Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2018, 13:45   #265
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Sir La Croix ma rację - stwierdził starzec, choć Richard nie pamiętał, aby się przedstawiał. - Wasze animozje muszą dobiec końca. Wkrótce staniemy przed o wiele poważniejszym problemem.
Te słowa poruszyły niemal wszystkich. Zgromadzeni przeszli wiele, aby przybyć na wyspę i większość uznawała swoje stanowisko za priorytet. Sugestia, że istnieją jeszcze istotniejsze sprawy, budziła żywe emocje.
Szczególnie dotknęło to Shagreena, który podszedł jeszcze bliżej środka. Kilku agentów chwyciło za skryte pod kurtami kabury. Eliasz wskazał im dłonią, że panuje nad sytuacją. Mimo to, przywódca zarażonych nie krył wściekłości.
- Mamy współpracować? Czy ty w ogóle nas słuchałeś?
Gospodarz wyspy skinął głową. Bruzdy na jego czole ukształtowały się w cienką linię.
- Każdego słowa. Ty natomiast lekceważysz powagę sytuacji. Piraci pod wpływem implantu to jedynie narzędzie.
Nastąpił szmer.
- O czym ty mówisz, do cholery? - zapytał chropowatym głosem któryś z zarażonych.
- Nie zdajecie sobie sprawy, co wypuściliście na świat, kiedy zawarliście z Kiddem umowę. Walkerze, chciałeś mieć prywatną armię, a w istocie stworzyłeś potwory. Black Serpent to przeklęty implant. Drąży go moc istot, których zrozumienie leży poza kompetencjami nas wszystkich.
- Zanim zabrniesz w swoje bajki dalej - przerwał mu von Tier. - Jedna rzecz mi tu nie styka. Mianowicie - dlaczego my? Posiadacie najlepsze zabawki na świecie i wpływy w każdej zonie. Jaki jest sens zwoływać nas tutaj i tracić czas na twój bełkot? Skoro ktoś miał wam pomóc w walce z piratami, mogliście zatrudnić Niebieską Armię albo kilkaset oddziałów najemników. Jeśli to takie zagrożenie, kupcie sobie flotyllę i rozpieprzcie tych psubratów setkami dział.
Eliasz tylko pokręcił głową.
- W tym właśnie rzecz. Twory o których mowię znajdują się daleko stąd, na dnie mórz i oceanów. Od dawna pragną się stamtąd wydostać, lecz ich umysły są osnute odwiecznym snem. Mogą jednak subtelnie wpływać na rzeczywistość wokół nas. Przyciągać uwagę do siebie i swoich artefaktów. Aby stworzenia te mogły powrócić, muszą najpierw zaistnieć w ludzkiej świadomości. I wciąż starają się to robić. Odrodzone ostatnio kulty nie są przypadkiem.
- To bzdur… - chciał przerwać ktoś, lecz słowa utknęły mu w gardle.
Coś w otoczeniu zaczęło się bowiem zmieniać. Choć wiatr ustał, zewsząd dochodziło wysokie zawodzenie. Jednak nawet nie to zwracało największą uwagę. Drobinki śniegu, dotychczas opadające leniwie z nieboskłonu, zwolniły teraz jeszcze bardziej. Miejscami wydawały się wręcz unosić z powrotem ku niebu.
- Chyba muszę rzucić orfen - nawet pyszny dotychczas Gascot podniósł wysoko brwi.
- Pozostało nam mało czasu - ciągnął Eliasz. - Nie mówię wam tego, aby zaspokoić waszą ciekawość. Wbrew ostrzeżeniu jednego z was, doskonale wiem jakie implikacje niesie ze sobą rozpowszechnienie tych informacji. Musicie jednak posiadać wiedzę o tych, z którymi staniemy za chwilę do walki. Bądźcie świadomi zagrożenia, jednak w miarę swoich możliwości odetnijcie od niego swoje uczucia. Bez względu na to, co ujrzycie. Nasi agenci szkolą się w sztuce wygaszania emocji od wielu lat, a czasem nawet to zawodzi. Wystarczy samo wspomnienie, plotka, przeczytanie starego manuskryptu. Ludzka wiara to fenomen, który wymyka się naukowym wyjaśnieniom. Jednakże w pewnym sensie działa jak wirus, zaś wróg potrafi to wykorzystać.
