Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2018, 21:54   #301
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - Wejścia i wyjścia (37:15)

“Właśnie dlatego nazywamy się szczurami Blasku. Bo szanse wydostania się stąd mamy nie większe niż szczur w piekle.“ - “Szczury Blasku” s.21



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:15; 45 + 60 min do CH Black 3




Black



- Sporo ich tutaj. - wysapała z przekąsem Grey 27. - No. Prawdziwy chlewik. - zgodził się Grey 20 choć nie wydawał się być zbyt zmartwiony. Ale, że cała czwórka była dość zajęta i mało rozmowna zajęta wykonywaniem planu przedarcia się do schronu ciężko było bawić się w precyzyjne określanie nastroju. Wielkolud z ciężką bronią wydawał się jednak najmniej spięty albo najlepiej się z tym maskował.

Obydwie Blacki znały już teren “The Hell” na tyle dobrze, by bawić się w przewodników. Przynajmniej idąc śladem walk i zniszczeń jakie uczynili tu wcześniej. Czwórka osób z silnym nasyceniem bronią maszynową, automatyczna granatami i miotaczami ognia dawała jak na razie torować sobie drogę ogniem, stalą i ołowiem. Ale na tym poziomie wydawało się rzeczywiście być więcej xenos niż powyżej. Pozostawało pytanie czy starczy petrochelum, granatów i magazynków by dotrzeć do bunkra. Coraz więcej przywieszek świeciło pustką. Ale na razie udawało im się na tyle, że nawet jak jakiś xenos dawał radę dorwać kogoś z nich to udawało się go zatłuc albo zglanować nim zdążył kogoś poważniej ruszyć.

- I co teraz? Daleko jeszcze? - zapytała Gomes wyrzucając pusty zasobnik ckm na podłogę i szybko znowu biorąc pod lufę korytarz jakim właśnie przyszli. Utknęli. Korytarz wydawał się być całkiem niezły do obsadzenia przez ckm. Dość długi, prosty, bez przeszkód do ukrycia, przez jeden ckm ciężko było się przebić nawet szybkim i zwinnym xenos. Ale ten ckm musiał mieć ammo i obsadzać jego wylot by mógł pełnić tą rolę czyli unieruchamiało operatora takiej broni do tego stanowiska.

A doszli do trochę większej sali. Wedle pamięci Blacków brakowało im jeszcze jakieś 1 - 2 kompletów sal i korytarzy do tej z trzema kolumnami gdzie było wejście do schronu. Tylko sufit, ściany i drzwi były poszarpane i z licznymi wyrwami. Co dawało xenos sporo miejsc do ataku z bardzo bliskiego dystansu. Na razie pozostała trójka ogniem, granatami i ołowiem dawała radę odpierać ich ataki ale jeśli się nie skończą to właśnie groziło im, że czwórka skazańców utknie tutaj aż do wyczerpania zapasów. A w walce bezpośredniej, zwłaszcza przy przewadze liczebnej, xenos były bardzo trudnym przeciwnikiem.

Prosta droga do schronu nie była tak całkiem prosta na tym ostatnim odcinku. Drzwi prowadzące z pomieszczenia na następny korytarz zamykały się z irytującym zgrzytem to z równie irytującym zgrzytem szarpanego siłownikami metalu otwierały z powrotem. Za nimi coś albo się zawaliło albo wybuchło. W każdym razie widać było rumowisko przez które chyba dałoby się przejść ale nawet w tej migawce zgrzytających drzwi jasne było, że utrzymanie zwartego szyku zapowiadało się bardzo trudno.

Alternatywą wydawał się jakiś boczny korytarz który mógł być równoległy do tego częściowo zawalonego. Do tego jakby dla kontrastu był zapraszająco pusty. Dałoby się czwórce ludzi swobodnie przejść albo przebiec. Feler tego korytarza był jednak bardziej zdradliwy. Odkryli to gdy jednym z biegnących ku nim xenos szarpnęły nagle błękitnobiałe błyskawice wyładowań. Korytarz był pod jakimś napięciem. Na tyle dużym by powalić a może i zabić małe xenos. Jak zadziałałby na większe albo ludzi tego nie było pewne. Może dałoby się jakoś wyłączyć energię w korytarzu jak się domyślała Diaz ale pewnie trzeba by znaleźć odpowiednią skrzynkę bezpiecznikową ale właśnie trzeba było ją odnaleźć i nie wiadomo do końca co jeszcze przy okazji by się wyłączyło.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 3 770 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:15; 45 + 60 min do CH Black 3




Eagle 1



Mały, zwinny, szczurowaty xeno wcale nie był taki łatwy do trafienia nawet dla tak świetnie wytrenowanego szermierza jak Grey 35. Szybko zrewanżował się człowiekowi kąsając go jednak w przeciwieństwie do niego człowieka krył pancerz który uchronił go przed tym atakiem. Zaraz później choć wciąż nie działajacy miecz to jednak aż nadto wystarczył by rozgnieść małą pokrakę.

Okazało się, że gliniarz wrócił i w ogóle nie wydawał się skory słuchać zaleceń lekarskich. Do tego otworzył ogień z jak się okazało karabinku jaki widocznie musiał przynieść z kabiny. Karabinkowe kule rozszarpały stwora jaki próbował rozszarpać Morvinovicza. - Zamknąć drzwi! - krzyknął rozkazująco kapitan i sam dał przykład zasuwając te których wcześniej pilnował biznesmen rosyjskiego pochodzenia. Zostały te drugie, z Gulą. Przez wystający na zewnątrz karabin jak i samego ochroniarza wciąż szarpiącego się z kreaturami o zamknięciu tych drzwi nie mogło być mowy póki ta walka trwa i przeciwnicy blokują te przejście.

Wciąż nie pilnowana była rozbita kabina. Co szybko przekonał się Sanders. Ledwo zdążył usłyszeć za sobą zgrzyt pazurów po metalu i przyjąć na zwarcie kolejnego psiej wielkości stwora. Ten skakał i próbując użreć człowiek i nawet mu się udało przebić przez zasłonę z niedziałającego miecza łańcuchowego ale na szczęście dla jego właściciela szpony znów nieszkodliwie ześlizgnęły się po pancerzu. Skazańcowi udało się wreszcie trafić i zranić a wreszcie dobić stwora. Gdy skończyli ten najbardziej mobilny pojedynek w ładowni która nagle okazywała się całkiem ciasnym miejscem na takie wygibasy mimo, że podczas lotu zdawała się móc pomieścić z tuzin albo więcej spokojnie siedzących na ławkach żołnierzy w pełnym ekwipunku bojowym. Zza pleców Sandersa dobiegały kolejne wrzaski, krzyki ludzi i skrzeki stworów, wystrzały z jego własnej strzelby, karabinków czy głuche uderzenia towarzyszące walce bezpośredniej.

Gdy się odwrócił sytuacja nadal nie była lekka. Morvinovicz był cały uwalany czerwoną i żółtą krwią. Klęczał na podłodze ładowni mając za sobą zamknięte przez gliniarza drzwi a przed sobą kotłowisko obcych na swoim ochroniarzu. Udało mu się właśnie jednego zmieść skumulowaną wiązką śrucin rozbryzgując go jak balonik z żółtą krwią. Ale stało się to czego wszyscy chyba się spodziewali czyli strzelba szczeknęła pustym magazynkiem. - Job! - przeklął Rosjanin, wyrzucił ją i sięgnął znowu po swój pistolet.

Sytuacja Guli wydawała się tragicznie. Przy nim i wokół niego było kilka stworów i żywych i martwych. Facet wydawał się już ledwie zipać pod ich naporem ale wciąż wrzeszczał i próbował rozpaczliwie się chociaż zasłonić przed szarpiacymi go kłami i pazurami. Czas jednak wydawał się być policzony do kilku następnych oddechów. Policyjny kapitan strzelał znowu ze szturmówki. Udało mu się rozstrzelać jednego z pomniejszych xenos szarpiących ochroniarza biznesmena. Grey 35 zdołał trafić kolejnego odwracając uwagę stwora od ledwo zipiącego już strzelca.

Został ostatni xenos. Grey 35 zdołał go trafić i gdyby miecz działał pewnie rozszarpał by go na strzępy. Ale cicha i bierna broń zdołała tylko poważnie nadkruszyć stwora aż ten zaskomlał żałośnie ale nadal żył. Z okazji skorzystał Hassel który rozstrzelał go prawie z przyłożenia i ostatnimi pociskami w magu. - Drzwi! - krzyknął gliniarz i Morvinovicz bez wahania zatrzasnął choć na chwilę wolne drzwi. Teraz jakiś większych dziur w kadłubie nie było widać więc ostatnią widoczną drogą jaką mogły dostać się do wnętrza stwory to rozbita kabina. Ale tą zamknął kapitan. Wreszcie byli na moment sami. Stwory zaraz dopadły do nieruchomej maszyny. Ale zanim zdołałyby jakoś przebić czy przeniknąć do środka musiało trochę czasu i wysiłku minąć. Przynajmniej gdy chodziło o te małe. Niemniej odpadało wszelkie dziurawnienie kadłuba stalą czy ołowiem i czwórka poranionych mężczyzn była właściwie uwięziona w ładowni.

Cała czwórka oberwała mniej lub bardziej. W najgorszym stanie był ochroniarz biznesmena. Przez jego ciało przeorało się najwięcej szponów kreatur i był w stanie krytycznym. - Pomóż mu. - westchnął gliniarz wymieniając pusty mag na nowy. Sam gliniarz i biznesmen też byli w ciężkim stanie. Obydwaj ciężko dyszeli patrząc nerwowo po maszkarach za oknami które z szarpiącym nerwy odgłosem szurały pazurami i próbowały się chyba przegryźć przez okna kadłuba i kto wie co jeszcze. Gliniarz podzielił się jednak swoimi stymulantami osobistymi co nieco podratowało sytuację. Sam Grey 35 wyszedł chyba z tej całej desperackiej walki z minimalnymi obrażeniami chociaż sytuacja w tej obleganej przez xenos puszce była mało optymistyczna.

Koniec przyszedł dość nieoczekiwanie. Najpierw usłyszeli odgłos silnika który się nasilał. Wreszcie na tyle blisko jakby wyjechał zza najbliższego zakrętu. Odgłos był jednak od strony ogona “Eagle 1” czyli tam gdzie nie było żadnych okien. Zaraz potem coś uderzyło kadłub i dał się słyszeć skrzeki xenos. Silny strumień wody zmywał je z kadłuba tak samo jak armatki wodne policji ludzkich demonstrantów. Te w dalszej odległości od latadełka pewnie załatwiał słyszalny ogień z broni maszynowej i ręcznej. W końcu widzieli jak ciężki wóz strażacki przejechał wokół maszyny oczyszczając okolicę, okrążył ją, wreszcie zatrzymał się. Na zewnątrz dały się słyszeć kroki, ludzkie głosy i w otwartych drzwiach ładowni stanęli wreszcie ludzie a nie pokraczne stwory. - Brygada RR przybywa z pomocą! - wyszczerzył się jakiś marine w masce tlenowej na twarzy i hełmie na głowie. Na napierśniku miał wypisane nazwisko: MAHLER.

Ale chociaż odsiecz przybyła jakoś pierwsza radość ze spotkania szybko opadła. Wszyscy zdawali się podzielać czujność, napięcie i świadomość niebezpiecznej sytuacji. A sytuacja była niewesoła. Po pierwsze “Brygada RR” przywiozła aż siódemkę skazańców z Grey 800. Tylko jeden z nich miał hermetyka więc większość była na pograniczu zachowania świadomości i nie nadawała się do natychmiastowej akcji. Musieli przejść na tlenowy detoks i odzyskać siły co właściwie było w okolicy możliwe tylko wewnątrz “Eagle 1” gdzie wciąż działała instalacja tlenowa pod którą można było się podpiąć. O ile utrzyma się nadal hermetyczność ładowni. To zaś oznaczało nieco dłuższy postój.

Do tego obydwaj piloci którzy wrócili do zdewastowanej kabiny pilotów byli dobrej myśli. Uznali, że mimo wszystko maszyna może być nadal zdatna do lotu. O ile ją chociaż prowizorycznie połatać. Powinno się chociaż dolecieć do klubu który wydawał się znacznie mniej niebezpiecznym terenem ni pzypadkowy wycinek drogi pośród zdadzieckiej dżunglii w jakiej bardzo awaryjnie lądowali. Jak się okazało dwóch mundurowych z BRR jest specami od napraw więc teraz gorączkowo próbowali naprawić pojazd chociaż na tyle by ruszył z miejsca. Na resztę obsady BRR i Grey 35 spadło utrzymanie ochronnego kordonu wokół latadełka. Jedną burtę maszyny chroniła przeciwpożarowa ciężarówka z jej armatkami wodnymi które potrafiły postawić całkiem skuteczną ścianę wody który po prostu zmiatał nawet te średnie xenos. Do tego jeden ckm i drugi którzy mundurowi ustawili po przeciwnej. Większośc mundurowych z kordonu czyli właciwie ledwie kilku ludzi ustawiło się więc od frontu, tyłu no i tej najbardziej wyeksponowanej od strony omiatanej zmrożonym oparem dżungli. Wszyscy wydawali się spięci i czujni celując w każdy, podejrzany ruch wśród krzaków, pni i konarów. A było do czego celować bo stwory były czujnie i bezustannie zdawały się “macać” ten wąski kordon. Co chwila strzelała jakaś szturmówka, ckm albo włączała się armatka wodna.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:15; 45 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Brown 0 ponownie odkryła, że praca na holo przystosowanym do rozmów, wideo konferencji, sprawdzania poczty czy oglądania jakiś filmików jest całkiem niezłe ale właśnie do takich rzeczy a do sprokurowania programów jakie wpadła na pomysł by sprokurować to już tak niezbyt. Gdy dochodziło do tego presja działania by widoczni przy konsoletach funkcjonariusze MP nie skapnęli się co jest grane robiło się trudne.

Jednak trochę sytuację poprawiła srg. Johnson. Po prostu zapytała kapitana Yefimova czy może skorzystać z płaszczy by się okryć i odpocząć. A ten po chwili zastanowienia sie zgodził. Podoficer więc podeszła do szafek i przyniosła z niej dwa płaszcze przeciwdeszczowe. Można się było nimi okryć jak jakąś narzutą. Razem z kpr. Ottenem nieco pozmieniali ustawienie krzeseł i sofy tak, że powstało całkiem znośne miejsce do spania a przynajmniej jedna osoba mogła wygodnie wyłożyć nogi, przykryć się peleryną i odpocząć. A może nawet spróbować się zdrzemnąć. A mogła też nieco zawinąć się w to wszystko i próbować ukryć panele sterujące przed wzrokiem obecnej obsługi HQ.

Czarnowłosa informatyczka znała schemat działania. Musiała zacząć od końca. Czyli najpierw wymyślić jakaś tożsamość i wgrać ją w zasoby pamięci systemu. Tak by sprawdzający dane z identyfikatora system miał coś do porównania w swoich zasobach. Dopiero potem mogła zmajstrować program który podepnie pod system i będzie nieco zniekształcał sygnał z oryginalnych identyfikatorów by zamiast o swoich oryginalnych , system wysyłał skierowane do tych które właśnie zaczynała prokurować.

Właściwie mogła jeszcze napisać kolejny program. Taki mistyfikator który wyświetlałby się w jakimś punkcie biorąc na siebie oryginalny sygnał z identyfikatorów. Jednak tu była pewien kłopot bo albo trzeba by to zostawić co pokazywałoby wciąż w jednym miejscu dany znacznik co na dłuższą metę mogło budzić podejrzenia. Niemniej było najszybsze i najłatwiejsze do zmajstrowania. Można było też przemieszczać ten punkcik ręcznie ale to wymagało i wyczucia, i finezji, no i angażowało jak każde ręczne sterowanie nawet jak co jakiś czas tylko. Najbardziej zaawansowanym programem było dodanie skryptów które mogły symulować poruszanie się obiektu po danym terenie. Tylko majstrowanie takich skryptów właściwie było opracowaniem kolejnego programu co znowu opóźniało inne działania.

Trochę inna sprawa była z Sarą i Svenem którzy nie mieli albo już nie mieli swoich identyfikatorów. Zasada działania była podobna tyle, że zamiast identyfikatora system używał do ich identyfikacji standardowego kodu Klucza. Tutaj łatwiej było podrobić tożsamość i zamienić rzeczywisty na zmyślony sygnał ze zmyślonego Klucza.

Vinogradova była już całkiem przyzwoicie zorientowana w sytuacji zadania jakiego się podjęła. Powinno być w zakresie jej możliwości. O ile tylko będzie miała czas i dostęp do systemu. Zaczęła prokurować przy pomocy gotowych półproduktów z własnego komputerka pierwszą kartotekę gdy zorientowała się, że coś jest jednak nie tak.

- Zrozumiałem. Zachowajcie ostrożność, nie chcemy dodatkowych ofiar po którejkolwiek ze stron. - kapitan Yefimov przyjął meldunek od oddziału terenowego. Wyglądało, że chyba mimo zakłóceń i burzy zdołali złapać jakiś namiar. Teraz właśnie szykowali się do przechwycenia tego namiaru. Widocznie posługiwali się ręcznymi skanerami albo po prostu zmysłami których system centralny już nie był w stanie wpływać.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 690 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:15; 165 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Plan “wsiadamy i odjeżdżamy” napotkał na pewne trudności w urzeczywistnieniu. A właściwie te same trudności w postaci szponiastych kłów i pazurów jakie grupka skazańców miała od dłuższej chwili gdy właściwie próbowała zrobić to samo. Tyle, że parę chwil temu byli o sprawny samochód i dostanie się do garażu do tyłu. Niemniej po prawdzie stworom niezbyt robiło różnicy czy ludzie są w garażu, samochodzie, czy jeszcze jakoś inaczej.

Stafford pierwszy dopadł do wnętrza wozu sadzając się za kierownicą. Zaraz za nim na miejsce za nim usadowiła się Kurson. Tylną klapę wozu otworzyła Noyka wskakując do środka. Na podjeździe zostali Morley i Hawthorn. On rozstrzelał jakiegoś xenosa jaki właśnie zachrobotał szponami po dachu wozu a ona zastopowała ołowiem coś czego z perspektywy garażu jeszcze nie było widać. - Maag! - wrzasnął Morley dając znać, że wypstrykał swoje pestki w broni i będzie je zmieniał czyli nie może przez chwilę prowadzić ognia. - Ja też! - odkrzyknęła cekaemistka. Zanim zdążyli coś zrobić korytarzem i garażem wstrząsnęła kolejna eksplozja. Calisto rzucił w głąb korytarza kolejny odłamkowy. Szrapnele i fala uderzeniowa znowu omiotła i korytarz i garaż i wnętrze pojazdu bo do środka wskakiwał akurat Dent. Stafford poczuł uderzenie eksplozji szczególnie dotkliwie gdy rzuciło go na szybę drzwi kierowcy. Krwawił. Ale chyba niezbyt poważnie.

Calisto skorzystał z okazji i przebiegł te kilka ostatnich kroków wskakując na miejsce na tylnej kanapie obok Kurson. Nie wskoczył jednak sam. Wraz z nim na nim dostał się niewielki stwór który moment wcześniej kicnął przez okno i jednym susem bez trudu dogonił coś tak powolnego i niezdarnego jak biegnący człowiek. Grey 25 próbował trzasnąć stwora a strzelec wyborowy odwrócił się by spróbować go trafić z pistoletu. Z tej niewygodnej pozycji jednak tylko poszarpał nieco kanapę. Sprawę udało się zakończyć Kurson której udało się chwycić zajętego Grey 25 stwora i zmiażdżyć chwilę potem. Dwójka ostatnich strażników podjazdu też przebiegła przez garaż wskakując obok Noyki na tylny kufer wozu i zamykając klapę. Podobnie uwolnionemu od xenos Calisto udało się zatrzasnąć ostatnie, otwarte jeszcze drzwi. Grey 39 zaś zdążył uruchomić pojazd. Światełka na desce rozdzielczej ożyły a on mógł kliknąć na autosterowanie oddając się pod opiekę komputerowi pokładowemu.

- Proszę zapiąć pasy. - odezwał się uprzejmym głosem komputer pokładowy i jak to komputery, roboty i automaty wszelakie miały w zwyczaju był pewnie gotów czekać do skończenia świata, swojego lub swoich pasażerów albo i dłużej.

- Chyba se kurwa jaja robisz! - prychnął zirytowany Dent trzasnąwszy deskę rozdzielczą jakby to miało jakoś ponaglić albo zastraszyć komputer pokładowy. Zwłaszcza, że na maskę wskoczy jakiś “dingo” a do bocznej szyby próbował doskoczyć jakiś “szczur”. Oba były jednak chyba za słabe by przebić się przez zamknięte i nieuszkodzone szyby w oknach.

- Proszę zapiąć pasy. - automat powtórzył cierpliwie i choć lampki i wskaźniki były raczej w normie a silnik już uruchomiony burczał cichą dyskrecją to jednak pojazd nie ruszył się ani na milimetr skoro nie zostały spełnione wymogi bezpieczeństwa jego pasażerów. Chcąc, nie chcąc czwórka pasów kliknęła zatrzaskując się w swoich gniazdach. Pojazd miał jedną, niezaprzeczalną zaletę w porównaniu do świata na zewnątrz. A mianowicie było względnie ciepło no i było czym oddychać.

Pojazd w końcu ruszył. I zgodnie z wymogami ruchu drogowego wyjeżdżał ostrożnie z garażu dając dźwiękowy sygnał cofania i oczywiście bezbłędnie dopasowany zestaw migaczy przewidziany na takie okazje. Samochód zatrzymał się gdy skończył manewr i kompletnie nie zwracając uwagi na to, że już z kilka drobniejszych xenos rysuje karoserie i szyby swoimi szponami próbując dostać się do wnętrza odezwał się ponownie. - To dokąd jedziemy? Uprzedzam, że moje czujniki wykrywają krioburzę drugiego stopnia a nie zalecam podróży w takich warunkach. Czy życzą sobie państwo przeczekać te trudne warunki atmosferyczne? - komputer pokładowy zadawał standardowe pytania z procedury startowej która w standardowych okolicznościach była właśnie standardowo do zniesienia. I właśnie wówczas dach jęknął metalicznie i wygiął się do wnętrza gdy coś na niego spadło. Jeśli był to xenos to nie mógł być to lekki xenos.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-05-2018, 00:17   #302
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzu i Czitboy

Łatwe i proste z pozoru zadanie oczywiście musiało się spieprzyć, lecz nie dziwota. W sumie o zdarzenie z zakresu cudu ocierał się sam fakt, że Hell wciąż stało. Po bombardowaniu, regularnej i długiej walce z użyciem materiałów wybuchowych, oraz armii kopiących własne ścieżki gnid, betonowa konstrukcja powinna ulec kapitulacji, zawalając się dokumentnie. Szczęście w nieszczęściu podziemne korytarze pozostały drożne… mniej więcej. Jeden zaś, ten wygodniejszy, został podłączony do prądu. Widocznie jeden z kabli wyprutych ze ściany uległ uszkodzeniu, przez co wilgotna, śliska podłoga zyskała dodatkowy atut przemawiający za opcją udania się trudniejszą ścieżką. Nash kojarzyła z poprzedniej wizyty problemy generatora. Tylko cholera raczyła wiedzieć gdzie się on znajduje. Korzystając z chwili wolności od prawie ciągłej walki, Ósemka połączyła się z upierdliwym kapitanem Raptorów.
- Hassel - przekazała lektorem i przymknęła oczy, wzdychając ciężko w eter. Strzeliła kostkami palców, zaczynając jeszcze raz - Sven. Ok?

