Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2018, 21:41   #20
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Natychmiast padł na podłogę i odtoczył się za najbliższą osłonę. Nóż motylkowy zatańczył ukazując ostrze. Równie źle znosił wystrzały w swoją stronę, co wszelkie inne próby zrobienia mu krzywdy. Wypełniająca żyły krew zamarzała, zaś wzrok wyostrzał się skupiony na celu, jakim stawało się zlikwidowanie lekkomyślnego osobnika. Prędzej czy później. W ten czy inny sposób. O'Connor był cierpliwy.

- Biorę wejście służbowe. Osłaniaj - poinformował Joey'a i jedną ręką rzucił krzesłem w kierunku okna dla odwrócenia uwagi. Sam, nisko pochylony popędził na zaplecze wolną ręką wyciągając broń. Nie dał swojemu sojusznikowi czasu na rozmyślanie. To najprostsza droga do tego, by akcja nie została wykonana. To w tym czasie rodziły się wszelkie wątpliwości. Decyzja-wykonanie. Drugie z pary miało być wyjątkowo przykre, krwawe, dające impertynentom czas na strach i żal, że wpakowali się w to bagno. W takim przypadku pistolet nie był tak efektywny jak nóż, a zwykle w bandach tego typu krótka obserwacja pozwalała wyłonić przywódcę. Gdy dopadnie się samca alfa, reszta pokazuje brzuch. Dobrowolnie lub zmuszona. Preferował to drugie.
W biegu spojrzał w kierunku napastników.

Szczerbaty barman nie dziwił się nawet, że klient wydawał mu polecenia. Napastnicy byli na zewnątrz, a wszyscy obecni w Vito’s byli celem. A takie sytuacje bardzo zbliżają ludzi, czasem nawet tak bardzo, że chowa się obcych ludzi jak rodzinę w jednym grobie.
- To kurewscy dublińczycy. - zaklął Joey wychylając się zza kontuaru i dając ostro ognia w kierunku przeciwników. Raymond zatrzymał się za osłoną. Spostrzeżenie Włocha zmieniało wszystko. Zatem byli to ludzie irlandzkiego bossa, Troya McGratha, z którym O'Connor miał układy lepsze niż z włoskim odpowiednikiem. Jednak to nie sentymenty sprawiły, iż zmienił zdanie. Przeciwnie. Śmierć jest szybka i łatwa, a rana po upokorzeniu nie goi się tak łatwo. Sprawia psychiczny ból, z którym trzeba żyć. Przełożenie herszta przez kolano i spuszczenie manta na gołą dupę jak rozwydrzonemu bachorowi było jednym z najgorszych. Zasłużyli. Raymond nie wtrącał się w porachunki między gangami, przymykał oko na to, na co mógł, wyciszał niewygodne sprawy. W zamian wymagał dokładnie tego samego. Na tym polegała symbioza, układ pozwalający skurwysynom na wybijanie siebie nawzajem byleby pozostawało to w ramach kółka wzajemnej adoracji. Irlandczycy natomiast popełnili dwa niewybaczalne grzechy. Wpieprzyli mu się w interesy i strzelali do niego. Detektywa nie obchodziło czy było to świadomie, czy przypadkiem. Oczy mają we łbie, nie między półdupkami przykryte barchanami. Ostatecznie zaciągnie gnoja do telefonu i zadzwoni do Troya, by wyznał swoje winy.

Joey po chwili znów się ukrył i przez szparę krzyknął:
- Ronnie żyjesz.
- Żyję – dobiegł ich drżący głos gówniarza.
- To nie pierdol się tam i nie sraj pod siebie. Chcesz się z tego wydostać. To czołgaj się na tyły za tym facetem. Leć do telefonu i zadzwoń do Mangano niech poślą po ferajnę. Ja ich zajmę. - Joey przeładował broń i znów dał ognia z automatu.

Młody Ronnie zebrał się w sobie i przeczołgał się w stronę zaplecza. Zastał tam skulonego O’Connora i obaj poruszali się w stronę tylnego wyjścia z pizzerii. Drzwi zamknęły się za nimi, a po przejściu kilku kroków Raymond zatrzymał się i ciężką dłonią opadłą na ramię przytrzymał towarzysza.
- Słuchaj uważnie, bo dwa razy powtarzać nie będę. Ty nikogo nie wzywasz i czekasz aż się uspokoi. Ja załatwiam wszystko sam - położył nacisk na ostatnie słowo. Przysunął się o krok stając bardzo blisko Ronniego.
- Akcja się kończy, posprzątacie burdel, a potem możecie dalej sprzedawać swoją pizzę bez ofiar i glin. A jakby się do ciebie strzępili, to powiesz, że cię zmusiłem, kumasz?

