Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2018, 21:40   #311
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grupa RW: Black 2 i Black 8

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=duPkzPwUlX4[/MEDIA]
Bóg jednak ich nienawidził, każdego zaplutego i czarnego Parcha po tej stronie Yellow. Upatrywał sadystycznej wręcz przyjemności w podkładaniu coraz to nowych kłód pod zmęczone nogi skazańców, obstawiając ile jeszcze dadzą radę wytrzymać - definitywnie tak właśnie było. Cholerny, przeklęty zakład. Ewentualnie niemożliwy do sklasyfikowania rodzaj pecha. Inaczej nie dało nazwać się widoku roztaczającego się przed czarno-szarą zbieraniną w Obrożach. Podziemne pomieszczenie nie tak dawno jeszcze zajmowane przez parę trupów i morze łusek po pociskach zmieniło się w gniazdo tętniące wrogim, agresywnym życiem. Wystarczyły raptem dwie godziny, by nieludzkie stwory zaadaptowały ciemną, wilgotną salę pod swój użytek oraz preferencje. W sumie nie było się co dziwić: podziemna lokalizacja, odcięta od niesprzyjających warunków atmosferycznych takich jak choćby nawała artyleryjska.

Zakrwawiona na czerwono-żółto dłoń saper przejechała po kieszeni na biodrze ukrywającej płaski, złoty krążek metalu podarowany saper - na szczęście.
Czysta abstrakcja… o twarzy mężczyzny latynoskiego pochodzenia i irytującym sposobie bycia, przełamującym każdą barierę stawianą pospiesznie przez Nash aż do chwili gdy zorientowała się że to bezcelowe.

Co się działo z Patino? Złapali go, zastrzelili, pakowali właśnie do statku i czekali na koniec burzy aby poderwać maszynę do góry i ponieść go daleko poza zasięg Black 8? Tutaj jeszcze mogła próbować zmienić kolej rzeczy zaplanowaną przez skurwysynów z góry. Wziąć wiadro mułu i wlać im w trybiki planów. Deus ex machina w postaci rzeki kredytów, przewyższającej na szali wagę żywotów obywateli Federacji. Tej samej skurwiałej, plugawej dziwce za jaką przelewali krew i oddawali życia na wojnach. Dalekich obcych. Często bez sensu, lecz kredytonośnych… tam, po drugiej stronie kosmosu, ale nie Yellow… choć podobnie.

Biorąc pod uwagę trud i znój ostatnich godzin, ludziom zaczynało brakować siły. Ósemka widziała po sobie korowód symptomów oznajmujących, że oto zbliża się do magicznej linii po przekroczeniu której zawodny worek mięsa wreszcie odmówi współpracy, rozpadając się na kawałki w orgii szponów, kłów i kwasowego odoru. Była zmęczona, siadał jej refleks, zaś sztywne mięśnie potrzebowały dwa razy więcej wysiłku, by wykonywać niewdzięczną pracę. Nie pomagały nowe rany, ani otarcia. Konieczność przedzierania się przez zarobaczone korytarze, płomienie i wszechobecny chaos. Siedem godzin koszmaru, przetykanego krótkimi momentami na rozpaczliwy oddech, dzięki którym wciąż z Diaz pozostawały na nogach.
Plus fart - nie wolno było o nim zapominać.

Teraz zaś cała czwórka parchów potrzebowała jego wielkich pokładów. Przed nimi czekała ostatnia prosta droga prosto do piekła i przez piekło. Złote oczy zmrużyły się, kotwicząc się na zakrytej hełmem twarzy Dwójki. Obie przetrzymały tu tyle, aby znać co do milimetra głębokość dołka z gównem, otaczający ich aktualnie wokoło.
Braki sprzętu, braki leków, wycieńczenie, obrażenia, niesprawdzeni ludzie obok i kotłująca się wściekle masa przeciwników przed nimi. Na ostatniej piekielnej prostej.

Miały dwa wyjścia: wycofać się i poczekać na wsparcie BRR, bądź przeć naprzód i oczyścić chłopakom drogę, niwelując margines czasowy potrzebny na zabezpieczenie terenu. Poza tym obiecały. Ósemka obiecała, że się tym zajmie. Wiedziała o co toczy się gra i jaką stawkę wyłożyli na stół.

Dwa miotacze, ckm i karabinek - tym dysponowali z broni głównej. Dodatkowo całkiem spory zapas granatów w tym te najważniejsze - napalm.
- Ja i Gomes pierwsza linia. Diaz i Leeman druga. - syntetyczny lektor szczekał równie natarczywie co syczały gnidy oraz saper - Granaty. Napalm. Działamy dwójkami. Nie dać im podejść. Ogień zaporowy. Patrzeć do góry. Dookoła. Plecy w plecy. Nie cofamy się. - skończyła pisać i już odczepiała puszkę napalmu, aby posłać ją w głąb sali po prawo, tam gdzie wydawało się jej, że słyszy najwięcej syków.

