Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2018, 21:26   #51
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Wróżka ciągle przelatywała z miejsca na miejsca, przyglądając się kolejnym twarzom. – W sumie racja? Nie musisz przyznawać się do oczywistego, łowco. A ty pięknisiu, nie mów do mnie jak do dziecka. Powinieneś już wiedzieć, że rozmiar nie gra roli. Nie milczku, nie musicie uciekać. Nie przede mną.

- Dobrze wiesz gdzie idziemy, wróżko – warknął Fungi, przerywając jej wypowiedź. – Tam, gdzie jest Oko.

- Sanktuarium? To złe miejsce. Bardzo złe.
– Fenu przycupnęła na najniższej gałęzi starego, wysokiego modrzewia. Jej skrzydełka poruszały się powoli, otwierały i zamykały za jej plecami. Choć odleciała kilka dobrych metrów i nie podniosła głosu, wciąż była słyszalna jasno i wyraźnie. Powietrze między nią, a grupką zaczęło gęstnieć i drgać. – Bardzo złe.

Iskra była już gotowa do działania, próbowała zaczerpnąć mocy, ale magia falowała tak, jak powietrze przed czarodziejką, wyślizgiwała się z prób pochwycenia niczym mydło w kąpieli. Dziwny fenomen ustał jednak tak nagle, jak się rozpoczął.

Idźcie więc do sanktuarium, przez jaskinie i jezioro. – Wróżka rozłożyła skrzydełka i odfrunęła między drzewa, znikając błyskawicznie. Po jej odejściu, las zdał się wszystkim mroczniejszy i groźniejszy.

* * *

Milczeli kontynuując swoją wyprawę. Las, równie cichy jak grupa wędrowców, stawał się coraz rzadszy w miarę jak wspinali się coraz wyżej. Być może pamięć prowadzącego ich krasnoluda trochę go zawiodła, a być może po prostu pobłądzili. Musieli zatrzymać się na nocleg. Udo Rysia wymagało kolejnych interwencji czarodziejki. Iskra wiedziała, że jej towarzysz wymaga odpoczynku i rekonwalescencji, a rana będzie się otwierać tak długo, jak ten będzie nadwerężać nogę.

Za dobry omen poczytali sobie brak jakichkolwiek śladów orków, ani tego dnia, ani następnego. Z mozołem szli dalej i dalej, w głąb gór. Dotarli wreszcie do granicy lasu. Przed nimi rozpościerały się skaliste turnie. Na niektórych szczytach, pomimo letniej pory, widzieli błyszczące połacie zalegającego śniegu. Temperatura obniżała się, niebo zaciągnęło się chmurami, a wiatr zmuszał ich do dokładniejszego okrycia się płaszczami i futrami.

- Za daleko na zachód. – Fungi przeczesał palcami brodę w doskonale im znanym geście. – Musimy przejść na wschód wzdłuż linii lasu, na otwartym terenie będziemy widoczni niczym pchła na dupie wodnej nimfy.

Ruszyli. Słońce chowało się już za szczytami, gdy dotarli do otwierającej się przed nimi, szerokiej, górskiej doliny. Krasnolud zaklął, a potem powtórzył przekleństwo. – To tutaj. Dotarliśmy. Świątynie znajdziemy w głębi tej doliny. – Popatrzył w niebo. – Będzie ciemno, gdy tam dojdziemy. Rozbijmy obóz tutaj, wolę nie spać zbyt blisko Oka.




Działali sprawnie. Przyzwyczaili się już do wspólnego obozowania, ustalili rutynę działań. Świadomość bliskości celu wyprawy wywoływała jednak niepokój, niewidzialna ręka strachu zaciskała się co chwilę na sercach i gardłach. Musieli się przygotować na cokolwiek, co mogłoby spotkać ich kolejnego dnia.
 
Phil jest offline