- Tak, w porządku, wszyscy cali. Przybyła ekipa ratunkowa i zabezpieczamy teren. Postaramy się postawić “Eagle 1” na nogi. A jak u was? - odpowiedź doszła dość szybko. Głos pilota i oficera policyjnych antyterrorystów z miejscowego księżyca wydawał się być skupiony, skoncentrowany ale względnie spokojny.

- Dobrze. To dobrze. Jesteśmy w Hell. Awaria generatora. Podłoga pod napięciem - syntetyczny głos wyrzucił szybko najważniejsze detale. - Masz plany? Albo Morvinovicz. Spytaj. Trzeba wyłaczyć.

- Streszczajcie się zanim się więcej świń zleci. - burknął Grey 20 rozglądając się po licznych dziurach i wejść do korytarza a przez każdą, w każdej chwili mógł wpaść jakiś xenos. Nie było wiadomo kiedy zaczną się zlatywać następne, pojedynczo lub grupowo.

- Dam ci Morvinovicza. - w słuchawce zaś Black 8 usłyszała odpowiedź gliniarza i chwilę potem głos na linii zmienił się na rosyjskiego biznesmena.

- Co jest? - zapytał bez ceregieli właściciel klubu w trzewiach jakiego przebywała czwórka skazańców.

- Awaria generatora. Hell. Korytarz przed włazem. Drugi za schodami. Podłoga pod napięciem. Jak to wyłączyć - tym razem Nash również nie rozpisywała się, stawiając na konkret. Leema miał rację, zaraz mogli mieć na karku cały burdel niekoniecznie przychylnie nastawionych kurew. - Twój klub. Wiesz co tu masz.

- Wyłączniki są w sterówce techników. Trzeba iść za strzałkami do security room. Pokój z wyłącznikami jest na końcu korytarza jak już tam dojdziecie.
- właściciel klubu chwilę chyba zastanawiał się nad tym co i o czym mówi kobieta po drugiej stronie eteru ale gdy odpowiedział mówił jak ktoś kto zna temat. W częściowo oświetlonym pomieszczeniu jak i w tych mijanych wcześniej widać było typowe dla budynków opisy gdzie, co jest które zdawały się być idiotoodporne a, że były po prostu napisami, i to wypisanymi jakąś odblaskową farbą, to widać je było całkiem wyraźnie nawet w tej chwili. Jeśli człowiek już miał głowę zwracać na nie uwagę i wiedział czego szuka. Kierunek do security room też był na strzałkach oznaczony, trzeba było skierować się w stronę jednego z wejść w bocznej ścianie. Black 2 była świadoma, że wyłączniki o jakich mówili i Nash i Morvinovicz zapewne wyłączą zasilanie na całym poziomie, może nawet w “The Haven” powyżej jeśli były ze sobą połączone. Do wyłączenia samego korytarza pewnie wystarczyło odnaleźć samą skrzynkę bezpiecznikową czy pomniejszą rozdzielnię która musiała być gdzieś w pobliżu a przynajmniej powinna. Ale wówczas xenos dały o sobie znać.

- O kurwa! - wrzasnął Grey 20 gdy do sali, wraz z rozbryzgiem resztek sufitowych szczątków wpadła jakaś wielka maszkara. Jedna z większych i to cholernie blisko całej czwórki skazańców dając minimalny czas na reakcję. Z czwórki ludzi tylko obydwie Black zdołały zareagować nim bestia rzuciła się w ich kierunku.

Z dwojga złego dobrze, że nie trafiło na lickera, albo tanka… choć druga opcja ze względu na gabaryty nie zmieściłaby się w podziemnym korytarzu. Mimo to pojawienie potwora przewyższającego człowieka nie dało się nazwać fartem. Podobny parę minut wstecz strącił Eagle’a… albo zalęgły się w kanałach na samym początku wspólnej drogi grup Black i Brown.
Tu nie było miejsca na wahanie, ani zastój. Dwie lufy plunęły ołowiem w miejsce, gdzie jeszcze pół oddechu wstecz znajdował się wróg.

Dwójka ludzi bez celowania zaczęło siekać przestrzeń sali by trafić bardzo ruchomy i zwinny cel. Pociski pruły po podłodze, ścianach, przecinały powietrze, broń w dłoniach szarpała i dudniła wystrzeliwanymi pociskami które w sporej mierze zdołały rozbryzgnąć się na lub w cielsku stwora. Pojawiły się liczne,żółte rozbryzgi i pęknięcia a maszkara zasyczała wściekle. Mimo to nawet tak skoncentrowany i celny ostrzał z dwóch luf nie zdołał powalić potwora. Doskoczyła do najbliższego celu jakim okazał się zwalisty Leeman. Operator miotacza nie zdołał go użyć więc musiał się nim zasłaniać przed szponami osłabionej ołowiem maszkary. Stwór i człowiek zwarli się w dynamicznym starciu ale pierwsze ciosy nie mogły wyłonić zwycięzcy. Żaden nie mógł zadać decydującego ciosu a Leeman okazał się zaskakująco sprawny w tym zwarciu jak na możliwości człowieka. Póki pojedynek trwał był jednak wyłączony z innych działań.

Zamieszanie, chwila szarpaniny i zmiana perspektywy dla wielkoluda. Nash zaklęła w duchu, sycząc przez zaciśnięte zęby. W gruncie rzeczy dobrze, że nie trafiło na nią. Wyglądało jakby pech zgapił ten jeden raz, miła odmiana. Przydało się też wcześniejsze przeładowanie, Parch liczyła na drugi uśmiech losy, który nie zmieni się nagle w chichot trafienia człowieka zamiast potwora. Nie było czasu myśleć, analizować. Zostawał odruch. Strzał, z boku Diaz zrobiła to samo.

Stwór który został wdał się w pojedynek z Grey 20 dostał się pod ostrzał dwójki pozostałych skazańców. Ołów szarpał cielsko stwora masakrując go bardziej z każdym trafieniem aż do momentu gdy któryś z tripletów nie trafił go bezpośrednio w głowę która rozbryzgnęła się w eksplozji żółtego kleksa. Stwór zamachał jeszcze moment bezwiednie łapami a w końcu przewalił się z łomotem na zasypaną różnymi resztkami, żółtą juchą i łuskami posadzkę.

Koniec starcia, parę sekund na złapanie oddechu i tyle, jeśli chodzi o wygody. Na inne aktywności brakowało czasu. Wystarczyło, że cenne minuty przeciekały skazańcom przez palce, a wraz z nimi szansa na mniej problemowe dotarcie do schronu… o ile dane im będzie stanąć ponownie przed masywnymi wrotami.
Kiwnęła głową ku klocowi gabarytów Ortegi, lecz bez wspomaganego pancerza. Dobrze sobie poradził, nie wrzeszczał ani nie panikował. Zawsze mogło być gorzej i najwyraźniej łysawy facet o aparycji zaginionego ogniwa ludzkiej ewolucji doskonale ową prawdę rozumiał.
- Pokój techników. Diaz twoja działka. Po strzałkach. - zakrwawiona ręka stukała w klawisze, podczas gdy złote oczy lustrowały najbliższą okolicę - Reszta stawia Eagle’a na skrzydła. Mahler jest u nich. Duża grupa. Muszą mieć wygodne przejście na dół. Szyk jak poprzednio.

Black 2 podrapała się wylotem lufy miotacza o łydkę, co było raczej symbolicznym gestem niż efektywną czynnością, ale pozwalało się skupić, a skupienia właśnie potrzebowała w tej chwili nie tylko ona.
- No tengo… - zaczęła poważnym jak na nią głosem, przeskakując oczętami po ścianach korytarza - Ech, mierda. Nie ma co zapierdalać. Rozdzielnia odetnie całe piętro, esto es estupidez - mruczała pod nosem, a łeb jej chodził jakby szukała co zapierdolić z domu znienawidzonemu sąsiadowi pod jego nieobecność - Nesestiamos… esto! - Podniosła łapę i pokazała paluchem na niepozorną klapkę w ścianie, odcinającą się lśniącą metalową powierzchnią od zwykłego tynku. Piromanka zarechotała i klasnęła z uciechy w ręce - Po jaką kwasową kurwę odcinać całe pięterko, que? Jebnie światło, jebną bąbelki w jacuzzi i wywietrzniki. Te legitne, od wentylacji - zastrzegła unosząc paluch do góry - Nie zapierdalamy nigdzie daleko, ale tam - kończyna wróciła na dziwną skrzynkę w ścianie, gdy Parch wyjaśniła radośnie - Bezpieczniki putanas, bezpieczniki. Trochę pomyślunku, balle? wyjebiemy z sieci jeden korytarz, po chuja roboty se dokładać jakbyśmy i bez tego nie mieli co odpierdalać na tym zjebanym spacerniaku.

Dwójka pozostałych Parchów spojrzała na Blacków z lekką konsternacją gdy mówiły co innego. Ale chyba to co mówiła Diaz przekonało ich bardziej. No i cel wędrówki był w tym samym pomieszczeniu.
- Nakurwiaj. - burknął Grey 20 wskazując lufą miotacza mniej więcej tam gdzie pokazała właśnie Black 2. Przez salę przeszli w jednym kawałku. Diaz dorwała się do klapki za którą powinny być bezpieczniki. I rzeczywiście były. Dla laika ukazały się tylko liczne migające diodki i podobne fikuśne ustrojstwa jakichś wskaźników i manetek. Ale po chwili studiowania oznaczeń i układu monterce udało się dojść co jest co, i który bezpiecznik powinien odpowiadać za ten korytarz.

Wtedy też usłyszeli charakterystyczny zgrzyt szponów na posadzce i skrzeki xenos. Z korytarza jakim tu przyszli wypadł jeden, “szeregowy” stwór a z bocznego “kapral” wielkości średniego psa. Na szczęście Grey 20 zdążył zareagować i postawił z pirożelu ścianę ognia która spaliła obydwa xenos. Piszczały wijąc się w płomieniach a Grey 20 stał zapatrzony w to widowisko z sadystyczną radością wymalowaną na twarzy
- Płoń, świnko, płoń… - mruczał cicho jakby bezwiednie. Black 8 i Grey 27 zostało osłanianie flank i pleców Black 2. Ona zaś właśnie pstryknęła co trzeba i korytarz dotąd skrzący się wyładowaniami z rozerwanych instalacji i nie wiadomo czego jeszcze nagle utonął w ciszy i ciemności. Dopiero te kilkanaście kroków dalej widać było światła z następnego pomieszczenia. Jeszcze to pomieszczenie, może następne, korytarz czy dwa i powinna być ta sala z trzema kolumnami i schodami do wejścia do schronu.

- Dobra robota - syntetyczny lektor szczeknął krótko, gdy saper klepnęła ramię Dwójki, szczerząc kły aż do szóstek. Jednak co spec to spec, dzięki krótkiej robocie zyskali masę czasu i mniej niespodzianek mogło ich spotkać po drodze - tych z gatunku zamkniętych drzwi chociażby.
- Szyk i do przodu. Już niedaleko. Uważać na głowy, patrzeć do góry - dostukała nim złapała za karabin.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-05-2018, 00:25   #303
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
James Stafford syknął, poruszając rannym ramieniem. Krew wyciekała przez rozdarty kombinezon, kapiąc leniwą strugą na tapicerkę samochodu. Kowboj zdjął swój kapelusz, a następnie odłożył go na desce rozdzielczej, tak, by nie przeszkadzał mu w czasie jazdy.
- Nie, do diaska! Nie widzisz, co się tutaj dzieje? - warknął roztargniony James. Na pierwszy rzut oka było widać, że o ile znał się całkiem nieźle na mechanice, to praca z elektroniką, a w szczególności ze sztuczną inteligencją nie szła mu najlepiej. Prawdopodobnie wolałby teraz siedzieć w siodle, bądź w fotelu tych archaicznych pojazdów, które w tamtych czasach nie były wypchane elektroniką po brzegi.
- Zabierz nas na lotnisko. Migiem! - rozkazał jeszcze Grey 39 i profilaktycznie dobył jednego rewolweru.

- Wybierz cel podróży - automat spokojnym głosem wyświetlił usłużnie holomapę z trzema widocznymi adresami pomniejszych lotnisk i do tego kosmoportem po drugiej stronie krateru Max. Do tego było jeszcze z kilkanaście lądowisk prywatnych lub służbowych dla pionolotów rozsianych po budynkach w kraterze Max. Wystarczyło kliknąć palcem w odpowiednie miejsce by pojazd spróbował ruszyć w tym kierunku zgodnie z warunkami atmosferycznymi i przepisami ruchu drogowego oczywiście. Najbliższe lotnisko było ledwie kilka kilometrów stąd i pokrywało się z Checkpoint do jakiego mieli dotrzeć. Lądowisko dla pionolotów było też odznaczone na dachu klubu “The Haven & Hell”. Nie tylko Grey 39 jednak podejmował jakieś decyzje i działania. To coś na górze zazgrzytało pazurami po dachu aż wewnątrz wyraźnie było widać wgniecenia od pazurów. Zapewne bez trudu mógł rozerwać ten dach swoimi pazurami podobnie jak to dopiero co zabity stwór uczynił z dachem garażu.

Parch Stafford zmrużył oczy, odczytując wyświetlone przez holomapę pozycje. W zastanowieniu podrapał się lufą rewolweru po skroni, po czym wskazał palcem drugiej dłoni na najbliższe lotnisko.
- Tutaj! Prowadź nas tutaj! - polecił James, wybierając miejsce ich Checkpointu.

- Oby szybko - dodała Zoe, której w końcu, po lekkim szoku, wróciła zdolność mówienia. - bo inaczej nasz uroczy kolega rozerwie nas na strzępy - dodała z niezbyt wesołymi nutami w głosie. - Cowboyu, jak Twoja ręka? - zmarszczyła nos zaglądając Grey 32 przez ramię.

Grey 39 nie odpowiedział od razu, będąc nadal zafrapowany interakcją z ich wirtualnym szoferem.
- C-co? - zapytał, odwracając rozkojarzone spojrzenie na ciemnowłosą panią snajper. - Ah, tak - kiwnął głową i zerknął na zakrwawiony rękaw. - Draśnięcie. Trochę brzydkie, ale draśnięcie. Później się tym zajmę - odparł, posyłając kobiecie uprzejmy uśmiech.

- Pasy, Stafford - wydusiła Grey 32, której przyjaźniejsza temperatura niezbyt służyła. Mróz miał to do siebie, że w pewien sposób pozwalał zachować świadomość, gdy ciało miało z nią problemy. Sięgnęła ramionami za fotel przed sobą, prostolinijnie narzucając cowboyowi zapinanie pasów miast gadania. Podobnie też zrobiła z najbardziej zmasakrowanym Grey 25. Na samym końcu zajęła się własnymi.

- Kurwa jakiś bydlak! - wrzasnął Dent patrząc z obawą na coraz bardziej odkształcony szponami dach. Szpony modelowały metal dachu jak ludzkie palce modelinę. Mimo, że samochód w końcu zaakceptował adres docelowy i ruszył z miejsca ruszał w tempie niedzielnego kierowcy. I z powodu szalejącej krioburzy i zdewastowanego podłoża, w tym upstrzonej lejami drogi pewnie do demonów prędkości by się nie zaliczał.

- Cholera! Nie mogę! Za mało miejsca! - syknęła Grey 31 próbując wycelować z ckm w dach ale ciężka broń była skrajnie niewygodna w tej ciasnocie.

- Nie strzelaj! Przedziurawisz dach! - krzyknął jej Castillio stimpakujący swoje udo i zerkając na coraz nowe szramy widoczne na wnętrzu dachu. Wyglądało jakby od samego stania czy łażenie stwór zostawiał pręgi na karoserii pojazdu.

- Kurwa jak nie będziemy strzelać to zaraz tu wlezie to cholerstwo! - odkrzyknął też zdenerwowany Morley. Wycelował karabinek w dach ale jeszcze się wahał przed otwarciem ognia.

- Zróbcie coś z tym czymś do chuja! - wydarł się Dent odwracając się przez ramię by zerknąć w tył i przy okazji wycelować w dach pistolet. Broń krótka wydawała się o wiele poręczniejsza w tej ciasnocie niż jakakolwiek inna choć siłą ognia nie ustępowała innym egzemplarzom broni.

A potem narożnik auta po prostu się rozdarł rozszarpany pazurami jakby był z mokrej tektury a nie z metalu. Siedzący najbliżej Morley zdążył wrzasnąć, pociągnąć za spust próbując trafić cokolwiek a potem był tylko jego wrzask cichnący w krioburzy, puste miejsce które przed chwilą zajmował i ryk krioburzy która przez rozerwaną maszynę wdarła się do jej wnętrza.

To była chwila. Nyoka nie zdążyła nawet mrugnąć, nim towarzyszący im Grey wyleciał z auta wprost na spotkanie z krioburzą i uroczymi xenos. Maska szybko znalazła się znów na jej twarzy, nie miało to większego znaczenia, ale jakikolwiek zabezpieczenie przed diametralnie spadającą temperaturą sprawiało, że nie czuła się już tak bezsilnie. Mimo to nie pomagało to w komunikacji z resztą załogi.

- Cowboyu, to cudo nie ma jakiejś opcji na ratowanie życia i tym samym szybsza jazdę?! - krzyknęła do "prowadzącego" pojazd mężczyzny. - A może ktoś umie shakować tą puszkę?

- Szlag - mruknął Grey 39, zerkając na ziejącą dziurę w poszyciu pojazdu. James pożegnał zaginionego towarzysza niedbałym salutem i zaraz wrócił do “kierownicy”. - Wybacz mi, szeryfie, ale nie znam się na tym cholerstwie - odparł Stafford po zagadaniu przez Zoe. Zamiast jednak wpatrywać się bezradnie w przednią szybę, Parch sięgnął ponownie do ładownic z amunicją zawieszonych do kowbojskiego pasa. Wyjął z nich kilka pocisków, które dla niewtajemniczonych mogły wyglądać jak każde inne, ale w swej istocie były przystosowane do przebijania pancernych celów. Rewolwerowiec rozładował trzymany w dłoni pistolet, po czym załadował do niego amunicję przeciwpancerną.

Kolejne straty w ludziach mogłby być bardziej dotkliwe. Nie to, że Kurson nie dażyła sympatią najbardziej mściwego Parcha, lecz strata jej starego pancerza... wraz z detonatorem ładunków, które miała zapięte na sobie... mogły sprawiać mieszane uczucia, gdyby w ogóle się tym przejmowała. Przejmować było się czym, gdyż nie przypiętego człowieka xeno właściwie wyciągnęły jak zabawkę z pudełka. W uproszeniu wszyscy na siedzeniach nie mieli żadnej dodatkowej karty przetargowej. Ich pasy na gówno mogły się zdać na bydlę takiego rozmiaru, gdzie przebijanie metalowego dachu, czy odrywanie odwłoka metalowej maszyny nie stanowiło problemu.

- Stafford, wal do chuja na dachu - rzuciła grzebiąc się ze swoją tarczą, stawiając ją po stronie okna, by przynajmniej mieć dodatkową warstwę ochrony przed bocznymi pazurami mniejszego kalibru. - Hawthorn, masz miejsce, napierdalaj do nich!

Wewnątrz pojazdu szalała toksyczna i zamrażajaca wszystko krioburza. Zebrane drobiny wilgoci oszroniły tak zewnętrzne jak i wewnętrzne szkła gazmasek dodatkowo nie pomagając zorientować się w sytuacji gdy wicher zdawał się starać zadusić wszelkie życie. Czas był policzony, każdego kto nie był podpięty pod pokładową instalację tlenową. Bez zbawczego tlenu każdy człowiek musiał w końcu osłabnąć, stracić przytomność a potem umrzeć. Nawet bez żadnych xenos w okolicy, masce czy dachu okaleczonego wozu. Suv dalej jechał przed siebie ale tak poszarpana bombami droga jak i mglista zawierucha ograniczająca widoczność do kilkudziesięciu kroków dookoła pojazdu, przewalone tam i tu konary albo całe drzewa sprawiały, że prędkość jazdy nie była oszałamiająca. Właściwie jak na pojazd było to spacerowe tempo co co prawda w takich warunkach nie mogło nikogo dziwić, że komputer właśnie w ten sposób steruje pojazdem ale w zestawieniu z mobilnymi xenos sprawiało, że dalej były one od niego szybsze. Chociaż auto nadal było szybsze od najszybszego, ludzkiego biegacza. Nawet wyposażonego w ziemską atmosferę do biegania.

W słuchawkach słychać było nadal krzyki i wrzaski Morley’a. Widać nie zginął od razu i jego portret nadal nie był ozdobiony skrótowcem “KIA” choć wykresy skakały mu tak, że pozostawionemu samemu sobie człowiekowi w tej scenerii był zwiastowany koniec raczej zdecydowanie szybszy niż dalszy. Przez wicher nawet przebiło się jeszcze kilka wystrzałów z karabinku. Reszta obsady miała inne zmartwienia.

Grey 39 zdążył przeładować rewolwer, Grey 32 wtaszczyć z trudem swoją cholernie nieporęczną w tych warunkach tarczę a strzelec wyborowa popatrzeć na nich pokrzepiająco gdy xenos najwyraźniej zorientowały się, że puszka z karmą została już otwarta. Do środka wpadł najpierw jakiś szczurowaty wpadając na Hawthorn zanim ta zdążyła zrobić użytek ze swojej potężnej ale bardzo niewygodnej broni. Xenos wpadł na jej napierśnik zderzając się z nim co skorzystała Grey 31 łapiąc go i rozplaskując o szybę. Raz, drugi, trzeci i w końcu wyrzucając zezwłok za wyrwę. Kolejne stwory widać było tak na masce, jak i słychać było na dachu. Kwestią czasu było kiedy nastąpi kolejny atak.

