Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2018, 00:53   #261
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Postacie zauważone na obrzeżach pola widzenia nie musiały być piratami. Mógł to być właściwie ktokolwiek, ponieważ Jacob obserwując kątem oka nie mógł przyjrzeć się twarzom, choć miał na to olbrzymią ochot. Wiedział jednak, że wszelkie próby skoncentrowania spojrzenia całkowicie zniweczą obraz. Musiał zatem zadowolić się samym odkryciem ich obecności.

Oprócz tego było jednak... coś. I miał nadzieję, że myli się odnośnie identyfikacji. Jeśli nie, to mają problem, zaś Cooper nie miał pomysłu na to jak sobie z tym poradzić. Za mało danych. Owszem, pojawiały się luźne propozycje, lecz nie miały postaci konkretów ze względu na niepewny i mglisty ich charakter. Na czymś takim nie mógł opierać planów, ale gdyby którykolwiek się sprawdził, dowolny, historyk zyskałby punkt zaczepienia. Ten z kolei mógł wyewoluować.

Tymczasem jedni po drugich głos zabierali przywódcy frakcji opowiadając swoje historie. Wszyscy próbowali się wybielić, co nie było nadzwyczaj zadziwiającym posunięciem.

Słabo poszło Patrickowi von Tierowi, który nie miał w zasadzie nic na swoje usprawiedliwienie. Gdyby jeszcze miał tyle przyzwoitości, by prowadzić eksperymenty na niebezpiecznych i szczególnie okrutnych przestępcach, to ewentualnie Jacob mógłby uznać przywódcę Kompanii Wilka za w miarę porządnego człowieka. W obecnej formie był jedynie zbirem pożądającym zemsty i to była użyteczna informacja.

Zrozumiałe motywy przyświecały Shagreenowi, choć ten swoją opowieścią nie zaskoczył Jacoba, a także nie zmienił jego zdania na swój temat. Choć początkowo wydawał się być "dobrym Barnesem", czas spędzony na Andromedzie zmienił go w potwora. Nie tylko fizycznie. Nie było się czemu dziwić, większość ludzi mających tyle siły woli, by pozostać sobą po takich przeżyciach skończyłoby w taki sposób. Bynajmniej nie czyniło to Walkera niewinnym. Ograniczając się do ludzi Kamiennego Rodu zachowałby umiarkowanie czyste dłonie. Takie jednak nie były. Za jego pośrednictwem wymordowano wszystkich ludzi na K'Tshi i zdruzgotano miasto. On zabił Lucjusza Ferata. Nie swoimi rękami, ale to nie miało znaczenia.

Natomiast wywód parszywego rodzeństwa wywołał jedynie kpiący uśmiech na twarzy Coopera. Dla niego nie istniało "nie da się". Co najwyżej "nie wiem jak tego dokonać". Widzieli wyłącznie czubek własnego nosa. Być może nawet chcieli chronić Wolne Miasta przed Hanzą, ale nie dostrzegali większego zagrożenia w postaci imperialistycznego Corvus. Chronili własną frakcję narażając na wojnę całą zonę. Można by powiedzieć, że wojna między Wolnymi Miastami a Hanzą przyspieszyłaby mobilizację wojsk Corvus i oczywiście byłaby to prawda. Niemniej posunięcie Kamiennego Rodu przypominało schronienie przed deszczem pod napełniającą się rynną. Jeszcze z niej nie leci, więc odniesiono pozorny sukces. Szkoda, że przemoczenie nie zostało zażegnane, a jedynie odsunięte w czasie. Wymordowanie gazem dygnitarzy nie było właściwym posunięciem.

Przyszedł w końcu czas na nich. Na czynnik obcy. Korzystając z wywołania do tablicy najdalej wysunięty najemnik przysunął się nieco bliżej środka stanowiąc awangardę grupy.
- Ode mnie nie będzie historii. Pozostawiam ją w rękach kapitana. Każdy tu rozprawia o kwestiach drugorzędnych, a temat prawdziwego zagrożenia nietknięty. Jeśli Black Serpent potrafi czynić użytkownika niewykrywalnym dla oczu ludzi, to możliwe, że piraci już tu są. Nie wchodząc w niebezpieczne szczegóły, tam coś jest - wskazał kciukiem na korytarz za sobą.

- I mam nadzieję, że nie wiem co. Jeśli wiem, to mamy problem, nieprawdaż? - zapytał Eliasza.

Nie miał zamiaru opowiadać wszystkiego. W najlepszym wypadku nie uwierzyliby, a w najgorszym wprost przeciwnie. Zawsze był czas na słowa i zawsze był czas na milczenie. Należało tylko wybrać jakie sprawy podlegają której kategorii. W obliczu tylu osób mogących im zaszkodzić druga z nich rozrastała się do gigantycznych rozmiarów.
Poza tym istniały znacznie poważniejsze sprawy do poruszenia niż nieetyczne tortury, ludobójstwo na masową skalę i eksterminacja ludzi ze świecznika. Takie błahostki mogły zaczekać do jedynego, słusznego zakończenia poprzez stracenie wszystkich przywódców.

Starzec zmrużył powieki i spojrzał na zamaskowanego jakby właśnie coś rachował. Jego oczy miały zimną, stalową barwę.
- To prawda, że piraci mogli już przybyć na wyspę. Od pewnego czasu zachodzą tu zjawiska, które trudno wytłumaczyć w racjonalny sposób. Faktem jest, że nigdy nie użyto Black Serpent na taką skalę. Nawet mi trudno powiedzieć jakie przyniesie to implikacje.

Eliasz rozmasował zroszone zmarszczkami czoło. Jego wiekowe ciało wyraźnie męczyło się w surowych warunkach.
- Zrobiliśmy wszystko, aby być gotowymi do ataku. Teraz pozostaje nam tylko czekać. Musicie wiedzieć, że zakończenie waszych spraw posiada jeszcze jeden ważny aspekt. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będziemy musieli stanąć do walki ze wspólnym wrogiem.

Patrick pogardliwie prychnął, kręcąc głowa. Shagreen tylko zaśmiał się smutno. Milczeli jednak, oczekując zabrania kolejnego głosu. Jacob natomiast był absolutnie pewien, że zarówno przywódcy Kompanii Wilka i zarażonych będą ubezpieczać plecy Barnesów. I vice versa. Dopiero jeśli przeżyją rzucą się sobie do gardeł. Nie wcześniej. Niemniej tylko Eliasz, Black Cross i Jacob mogli to wiedzieć.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 07-05-2018 o 10:28.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-05-2018, 10:04   #262
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Słowa o Black Serpent, o byciu niewidzialnym dla oczu mogły być bajką. Ale Denis bardzo dobrze pamiętał uczucia towarzyszące im na sterowcu podczas forsowania Eta Carinae. Na dole znajdowała się wówczas flotylla piratów. Może tak silnie oddziaływał ten niebezpieczny implant? W tunelu też było podobnie, mieli poczucie czyjejś niepokojącej obecności. Nawet Eliasz nie zaprzeczył takiej możliwości. Arcon przybył tu jednak z innego powodu. Kiedy nadarzyła się chwila, gdy miał szansę wygłosić swoją opinię, nie zamierzał jej zaprzepaścić. Zagadka Black Serpent i piratów mogła poczekać.

Lurker wyszedł przed szereg.
- Ośmielę się przypomnieć o Enzo Castelarim, moim przyjacielu. Wyciągnął plakietę z jego nazwiskiem, demonstrując ją zebranym frakcjom. - Czuję się jego spadkobiercą! Zabiliście jednego, niewinnego lurkera – wskazał oskarżycielsko na Black Cross i Barnesów - lecz na jego miejsce pojawił się kolejny! Nie można wymazać prawdy i zdusić wolności. Zawsze znajdzie się choć jedna osoba - buntownik, świadek, kontynuator walki o sprawiedliwość i ocalenie pamięci.
Tak jak Shagreen! Mam dla was tylko pogardę!
– ostentacyjnie splunął na śnieg.
Walker Barnes spoglądał teraz wprost na niego. Widok plakietki sprawił, że zniszczonej twarzy pojawiły się cienie emocji. Tymczasem Eliasz zwrócił się bezpośrednio do Denisa.
- Musisz wiedzieć, że nie chodziło tu o twojego przyjaciela jako konkretną osobę. Castellari chciał wyjawić sekret, który mógłby zgarnąć śmiertelne żniwo. Za chwilę otrzymacie stosowne wyjaśnienia, lecz wnoszę, iż jeszcze jeden z was powinien się wypowiedzieć.
 