Mężczyzna na wózku zdawał się ignorować fakt, że w powietrzu wykwitły nikłe wyładowania. Przypominały one niebieskie nici, opalizujące wokół prastarych kamieni. Kiedy znikały w niebycie, towarzyszyło temu ciche syczenie.
Następna osobliwość nastąpiła chwilę potem. Grunt zadrżał wtedy lekko. Pojedyncze kamyczki podskoczyły do góry, w kilku miejscach grunt zapadł się w sobie. Właściwe zagrożenie wciąż pozostawało jednak w ukryciu.
Bez względu na to, stary krzyżowiec kontynuował:
- Wynikiem waszych działań część tajemnicy została odkryta. Niektórzy uczynili to śledząc trop Yarvis lub zwiedzając świątynie na Serpens. Niebezpieczna jest już sama lektura ksiąg wyklętych badaczy, jacy działali kiedyś pod kryptonimem Mark Goldstein. To wszystko stawia Black Cross przed dwiema alternatywami. Pierwsza. Możemy was zabić. Byłoby to w pełni usprawiedliwione. Zostaliście niejednokrotnie ostrzeżeni, mniej lub bardziej werbalnie. Z drugiej strony, kiedy stało się jasne, że nie odpuścicie, stale obserwowaliśmy wasze poczynania. Dowiedliście jednakże swojej przydatności, a także tego, że potraficie być dyskretni - tu Eliasz poświęcił spojrzenie zamaskowanemu najemnikowi. - Sprowadza się to do drugiej opcji, która oznacza współpracę. Do tego potrzeba jednak, abyście posiadali możliwie pełny obraz sytuacji.
Eliasz podjechał bliżej lurkera i skinął mu głową.
- Twój przyjaciel, Enzo, z pewnością kierował się poczuciem obowiązku. Nie wiedział jednak, że wiąże się to z wyjawieniem lokalizacji miejsca, które bezpośrednio dotyczy tamtych istot. Yarvis jest fenomenem z wielu powodów. Choć wyspa była zatopiona, wypłynęła na powierzchnię wody lata temu. Wśród budowli Starożytnych spoczywają tam zwłoki... jednego z nich. Sam ich widok pozbawił zmysłów wielu z naszych ludzi. W świetle tego co powiedziałem, zakładam że macie już świadomość co by się stało, gdyby ta rewelacja wyszła na światło dzienne.
- To bzdura! - oblicze von Tiera było maską gniewu. - Na wszystkie portowe murwy, o jakich kreaturach bredzisz? Nikt kogo znam, nie widział ich nawet na oczy. Stworzyłeś cudaczny kult i wciskasz nam kit. Jesteś tylko pomylonym starcem na końcu świata.
Eliasz odchrząknął, znacząco wskazując na urządzenia przy swoim wózku.
- Możesz w to wierzyć lub nie, lecz mechanizmy, do których jestem przytwierdzony, posiadają niemal całą spisaną wiedzę tego świata. Prócz raportów naszej organizacji, a są one bardzo dokładne, znajdują się tam dziesiątki tysięcy kronik, kopii lokalnych gazet, annały oraz encyklopedie. W każdej sekundzie przez mój umysł przepływają miliony impulsów, które dostarczają mi wiedzę adekwatną do danej sytuacji. Jeśli kiedykolwiek słowo drukowane wspomniało o którymś z was, ja o tym wiem. Weźmy wspomnianego już dziś Richarda La Croix. Na Rigel jego ród święcił kiedyś prawdziwe triumfy. Dewiza: Semper recte progreditur via. ,,Zawsze postępuj właściwą drogą”. Potem sławetny Jacob Cooper. Z taką sławą trudno być anonimowym, choć próbuje takim pozostać.
Przynajmniej kilka par oczu spojrzało po sobie, tym razem nie omijając zamaskowanego mężczyzny.
- Denis Arcon. Syn Renauda oraz bratanek… - urządzenie zabuczało donośniej - ...Louisa. Dobrze zapowiadający się poławiacz z pierwszymi sukcesami. Nasze protokoły mówią, że podróżowali z wami również... Lucjusz Ferat? Tak, hmm. Życiowy hulaka, choć nie bez specjalistycznej wiedzy. Dewayne Casimir, korsarz na usługach Wolnych Miast. Oraz Samantha Kidd. Ostatnie nazwisko jest szczególnie intrygujące, lecz w obecnej sytuacji nie ma tu już znaczenia.
Wokół jaśniało. Lada chwila miał nastąpić wschód słońca, jednocześnie przemowa starca dobiegała końca.
- Rzecz w tym, iż mój stan pozwala mi podejmować obiektywne, oparte na suchych faktach decyzje. Szczególnie w obliczu tego zagrożenia nie wolno nam kierować się emocjami. Ścisła, analityczna ocena sytuacji to jedyne czym możemy się bronić.
Przerwał nagle i spojrzał gdzieś w niebo.
- To wszystko, co miałem wam do przekazania. Przygotujcie się.
W tym właśnie momencie słońce wzeszło na dobre. Mdły blask rozlał się po całej wyspie niczym świecisty całun, niwecząc zalegające mroki. A przynajmniej część z nich. Cienie o kształcie zbliżonym do ludzkiego, pozostały na swoich miejscach. Piraci istotnie cały czas przebywali na wyspie. Tyle że nie byli już ludźmi, a raczej istotami utkanymi z cienia, które nocą pozostawały nieuchwytnym tłem. Teraz, kiedy wśród kręgu kamieni zajaśniało, paradoksalnie stali się bardzo widzialni. Jednocześnie można było odnieść wrażenie, że dopiero w tym momencie ,,pozwolili”, aby ich zauważono. Ich fantomowe postaci były jakby zastygłe w czasie. U części twarze rozpadały się na części, inne nie posiadały oczu, kończyn czy fragmentów klatki piersiowej. Ubytki te nie powstrzymywały ich jednak. Nachodzili z każdej strony, zaś od morza ciągnął się widmowy zarys galeonu o postrzępionych żaglach. To skrzypienie jego zbutwiałych desek wydawało uprzednio osobliwy dźwięk.


Był tu James Kidd oraz inni sławetni piraci: Margarett Blakemore, Brandon Czerwony, Dustin Mendenhall. W skrócie najkrwawsze sławy wszystkich mórz. Jednak nawet to, co po nich pozostało, nie przypominało już owianych najgorszą famą bandytów. Były to raczej opętane, czerwonookie zjawy. Milczące postaci konsekwentnie podążały przed siebie.
Ktoś ze straży Barnesów zaszedł im drogę, lecz jedno cięcie zardzewiałej szabli natychmiast dekapitowało mężczyznę. Głowa tamtego odskoczyła jak korek z butelki i potoczyła się po ziemi, znacząc za sobą pióropusz czerwieni. W odpowiedzi świsnęło kilka kul, wyciągnięto pałasze. Oręż piratów dało się parować, a samych agresorów ranić - było to jednak cokolwiek mozolne. Po kilku cięciach tamci dźwigali się z powrotem na nogi, aby ruszyć dalej. Użyto także broni plazmowej - to ukryci w lesie strzelcy krzyżowców wkroczyli do akcji. Ich atak był tylko odrobinę skuteczniejszy. Podczas wyładowania energii widma rozpierzchły się na kilka chwil, ale już po dłużej chwili wracały do poprzedniej formy.
Kolejni słudzy oraz straż ginęli, wyrzynani w pień. Piraci zabijali ich szybko i sprawnie, bez słowa na sinych ustach. Początkowo okrążali grupy powoli i miarowo, z czasem przyspieszyli tempa. Wreszcie cały ich zastęp napadł swoje ofiary z dzikim impetem.
Po raz pierwszy to właśnie wewnątrz Oka Sztormu rozpętała się prawdziwa burza.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-05-2018 o 16:50.
Caleb jest offline