Nacisnął mocniej ostrzem na brzuch młodzika ujawniając tym samym broń oraz powód zbliżenia. Nagle cofnął się i schował ostrze noża. Ronnie skinął posłusznie głową i wrócił do Joey’a.

Ostatnie czego było trzeba Raymondowi to dmuchanie tego zasranego balona przez trupy. Nie współgrało to z jego planami. Wyszedł na zewnątrz z papierosem w ustach. Spokojnym krokiem szedł do osłaniającego go jeszcze rogu budynku. Odezwał się głośno z wyraźnym, irlandzkim akcentem.
- Który z bandy gamoni tu dowodzi?
Niespiesznie wkroczył w pole widzenia gangu osłaniając ręką płomień zapalniczki. Zamknął ją z metalicznym trzaskiem.

Nikt nie odpowiedział na wołanie detektywa. O’Connor usłyszał charkot zapalanego silnika i serię strzałów, ale nie w swoim kierunku. Ktoś strzelał, ale nie do O’Connora i pizzerii. Samochód oddalał się szybko, a strzały zupełnie ucichły.

Raymond wyszedł na spotkanie napastników, ale część uciekła samochodem, czarny ford z zasłoniętymi blachami. Na ulicy leżało dwóch postrzelonych napastników. Jeden z nich z pewnością był już po drugiej stronie życia. Drugi tam niechybnie zmierzał.

Ostrzegawcza lampka zaświeciła się w głowie detektywa. Atak Irlandczyków na Włochów nie budził podejrzeń. Gangi miały kosę, którą się nie interesował, więc nie śledził aktualnych wydarzeń na ich froncie, choć część faktów docierała do niego rykoszetem przez pracę w policji.
Kiedy jednak mając liczebną przewagę gang wycofuje się tuż po ataku i zostawia dwa ciała swoich kumpli, sprawa zaczyna cuchnąć. Szczególnie, że z dużym prawdopodobieństwem leżący mężczyźni załapali kulkę od swoich.

- Skąd dostałeś? - zapytał umierającego spoglądając rany postrzałowe. Trafienia w plecy. Obaj oddalali się od pizzerii. To zdawało się potwierdzać przypuszczenia.

- Zmusili nas - wyjąkał umierający. - Zmusili do ataku na Włochów. A moi bracia Brian i Paddy nie żyją. Czułem, że muszę się wypowiadać. Ojcze… - mężczyzna stracił przytomność na zawsze.

O’Connor wypuścił kłąb dymu. Smród zagęścił się do niemożliwych wręcz rozmiarów. Członkowie gangu zmuszeni do ataku na wrogów? Druga niejasna sprawa w ciągu jednego dnia to zbyt wiele. Nie rozumiał co się wstało przed kilkoma chwilami. Nie miał dowodów na powiązanie tego ze sprawą Blackwooda. Nie miał przesłanek, motywu ani żadnych wskazówek. Jedynie zbieg dwóch zastanawiających wydarzeń mogących nie mieć żadnego związku. Ale jeśli istniał chociaż cień szansy na jego istnienie, należało podejmować działania, jakby była to sprawa wychodząca poza wszelkie wątpliwości. Wszedł do pizzerii.
- Jesteście i będziecie mi coś krewni. A za wiadomość, którą mam wasz don się długo nie wypłaci - wskazał wyjętym z ust papierosem na barmana. Stanął przy barze bokiem do wejścia. Nie chciał, żeby mu jakiś kretyn zatarł ślady.

- Tak się szczęśliwym zbiegiem okoliczności składa, że chcę coś natychmiast. Gdzie jest Luigi Giordano? Krótko, bez pierdolenia. Zarobiony jestem. Potem telefon.

- Samobójca. - Mruknął Joey - Tak powinniśmy cię ochrzcić. Mogli Ci odstrzelić łeb. Ale nie ważne. Jak się nazywasz.

- O’Connor.
Nie zamierzał niczego tłumaczyć. Nie miał na to czasu, a przede wszystkim ochoty.