Deszatie jest offline  
Stary 06-05-2018, 23:07   #263
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard milczał długo. Przysłuchiwał się z uwagą wszystkim poprzednikom. Gdy jeden z najemników wystąpił przed szereg, szlachcic odruchowo zacisnął pięść. Rażący przykład niesubordynacji w jego załodze. Coś w głowie szlachcica biło na alarm. W ruchach i mowie najemnika było coś niepokojącego. Cooper? La Croix zdawał się widzieć historyka wszędzie. Fakt, że najemnik, który miał sprawdzić w jakim jest stanie nie wrócił był kolejnym drwem dorzuconym do ognia rosnącej paranoi. Dlaczego go nie zabiłeś? Pytanie wibrowało w jego czaszce niczym natrętny owad.
Po chwili przemawiał Denis. Kolejny przykład rażącej niesubordynacji. Jego wystąpienie spowoduje, że nie będzie mógł ukarać najemnika we właściwy sposób. Richard wypuścił powietrze wraz z obłokiem pary. Lurker był troszkę starszy od jego siostry. Być może dlatego opiekuńczy płaszcz La Croixów spadł i na Arcona. Jednak wszystkie wystąpienie dobiegły końca. W milczeniu czuł na sobie spojrzenie nie tylko Denisa i reszty załogi. Czuł też spojrzenie Eliasza.
Szlachcic postąpił krok do przodu.
- Pochodzę z Wolnych Miast. Urodziłem się i całe życie mieszkałem w Rigel. Kiedyś nie wiedziałem dlaczego Wolne Miasta są “wolne”. W przeciwieństwie do Hanzy nasz lud nie potrafi się zgrać. Wielcy baronowie wierzą, że to oni rządzą światem. W swych dziedzinach są równi bogom. Nie potrafili się nigdy dogadać. Każdy miał swoje źródła utrzymania, które pozwalały mu traktować podwładnych jak niewolników. I to była ta “wolność”. Jednak setki lat nauczyły nas wiele. Bo kimże bylibyśmy, gdyby nasza wolność była niczym nieograniczona? Cóż byłoby gdybyśmy faktycznie mieli władzę równą bogom? Czyż w przypływie nagłego kaprysu nie zniszczylibyśmy cywilizacji?
Szlachcic zrobił na moment pauzę, tak, żeby można było przyswoić to co powiedział. Zauważył też, że kilku z jego ludzi kiwa głowami. Tym razem nie uszło to uwadze von Tiera, którego kości policzkowe wyraźnie zacisnęły się. Nawet jeśli Hanza ukarała go za swoje eksperymenty, to druga strona barykady stała mu ością w gardle.
- Nasza “wolność” kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka. Tylko niezawisłe prawa moralne mogą utrzymać nas w ryzach. Nie jest moralnym prowadzenie eksperymentów na ludziach panie Von Tier - szlachcic wycelował palec wskazujący w przywódcę kompanii wilka. Agent tylko splunął. Poświęcił szlachcicowi spojrzenie, zdające się mówić ,,nic o tym nie wiesz”.
- Osiągnięcie kolejnego pułapu wszczepionych implantów nie jest warte ludzkiego życia. Ludzkie życie jest bezcenne. Nie kupią go żadne klejnoty - wycelowany palec przeniósł się na Gascota i Deborah.
- Nie macie moralnego prawa decydowania o ludzkim życiu. Nie macie prawa stawiać się na miejscu bogów testując broń chemiczną na swoich gościach. Na ludziach, którzy uwierzyli w mir waszego domowego ogniska. Broń masowego rażenia może przesądzić o zwycięstwie we wojnie. Ale czy jest tego warta? Czy myśleliście kiedyś o przyszłości? Co po upokorzeniu hanzytów? Czy Kamienny Herb ma spadkobierców? Czy chcecie świat w którym wasze dzieci, albo dzieci waszych dzieci będą chodzić w maskach na naukę? Bo nie wiadomo czy z wiatrem nie spłynie gaz waszego pomysłu?
Deborah pokręciła głową. Co dziwne, zdawała się patrzeć na La Croixa z pewnym szacunkiem. Powiadało się, że dobry strateg zawsze miał poznać równego sobie.
- Czasem polityka wymaga ofiar. Lepiej poświęcić mniej osób teraz, niż dopuścić do ruchawek później. Sądziłam, że przynajmniej pan to zrozumie, że ktoś musiał przyjąć to brzemię.
Tymczasem szlachcic splótł dłonie za plecami.
- Słyszeliście historie o starożytnych miastach na dnie oceanu. O cywilizacjach nieskończenie potężniejszych od naszej. Po dziś dzień gdy jakiś lurker odnajdzie sprzęt z tamtych czasów, to nasi najlepsi inżynierowie tygodniami go badają, a kolejne miesiące próbują odtworzyć technologię. Tak rodzą się przełomy. Jak więc to się stało, że jesteśmy my, a nie Oni? Powiem wam. Oni zapomnieli o moralności. Kierowali się zimną logiką, która usprawiedliwiała nawet najpodlejsze występki. Zapomnieli o wartości ludzkiego życia.
W tych słowach był pewien paradoks. Richard zabił z zimną krwią jednego z buntowników. Czy to nie przeczyło jego logice? Jednak tego wahania nie było widać na twarzy. Być może dlatego, że w głowie przywołał obraz kierującego się zimną logiką Coopera.
- Walker - wyciągnął palec w stronę przywódcy zarażonych - rozumiem twoją chęć zemsty. Odebrano ci wszystko. Ale czy to daje ci prawo stać się potworem? Czy bomby będą lepsze dla naszych dzieci niż gaz? Zabite w wybuchu będą mniej cierpieć?
Shagreen jako jedyny nie skomentował jego pytań. Milczał, zaś stan jego twarzy skutecznie utrudniał określenie jego emocji.
Richard odwrócił się do Eliasza.
- Trzeba natychmiast podpisać porozumienia pokojowe. Zlikwidować tę chorą broń. Odciąć ludzi takich jak Barensowie od kontroli nad organizacjami takimi jak Black Cross.
Tym razem szlachcic czekał na odpowiedź zebranych
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 07-05-2018, 10:29   #264
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Denis popełnił błąd jako pierwszy. W zasadzie przypiął do pleców sobie i pozostałym tarczę strzelniczą. Ogłosił, że byli w miejscu ostatniego spoczynku Enzo Castellariego. Ile wiedział lurker? Czy coś po sobie pozostawił? Jeśli tak, to co? Black Cross będzie mogło chcieć go zabić za pełną aprobatą Eliasza, jeśli starzec nie zdecyduje się zrobić tego za nich. W takim wypadku, jeśli Czarne Krzyże będą chciały dopaść wszystkich, to urządzą polowanie także na Jacoba. Jak trudno będzie wycisnąć z kogokolwiek tożsamość zamaskowanego gościa? Dziecinnie łatwo. Obecnie Cooper mógł tylko minimalizować straty, do czego przygotował się zakładając maskę i owijając ją szmatami. Na jakiś czas będzie musiał zniknąć, by słuchać. Zapuści włosy i brodę. Zmieni nazwisko. Obierze nowy charakter.

Przyszła kolej na Richarda, który zaczął bardzo dobrze. Zagrał na haśle wolności, pod którym chciał się podpiąć każdy, ponieważ wszyscy ludzie chcieli być wolni. Potem uderzył w moralność. Zajmując pozycję sprawiedliwej siły. Prawda, celował we wszystkich, ale to wyłącznie podkreślało niezależność. Rozwinięcie było zatem bez zarzutu i Jacob uśmiechnął się złośliwie. Mógł sobie na to pozwolić wiedząc, iż nikt nie widzi. Szybko jednak zamarł on na ustach, kiedy przeszło do zakończenia. Szlachcic wszedł na temat poprzednich cywilizacji wiedząc o nich bardzo niewiele. Mógł się posługiwać ogólnikami, lecz i tak było to bardzo niebezpieczne. Oczywiście nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby nie fakt, że na sali znajdowali się ludzie znający poprzednią cywilizację. Nawet historyk bardzo ostrożnie posuwałby się na tym polu minowym. La Croix tymczasem wszedł na nie z impetem, a odgłos niszczących wszystko eksplozji rozległ się w głowie Coopera. Może silny, może sprawiedliwy, lecz nie wie o czym mówi.

Nie tak zginęła poprzednia cywilizacja. Nie brak moralności był ich zgubą, ale niebezpieczna wiedza, przed którą Jacob wszystkich osłaniał.

Powrót do uderzeń, tym razem w Shagreena nie był w stanie naprawić sytuacji. Mógł jedynie maskować ostateczny niesmak... albo i nie. Ostatnie zdanie sprawiło, iż mitolog miał ochotę usiąść, a potem załamać ręce. Lub odwrotnie. Kolejność nie była istotna w tym przypadku. Powstrzymał się jednak.

Gdyby tylko Richard słuchał uważniej tego, co mówił Jacob, wiedziałby, że Black Cross są ponad Barnesami. Znacznie ponad.

To rozdanie miało jednak swoje zalety. Choć szlachcic znacząco się podłożył, dał tym zagraniem wspaniałe karty do talii historyka. Pokazywało Eliaszowi i Czarnokrzyżowcom, że pomimo odnalezienia ciała Castellariego oraz wiedzy odnośnie sprawców jego śmierci, Enzo nie ujawnił nic więcej. To z kolei czyniło grupę niegroźną w kwestii znajomości sekretu.

