Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2018, 02:42   #306
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - Gapowicze, goście i znajdy (37:20)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 40 + 60 min do CH Black 3



Black


- Ale chlewik. - wycedził przez zaciśnięte szczęki Leeman znany pod kodową nazwą Grey 20. Pusta butla miotacza opadła na posadzkę ale metaliczne stuknięcie utonęło z powodu jazgotu broni i huku granatów i huku, skrzeków stworów i chrobocie szponów i tupnięcia gdy stwory spadały rozerwane na ziemię, zeskakiwały z sufitów lub kończyły skok na ścianie. Swoje dokładały do nieliczne wciąż działające systemy alarmowe które byłskały żółtymi światłami, alarmowały coś z głośników, nawet zraszacze się co jakiś czas włączały. Hałas jaki uczynić mogła upadająca na podłogę pusta butla miotacza ognia był wytłumiony przez jakąś wydzielinę która błyszczała się i lekko ugniatała jakby szli po jakiejś macie albo kiślu. Dopiero milimetry lub centymetry później podeszwa, ciało czy szpony natykały się na znaną ludziom posadzkę tego poziomu.

Było tak blisko! Ale dosłownie z każdym krokiem robiło się ciężej i ciężej. Ostatnie metry korytarzy i sal przypominało mozolne wyrąbywanie sobie drogi ogniem, ołowiem i granatami. Xenos co prawda w większości te mniejsze od człowieka, ale atakowały zajadle z każdej strony. Z mijanych drzwi, korytarzy, rzucały się w pościg za ludźmi próbując ich dopaść gdy przebijali się przez większe sale, spadały z sufitu, wyskakiwały z mijanych kratek wentylacyjnych, wychylały się z jakiś dziur w podłodze i czasem im się udawało. Sieknąć, użreć, wyszarpać kawał mięsa któremuś z dwunogów. Nikt z całej czwórki skazańców nie wyszedł z tych ostatnich sal, korytarzy i metrów bez szwanku.

Leemana jeden z większych stworów na jakie się natknęli chlasnął potężnym ogonem, że ten poleciał na drugi kąt pomieszczenia jak szmaciana lalka.Zanim pozostała trójka skazańców rozstrzelała i powaliła wręcz stwora Grey 20 został dopadniety przez dwa kolejne mniejsze stworzenia. Black 8 udało się jednak przeciąć i je i zmasakrować mocnymi, wojskowymi tripletami i operator miotacza mógł wreszcie powstać i wrócić do pozostałych choć wyglądał na zmaltretowanego. Chwilę potem samą Nash jakiś stwór znienacka złapał i zaczął wciągać w jakaś wyrwę w ścianę pod sufitem póki ciężki karabin maszynowy właściwie nie przeciął go w pół. Górna połowa stworzenia, wciąż trzymając Black 8, spadła razem z nią na posadzkę. Ledwo Grey 27 zdołała zmienić cel gdy następny krok mógł być dla niej ostatnim. Podłoga zapadła się pod jej nogami i wpadła w jakąś wyrwę. Zaczęła wrzecząc próbować wydostać się z matni ale stwory dopadły już do jej nóg żrąc i szarpiąc je żywcem. Black 2 udało się wcisnąć karabinek na tyle by odstrzelić część z nich na tyle by Gomes zdołała się wyciągnąć z tego podłogowego zapadliska. W następnym pomieszczeniu fatum dopadło właśnie Black 2. Stworom udało się ją odciągnąć od reszty i obskakiwały ją zmuszając do dalszego cofania się co jeszcze bardziej oddzielało ją od pozostałej trójki. W sukurs przyszedł jej Grey 20. Olbrzym puścił strugę ognia jaka oblepiła, spopieliła albo odstraszyła xenos na tyle, że Black 2 udało się wrócić do reszty.

Ale w końcu przebili się! Dotarli do sali z trzema kolumnami. W linii prostej było z ostatnie 20 m do schodów prowadzących do śluzy schronu. Dwójka Blacków rozpoznawała nawet resztki biurek i podobnych materiałów z jakich poprzednio sklecili bardzo improwizowaną barykadę gdy pierwszy raz próbowali się dostać do schronu. Jeszcze z Ortegą, Green 4, Mahlerem, Hollyardem, Patinio i filmującą wszystko Conti która chwilę wcześniej odprowadziła Amandę i Jenkinsa na właściwą stronę śluzy. Tak, to było to samo pomieszczenie co wtedy. A jednak wyglądało całkiem inaczej.

