Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2018, 00:52   #595
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Bezahltag (Dzień Podatków), 33 Vorgeheima 2522
Meissen
Ciepło, zachmurzenie 1/4



Gustaw przedstawił swoje pomysły Komendantowi. Ten na początek zdziwił się niezmiernie, że szlachcic woli by sygnały, które widział na północy obserwować z wieży na południu, zamiast z dachu garnizonu, ale pomyślał, że najwyraźniej z dachu nie widać i ucieszył się, że Gustaw przyszedł z tym do niego:
- Świetna robota sierżancie. Tak zapewne się komunikują. Szukacie kogoś kto kto zna się na szyfrach... Mało kto się na tym zna. W tym mieście o nikim takim nie słyszałem... - uśmiechnął się i dodał - Poza mną. Ale o tym cicho. Od kiedy trwa komunikacja? Zapisałeś błyski? - sierżant jak widać trafił na konik Komendanta. Ten z widocznym zawodem przyjął wiadomość, że sprawa dotyczy wczorajszego dnia i nic nie zostało zapisane. Rozczarował także Gustawa sugerując, że książki kodowe są niemal niemożliwe do zdobycia i przy odrobinie szczęścia to jedną ma dowódca granicznych, ale zwykle kody to są w głowach ludzi, którzy prędzej zostaną zabici przez swoich niż wpadną w ręce przeciwnika. Obiecał się jednak przejść na wieżę i zobaczyć o co chodzi.
- Będę potrzebował lunety i jakiegoś godnego zaufania człowieka umiejącego pisać - dodał, a gdy Gustaw zapytał, co z Kadetem, Komendant wyjaśnił mu, że wysłał go z raportem do Pfeildorfu.
- Nie może tu zginąć, wiesz przecież kim jest - powiedział, co jednak niewiele wyjaśniło Gustawowi. Fakt, że Kadet był wyraźnie ze szlacheckiej rodziny i zbyt mały i słaby by walczyć, ale takie zachowanie Komendanta było i tak co najmniej dziwne.

Co do kwestii przekupienia Brocka Komendant zgodził się, że mając jego ludzi na drugim brzegu, nawet bez wpuszczania ich do miasta, będzie można zupełnie inaczej rozmawiać z Granicznymi. Samo odblokowanie miasta już pomoże. Martwił się tylko, czy kupcy się zgodzą. Ostatnie działania Ostatnich mocno nadszarpnęły ich cierpliwość. Konfiskaty, nocne przeszukania i kradzieże... to nie wpłynęło dobrze na ich chęć do ustępstw. Ale zamierzał zrobić co tylko może.

Gustaw zaś udał się na rozmowę z Waldemarem i Salem. Zarówno Sal i jego ludzie ucieszyli się na widok Barona, a wzajemne poklepywanie się po plecach chwilę trwało zanim w końcu jeden przez drugiego nie zaczęli się śmiać i w końcu Sal wyjaśnił, że te pół dnia podróży to nie było jakieś szczególnie ekscytujące więc nie ma o czym opowiadać, poza tym, że wyrzucając barkę na brzeg zrobili psikusa "temu z Trzeciej", a przy szukających spyży oddziałach aprowizacyjnych rzadko kiedy jeżdżą tak wysocy oficerowie by mieli książkę kodową. Czy jakąkolwiek inną.

Gdy dwie godziny później Komendant znalazł Gustawa (i tak szedł na wieżę) odezwał się doń słowami:
- Rada Miasta po wczorajszym zwycięstwie zrobiła się pewna siebie i uważa, że doskonale sobie poradziliście takimi siłami jakie macie - przerwał zmęczony - Mówili też, że dali już wam dwa tysiące koron, skonfiskowaliście towary za kolejne trzy i sporo zniszczyliście. Nie są w stanie zebrać więcej niż dziesięć tysięcy, które i tak musiałem im wyszarpać z gardła. I tak między nami to nawet za bardzo nie kłamią, może jeszcze z tysiąc czy dwa dałoby się zebrać, ale doprowadziłoby to ich do ruiny - dodał.

Gustawa niedługo później znalazł też rozeźlony kupiec, Andreas Grobke:
- Tyle jest warte słowo szlachcica? Gówno? Obiecaliście! A nie dość, że połowę rzeczy jakie zamówiliście dla krasnoluda, kiedy je nieśliśmy jeszcze w nocy, żeby było szybciej, wedle Waszego życzenia, zarekwirował jakiś niziołek, to teraz moich synów i tak na mur zawołali! - wykrzyczał.


Detlef podsumowując naradę opowiedział o kilku swoich podstępnych planach, za to zignorował pomysły, by umocnić samo miasto, budować barykady i zmienić je w śmiercionośny labirynt. Wyraził też wątpliwości wszystkich co do obrony miasta i szans na nią.