- Nie chcę pouczać osób wiedzących więcej niż ja, ale dysponuję wystarczającą ilością informacji, by mieć poważne wątpliwości odnośnie słuszności dzielenia się pewnymi wyjaśnieniami. Nie zdradziłem tajemnicy nikomu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-05-2018, 13:45   #265
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Sir La Croix ma rację - stwierdził starzec, choć Richard nie pamiętał, aby się przedstawiał. - Wasze animozje muszą dobiec końca. Wkrótce staniemy przed o wiele poważniejszym problemem.
Te słowa poruszyły niemal wszystkich. Zgromadzeni przeszli wiele, aby przybyć na wyspę i większość uznawała swoje stanowisko za priorytet. Sugestia, że istnieją jeszcze istotniejsze sprawy, budziła żywe emocje.
Szczególnie dotknęło to Shagreena, który podszedł jeszcze bliżej środka. Kilku agentów chwyciło za skryte pod kurtami kabury. Eliasz wskazał im dłonią, że panuje nad sytuacją. Mimo to, przywódca zarażonych nie krył wściekłości.
- Mamy współpracować? Czy ty w ogóle nas słuchałeś?
Gospodarz wyspy skinął głową. Bruzdy na jego czole ukształtowały się w cienką linię.
- Każdego słowa. Ty natomiast lekceważysz powagę sytuacji. Piraci pod wpływem implantu to jedynie narzędzie.
Nastąpił szmer.
- O czym ty mówisz, do cholery? - zapytał chropowatym głosem któryś z zarażonych.
- Nie zdajecie sobie sprawy, co wypuściliście na świat, kiedy zawarliście z Kiddem umowę. Walkerze, chciałeś mieć prywatną armię, a w istocie stworzyłeś potwory. Black Serpent to przeklęty implant. Drąży go moc istot, których zrozumienie leży poza kompetencjami nas wszystkich.
- Zanim zabrniesz w swoje bajki dalej - przerwał mu von Tier. - Jedna rzecz mi tu nie styka. Mianowicie - dlaczego my? Posiadacie najlepsze zabawki na świecie i wpływy w każdej zonie. Jaki jest sens zwoływać nas tutaj i tracić czas na twój bełkot? Skoro ktoś miał wam pomóc w walce z piratami, mogliście zatrudnić Niebieską Armię albo kilkaset oddziałów najemników. Jeśli to takie zagrożenie, kupcie sobie flotyllę i rozpieprzcie tych psubratów setkami dział.
Eliasz tylko pokręcił głową.
- W tym właśnie rzecz. Twory o których mowię znajdują się daleko stąd, na dnie mórz i oceanów. Od dawna pragną się stamtąd wydostać, lecz ich umysły są osnute odwiecznym snem. Mogą jednak subtelnie wpływać na rzeczywistość wokół nas. Przyciągać uwagę do siebie i swoich artefaktów. Aby stworzenia te mogły powrócić, muszą najpierw zaistnieć w ludzkiej świadomości. I wciąż starają się to robić. Odrodzone ostatnio kulty nie są przypadkiem.
- To bzdur… - chciał przerwać ktoś, lecz słowa utknęły mu w gardle.
Coś w otoczeniu zaczęło się bowiem zmieniać. Choć wiatr ustał, zewsząd dochodziło wysokie zawodzenie. Jednak nawet nie to zwracało największą uwagę. Drobinki śniegu, dotychczas opadające leniwie z nieboskłonu, zwolniły teraz jeszcze bardziej. Miejscami wydawały się wręcz unosić z powrotem ku niebu.
- Chyba muszę rzucić orfen - nawet pyszny dotychczas Gascot podniósł wysoko brwi.
- Pozostało nam mało czasu - ciągnął Eliasz. - Nie mówię wam tego, aby zaspokoić waszą ciekawość. Wbrew ostrzeżeniu jednego z was, doskonale wiem jakie implikacje niesie ze sobą rozpowszechnienie tych informacji. Musicie jednak posiadać wiedzę o tych, z którymi staniemy za chwilę do walki. Bądźcie świadomi zagrożenia, jednak w miarę swoich możliwości odetnijcie od niego swoje uczucia. Bez względu na to, co ujrzycie. Nasi agenci szkolą się w sztuce wygaszania emocji od wielu lat, a czasem nawet to zawodzi. Wystarczy samo wspomnienie, plotka, przeczytanie starego manuskryptu. Ludzka wiara to fenomen, który wymyka się naukowym wyjaśnieniom. Jednakże w pewnym sensie działa jak wirus, zaś wróg potrafi to wykorzystać.
Mężczyzna na wózku zdawał się ignorować fakt, że w powietrzu wykwitły nikłe wyładowania. Przypominały one niebieskie nici, opalizujące wokół prastarych kamieni. Kiedy znikały w niebycie, towarzyszyło temu ciche syczenie.
Następna osobliwość nastąpiła chwilę potem. Grunt zadrżał wtedy lekko. Pojedyncze kamyczki podskoczyły do góry, w kilku miejscach grunt zapadł się w sobie. Właściwe zagrożenie wciąż pozostawało jednak w ukryciu.
Bez względu na to, stary krzyżowiec kontynuował:
- Wynikiem waszych działań część tajemnicy została odkryta. Niektórzy uczynili to śledząc trop Yarvis lub zwiedzając świątynie na Serpens. Niebezpieczna jest już sama lektura ksiąg wyklętych badaczy, jacy działali kiedyś pod kryptonimem Mark Goldstein. To wszystko stawia Black Cross przed dwiema alternatywami. Pierwsza. Możemy was zabić. Byłoby to w pełni usprawiedliwione. Zostaliście niejednokrotnie ostrzeżeni, mniej lub bardziej werbalnie. Z drugiej strony, kiedy stało się jasne, że nie odpuścicie, stale obserwowaliśmy wasze poczynania. Dowiedliście jednakże swojej przydatności, a także tego, że potraficie być dyskretni - tu Eliasz poświęcił spojrzenie zamaskowanemu najemnikowi. - Sprowadza się to do drugiej opcji, która oznacza współpracę. Do tego potrzeba jednak, abyście posiadali możliwie pełny obraz sytuacji.
Eliasz podjechał bliżej lurkera i skinął mu głową.
- Twój przyjaciel, Enzo, z pewnością kierował się poczuciem obowiązku. Nie wiedział jednak, że wiąże się to z wyjawieniem lokalizacji miejsca, które bezpośrednio dotyczy tamtych istot. Yarvis jest fenomenem z wielu powodów. Choć wyspa była zatopiona, wypłynęła na powierzchnię wody lata temu. Wśród budowli Starożytnych spoczywają tam zwłoki... jednego z nich. Sam ich widok pozbawił zmysłów wielu z naszych ludzi. W świetle tego co powiedziałem, zakładam że macie już świadomość co by się stało, gdyby ta rewelacja wyszła na światło dzienne.
- To bzdura! - oblicze von Tiera było maską gniewu. - Na wszystkie portowe murwy, o jakich kreaturach bredzisz? Nikt kogo znam, nie widział ich nawet na oczy. Stworzyłeś cudaczny kult i wciskasz nam kit. Jesteś tylko pomylonym starcem na końcu świata.
Eliasz odchrząknął, znacząco wskazując na urządzenia przy swoim wózku.
- Możesz w to wierzyć lub nie, lecz mechanizmy, do których jestem przytwierdzony, posiadają niemal całą spisaną wiedzę tego świata. Prócz raportów naszej organizacji, a są one bardzo dokładne, znajdują się tam dziesiątki tysięcy kronik, kopii lokalnych gazet, annały oraz encyklopedie. W każdej sekundzie przez mój umysł przepływają miliony impulsów, które dostarczają mi wiedzę adekwatną do danej sytuacji. Jeśli kiedykolwiek słowo drukowane wspomniało o którymś z was, ja o tym wiem. Weźmy wspomnianego już dziś Richarda La Croix. Na Rigel jego ród święcił kiedyś prawdziwe triumfy. Dewiza: Semper recte progreditur via. ,,Zawsze postępuj właściwą drogą”. Potem sławetny Jacob Cooper. Z taką sławą trudno być anonimowym, choć próbuje takim pozostać.
Przynajmniej kilka par oczu spojrzało po sobie, tym razem nie omijając zamaskowanego mężczyzny.
- Denis Arcon. Syn Renauda oraz bratanek… - urządzenie zabuczało donośniej - ...Louisa. Dobrze zapowiadający się poławiacz z pierwszymi sukcesami. Nasze protokoły mówią, że podróżowali z wami również... Lucjusz Ferat? Tak, hmm. Życiowy hulaka, choć nie bez specjalistycznej wiedzy. Dewayne Casimir, korsarz na usługach Wolnych Miast. Oraz Samantha Kidd. Ostatnie nazwisko jest szczególnie intrygujące, lecz w obecnej sytuacji nie ma tu już znaczenia.
Wokół jaśniało. Lada chwila miał nastąpić wschód słońca, jednocześnie przemowa starca dobiegała końca.
- Rzecz w tym, iż mój stan pozwala mi podejmować obiektywne, oparte na suchych faktach decyzje. Szczególnie w obliczu tego zagrożenia nie wolno nam kierować się emocjami. Ścisła, analityczna ocena sytuacji to jedyne czym możemy się bronić.
Przerwał nagle i spojrzał gdzieś w niebo.
- To wszystko, co miałem wam do przekazania. Przygotujcie się.
W tym właśnie momencie słońce wzeszło na dobre. Mdły blask rozlał się po całej wyspie niczym świecisty całun, niwecząc zalegające mroki. A przynajmniej część z nich. Cienie o kształcie zbliżonym do ludzkiego, pozostały na swoich miejscach. Piraci istotnie cały czas przebywali na wyspie. Tyle że nie byli już ludźmi, a raczej istotami utkanymi z cienia, które nocą pozostawały nieuchwytnym tłem. Teraz, kiedy wśród kręgu kamieni zajaśniało, paradoksalnie stali się bardzo widzialni. Jednocześnie można było odnieść wrażenie, że dopiero w tym momencie ,,pozwolili”, aby ich zauważono. Ich fantomowe postaci były jakby zastygłe w czasie. U części twarze rozpadały się na części, inne nie posiadały oczu, kończyn czy fragmentów klatki piersiowej. Ubytki te nie powstrzymywały ich jednak. Nachodzili z każdej strony, zaś od morza ciągnął się widmowy zarys galeonu o postrzępionych żaglach. To skrzypienie jego zbutwiałych desek wydawało uprzednio osobliwy dźwięk.


Był tu James Kidd oraz inni sławetni piraci: Margarett Blakemore, Brandon Czerwony, Dustin Mendenhall. W skrócie najkrwawsze sławy wszystkich mórz. Jednak nawet to, co po nich pozostało, nie przypominało już owianych najgorszą famą bandytów. Były to raczej opętane, czerwonookie zjawy. Milczące postaci konsekwentnie podążały przed siebie.
Ktoś ze straży Barnesów zaszedł im drogę, lecz jedno cięcie zardzewiałej szabli natychmiast dekapitowało mężczyznę. Głowa tamtego odskoczyła jak korek z butelki i potoczyła się po ziemi, znacząc za sobą pióropusz czerwieni. W odpowiedzi świsnęło kilka kul, wyciągnięto pałasze. Oręż piratów dało się parować, a samych agresorów ranić - było to jednak cokolwiek mozolne. Po kilku cięciach tamci dźwigali się z powrotem na nogi, aby ruszyć dalej. Użyto także broni plazmowej - to ukryci w lesie strzelcy krzyżowców wkroczyli do akcji. Ich atak był tylko odrobinę skuteczniejszy. Podczas wyładowania energii widma rozpierzchły się na kilka chwil, ale już po dłużej chwili wracały do poprzedniej formy.
Kolejni słudzy oraz straż ginęli, wyrzynani w pień. Piraci zabijali ich szybko i sprawnie, bez słowa na sinych ustach. Początkowo okrążali grupy powoli i miarowo, z czasem przyspieszyli tempa. Wreszcie cały ich zastęp napadł swoje ofiary z dzikim impetem.
Po raz pierwszy to właśnie wewnątrz Oka Sztormu rozpętała się prawdziwa burza.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-05-2018 o 16:50.
Caleb jest offline  
Stary 11-05-2018, 10:42   #266
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Każde kolejne słowo dziwacznego starca powodowało u lurkera bliżej nieokreślony niepokój. On sam wielokrotnie, szczególnie w ostatnim czasie, zderzał się z zapomnianymi, podwodnymi tajemnicami. Wręcz namacalnie dotknął istoty tajemniczego, przedwiecznego kultu, ledwo zachowując życie i zdrowe zmysły. Denis posiadał niewystarczającą wiedzę o mitologii, ale przeczuwał, że odsłonięcie kotary tajemnicy będzie zgubne dla wszystkich, bez względu na to którą z frakcji reprezentują.. Jakże się mylił, uważając, że odkrycia przyniosą coś dobrego. Można powiedzieć, że sam przyłożył rękę do obecnej sytuacji. Jakkolwiek traktować zakazane implanty, to wiara w mitologię, była niebezpieczna i umacniała skryte pod wodą demony. Te istoty czekały tylko na odpowiedni moment, aby się ujawnić, przejmując ciała wyznawców. Widok piratów wywołał grozę, podsyconą przez słowa starca. Tak naprawdę Eliasz nie udzielił żadnej rady obecnym. Pozostawił ich samotnych naprzeciw upiornej siły. Nawet zjednoczenie wcześniejszych wrogich sobie obozów nie gwarantowało zwycięstwa.

Nie było też szans na ucieczkę. Gwoli ścisłości teoretycznie były, bo con uniósłby dorosłego mężczyznę, lecz Denis wyznawał zgoła inne wartości. Jeśli polec to na placu boju, razem z przyjaciółmi. Ludźmi, którzy przez ostatnie miesiące stanowili jego jedyną rodzinę. Nawet nielubiany Cooper do niej należał… Ot taki niezwykle irytujący, daleki krewniak…

Arcon trzymał się blisko Richarda i Malfoya. Broń trzymał w pogotowiu wyglądając najbliższych napastników. Przez panujący zgiełk, próbował przywołać anonimowego wcześniej historyka.
- Jacobie! – krzyknął. – Może powinniśmy zniszczyć kryształ z dilthium?! W umyśle Denisa to „Oko Sztormu” urosło do roli głównego zagrożenia, nie potrafił tego racjonalnie wyjaśnić. Może to ono wpływało na postrzeganie rzeczywistości i przeklętego działania Black Serpent? Implantu, który wystawiał umysł i ciało na bezpośrednie działanie zapomnianego kultu z głębin…
 
Deszatie jest offline  
Stary 14-05-2018, 00:08   #267
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Gdy mężczyzna na dziwnej maszynerii powiedział o Richardzie stosując jego nazwisko szlachcic zamarł. Oto pośród wrogów ujawniono jego tożsamość.

To, jak i potwierdzenie obecności Jacoba było niczym kolejne uderzenie obuchem w plecy. Zagryzł zęby, jednak nie powiedział ani słowa.

I zaraz po tym nastąpił atak.

Serce LaCroixa przepełniała trwoga. Strach, nie o własne życie, ale o życie siostry. Siostry, która gdzieś tam brała udział w desancie z uzbrojonymi po zęby ludźmi lojalnymi Jacobowi. Gdzieś na zmarzniętej wyspie, atakowanej przez demoinczych piratów.

I to właśnie, a nie starożytne istoty na dnie oceanów a życie jego siostry teraz napędzały go do działania.

- Shagreen! - krzyk szlachcica przedarł się nad polem bitwy - ogłuszanie! Spróbuj ich otumanić jakimiś bombami hukowymi.

Czy to miało sens? Jeżeli ktoś z zebranych miał dysponować takimi ładunkami, to właśnie Walker Barens. Spec od bomb wszelakich. Ale dlaczego nie zabijać, tylko ogłuszać? Szlachcicowi wystarczył tylko moment na analizę sytuacji. To nie był mentalny pojedynek z Cooperem, który spędzałby mu sen z powiek. Tu chodziło o proste rozwiązania taktyczne i szybkie decyzje. Piraci nie dawali się zabić w łatwy, szybki i prosty sposób. Powalenie każdego z nich zajmowało czas, w czasie którego ginęli kolejni sojusznicy. A zabici zdawali się odradzać, jak choćby ci, których dezintegrowały promienie plazmy.

