Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2018, 09:24   #592
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Leonor nie bardzo rozumiała dlaczego jedyny człowiek, który umiał walczyć, czymś co nie było wykałaczką, albo packą na muchy był nieustannie odsyłany do pilnowania portu. Stwierdziła jednak, że być może krasnolud trzyma ją w odwodzie i gdy już wszyscy zginą postawi ją samą przeciwko tysiącu wrogów, aby broniąc Messen zyskała nieśmiertelną sławę. Tak, czy inaczej zauważyła z pewnym zdumieniem, że od jakiegoś czasu myśli głównie ‘jak coś zrobić?’, a nie ‘dlaczego?’ Wzruszyła ramionami i opuściła miejsce spotkania nieco wyspana. Miała niejasne przeczucie, że Detlef się rozmnożył, ale gdy tylko wyszła z sali nabrała przekonania, że mogło się jej to przyśnić.

Potem zabrała się za wprowadzenie swoich porządków. Zabrała 40 ludzi ze służby ochotniczej oraz trzech weteranów (jeden już wyraźnie nie miał kim zarządzać) i spisała na zszabrowanym od dowództwa papierze imiona, przydomki oraz zawody. Oddelegowała po dwóch w formie patroli na tereny wokół garnizonu, do świątyni, przy wieży i na tereny przy moście i w przystani (14). W porcie dwie osoby na zmianę ochrony medyka i warsztatu oraz do patrolowania nadbrzeża (jeden z nich to weteran). Dodatkowo dwie osoby na zmianę ludzi obserwujących teren z wieży maga, czy kogoś tam (4). Całą resztę zagoniła do odpoczynku i spania zajmując wszystkie łóżka w dwóch przyportowych kamienicach. Nikomu się krzywda nie stanie jak milicjantowi i strażakowi pozwoli się u siebie wyspać. Jeden z weteranów miał stale czuwać, aby być w stanie postawić na nogi całą rezerwę w przypadku zagrożenia.

Zagrożeniem zaś mogło być jedynie to co Leo uznawała za zagrożenie, a na razie go nie było. Zabrała ze sobą jeszcze jednego człowieka w formie asysty i ruszyła odwiedzić w szpitalu Trotskyego oraz kapłana Sigmara, któremu z wielkimi honorami nadskakiwała opowiadając wszem i wobec jak bohatersko dowodził powierzonym mu wojskiem. Potem wróciła do portu chwilę odpocząć.

Nie wiedziała, dlaczego dowódca balisty dalej siedział w przystani, skoro był uprzejmie proszony o przeniesienie się do portu. Jego wyjaśnienia skwitowała zakazem słuchania kogokolwiek poza dowódcą Milicji Obywatelskiej (czyli niej) oraz samego głównodowodzącego, czyli Detlefa. Zagoniła jeszcze ochotniczą rezerwę (ORMO) przed odesłaniem do łóżek, aby pomogła przemieścić balistę z powrotem do portu i kazała ją wycelować w środek rzeki w miejsce w którym najpewniej pojawiłyby się barki w momencie próby ataku desantowego. Dowódca dostał też rozkaz sensownego zorganizowania odpoczynku swojej załogi tak aby nie zostawiać balisty bez opieki.

Rozkazy dla dwójek patrolujących były proste. W przypadku nieporządku i awantur bić i rozganiać, w przypadku spostrzeżenia prób przepłynięcia rzeki (i tylko wtedy) raportować do centrum MO w porcie. Niemniej żadnego prowokowania, patrolować z dumą przynależności do szacownego MO. Gdyby niepokój w dzielnicy stał się niemożliwy do opanowania zwiewać do CMO i raportować. To wszystko do godziny trzeciej, a potem zmiana wart.

Spotkawszy Olega, kazała mu ruszyć pod dowództwo i tam umilać czas żołnierzom i sztabowi śpiewając smętne ballady oraz porywające pieśni o zwycięstwie, pykając fajkę i grając w trzy kubki. Wydawało jej się, że to świetnie załatwia sprawę rozkazu. Przyjemne z pożytecznym.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline