Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2018, 21:40   #311
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grupa RW: Black 2 i Black 8

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=duPkzPwUlX4[/MEDIA]
Bóg jednak ich nienawidził, każdego zaplutego i czarnego Parcha po tej stronie Yellow. Upatrywał sadystycznej wręcz przyjemności w podkładaniu coraz to nowych kłód pod zmęczone nogi skazańców, obstawiając ile jeszcze dadzą radę wytrzymać - definitywnie tak właśnie było. Cholerny, przeklęty zakład. Ewentualnie niemożliwy do sklasyfikowania rodzaj pecha. Inaczej nie dało nazwać się widoku roztaczającego się przed czarno-szarą zbieraniną w Obrożach. Podziemne pomieszczenie nie tak dawno jeszcze zajmowane przez parę trupów i morze łusek po pociskach zmieniło się w gniazdo tętniące wrogim, agresywnym życiem. Wystarczyły raptem dwie godziny, by nieludzkie stwory zaadaptowały ciemną, wilgotną salę pod swój użytek oraz preferencje. W sumie nie było się co dziwić: podziemna lokalizacja, odcięta od niesprzyjających warunków atmosferycznych takich jak choćby nawała artyleryjska.

Zakrwawiona na czerwono-żółto dłoń saper przejechała po kieszeni na biodrze ukrywającej płaski, złoty krążek metalu podarowany saper - na szczęście.
Czysta abstrakcja… o twarzy mężczyzny latynoskiego pochodzenia i irytującym sposobie bycia, przełamującym każdą barierę stawianą pospiesznie przez Nash aż do chwili gdy zorientowała się że to bezcelowe.

Co się działo z Patino? Złapali go, zastrzelili, pakowali właśnie do statku i czekali na koniec burzy aby poderwać maszynę do góry i ponieść go daleko poza zasięg Black 8? Tutaj jeszcze mogła próbować zmienić kolej rzeczy zaplanowaną przez skurwysynów z góry. Wziąć wiadro mułu i wlać im w trybiki planów. Deus ex machina w postaci rzeki kredytów, przewyższającej na szali wagę żywotów obywateli Federacji. Tej samej skurwiałej, plugawej dziwce za jaką przelewali krew i oddawali życia na wojnach. Dalekich obcych. Często bez sensu, lecz kredytonośnych… tam, po drugiej stronie kosmosu, ale nie Yellow… choć podobnie.

Biorąc pod uwagę trud i znój ostatnich godzin, ludziom zaczynało brakować siły. Ósemka widziała po sobie korowód symptomów oznajmujących, że oto zbliża się do magicznej linii po przekroczeniu której zawodny worek mięsa wreszcie odmówi współpracy, rozpadając się na kawałki w orgii szponów, kłów i kwasowego odoru. Była zmęczona, siadał jej refleks, zaś sztywne mięśnie potrzebowały dwa razy więcej wysiłku, by wykonywać niewdzięczną pracę. Nie pomagały nowe rany, ani otarcia. Konieczność przedzierania się przez zarobaczone korytarze, płomienie i wszechobecny chaos. Siedem godzin koszmaru, przetykanego krótkimi momentami na rozpaczliwy oddech, dzięki którym wciąż z Diaz pozostawały na nogach.
Plus fart - nie wolno było o nim zapominać.

Teraz zaś cała czwórka parchów potrzebowała jego wielkich pokładów. Przed nimi czekała ostatnia prosta droga prosto do piekła i przez piekło. Złote oczy zmrużyły się, kotwicząc się na zakrytej hełmem twarzy Dwójki. Obie przetrzymały tu tyle, aby znać co do milimetra głębokość dołka z gównem, otaczający ich aktualnie wokoło.
Braki sprzętu, braki leków, wycieńczenie, obrażenia, niesprawdzeni ludzie obok i kotłująca się wściekle masa przeciwników przed nimi. Na ostatniej piekielnej prostej.