- Razem! Zacieśnić krąg. Ramię przy ramieniu! Nie mogą nas rozdzielić! - Wykrzykiwał i sam poprowadził swoich ludzi, żeby z jednej strony połączyć się z zaimplantowanymi ludźmi von Tiera. To z jego powodu La Croix nie podał swojego nazwiska. Wszak to ów szlachcic w jednym prostackim ataku spalił sporą część oddziału tego amatora ulepszania człowieka.

- Nie możemy dopuścić do tego, żeby otoczyli nas osobno! Od tego zależy nasze życie! Życie nas wszystkich - krzyczał, gdy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem przywódcy Kompanii Wilka.

Co zrobiłby teraz Cassimir? Mając na wyciągnięcie ręki człowieka, który zatopił jego statek i wymordował ludzi? Skorzystałby z okazji do zemsty? I czy von Tier skorzysta z okazji wykańczając Richarda?

Szlachcic uniósł rękojeść szabli w osobliwym salucie i ruszył na czele swych ludzi do zacieśniania kręgu i flankowania części wrogów.

Wtedy do La Croix’a dotarły słowa Denisa. Jacob nie był tylko koszmarem nawiedzającym go na jawie. Stał się całkiem realny pośród nich. Szlachcic odwrócił się do Denisa i położył mu dłoń na ramieniu.
- Idź z nim do tego kryształu, sprawdź co i jak. A ja kupię wam tyle czasu ile potrzeba. Raz, raz, raz!

Wygięta w łuk szabla w rękach nadludzko zręcznego szlachcica była wspaniałym orężem. Jednak nie wystarczajacym.

- Nie próbujcie ich zabijać! Próbujcie okaleczać. Tnijcie po nogach. Wiążcie. Ogłuszajcie. Róbcie to tak, żeby musieli przechodzić po własnych rannych.

Richard był realistą. Wiedział, że nie przełamią oblężenia. Wiedział, że będą musieli się wycofywać, aż przeciwnik ich nie zdusi. Ale wiedział też co robić, żeby im tego nie ułatwiać.

Wtedy kolejny raz zobaczył rozpadające się po strzale z karabinu plazmowego ciało, które wracało do siebie. Jego bystre oko z mocą wszczepu szybko oceniło szczegóły procesu. Czyżby były to wyrafinowane iluzje? A może w ogóle oni nie istnieją. Może powstali z wiary i strachu ludzi w obecności kryształu? Denis miał rację? Dużo pytań. Nie mógł się rozpraszać.

Stanął kilka kroków od ludzi von Tiera.
- Patrick! Nie wierzę, że możemy to przegrać!

Czy to wszystko było kwestią wiary? Coś miało zniszczyć świat, który znał, bo ktoś w to wierzył? Jeśli tak, to nie było warto wierzyć w to z czym walczyli. Bo z czym walczyli? Grupa wychudzonych piratów z dziwnymi wszczepami puszczona w pierwszym szturmie jako mięso armatnie.

Wycelował szablą w zbliżającego się przeciwnika.
- Nie wierzę, że możesz mnie zranić - powiedział pod nosem i splunął. Faktycznie nie wierzył. Był świetnym szermierzem jeszcze zanim wszczepiono mu implant. Notabene jeden z trzech wyrwanych z jednej z wielu ludzi von Tiera.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 20-05-2018, 23:20   #268
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wyspa Eliasza, teraźniejszość

Wiele kwestii nabierało sensu w świetle faktów podanych przez Eliasza, a przynajmniej mogło go nabrać, gdyby ktoś chciał przeanalizować wydarzenia, jakie miały miejsce.

Kult spotkany przez Zarażonych na Serpens był starożytną, dawno zapomnianą wiarą. Na szczęście dla ludzi. To właśnie z tej świątyni pochodziła moneta - znak rozpoznawczy sojuszników Shagreena. Właśnie z nim związane były implanty Black Serpent. Walker Barnes zaślepiony chęcią zemsty bądź sprawiedliwości, wychodziło na jedno, sięgał do rzeczy, których nie pojmował. Rozpropagował coś, co miało zagrozić całemu światu. W imię drobnego, niemal nic nie znaczącego, ludzkiego konfliktu mogła zginąć cała cywilizacja.

Jako pierwszy efekty widział Jacob, zaś poczuła na własnej skórze Samantha, lecz ona była znacznie mniej zmieniona niż szeregi piratów. Kolejnym zetknięciem była bezimienna wyspa, na której wylądowali po upadku K'Tshi także spowodowanym przez popleczników Shagreena. Oszalały kultysta był nieuważnym, niedouczonym eksperymentatorem. Dlatego zginął zabity przez coś, co wymykało się ludzkiemu pojęciu. Świątynia odwiedzona przez Denisa związana była z tą samą istotą. To właśnie ona spowodowała podniesienie poziomu wody mniej lub bardziej pośrednio. Nowe osoby dowiedziały się o jej istnieniu, nowe osoby nakarmiły ją swoimi myślami skierowanymi w jej kierunku.

Kryształ przedstawiający lurkerowi wizję tonącego miasta był zapisem przeszłości. Czasów, w których rozpowszechniła się wiedza o tajemniczej, śmiercionośnej istocie. To wiedza zabiła ich świat. Skoncentrowane myśli milionów osób dały zagładzie moc, zaś ta z kolei utopiła większość życia.

Informacja może zabić świat.

Dlatego Jacob usilnie przekonywał załogę, że wszystko da się wytłumaczyć racjonalnie. Im mniej osób wiedziało, tym mniejsza była siła czerpana przez to stworzenie. Dlatego nie podzielił się z nikim swoją wiedzą. W tym przypadku niewiedza ratowała świat.


Pokład sterowca, kilka nocy wcześniej

Rozejrzał się i spokojnym krokiem podszedł do pokoju Malfloya. Nie było nic bardziej podejrzanego niż człowiek przyłapany na skradaniu się. Zdecydowanie korzystniejszy był ostrożny chód. Zapukał cicho do drzwi kajuty inżyniera i wszedł nie czekając na odpowiedź.

- Muszę się z kimś połączyć. Teraz - powiedział bez zbędnych wstępów.
Malfoy drzemał właśnie i teraz spoglądał na gościa przymrużonym okiem.

- Co… ah, to ty Jacobie - dopiero wracał do świata jawy. - Z kim się chcesz skontaktować?

Inżynier sięgnął do stojącej obok szafki i przywdział grube onuce. Szybko skojarzył fakty.
- Przychodzisz do mnie sam. Czy reszta o tym wie?

Historyk zaczął wolno, z rozmysłem.
- Sprawy, w które się mieszamy są dalece bardziej zaplątane niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Tyle mogę ci powiedzieć. Odpowiadając na pytanie drugie, nikt o tym nie wie i dowiedzieć się nie może. Nie tylko wisząca w powietrzu wojna między Orionem a Corvus może zmienić oblicze świata na gorsze. Tylko ja mogę próbować to zmienić. I na tym właśnie polega cały dramatyzm sytuacji. Nie mogę powiedzieć ci też z kim chcę się kontaktować. Musisz zaufać mojej ocenie, bo jak nie, to może być nieciekawie.

Malfoy podrapał się po głowie. Było widać, że rozwiązanie nie jest mu na rękę.
- Wiesz. Ja wszystko rozumiem. Ale w tym momencie podważasz moją lojalność wobec Richarda…

Jacob czekał. Widział w zachowaniu inżyniera niepewność, a to już znaczyło że posiada jakąś szansę. Poza tym miał w swoich słowach coś takiego, że ludzie czasem działali pod ich wpływem wbrew swojej woli.
- Inaczej jednak patrząc, sytuację mamy nietypową i domyślam się, że posiadasz swoje powody. Eh. Niech ci będzie. Z kim konkretnie chcesz się porozumieć?

W odpowiedzi Jacob uśmiechnął się szeroko.
- Mam odpowiednie dane do połączenia i ja chciałbym to zrobić. Ty mnie instruuj. Wierz mi, niektórych rzeczy bezpieczniej jest nie wiedzieć. Istnieje wiedza, która sama w sobie jest śmiertelnie niebezpieczna. Jak sekrety mafii. Jeśli je posiądziesz, nie będziesz mógł się czuć bezpiecznie. Chodźmy. Tylko powoli - rzekł historyk i odwrócił się spoglądając na kartkę. Czas na ponowny kontakt z agentami Black Cross.

Malfoy nadal nie wyglądał na zachwyconego i to delikatnie rzecz biorąc. Był jednak człowiekiem, który gdy raz podejmie decyzję, trzymał się jej konsekwentnie. Już w drodze nałożył na siebie gruby swetr, a potem poprowadził Jacoba.

Kalibrowanie radiostacji zajęło mu tylko chwilę. Inżynier wskazał kilka przycisków oraz wytłumaczył ich działanie.
- Tą gałką zmieniasz częstotliwość. To zielone obok odpowiada za długość fali. Kiedy chcesz mówić, wciskasz czerwony guzik. Reszta jest już nastawiona, więc powinieneś sobie poradzić. W razie problemów, będę obok - zatrzymał się w pół słowa - I wiedz, że nastawiam tu za ciebie własną dupę. Obyś to docenił.

- Doceniam - potwierdził kiwając głową, po czym skrzywił się lekko.
- Ale ja nie mogę liczyć na to samo. Jeszcze jedno zanim zacznę. Czy wszystko jest tak ustawione, żeby nie można było nas namierzyć? Chciałbym, żeby nikt włącznie z kontaktem po drugiej stronie nie wiedział gdzie jesteśmy ani z jakiej radiostacji korzystamy.

Inżynier pokręcił głową.
- Według mojej najlepszej wiedzy, nie ma takiej możliwości. Pomyśl w ten sposób. To radiostacja żółtków. Jeśli na ich sprzęcie da się kogoś podsłuchać, to i tak nikt nie jest bezpieczny - zmusił się do uśmiechu.

- Ostatnia sprawa. Polecam ci nie słuchać tej rozmowy. Sprawy, o których będziemy rozmawiać są niebezpieczne. Jeśli się o nich dowiesz sam zdecydujesz, że nie możesz powiedzieć o tym nikomu. Szczególnie bliskim. To tajemnica z rodzaju tych, które potrafią złamać człowieka i zniszczyć cały twój świat.

- Nie musisz mi dwa razy powtarzać - mruknął Malfoy, kierując się do wyjścia - Mam nadto problemów. Nie potrzeba mi dodatkowego gówna.

Kiedy tylko za Malfloyem zamknęły się drzwi, Cooper nastawił wszystko zgodnie z instrukcjami inżyniera, a następnie podjął próbę kontaktu z agentem znalezionym w notesie kapitańskim. Ze skromnej listy wybrał tego z najniższym numerem, wydającego się być najwyżej postawionym ze wszystkich. Przynajmniej taką historyk miał nadzieję.

Po drugiej stronie usłyszał dziwną melodię, która przypominała muzykę graną przez pozytywki. Trwało to dłuższą chwilę, potem wszystko ucichło. Jacob jednak czekał. Nie dochodził go żaden szum, a to znaczyło że połączenie jest nawiązane, lecz rozmówca nie jest obecny lub milczy. Zrozumiał, że mógł być to swego rodzaju test. Ktoś nieupoważniony w końcu zechciałby się rozłączyć, sądząc że nadaje na złych falach. Tymczasem po kilku minutach…
- Tutaj agent operacyjny numer P965s - zapowiedział trzeszczący głos. - Zidentyfikuj się i podaj cel rozmowy. Odbiór.