- Żadnego jeżdżenia na gapę, bandziory! - zakrzyknął James, łapiąc za kapelusz i nakładając go na głowę. Najwidoczniej obawiał się wypadnięcia luźno położonego przedmiotu przez szalejącą wewnątrz pojazdu krioburzę. Następnie na twarz założył maskę oddechową - Wypad z mojego wagonu! - zawołał ponownie, wymierzając rewolwerem w dach ich samochodu. Obserwując największe wgniecenia karoserii, wypalił, celując w dużego xenos za poleceniem Grey 32.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-05-2018, 00:39   #304
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Ktoś ma jeszcze jakieś granaty?! - krzyknęła przez maskę do wesołej gromadki w aucie, która desperacko próbowała walczyć o swoje, nic nie warte, życia. W tym czasie też rozglądała się za kolejnym celem i podobnie jak cowboy uznała, że celowanie do góry jest najlepszym rozwiązaniem, z tym, że ona nie musiała przebijać się przez dach. Ziejącą dziura, przez która wyleciał jej niedoszły kompan ułatwiała jej sprawę. Czekała tylko na jakiś ruch z wystrzałem.

Kurson wyrzuciłaby część swoich granatów jeszcze w garażu, gdyby nadgorliwy Grey 29 nie postanowił zminimalizować przydatności jej osoby. Mróz otrzeźwił nieco umysł, choć zmasakrowane ciało na niewiele mogło się przydać. Zabunkrowana na swoim miejscu mogła jedynie niebezpośrednio wspierać resztę. Ręce sięgnęły po Detektor, by z pomocą technologii mięć przynajmniej oczy dookoła głowy.

- Dent, dawaj zapalające! - wydała kolejne samowolne polecenie, które wydawało się jej rozsądne i pasujące do sytuacji.

- No, już lecę! - odkrzyknął dość ironicznie Dent najwyraźniej wcale nie mając zamiaru oddawać komukolwiek swoich granatów czy innych zasobów. Zamian za to sięgnął jednak po jakiś granat i zaczął odsuwać okno. Utrata hermetyczności i tak już im nie groziła. W tym czasie Stafford zaczął dziurawić dach ciężkimi, rewolwerowymi pociskam. Te bez trudu przebijały karoserię ale dalszy efekt był cięższy do oszacowania. Wnętrze i tak zadymionego od oparów krioburzy i szalejącego pędu powietrza zadudniło od ciężkich wystrzałów. Detektor dopiero został wyjęty i włączony przez Kurson. Działał i pikał choć z tak bliska, gdzie odległość nie przekraczała zwyczajowego kroku odczyt był niewyraźny. Pokazywał jakiś ruch ale bez detali, obiekty ruchome były tak blisko, że zlewały się w jeden odebrany sygnał. Poza tym Kurson mogła właściwie wycelować detektor w przód i na boki czyli obejmował jakąś połowę auta. Noyka doczekała się przeciwnika bardzo szybko. Tak jak przewidywała stwór wskoczył przez wyszarpany fragment karoserii przez innego stwora. Ledwo zarejestrowała cień na tle szarości krioburzy w otworze a już otworzyła ogień z naszykowanego pistoletu. Zdążyła strzelić kilka razy, nawet trafiła ale nie zabiła. Stwór dopadł ją z kłami i pazurami i zaczął szarpać. Pierwszy impet uderzenia pochłonął pancerz. Podobnie było z Hawthorn. Na nią też skoczył kolejny stwór ale ta nie zdążyła wystrzelić. Obydwie kobiety uwikłały się w kolejna walkę na bliski dystans na pięści, kolby, kły i pazury. Gdzieś w międzyczasie eksplodował granat Denta. Za samochodem. Okazało się, że wrzucenie granatu na dach jadącego samochodu jest całkiem trudne o ile możliwe w takich warunkach. Pojemnik uderzył ze dwa razy o dach stukając o niego a potem spadł i eksplodował ale poza pojazdem.

- Niech mnie kule, natrętni są! - zawołał Grey 39, przeładowując rewolwer. - Hej, panno Kurson! Może to się przydać na potem. - James sięgnął do swojego plecaka, by zaraz wyciągnąć z niego zdobyczne magazynki do strzelby, po czym podrzucił je Grey 32.

Zoey musiała walczyć o życie, próbując zrzucić z siebie ranioną kulami bestię. Aby tylko ją unieruchomić, doprowadzić do stanu, gdzie nie będzie w stanie już drapać i gryźć. Miała jednak tylko swój pistolet i mogłaby spróbować sięgnąć po nóż, ale wtedy pozbawiłaby się jednej ręki, którą również użyła do walki z xenos.

- Stafford, na chuj mi te magi?! - rozeźliła się Grey 32 nie mając innego wyboru jak złapać lecące przedmioty. - Przydać to się może chemia! Na teraz, nie na "potem"! Moją wyjebało przez okno!

- Nie pierdol słonko! Nie wyjebało ci chemii za okno tylko dostałaś od nas karniaka za spławienie już podstawionej pod chawirę taksy! - sapnął Castillo przekręcając się pod pasami w bok. Okazało się, że zdołał sięgnąć po nóż i teraz na skos próbował wspomóc nim obydwie dziewczyny na kufrze pojazdu choć musiało być to skrajnie niewygodne.

Hawthorn wiła się na podłodze paki próbując zedrzeć z siebie stwora. W ciasnocie pojazdu i niewygodnej pozycji, mały, zwinny stwór jaki ją dopadł czuł się jak ryba w wodzie i stopniowo kąsał i szarpał skazańca gdy ta usiłowała go chociaż trafić. Noyka po drugiej stronie paki też nie była w lepszej pozycji. Znowu udało się jej trafić pistoletem swojego przeciwnika choć tym razem nie ołowiem. Uderzenie było jednak za słabe by zabić czy powalić stwora. Zasyczał ze złości trafiony ale odskoczył i zaatakował ponownie. Też jej się zrewanżował podobnym trafieniem co odczuła boleśnie. W sukurs przyszedł jej Grey 25. Walcząca tuż za jego siedzeniem Grey 31 była mało osiągalna dla niego i atakowanie po skosie przeciwnika strzelca wyborowego było dla niego względnie łatwiejsze. W jadącym i podskakującym pojeździe, gdzie jakiś człowiek już szarpał się ze skocznym i zwinnym xenos trafienie go w wygiętej, niewygodnej pozycji było widocznie niewygodne i obarczone sporym ryzykiem. Pewnie dlatego przy pierwszym ataku Noyka poczuła jak nóż trafia jej ramię tuż pod płytami pancerza raniąc ją tak samo jak ukąszenie xenosa moment przedtem. Kolejny atak Castillo był jednak skuteczniejszy. Dźgnął dokładnie stwora aż ten zasyczał a potem albo uderzenie było tak silne, że poleciał do tyłu albo próbował odskoczyć od kolejnych ataków. W każdym razie efekt był taki, że wyleciał przez wyrwę i zniknął w oparach mglistej burzy.

Kurson zbierała porozrzucane po własnych kolanach i siedzeniu podarki od kowboja siedzącego za nią i wyczuwała na własnych plecach każde uderzenie szalejącej tuż za jej plecami Grey 33 która zmagała się z przeciwnikiem przy okazji tłukąc o siedzenie. Co tu nie mówić, patrząc w kolejności od wyrwy to jeśli xenos będą ich załatwiać po kolei to pasażerowie tylnej kanapy, czyli w tym i ona, byli następni w kolejce do szarpania kłami i pazurami jak tylko xenos uporają się z dwójka skazańców za ich plecami. Zbieranie zaś tych wszystkich magów do strzelby nie było proste jak się miało jedną rękę ocbiążoną tarczą a wszystko podskakiwało i trzęsło się a do tego przekrzywiało by albo skręcali albo coś mijali.

Stafford był we względnie komfortowej sytuacji. Nikt go nie stukał w plery ani nie próbował rozszarpać pazurami. Miał moment by przeładować rewolwer kolejnym szybkoładowaczem które jego spluwy pożerały w zastraszającym tempie. Zdołał też wyszarpać z przywieszek amunicję do strzelb i rzucić je za siebie ku siedzącej za nim Kurson. Wtedy usłyszeli jak znowu coś łupnęło o dach.

Grey 39 zakręcił bębenkiem w rewolwerze, po czym z charakterystycznym trzaskiem zablokował go w pozycji do działania. Parch łypnął w stronę dachu, skąd dobiegały ich kolejne łupnięcia, a następnie zerknął za siebie. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Jeśli szybko czegoś nie zrobią, kolejni szarzy zostaną pożarci żywcem lub wyrzuceni z pędzącego samochodu prosto w objęcia krioburzy oraz xenos. Z drugiej strony drapieżnik siedzący na dachu może wyrządzić jeszcze większe szkody im wszystkim. Bez ściany nad głową szalejąca zamieć porwie tych nieprzypiętych do foteli, a na resztę spadną zastępy krwiożerczych bestii.

- Entliczek... pentliczek… czerwony guziczek… - James mrucząc pod nosem wyliczał, mierząc ze swojej broni to w dach suva to w miejsce za plecami. Ostatecznie skupił się ponownie na wygięciach w poszyciu samochodu i wypalił tam, gdzie spodziewał się zastać xenos. Na koniec przeładował ten sam rewolwer, tym razem w zwykłą amunicję.

- Zajebista, kurwa, kalkulacja, Calisto - odkrzyknęła Kurson, gdy wyprostowała się z wygrzebywania magów spod nóg. - W chuj wam się przydam w takim stanie! - dorzuciła rozeźlona z braku możliwości wykonywania akcji odpowiednich do sytuacji. Zaklęła jeszcze parę razy w głowie wyraźnie zirytowana, gdzie nacisk na plecach Grey 31 wcale nie pomagał. Technik nie mogła wyskoczyć z nożem w tył jak Grey 25. Dachem zajmował się Stafford. Nie miała się gdzie podziać, choć nie mogła nic nie robić. Odwróciła się w tył i czekała na moment, w którym mogłaby przekazać Hawthorn swój aparat tlenowy.
 
Proxy jest offline  
Stary 05-05-2018, 00:46   #305
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Perspektywa ciężkich robót w kamieniołomach nie wydawała się Sandersowi taka zła, biorąc pod uwagę szambo w jakim tarzał się obecnie. Zamiast zamarzać i podduszać się w atakowanym przez xenos pionolocie po lądowaniu awaryjnym, machałby sobie beztrosko kilofem w ciepłej, klimatyzowanej kopalni, a w razie urazów od razu odpowiednie służby czekałyby z plastrem i dobrym słowem. Zamiast tego musiał samemu łatać dziurę w bebechach żeby przypadkiem nie zgubić jelit i jakby tego było mało - składać innych nieszczęśliwych jeleni zamkniętych we wspólnej pułapce. Znaczy gdy miał czas i akurat nic go nie atakowało, a to były nieczęste momenty.

Pomimo przeciwności losu jakimś cudem udało się postawić na nogi siebie i przede wszystkim Gulę, który oberwał trofiejną apteczką. Inni mogli poczekać, bo akurat albo już nie krwawili, albo… było im to obojętne, gdyż trzymali się w miarę w pionie. Sanders niechętnie gapił się na plecy gliniarza, zastanawiając się kiedy otrzyma kolejny telefon od Blacków z zapytaniem czy aby podtarł pieszczoszkowi nos, albo czy przypadkiem go nie zaziębił przez te przeciągi w latadełku… no koszmar. Grey 35 sądził, że został Parchem, skazańcem. Nie niańką, ale mógł się mylić.

Szczęśliwie interakcji z tym jednym szczególnym osobnikiem miał niewiele, zajęty składaniem Rusków. Anatolij dostał stimpakiem i z miejsca nabrał żywszych kolorów.

Potem blondas z premedytacja przeładował miecz, chowając zapasowe magi w puste miejsca w pancerzu. Wyglądało już nie tak tragicznie, a jedynie źle.

Tak źle w chuj.

Do przyjazdu BRR zdążył się dozbroić, walnąć stimpakiem, odzyskać pompkę i ją przeładować, a gdy pojawił się ten cały Mahler, przywlókł nowe problemy. Grey 800 też nie wyglądali na czyściutkich jak spod igły. Też ich przeszurało po Yellow, a Sandersowi nie zostawało nic innego, jak po kolei sprawdzać jak i który oberwał i łatać co gorsze rany z ich własnych zasobów. Wypadało, aby ‘800 zmieniali się przy ochronie maszyny co parę minut potrzebnych na złapanie oddechu i ogrzanie. Tych bardziej nietomnych należało podłączyć pod przerywające, ale wciąż dające nieco tlenu maski, co też lekarz robił. Niby tam miał pomagać, składał przysięgi kiedyś tam, ale prawda była bardziej prozaiczna.

Zmęczenie, rany i krótka, ale ostra walka w ładowni, a przed nią przy leju i upadek z wysokości.

Przez to wszystko blondyn w Obroży odczuwał pilną, palącą potrzebę złapania oddechu i odpoczynku.

- Wyciągnij lewe ramię, albo co tam chcesz. Byle nic gejowego - wreszcie podszedł do Hassela. W ręku trzymał strzykawkę stimpaka, a na mordzie w miarę mało niechętną minę - Też potrzebujesz strzała, a ja świętego spokoju i pewności, że mi tu nie zejdziesz za pięć minut.

Pilot spojrzał na Parcha swoim bezosobowym przez ten piloci hełm i maskę spojrzeniem. Potem bez słowa wyciągnął ramię podstawiając je pod automatyczny dozownik stymulantów. Obydwaj z biznesmenem rosyjskiego pochodzenia pod tym względem wyglądali podobnie, a przynajmniej ich głowy i miejsca pilotów w rozbitej kabinie. Krioburza szalała tutaj w najlepsze tak samo jak na zewnątrz. We dwóch jednak siedzieli wpatrzeni w różne wskaźniki i ekrany czasem zerkając w bok na widocznych przez rozbite panele szyb mechaników którzy zmagali się z naprawą uszkodzonego silnika w tych polowych warunkach. Poza maszyną widać było ciężki wóz straży pożarnej i kilka postaci obstawiających dość rzadkim kordonem maszynę w centrum szyku.

- Dzięki Max, naprawdę doceniamy że nie spierdoliłeś do klubu tam gdzie dupy i wóda. I tlen, bo nie masz hermetycznego pancerza. - Grey 35 prychnął zirytowanym prychnięciem, odpalając HUD i przyglądając się parametrom pozostałych Parchów - Zamiast tego zostałeś, rozjebałeś tego wielkiego bydlaka który strącił pionolot. Chuj z tym że ci wyrwał dziurę w bebechach i połatałeś się taśmą jak chomik przed dymaniem żeby potem dołączyć do nas w ładowni. Oddałeś strzelbę i waliłeś czym było żeby potem Blacki nie mówiły że pozwoliłeś rozjebać ich pupilk… ech. O mnie jakoś kurwa nikt się tak nie martwi żeby dzwonić pośrodku rozpierduchy i zgrywać upierdliwe żony szukające chłopa co zapił w barze, a miał iść tylko po mleko - westchnął męczeńsko na ten przejaw niesprawiedliwości dziejowej, zamykając z trzaskiem holo.

- Ci z 800 powinni odpocząć - pokazał przez szybę pilotów sylwetki w Obrożach - Nie ma gwarancji że jak dalej będą tak latać na wydechu system nie przerobi ich na KIA… jak ciebie. Ty masz kiłę, ja rzeżączkę. Potrzymamy się za rączkę - Sanders zmarszczył brwi i bardzo niechętnie wyciągnął własnego stimpaka. Z trójki obrony latadełka Pieszczoszek ciągle wyglądał najgorzej: siedział sztywno i chyba miał coś z barkiem. Parchowy medyk wyciągnął rękę jakby temu drugiemu chciał udzielić pomocy, co sugerowała strzykawka w lewej łapie.

- Dobra robota Max, świetnie ci poszło. Twoja pomoc okazała się nieoceniona. Ale to jeszcze nie koniec tej dniówki. I wszyscy w tym siedzimy. Zobacz co da się zrobić dla 800-ki. - piloci wymieniali chwilę ze sobą dłuższe spojrzenia gdy parchaty medyk tokował tuż za ich fotelami. A co jakiś czas zerkali na niego właśnie. Prawdopodobnie bo przez te pilocie hełmy trudno było złapać jakiekolwiek rysy twarzy. I choć te hełmy z maskami były pewnie bardzo funkcjonalne to przez brak kontaktu z jakimkolwiek fragmentem twarzy, głowy czy spojrzenia bardzo odczłowieczały wygląd pilota. Kapitan w policyjnym mundurze i pancerzu siedzący po lewej stronie kokpitu odezwał się w końcu z zauważalną rezerwą.

- Widać nie jesteś gościu ani dziany a i bajerę masz słabą skoro focze do ciebie nie dzwonią. Albo nie masz im nic ciekawego do zaoferowania. Poza tym, kompletnie nie rozumiem dlaczego, niektóre lecą na mundur. Pfff! Nie znają się głupie, co jest w życiu naprawdę ważne i dla nich dobre. A gdyby znały prawdę o takich policjantach na przykład… - drugi pilot też pozwolił sobie na komentarz choć znacznie mnie frasobliwy i bardziej swobodny. Niechęć do siedzącego obok pilota była ledwo przypruszona.

- Morvinovicz co z silnikami? A ty sprawdź 800-kę. Zrób co się dla nich da a potem dołącz do BRR. Red 2 przydzieli ci zadanie. - oficer przerwał słowotok Rosjanina i przy okazji znalazł zajęcie dla Grey 35. Drugi pilot wzruszył ramionami mamrocząc coś w stylu “z policją tak zawsze” ale pochylił się znowu nad konsoletą wracając do pracy.

- Miałem jechać na umówionego drina bo już się laska doczekać nie mogła i sama mnie tam ciągnęła, a tak siedzę tu z wami… kurwa mówiłem że nie jesteście w moim typie. Jakbyście nie rozjebali fury na tamtym bezdomnym już bym pukał Latinę albo dwie - Grey 35 fuknął na zwykłego biznesmena, szczerząc się złośliwie - I jakoś nie widzę żeby tobie jakaś oczy wypłakiwała, albo za tobą. Co Anatolij, hajsu zabrakło to i świnki się pochowały? Może jakbyś wskoczył w drelich moro - zawiesił wymownie głos, a potem rozłożył ręce robiąc za statuę bezradności - Czego się dziwisz? To że na nich lecą jest uwarunkowaniem genetycznym i przystosowaniem ewolucyjnym. Przecież wiadomo że taki nie dość że przyzwyczajony do gównianej kuchni, to jeszcze umie rozkazów słuchać i jeszcze wykonuje świechtając obcasami podłogę - pokiwał blond głową, ale szybko się skrzywił kiedy gliniarz dorzucił swoje gliniarskie 3 grosze.

- Sprawdzam właśnie - mruknął, potrząsając nadgarstkiem i jakoś przypadkowo uruchamiając holo Obroży - Myśleć próbuję, ale i tak wychodzi że trzeba iść na żebry. Ja mam iść na żebry, robić za rumuńska pandę - opuścił ramiona, barki i westchnął. Machnął ręką, powoli wytaczając się z kokpitu w stronę zebranych w ładowni Parchów

- Naprawa maszyny jeszcze trochę zajmie, a widzę że oberwaliście - zaczął nawijać, poprawiając maskę - Jestem Max, Grey 35. Zapraszam trójkami do mnie. Najpierw… - sprawdził w HUD kto najgorzej ciągnie - 83, 86 i 88 - wywołał dwie laski i kaszaniarza który też nie był w jego typie - Bierzcie prochy i bez obaw. Jako lekarz jestem tu aby wam pomóc - uśmiechnął się krzywo.

- Taa. Albo to xenos pukałyby ciebie. - Anatolij zrewanżował się podobnym stylem do Parcha ale gry twarzomaska pierwszego pilota skierowała się na niego i pomogła z drugiej strony wyjść rozżalonemu skazańcowi kabina zrobiła się cichsza. Jeśli nie liczyć wichru o trzycyfrowych wartościach temperatury poniżej 0*C i co jakiś czas wystrzałów spoza maszyny.

Siódemka z innej grupy Grey wyglądała jak przeciśnięta przez wyżymaczkę. Niedotlenienie i hipotermia dawały im się we znaki kładąc ich pokotem. Większość z nich została przywleczona do ładowni “Eagle 1” przez mundurowych z BRR i w tej chwili właściwie skazańcy nie nadawali się do niczego. Ktoś siedział oparty o ścianę kabiny, ktoś leżał na ławeczce, część siedziała czy leżała na podłodze. Byli ledwo przytomni i Sandersowi przypominał się widok sprzed parunastu minut gdy skazańcy z Grey 200 i Grey 300 budzili się w podobnym stanie w schronie pod sklepem. Towarzystwo więc nie było ani zbyt rozmowne, ani zbyt przytomne i zadowalało się przeżywaniem bólu egzystencjalnego gdy do ich pociętych i zmaltretowanych ciał stopniowo wracał tlen i ciepło.

- Oczywiście... zero współpracy - blondyn mruknął do siebie, wypuszczając powietrze przez nos bardzo powoli. Podniósł maskę, przetarł twarz i nasunął ją na właściwe miejsce, przy okazji podejmując decyzję.

- Dobra, kto przytomny niech szykuje prochy dla siebie. Polecę was jak w zegarku. Nad głowami macie luki z tlenem - powiedział głośno i wyraźnie. Podszedł do 83 i klęknął obok, sięgając po wolna maskę tlenową. Umocował co trzeba, mruknął zadowolony i macnął do jej przywieszek ze stymulantami. Laska wyglądała najgorzej z całej grupy i chyba nawet nie kontaktowała.

- To mi trochę zajmie - odezwał się do pary pilotów i tego całego Mahlera - BRR nie mam w ściądze. Ktoś od ciebie oberwał to go przyślij do ładowni... z własnymi lekami. Moje wyszły, tak jak loftki do pompki. Tych z 800 co się będą nadawać wyślę wam do pomocy, ale na tłum nie licz.

 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 06-05-2018, 02:42   #306
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - Gapowicze, goście i znajdy (37:20)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 40 + 60 min do CH Black 3



Black


- Ale chlewik. - wycedził przez zaciśnięte szczęki Leeman znany pod kodową nazwą Grey 20. Pusta butla miotacza opadła na posadzkę ale metaliczne stuknięcie utonęło z powodu jazgotu broni i huku granatów i huku, skrzeków stworów i chrobocie szponów i tupnięcia gdy stwory spadały rozerwane na ziemię, zeskakiwały z sufitów lub kończyły skok na ścianie. Swoje dokładały do nieliczne wciąż działające systemy alarmowe które byłskały żółtymi światłami, alarmowały coś z głośników, nawet zraszacze się co jakiś czas włączały. Hałas jaki uczynić mogła upadająca na podłogę pusta butla miotacza ognia był wytłumiony przez jakąś wydzielinę która błyszczała się i lekko ugniatała jakby szli po jakiejś macie albo kiślu. Dopiero milimetry lub centymetry później podeszwa, ciało czy szpony natykały się na znaną ludziom posadzkę tego poziomu.