Potem poszedł do Komendanta, gdzie powtórzył pomysł Gustawa i jakiś czas później uzyskał identyczną jak on odpowiedź. Przedstawił mu też stan obrońców i swoje obawy dotyczące szans na odparcie szturmu wykonanego z użyciem machin oblężniczych. Poprosił o poradę i ją uzyskał. Nawet kilka. Wypad by spalić machiny, spalenie ich gdy będą podjeżdżać, wycofanie się do garnizonu i doczekanie odsieczy od Brocka...
Plan oczyszczenia fosy także uzyskał aprobatę Komendanta - zasugerował udanie się do khazadów, oni bowiem mieli specjalistów od budowania. Z ludzi to tylko Ferret, ale ostrzegł, że to wariat.

Barrudin również przyjął Detlefa szybko. Wśród żołnierzy, których dał miastu było dwóch inżynierów, zgodził się też dać dwóch młodych uczniów by pomogli przy kierowaniu pracami. Zasugerował, że wymaga to co najmniej setki robotników i kilku godzin pracy.
Co do obrony przed wieżami oblężniczymi to Barrudin nie mógł wiele pomóc, nie walczył nigdy na murach. - Co innego, gdyby chodziło o tunele - dodał. Plan montażu belek uznał za wykonalny i zgodził się na wysłanie robotników i narzędzi, zdziwił się jedynie, że Detlef chce to na już. Taka praca wymaga dużo pracy i najpierw trzeba zdobyć odpowiednie belki, wytrzymałe i mocne, które nie złamią się popchane wieżą oraz odlać mocowania, żeby nie spadły. - Kilka tygodni wytężonej pracy, i będzie - podsumował - Robocizna i metal za darmo, jako nasz wkład w obronę, ale belek nie mamy - zauważył.
W mieście odpowiednie belki były do zdobycia na dwa sposoby - jedną czwartą można było zorganizować rozbierając barykadę, a pozostałe - rozbierając domy mieszkalne.
Detlef na razie jednak zajął się fosą...


Diuk miał doskonały widok na potencjalne pole bitwy z baszty. I całkiem niezły na wrogi obóz. Kręciły się po nim warty, dwie wieże oblężnicze rosły w oczach, a taran powoli nabierał kształtów. Budowany był porządnie, z zadaszeniem. Co jakiś czas część żołnierzy wroga zbierała się niczym przed atakiem i szła w stronę murów, a wtedy obrońcy napinali łuki. Wrogowie nigdy nie dotarli w zasięg pocisków wystrzeliwanych z murów, więc decyzja krasnoluda o tym, by siły rezerwowe miały szturmy w dupie jak na razie się opłacała.

Wcześniejsza prośba czy też rozkaz Karla zostałby wypełniony bez chwili zwłoki, gdyby był możliwy do wypełnienia. Posłani ludzie szybko wrócili z pytaniem - Ale jaki mechanizm obrotowy do kuszy? Niczego takiego tam nie ma.

Nagle zaczęło się robić ciekawie. Detlef zabrał sześćdziesięciu ludzi ze służb pomocniczych i podzielił ich na połowy, a potem jedną z nich spróbował wysłać za bramę. Ani prośby ani groźby nie działały, nikt nie zamierzał dać się zabić. To nie byli żołnierze, których mógł wysłać na samobójczą misję. Zwłaszcza że sam nie zamierzał wyściubiać nosa za bramę i próbował scedować dowodzenie nimi na Diuka właśnie.
Ludzie nie chcieli iść, a zmuszanie poranionych i głodnych, dopiero co uratowanych jeńców do pracy tylko zwiększało opór i oburzenie.

Diuk miał też inny problem. Niczym z zupełnie innej bajki, dziewięcioro młodych ludzi, sześciu nastoletnich chłopców i troje dziewcząt weszło na basztę. Z wyglądu - mieszczanie, wyższa klasa średnia. Takich zwykle okradał. Po chwili najodważniejsza z nich wykonała coś na kształt pokracznego salutu i jąkając się zaczęła - Bo ja... my... bo my byśmy do pana zaciągnąć się chcieli, do Halabardników Diuka - wyrzuciła z siebie rumieniąc się. Do noszenia halabardy nadawała się może dwójka z nich, ale każde miało jakąś ręczną broń, zero mózgu i mnóstwo zapału.


Cyrulik obudziwszy się stwierdził, że jego dwunastu podopiecznych, jedenastu ciężko rannych ludzi (i cokolwiek połamany krasnolud) nadal oddychają. I co jakiś czas pojękują z bólu. Bandaże były zmieniane, wiadra z moczem wynoszone, wszystko działało nawet bez jego ciągłej uwagi. Dobrze dobrał ludzi i dobrze ich zmotywował.

Gdy dostał raport strat zrewidował swoje wcześniejsze przypuszczenie jakoby więcej było zmarłych niż żywych. Poza samym początkiem walk, gdy obrońcy przychodzili do niego z każdą pierdołą, przez większość jej czasu dostawał tylko trudne przypadki, lekkimi ranami zajmowali się bądź to jego pomocnicy, bądź sami żołnierze, z których większość liznęła po drodze nieco wiedzy o pierwszej pomocy, a do niewielkich ran była przyzwyczajona, wielu nie chciało też "draśnięciami" zawracać głowy medyka, który akurat odcina komuś rękę, albo grzebie ich kolegom w brzuchach i głowach. Drugi punkt medyczny też przejął co najmniej jedną trzecią ruchu.