Wyglądała jak jakiś matecznik xenos. Ledwo dotarli do wyjścia na salę a już zewsząd syczały na nich złowrogie paszcze i szpony przecinały ściany, sufity i posadzki by ich dorwać i rozszarpać. Samo pomieszczenie było pokryte jakąś dziwną substancją nadającą jej obcy, wygląd. Pierwsze serie karabinków, ckm, granatów i miotaczy ognia zdołały unicestwić pierwszą falę zmasowanego ataku stworów. Jednak by dostać się na te drugie 20 metrów trzeba było się ruszyć z miejsca co w naturalny sposób osłabiało siłę ognia i rozdzielało zwartą grupkę ludzi. Z trudem sobie radzili gdy musieli przedzierać się przez korytarze które jakoś kanalizowały napastników. Na względnie otwartej przestrzeni sali jasne było, że xenos będą mogły użyć w pełni swojej przewagi liczebnej.

Nawet odwrót wydawał się problematyczny. Teraz wyglądało jakby wsadzili kij w mrowisko a mrówki były tutaj całkiem spore i srogie. - Jest jakieś inne wejście?! Może się gdzieś zabunkrujemy i poczekamy na resztę?! Ammo mi się kończy! - Gomes przekrzyczała hałas też wywalając pusty magazynek w ckm i ładując kolejny. Przy takiej ilości wściekłych xenos każdy ruch wydawał się być ryzykowny ale pozostanie w miejscu również. Cokolwiek by nie postanowili musieli postanowić szybko zanim skończy się amunicja albo xenos kogoś dorwą. W tak małej grupce utrata kogokolwiek przy tak licznym przeciwniku mogła oznaczać szybkie rozbicie i reszty grupki.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 480 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 160 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



- No pewnie, że zajebista kalkulacja bo ja jestem zajebisty! I na co czekasz?! Strzelaj do kurwy nędzy! - odkrzyknął Callisto na krzyki zaminowanej bonusowym ładunkiem Kurson. Konwersację na tylnej kanapie prowadzonego przez komputer pokładowy wozu przerwały wystrzały kolegów z przednich siedzeń, skrzeki xenos i zmiana sygnatury Morley’a czyli Grey 29 na KIA. Chociaż obsada suva już dawno skazańca w hermetycznym pancerzu straciła z oczu to system widocznie nadal bez problemu trzymał rękę na pulsie i na bierząco uaktualniał sytuację.

Czwórka przypięta pasami do swoich miejsc i podłączeniem do pokładowej instalacji tlenowej samochodu jedynie zamarzała. W końcu na tablicy rozdzielczej był czujnik temperatury i pokazywał -118*C. Słabli z każdą chwilą nawet gdy nie groziło im niedotlenienie. Dwie skazane kobiety z Obrożami na szyjach na kufrze były już znacznie osłabione przez kolejne rany, bezustanny wysiłek i przedłużający się bezdech. I strzelec wyborowa i cekaemistka balansowały już na granicy utraty przytomności, ruchy miały już niemrawe, słowa grzęzły w zamarzających gardłach a płuca walczyły o każdą resztkę tlenu w tym beztlenowym środowisku.

- Musimy znaleźć inną brykę! W tej się udusimy albo zamarzniemy! - wrzasnął Dent na przednim siedzeniu przeładowując pistolet i po chwili próbując dziurawić dach podobnie jak kowboj obok. Obydwaj strzelali dosłownie w ciemno bez widoczności przeciwnika. Czasem chyba któryś z nich trafiał bo słychać było jakiś skrzek boleści, przez kolejne dziury spływały czasem krople żółtej posoki póki prawie od razu nie zamarzły, czasem przez okna widać było jak jakaś sylwetka zamiast znowu wskakiwać to wreszcie spada.

- Albo jakąś metę! Ej słonko! Złap mnie za rękę i dawaj tutaj! - Castillio też się wydarł wystawiając dłoń, tym razem bez noża by Noyka mogła go złapać. Snajper już miała trudności nawet na skoncentrowaniu wzorku na tej ledwo majaczącej wysoko w górze ręce ale jeszcze łapała sens, że drugi skazaniec drze się do niej i o co mu chodzi.

Kurson z wciąż przyczepioną do lewej ręki dużą tarczą chyba nie budziłą w reszcie skazańców na tyle współczucia by ktoś podarował jej stimpaka. Poza tym ta względnie przytomna trójka miała swoje do roboty. Jej zaś nie udało się zapodać przewodu tlenowego do którejkolwiek z dziewczyn na pace za jej plecami. Ani żadna z nich ani szarpiące się z nimi xenos nie chciały współpracować. Skazańcy na pace szarpali się coraz słabiej z kolejnymi xenos. Te które dały radę doskoczyć do ostrożnie jadącego pojazdu, nie zostały ustrzelone przez dwójkę strzelców z przednich siedzeń, nie spadły i zdołały wskoczyć przez wyrwę właśnie na pakę pojazdu. Właśnie nawet po takim odsiewie obydwie kobiety na kufrze pojazdu były prawie w bezustannej walce z użyciem pięści, kolb, luf z jednej strony oraz kłów, szponów i pazurów z drugiej. Ledwo na wyciągnięcie ręki od tylnych siedzeń stwory stopniowo, kawałek po kawałku rozszarpywały żywcem zamarzające i duszące się kobiety. Strata dwóch kolejnych członków tej skazanej prawomocnym wyrokiem sądowym grupki stawała się jak najbardziej realne. Jasne było, że lada chwila obydwie jeśli nie zostaną rozszarpane do końca to stracą przytomność z braku tlenu albo zamarznął. Ten ostatni czynnik jednak dotyczył całej grupki. Wszystkim przenikliwe zimno dało się już we znaki i szczekali zębami a dłonie traciły czucie.

Grey 39 miał wgląd na liczniki pojazdu. Ale Grey 28 też często na nie zerkał jakby mogły one nieść zbawienie i pokazywały ratunek. A pokazywały podstawowe dane jak prędkość pojazdu, zaplanowaną trasę, oczekiwany czas podróży czy warunki pogodowe. W linii prostej według HUD było tak ze 3.5 km. Ale drogą na lotnisko z jakieś 5 - 6 km czyli praktycznie ze dwa razy dalej. Wedle wyświetlanej przez komputer pokładowy trasy i obliczeń powinni dotrzeć tam w ciągu 7 - 10 min. A nawet sama krioburza nie dawała gwarancji, że ich nie wykończy zanim przyjadą na miejsce. Automat mógłby dowieźć pół tuzina zamrożonych manekinów. A były jeszcze xenos. Dojeżdżali do rozjazdu. Według obranej trasy pojazd powinien skręcić w prawo by jechać na południe przez most na rzece z jakiej pierwotnie jak planowali mieli ich zabrać Blacki na latadełku. A potem dalej, na południe by skręcić łukiem na wschód ku lotnisku. I w tę stronę kierował się komputer pokładowy sterujący pojazdem.

Tymczasem względnie po sąsiedzku HUD pokazywał oznaczenia Blacków z jakiś 1 km dalej w rejonie klubu “H&H”. Jeszcze bliżej byli “Eagle 1” i oddział oznaczony jako “BRR” bo do nich brakowało z jakieś pół kilometra. Tylko trzeba by zmienić komputerowi plan podróży. Albo jak radził Dent znaleźć alternatywny transport i to szybko! Co prawda mijali chyba po drodze porzucone samochodu i nawet teraz jakieś stały na poboczu ale ich stan sprawnościowy był jedną wielką niewiadomą. Przesiadka w środku szalejącej krioburzy i licznych xenos również nie zapowiadała się zbyt lekko.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 3 770 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 160 + 60 min do CH Grey 301




Eagle 1



Pomoc grupie Grey 800 zajęła trochę czasu ale z medycznego punktu widzenia nie była zbyt wymagająca. Żadnych kontuzji, złamań czy tego typu urazów. Poszkodowani nosili na sobie ślady po kłach i szponach stworów ale głównie powaliła ich na łopatki krioburza. Czyli cierpieli na hipotermię i niedotlenienie. Widocznie chociaż częściowo musieli być podczas drogi jakoś dotlenieni choć trochę przez zasoby wozu strażackiego bo inaczej śmiertelność byłaby w grupce dużo większa. W tym dotlenieniu pewnie mieli swój współudział i mundurowi z BRR. Teraz więc gdy w hermetycznej póki co, ładowni latającego transportowca ogrzewali się i mogli odetchnąć pełną piersią siły stopniowo do nich wracały. Kuracja bojowymi stymulantami dodatkowo wspomogła ten proces, przyspieszając go i pozwalając zapomnieć o ranach odniesionych w trakcie walk ze stworami.

Za to “ten cały Mahler” okazał się dość mało elokwentny i wyrozumiały dla problemów Grey 35. - No wiesz, nam ten piknik na skraju drogi też trochę zajmie. - odpowiedział z przekąsem kapral wciąż majstrujący przy uszkodzonym silniku. - Tak się zatrzymaliśmy w tej uroczej okolicy, oczywiście wcale nie dlatego, że dostaliśmy wezwanie na pomoc od strąconego latadełka, z takim jednym rozkapryszonym blondasem na pokładzie. I naturalnie po drodze nam było. - marine z wyciągniętymi w górze rękami trochę nimi wzruszył a w eterze poszedł jakieś szmer chyba śmiechów na tą szykującą się ironiczna tyradę. Na linii na pewno byli jeszcze piloci ale nie wiadomo kto jeszcze z tej grupki albo zwyczajnie ci na zewnątrz słyszeli co mówi marine.

- I naturalnie w pierwszej kolejności dostaliśmy wielkie podziękowania od właśnie tego kochanego i wygadanego blondyna. Teraz też jak zwykle się opieprzamy zbijając bąki na poboczu a we wszystkim musi nas wyręczać nasz tak niedoceniany złoty chłopak. - marine pozwolił sobie odwrócić się w stronę kadłuba zaparkowanej na poboczu maszyny jakby szukał wzrokiem wspomnianego człowieka albo zwyczajnie chciał na chwilę rękom dać odpocząć od pracy w tak niewygodnej pozycji.

- I musimy wysłuchiwać jak mu jest źle i ciężko. Bo nam oczywiście to sama łatwizna i wakacje. Nam przecież świeci tutaj samo słoneczko i leżymy byndolem do góry zgarniając od foczek w bikini kolorowe drinki i zimne piwko. - marine rozłożył ramiona jakby dobitniej chciał tym zirytowanym gestem wskazać na te atrakcje jakie ich otaczały. Co w starciu z wichrem krioburzy jaki szarpał wszystkim i wszystkimi na zewnątrz wyglądało wybitnie absurdalnie. Sceneria pasowała raczej do burzy śnieżnej na jakiejś Antarktydzie czy podobnym miejscu.

- I ja pierdolę! - marine pokręcił głową z wyraźną degustowaniem i irytacją. - Spotkałem Blacki osobiście. Nie mogą zadzwonić to albo nie mają interesu albo są zajęte. Do mnie też nie dzwoniły to chyba powinienem teraz pierdolnąć na nie foszka. - pokręcił głową znowu i ponownie wrócił do otwartej klapy silnika. - A ci źle to sam do nich zadzwoń do cholery. Albo się przymknij i nie dzwoń ale do cholery daj se siana z tym ględzeniem! Ja pierdolę, moja została na lotnisku na jakie wpadło MP co szuka właśnie mnie i nie wiem co jej zrobią a zadzwonić nie mogę! - syknął z wyraźną frustracją kapral FMC.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:20; 40 + 60 min do CH Brown 4



Jeszcze ze 40 minut. Gdzieś tyle brakowało grupom Black, Green i Brown by system zaliczył im wykonanie zadania. Czyli ocalenie jedynego cywila jakiego udało się dotransportowac do lotniska. Chyba nadal żył i jak się orientowała ostatnia wciąż żywa Brown powinien być na dole w schronie pod terminalem. Zanotowała to jednak gdzieś na krawędzi świadomości. Głównie bowiem starała się opracować nowe kartoteki dla poszukiwanych przez MP “podejrzanych”.

Pracowała w mało wygodnych warunkach bo na podręcznym holofonie ciężko się pracowało dłuższy czas a groźba wykrycia przez siedzących niedaleko żandarmów też wywierała silną presję. Nie wiadomo było jak zareagują gdy zorientują się, że ktoś im bruździ pod nosem. Na szczęście jak na razie bardziej wydawali się pochłonięci swoją pracą niż okrytą kocami i zasłonięta przez dwójkę wspólników informatyczka. I wreszcie udało się! Miała przygotowaną pierwszą legendę dla Johana. Miał teraz inne personalia choć ta samą twarz. Teraz wedle systemu nazywał się Hunter Bray. Resztę danych też udało się odpowiednio spreparować. No i teraz pakiet danych był gotowy by wysłać go i wgrać w system aby przekształcał oryginalny sygnał z identyfikatora Johana na te nowe dane które nie figurowały w systemie jako osoba poszukiwana przez MP i wymiar sprawiedliwości.

Gdzieś tam po drugiej stronie smaganego wichrem lotniska musiało się coś dziać. Mimo, że wicher krioburzy wciskał mróz spadający poniżej 100*C w każdy zakamarek i sprawiał, że osłony na oknach trzeszczały jakby nadbudówka miała zostać zdmuchnięta z wieży i roztrzaskać się na zmrożonym dachu terminala kilka pięter niżej to jednak oddział MP jakoś sobie z tym radził.

- Mamy kontakt. To jacyś ludzie. Chyba pracownicy lotniska. Co mamy z nimi zrobić? - przez konsolety doszedł nieco zakłócony ale wciąż zrozumiały głos żandarma z zewnątrz.

- Przyprowadźcie ich tutaj. - zdecydował po chwili zastanowienia kpt. Yefimov.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline