Karczmarz pokręcił bezsilnie głową.
-Nie mogę... Nie mogę wam powiedzieć -Był smutny, przerażony i zawiedziony jednocześnie.
-Przykro mi ale nie mogę pomóc...
Nagle przed Caldura wyskoczył chłopiec. Człowiek, bogato ubrany w aksamity i futra. Na głowie spoczywała mu chojracko przekrzywiona czapka z bobrzej skóry. Na jego twarzy malował się lekki strach, ale raczej widać było ciekawość i podniecenie. Zaczerpnął powietrza i zaczął mówić bardzo szybko.
-Evert!
Krzyknęła bezradnie jakaś kobieta najprawdopodobniej jego matka. Wyglądała na kupczynię. (Nie wiem jak się mówi na kobietę kupca
)
-Przyszli jacyś ludzie, dziwni i brzydcy. Krzyczeli na tego pana. -Wskazał na karczmarza.- Wnieśli duże worki z trupami... To pana prawdziwe uszy?- Zapytał się nagle Esthalosa i nie czekając na odpowiedź podjął wcześniejszy temat- i siedzieli tam -wskazał na lodówkę- z dwie godziny. To znaczy wtedy niewiedziałem co tam jest, w tych workach. I potem wyszli. I powiedzieli, że mamy nikomu nie mówić co się działo i jeden z nich zaczął bełkotać i machać rękami. Wyglądało to jak jakaś magia czy coś. I teraz... -Evert urwał, zgiął się w pół, padł na ziemię i zaczął jęczeć i beczeć. Przybiegła jego matka. Znów zapanowała cisza.