Było tak blisko! Ale dosłownie z każdym krokiem robiło się ciężej i ciężej. Ostatnie metry korytarzy i sal przypominało mozolne wyrąbywanie sobie drogi ogniem, ołowiem i granatami. Xenos co prawda w większości te mniejsze od człowieka, ale atakowały zajadle z każdej strony. Z mijanych drzwi, korytarzy, rzucały się w pościg za ludźmi próbując ich dopaść gdy przebijali się przez większe sale, spadały z sufitu, wyskakiwały z mijanych kratek wentylacyjnych, wychylały się z jakiś dziur w podłodze i czasem im się udawało. Sieknąć, użreć, wyszarpać kawał mięsa któremuś z dwunogów. Nikt z całej czwórki skazańców nie wyszedł z tych ostatnich sal, korytarzy i metrów bez szwanku.

Leemana jeden z większych stworów na jakie się natknęli chlasnął potężnym ogonem, że ten poleciał na drugi kąt pomieszczenia jak szmaciana lalka.Zanim pozostała trójka skazańców rozstrzelała i powaliła wręcz stwora Grey 20 został dopadniety przez dwa kolejne mniejsze stworzenia. Black 8 udało się jednak przeciąć i je i zmasakrować mocnymi, wojskowymi tripletami i operator miotacza mógł wreszcie powstać i wrócić do pozostałych choć wyglądał na zmaltretowanego. Chwilę potem samą Nash jakiś stwór znienacka złapał i zaczął wciągać w jakaś wyrwę w ścianę pod sufitem póki ciężki karabin maszynowy właściwie nie przeciął go w pół. Górna połowa stworzenia, wciąż trzymając Black 8, spadła razem z nią na posadzkę. Ledwo Grey 27 zdołała zmienić cel gdy następny krok mógł być dla niej ostatnim. Podłoga zapadła się pod jej nogami i wpadła w jakąś wyrwę. Zaczęła wrzecząc próbować wydostać się z matni ale stwory dopadły już do jej nóg żrąc i szarpiąc je żywcem. Black 2 udało się wcisnąć karabinek na tyle by odstrzelić część z nich na tyle by Gomes zdołała się wyciągnąć z tego podłogowego zapadliska. W następnym pomieszczeniu fatum dopadło właśnie Black 2. Stworom udało się ją odciągnąć od reszty i obskakiwały ją zmuszając do dalszego cofania się co jeszcze bardziej oddzielało ją od pozostałej trójki. W sukurs przyszedł jej Grey 20. Olbrzym puścił strugę ognia jaka oblepiła, spopieliła albo odstraszyła xenos na tyle, że Black 2 udało się wrócić do reszty.

Ale w końcu przebili się! Dotarli do sali z trzema kolumnami. W linii prostej było z ostatnie 20 m do schodów prowadzących do śluzy schronu. Dwójka Blacków rozpoznawała nawet resztki biurek i podobnych materiałów z jakich poprzednio sklecili bardzo improwizowaną barykadę gdy pierwszy raz próbowali się dostać do schronu. Jeszcze z Ortegą, Green 4, Mahlerem, Hollyardem, Patinio i filmującą wszystko Conti która chwilę wcześniej odprowadziła Amandę i Jenkinsa na właściwą stronę śluzy. Tak, to było to samo pomieszczenie co wtedy. A jednak wyglądało całkiem inaczej.

Wyglądała jak jakiś matecznik xenos. Ledwo dotarli do wyjścia na salę a już zewsząd syczały na nich złowrogie paszcze i szpony przecinały ściany, sufity i posadzki by ich dorwać i rozszarpać. Samo pomieszczenie było pokryte jakąś dziwną substancją nadającą jej obcy, wygląd. Pierwsze serie karabinków, ckm, granatów i miotaczy ognia zdołały unicestwić pierwszą falę zmasowanego ataku stworów. Jednak by dostać się na te drugie 20 metrów trzeba było się ruszyć z miejsca co w naturalny sposób osłabiało siłę ognia i rozdzielało zwartą grupkę ludzi. Z trudem sobie radzili gdy musieli przedzierać się przez korytarze które jakoś kanalizowały napastników. Na względnie otwartej przestrzeni sali jasne było, że xenos będą mogły użyć w pełni swojej przewagi liczebnej.

Nawet odwrót wydawał się problematyczny. Teraz wyglądało jakby wsadzili kij w mrowisko a mrówki były tutaj całkiem spore i srogie. - Jest jakieś inne wejście?! Może się gdzieś zabunkrujemy i poczekamy na resztę?! Ammo mi się kończy! - Gomes przekrzyczała hałas też wywalając pusty magazynek w ckm i ładując kolejny. Przy takiej ilości wściekłych xenos każdy ruch wydawał się być ryzykowny ale pozostanie w miejscu również. Cokolwiek by nie postanowili musieli postanowić szybko zanim skończy się amunicja albo xenos kogoś dorwą. W tak małej grupce utrata kogokolwiek przy tak licznym przeciwniku mogła oznaczać szybkie rozbicie i reszty grupki.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 480 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 160 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



- No pewnie, że zajebista kalkulacja bo ja jestem zajebisty! I na co czekasz?! Strzelaj do kurwy nędzy! - odkrzyknął Callisto na krzyki zaminowanej bonusowym ładunkiem Kurson. Konwersację na tylnej kanapie prowadzonego przez komputer pokładowy wozu przerwały wystrzały kolegów z przednich siedzeń, skrzeki xenos i zmiana sygnatury Morley’a czyli Grey 29 na KIA. Chociaż obsada suva już dawno skazańca w hermetycznym pancerzu straciła z oczu to system widocznie nadal bez problemu trzymał rękę na pulsie i na bierząco uaktualniał sytuację.

Czwórka przypięta pasami do swoich miejsc i podłączeniem do pokładowej instalacji tlenowej samochodu jedynie zamarzała. W końcu na tablicy rozdzielczej był czujnik temperatury i pokazywał -118*C. Słabli z każdą chwilą nawet gdy nie groziło im niedotlenienie. Dwie skazane kobiety z Obrożami na szyjach na kufrze były już znacznie osłabione przez kolejne rany, bezustanny wysiłek i przedłużający się bezdech. I strzelec wyborowa i cekaemistka balansowały już na granicy utraty przytomności, ruchy miały już niemrawe, słowa grzęzły w zamarzających gardłach a płuca walczyły o każdą resztkę tlenu w tym beztlenowym środowisku.

- Musimy znaleźć inną brykę! W tej się udusimy albo zamarzniemy! - wrzasnął Dent na przednim siedzeniu przeładowując pistolet i po chwili próbując dziurawić dach podobnie jak kowboj obok. Obydwaj strzelali dosłownie w ciemno bez widoczności przeciwnika. Czasem chyba któryś z nich trafiał bo słychać było jakiś skrzek boleści, przez kolejne dziury spływały czasem krople żółtej posoki póki prawie od razu nie zamarzły, czasem przez okna widać było jak jakaś sylwetka zamiast znowu wskakiwać to wreszcie spada.

- Albo jakąś metę! Ej słonko! Złap mnie za rękę i dawaj tutaj! - Castillio też się wydarł wystawiając dłoń, tym razem bez noża by Noyka mogła go złapać. Snajper już miała trudności nawet na skoncentrowaniu wzorku na tej ledwo majaczącej wysoko w górze ręce ale jeszcze łapała sens, że drugi skazaniec drze się do niej i o co mu chodzi.

Kurson z wciąż przyczepioną do lewej ręki dużą tarczą chyba nie budziłą w reszcie skazańców na tyle współczucia by ktoś podarował jej stimpaka. Poza tym ta względnie przytomna trójka miała swoje do roboty. Jej zaś nie udało się zapodać przewodu tlenowego do którejkolwiek z dziewczyn na pace za jej plecami. Ani żadna z nich ani szarpiące się z nimi xenos nie chciały współpracować. Skazańcy na pace szarpali się coraz słabiej z kolejnymi xenos. Te które dały radę doskoczyć do ostrożnie jadącego pojazdu, nie zostały ustrzelone przez dwójkę strzelców z przednich siedzeń, nie spadły i zdołały wskoczyć przez wyrwę właśnie na pakę pojazdu. Właśnie nawet po takim odsiewie obydwie kobiety na kufrze pojazdu były prawie w bezustannej walce z użyciem pięści, kolb, luf z jednej strony oraz kłów, szponów i pazurów z drugiej. Ledwo na wyciągnięcie ręki od tylnych siedzeń stwory stopniowo, kawałek po kawałku rozszarpywały żywcem zamarzające i duszące się kobiety. Strata dwóch kolejnych członków tej skazanej prawomocnym wyrokiem sądowym grupki stawała się jak najbardziej realne. Jasne było, że lada chwila obydwie jeśli nie zostaną rozszarpane do końca to stracą przytomność z braku tlenu albo zamarznął. Ten ostatni czynnik jednak dotyczył całej grupki. Wszystkim przenikliwe zimno dało się już we znaki i szczekali zębami a dłonie traciły czucie.

Grey 39 miał wgląd na liczniki pojazdu. Ale Grey 28 też często na nie zerkał jakby mogły one nieść zbawienie i pokazywały ratunek. A pokazywały podstawowe dane jak prędkość pojazdu, zaplanowaną trasę, oczekiwany czas podróży czy warunki pogodowe. W linii prostej według HUD było tak ze 3.5 km. Ale drogą na lotnisko z jakieś 5 - 6 km czyli praktycznie ze dwa razy dalej. Wedle wyświetlanej przez komputer pokładowy trasy i obliczeń powinni dotrzeć tam w ciągu 7 - 10 min. A nawet sama krioburza nie dawała gwarancji, że ich nie wykończy zanim przyjadą na miejsce. Automat mógłby dowieźć pół tuzina zamrożonych manekinów. A były jeszcze xenos. Dojeżdżali do rozjazdu. Według obranej trasy pojazd powinien skręcić w prawo by jechać na południe przez most na rzece z jakiej pierwotnie jak planowali mieli ich zabrać Blacki na latadełku. A potem dalej, na południe by skręcić łukiem na wschód ku lotnisku. I w tę stronę kierował się komputer pokładowy sterujący pojazdem.

Tymczasem względnie po sąsiedzku HUD pokazywał oznaczenia Blacków z jakiś 1 km dalej w rejonie klubu “H&H”. Jeszcze bliżej byli “Eagle 1” i oddział oznaczony jako “BRR” bo do nich brakowało z jakieś pół kilometra. Tylko trzeba by zmienić komputerowi plan podróży. Albo jak radził Dent znaleźć alternatywny transport i to szybko! Co prawda mijali chyba po drodze porzucone samochodu i nawet teraz jakieś stały na poboczu ale ich stan sprawnościowy był jedną wielką niewiadomą. Przesiadka w środku szalejącej krioburzy i licznych xenos również nie zapowiadała się zbyt lekko.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 3 770 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:20; 160 + 60 min do CH Grey 301




Eagle 1



Pomoc grupie Grey 800 zajęła trochę czasu ale z medycznego punktu widzenia nie była zbyt wymagająca. Żadnych kontuzji, złamań czy tego typu urazów. Poszkodowani nosili na sobie ślady po kłach i szponach stworów ale głównie powaliła ich na łopatki krioburza. Czyli cierpieli na hipotermię i niedotlenienie. Widocznie chociaż częściowo musieli być podczas drogi jakoś dotlenieni choć trochę przez zasoby wozu strażackiego bo inaczej śmiertelność byłaby w grupce dużo większa. W tym dotlenieniu pewnie mieli swój współudział i mundurowi z BRR. Teraz więc gdy w hermetycznej póki co, ładowni latającego transportowca ogrzewali się i mogli odetchnąć pełną piersią siły stopniowo do nich wracały. Kuracja bojowymi stymulantami dodatkowo wspomogła ten proces, przyspieszając go i pozwalając zapomnieć o ranach odniesionych w trakcie walk ze stworami.

Za to “ten cały Mahler” okazał się dość mało elokwentny i wyrozumiały dla problemów Grey 35. - No wiesz, nam ten piknik na skraju drogi też trochę zajmie. - odpowiedział z przekąsem kapral wciąż majstrujący przy uszkodzonym silniku. - Tak się zatrzymaliśmy w tej uroczej okolicy, oczywiście wcale nie dlatego, że dostaliśmy wezwanie na pomoc od strąconego latadełka, z takim jednym rozkapryszonym blondasem na pokładzie. I naturalnie po drodze nam było. - marine z wyciągniętymi w górze rękami trochę nimi wzruszył a w eterze poszedł jakieś szmer chyba śmiechów na tą szykującą się ironiczna tyradę. Na linii na pewno byli jeszcze piloci ale nie wiadomo kto jeszcze z tej grupki albo zwyczajnie ci na zewnątrz słyszeli co mówi marine.

- I naturalnie w pierwszej kolejności dostaliśmy wielkie podziękowania od właśnie tego kochanego i wygadanego blondyna. Teraz też jak zwykle się opieprzamy zbijając bąki na poboczu a we wszystkim musi nas wyręczać nasz tak niedoceniany złoty chłopak. - marine pozwolił sobie odwrócić się w stronę kadłuba zaparkowanej na poboczu maszyny jakby szukał wzrokiem wspomnianego człowieka albo zwyczajnie chciał na chwilę rękom dać odpocząć od pracy w tak niewygodnej pozycji.

- I musimy wysłuchiwać jak mu jest źle i ciężko. Bo nam oczywiście to sama łatwizna i wakacje. Nam przecież świeci tutaj samo słoneczko i leżymy byndolem do góry zgarniając od foczek w bikini kolorowe drinki i zimne piwko. - marine rozłożył ramiona jakby dobitniej chciał tym zirytowanym gestem wskazać na te atrakcje jakie ich otaczały. Co w starciu z wichrem krioburzy jaki szarpał wszystkim i wszystkimi na zewnątrz wyglądało wybitnie absurdalnie. Sceneria pasowała raczej do burzy śnieżnej na jakiejś Antarktydzie czy podobnym miejscu.

- I ja pierdolę! - marine pokręcił głową z wyraźną degustowaniem i irytacją. - Spotkałem Blacki osobiście. Nie mogą zadzwonić to albo nie mają interesu albo są zajęte. Do mnie też nie dzwoniły to chyba powinienem teraz pierdolnąć na nie foszka. - pokręcił głową znowu i ponownie wrócił do otwartej klapy silnika. - A ci źle to sam do nich zadzwoń do cholery. Albo się przymknij i nie dzwoń ale do cholery daj se siana z tym ględzeniem! Ja pierdolę, moja została na lotnisku na jakie wpadło MP co szuka właśnie mnie i nie wiem co jej zrobią a zadzwonić nie mogę! - syknął z wyraźną frustracją kapral FMC.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:20; 40 + 60 min do CH Brown 4



Jeszcze ze 40 minut. Gdzieś tyle brakowało grupom Black, Green i Brown by system zaliczył im wykonanie zadania. Czyli ocalenie jedynego cywila jakiego udało się dotransportowac do lotniska. Chyba nadal żył i jak się orientowała ostatnia wciąż żywa Brown powinien być na dole w schronie pod terminalem. Zanotowała to jednak gdzieś na krawędzi świadomości. Głównie bowiem starała się opracować nowe kartoteki dla poszukiwanych przez MP “podejrzanych”.

Pracowała w mało wygodnych warunkach bo na podręcznym holofonie ciężko się pracowało dłuższy czas a groźba wykrycia przez siedzących niedaleko żandarmów też wywierała silną presję. Nie wiadomo było jak zareagują gdy zorientują się, że ktoś im bruździ pod nosem. Na szczęście jak na razie bardziej wydawali się pochłonięci swoją pracą niż okrytą kocami i zasłonięta przez dwójkę wspólników informatyczka. I wreszcie udało się! Miała przygotowaną pierwszą legendę dla Johana. Miał teraz inne personalia choć ta samą twarz. Teraz wedle systemu nazywał się Hunter Bray. Resztę danych też udało się odpowiednio spreparować. No i teraz pakiet danych był gotowy by wysłać go i wgrać w system aby przekształcał oryginalny sygnał z identyfikatora Johana na te nowe dane które nie figurowały w systemie jako osoba poszukiwana przez MP i wymiar sprawiedliwości.

Gdzieś tam po drugiej stronie smaganego wichrem lotniska musiało się coś dziać. Mimo, że wicher krioburzy wciskał mróz spadający poniżej 100*C w każdy zakamarek i sprawiał, że osłony na oknach trzeszczały jakby nadbudówka miała zostać zdmuchnięta z wieży i roztrzaskać się na zmrożonym dachu terminala kilka pięter niżej to jednak oddział MP jakoś sobie z tym radził.

- Mamy kontakt. To jacyś ludzie. Chyba pracownicy lotniska. Co mamy z nimi zrobić? - przez konsolety doszedł nieco zakłócony ale wciąż zrozumiały głos żandarma z zewnątrz.

- Przyprowadźcie ich tutaj. - zdecydował po chwili zastanowienia kpt. Yefimov.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-05-2018, 21:03   #307
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hOlGNeVZrRU[/MEDIA]
Mrówcza praca w kodach i cyfrach szła opornie, powoli, ale jakimś cudem do przodu. Na pierwszy ogień poszły dane Johana, Guardian przyjął nowe zmiany, a drugi informatyk się nie zorientował. Jeszcze. Kwestią czasu pozostawało kiedy MP wreszcie zorientują się że w ich ogródku żeruje kret i podgryza im grządkę od spodu. Brown 0 walczyła z holo, powstrzymując chęć aby zwymiotować pod nogi. Nie była odważna, ani tym bardziej opanowana. Dla niej konieczność siedzenia pod czujnym, niechętnym okiem kapitana żandarmów przypominało torturę.
Rozmowa z Maxem na chwilę wywołała w niej radość, ale gdy się skończyła, informatyczka miała duży problem żeby się zacząć płakać. Łzy same cisnęły się jej do oczu, dolna warga drżała. Za każdym razem jak zamknęła powieki, widziała twarz Johana. Żył… nie został sam w okropnej, lodowatej i trującej burzy. Kapitanowi też nic nie było. Mieli wsparcie… co innego Zoe i Chelsey. Z tego co pisał szary lekarz, zostały przy klubie, rozdzielili się, a Mai brakło odwagi żeby samej odpalić HUD i zrewidować posiadane informacje. Z ulgą za to przyjęła że dźwięk śmierci Parcha nie oznaczał nikogo z jej bliskich, choć i tak zrobiło się jej żal obcego skazańca. Nikt nie powinien umierać na tym koszmarnym globie, to było cholernie nie fair.
Ogarnięcie się zajęło dłuższy moment, podczas którego Vinogradova siedziała apatycznie pod płaszczem, walcząc z mokrymi powiekami. Ożywił ją dopiero głos MP, mówiący o ocalonych.
- Oni mogą… nas wkopać - wyszeptała do pani sierżant, uciekając wzrokiem do kaprala. - Kto to może być? Wysyłaliśmy kogoś… tak daleko między budynki?

- Nie mam pojęcia. Ale nasi raczej zdążyli się zawinąć do schronu pod terminalem. Tylko BRR wyjechała z lotniska.
- blondwłosa sierżant zmarszczyła brwi i mówiła szeptem ale też wydawała się skonsternowana odkryciem ludzi przez żandarmów na drugim krańcu lotniska.

- Może naprawdę ktoś tu ukrywał się wcześniej? Jesteśmy na lotnisku dość krótko. Ale rano, zanim przełamano Zachodnią Barykadę to jeszcze wszędzie tu byli ludzie. - kapral Otten dołączył się do tych rozważań też chyba będąc tak samo zdziwiony odkryciem żywych ludzi na lotnisku jak i cała reszta obsady wieży kontroli lotów na tym lotnisku z MP włącznie.

- Albo to ludzie pana Aki. - Brown 0 dodała swoje spostrzeżenie - Chyba nie ma ich w schronie. W BRR i Eagle 1 tym bardziej. Miałam z nim porozmawiać… ale zabrakło czasu. Zdążyłam tylko złapać pana Morvinovicza.
- Posłuchajcie - przełknęła ślinę - Zostały kamery. Mamy jedno holo, podmieniam chłopakom kartoteki a to trochę zajmie. Nie dam razy przemienić kamer… jest jednak… alternatywa. Wyłączyć zasilanie wieży. To zapasowe. Odciąć generatory. Tylko wtedy przestanie nam tu dostarczać tlen. Chyba że skokowo. Włączać, wyłączać. Symulować awarię linii. - popatrzyła na Ottena jakby w jego oczach szukała odpowiedzi.

- No ich chyba rzeczywiście nie pokazuje. Aż dziwne. Jakby się urwali z choinki. - sierżant zmrużyła brwi i mówiła tak wolno, że pewnie właśnie sprawdzała swojego HUD. - Ale alarm się darł wystarczająco by kto chciał to mógł udać się do schronu. Ale jak ich nie pokazuje to właściwie nie wiadomo gdzie oni są. - sierżant zastanawiała się na głos nad propozycją Brown 0.

- Bliżej by mieli do tego schronu pod nami. Albo ten ich transporter też porządnie wygląda. Jak nie jest uszkodzony to powinien być hermetyczny i mieć systemy ABC. - kapral łączności dopowiedział swoje też jednak nie wiedział chyba co o tym myśleć. Z czujników było wiadomo tyle, że sam transporter wciąż stoi przed terminalem i nic więcej.

- A z tym zasilaniem awaryjnym to nie bardzo. - kapral wrócił do drugiej sprawy którą poruszyła Vinogradova i chyba czuł się w tym temacie bardziej pewnie. - Zasilanie awaryjne, jest czy nie ma, to nie ma większego znaczenia póki działa główne. Dopiero jak główne nie działa to się przełącza na awaryjne i wtedy jak nie działa to jest problem. - wyjaśnił swoje wahanie co do tego mechanizmu o jakim mówiła Maya. Sierżant Johnson też wydawała się nad czymś intensywnie myśleć.

- Można by włączyć jakiś alarm. Przeciwpożarowy albo podobny. To mogłoby ich trochę rozproszyć. Powinno się dać odpalić przez konsolę. - kapral wskazał na holo trzymane w dłoniach przez Rosjankę. Rzeczywiście powinno się dać choć nie wiadomą było jak zareagują na to MP-i.

Brown 0 przejrzała dostępne opcje na holo, przeszukując oprogramowanie bezpieczeństwa, ale szybko spasowała.
- Poczekamy, musimy poczekać. Najpierw kartoteki. To priorytet - wyszeptała, oddychając płytko - Na razie podmieniłam Johana. Jego dane w bazie i na responderze. Została czwórka. Postarajcie się mnie… zakryć. - przesunęła się, żeby móc wygodniej usiąść i okryć kurtką, a pod nią zaczęła tworzyć nową osobowość. Tym razem dla Karla.

Dwójka podoficerów po chwili zastanowienia pokiwała głowami na znak zgody i wróciła do swojej parawanowej zasłony. Maya znów utonęła w kolejnych kombinacjach programów, poleceń i kodów by sprokurować kolejną legendę dla kolejnego zbiega. Znowu szło klnąc ten niewygodny panel który spowalniał pracę i orientację co jest co. Ale prace dzięki umiejętnościom skazanej informatyczki szły całkiem sprawnie do przodu. A jedna sierżant też odwróciła się nieco bokiem do reszty sterówki i wyglądało jakby chciała wygodniej wyciągnąć nogi.
- Posuń się trochę. - powiedziała cicho choć ciut głośniej niż wcześniej nieco rzeczywiście przesuwając się w kierunku sofy zajmowanej przez Rosjankę w Obroży. Trochę przeciągnęła na swoją stronę ten koc jaki wcześniej kapitan MP zgodził się by mogła wziąć więc wyglądało na to, że też chce nieco wypocząć w bardziej komfortowych warunkach niż siedząc sztywno na pufie.

Ruch ten na chwilę przykuł uwagę żandarmów ale widocznie nie dopatrzyli się w tym nic zdrożnego. Pod kocem jednak Vinogradova widziała co robią dłonie blondynki. Odpięły z jednej z przywieszek jeden z granatów, i zaczęły go rozbrajać. Palce pracowały pod kocem więc po omacku dlatego prace przebiegały wolno ale jednak całkiem pewnie. Kawałek, po kawałku kolejne fragmenty niewielkiego pojemniczka lądowały na podołku saper.

Niedługo potem usłyszeli kroki na schodach. Zaraz potem jeden z żandarmów otworzył drzwi do HQ i do środka wjechał raczej mały niż średni robot z ckm i na gąsienicach. Jeden z tych które mogły robić właściwie za zdalne gniazdo ruchomej broni ciężkiej. Zaraz za nim do środka weszło kilkoro kaszlących i przemarzniętych ludzi. Kombinezony robocze, marynarka, cywilne ubrania, nawet jakiś chyba ochroniarz. Poza nim reszta to wypisz, wymaluj, zbitka wymrożonego i przestraszonego cywilnego nieszczęścia. Żandarmi szybko posadzili ich po przeciwnej stronie niż siedziała trójka pierwotnej obsługi wieży i zajęli się pierwszą pomocą. Koce, kubki z wodą, któryś zaczął przygotowywać kawę i herbatę przy kąciku do tego przeznaczonym co wszystko trochę zaabsorbowało sporą część żywych żandarmów. Tylko Delgado nadal pracował na konsolecie a kapitan Yefimov choć w pierwszej chwili też pomagał udzielać cywilom pomocy gdy już byt wydawał się zabezpieczony przyglądał im się uważnie pozwalając pracować podwładnym. Potem zaczął krążyć z rękami założonymi z tyłu i coś cicho z kimś rozmawiał przez komunikator.

Garnitury, komplety biurowe i przerażenie na twarzach - pierwszy widok grupki cywili łapał za gardło. Maya wolała nie myśleć co czuli zamknięci tak długi czas gdzieś pod ziemią bez większej nadziei na ocalenie, ale te przyszło. Może nie tak jak powinno wedle procedur, jednak położenie obsługi lotniska zmieniło się na plus. Gorzej rzecz się miała z dawna obsadą HQ. Nowe oczy, nowi obserwatorzy równali się większej szansie na wpadkę. Do tego sierżant majstrująca przy granacie… Vinogradova nawet nie wiedziała co ona dokładnie zamierza. Plus był taki, że kapitan zajął się czymś innym, a ona mogła dalej pracować co też robiła, starając nie rzucać się w oczy.

Mundurowi zajęli się odnalezionymi prawie przypadkowo cywilami. Wyglądało na to, że kapitan żandarmerii chyba się z kimś konsultował i to pewnie z kimś z zewnątrz. W końcu albo się z tym kimś dogadał, naradził czy uzgodnił co innego bo przestał chodzić i choć przez jeden krytyczny moment spojrzał prosto na trójkę pierwotnej obsady HQ i na moment nawet zajrzał wprost w oczy Rosjanki to jednak wzrok przesunął mu się dalej i odwrócił się do nich plecami. Wiedział coś? Domyślał się? Knuł coś? Z pleców i tej wyprostowanej, sępiej sylwetki ciężko było coś wyczytać.

Zaraz potem te małe, ruchome gniazdo ckm na gąsienicach wyjechało z powrotem na zewnątrz i chwilę jeszcze słychać było jak telepie się po schodach. Oficer dowodzący operacją ujęcia poszukiwanych osób zaś usiadł przy cywilach na jednej z puf, podawał im gorące napoje i najwidoczniej rozmawiał z nimi. Przy okazji jednak był tyłem niż Brown 0 i dwójka jej wspólników w przestępstwie knujących pod kocem. Już miała kolejną kartotekę.

Porucznik jednostki antyterrorystycznej “Raptor”, Karl Hollyard, profesjonalny kierowca i strzelec wyborowy zmienił się według niej w porucznika Armii Federacyjnej, Scott’a Lunę. Plus reszta odpowiednio spreparowanej legendy z wysługą lat, prawem jazdy, historią awansów i przebiegiem służby. Takie podrabianie danych było dość powszechną rutyną w osobach o wykształceniu Mayi choć niezbyt czystym sumieniu i intencjach. Więc i gotowych półproduktów i podprogramów nawet podstawowe oprogramowanie jakie miała w swoim naręcznym komputerku miała tego sporo. Dalej to kwestia wyczucia, finezji, doświadczenia, fantazji no i znajomości realiów przygotowywanego życiorysu by błędy logiczne nie waliły po oczach. Ale na oko czarnowłosej informatyczki nowy Karl wyszedł jej całkiem przyzwoicie a nawet nieźle.

Pod kocem widziała jak palce blondynki rozbroiły granat na tyle, że zdołały dostać się do jego zawartości. Sierżant wyjęła po omacku z bocznej kieszeni spodni jakąś kartkę i przygotowując coś w rodzaju pogiętej, improwizowanej miski wysypała do jej wnętrza sypki materiał wybuchowy.

Tym razem jeszcze szczęście się nie odwróciło od Rosjanki, druga legenda poleciała w świat, a wraz z nią spadło prawdopodobieństwo wykrycia kolejnego poszukiwanego przez węszących zawzięcie MP. Moment w którym część opuściła HQ zabrał Parchowi oddech na ćwierć minuty.
Spóźniła się, popełniła błąd? Kapitan już wiedział? Delgado wykrył przeciek? A może znaleźli w kamerach to czego szukali, a czego stara obsada Gniazda nie chciała im dać?
Vinogradova wiedziała, że powinna coś jeszcze zepsuć, nim kamery zostaną przejrzane… ale nie było gwarancji że wtedy, albo jeżeli uruchomią alarmy, zdąży sprokurować brakujące akta.
Tańczyła więc dalej po cienkim lodzie, sunąc między elektronicznymi liniami. Ciężka rzecz, gdy widok zasnuwała mgła, a oczy piekły. Obok niej druga kobieta też się nie poddawała, pracowały pilnie obie, ryzykując wykrycie w każdej chwili.
- Karl gotowy, teraz Elenio - wyszeptała do niej, zabierając się za trzeci zestaw danych.

Kapitan Yefimov dalej rozmawiał z ocalałymi cywilami i ci chętnie coś odpowiadali a on uważnie słuchał i mówił. Albo nawet pytał. Pocieszające było, że nadal go to zajmowało chociaż niepokoić mogło to, że nie słychać było o czym rozmawiają. Ale wymowne były głosy i emocje cywilów. Strach, ból, gniew, ulga, nadzieja, rozczarowanie. Niektórzy po prostu się rozpłakali inni otuleni w koce, ręczniki i co tylko się dało patrzyli osowiałym wzrokiem przed siebie. W pewnym momencie jednak dało się poznać o czym rozmawiają. Oficer w powietrzu wyświetlił holo a te przytomniej zachowujące się twarze spojrzały na nie. Dzięki temu, że holo było półprzezroczyste dało się choć trochę rozeznać co tam jest. Portrety. Pięć. Twarze wpatrywały się w nie chwilę po czym pokręciły przecząco głową. Pojawiło się na nich zmieszanie i zaskoczenie.

- Nic się panu nie pomyliło? Przecież to nasi policjanci a ta Sara jest naszym architektem. - któryś z mężczyzn zaoponował ostrożnie nieco podnosząc zdziwiony głos przez co był słyszalny nawet w drugim rogu nie tak znowu wielkiej sali kontroli lotów.

- Tak, ma pan absolutną rację. Ale proszę to jest nakaz zatrzymania. - kapitan pokiwał głową i zareagował pewny siebie i spokojny wyświetlając obok kolejny holo który pewnie nawet i był oficjalnym nakazem aresztowania osób których portrety wyświetlał. Mężczyzna zmieszał się do końca nie wiedząc widocznie co z tym fantem począć. - Pytam jeszcze raz, czy widzieli państwo tych ludzi w ciągu ostatniej godziny? Przypominam, że ukrywanie takiej informacji przed wylegitymowanym funkcjonariuszem, w warunkach stanu wojennego to poważne przestępstwo. - kapitan wskazał dłonią jeszcze raz na wyświetlane portrety ale twarze pokręciły głową odmownie.

- Już panu mówiłem, zamknęliśmy się na cztery spusty a nasza radiostacja nie działała. Nie mieliśmy pojęcia co się dzieje na górze ani kontaktu z nikim póki te wasze roboty nie przyszły. - ten sam facet znowu się odezwał z mieszaniną pretensji i jednocześnie jakby się tłumaczył i przepraszał, że nie może pomóc.

- Dobrze, to mi wystarczy. Dziękuję bardzo państwu za pomoc. - oficer wstał i skłonił się lekko po czym od razu podszedł śmiałym krokiem do stanowiska zajmowanego przez Delgado. Nachylił się nad nim i coś mu mówił albo tłumaczył. Ten słuchał i czasem wolno kiwał głową.

- Świetna robota Mayu. A ja mam śmierdziela. Trzeba go tylko podrzucić. - srg. Johnson wsadziła z powrotem pusty już granat z powrotem do przywieszki. Papier zwinęła i obwiązała skądś wciągniętą gumką. W dłoniach naszykowała zapalniczkę i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. - Spróbuję ich zagadać za chwilę. - szepnęła cicho dając chwilę czasu by Maya dalej wyglądała jakby robiła cokolwiek poza grzebaniem na klawiaturze pod kocem. Rosjanka miała już wstępny projekt dla Patinio. Miał zostać st. srg. FA Amaro Perezem. Ale potrzebowała jeszcze trochę czasu by dokończyć robotę.

- Daj mi 3 minuty proszę - Vinogradova odszeptała, nie odrywając oczu od holo. Jeszcze chwila, tylko chwila i trzeci z pięciu zestawów będzie gotowy. - Myślisz że o czym rozmawiają? Kapitan i Delgado. - przełknęła ślinę. Jeżeli ukrywanie informacji było ciężkim przestępstwem jak nazwać to, co właśnie wyczyniała? Dywersja? Pocieszał fakt, że przynajmniej już dostała obrożę.

- Nie wiem. - blondwłosa saper też wydawała się tak samo spięta jak czarnowłosa informatyczka. Też zerknęła na podejrzanie zaangażowanych w rozmowę dwóch najważniejszych MP-i w tym pomieszczeniu. Wyglądało na to, że coś ustalają i jeszcze kapitan coś się pytał czy radził Delgado a ten próbował znaleźć odpowiedź albo inne wyjście. Widać było, że się zastanawia. Obydwaj czasem wpatrywali się w ekrany konsolet przed jakimi siedział informatyk żandarmów i coś tam pokazywali.

- Słuchajcie jak się spieprzy mówcie, że wam kazałam i działaliście na mój rozkaz. - nagle sierżant popatrzyła szybko i na kaprala i na skazańca. Kapral wydawał się nie wiedzieć jak powinien zareagować i popatrzył z kolei na Vinogradovą. Po chwili kłopotliwego milczenia saper dalej tłumaczyła swoje. - To nie działa tak od razu. Jak dobrze pójdzie to zrobi się dym który wykryje czujnik dymu. No i chwilę zajmie, zanim się zapali. Podrzucę to tamtym. - wskazała na grupkę cywili siedzącą na kanapie wokół których nadal uwijali się szeregowi żandarmi.
- To powinno dać nam trochę czasu. Może nawet łykną, że to jakiś pożar albo coś z zewnątrz. - najstarsza stopniem z ich trójki a nawet z całej obsady lotniska jeśli nie liczyć dwóch oficerów którzy właściwie byli w tej chwili zbiegami przedstawiła swój sklecony na chybcika plan.

- N...nie pani sierżant - Brown 0 nie wiedziała gdzie ma uciec wzrokiem. Zwalać winę na jedną osobę? Tak nie wolno! - Je… jeżeli się sypnie proszę… - przełknęła ślinę i zatrzęsła się, zbierając do kupy żeby popatrzeć drugiej kobiecie w oczy - Proszę powiedzieć że to mój pomysł i ja was przekonałam. Prz… ja już mam Obrożę. Nie… nie jestem tu za dob-dobre sprawowanie - spróbowała się uśmiechnąć mimo drżących ust. Bała się, jak wtedy gdy ostatni raz pracowała na wolności, ale inaczej się nie dało - Proszę… oni was aresztują, albo gorzej… już i tak ryzykujecie pomagając… tak będzie lepiej. To my jesteśmy ci źli, nic… nic nie szkodzi. - opuściła wzrok na panel. Parę minut… tyle potrzebowała żeby skończyć kartę Elenio. Gorzej, że zostawały jeszcze dwie? Zdąży? Na sama myśl że nie, traciła oddech.

- Oj, słodziak z ciebie. - niespodziewanie blondynka uśmiechnęła się całkiem sympatycznie i przesunęła kciukiem po policzku Vinogradovej. - Ale obawiam się, że nikt nie uwierzy, że zawodowy podoficer armii jaki miał dowodzić obroną placówki po zdjęciu dwóch oficerów starszych stopniem, słuchał skazańca w Obroży. Przecież to tak jakby Parch dowodził jednostką wojskową. - sierżant westchnęła i opuściła dłoń z powrotem do siebie. Kapral łączności choć się skwasił to jednak lekko, pokiwał głową przyznając jej niemo rację.

Palce informatyczki pracowały jak szalone wbijając kolejne komendy,wysyłając kolejne kody i współtworząc kolejne warstwy przygotowywanej legendy dla kaprala Armii z rozwaloną nogą który pewnie był ileś pięter pod nimi. Nie mieli stamtąd żadnych wiadomości odkąd zabrała ich paramedyczka do schronu.

Suchy kapitan MP który miał wygląd drapieżnego ptaka kiwał teraz głową gdy z kolei Delgado coś mówił. Pokazywał coś przy tym na konsolecie. Oficer zmarszczył brwi i coś się dopytał na co młodszy wiekiem i stopniem żandarm mu odpowiedział. Brwi oficera zmarszczyły się jeszcze bardziej i chwilę nad czymś myślał. Potem coś zaczął mówić ale do komunikatora zaś Delgado najwidoczniej czekał na wynik.
- O. A to ciekawe. - kapitan Yefimov przekrzywił nieco głowę i niespodziewane ponad głową Delgado spojrzał wprost na trójkę pierwotnej obsady wieży. Może był przypadek a może nie. To jednak sprowokowało blondynkę do reakcji.

- Panie kapitanie czy możemy jakoś pomóc? - zapytała a Maya pod kocem widziała jak srg. Johnson kurczowo wręcz zaciska papierową torebkę aż ta zaszeleściła cicho. Sama już nie była pewna czy głos sierżant brzmiał względnie naturalnie czy jednak coś ją zdradzało? Kapitan to dostrzeże? Sierżant wskazała brodą w kierunku grupki cywili na drugiej sofie , po drugiej stronie pomieszczenia. Dokładnie w tym momencie informatyczka mogła wcisnąć symboliczne “Enter” gdy skończyła właśnie majstrować elektroniczne alterego dla Elenio.

Jeden krok bliżej do końca pracy, już połowa roboty. Tylko kapitan gapił się tak, jakby już wiedział. Co dostrzegł na monitorze? Czyżby zapisy z kamer? Na przykład Rosjankę i marine podczas pożegnania, albo idących za rękę do jednego z opuszczonych biur? Trochę lotniska złazili wspólnie, wcześniej informatyczka nie zwracała na to uwagi… aż do teraz. Ruch na kanapie zmusił ją do przerwania na minutę-dwie, aż sepia uwaga dowódcy wróci do Delgado i ekranów.
“Jeszcze trochę… tylko troszeczkę" - powtarzała w myślach, zaczynając tworzyć trzecią legendę. Tym razem dla Sary. Crystal Williams, bibliotekarka… wydawało się w porządku.

- Pomóc? - kapitan powtórzył pytanie jakby się zdziwił, że padło. Spojrzał na Delgado ale ten nie okazał się zbyt pomocny tym razem więc oficer ominął jego krzesło i przy ścianie zaczął powoli zbliżać się do trójki na sofie. Sierżant gwałtownie ale dyskretnie próbowała na chybcika wepchnąć papierowo zawiniątko do kieszeni. - Pani sierżant chciałaby pomóc. - oficer MP pokiwał głową mijając drzwi wejściowe i tym powolnym ale nieustępliwym tempem zbliżając się do trójki. Było w tym coś złowieszczego, że mimo, że niby nic nie robił. tylko obracał w pytanie w ustach, spokojnie szedł to dwójka spiskowców była wyraźnie spocona i zdenerwowana. Sierżant wreszcie wepchnęła “śmierdziela” do kieszeni i poderwała się na baczność.

Kapral błyskawicznie powtórzył gest i stanął obok niej, też wyprężony jak pomóc. Celowo czy nie trochę zasłaniali informatyczkę ale kapitan był już tak blisko, że i tak mógł zauważyć holo kaprala w rękach Rosjanki gdyby dalej pracowała.

- Ależ oczywiście. Będzie to bardzo mile widziane. - kapitan niespodziewanie powiedział uprzejmym tonem i uśmiechnął się pogodnie wskazując brodą na cywili po drugiej stronie sali. Dwójka podoficerów jakby przez chwilę nie uwierzyła albo wahała się co zrobić. Ale w końcu sierżant dała przykład.

- Dziękuję panie kapitanie. - skinęła głową i ruszyła w stronę drugiej kanapy nie odwracając się za siebie. Kapral Otten pozwolił sobie odwrócić się i krótko spojrzeć urwanym spojrzeniem na skazańca nim podążył za sierżant. Co prawda właściwie poszło zgodnie z planem sierżant ale jakoś dało się wyczuć, że zostawiają Mayę samą na pastwę tego suchego oficera MP. Oboje podeszli do cywili a kapitan popatrzył chwilę za nimi, złapał ich urwane spojrzenia jakie kierowali ku niemu i kobiecie pozostawionej na sofie i w końcu odwrócił się frontem do niej.

- A ty Brown 0? Komu chciałabyś pomóc? - zapytał patrząc na nią z tym niby uprzejmym uśmiechem ale nawet Delgado obserwował tą scenkę z wyraźnym napięciem.

Tu już… domyślili się co jest grane. Cała krew odpłynęła informatyczce z twarzy, zrobiła się blada jak trup gdy wstawała powoli, czując jak schowane do kieszeni holo pali żywym ogniem. Wzorem poprzedniej dwójki stanęła na baczność, zaciskając trzęsące się dłonie żeby nie rzucały się aż tak w oczy.
- J… ja, sir? - wydobyła z siebie parę głosek, tracąc przy tym oddech. Popatrzyła na cywili, potem na dwóch współwinnych dywersji, a na koniec zahaczyła o Delgado, nim odważyła się spojrzeć na Yemirova.
- N..nie jestem dobra… w… kontaktach i-interpersonalnych. Pr-praco… pracowałam… jako analityk… w-wojskowy. Z-znam się… mogę pomóc w kwestiach… technicznych. Chciała… chciałabym ż-żeby… żeby już nikt - opuściła wzrok gapiąc się na własne buty - Żeby… nikt nie… nie zginał p-przez.. przez te potwory i żeby… żeby państwo mogli wrócić… wrócić do domów. Cali… wszyscy.

- Och, to bardzo miłe z twojej strony.
- kapitan nie tracił spokoju ani pogody ducha, zdobył się nawet by poklepać po przyjacielsku informatyczkę po ramieniu. Dość oszczędnym gestem. Pokiwał głową i odkręcił się jakby miał zamiar odejść. Rzeczywiście zrobił krok i kolejny wracając w stronę stanowiska Delgado. - Powiedz Delgado, jeśli dobrze zrozumiałem to te namiary dzięki którym znaleźliśmy tych państwa to właściwie były jakieś zakłócenia? - kapitan zwolnił i pytał swojego informatyka a ten potwierdził. - Rozumiem. A te zakłócenia pokazywała lotniskowa aparatura tak? - kapitan zapytał a informatyk znowu potwierdził zastanawiając się chyba do czego zmierza szef.

- No tak, tak. No zdarza się. Burza mówisz, to może być przez burze tak? - zapytał jakby właśnie wcześniej o czymś takim rozmawiali. Informatyk pokiwał głową twierdząco i chyba chciał coś powiedzieć ale oficer go ubiegł. - A tak i uszkodzenia po wcześniejszych walkach. Tak, to prawda, mówiłeś tak. - oficer zgodził się lekko machając ręką na znak zgody na ten detal. Na to Delgado znowu zgodnie pokiwał głową. Stał już trochę bokiem tak, że do końca nie było wiadomo czy mówi bardziej do Delgado czy bardziej do Vinogradovej.
- I ta niefortunna awaria w śluzie schronu. To też dość zwyczajna sprawa w takich okolicznościach? - oficer tokował dalej a Delgado zmrużył oczy jakby próbował przejrzeć zamiary szefa ale w końcu z wolna pokiwał głową.

- No cóż, no zdarza się. Jest wojna, teraz ta straszna burza. Bywa. - oficer wzruszył ramionami i zaczął chodzić znowu po pomieszczeniu z rękami założonymi za siebie. Delgado spojrzał nierozumiejącym wzrokiem to na niego, to na Mayę, to na innych żandarmów ale ci jakoś szybko zajęli się czymkolwiek innym unikając jego spojrzenia. A kapitan zrobił tak jeszcze kilka kroków rozmyślając nad czymś.

- Ale mówisz, że sprawdziłeś rejestry jak prosiłem i wcześniej aparatura pomiarowa nie notowała takich błędów i zakłóceń? - oficer zatrzymał się nagle i zapytał podwładnego. Ten odpowiedział cicho “no nie” i otarł rękawem pot z czoła szybkim ruchem. - A przy wcześniejszych wejściach, ile ich tam naliczyłeś? Dziesiątki? Setki? Śluza działała poprawnie? - Delgado pokiwał powoli głową. - Ale sprawdziłeś dokładnie? - zapytał oficer lekko unosząc jedną brew. Delgado zbladł jak ściana i chyba chciał coś szybko powiedzieć czy wyjaśnić ale dowódca uciszył go jednym gestem ręki. - Ależ oczywiście, że sprawdziłeś dokładnie, wybacz, stare nawyki. A jak teraz? Czy śluza i aparatura działają poprawnie? Są jakieś awarie albo zakłócenia? - kapitan z wolna wznowił swój marsz z rękami założonymi do tyłu. I z wolna znowu zaczął kierować się ku Brown 0.