Joey sięgnął po zeszyt schowany w skrytce pod barem, powertował go przez kilkanaście sekund.
- Dobra, masz fart Little Lou podał twoje nazwisko w możliwych kontaktach. - Postawił flachę na stole rozlał po drinku i podał O’Connor’owi telefon.

- Luigi pojechał na miasto szukać swojej fury. Może być wszędzie. Będzie tu jutro rano o dziewiątej. Przyjedź wtedy, to pewnie spotkacie się, o ile nic mu się nie przytrafi. Życie jest kurewsko kruche. - Dodał filozoficznie unosząc szklankę do ust.

Detektyw bez słowa wykręcił numer i podniósł słuchawkę do ucha trzymając ją niedbale. Przechylił szklankę.
- O’Connor... Chcę, żeby ktoś pilnował mojego trupa... Bo nie chcę, żeby mi uciekł… Kogoś, kto zatrzyma nawet świętego Piotra.

Zwłoki Blackwooda nie mogły zniknąć. Nie mógł do nich nikt podchodzić przed wizytą Raymonda i trupiarza. Ciało musiało być dokładnie w takim stanie, w jakim je znaleziono. Nie miał prawa nawet puścić pośmiertnego bąka.

Przesunął telefon w kierunku Joey'a. Zaciągnął się i wydobył z kieszeni portfel znaleziony przy wrakach. Położył na blacie wizytówkę pizzerii, a następnie odwrócił.
- Poznajesz?

- Pewnie, że poznaje to nasza wizytówka. Znaczy, że byłeś już u nas albo ktoś ci ją dał. To drugie jest bardziej prawdopodobne. Bo mam pamięć do twarzy, a twoją widzę pierwszy raz.

Wystarczyło za odpowiedź. Nie potrafił skojarzyć kartonika z osobą.

- A to? - uniósł lekko portfel.

- Skroiłeś kogoś czy chcesz wiedzieć czyj to pulares?

To również wystarczyło.

- Ktoś tu wspominał o salonie fryzjerskim “Fashion”, Abigail Towns albo Silver Society?

- Masz mnie za pedała, nie chodzę do salonu fryzjerskiego. Zapytaj dziwek one przesiadują u fryzjerów godzinami. Abigail Towns, Silver Society nic mi to nie mówi.

O’Connor włożył wizytówkę do portfela i przyjrzał mu się w milczeniu. Pociągnął ze szklanki.
- Wiem gdzie jest jego auto, więc pomyśl jeszcze raz czy na pewno nie wiesz jak można go odnaleźć. Może znasz kogoś, kto wie.

Przysunął telefon bliżej Joey’a i wstał dając znać, że zostawi go samego. Zatrzymał się przy drzwiach na zaplecze.
- Sprawdzę czy drugi telefon działa. Przypilnuj, żeby nikt nawet nie oddychał na trupy.


Stał oparty bokiem o ścianę trzymając słuchawkę ramieniem. Dwie ręce zajęte miał przypalaniem papierosa.
- O’Connor. Do Troya.

Rozejrzał się, by upewnić się, że nikt nie słucha.
- Co to za akcja z Włochami, McGrath? Chłopaki od ciebie przeszkodzili mi w interesach i mogli sprzedać kulkę, a wtedy byłbym bardziej niepocieszony niż jestem - zaciągnął się zawieszając wypowiedź w powietrzu.

- Ray. Proponowałem Ci kiedyś. Rzuć ten mundur i przystań do nas jak prawdziwy wyspiarz, bo jeszcze wyłapiesz kulkę od naszych chłopaków. Ale nie słuchałeś starego przyjaciela i dalej bawisz się w detektywa.

- Mógłbym im darować po starej znajomości, gdyby nie to, że coś mnie uwiera. Dlaczego twoje chłopaki strzelili swoim w plecy? Dlaczego jeden z nich powiedział, że zostali zmuszeni, skoro macie z Włochami kosę? Nie wpierdalam wam się do interesów, jeśli wiem czym to śmierdzi. A nie wiem. Dziwne rzeczy się dzieją, McGrath. A może to nie twoje polecenie?

- Moi chłopcy nigdy nie strzelają kolegom w plecy, no chyba, że ja tak rozkażę. Skąd, wiesz że to moi chłopcy strzelali do makaroniarzy?