Żadnej łódki nie znalazł w magazynie, podpowiedziano mu jednak, że całkiem sporo łódek znajduje się przy rzece i można je za grosze wynająć lub kupić.


Loftus w nocy pił z Waldemarem, a rano postanowił zabić mu pacjenta. Bo jak inaczej można tłumaczyć namawianie ciężko rannego człowieka, który mniej niż pół dnia wcześniej niemal się wykrwawił do wstawania, wysiłku i emocjonalnej przemowy do ludu?
Na szczęście dla wszystkich Waldemar zostawił jasne polecenia. Mikstura została skonfiskowana, a mag grzecznie acz stanowczo wyproszony z lazaretu. Sigmaryta i tak spróbował wstać, ale padł na łóżko, a na jego piersi zaczęła rosnąć czerwona plama.
Sam winowajca zaś "ukrył się" w jedynym miejscu, w którym był widoczny z każdego miejsca na polu bitwy. Czyli na południowej wieży. Po jakimś czasie dołączył do niego Komendant.
- To gdzie te błyski, żołnierzu? - zapytał.


Leonora zabrała do portu niemal połowę będącej w służbach pomocniczych dzieciarni, starców i dziewcząt. Próbowała dać im zadania prawdziwych żołnierzy. Nie wzięła za to żadnego żołnierza poza trzema Weteranami-Kalekami. Skończyło się tak, jak skończyć się musiało. Kłopotami.
Ale zanim jeszcze do nich doszło, akolitka zniknęła już z portu. Odwiedziła Kapłana Sigmara, gdzie wpuszczono ją tylko dlatego, że sama była ze stanu kapłańskiego i poproszono o krótką wizytę. Były problemy z jakimś żołnierzem co chciał zabić kapłana i teraz jest bardzo osłabiony. Po podniesieniu go na duchu poszukała Trotsky'ego, ale jak się dowiedziała, nie było go w tym szpitalu.

Wróciwszy do portu odkryła, że jest tam istne pandemonium:
Wygonione rankiem przez nią i jej pomocników kobiety i dzieci, pod jej nieobecność i ze wsparciem sąsiadów i sąsiadek zdołały wleźć z powrotem do zarekwirowanych kamienic kosztem kilkunastu guzów po obu stronach.
Rozeźlony cyrulik przepchał się przez dzieciarnię i przypomniał, że Waldemar obiecał mu ochronę żołnierzy, a nie dwóch dziadków, o których w pierwszej chwili pomyślał, że przyszli jako pacjenci.
Dwójka wysłana do pilnowania warsztatu odkryła, że leżą tam kompletnie pijani ludzie i krasnolud, na co jedna z kobiet oderwała się od tłumu i ruszyła z wałkiem w stronę tego warsztatu.

I tylko balista stała tam gdzie powinna według Leo stać - w porcie, wycelowana w środek rzeki.


Oleg pomyślał o niziołku, ale poszedł do znajomego Krasnoludzkiego Inżyniera. Nie było łatwo go znaleźć, jednak w końcu trafił do portu, gdzie ten organizował sobie warsztat z pomocą kowala Hansa i jego synów. Glorm skusił się na jednego, Hans przyniósł coś z domu i dalej to już samo poszło. Wszyscy do rana świętowali i opijali zwycięstwo i to, że nadal żyją. Olegowi być może przeszło przez głowę, że jak znajdzie go sierżant lub kapral to będzie miał przejebane, ale nie miał nawet pojęcia co będzie, kiedy znajdzie go żona Hansa. Tymczasem jednak spał przytulony do Glorma i nie budziły go nawet trąbki wzywające do obrony, a co dopiero pojawienie się ludzi Leonory, która w końcu go znalazła.


Galeb zaś spędził poranek na gadce, opowiadaniu historii i piciu piwa. Oraz ulepszeniu swojej zbroi do zbroi ćwiekowanej. Gdy ma się poparcie Starszego, zadowolonego z rozmowy i odpowiedzi runiarza, dobre materiały, kuźnię i pomoc, praca bywa łatwa i przyjemna. I taka właśnie była tym razem.


Walter pilnował południowego muru, zaś Bert, przekonawszy wcześniej ósemkę najmniej bojących się młodzieńców ze służb pomocniczych, że kusza to coś czym każdy potrafi się posługiwać i na dowód ucząc ich tego w kilka godzin - północnego. Jak na razie żaden z nich nie miał wiele roboty.
Morale ich ludzi rosło - widzieli jak ich dowódcy dbają o nich, o posiłki, odpoczynek, szkolenie.

Nastało południe, obwieszczone dwunastoma uderzeniami ratuszowego zegara, z posiadania którego mieszkańcy byli nadzwyczaj dumni.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 01-05-2018 o 13:13. Powód: Zamieniłem Bertowi i Walterowi odcinki muru. Już poprawione.
hen_cerbin jest offline