- Na razie nic nie mam panie kapitanie ale sprawdzam. Wprowadziłem odpowiednie algorytmy które… - Delgado pochylił się nad konsoletą i szybko zaczął na niej coś klikać i przesuwać ale szef znowu uciszył go gestem ręki.

- Ty jesteś technikiem Delgado ty to zrób po swojemu tą technikę. - kapitan zbył tłumaczenia ruchem ręki wciąż zbliżając się do Brown 0. Podwładny pokiwał głową i zamilkł. - Ciekawa rzecz. Skanery dronów na bliski zasięg wykryły ludzi ale nie tych których szukamy. Nawet obsada nie mogła wiedzieć o ich istnieniu bo czujniki ich nie pokazywały. Więc na mapie wyglądało to jak odludny, kawałek lotniska. - kapitan o sępim spojrzeniu stał już ze cztery kroki przed czarnowłosą informatyczką i uśmiechał się. Ale jakoś niekoniecznie sympatycznym uśmiechem. - I nikt ich nie widział od godziny. - z wolna pokiwał głową i nagle odwrócił się do Delgado. - I wiesz co Delgado? Wierzę im. - pokiwał znowu głowa a informatyk MP-i niepewnie popatrzył na niego i też pokiwał głową tylko wolniej. I na wszelki wypadek wrócił do swojej konsolety.

- A powiedz Delgado. Myślisz, że gdyby ktoś miał odpowiednie umiejętności, kody dostępu i chęci to mógłby dokonać takiej manipulacji systemami by wyszły takie awarie i pomyłki? - zapytał informatyka ale patrzył już tylko na skazańca z brązowych barwach.

- Noo to by było możliwe ale to by musiał mieć albo niezłą konsolę przenośną albo właściwie taka jak tu no i właściwie to… ooo… - Delgado zaczął mówić trochę zamyślonym tonem wciąż pracując na swojej konsoli gdy chyba nagle dotarło do niego do czego dąży kapitan. Przerwał i spojrzał w zaskoczeniu na szefa i na Vinogradovą od jakiej już stał gdzieś tylko o krok. Kapitan uśmiechnął się do niego a potem wrócił spojrzeniem i z tym uśmiechem z powrotem do Mayi.

- Nie zapominaj Delgado, że to tylko same poszlaki. Takie teoretyzowanie. Żaden sąd tego by nie uznał. - powiedział dając krok i kolejnego z jednej strony skazańca na drugą. Tam odwrócił się i spojrzał na nią ponownie. - No ale nie jesteśmy przed sądem. To jak Brown 0? Zapytam jeszcze raz. Komu byś chciała pomóc? Albo może komu już pomogłaś? - kapitan stał z założonymi z tyłu rękami i uprzejmie czekał na odpowiedź. Zanim jednak Brown 0 zdążyła cokolwiek wydusić z siebie zabrzmiał ostrzegawczy brzęczyk alarmu przeciwpożarowego. Ludzie na moment znieruchomieli a potem popatrzyli na siebie. Kapitan uniósł głowę do góry zerkając na wyjącą syrenę.
- Ciekawe. - powiedział ale pewnie tylko stojąca najbliżej Vinogradova to usłyszała. - Zachować spokój! Nie możemy opuścić tego pomieszczenia! Znajdźcie źródło ognia i ugaście je! Reszta niech siedzi na miejscu! - kapitan zwrócił się do dwóch żandarmów i ci zaczęli przeszukiwać pomieszczenie. Zaniepokojeni cywile zaś siedzieli jak na szpilkach.

Komu pomagała? To było oczywiste… dla tych którzy znaleźli się na lotnisku przed żandarmerią - nikogo z cywilnej grupy zbitej w kącie. Brown 0 wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze, ledwo dając radę stać na nogach. Więc nadeszła chwila, której tak się bała i wyczekiwała jednocześnie. Serce łomotało jej jak wściekłe, a w głowie zagościł ogromny żal.
Nie zdążyła, nie dała rady. Zawiodła chłopaków, dwie ostatnie kobiety z grupy Black. Sarę.
- T..to nie ja - wyjąkała podnosząc wzrok na alarm. - Sir. T...to naprawdę nie ja. - opuściła głowę nie marząc o niczym bardziej, niż znaleźć się jak najdalej od terroru w mundurze, stojącym tuż przed nią.
- N… nie pomogłam nik-nikomu. Ale… ale chcę. - przełknęła ślinę - P… pomóc. Bardzo.

- Lubisz pomagać ludziom widzę.
- kapitan zdawał się nie tracić dobrego humoru. Zrobił znowu dwa kroki przed Vinogradovą tak, że wrócił z powrotem na swoje miejsce w jakim stał przed chwilą. Tam zatrzymał się i chwilę wpatrywał się w wykładzinę. A potem nagle odwrócił się z powrotem w kierunku Brown 0. - No to może pomożesz mnie? - zapytał i dał krok w stronę skazańca tak, że stanął bardzo blisko niej. - Nie potrzebuję dużo. - powiedział ciszej i tonem jakby prosił o jakąś drobnostkę czy inną przysługę. - Szukam piątki ludzi. - powiedział stając obok Mayi i podobnie jak niedawno przed cywilami na przeciwległej kanapie wyświetlił te pięć półprzezroczystych portretów tak świetnie poznanych przez Rosjankę w ciągu ostatnich kilku godzi ludzi. - Ale najważniejsi są ci trzej. - portrety Sary i kpt. Hassela nieco przyblakły a pozostałe trzy powiększyły się trochę po drobnym ruchu palców oficera przy swojej bransolecie. - Właściwie wystarczyłby nawet jeden. - teraz oficer MP ściszył głos tak bardzo, że zszedł prawie do szeptu.

- Panie kapitanie! Dym! - zameldował któryś z żandarmów którzy mieli zlokalizować źródło ognia. Z przeciwnej strony rzeczywiście ten dym było już widać gołym okiem. Ktoś, pewnie Delgado, wyłączył brzęczyk alarmu ale światła alarmowe nadal błyskały. Oficer oderwał się zirytowanym wzrokiem do podwładnego i fuknął na niego.

- No to gaśnice w dłoń i do roboty! Mam wam mówić każdy ruch?! - zirytował się dowódca i dwóch żandarmów rzeczywiście podbiegł szybko do skrytki przeciwpożarowej.

- Więc jak Mayu? Pomożesz mi? Wystarczy mi jeden człowiek z tych trzech. Zabieramy go, odlatujemy i zapominamy o tych wszystkich kłopotach i niedogodnościach jakie sobie robimy nawzajem. Jeśli mi nie pomożesz to nie będę mógł spakować się i odlecieć stąd no i będę musiał węszyć dalej. A sama widzisz co mi się czasem zdarza wywęszyć. - kapitan wrócił do tematu i czekał na odpowiedź czarnowłosej kobiety.

Znajdowali się daleko poza jurysdykcją sądów, w strefie wojny, a przed Vinogradovą stał pełnoprawny kapitan żandarmerii i zadawał pytania, żądając odpowiedzi. Wiedział że podkopywała pracę Delgado… albo świetnie blefował, Mimo to informatyczka nawet nie rozważała drugiej opcji. Skoro wysłano go na poszukiwania musiał być bystry i inteligentny, a ona była tylko introwertycznym informatykiem który nie radzi sobie z ludźmi.
- P… panie kapitanie… - wychrypiała, patrząc na portrety Svena i Sary. Jedno z nich, nawet nie z kanałów, a przede wszystkim nie Johan. Mogli żyć, zostaliby w miarę bezpieczni na lotnisku, doczekali się pomocy. Nikt nie zrobiłby im krzywdy, przestał polować jak na zwierzęta. Wystarczyło… zdradzić, najpewniej kapitana, bo jeżeli wskazałaby Sarę nigdy nie mogłaby spojrzeć Karlowi w oczy. Albo Johanowi… tak nie można było. Poświęcać jednego kosztem innego życia, kiedy strach o każde z nich osobna doprowadzał do szaleństwa.
- J.. jeśli pan s..sobie życzy, s-spróbuję. Ich… znaleźć - dokończyła martwo, patrząc w punkt przed sobą.

- Spróbujesz ich znaleźć. - kapitan powtórzył wyrażenie użyte przez Brown 0 jakby je smakował w ustach. Kiwał głową powoli i popatrzył gdzieś w podłogę. Uwagę jednak przykuło zamieszanie na drugim końcu sali. Jeden z żandarmów odsunął sofę wcześniej każąc zejść z niej cywilom a potem zaatakował strumieniem gaśnicy. Oficer zawrócił się znowu ku Vinogradovej gdy niespodziewanie jeden z tych dwóch z gaśnicami zawołali go.

- Panie kapitanie. Chyba powinien pan to zobaczyć. - zawołał niepewnie jeden z szeregowych żandarmów. Coś w głosie żołnierza było, że nawet kapitan spojrzał na niego uważnie.

- Przepraszam cię na chwilę, zaraz wrócimy do tej rozmowy. Spocznij sobie jeśli chcesz. Pomyśl. - powiedział oficer wskazując na puste obecnie sofę i pufy na jakich wcześniej siedziała trójka spiskowców. Kapitan podszedł do żołnierzy a ci coś pokazali. Chyba na podłodze za sofą. Dowódca chyba się zdziwił albo był zaciekawiony. Uklęknął i chwilę tak chyba w czymś grzebał. Po chwili wstał z czymś w dłoni i strząchał z tego resztki piany z gaśnic. Coś sprawdził jakby konsystencję palcami, mieszając to coś między nimi a w końcu powąchał. Brwi uniosły mu się do góry a on sam wyszedł znowu zza kanapy.

- Ciekawe. Zasuńcie to. A państwo proszę siadać. Myślę, że więcej zagrożeń pożarem przez jakiś czas nie będzie. - powiedział oficer po kolei wskazując na podwładnych. Ci szybko, wręcz rzucili się by spełnić jego polecenie i zasunąć sofę na miejsce a cywile siedli posłusznie na niej zaraz potem. Kapitan przechadzał się po sali trzymając kupkę tego czegoś w wyciągniętej dłoni a drugą swoim zwyczajem chowając przed siebie.
- Zabawne. Jestem prawie pewny, że to wygląda jak zmajstrować z wojskowych materiałów petarda dymna. - powiedział nieco unosząc kupkę w górę i poświęcając jej całkowitą uwagę. Maya złapała jak kapral Otten nerwowo zerknął na sierżant a ta chyba przygryzła wargi. Ale oboje milczeli.
- Mógłbym pewnie kazać wszystkim opróżnić kieszenie z granatów. I zapewne jeden mógłby okazać się pusty. - kapitan zatrzymał się i dalej wpatrywał się w kupkę chyba popiołów na swojej dłoni mówiąc niefrasobliwym tonem niedzielnych ploteczek. Sierżant o blond włosach wyglądała jakby zaczęła jej się broda trząść.

- Tylko to co wtedy bym musiał zrobić u której znalazłbym taki pusty granat. Jako oficer żandarmerii polowej. Na służbie. W warunkach wojny. No to już byłoby mniej zabawne. Zasmuciło by mnie to bardzo no ale nie miałby innego wyjścia. - kapitan Yefimov rozłożył smutno ramiona dalej wpatrzony w kupkę popiołów na swojej dłoni. - Podobnie oczywiście musiałbym postąpić ze współwinnymi którzy nie uczestniczyli aktywnie ale też nie powiadomili odpowiednich władz planowanym zamachu terrorystycznym. A przecież wszyscy wiemy jakie są kary za terroryzm w strefie wojny prawda? - kapitan uśmiechnął się i odwrócił najpierw do Delgado który gorliwie pokiwał głową a potem na Ottena i Johnson. Kapral wyglądał jakby lada chwila miał dostać jakiejś zapaści. Bladł i czerwieniał na zmianę. Po tej dwójce od samego patrzenia było widać, że nie mają czystego sumienia. Para żandarmów patrzyła wyczekująco to na dowódcę to na tą dwójkę.

- No ale… - kapitan uśmiechnął się łagodnie i nagle zrzucił kupkę popiołów na posadzkę i zaczął otrzepywać dłonie jakby to było coś wyjątkowo obrzydliwego. - Po co nam takie brzydkie rzeczy? - zapytał rozglądając się po żandarmach, cywilach, żołnierzach i skazańcach. - Wszystko to się może skończyć w jednej chwili. Potrzebuję tylko jednego człowieka. - oficer znowu powtórzył numer z trzema fotografiami po czym usiadł sobie na rogu jednej z konsol i udawał, że coś robi. Ale wiadomo było, że czeka na to co się stanie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 07-05-2018 o 21:05.
Czarna jest offline  
Stary 07-05-2018, 21:04   #308
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dwójka podoficerów wyglądała jakby mieli zzielenieć do końca. Zerkali na siebie nawzajem to co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia przez salę w kierunku trzeciego spiskowca.
Brown 0 złapała jedno z nich i powoli pokręciła głową. Popatrzyła każdemu z nich w twarz, rzucając bezdźwięczne “przepraszam”. Ryzykowali za dużo i za dużo mogli stracić, a ona nie potrafiła siedzieć cicho, z boku i tylko na to patrzeć. Raz już zmarnowała sobie życie, co szkodziło zrobić to ponownie? W głowie usłyszała skrzek Zoe, przed oczami stanęła jej wiadomość otrzymana jeszcze w kanałach.
“Jesteś trupem. Pogódź się z tym, tak łatwiej.”
Wstała nagłym zrywem z kanapy, prostując się na baczność nim przerażenie nie odebrało jej do końca władzy nad ciałem.
- Sir, nie… wiemy gdzie… są. Mieli opuścić lotnisko. - wydukała, prawie odgryzając sobie język - J… tyle wiemy… i nic… nic poza tym. Zos...zostaliśmy tu, n-nie mamy łączności. K...kosmoport jest n-niedaleko. J… jak się ma auto. B...burza miesza sygnały. T...to mój granat - oddychała panicznie, równie panicznie mrugając żeby nie popłakać się przy tylu świadkach - M...mój pomysł. I… m-moja wina. T… tylko moja. Ponoszę… pełną. Odpowiedzialność z-za ten alarm. Zn-znam też proced… procedury karne. - skończyła mówić, oddychać też.

- Lubisz pomagać ludziom. - zaśmiał się cicho i sucho kapitan zerkając z zaciekawieniem na wyprężonego skazańca.

- To nieprawda! To był mój granat a reszta wykonywała tylko moje rozkazy! - krzyknęła zaraz srg. Johnson też wyprężona, mokra od stresu tak samo jak informatyczka po drugiej stronie sali.

- O proszę. Nie ma żadnego oskarżenia, winy a nagle mamy dwa przyznania się do winy. - roześmiał się oficer zerkając to na blondynkę to na czarnowłosą kobietę. W końcu wyraźnie zawiesił wzrok na kapralu. Ten wydawał się wręcz roztapiać od potu ale nie był chyba w stanie wydusić z siebie ani słowa.

- Ale to temat poboczny. Wiem, że oni gdzieś tu są. I wiem, że ich znajdę. Prędzej lub później. No chyba, że znajdą ich szybciej xenos. Bo z tym też trzeba się liczyć. - kapitan rozłożył ramiona i przestał się uśmiechać. Wyglądał jakby smutna alternatywa jakiej wolał uniknąć jednak stawała się nieubłaganym faktem. - Czy macie mi coś na ten temat jeszcze do powiedzenia? - zapytał patrząc po kolei na każdego z trzech pocących się spiskowców. Tym razem najszybsza okazała się sierżant.

- Jest tak jak mówiła Brown 0. Sprzęt szwankuje, straciliśmy łączność. Nie wiemy gdzie są. - odpowiedziała z trudem prąc do przodu zdanie po zdanie. Oficer MP pokiwał głową i otrzepał dłonie z resztek spalonego popiołu.

- No trudno. Wolałem to rozegrać inaczej. Ale skoro tak chcecie to rozegrać. - powiedział i spokojnie wyjął z kieszeni chusteczki którymi wycierał swoje smukłe dłonie. Otworzył usta by coś powiedzieć i zszedł z krawędzi konsolety gdy widocznie otrzymał jakiś meldunek. Westchnął i spojrzał na informatyka. - Delgado przejmij go. - powiedział zbywajac temat. Sam dalej wycierając sobie dłonie wznowił marsz kierując się ku wyprężonej na baczność blondynce. Znowu chciał coś powiedzieć ale tym razem ubiegł go Delgado.

- Panie kapitanie, powinien pan to zobaczyć. - zdziwienie i może nawet niepokój informatyka był i widoczny i słyszalny. Kapitan który już zdawał się być jak odpalony pocisk skierowany ku srg. Johnson zatrzymał się i po momencie wahania ruszył jednak w stronę konsolety zajmowanej przez informatyka.

- Co to ma być? - zapytał po chwili obserwacji tego co było widać na ekranie. Brwi mu się uniosły gdy widocznie nie był pewny co widzi.

- No nie jestem pewny. Ale to gdzieś w okolicy ich schronu. - powiedział też niepewnie informatyk. Potem chwilę ściszyli głosy i wymieniali uwagi głównie obserwując ekran. Po chwili kapitan podniósł głowę i popatrzył z zastanowieniem na Brown 0. - Lubisz pomagać tak? No to chodź. Zapraszam. Pomóż nam. - i rzeczywiście wskazał miejsce jakie wcześniej zajmowała właśnie Brown 0.

Informatyczka pokiwała głową. Odpowiedzieć słowami nie dała rady. Na sztywnych nogach, zataczając się na boki, podeszła do krzesła. Wstrzymywała oddech przechodząc obok kapitana. Czego chciał? Jaki schron? Ludziom wewnątrz bunkra groziło niebezpieczeństwo? Znaleźli Karla i Elenio? Kamera uchwyciła Sarę?
- J...jak mogę pomóc? - zdobyła się aby wydobyć z krtani proste zdanie.

- Dobrze chyba radzisz sobie z szumem i zakłóceniami. - uśmiechnął się kąśliwie oficer MP. - Spróbuj więc coś z tego wyciągnąć. W końcu przecież tam mogą być ci co wyjechali z lotniska i nie mamy na nich namiaru. - dodał ironicznym tonem MP-i wskazując na ekran. Tam zaś było chyba jakieś nagranie z kamery. Całkiem możliwe, że z jakiegoś drona. Ale widocznie była uszkodzona bo obraz trzeszczał i śnieżył zupełnie jakby kamera odbijała się co chwila po jakiś kamieniach, schodach czy czymś podobnym.

- Spróbuj wzmocnić sygnał albo inaczej ustalić skąd nadaje. dopowiedział swoje Delgado.

Rosjanka przytaknęła krótko, kładąc rozdygotane dłonie na konsolecie. Widziała właśnie kogoś z poszukiwanych? Z MP obok i za plecami działania poza wyznaczonym spektrum musiały zostać zawieszone, a zostały jeszcze dwie kartoteki. Sary i Svena. Gdyby nie kocioł, wystarczyłoby 10 minut... teraz jednak nie wiedziała czy da radę i kiedy. O ile w ogóle.
Zostawało jedno: spróbować zadowolić żandarmów i czekać na okazję, modląc się aby dziwny sygnał nie okazał się zgubą dla nikogo, kogo Maya uważała za bliskiego.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 10-05-2018, 11:27   #309
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9mz0Nn3kGZg[/MEDIA]

Niewdzięczność ludzka nie znała żadnych granic, tak samo jak zła wola i niechęć do postawienia się po drugiej stronie co mądrzy ludzie nazywali empatią. Ten cały Mahler był tego idealnym przykładem. Sanders słuchaj jego gorzkich żali, krzywiąc się niemiłosiernie. Dzięki temu że w ładowni po zamknięciu drzwi dało się swobodnie oddychać, zdjął maskę pokazując wielce niezadowoloną minę. Tak to już było z mundurowymi, Anatolij miał całkowitą rację.
- Patrzcie go, jaki kaszaniarz… - westchnął depresyjnie do Greyów z 800, pokazując żywą urazę wyrysowaną na twarzy. Chodził między nimi, podawał stimpaki, maski tlenowe aż cała siódemka zaczęła przypominać ludzi gotowych do dalszej akcji.

Wreszcie w eterze zapanowała cisza, zmaltretowane uszy Grey 35 mogły odpocząć. Znaczy mogłyby, gdyby urażona duma nie dźgała złamanego serca zmuszając gębę do wylania własnego słowotoku.
- Daruj sobie jezusowanie, bo zgubiłeś aureolkę opalając byndola na tym pikniku o którym wspomniałeś. Ja ci nie kazałem odpierdalać i uciekać żandarmom. Znajdź sobie innego wafla do wylewania frustracji, specjalizacji psychoterapeuty nie robiłem. Szkoda mi było czasu - prychnął skonsternowany do żywego, przysiadając obok całkiem niezłej blondyny. Włączył HUD i chwilę pogapił się na mapę, ogarniając kto, gdzie i jak się znajduje.

Parchową tęczę nieźle porozrzucało, jedna duża grupa ciągle znajdowała się przy zdemolowanym sklepie, druga trochę mniejsza pikała tam gdzie klub zwykłego biznesmena. Jeden punkcik za to świecił na lotnisku i podpisano go Brown 0. Po katalogu Sanders znalazł właściwą twarz i aż się ucieszył. Całkiem niezła czarnulka, a jakie miała ślepia! Jak kot ze Shreka.
“Siemasz lalka, potrzebuję przysługi” - napisał krótką wiadomość co nie przeszkadzało mu dalej marudzić.
- Obaj wiemy, że ja w tym twoim planie ratowania świata jestem na ostatnim miejscu i nie po mnie ruszyłeś dupę, a przypomnisz sobie że trzeba mnie zdjąć z półki i odkurzyć jak będzie trzeba waszych połatać…

Gdzieś w tym momencie komunikator zawibrował przychodzącą wiadomością.
“Hej, tutaj Maya. Miło cię czytać. Jestem trochę zajęta ale zrobię co mogę. Coś się stało? Jak mogę Ci pomóc?”

-... a przypadkiem to nie jest wasza fucha za którą zgarniacie żołd? Czołganie w błocie i robienie za bohaterów na holo? - Grey35 splunął na podłogę, śledząc tekst na wyświetlaczu i nagle dostał obuchem w łeb. Brown 0, informatyk.
“Jestem Max. Dzięki że nas sprowadziłaś na ziemię w jednym kawałku. Black 8 mówiła że dzięki tobie Guardian nas nie rozwalił. Wychodzi że wszyscy z Grey powinni ci postawić po flaszce. Dzięki mała, jeszcze nie wiem jak, ale jakoś się odwdzięczę. Masz na to moje słowo.”