- Wróżka mi powiedziała. Znasz brata Briana i Paddy’ego? Mam trupa jego i kolegi. Reszta spierdoliła czarnym fordem. Powiem ci jak to widzę. Wyrównujesz rachunki z Włochami i chciałeś się pozbyć dwóch cyngli. Zwisa mi to. Albo ktoś chce, żebyście skoczyli sobie do gardeł. To już moja sprawa. Ktoś może z tobą pogrywać. Podkupił ci ludzi albo werbuje i zabija naszych, żeby wsadzić was w gówno.

- Ray, słuchaj zaintrygowałeś mnie. - powiedział Troy McGrath z uznaniem. - Zajrzyj do mnie na drinka jutro wieczorem. Takich spraw nie omawia się przez kabel i słuchawki... Sam wiesz. Spotkajmy się, co ty na to?

- Stoi. Do tej pory wstrzymaj się z wojenkami. Załatwię ci to samo od Włochów.

Odłożył słuchawkę i natychmiast podniósł ją z powrotem.
- O’Connor. Dwa trupy pod “Vito’s”. Dajcie standardową ekipę i fotografa - podkreślił ostatnie słowo i odłożył słuchawkę.

Nie wychodził jeszcze przez chwilę. McGrath wydawał się nic nie wiedzieć nie tylko o zdradzie, ale też samym ataku. Istniała szansa, że łgał, lecz była nikła. Nic nie zyskiwał na ukrywaniu prawdy. Jakby akcja była z jego rozkazu, Raymond nie mieszałby się do tego. Może jedynie chciałby sprać po mordach tych kilku cyngli. W przeciwnym wypadku zacznie węszyć i policja dowie się o sprawie. A gdyby właśnie to było mu na rękę, to prościej byłoby to powiedzieć i wspólnie nadać wydarzeniom pożądany kierunek.

Ktoś rzeczywiście mógł próbować pociągać za sznurki mafii. Jeśli inny boss, z którym O'Connor ma układy, to w chwili uzyskania tej informacji przestanie się wtrącać, lecz smród pozostanie. I niewiele go to obchodziło. Mogli poinformować. Jeśli jednak to ktoś inny to... kto? Kim by nie był, Raymond zamierzał spierdolić mu plany.

Natomiast zdjęcia przydadzą mu się choćby na spotkanie z Troy'em. Jeżeli ktoś miał rozpoznać gangstera, to kto, jeśli nie szef albo któryś z jego nadzorców?


Usiadł naprzeciwko barmana, odchylił się na krześle i zaciągnął papierosem. Powoli wypuścił dym wpatrując się w Joey’a.
- Wstrzymajcie się z odwetem na Irlandczykach do pojutrza. Przekaż to komu trzeba. I że nie będzie żałował.

Joey zadzwonił do szefa i zwięźle przedstawił mu sprawę. Nicky Mangano zgodził się pod warunkiem, że jutro O’Connor spotka się z nim w Vito’s.

- Jutro rano pan Mangano chciałby się z tobą widzieć. - poinformował Joey. - Wtedy też będzie tu Little Lou. Zajrzyj do nas o dziewiątej, bo Mangano nie lubi jak to ktoś lekceważy.

Raymond ponownie milczał zastanawiając się.
- Wolałbym pojutrze. Ale i tak będę tu jutro.

Wstał, zaś w drodze do wyjścia chwycił blat stołu. Ze skrzypiącym tarciem o podłogę zaciągnął mebel na zewnątrz. Ponownie wszedł do lokalu i zatrzymał się z krzesłem w dłoni.

- Jeszcze jedno. Jak będziecie mnie prześwietlać, to nie zdziwcie się jak zobaczycie to - wyciągnął z kieszeni odznakę, po czym schował ją ponownie.

- Za chwilę powinni być. Jeśli coś czego nie masz musi zniknąć, to polecam ten moment. Poczekam na zewnątrz - poinformował ponownie wychodząc. Oparł tył mebla o front budynku i położył nogi na blat.

Jeszcze tego dnia musiał zmusić nieroba z lampą błyskową do bardzo dokładnego sfotografowania wszelkich szczegółów, zobaczyć miejsce, w którym znaleziono samochody oraz zwłoki. Do tego będzie potrzebował trupiarza i będzie go miał nawet jeśli będzie musiał go ściągnąć do kostnicy w środku nocy.

Obecnym priorytetem było zablokowanie odczytania testamentu, a dowody na morderstwo same się nie znajdą. Podejrzewał, że wielu ludzi nieziemsko by tym wkurwił.

I dobrze.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 02-05-2018 o 21:44.
Alaron Elessedil jest offline