- Identyfikacja nie jest istotna, możesz mnie nazywać Phantom’as, agencie, ale cel owszem. Na sto dziesięć procent - rzekł Jacob z ustami wypchanymi tkaninami oraz zaciśniętym nosem, dzięki czemu brzmiał inaczej niż w rzeczywistości.

- Niedługo będzie gorąco na pewnej wyspie, a ja mogę mieć znaczące informacje. Kultu… ralnie proszę o dane umożliwiające połączenie z dowództwem. Nie bez powodu każdy agent dostaje tylko cząstkę wiedzy. Nie mam zamiaru nieuważnym słowem burzyć ustalonej struktury. Proszę powtórzyć tej osobie wszystko. Słowo w słowo - dodał z uśmiechem.
Niemal każde zdanie ujawniało, iż miał wiedzę niedostępną dla większości ludzi zaczynając od operacji sto dziesięć przez spotkanie na wyspie, wtrącenie tematu kultu oraz wiedzę jak działają struktury Krzyżowców. Przy okazji ostatnie było całkiem niezłym powodem, dla którego mógł prosić o rozmowę z osobą bardziej poinformowaną.

Przy normalnych warunkach, nawet ze swoją gadką, nie miałby szans. Black Cross przewyższało wszystko, czego dotychczas doświadczył. Wystarczył przecież fakt, że o tej organizacji jeszcze niedawno nie miał pojęcia. Samo to mogło świadczyć o potędze krzyżowców, bowiem Cooper wiedział o każdej nacji, gildii oraz społeczności przynajmniej kilka faktów.
Lecz był sprawnym graczem, nawet w stosunku do nich. Użył wielu argumentów mogących świadczyć, że faktycznie jest wewnątrz grupy. Ba, może nawet znaczy w niej coś więcej. Agent, z którym rozmawiał znów milczał. Jacob czuł jednak, że nie wynika to ze sceptycyzmu rozmówcy konkretnie wobec niego, a wyuczonej ostrożności. [Trudny test Obycia]

- Rozumiem. Problem jest innej natury. Obecnie mamy duży przepływ informacji. Agenci wyższego szczebla radzą się wzajemnie. Oczywiście nie ON, wszyscy dobrze wiemy, że akurat nie potrzebuje opinii innych. Gdyby to ode mnie zależało, może i bym cię połączyć, ale... - zawsze było jakieś “ale” - nie sądzę, aby mieli w ogóle czas cię słuchać. Teraz każdy ma dla nich bardzo ważne informacje, sam wiesz co się przecież dzieje. Chyba że już na starcie dasz mi coś, czym mógłbym ich przekonać.

Jacob zdał sobie sprawę, że dobrze zrobił, biorąc kogoś z trochę niższego szczebla. Pewne rzeczy nie zmieniały się w wszystkich organizacjach. Ci z mniejszym stażem mieli czasem w zwyczaju spuścić z oficjalnego tonu. Nie myśleli jeszcze czysto w kategoriach szeregu procedur. W przeciwnym wypadku interlokutor już dawno by się zapewne rozłączył. Choć balansował na ostrzu noża, to wciąż była szansa.
- Istnieje zagrożenie włączenia się nowej siły w spotkanie na wyspie. Jeśli strategia nie zostanie dostosowana choćby do możliwości jej pojawienia się, może to oznaczać katastrofę - rzekł Jacob decydując się na zdradzenie troszeńkę więcej niż początkowo zakładał.

Znów nastąpiła pauza.
- W porządku. Alarm drugiego stopnia kwalifikuje się do rozmowy z wyższym szczeblem. Znasz procedury i nie nadużywaj linii. Za chwilę cię połączę.
Rozległ się dźwięk przypominający przesuwaną korbę. Był na tyle głośny, że lada moment mógł wpaść Malfoy, pytając się czy mechanizm nie poszedł z dymem. Na szczęście nic takiego się nie stało.

- Witam cię - powiedział kolejny głos, bardzo suchy i bezbarwny; poza nim do Jacoba dochodziły inne, przytłumione szepty. - Doniesiono mi, że posiadasz ważne informacje. Na początek podaj ich źródło oraz szacowany poziom zagrożenia.

Historyk postanowił na chwilę podłączyć się do gry informatora.
- Źródło to złożenie różnych przesłanek w całość, a poziom zagrożenia waha się od najniższego do najwyższego. Może sprowadzać się do naszej Sprawy. Jesteśmy strażnikami i najgorszymi wrogami odrodzonego kultu, a zagrożenie może tego dotyczyć.

Agent nawet nie miał pojęcia jak wiele zależało od jego reakcji i odpowiedzi, zaś Jacob przed przejściem do konkretów musiał wiedzieć na pewno czy jego wnioskowanie jest poprawne.
- Jesteś niekonkretny, agencie. Wiesz, że nie możemy sobie pozwalać na ogólniki - powiedział tamten, jednakże tonem pozbawionym przygany. Jedynie stwierdzał fakt. - Powiedz o co chodzi.

Zatem miał rację. Brak reakcji był najlepszą reakcją. Gdyby się pomylił, zdradziłby przykrywkę i właśnie w ten sposób jego “przełożony” przeszedłby na inną stopę. Niemniej musiał teraz usprawiedliwić swoje ostatnie zdania, a żeby to zrobić, musiał improwizować na bieżąco.
- Piraci zniknęli. Wszyscy lub prawie wszyscy. Podejrzewam, że za sprawą stoi James Kidd. Jakiś czas temu zlikwidowaliśmy problem Richarda la Croix. Pośród jego załogi była Samantha Kidd, oczko w głowie Jamesa. Najprawdopodobniej urządził poszukiwania i ruszył jej tropem na Antigui. Bezpiecznie jest założyć, że dotarł tam, gdzie ona. Najęli ją ludzie Shagreena i wyposażyli w implant Black Serpent. Mieli takich więcej. Podobno mogło to wystarczyć dla większości załogi “Doga” za cenę dołączenia do konfliktu na wyspie. Przeciwko nam. Nie wiem czy w tym czasie mogli wytworzyć więcej. Jeśli jednak James Kidd trafił do ludzi Shagreena albo choćby dowiedział się o naszym zaangażowaniu w sprawę, to dowie się o spotkaniu, znajdzie miejsce i stanie przeciw nam. Być może ze wsparciem.

Historyk zmarszczył brwi. Musiał przyznać, że wyszło to tak przekonująco, iż sam zaczął zastanawiać się czy nie ma w tym choć nici prawdy. Na miejscu Kidda, Jacob poruszyłby niebo i ziemię, by znaleźć swoją córkę. Być może kapitan “Doga” rzeczywiście tak zrobił. Największą ironią losu było to, że ziarno niepokoju zasiał sam Doktor, współpracownik Walkera Barnesa. Niemal przypadkowe stwierdzenie doprowadziło do lawiny pytań i domysłów potwierdzanych bądź obalanych za pomocą zebranych informacji oraz własnej przeszłości. Własnej i towarzyszy.

Kiedy agent podjął rozmowę, jego głos nie zmienił się ani na jotę. Wciąż brzmiał bardzo oficjalnie, zachowywał idealnie wyrachowany ton.
- Zniknięcie piratów nie uszło naszej uwadze. Kontakty mówiły, że mogli zwołać Lożę. Jeśli do rąk Jamesa rzeczywiście trafiło Black Serpent, jest bardzo źle. Shagreen nie wie co robi. Spodziewaliśmy się, że w jakiś sposób wykupi dodatkowych ludzi, ale wyciągając dłoń do piratów potwierdza swoją desperację. Niniejszym uruchamia narzędzie, które zapewne zniszczy Barnesów, lecz i jego samego. A to będzie dopiero początek. Tymczasem poczekaj chwilę, agencie.

Jacob usłyszał, że po drugiej stronie zebrało się parę osób. Pogłos sugerował jakąś naradę. Trwało to jakiś czas i wreszcie krzyżowiec wrócił do rozmowy.
- Twoje informacje są przydatne. Zwiększymy ochronę wokół ziem Eliasza, lecz obawiam się, że nawet to może być niewystarczające. Zazwyczaj udawało nam się likwidować użytkowników zakazanych implantów dość szybko, aby zapobiec kompletnemu spaczeniu ich ciał. Biorąc pod uwagę, iż piratów nie ma od dłuższego czasu, trudno ocenić do jakiego stopnia zaszła ich metamorfoza.

Znów kilka głosów. Jacob zdawał sobie sprawę, że tamci zastanawiali się jak wiele mogą mu powiedzieć.
- Na pewno zdajesz sobie sprawę z jakim ryzykiem mamy tu do czynienia. Musimy nieustannie uważać, aby ludzie nie zaczęli mówić o istotach, ani nawet o nich myśleć. Załóżmy, że ktoś przeczyta kilka wersów zakazanej księgi - trzeba wiedzieć, iż już wtedy rosną one w siłę. Gdyby więc tak wielu ludzi użyło splugawionych implantów, to możliwe że kulty nagle odżyją z nową siłą. To coś jak fluktuacje energii. Wiesz wszakże, w przeszłości dochodziło do takich sytuacji. Masy z dnia na dzień popadające w histerię. Całe miasta nawiedzane przez koszmary. Tysiące szaleńców. Już wtedy ledwo daliśmy sobie radę ze zlikwidowaniem problemu, co kosztowało rozlanie znacznej ilości krwi. Często niewinnej, acz wszyscy się zgodziliśmy, że była to konieczna cena. Tymczasem teraz mamy do czynienia z sytuacją bez precedensu. Musimy być czujni jak nigdy dotąd. Codziennie szlifować swój umysł. Mieć świadomość ich istnienia, lecz nie myśleć o nich per se. Obserwować każdy znak na niebie i ziemi. Może wydawać ci się, że jesteś dość silny. Ale wierz mi. Nie jesteś.

- Tego przypomnienia było mi trzeba. Szczególnie w obliczu informacji coraz mocniej obracających się wokół tematu. Wiem co należy robić, ale jestem czegoś blisko. Jestem na tropie silnego artefaktu. Potrzebuję przypomnienia o narzędziach i siły płynącej z wiary w ich skuteczność - poprosił pokornym głosem Jacob, lecz jego oblicze wywoływało uderzający wręcz dysonans. Jak bardzo cyniczny był Cooper? Czasem sam się nad tym zastanawiał.

- Agencie, prosisz o rzeczy, które nie przystają twojej pozycji. Nawet biorąc pod uwagę zasługi, obowiązują nas pewne zasady, które nie istnieją bez powodu. To samo credo obliguje jednak do działania poza schematami, kiedy występują dodatkowe okoliczności. Zastosuję ten wyjątek po ostatni. Nie licz na nic więcej. Musisz uszczegółowić swoją prośbę. Co konkretnie potrzebujesz wiedzieć?

- Jak ćwiczyć umysł i jak przeciwstawić się mocy artefaktów? - zapytał krótko korzystając z nadarzającej się okazji.

- Tego nie sposób nauczyć się na bieżąco. Szkolenie trwa całe lata, a i nawet wtedy daje ono bardzo prowizoryczne zabezpieczenie. Agenci wysyłani bezpośrednio do likwidacji zagrożeń mają przynajmniej kilkunastoletni staż. Czasem jednak trafiamy na wyjątkowo uzdolnione przypadki. Mowa tu o osobach, jakie z natury operują czystymi faktami oraz rachunkiem zysków i strat. Ludzie z natury kierują się bowiem emocjami i dotychczasowe badania wskazują, że to one są rodzajem pożywienia istot.

Cooper uśmiechnął się do siebie bardzo, ale to bardzo szeroko.
- Zatem gdy trafię na artefakt odsunę wszelkie emocje i nie będę o nich myślał, pozostając świadomym ich istnienia - podsumował historyk na wypadek, gdyby agent zechciał dorzucić jeszcze jakąś uwagę.

- Słusznie. Tylko nie przeceniaj swoich umiejętności. Jeśli wyczujesz, że twoje myśli są nieswoje, obce, wycofaj się i przekaż raport najbliżej jednostce w celu przydzielenia dodatkowych ludzi.

- Mam jednak jeszcze jedną sugestię w temacie najbliższego spotkania. Na podstawie informacji, które udało mi się uzyskać. Shagreen spodziewa się oporu z naszej strony, a w tej chwili ciężar naszych priorytetów został przeniesiony również na stronę piratów. A jeśli zadziałalibyśmy niestandardowo? Gdybyśmy nie przybyli, a przynajmniej sprawiali takie pozory? Jeśli nie ma z kim się bić, to ludzie biją się między sobą. Szczególnie piraci pod wpływem Black Serpent. Może niezaimplantowana część uciekłaby wtedy nie chcąc się do tego mieszać? Potem moglibyśmy sprawdzić ile wiedzą uciekinierzy. Ryzyko żadne, gdy trzymalibyśmy rękę na pulsie, a zyski mogłyby być wymierne. Nic do stracenia, wiele do wygrania. Wszyscy wiemy, że tego nie możemy przegrać. Gdyby nie doszło do walki, moglibyśmy wkroczyć z opóźnieniem i pozornie wystawić Kamienny Herb. Sprawa ponad wszystko. Następnie uderzyć z zaskoczenia, ze wszystkich stron, gdy Shagreen będzie już pewny swego - powiedział Jacob spodziewając się solidnej bury za ingerowanie w planowanie akcji, ale rozmawiał z bezemocjonalnymi sukinsynami kierującymi się rachunkiem zysków i strat. To był klucz nie tylko do walki z kultem, ale również do rozmów z Black Cross. Fakty, zyski i straty. A bilans planu Coopera wychodził wyjątkowo dodatnio.

Mężczyzna wysłuchał go uważnie, jednak zdawał się posiadać gotową odpowiedź, gdyż jego głos wybrzmiał, jak tylko Jacob przestał mówić.
- Nie sugerujesz chyba, że nasza dotychczasowa ocena sytuacji jest błędna. Nowe fakty są brane pod uwagę, jednak konstrukcja planu działania nie należy do twoich kompetencji. Jeśli to wszystko, radzę wrócić do obowiązków.

- Jedno pytanie. Gdzie mam strzelać, by unieszkodliwić Black Serpent?

- Wszędzie. I czym tylko możesz. Najlepiej jednak po prostu uciekaj. W naszym zawodzie nie ma miejsca na zgrywanie bohaterów w przyziemnym sensie. Moduł przeżera umysł, ale i całą powierzchnię ciała. Ktoś zainfekowany przez Black Serpent to maszyna do zabijania. Nie wiadomo nic o słabych punktach tego implantu.

- Wyłącznie powierzchnię czy też wnętrze? Może ogień byłby skuteczny? - pomyślał głośno historyk.

Jacob wyczuwał już w głosie rozmówcy cień irytacji.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Lecz tylko martwi wiedzą jak wygląda walka z kreaturami, którymi stali się piraci. Zakładając iż rzeczywiście pozostają oni dłuższy czas pod wpływem implantów.

- Dziękuję, sir. Wszystko dla sprawy - zakończył historyk, któremu skończyły się pytania. Przynajmniej na obecną chwilę. Czuł, że wykorzystał sytuację do granic możliwości i musiał tak zrobić, gdyż mógł już nie mieć więcej okazji na podobne rozmowy. Oparł się wygodnie i myślał jeszcze przez dłuższą chwilę nim zatarł ślady namiarów, jakie wykorzystał poprzez chaotycznie przekręcenia wcześniej ustawionych gałek. Po cichu wyszedł i poszedł do własnej kajuty.


Wyspa Eliasza, teraźniejszość

Najprawdopodobniej Cooper był jedyną osobą nie poruszającą się na polu bitwy. Stał prawie całkowicie nieruchomo. Wyjątkiem były gałki oczne śledzące wydarzenia zza w połowie przymkniętych powiek.

Nie miał żadnych danych pozwalających na efektywną walkę z nieprzyjacielem i to był największy ze wszystkich problemów. Oczywiście mógł rzucić się do walki z okrzykiem na ustach i zginąć chwalebnie jak wielu padłych już trupem. To jednak nie miał sensu. Pozbawione było celu. Dlatego stał i patrzył jak umierali, zaś każda śmierć wzbogacała jego wiedzę. Obserwował cięcia, wystrzały z broni białej oraz palnej. Obserwował jak działa na nieskoordynowanych napastników światło, ogień, woda i podmuchy powietrza. Z każdą chwilą wiedział coraz więcej.

Niewiara nie miała żadnej siły. To wiara zawsze popychała do niemożliwego. Z tego powodu przed zejściem Denisa pod wodę poradził mu, aby wierzył w nieistnienie. Jeśli coś mogło go ochronić, to tylko to.

Informacje zdobyte od Black Cross zgadzały się z jego wiedzą mitologiczno-historyczną.


Na frontach pracowni będących podejrzanymi o instalowanie zakazanych implantów malowano symbol "Posłańca śmierci". Właściciela czekał osąd osób odpowiedzialnych za to w odpowiedniej zonie, ale zwykle kończyło się na samosądach niezależnie od dowodów.

Anioł miał w tym zestawieniu oznaczać "zabawę w boga", natomiast czerń złowrogą magię. Okrąg był zakresem legalnych, dopuszczonych przez naukę implantów, a trójkąt chęć wyjścia poza nią. W mroczne zakamarki technologii.

Jak każdy uczony, Jacob słyszał nieco o zakazanych implantach. Większość badaczy uważała historie o nich za bajania marynarzy, pragnących zyskać wątpliwą sławę wśród karczemnej tłuszczy. Cooper wiedział jednak, że warto magazynować każdą wiedzę, także uchodzącą za mało wiarygodną.
Istnieje szereg niecertyfikowanych wszczepów, stworzonych bez odpowiednich procedur. Większość to jednak dzieła samouków, którzy miast oddawać patent właściwej gildii techników, wolą go odsprzedać na zewnątrz. Poza tym półformalnym obrotem istnieć ma jeszcze jedna, bardzo ścisła grupa urządzeń. Plany wykonania tych modułów pochodzą rzekomo z zatopionych ruin Starożytnych. Nie są jednak bezpośrednio ich dziełem, a tworem czegoś, co doprowadziło do zagłady dawnej cywilizacji.

Nie jest jasne, w jaki sposób odtwarza się przeklęte implanty. Niektórzy upatrują tu działania sztuk magicznych. Konwencjonalne ingerencje w ciało korzystają z mechanizmów, który już uprzednio działają w organizmie. Przykładem mogło być zwiększenie ciśnienia lub produkcji białych krwinek. W tym jednak przypadku dochodzi do wpływu "z zewnątrz". Użytkownicy tych nano-maszyn zmieniają się nie do poznania. Mowa o kompletnej zmianie charakteru oraz przeistoczeniu się w czasem w zupełnie inną osobę. Jednocześnie uzyskują oni szereg umiejętności kojarzonych raczej z podaniami: lewitacja, odporność na ogień, nadludzka siła.

Jacob doświadczył już, że można ograniczyć działanie implantu, uszkadzając użytkownikowi część ciała, w której mechanizm został zainstalowany. Jasne jest, że przy tak ogromnej ingerencji w ciało, implant zapewne znajduje się w jednym z najbardziej newralgicznych organów jak serce lub tętnica główna. Może to tłumaczyć dlaczego dopiero broń plazmowa zatrzymała część piratów na dłuższy czas.

Gdzieś z oddali dobiegł go krzyk Denisa. Ledwie zarejestrowany przez pracujący z pełną prędkością umysł Coopera. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Oczy historyka skakały od jednego punktu do drugiego zbierając dane.

Nagle wzniósł rękę mając nadzieję, że Zhou i Xanouańczycy widzą ten gest. Jeszcze nie czas na nich. Jednocześnie zwrócił na siebie uwagę lurkera.
- Niezniszczalne - odparł krótko.

Stwierdzenie było dalekie od prawdy, choć na obecną chwilę wystarczająco bliskie, by zrezygnować z pomysłu. Zagadkowy metal miał kolosalną temperaturę topnienia oraz nieziemską wręcz wytrzymałość. Były to dane, które wydobył z archiwum z Lucjuszem Feratem.

Nagle złapał przebiegającego obok człowieka za ramię.
- Biegnij do Eliasza. Niech jego wszystkie jego sokoły strzelają w pojedynczego pirata. Serce, głowa, tętnice. Powiedz, żeby wyciągali materiały wybuchowe. Leć - klepnął mężczyznę w plecy, a po chwili złapał jednego z agentów Black Cross. Druga ręka sięgnęła do kieszeni. Po niespodziankę, którą trzymał na specjalne okazje. Takie jak ta.

Wydobył nabój do pistoletu plazmowego.
- Na trzy rzucam. Jak doleci do piratów, zestrzel to. Chyba, że nie trafisz, to zamieniamy się rolami, ale wtedy daj pistolet. Zwykły.

Przyszedł czas na kilka wysokoenergetycznych eksplozji. Był niezmiernie ciekaw jak sobie z tym poradzą.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 02-06-2018, 16:36   #269
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pióra rozmaitych kronikarzy zwykły kreślić pole bitwy jako miejsce podniosłych czynów. Opasłe relacje roztaczały niemalże romantyczną wizję wojny. Gdzieś wśród morza proporców mieli naradzać się mądrzy generałowie, zaś oddziały honorowych rycerzy ginąć przy dźwięcznej muzyce ostrzy. Była to jednak wizja pisarczyków, którzy nic nie wiedzieli o toczeniu batalii. Ich świat ograniczał się do atramentu oraz ton papirusu.
Walka z piratami obfitowała w gwałtowną siłę, bynajmniej zaś wyrachowaną szermierkę. Siwą sadzę rozdzierały zawodzenia oraz agonalne krzyki. Dla części starcie z tymi, którzy winni zostać martwi, okazało się zbyt przytłaczającym doświadczeniem. Zmysły opuszczały ich niczym tonące okręty, zaś sami nieszczęśnicy kulili się w sobie, tocząc pianę z ust. Ci którzy podjęli walkę, zazwyczaj padali tuż obok, pocięci mocniej niż partie mięsa.
Piratów można było powstrzymać tylko na chwilę. Mimo tego, kilku członkom zgromadzenia udało się wyjść poza pierścień nieumarłych bandytów. Próbowali oni odciągać uwagę wroga już po zewnętrznej stronie, lecz dawało to mizerny efekt. Równie dobrze walczący mogli zasiekać powódź szablą.
James Kidd okazywał szczególnie zajadły styl walki. Był także najmocniej przeobrażonym z wrogów. Wynikało to z faktu, iż zapewne to on sam lub jego córka użyli implantu jako pierwsi. Stary kapitan przedzierał się przez kolejne zastępy bez większych trudności. Za sobą pozostawiał jedynie lśniące kałuże posoki i fragmenty spiłowanych organów. Jego beznamiętna twarz była przyobleczona toczonym przez białe czerwie mięsem. Tylko kilka starych blizn przypominało, że w ogóle nosił kiedyś miano człowieka.
W pewnym momencie paru rosłych mężczyzn z oddziału Barnesów zaszło kapitana od tyłu. Wszyscy nosili wyważone miecze z jelcami w kształcie jednorożców. Żołnierze unieśli jednocześnie broń do góry, atakując z kilku stron naraz. Kidd odwrócił się na pięcie, w mgnieniu oka parując uderzenia. Wykonał natychmiastowy kontratak. Ciął po łuku, pojedynczym ruchem rozpruwając czterech przeciwników naraz. Serce jednego z nich dosłownie wyrwało się z piersi i jeszcze chwilę uderzało, parując na wszechobecnej zmarzlinie. Po tym zajściu reszta ludzi służących Kamiennemu Rodowi skupiła się już głównie na ochronie arystokratycznego rodzeństwa.
Nieoczekiwanie, z okolic wzgórza doszedł potężny tumult. Niebo rozbłysło jaskrawą bielą, wyostrzając kontury walczących. Ktoś zdążył tylko wydać ostrzeżenie, nastąpiła seria szybkich wystrzałów. Odsiecz nadciągała z pobliskiej przełęczy, wąskiego przejścia usianego stalowymi głazami. Gwardia cesarska wkroczyła właśnie do akcji, zasypując wroga plazmowymi pociskami. Deszcz płynnej energii przygwoździł kilkudziesięciu piratów do ziemi, co na kilka dłuższych chwil ostudziło ich zapał. Obrońcy mieli wreszcie szansę na własną inicjatywę.