Druga wiadomość przyszła szybciej niż pierwsza, była też dłuższa i chyba pisano ją w pośpiechu.
“Przecież tak trzeba było zrobić, nie masz za co dziękować. Nie mogliście tam zginąć, przepraszam że nie ochroniłam wszystkich kapsuł. Mieliśmy tu jeszcze akcję ratunkową, a bardzo brakuje ludzi. Nie tylko ja pomagałam, ale jeszcze pani kapral i tutejsza architekt. Nie jesteś mi nic winny Max, postaraj się na siebie uważać, okey? Jesteś w bezpiecznym miejscu, co z pozostałymi? Co z Zoe? Z Black 8? A Chelsey? Black 2? Razem do was poleciały. Kapitan Hassel? Pan Morvinovicz? Jak masz okazję to pozdrów ich proszę ode mnie i życz powodzenia. Nie wiem ile potrwa ta krioburza, na razie MP siedzą w HQ i schronie. Ale jak się skończy zaczną szukać. Johana i pana kapitana też. Mam prośbę, ale Ty pierwszy : )”

Zdziwienie wykrzywiło twarz Sandersa w niezbyt mądrej minie. Czytał z niedowierzaniem co mu popisano, kręcąc głową powoli na boki.
- No sorry kurwa że wam dywanu nie rozwinąłem, niewdzięczna gnida ze mnie. Do tego parchata, gorzej trafić nie można. - w międzyczasie nadawał po łączu, a ledwo skończył czytać, zabrał się za odpisywanie.
Co tylko chcesz Mayu - mówisz i masz. Nie rób sobie wyrzutów. Wylądowało tu od cholery ludzi. Black 2 i 8 miały się dobrze jak je widziałem ostatnio. Rozdzieliło nas przy klubie, ale żyją. Piknęło tylko że G29 się przekręcił. Nie wiem jak, odłączyłem się od nich i wylądowałem z G800, Hasselem, Anatolijem i Gulą. Pozdrowię, ale co za Johan? Dasz nazwisko to sie rozejrzę. Jest tu BRR i jeden wkurwiąjacy kapral. Mówi że go szukają MP, a na lotnisku zostawił swoją niuńkę i nie ma jak sprawdzić czy jej nie odjebali. Popytasz ocb? Może jak dostanie jakieś info przestanie być taki upierdliwy bo jęczy że sam zadzwonić nie może. No mówię ci, żyć nie daje. Czepia się i frustracje wylewa. Chuj strzela od samego słuchania. Dobrze że się na niego gapić nie muszę.”

“Ten kapral. Jest cały?”
- Brown 0 odpisała prawie natychmiast.

- I co z tego że spotkałeś Blacki? - lekarz sapnął przez nos przechodząc płynnie do kolejnego żalu zarówno w mowie jak i w piśmie.
“Cały i wkurwiający. Wozi się jak pierdolony rezus, prawie jak ten Hassel. Co odjebali że MP ich ściga?” - wydziergał smsa, wolną ręką łapiąc za manierkę przez co zapanowała cisza, ale krótka.
- Też je spotkałem, jedna mnie nawet wymacała. Nasza znajomość była przelotna, ale liczę na powtórkę. I do mnie dzwoniły, stalkują przez HUD. Przynajmniej jedna. Jakoś znalazła czas - nie podarował przytyku i złośliwego uśmiechu po którym nastąpiło zniesmaczenie - Pobajerowałbym je gdybym do kurwy nędzy nie miał zajętego łącza przez praktyki terapii grupowej i inną dupeczkę co do mnie wypisuje. Niezły słodziak. Ciekawe jak wygląda poniżej Obroży. Umawiasz się z taką mocną 9/10, a na spotkanie przychodzi pasztet z kaszalota z potrójnym podbródkiem i zajmuje trzy krzesła w restauracji. Te profilowe foty bywają zdradliwe. - zadumał się.

“Nie zrobili nic złego, to dobrzy ludzie.” - tym razem minęła chwila zanim przyszedł komunikat z lotniska - “Honorowi i odważni. Johan, Elenio i Karl wpadli w zasadzkę, porwały ich te potwory i zamknęły w kokonach. Zainfekowały pasożytem. Jednym z tych z którymi walczymy. Rosły im w piersiach, ale udało się je wyciąć. Byłam tam, widziałam operację na własne oczy. Są zdrowi, nie stanowią zagrożenia… tylko Centrala tego nie rozumie. Chcą ich dorwać i zrobić… chyba krzywdę. Kłamią że są zarażeni wirusem. To nieprawda! Kapitan miał ich aresztować. To jego przyjaciele, nie mógł tego zrobić. Dlatego ma czerwony nakaz. On i narzeczona Karla.”

- Kochany blondasek? Kurwa typie, lecisz na mnie czy co? - Grey 35 czytał i mamrotał, ale z coraz mniejszym przekonaniem o obrazie własnej i żalu do okolicy. - Raz w dupę to nie pedał, a o północy się zeruje. Niestety ja tego nie uznaję, czaisz? Weź mi lepiej nie stawaj za plecami bo się poczuje niepewnie i ścisku pośladów dostanę. Moja dupa jest ciasna jak po praniu i tak ma pozostać.

Nie zdążył odpisać, gdy holo zawibrowało, przesyłając ciąg dalszy wiadomości. Przychodziły szybko, niewielkimi paczkami, wprawiając jego Obrożę w miarowe drgania prawie bez przerwy.

“Nie powinnam prosić o coś takiego, wiem że nasza sytuacja jest niebezpieczna. Wszędzie xenos i jeszcze krioburza, ale nie ma nikogo innego do kogo mogłabym się zwrócić.”

“Masz na głowie własne problemy i też chcesz żyć, rozumiem.”

“Też dobry z Ciebie człowiek, Max. Inaczej byś do mnie nie napisał. Nie pytał się i nie próbował pomóc.”

“Dziękuję że się odezwałeś. Nie mogłam sama sprawdzić, bałam się że utknął sam gdzieś na zewnątrz.”

“Myślałam że zwariuję.”

“Powiedz mu, żeby się nie martwił, nic mi nie jest. Siedzę w HQ razem z kapralem Ottenem i sierżant Johnson. MP przejęli dowodzenie, nas trzymają w kącie, jednak bez związanych rąk. Gramy na czas.”


- I dla ciebie pan blondas...
- Sanders dodał machinalnie, bardziej zajęty czytaniem. Ledwo nadążał, sam przestał odpowiadać dajac drugiej stronie dokończyć, a im więcej się dowiadywał, tym bardziej zaciskał zęby.

“Dbajcie o siebie, trzymajcie razem. Tak jest łatwiej, gdy masz za plecami kogoś komu możesz zaufać. Im możesz. Johanowi, kapitanowi, Zoe, Chelsey. Nie zostawią cię, będą chronić. Workteam. Tylko dlatego ciągle żyjemy.”

“Udało mi się wejść do kartotek Guardiana i podmienić dane personalne podpięte pod sygnał Identyfikatora. System czyta teraz Johana jako Huntera Braya, starszego szeregowego Floty. Działa na elektronikę, nie na obraz. Twarz została ta sama. Unikajcie MP.”

“Zostały jeszcze 4 respondery. Zacznę od lotniska, bo MP przeszukują teren. Przeproś kapitana, będzie jako ostatni. Nie dlatego że go nie lubię, bo to nieprawda. To taki kochany i dzielny człowiek… tylko jest teraz poza zasięgiem MP i muszę też przekonwertować sygnał Klucza. Nie wiem kiedy MP dojdą że im brużdżę. Mają swojego informatyka, w końcu to nastąpi. Do tego czasu spróbuję skończyć ile dam radę. Jeżeli będę mogła do Ciebie pisać na poszczególnych etapach… żebyście wiedzieli na czym stoicie, bardzo ułatwi. Przepraszam że Cię w to mieszam.”

“Tym bardziej mi głupio, zawracając Ci głowę kolejnymi prośbami. Błagam cię Max, przypilnuj go. Johana. Ja nie mam jak, uziemili nas. Zresztą tutaj mogę zrobić cokolwiek. Jeżeli coś mi się stanie. Jeżeli mnie zabiją, albo zorientują się co jest grane i wezmą na zakładnika, nie pozwól mu zrobić niczego głupiego. Niech tu nie wraca, nie po mnie. Nie jestem warta tego żeby ryzykował. Ani on, ani kapitan. Ani ktokolwiek. Nie zasłużył na to co się dzieje, żaden z chłopaków. Ani Sara.”

“Zanim Eagle wystartował rozmawiałam z panem Morvinoviczem. Obiecał że w jego taksówce znajdzie się miejsce dla żołnierzy i Sary. Nie chciał Raptorów, ale można go przekonać. Jakoś. Nie jest taki zły jak mówią chłopaki, to porządny przedsiębiorca i ma złote serce. Nie pokazuje tego, bo musi być twardy jak nie chce wypaść z biznesu. Uściskaj go ode mnie i niech też na siebie uważa. I dziękuję Max. Przepraszam że ci tak truję. Masz obok Johana. Możesz mu coś przekazać? Ja nie mogę do niego zadzwonić.”


Niewiele razy w życiu Sanders czuł zmieszanie, nie lubił tego wrażenia i unikał jak ognia. Dziwnych układów, kontaktów. Te jednak znajdowały go same, wbrew pobożnej chęci prześlizgnięcia się bokiem przez największe awantury.

- Ja pierdolę… stary - mruknął chropowato do kaprala, który go wkurwiał i przetarł twarz dłonią. Dał sobie trzy sekundy na przetrawienie informacji. Nie był dobry w te klocki i wstyd przyznać - laska której nigdy nie widział złapała go za serce i nie chciała puścić. Nie wiedział co ma odpisać kobiecie po drugiej stronie łącza, zamkniętej pod nadzorem MP i ryzykującej to co jej z parchatego dobra zostało, a skazańcom prócz życia nie zostało wiele. Słowa które pisała, sposób w jaki to robiła nie pasował do stereotypowego obrazu kryminalisty z wyrokiem liczonym w dekadach. Przez to czuł się jeszcze bardziej nieswojo.
“Jasne, zaraz powiem im co i jak, zgarnę tego twojego na bok wiec jak masz coś dla niego to śmiało. Coś trzeba nie krępuj się. Przyprowadzę ci twojego chłopa w jednym kawałku. Ale musi mieć do kogo wracać. To znaczy że ty też masz głupio nie ryzykować. Zrób co się da, ale się kurwa nie poświęcaj, rozumiesz? Jak mi to obiecasz mamy układ. Lecisz z prywatą, skończę łatać G800 i go złapię.”

Odetchnął, ale niewiele pomogło. Ciągle coś go gniotło w piersi.
- Dlaczego kurwa od razu nie mówiłeś, że twoja niuńka to ta sama, która nas ocaliła przy lądowaniu? - spytał ze złością, kopiąc nogą pustego stimpaka. Strzykawka przeleciała przez ładownię i rozbiła się na ścianie po drugiej stronie.
- Ja pierdolę - powtórzył, splunął i rozejrzał się po otaczających go Greyach z ósmej paczki - Mają tu system obronny, Guardiana. Chciał nas rozjebać przy zrzucie z orbity. Zestrzelić nasze kapsuły. Żyjemy bo laska z lotniska zmieniła w ostatniej chwili procedury i sprowadziła nas na ziemię. Bez tego wyparowalibyśmy jeszcze w powietrzu. - odwrócił głowę tam gdzie za ścianą grzebał się w mechanicznych bebechach Mahler - Nic jej nie jest, siedzi na wieży z Ottenem i Johnson czy jakoś tak, ale mają tam też MP. Nie aresztowali ich, ale pilnują. Jest bezpieczna, wieża ma SPŻ i zabezpieczenia antyburzowe. Dzielna dziewczyna. Macie pozdrowienia. Ty, kapitan i Anatolij. Martwi się o was. Za co ją, cholera, przymknęli? Spóźniła się z rozliczeniem podatkowym?

Przerwał, bo nadeszła nowa wiadomość. Zerknął na ekran i westchnął rozdzierająco. Żeby tak jego narzeczona swego czasu okazała tyle zaangażowania nigdy nie dostałby Obroży.
Przeczytał, chociaż niby nie powinien. Szybko pożałował, przepijając wodą gorzki posmak na czubku języka.

“Johan… kochanie. Chciałam żebyś wiedział… to że się poznaliśmy było najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała przez całe życie. Cieszę się, że nic ci nie jest. Dbaj tam o siebie, dobrze? O resztę też i mną się nie przejmuj. Wieża ma wewnętrzne systemy zabezpieczeń przeciwko krioburzy, nic mi tu nie będzie. Martw się teraz o siebie i przepraszam że Cię zdegradowałam. Niższe stopnie mniej rzucają się w oczy. Na razie jedźcie do HH, pod ziemię. Tam sygnał będzie słabszy, postaram się dokończyć. Będę na Ciebie czekać. Żyj proszę i do zobaczenia wkrótce.”

- MP przeszukują lotnisko, gra na czas. Grzebie w systemie i kartotekach. Kazała… nie, nie kazała. Prosiła… - pokręcił niedowierzająco blond głową, wstając z ławeczki - Ej Mahler, ty nie możesz do niej zadzwonić, ona nie może zadzwonić do ciebie. Na szczęście Obroże mają wbudowany system komunikacji tekstowej. Wysłała ci coś, wiadomość. Sam sobie ją przeczytaj - mruknął zmęczonym głosem, zakładając maskę i patrząc na innych Parchów - Dawajcie, podzielimy się na pół. Jest nas ósemka, obstawimy furę na dwie tury. Jedna będzie pilnować, druga łapać oddech. Szybciej pójdzie, trzeba się stąd zbierać. Dojdę do was, tylko doniosę smsa. To… - skrzywił się - Ważne. Dla niej, tej laski z lotniska. Mayi. Brown 0. Coś jesteśmy jej winni.

Siódemka skazańców w szarych barwach z 8-kami na początku kodu wyglądała już znacznie lepiej i przytomniej niż jeszcze kilka minut temu gdy praktycznie wszyscy leżeli pokotem. Zupełnie jak ten scenariusz z mieszanych grup 200 i 300 ze schronu pod przypadkowym sklepem ledwo ileś tam minut temu. Teraz jednak byli już zdecydowanie na chodzie i wyglądali jak uzbrojona banda kryminalistów wyglądać powinna.

- Ktoś nas chciał zestrzelić? - zdziwił się jakiś brodacz zerkając niepewnie na swoich towarzyszy ale ci odpowiedzieli mu podobnymi spojrzeniami. - I jakaś laska mu nie dała? - powtórzył kolejne pytanie patrząc na szykującego się do wyjścia Grey 35.

- A ty co? Sam zostałeś? W ogóle to dzięki za połatanie. - powiedziała Grey 86 trzymając już w dłoniach automatyczną strzelbę dużo pewniej niż wcześniej gdy leżała obok niej.

Grey 35 jednak zaraz wyszedł na świat zewnętrzny. Który zdecydowanie był mniej przyjemny niż wnętrze ładowni “Eagle 1”. Ledwo wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi ładowni wicher od razu jakby uparł się by go obalić. Temperatura też biła i dawała się we znaki. Swoje robiła też mglista zawiesina jaką szarpał wiatr ciskając w szkła maski i wciskając się w każdą szczelinę. W porównania do świata zewnętrznego ta uwalana krwią, posoką i stopniałym syfem ładownia, przyjemnie oświetlona mętnymi światłami wydawała się całkiem przyjaznym i przyjemnym miejscem. No i nie było tam xenos.

W tej zawierusze podszedł do dwóch sylwetek które majstrowały przy silniku. Grey 35 był laikiem jeśli chodzi o silniki i inne mechanizmy ale w tym zawiewanym zmrożonym syfem wnętrzu silnika te wszystkie przestrzeliny od broni ciężkiej, podłużne ślady pazurów i braki w owiewce z którymi nie wiadomo czy dorobił obcy, ckm czy roztrzaskały się gdzieś po drodze no to nie wyglądało to zachęcająco. Dwójka mundurowych jednak dalej uparcie przy tym grzebała współpracując z dwójką pilotów w kabinie która wygląd miała bardzo dopasowany zrujnowaną stylistyką do tego silnika. Jedna z sylwetek odwróciła się od silnika i podeszła o krok na spotkanie z Parchem. Z bliska widać było głównie oczy przez podobną gazmaskę jaką miał i skazaniec. Jedynie plakietka na pancerzu pozwalała zidentyfikować z kim się rozmawia. MAHLER. Ten sam z którym Grey 35 gadał przed chwilą w ładowni i który przywitał ich po przybyciu BRR na miejsce. Reszta sylwetek widoczna wokół maszyny była rozstawiona żałośnie rzadkim kordonem.

Marine podszedł i chyba czekał dość niecierpliwie co powie, pokaże albo zrobi Grey 35. Ten przekazał informacje od Vinogradovej jako holo wyświetlane przez jedną z opcji Obroży. Tą właśnie do wyświetlania potrzebnych czy pomocnych informacji np. map, zdjęć czy tekstów. Marine czytał te kilka wersów szybko przebijając się przez tekst. A potem chyba jeszcze raz. I jeszcze. Zrobił gdzieś krok w bok drapiąc się po czole a raczej górze gazmaski pod hełmem i przez chwilę wydawało się, że stracił wątek. Patrzył gdzieś w bok, na szalejącą zamieć albo gdzieś w okolice swoich butów.

- Nie wiem za co siedzi. I nie obchodzi mnie to. Ale jakoś ją z tego wyciągnę. - powiedział w końcu kręcąc głową i dla odmiany patrząc gdzieś w górę, gdzie normalnie było zielonkawe niebo z przygniatającym ciężarem Yellow i małym krążkiem tutejszej gwiazdy Relict ale teraz była taka sama zamarznięta breja szarpana wiatrem jak w każdym innym kierunku w jakim wzrok nie miał wcześniej żadnych, innych przeszkód.
- Dzięki. - powiedział nagle marine odwracając się znowu twarzą do Sandersa. - Myślałem, że jesteś zwykłym, rozkapryszonym chujem. Ale widzę, że niekoniecznie. - dodał wyciągając rękę w stronę skazańca.

- Zwykłym. Rozkapryszonym. Chujem - Grey 35 powtórzył z żywą pretensją - Ja? - dopytał jakby nie wierzył w to usłyszał i aż pokręcił głową na ten jawny przejaw obrazy jego skromnej osoby.
- Wypraszam sobie, nie jestem zwykły - zrobił chwilę przerwy i dowalił z uśmiechem oraz o wiele pogodniejszym głosem - Jestem nadzwyczajny, pamiętaj - uścisnął podaną dłoń, potrząsając nią - Max. Tytuł doktora mi zabrali. Czasowo - wzruszył ramionami. Też popatrzył gdzieś w bok, gryząc się z myślami aż wreszcie sapnął.
- Teraz jesteś Hunter Bray. Tak system czyta twój identyfikator. Maya grzebie w Guardianie, zmieniła ci kartotekę, dlatego pisała o degradacji. Starszy sierżant, ale gęba ta sama. Mamy unikać ludzi. No i kamer. Lepiej nie zdejmuj maski i zorganizuj sobie nową plakietkę na mundur. Teraz siedzi i pracuje nad pozostałą czwórką ściganych. Hassel idzie na koniec, bo jesteśmy najdalej od łap MP. Wiem za co was ścigają - wrócił twarzą do marine, a potem opuścił głowę i spojrzenie na jego pierś - Gnida w… jak to możliwe? Trzeba ci czegoś przeciwbólowego, ogarniasz? Jeżeli zrobi ci się gorzej mów od razu, jasne? Coś wymyślę, obiecałem jej… ech - westchnął, potrząsając karkiem. Zbystrzał też w jednej sekundzie - Ona ma jakąś rodzinę… tam na zewnątrz? - spytał, zezując symbolicznie do góry - Ja mam. Rodziców. Pomagają z więziennym syfem i czekają aż wrócę. Chcesz ją wyciągnąć może będę mógł pomóc, ale nie tu i nie teraz. - znowu popatrzył na żołnierza.
- Ciągle jestem bogatym chujem - wyjaśnił niechętnie - Ojciec ma długie ręce i konto bez dna. Zamiast kary śmierci załatwił mi raptem dwucyfrowy wyrok, a uwierz że krzesło elektryczne było blisko mojej dupy. Prawie na nim siedziałem. Jednak nie siedzę. Będzie okazja to do nich zadzwonię, albo zostawię info. Mama ma pełny dostęp do moich oszczędności, a nieźle zarabiałem i z racji rodzinnych koneksji dostałem… a chuj tam, wiesz jak jest. Maya ma wyjść, trzeba akcję zaaranżować. Po pierwsze dobry prawnik, to podstawa. Dwa to odpowiedni PR. Ławę przysięgłych można przekupić… pokazać odpowiedni punkt widzenia. Ja też zostałem ofiarą zbiegu okoliczności i działałem w afekcie… kurwa. To zostaje między nami, bo jeszcze ktoś pomyśli że miękka pała ze mnie - skończył kwaśno, grzebiąc w HUD.

- On ma takiego jednego papuga. Morvinovicz. Jak Karl opowiadał z jakich ten go przekrętów wywinął to człowieku… - Mahler niechętnie spojrzał w kierunku rozbitej kabiny pilotów na zwykłego biznesmena który akurat był od ich strony ale widocznie był zajęty teraz czymś na konsoli pilota bo tam coś się wpatrywał i robił. - Ale to nie na kieszeń kaprala takie typki. - pokręcił smutno głową i westchnął chwilę przypatrując się nadal gościowi w białym i pewnie drogim garniturze. Tak drogim, że nawet w tym całym syfie jaki się tu walał i był uwalany, pod wojskowym pancerzem to nadal wyglądał na drogi.
Kapral a raczej teraz wedle nowych danych st.szeregowy Hunter Bray wolno odkleił plakietkę ze swoim nazwiskiem. Wpatrywał się w nią jak w kartkę z życzeniami albo jakimś listem.
- Serio? Zrobiłbyś to? Pomógłbyś jej? Z tym prawnikiem i w ogóle? - zapytał przesuwając palcami w rękawicy po nieco wypukłych literach układających się w jego nazwisko.
- Dlaczego? - zapytał podnosząc twarz w gazmasce na drugą twarz w gazmasce.

- Grey 800, przygotować się do obsadzenia perymetru za minutę. - w słuchawkach odezwała się jakaś kobieta rozkazującym tonem.

- Dobry prawnik musi być drogi, płacisz za jakość - Sanders wyjaśnił, też gapiąc się na plakietkę. Typ przed nim pewnie całe życie pracował na stopień kaprala… marny, bo marny, ale swój. Kwestia braku kredytów… blondyn znał ją z opowieści. Tak, był rozpieszczony, rozkapryszony - mógł sobie na to pozwolić. Nie każdy jednak miał tak łatwo, że wygrywał w chwili urodzenia los na loterii.
- Zanim wpadło na nas wielkie bydle i się rozdzieliliśmy, Black 8 powiedziała, że wasz Guardian chciał nas rozwalić na orbicie gdy spadaliśmy w kapsułach. Całą szarą falę… w tym mnie. Tak na starcie, bez kurwa możliwości wykaraskania, ani żadnej reakcji. Twoja niunia jest informatykiem, włamała się do systemu i… nie wiem. Wyłączyła wieżyczki, albo zmieniła procedury. Grunt że zadziałało. Uratowała nam dupy. Każdemy Greyowi który stanął tu na Yellow. Dała szansę… się wyratować. Od gnid, wyroku. To więcej niż dali nam z Centrali. Wiesz co zrobiła jak jej podziękowałem? - dodał zamyślonym tonem i skrzywił się pod maską. - Przeprosiła, że nie dała rady monitorować nas wcześniej i ktoś oberwał, a nie mogła bo chroniła jeszcze jakąś waszą akcję ratunkową. Poza tym.. trochę pogadaliśmy - zamknął się, kręcąc głową na boki.
- Bardziej martwi się o was, niż o siebie, a o ciebie już w ogóle - chciał dodać coś jeszcze, ale odezwał się nowy głos. Brwi blondyna uniosły się do góry.
- To ktoś stąd? - pokazał ruchem głowy okolice pionolotu.

- No tak, to do niej podobne. Kochana dziewczyna. - kapral a wedle obecnych papierów st.szeregowiec pokiwał głową i choć przez gazmaskę nie było tego widać słychać było w słuchawce, że się uśmiechnął gdy Grey 35 sprzedał mu powód swojego zainteresowania losem Brown 0. O samym numerze informatyczki mówił tak jakby właśnie się o nim dowiedział.
- A tutaj, tak, to kapral Mason. Zawiaduje teraz kordonem. Zmieniacie jej ludzi. - Mahler wrócił tematem do otaczającej ich szarej, zmrożonej i bardzo ujemnej rzeczywistości wskazując na widoczne tu i tam sylwetki z bronią w łapach. - Dobra dzięki za wszystko ale mi już też łapy zaraz odpadną a ten szajs niestety sam się nie naprawi. - głowa w hełmie machnęła w stronę otwartego silnika “Eagle 1” a dłoń klepnęła po przyjacielsku w ramię Parcha.

- Jakie zmieniacie? Ja jestem z 300, nie z 800. - Sanders odruchowo się obruszył, przybierając pozę urażonej godności - Poza tym… łapy ci odmarzają? Co z tego? Stary… na tej wichurze fryz mi siada. Dali nam prochy, wodę, żarcie i broń, ale nie wosk do włosów...to dopiero tragedia. Gdzie teraz znajdę odpowiednią drogerię na tym wypizodwie? - mówił poważnie bardzo niepoważne rzeczy i rozłożył bezradnie ręce - No dobra, wracaj leżeć byndolem do góry, ja pójdę udawać że pracuję. Kto wie czy nie trafi się jakaś omdlała foczka do reanimacji. Ta Mason nieźle brzmi. Lubię służbistki - podzielił się z Mahlerem mądrością życiową i zawinął się przed wyjście z ładowni.

Ledwo zniknął ex-marine z zasięgu głosu, przełączył komunikator na prywatny kanał z Hasselem.
- Musimy pogadać, zaraz tam u ciebie będę. Nie chciałem gadać przy Mahlerze. Możesz spławić Anatolija na chwilę?

- Taa.
- Johan chyba się na koniec uśmiechnął i znowu wsadził łapy w odkrytą maszynerię silnika by razem z drugim, mundurowym mechanikiem próbować przywrócić maszynę do stanu lotnego.

- Grey 800, zmiana. - w słuchawkach całej głosy rozległ się ten sam służbowy ton kpr. Mason. Przez bulaje kadłuba widać było sylwetki wewnątrz maszyny. Po chwili zwłoki boczne drzwi w kadłubie trzasnęły i na mróz zaczęły wyskakiwać sylwetki z różnoraką bronią w łapach.

- Nie. I lepiej nie zapominaj się gdy mówisz do kogoś ze stopniem. - odpowiedź od kapitana przyszła prawie w tym samym momencie. Krótka, rzeczowa, spokojna złośliwy mógłby nawet powiedzieć, że oschła.

- Stopnie, nakazy, nagonki MP. Mogę nawet mówić misiu pysiu, jak cię to rajcuje. Chociaż nie do twarzy ci w czerwonym. Tak zakładam, bo te maski nie są ze szkła - Sanders wylał urażoną dumę, krzywiąc się artystycznie i mijając wychodzących Parchów. Poczekał aż znikną i dorzucił ciszej - Właśnie dopierdalam sobie kolejną dekadę do wyroku, pomagając wam zamiast zgłosić Centrali. Strasznie stresująca rzecz, aż idzie dostać luk w pamięci. Zapomnieć co ci miałem przekazać z lotniska. Od kogoś kto właśnie też ryzykuje żeby wam pomóc. Tyle że jej raczej nie dowalą dodatkowego wyroku, tylko rozwalą z miejsca za… to co robi. Bo już jedną kolię ma. Mną też nie będą się przejmować, walną “trójkę” z marszu. Nie wiem na ile Anatolij jest w temacie. Chcesz gadać przy nim spoko, ja mam wyjebane czy to usłyszy i co dalej zrobi. Tylko trochę się nie lubicie i nie wiadomo kiedy i czy wykorzysta info.

- Czekaj, coś tu trzeba sprawdzić. -
odpowiedź doszła do słuchawki tym razem po dobrych kilku krokach. I jeszcze kilku. - Morvinovicz coś nie trybi w górnych układach. Sprawdź to póki Mahler jest zajęty. Zacznij od tego co ta Black naprawiała. Trzecia skrzynka bezpiecznikowa jeśli nie kupiłeś tej licencji na bazarze powinieneś ogarnąć. - kapitan Policji dalej mówił tym swoim oschłym i pewnym siebie tonem podszytym odrobina ironii czy nawet szydery jaką akurat często zwracał się do “zwykłego biznesmena”. Ten coś prychnął zirytowany ale wstał ze swojego miejsca i wyszedł z kabiny przechodząc do ładowni. Przez okno Grey 35 z kolei dostrzegł machnięcie ręki. Grey 800 w tym czasie rozmawiały z jakąś postacią w wojskowym oporządzeniu i bez trudu dało się odczytać, że tłumaczy im co i jak z tym obsadzaniem kordonu wokół maszyny. Mundurowi jeszcze nie zeszli ze swoich stanowisk ale pewnie miało się to zmienić lada chwila.

- Wozi się jak pierdolony rezus, co? Jak wy z nim wytrzymujecie? - Parch mruknął do garniaka w przelocie, zdejmując maskę i patrząc boleśnie na sufit. Szybko się ogarnął i klepnął zwykłego biznesmena w ramię - Wiesz Anatolij, Maya kazała cię pozdrowić i pilnować żeby cię nic nie rozwaliło... ale uściski sobie darujemy bo to gejowe. Czuj się wyściskany. A w ogóle masz tu gdzieś żel do włosów? Przez ten wiatr jebła mi fryzura. Nie da się bajerować foczek z takim fryzem… od razu wychodzisz na plebs, albo frajera do odstrzału. Więc jak coś znajdziesz daj znać - machnął mu ręką na pożegnanie, idąc do miejsca ostatecznego rozwiązania… czyli do kabiny pilotów. Założył z powrotem maskę. Zamknął za sobą drzwi i dopiero odetchnął.

- Czy każda loszka na tym zjebanym księżycu musi się nad tobą rozpływać i wypłakiwać oczy? Najpierw ta Latina od Blacków co ci słodziła przez szczekaczkę, potem ruda która gdyby nie odległość wygryzłaby krtań byle mieć pewność że cię połatam, postawię na nogi i na nich utrzymam. Teraz Maya pisała że… cytując “kochany i dzielny człowiek” z ciebie. Ja pierdolę - wywalił najpierw co mu leżało na wątrobie - Jesteś tu jakimś superbohaterem czy co? Ech, dobra. Ile potrwa ta burza? Pytam bo póki nie minie musimy cię schować w HH. Do końca zamieci… albo do czasu aż Maya podmieni ci kartotekę. Z Johanem już to zrobiła. Zmieniła mu personalia w systemie. Działa na Guardiana, detektory, czujniki… ale nie na kamery. Mordy będziecie mieli te same. Noś maskę, albo coś wymyśl. Prosiła… żebym cię przeprosił w jej imieniu. Będziesz na końcu, ciężej cię MP dorwać na odległość. Najpierw grzebie przy tych z lotniska, co są bliżej. Ma dać znać jak skończy, o ile jej nie rozwalą. Siedzi w wieży pod nadzorem MP, ale jakoś… daje radę działać. Dopóki jej nie zdemaskują, a mają drugiego informatyka. Wtedy pewnie urwą jej głowę.

- Weź nie wiem co za muł go zrobił kapitanem. I to antyterrorów. Czemu nie w pogranicznikach? Co by szkodziło siedzieć gdzieś na krańcach układu? Pewnie dał w łapę komu trzeba. Bez dwóch zdań.
- Morvinovicz grzebał coś pod sufitem sprawdzając po kolei co trzeba ale, że nie zdjął maski i hełmu dalej wyglądał dość bezosobowo. Za to głos już miał całkiem plastyczny a temat pierwszego pilota “Eagle 1” podjął z chętnie ulaną dawką skargi i żalu.

- Niekoniecznie. Jeśli wysłali po nas kogoś z głową na karku. - odpowiedział policyjny kapitan a raczej w słuchawce Parcha odpowiedział jego głos bo przez wicher panujący w kabinie choć siedział na fotelu drugiego pilota to ledwo słyszał własnymi uszami, że facet obok coś mówi. Bez sprzętu łączności pewnie trzeba było się do siebie drzeć by cokolwiek usłyszeć i zrozumieć nawet z tak krótkiej odległości.

Pilot zamilkł na chwilę i piloci hełm dopełniony maską tlenową wpatrywał się chwilę w gazmaskę siedzącą na drugim fotelu.
- Daruj sobie te gadki. Z kolegami sobie tak rozmawiaj. Nie jesteśmy kolegami. - wyjaśnił dość oschle, że ton i styl jakim się zwracał do niego skazaniec uważa za niestosowny. - Odezwij się tak do mnie publicznie nie zostawisz mi wyboru. - dopowiedział jeszcze na koniec tego wątku. - Z Johanem znam sprawę. System pokazuje nas wszystkich, ciebie, jego, mnie też. Widzę jak się teraz nazywa i kim jest. Świetnie Mayi poszła ta robota. - kapitan wrócił do głównego wątku z jakim przyszedł Sanders. Odwrócił sie ku drzwiom do ładowni jakby sprawdzał ile jeszcze mogą mieć czasu.
- Burza zwykle trwa pół godziny do godziny. Potem się uspokaja. Nie będziemy tyle czekać. Jak Mahlerowi uda się naprawić silnik wracamy do tej speluny Morvinovicza. A potem niżej do schronu. Tam przeczekamy burzę. Burza nam sprzyja. MP nie wystartuje bez nas. Xenos też się chowają przed burzą. Większość. - pilot odwrócił głowę od ładowni i spojrzał na siedzącego obok skazańca. - Masz łączność z Mayą. Napisz jej by nie pisała ani nie gadała z nikim z naszej piątki. Z Johanem też nie. Jak przysłali kogoś cwanego to to rozgryzie i rozegra ją by nas ściągnąć na lotnisko. Niech mówi, że ma przekonania czy coś w ten deseń. Coś ogólnego, społecznego a nie osobistego. - powiedział facet w masce tlenowej i hełmie całkowicie zakrywających jego twarz i głowę. W kadłubie znowu trzasnęły drzwi gdy mundurowi zastępowali skazańców w przerwie do zawieruchy na zewnątrz. Tylko para pilotów i mechaników wciąż pracowała na zewnątrz w tej krioburzy.

Pretensje. Pretensje wszędzie, a przecież Sanders chciał dobrze. Oczywiście gliniarz jak zwykle musiał się popanoszyć i pokazać kto tu rządzi.
- Powiedz… innym dzieciom w przedszkolu pewnie zabierałeś zabawki. Czy ja ci nadaję po ogólnym? Nie, przylazłem i się pruję w cztery oczy. I oczywiście że nie jesteśmy kumplami, nie przypominam sobie żebyśmy razem łazili do kasyna. Może kiedyś, jak wyjdę. Na razie badam fenomen testosteronu jeżeli nie zauważyłeś - rozłożył ręce pokazując ogrom niezrozumienia i złej woli jaka go atakowała od strony fotela pierwszego pilota - Wkurwia mnie, że nic nie mogę zrobić. Nienawidzę… tego - prychnął, patrząc przez przednią szybę - Nie obawiaj się, Maya nie ściągnie was na lotnisko, nawet jeżeli dojdą kto jest jej facetem… i to drugi powód dla którego tu siedzę. Mam ci przekazać, że macie nie wracać, cokolwiek się nie stanie… z nią. A szczególnie Mahler, tyle że ja mam Obrożę i go nie usadzę w razie czego. Tego że ją zamknęli też mu nie mówiłem. Odwala dobrą robotę, z zajebiście dużym marginesem ryzyka - przekręcił kask w bok, na rozmówcę - Nie jest głupia, nie wsypie was. Ani nie będzie dzwonić. Ma pisać na czym stoimy. Boi się - pokręcił karkiem i zaklął cicho pod nosem. Włączył ekran, wyświetlając na nim HUD i parchy przy HH.
- Xenos chowają się przed burzą. W budynkach. Te małe i takie wielkości bydlaka co nas strącił. Jak jesteś w połowie tak bystry na jakiego wyglądasz wiesz co to oznacza - pokazał palcem skaczące słupki przy portretach dwóch Blacków i dwóch Greyów. Cokolwiek działo się w klubie… działo się i to na grubo - Wiem dlaczego po mnie przelecieliście i ryzykujecie. Postawie twoich na nogi, tylko daj mi zgarnąć sprzęt. Podobno jest tam… pod ziemią. - zamknął holo i wyłamał palce - Inna rzecz. Masz na lotnisku kogoś zaufanego kogo MP nie trzymają pod nadzorem? Kogokolwiek, cywila, innego mundura. Musisz mieć telefon, każdy teraz ma. Anatolij też. I ci z lotniska. Linia poza HUD i nadzorem. Nie wiemy co dzieje się poza wieżą… a osobiste pierdoły. Mahler dostał smsa od niej. Prywatnego. Mam nadzieję, że nie będą grzebać w jej Obroży. Ja was nie sprzedam, o to się nie martw. Jak to się skończy… jakoś. Jesteś stąd? Gdybym chciał przesłać wiadomość do innego układu skąd mogę to zrobić? Albo zadzwonić. - zgrzytnął zębami i wypuścił ze świstem powietrze - Muszę zadzwonić.

- Tak. To jest jeden z powodów dla którego chcę wrócić do klubu. Bo bezpieczniej byłoby się wznieść ponad burzę i przeczekać.
- pilot postukał palcem w obudowę jakiegoś urządzenia. Wyglądało na to, że był się z myślami lub coś obmyślał. Gdy się nie odzywał a przez ten hełm i maskę nie było widać mimiki twarzy kompletnie nie szło zgadnąć jaki ma teraz nastrój. - Moi pewni ludzie to ci z listu gończego. Johan jest tutaj a reszta się ukrywa więc nie mam z nimi kontaktu. Od siebie mogę polecić jeszcze tą reporterkę, Conti. Jest wkurzona bo ją przyblokowali z orbity jak nas. I Herzog, paramedyczka. Kiedyś służyła u nas. Jest w porządku. I chyba ta srg. Johnson która dowodzi obroną lotniska. Chyba jej głupio, że góra ją wpakowała w tą sytuację. Ale jej jestem najmniej pewny. - drzwi w kadłubie trzasnęły obwieszczając zamknięcie kadłuba i koniec załadunku przemarzniętych żołnierzy, marines i policjantów.
- Wysłać da się, Z każdego międzysystemowego statku na orbicie da się rozesłać po całym systemie. A jak trzeba któryś może przesłać wiadomość przez Bramę. Tylko cała sztuka wydostać informację stąd na taki chętny statek na tej orbicie. - gliniarz mówił już szybko bo słychać było już kroki zbliżające się do kabiny a przez okienko widać było, że drugi pilot wracał do kabiny.

- Coś się wymyśli, bez obaw. - Grey 35 też zagęścić ruchy w mowie i wstał z fotela - Postawcie nas na skrzydła jak najszybciej. Zejdziemy pod ziemię, znajdziemy resztę. Przysiądziemy i znajdziemy wyjście. Musi jakieś być. Zawsze jest, a ty i twoi kumple nie jesteście tu sami - zrobił parę kroków w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się nagle i obrócił przez ramię - Dobrze zrobiłeś stary, nie zdradza się przyjaciół i bliskich, to najgorsze skurwysyństwo… - zawahał się i chyba chciał coś dodać, ale sobie darował - Dzięki za rozmowę. Kapitanie. Dam znać jeżeli dowiem się czegoś nowego. Na razie idę zobaczyć jak radzi się ósma setka. Przyda się tam im ktoś rozsądny - kiwnął mu głową i szarpnął za klamkę.

Kapitan skinął głową w hełmie ale w drzwiach Parch minął się z drugim pilotem. Jeden z nich wychodził a drugi wchodził do kabiny.
- Wszystko wygląda w porządku. Chcesz to sam idź w tym grzebać. - burknął drugi pilot zamykając drzwi i wracając na właśnie opuszczone przez Grey 35 miejsce. Sam zaś Grey 35 miał teraz za towarzystwo dość podobne jak przed chwilą tyle, że ci tutaj nie mieli Obroży. Ale broń i pancerze wyglądały na podobnego sortu. W końcu pod względem uzbrojenia i wyposażenia Parchy bazowały na wojskowym sprzęcie i pod tym względem niczym nie ustępowały regularnym jednostkom Armii czy marine.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 10-05-2018, 11:28   #310
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Mundurowi jednak przede wszystkim chcieli się ogrzać. W końcu na zewnątrz panowała temperatura poniżej 100*C z dodatkiem smagającego wichru. Takie kombo wysysało siły, ciepło i życie z ciała momentalnie. Teraz więc żołnierze przykładali zmarznięte dłonie do grzejników, ktoś kaszlał, ktoś wypluwał jakiś syf z ust albo wspomagał się maską tlenową. Mundurowi czy skazańcy krioburza zdawała się i jednym i drugim dawać w kość tak samo. Właściwie w tej chwili ta grupka mundurowych wyglądała niewiele lepiej niż Grey 800 tak już trochę jak posiedzieli w cieple i pod maskami tlenowymi.

Wyglądało jakby parchowi robota nigdy miała się nie skończyć… dobrze, wewnątrz maszyny było ciepło, co mu odpowiadało.
- Ktoś z was jest ranny? Stłuczenia, rozcięcia, kontuzje szarpane? Coś wymagającego interwencji? - spytał zmarzniętego ogółu, przypatrując się każdej twarzy po kolei - Więcej masek macie po bokach, przy lukach. Nad ławkami. Gula, a ty jak się trzymasz? - na koniec zagadał do ochroniarza.

- Spasiba, w porządku. - ochroniarz trzymał się na uboczu tych wszystkich mundurowych co w praktyce oznaczało, że siedział przy krańcu ławki najbliżej kabiny.

Mundurowi popatrzyli na Parcha który ich zagadnął i coś nikt się nie kwapił by potrzebować pomocy medycznej.
- Dzięki, na razie w porządku. Postimpakowaliśmy się wcześniej. - odezwała się jedna z ostatnich stojących postaci która wciąż stała w pobliżu luku bagażowego. Sądząc po oznaczeniach to właśnie była kpr. Mason.

- Na pewno? Kiepsko pani wygląda, pani kapral. - Sanders momentalnie przybrał ton troskliwego lekarza, podbijając do mundurowej. Raz że całkiem niezła, dwa… wszystko, byle jeszcze nie musieć wychodzić na wyjącą mrozem wichurę. Uśmiechnął się czarująco pod maską… cholerna krioburza - Mogę rzucić okiem, dla pani dobra oczywiście. Czy przypadkiem nie doszło do niedotlenienia i nie zemdleje pani… szkoda nabijać siniaki na takim… - obciął ją wzrokiem bez skrępowania - porządnym sprzęcie.

- Nie doszło do niedotlenienia.
- odpowiedziała kobieta i usiadła na ławce od strony rufy najbliżej wyjścia. Oparła się o ścianę ładowni a lufę broni o jej podłogę. Odchyliła nieco głowę do tyłu i przymknęła oczy. Część mundurowych zerkała na obecnie jedynego stojącego w ładowni z całkiem rozbawionym uśmieszkiem ale większość była zbyt zmęczona. Łapali ciepło i oddech każdym porem ciała by zaznać choć chwili odpoczynku.

- Na pewno? - Grey 35 zdjął maskę, odkrywając czarujący uśmiech na blondasowej gębie. Przeszedł tropem żołnierki i oparł się o ścianę ze dwa kroki od niej.
- W takim razie to tylko mnie zakręciło się w głowie na pani widok. Stanowcza, z posłuchem… i jeszcze te oczy - wypalił tym samym tonem nie zmieniając nawet intonacji - Gdybym wrzucał do skarbonki centa za każdym razem, gdy widzę kobietę tak piękną, miałbym może ze trzy centy. Z czego dwa pierwsze się nie liczą, bo wrzucałem po pijaku. A teraz zrobiłbym to całkowicie na trzeźwo - pochylił się i ściszył głos - Myślisz, że Urząd Skarbowy przyczepi się do mnie, jeśli nielegalnie podaruję ci komplement?

- Myślę, że jak nosisz to ustrojstwo na szyi to twoje aktywa zostały zamrożone. Więc nie miałbyś do zaoferowania nic co mogłoby interesować skarbówkę.
- odpowiedziała kapral i sama wyglądała podobnie jak reszta jej grupy. Czyli na zmarzniętą i zmęczoną. Twarz i włosy miała mokrą jak nie od potu to od tego topniejącego syfu jaki potrafił się wślizgnąć a każdą, nawet najmniejszą szczelinę. Na zewnątrz dały się słyszeć wystrzały broni. Ludzie wewnątrz ładowni spojrzeli w tym kierunku jaki sami przed chwilą obsadzali. Kapral też ale na razie nie wyglądało to jako coś wyjątkowego odkąd tutaj przybyli.

Bajera odeszła na dalszy plan, gdzieś poza ładownią Grey 800 zaczęli walkę. Sanders skorzystał z chwili zamieszania i pochylił się, łapiąc dłoń kapral.
- Pani wybaczy - zostawił pocałunek na rękawicy pancerza i wyprostował plecy uśmiechając się czarująco - Obowiązki wzywają.
Ukłonił się, założył maskę i ze strzelbą beztrosko przerzuconą przez ramię, wyszedł z ładowni.
Grunt to dobre wrażenie.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172