Miały dwa wyjścia: wycofać się i poczekać na wsparcie BRR, bądź przeć naprzód i oczyścić chłopakom drogę, niwelując margines czasowy potrzebny na zabezpieczenie terenu. Poza tym obiecały. Ósemka obiecała, że się tym zajmie. Wiedziała o co toczy się gra i jaką stawkę wyłożyli na stół.

Dwa miotacze, ckm i karabinek - tym dysponowali z broni głównej. Dodatkowo całkiem spory zapas granatów w tym te najważniejsze - napalm.
- Ja i Gomes pierwsza linia. Diaz i Leeman druga. - syntetyczny lektor szczekał równie natarczywie co syczały gnidy oraz saper - Granaty. Napalm. Działamy dwójkami. Nie dać im podejść. Ogień zaporowy. Patrzeć do góry. Dookoła. Plecy w plecy. Nie cofamy się. - skończyła pisać i już odczepiała puszkę napalmu, aby posłać ją w głąb sali po prawo, tam gdzie wydawało się jej, że słyszy najwięcej syków.

Parchatą piromanię zaś znowu odwiedził pedofil w czerwonym wdzianku, wysypując cały worek świątecznych prezentów, zajebanych pewnie z opieki społecznej. Brud, smród, resztki ciuchów i flaków walające się po okolicy. Dziwna maź, a co najważniejsze - cała paleta kurew do zjarania i tym razem Wujaszka nie było, aby podpierdalać jej cele sprzed lufy!
- Que puta - skwitowała całą sytuację, łapiąc szybki oddech i waląc dwoma medpakami po udzie, bo coraz ciężej się jej oddychało, a miotacz robił się ciut ciężki do noszenia… no i krwawiła jak zarzynana świnia, ale to tam detale i pierdoły.
Widząc co odpierdala Latarenka, rzuciła własną puszką, tyle że po lewo.
- Zaaapierdalać teekst! - darła się przy tym, przechodząc na ogień miotacza.
Claró que si, nie było opcji cofania - tam zaraz za rogiem, schodami i zajebiście ciężkimi drzwiami czekał na Diaz Promyczek i jeśli miała jeszcze rozwalić zasieki z gnid, jełopów albo kogoś pokroju Połyka z Tatuśkiem.. nikt, ale to nikt nie mógł stanąć na drodze między Diaz a jej dupą.

- O tak… płoońń, świnko, płooońńń… - Leeman mruczał zapamiętale gdy posłał w korytarz którym właśnie przyszli strugę pirożelu. Korytarz zajął się ogniem odcinając xenos które chciałyby się tamtędy dostać do sali z filarami ale i odcinając czwórce skazańców jedyną drogę odwrotu jaką jeszcze mieli.

Gomes zaś dołączyła swój granat zapalający do tych ciśniętych przez Blacki. Tylko użyła podwieszanego granatnika więc jej granat zderzył się z przeciwległą ścianą, opadł na ziemię potoczył się kawałek i eksplodował w pobliżu przeciwległej ściany. W efekcie większość pomieszczenia utonęła w płomieniach gdy trzy granaty, na względnie małej przestrzeni eksplodowały prawie jednocześnie. Zewsząd rozległy się skrzeki palonych żywcem xenos. Część drobniejszych zginęła prawie od razu, część próbowała uciec kręcąc się, skacząc na ściany czy próbując wpełznąć w jakąś dziurę. Część jednak tych większych i bardziej odpornych choć zraniona nie miała zamiaru umierać od razu.

Płomienie choć oczyściły drogę i spopieliły mnóstwo gnid, miały też nieprzyjemny a nawet niebezpieczny efekt uboczny: dym. Od płomieni topił się ten syf pokrywający ściany i podłogi, i każdą chyba większą powierzchnię. Topił, bomblując i odparowując tym gęstym dymem. Gęsty, dym od którego Leeman, jako jedyny bez hermetycznego pancerza pluł, kasłał i oczy mu łzawiły. Dym w którym nie widać było dalej niż na kilka kroków co przy skoczności i zwinności wroga oznaczało, że tylko był moment od na identyfikację celu i reakcję nim kły i pazury stwora zaczynały swoją robotę.

