Ich "przyjaciel" Constantus był człekiem wygadanym, lecz mało, mimo zajmowanego stanowiska, życiowym. Niby każdy powinien wiedzieć, iż pogróżki działają w ograniczonym zakresie, a samymi obietnicami brzucha się nie napełni, ale kapłan Mitry najwyraźniej uważał, że same słowa wystarczą, by Berwyn i jego kompani zaczęłi tańczyć tak, jak im zagra.
Z drugiej strony... gdyby sakiewkę pełną wręczył, Berwyn miałby pewne wyrzuty sumienia, iż przeciw klesze i jego knowaniom działa. A tak - czuł się rozgrzeszony.
- Będziemy pamiętać - zapewnił - iż Mitra jest wielki i nagradza tych, którzy wiernie mu służą.
Obietnica była tak samo po wodzie pisana, jak i mgliste zapewnienia Constantusa i Berwyn tak samo ją traktował, jak (zapewne) kapłan Mitry.
Gdy powóz Constantusa zniknął, Berwyn zwrócił się do kompanów.
- Muszę dobrym winem spłukać smak tej rozmowy - powiedział. - A potem, nim się rzucimy w wir zabaw, warto by porozmawiać, co nam czynić trzeba teraz, gdy wiemy, że ta świnia stoi za tym wszystkim i grozić nam się ośmieliła.