Richard miał wrażenie, że z każdego kierunku mierzą do niego rdzawe szable, berdysze i czekany. Ledwo nadążał z odbijaniem kolejnych ciosów i tylko lata ćwiczeń uratowały go przed kilkoma szczególnie zdradzieckimi pchnięciami.
Kiedy złapał oddech, gdzieś ujrzał również Manuel. Pilotka lawirowała między przeciwnikami, ostrzeliwując ich ze zdobionego rewolweru. Spod burzy rudych włosów wyłoniła się maska czystego gniewu.
Jednak to o kogoś innego martwił się najbardziej. Eloiza może nabrała hartu ducha, lecz wciąż pozostawała filigranową niewiastą, a przede wszystkim jego siostrą. Ci tutaj potrafili zgnieść oponentów tęgich jak bele drewna. Młoda La Croix była przy nich ledwie puchem.
Ta perspektywa zmusiła szlachcica do możliwie rychłego działania. Szybko wyłowił wzrokiem przywódcę zagrożonych. Walker razem ze swoimi ludźmi odpierali atak, niemniej kilku już poległo pod naporem postrzępionych kling.
- Shagreen! Ogłuszanie! Spróbuj ich otumanić jakimiś bombami hukowymi.
Tamten spojrzał z wyrzutem, jakby oburzony, że ktoś śmie wydawać mu rozkazy. Wykonał gest, który mógł być prychnięciem.
- Hukowe. Jeszcze czego. Nie przyszedłem tutaj używać półśrodków - odpowiedział bełkotliwym tonem.
Chwilę potem kilku jego ludzi wyciągnęło obłe przedmioty, które uwolnili z okrągłych zawleczek i cisnęli w powietrze. Bomby uderzyły pod nogi paru najbliższych piratów. Ci nie zatrzymali się nawet na chwilę. Jedno uderzenie serca później potężna eksplozja dosłownie zmiotła ich z powierzchni ziemi, rozpryskując wokół śnieg oraz grudy ziemi. Fragmenty oponentów upadły z plaśnięciem jeszcze w promieniu czterdziestu stóp. Paru zarażonych ryknęło z triumfem. Pierwszy raz La Croix widział u tych nieszczęśników reakcje, które można było nazwać pozytywnymi. Zaraz jednak okrzyki utknęły im w gardle. Pozostałe z piratów ochłapy zaczęły samoistnie poruszać się i pełznąć po ziemi - niczym gigantyczne mięczaki, wyjęte z majaków nawiedzonego surrealisty. Krwawe ochłapy powoli wróciły do swoich ,,właścicieli”, w groteskowym akcie kształtując ich z powrotem. Przywróceni do życia bandyci wyglądali na jeszcze bardziej pokiereszowanych. Część z nich była wręcz bryłami mięsa z kończynami wyrastającymi po losowych stronach.
Richard musiał działać dalej, bez względu na wszystko. Zebrał w kupę pozostałych przy życiu najemników i zbliżył się do von Tiera. Kompania Wilka walczyła zgodnie ze swoją nazwą - zajadle i bez litości. Sam La Croix nosił jeden z ich implantów i wiedział do czego ów mechanizm jest zdolny. Agenci Hanzy wykonywali niemożliwe do określenia akrobacje, dwoili i troili pomiędzy przeklętymi piratami. Rozpoznał przynajmniej kilka twarzy z wyspy Jerry.
- Nie możemy dopuścić do tego, żeby otoczyli nas osobno! Od tego zależy nasze życie! Życie nas wszystkich.
Poświęcił szybkie spojrzenie Patrickowi, lecz ten go ignorował lub był zbyt zajęty walką. Von Tier trzymał przed sobą elegancką szpadę, swobodnie przechodząc między przeciwnikami. Odpowiadał im głównie przeciw-tempem, choć kilkukrotnie zaryzykował karkołomną szarżę.
Richard nie miał do niego bliższego dojścia. Póki co, odwrócił się do Denisa i rzucił mu przez ramię:
- Idź z nim do tego kryształu, sprawdź co i jak. A ja kupię wam tyle czasu ile potrzeba. Raz, raz, raz!
Ledwie lurker oddalił się od niego, jak jeden z bardziej rosłych przeciwników stanął vis-a-vis szlachcica i podniósł w jego kierunku pokryty zielonym nalotem buzdygan. Richard spojrzał mu prosto w oczy, w których nie dostrzegł nawet pozoru życia. Nawet mątwa na dnie morza musiała posiadać bystrzejszy wzrok. Trudno było uwierzyć, że obraz przed nim jest prawdziwy i nie stanowi kuglarskiej sztuczki. Przez ten bardzo krótki moment szlachcic prowadził w sobie burzliwą walkę.
- Nie wierzę, że możesz mnie zranić - powiedział, patrząc wprost przed siebie.
Oponent przekrzywił głowę niczym zaciekawiony pies i wbrew temu, co właśnie zostało powiedziane, ruszył do przodu z mocarnym wypadem. Implant zadziałał natychmiastowo - La Croix odskoczył zręcznie, uchylając się przed obuchem. Wróg jednak nie ustępował. Richard musiał cofnąć się jeszcze kilka razy, nim wyszedł z jego zasięgu.
I wtedy zrozumiał swój błąd. Zostawił Patricka za plecami, który do tego czasu mógł już skrócić dzielącą ich odległość. Kiedy odwrócił się do niego, było już za późno. Hanzyta podniósł swoją broń, ciął po szerokim łuku. La Croix nie zdążył nawet zastawić swojej klingi, było to zwyczajnie awykonalne nawet przy sztucznej adaptacji ciała. Atak hanzyty trafił dokładnie w swój cel.
Monstrum, które uprzednio atakowało Richarda, zostało pozbawione obydwu nóg. Von Tier odepchnął je kopnięciem i pomógł szlachcicowi powstać. Na mieczu agenta zielona krew płynęła powoli niczym smar. Mężczyzna strząsnął ją, rozchlapując wokół kilkanaście grubych kropel. Postąpił krok do tyłu, tylko chwilę spoglądał na Richarda, po czym rzucił się z powrotem między piratów.


Jacob znalazł się w samym sercu batalii, choć tak naprawdę trudno było w ogóle powiedzieć gdzie panuje największy zamęt. Ludzie padali wokół niego jak muchy, a on sam mógł tylko wykonywać szybkie uniki. Gdzieś w międzyczasie napotkał Denisa, który wyskoczył spomiędzy walczących jak diabeł z pudełka.
- Jacobie! Może powinniśmy zniszczyć kryształ z dilthium?! - zapytał go lurker i wskazał na połyskującą formację.
Lecz Cooper tylko pokręcił głową.
- Niezniszczalne.
Trudno co prawda było o pewność pod tym względem. Czytał jednak trochę o minerale - uchodził on za bardzo wytrzymały. Potrzebowaliby jakiejś potężnej machiny, by naruszyć coś tak odpornego, a przecież cały czas musieli jeszcze odpierać atak wroga.
W następnej kolejności złapał któregoś z mężczyzn, który akurat nie był zajęty walką.
- Biegnij do Eliasza. Niech jego wszystkie jego sokoły strzelają w pojedynczego pirata. Serce, głowa, tętnice. Powiedz, żeby wyciągali materiały wybuchowe. Leć.
Było raczej jasne, że tamci wiedzą co mają robić, jednak nie zaszkodziło tam i ów o tym przypomnieć. Efekty pojawiły się dość szybko. Podobnie jak wcześniej ludzie Shagreena, teraz czarnokrzyżowcy wyrzucali przed siebie granaty. Wynikiem tego, część piratów niemal wyparowywała tam, gdzie uprzednio stali. Inne formacje istotnie atakowały newralgiczne części ciała oponentów. W kilku miejscach zastępy wroga przerzedziły się i kolejne osoby miały szansę wyjść na bardziej otwarte pole walki.
Jacob odciągnął na bok kolejnego z walczących, który nie wyglądał na ogarniętego bitewną gorączką. Już wcześniej zauważył, że mężczyzna posługiwał się krótką bronią lufową i to całkiem dobrze. Historyk wyjął nabój, którego używało się do broni plazmowej.
- Na trzy rzucam. Jak doleci do piratów, zestrzel to. Chyba, że nie trafisz, to zamieniamy się rolami, ale wtedy daj pistolet. Zwykły.
Strzelec tylko skinął głową. Jacob działał szybko i od razu zamachnął się. Pocisk poleciał wysoko do góry nad walczących i na chwilę zawisł w powietrzu. Wtedy właśnie rozległ się wystrzał.
Nabój był małą kapsułką, ledwie większą od serdecznego palca. Tymczasem kiedy eksplodował, zdawało się, że posiada w sobie potężną ilość materiałów wybuchowych. Nie była to jednak typowa eksplozja, raczej wyładowanie energii, pełzająca się błyskawicznie na wiele kierunków. Istotnie poraziła ona kolejnych piratów, z kilku zaś pozostawiła kupki popiołu. Aby powrócić do walki po takim ataku, przeciwnicy potrzebowali znacznie więcej czasu. Uwolniona moc okazała się jednak nieujarzmiona. Dopóki używano jej jako amunicji, można była w zbliżeniu ukierunkować kierunek oraz ilość jej przepływu. Tutaj, uwolniona tak nagle, stała się o wiele bardziej mordercza. Była to siła, której nie mógł ocenić nawet umysł miary Jacoba.
Cooper miał wrażenie, że przez jego ciało przepłynął dreszcz, mocno wstrząsający wszystkimi członkami. Przez chwilę sądził, że cały płonie, także wewnątrz. [-2 punkty Zdrowia]
Na szczęście chwilę potem było po wszystkim. Ocknął się z osmolonymi włosami i przypaloną skórą. Nadal nie były to więc obrażenia, które wykluczały go z dalszej walki.
Dotychczas trudno było powiedzieć czy piraci posługują się jakimś rodzajem inteligencji lub idą zabijać niczym pradawny żywioł. Połowiczna odpowiedź pojawiła się właśnie teraz. Kiedy przeklęci dostrzegli, że to Jacob stanowił większe zagrożenie, przynajmniej dziesiątka z nich odłączyła się od jednej z grup i poczęła otaczać badacza. Kiedy Starr zmierzał w przeciwnym kierunku, tam od razu pojawiali się kolejni oponenci.