Czwórce ludzi udało się przebyć przestrzeń do pierwszego filara. W tym dymie i na pogorzelisku, gdy buty rozgniatały kolejne skorupy wysuszonych, mniejszych stworów, z kaszlącym i plującym operatorem miotacza xenos zaatakowały. Zbyt szybko by ktokolwiek z ludzi zdołał zareagować. Ruch w dymie momentalnie przemienił się w stwora który próbował dorwać swoją ofiarę. Blacki zostały zaatakowane przez “szczury” czyli wedle oficjalnej nazwy kodowej “szeregowców”. Gomes zmagała się z większym okazem o wielkości średniego psa. Najmniej szczęścia miał Leeman którego za cel obrał sobie coś dorównującego mu masą i gabarytami.

Diaz była już nieźle wymęczona tymi wszystkimi walkami i ranami jakie teraz i wcześniej oberwała. Ten stwór który ją atakował, choć mały, którego można by pewnie zgnieść jedną ręką czy zmiażdżyć jednym uderzeniem był cholernie zwinny i był bardzo trudny do trafienia. Za to sam trafiał choć na razie miał problem przebić się przez warstwy ochronne ciężkiego, wojskowego pancerza. Nash udało się uniknąć pierwszych ataków stworzenia ale ten końcu zaczął ją trafiać choć też na razie ratował ją pancerz z którym mały stwór miał kłopot by się przebić. Gomes udało się trzasnąć swojego przeciwnika aż ten na moment od niej odskoczył z przetrąconą kończyną ale zaraz wrócił do prób poszatkowania dwunoga. Udało mu się ją chlasnąć pazurami ale chyba cios nie był na tyle mocny by przebić się przez napierśnik. Drugiemu Greyowi w grupce szło podobnie i choć wydawało się, że jest najbardziej sprawny z całej czwórki w walce na bliski dystans to trafił mu się największy i najbardziej odporny przeciwnik.

Diaz udało się wreszcie strząchnąć z siebie małego xenosa na pokrytą wypalonym syfem i spalonymi truchłami posadzkę. I zanim zdążył się pozbierać rozgnieść go butem. Chociaż sama też dyszała jak koń po westernie bo wcześniej zdążył ją jednak użreć. Black 8 została zepchnięta do obrony i stworzenie, choć małe to zwinne i trudne do trafienia, zwłaszcza dla kogoś kto miał tyle nadprogramowych dziur i szram na sobie. Ale ratował ją nadal ciężki pancerz przez który stwór wciąż miał problem się przebić. Gomes udało się trafić i dobić potrąconego wcześniej przeciwnika. Zmiażdżyła mu łeb kolbą ckm-u. Za to Grey 20 też cofał się pod naporem swojego przeciwnika. Wokół panował gęsty dym z którego w każdej chwili mogły wypaść kolejne potwory. Do schodów już nie mogło być daleko. Został ostatni, trzeci filar a potem ostatni kawałek do samych schodów. Pewnie każdy z tych etapów na kilka czy kilkanaście kroków.

- Lecisz tego lambadziarza! - Diaz zakrzyknęła z pasją (żeby nie powiedzieć wydarła mordę) do szarej prukwy. Sama doskoczyła do Latarenki z butami i pięściami do pomocy. Ledwo co dało się dookoła zobaczyć, kurwy jakoś nie chciały się kończyć, a zostało jeszcze w chuj trasy do zaliczenia przed wrotami do dziury kryjącej nie tylko promyczka.
- Zajebmy je i pod wiatę! Już niedaleko. Jebnijcie granatami jak skończycie, tam gdzie schody w dół! Po drugiej stornie czekają dziwki, koks i lasery!

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline