach tych kilku cyngli. W przeciwnym wypadku zacznie węszyć i policja dowie się o sprawie. A gdyby właśnie to było mu na rękę, to prościej byłoby to powiedzieć i wspólnie nadać wydarzeniom pożądany kierunek.

Ktoś rzeczywiście mógł próbować pociągać za sznurki mafii. Jeśli inny boss, z którym O'Connor ma układy, to w chwili uzyskania tej informacji przestanie się wtrącać, lecz smród pozostanie. I niewiele go to obchodziło. Mogli poinformować. Jeśli jednak to ktoś inny to... kto? Kim by nie był, Raymond zamierzał spierdolić mu plany.

Natomiast zdjęcia przydadzą mu się choćby na spotkanie z Troy'em. Jeżeli ktoś miał rozpoznać gangstera, to kto, jeśli nie szef albo któryś z jego nadzorców?


Usiadł naprzeciwko barmana, odchylił się na krześle i zaciągnął papierosem. Powoli wypuścił dym wpatrując się w Joey’a.
- Wstrzymajcie się z odwetem na Irlandczykach do pojutrza. Przekaż to komu trzeba. I że nie będzie żałował.

Joey zadzwonił do szefa i zwięźle przedstawił mu sprawę. Nicky Mangano zgodził się pod warunkiem, że jutro O’Connor spotka się z nim w Vito’s.

- Jutro rano pan Mangano chciałby się z tobą widzieć. - poinformował Joey. - Wtedy też będzie tu Little Lou. Zajrzyj do nas o dziewiątej, bo Mangano nie lubi jak to ktoś lekceważy.

Raymond ponownie milczał zastanawiając się.
- Wolałbym pojutrze. Ale i tak będę tu jutro.

Wstał, zaś w drodze do wyjścia chwycił blat stołu. Ze skrzypiącym tarciem o podłogę zaciągnął mebel na zewnątrz. Ponownie wszedł do lokalu i zatrzymał się z krzesłem w dłoni.

- Jeszcze jedno. Jak będziecie mnie prześwietlać, to nie zdziwcie się jak zobaczycie to - wyciągnął z kieszeni odznakę, po czym schował ją ponownie.

- Za chwilę powinni być. Jeśli coś czego nie masz musi zniknąć, to polecam ten moment. Poczekam na zewnątrz - poinformował ponownie wychodząc. Oparł tył mebla o front budynku i położył nogi na blat.

Jeszcze tego dnia musiał zmusić nieroba z lampą błyskową do bardzo dokładnego sfotografowania wszelkich szczegółów, zobaczyć miejsce, w którym znaleziono samochody oraz zwłoki. Do tego będzie potrzebował trupiarza i będzie go miał nawet jeśli będzie musiał go ściągnąć do kostnicy w środku nocy.

Obecnym priorytetem było zablokowanie odczytania testamentu, a dowody na morderstwo same się nie znajdą. Podejrzewał, że wielu ludzi nieziemsko by tym wkurwił.

I dobrze.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 02-05-2018 o 21:44.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172