Lurker odnalazł Jacoba, lecz ten odmówił pomocy przy krysztale. Widok historyka budził skrajne uczucia, lecz najważniejsze było teraz przetrwanie. Jak twierdził sam Cooper, dlitihium było zbyt wytrzymałe, aby je teraz zniszczyć. Za chwilę Denis stracił go z oczu - obraz walki zmieniał się jak w kalejdoskopie. Tymczasem nurek dostrzegł weń kogoś nowego.
Od strony, skąd przyszła gwardia, biegła Eloiza. Rzuciła się między walczących, choć dysponowała jedynie parą sztyletów. Zasapany Zhou biegł za nią i próbował powstrzymać szlachciankę, lecz sam był zbyt stary i powolny. Któryś z piratów złapał go za szaty i przyciągnął do siebie. Potwór szybkim ruchem poderżnął starszemu Xanou’ańczykowi gardło - czerwony strumień buchnął jak z pękniętej rury.
Arcon wstrzymał oddech, pomny tego jak blisko podobnego scenariusza pozostawała sama Eloiza. Tymczasem tamta zdawała się ignorować zagrożenie. Zmierzała cały czas przed siebie z osmoloną twarzą i zaciśniętą szczęką.
- Jacob! Denis! RICHARD! - choć krzyczała na cały głos, krzyk białogłowy ledwie przebijał się przez zawieruchę.
Denis widział jak Con próbuje pikować wokół niej, odganiając najbliższych przeciwników. Jednakże nawet podobnie zwrota sonda posiadała swoje ograniczenia i nie była zdolna powstrzymać wszystkich. Eloiza zdawała się konsekwentnie ignorować skalę zagrożenia. Drasnęła jednego z ludzi Kidda, potem naparła na jakąś piratkę, lecz ledwie się od niej odbiła. Pech chciał, iż trzecim piratem z kolei był sam Ponury Terrence, kiedyś postrach mórz (oraz pozostałych zbiorników wodnych świata). Facet był za życia postawny jak dąb. Pod tym względem nie zmienił się ani na jotę.
Terrence pochwycił ją mocarnymi jak imadło ramionami. Brodaty, pokryty kolczykami trup pochylił się nad dziewczyną i mocnym uderzeniem powalił na ziemię. Denis nie miał szans interweniować. Między nim, a samą sceną było jeszcze około dziesiątki walczących. Miał wrażenie, że serce mu stanęło, kiedy pirat uderzył dłonią o pierś dziewczyny, dokładnie w miejscu gdzie znajdowało się serce.
Pole bitwy przeszył ogłuszający krzyk. Napastnik, który jeszcze chwilę temu atakował Eloizę, trzymał się za kikut ręki, z którego wystrzeliwał pióropusz iskier. Tym razem jednak rana nie odrastała.
Eloiza wstała z powrotem na nogi, wyraźnie zaszokowana. Spojrzała to na pirata, to znów w miejsce na własnej klatce piersiowej, gdzie ją zaatakowano. Drżącymi rękoma sięgnęła pod kaftan, aby wyciągnąć spod niego prezent od Arcona. Sekretnik naszyjnika otworzył się pod wpływem uderzenia. Zza osłony wieków spoglądała na bitwę przepiękna aktorka, Margaret Simons.
Dziewczyna zbliżyła wisior do oczu, w których odbił się fioletowy blask artefaktu. Wyszeptała jedno słowo. Choć Denis nie mógł jej słyszeć, wiedział co to było.
- Dilitihium.
 
Caleb jest offline  
Stary 07-06-2018, 23:19   #270
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Już lecąc wiedział, że będzie zadowolony z efektu. Ten wybuch był potężny, znacznie silniejszy niż się tego spodziewał. Niezwykle satysfakcjonujące.

Uderzył o ziemię i bez namysłu przetoczył się, by ugasić płomienie, po czym zerwał się na nogi. Choć wciąż czuł na sobie żar wybuchu uśmiechał się promiennie widząc wolno zbierające się kupki popiołu. Tej grupie dojście do siebie zajmie sporo czasu. Ale im się uda. Miał jeszcze jeden pomysł. Nieco bardziej problematyczny, lecz absolutnie wykonalny.

Energia zamknięta w kapsułkach była tak olbrzymia, że aż prosiła się o wykorzystanie w taki sposób. Trzeba było tylko wyczuć odpowiedni dystans, rzucić odpowiednio daleko i rozsadzić pocisk. Albo...

Piraci już nadciągali z każdej ze stron. Denis stał niedaleko. Nie zdążył wiele zrobić nim Jacob pogrzebał pomysł z destrukcją dilithium.
- Jacob! Denis! RICHARD! - zawołała Eloiza, a Starr natychmiast odwrócił się w kierunku dobiegającego głosu. Gwardia Cesarska, która przyszła im z odsieczą kilka chwil wcześniej miała pełne ręce roboty i nie mieli czasu pilnować młodej szlachcianki. Cooper liczył na jej rozsądek. Przeliczył się. Jak to często miało miejsce, gdy musiał polegać na innych.

Widmowe postacie zaczynały otaczać historyka starając się jednocześnie odciąć pozostałe jeszcze drogi ucieczki. Pomiędzy nimi widział uderzenie, jakie wyprowadził jeden z zaimplementowanych. Dziewczyna odleciała do tyłu, zaś pirat zawył. Jego ręka nie odrosła.

Uśmiech Jacoba ograniczały już tylko i wyłącznie uszy. Eloiza sprawdziła drugą i aktualnie ostatnią teorię, jaką udało mu się ukuć. Pierwsza, znacznie prostsza do wykonania oraz błyskawiczna w eksperymentach głosiła całkowitą destrukcję. Druga polegała na ślepym strzale poprzez ściągnięcie nieszczęśnika na wielką bryłę dilithium i sprawdzeniu co się wydarzy. W tym jednak momencie instynkt szalonego naukowca został całkowicie zaspokojony. Próba powiodła się w całej rozciągłości, choć odbyła się na mniejszą skalę niż przyciśnięcie całego delikwenta.

Scenariusze krążyły mu w głowie jak cyklon, który właśnie znacząco przybrał na mocy. Możliwości pojawiały się i znikały, zaś on patrzył na nie rozbieganymi oczami unosząc się w samym centrum. Czas na doświadczenia przeminął podobnie jak ten na zbieranie informacji o przeciwniku. Teraz liczył się konkretny plan coraz silniej układający się w jego głowie.

Z góry spoglądał na pole bitwy, jakby unosił się nad nim w sterowcu. Z jednej strony znajdowali się obrońcy. Naprzeciw nich piraci. Jeszcze dalej Xanouańczycy. Kiedy wilki morskie natarły, defensorzy rozciągnęli szyki, by przeciwdziałać okrążeniu. Całkiem słusznie. Bitwa zmieniłaby się w rzeź. Nie wytrzymają tak długo. Potrzebna była strategia, by móc myśleć o wygranej. Tak się składało, że Starr takową dysponował.

Ale wszystko po kolei. Krok po kroku.

Raz.

- Zabierz ją do Wyspiarzy! - zawołał historyk.
Nie można było mieć pewności odnośnie adresata. Być może był nim Denis. Lub Con. Albo obaj.
Pancerze wspomagane czyniły z gwardzistów mobilne twierdze. Wyszkolenie bojowe z możliwościami kombinezonów dawały im potężne możliwości. Używana przez nich broń potrafiła skutecznie wyrządzić krzywdę piratom. Nawet jeśli czasową. Tam powinna być bezpieczna.
Wyszarpnął pistolet abordażowy pilnując nieustannie, by trzymać się na dystans od agresorów.

Dwa.

- Eloiza! Bij tym powalonych przez nich! Trzymaj się nisko!
Pancerniki powinny być w stanie utrzymać wrogów na dystans z taką siłą ognia, jaką dysponowali. Jeśli tylko dziewczyna nie zacznie im wchodzić w pole ostrzału, czyli zgodnie z poleceniem będzie trzymała się nieopodal ziemi. Ona eliminuje permanentnie, oni dostarczają jej kandydatów i osłaniają przed atakami. Po kilku uderzeniach powinna dojść do tego gdzie najlepiej trafiać, by wyeliminować cel.
Jedna strona zabezpieczona.

Trzy.

- Przynieście łopaty!
Rzucił do pomocnika z Black Cross.

Cztery.

- Narazie! - zawołał na pożegnanie, podskoczył i wystrzelił w najbliższy z monolitycznych kamieni kuląc i skręcając się w locie, żeby żaden z nadnaturalnych przeciwników nie mógł go pochwycić. Starcie z ponad dziesiątką nieśmiertelnych nieco przekraczało jego możliwości. Oczywiście wyłącznie te bezpośrednie.

Pięć.

- Wszyscy odwrót! Odwrót tyralierą!
Jeśli chcieli wygrać, musieli się cofnąć. Wszyscy. W zwartym szyku, by nie dopuścić do okrążenia. Cofnąć się do momentu, w którym będą mieli przed sobą kawałek wolnego pola z wielką bryłą dlithium, a potem wystarczyło tylko... wytrzymać. Manewr ten o niczym nie przesądzał szczególnie z upływem czasu. Siły obrońców malały, zaś atakujących było wciąż tyle samo lub ich liczba nieustannie dążyła do wyjściowej. Być może wtedy ludzie zauważą, że nieznany przedmiot anihiluje piratów, lecz to również będzie niewystarczające. Uda się zniszczyć może kilkunastu, ponieważ starcia rozciągać się będą wzdłuż całej defensywy, z dala od jedynej nadziei.

Sam będzie musiał uważać nawet będąc na szczycie kamiennych bloków. Piraci nie strzelali, bo nie mieli po co. Wszystko załatwiali brutalną, nadludzką siłą. Brak było w tym rozwiązaniu sprytu oraz subtelności, lecz przez to psychologiczne uderzenie było jeszcze mocniejsze. Parli do przodu niepowstrzymaną masą niezależnie od ilości i siły trafień. To mogło złamać nawet najsilniejszego ducha. Cooper jednak mógł na tym skorzystać. Przynajmniej dopóki nie starali się zniszczyć kamienia, na którym stał lub nie próbowali wspiąć się na ich szczyt.

Musiał mieć zawsze w pogotowiu pistolet abordażowy, by przenieść się na inny blok... i kontynuować przygotowania do kolejnych kroków planu. Przywiązać kawałkami szmaty pociski z pistoletu plazmowego do bełtów. Spodziewał się, że energia zderzenia nadana przez prędkość będzie wystarczająca do wyzwolenia niszczycielskich wybuchów.
Jeśli nie podczas tej bitwy, to nigdy. Cały ambaras będzie jednak polegał na tym, by nie strzelić za daleko. To wyrządziłoby szkody nie tylko przeciwnikom.

Musiał też w odpowiednim momencie zatrzymać cofanie się. I to będzie element newralgiczny całego planu. Wszyscy będą musieli wykazać się determinacją, siłą i wytrzymałością, zaś Jacob szybkością. Jeśli coś miało pójść nie tak, to najprawdopodobniej właśnie wtedy.

Niemniej wszystko po kolei. Kroczek po kroczku. Aż nie pozostanie nawet jedna cząsteczka pirata.

Jacob Cooper zamierzał uśmiercić nieśmiertelnych pierwszy raz, choć nie ostatni. I miał co do tego plan.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172