Parchatą piromanię zaś znowu odwiedził pedofil w czerwonym wdzianku, wysypując cały worek świątecznych prezentów, zajebanych pewnie z opieki społecznej. Brud, smród, resztki ciuchów i flaków walające się po okolicy. Dziwna maź, a co najważniejsze - cała paleta kurew do zjarania i tym razem Wujaszka nie było, aby podpierdalać jej cele sprzed lufy!
- Que puta - skwitowała całą sytuację, łapiąc szybki oddech i waląc dwoma medpakami po udzie, bo coraz ciężej się jej oddychało, a miotacz robił się ciut ciężki do noszenia… no i krwawiła jak zarzynana świnia, ale to tam detale i pierdoły.
Widząc co odpierdala Latarenka, rzuciła własną puszką, tyle że po lewo.
- Zaaapierdalać teekst! - darła się przy tym, przechodząc na ogień miotacza.
Claró que si, nie było opcji cofania - tam zaraz za rogiem, schodami i zajebiście ciężkimi drzwiami czekał na Diaz Promyczek i jeśli miała jeszcze rozwalić zasieki z gnid, jełopów albo kogoś pokroju Połyka z Tatuśkiem.. nikt, ale to nikt nie mógł stanąć na drodze między Diaz a jej dupą.

- O tak… płoońń, świnko, płooońńń… - Leeman mruczał zapamiętale gdy posłał w korytarz którym właśnie przyszli strugę pirożelu. Korytarz zajął się ogniem odcinając xenos które chciałyby się tamtędy dostać do sali z filarami ale i odcinając czwórce skazańców jedyną drogę odwrotu jaką jeszcze mieli.

Gomes zaś dołączyła swój granat zapalający do tych ciśniętych przez Blacki. Tylko użyła podwieszanego granatnika więc jej granat zderzył się z przeciwległą ścianą, opadł na ziemię potoczył się kawałek i eksplodował w pobliżu przeciwległej ściany. W efekcie większość pomieszczenia utonęła w płomieniach gdy trzy granaty, na względnie małej przestrzeni eksplodowały prawie jednocześnie. Zewsząd rozległy się skrzeki palonych żywcem xenos. Część drobniejszych zginęła prawie od razu, część próbowała uciec kręcąc się, skacząc na ściany czy próbując wpełznąć w jakąś dziurę. Część jednak tych większych i bardziej odpornych choć zraniona nie miała zamiaru umierać od razu.

Płomienie choć oczyściły drogę i spopieliły mnóstwo gnid, miały też nieprzyjemny a nawet niebezpieczny efekt uboczny: dym. Od płomieni topił się ten syf pokrywający ściany i podłogi, i każdą chyba większą powierzchnię. Topił, bomblując i odparowując tym gęstym dymem. Gęsty, dym od którego Leeman, jako jedyny bez hermetycznego pancerza pluł, kasłał i oczy mu łzawiły. Dym w którym nie widać było dalej niż na kilka kroków co przy skoczności i zwinności wroga oznaczało, że tylko był moment od na identyfikację celu i reakcję nim kły i pazury stwora zaczynały swoją robotę.

Czwórce ludzi udało się przebyć przestrzeń do pierwszego filara. W tym dymie i na pogorzelisku, gdy buty rozgniatały kolejne skorupy wysuszonych, mniejszych stworów, z kaszlącym i plującym operatorem miotacza xenos zaatakowały. Zbyt szybko by ktokolwiek z ludzi zdołał zareagować. Ruch w dymie momentalnie przemienił się w stwora który próbował dorwać swoją ofiarę. Blacki zostały zaatakowane przez “szczury” czyli wedle oficjalnej nazwy kodowej “szeregowców”. Gomes zmagała się z większym okazem o wielkości średniego psa. Najmniej szczęścia miał Leeman którego za cel obrał sobie coś dorównującego mu masą i gabarytami.

Diaz była już nieźle wymęczona tymi wszystkimi walkami i ranami jakie teraz i wcześniej oberwała. Ten stwór który ją atakował, choć mały, którego można by pewnie zgnieść jedną ręką czy zmiażdżyć jednym uderzeniem był cholernie zwinny i był bardzo trudny do trafienia. Za to sam trafiał choć na razie miał problem przebić się przez warstwy ochronne ciężkiego, wojskowego pancerza. Nash udało się uniknąć pierwszych ataków stworzenia ale ten końcu zaczął ją trafiać choć też na razie ratował ją pancerz z którym mały stwór miał kłopot by się przebić. Gomes udało się trzasnąć swojego przeciwnika aż ten na moment od niej odskoczył z przetrąconą kończyną ale zaraz wrócił do prób poszatkowania dwunoga. Udało mu się ją chlasnąć pazurami ale chyba cios nie był na tyle mocny by przebić się przez napierśnik. Drugiemu Greyowi w grupce szło podobnie i choć wydawało się, że jest najbardziej sprawny z całej czwórki w walce na bliski dystans to trafił mu się największy i najbardziej odporny przeciwnik.

Diaz udało się wreszcie strząchnąć z siebie małego xenosa na pokrytą wypalonym syfem i spalonymi truchłami posadzkę. I zanim zdążył się pozbierać rozgnieść go butem. Chociaż sama też dyszała jak koń po westernie bo wcześniej zdążył ją jednak użreć. Black 8 została zepchnięta do obrony i stworzenie, choć małe to zwinne i trudne do trafienia, zwłaszcza dla kogoś kto miał tyle nadprogramowych dziur i szram na sobie. Ale ratował ją nadal ciężki pancerz przez który stwór wciąż miał problem się przebić. Gomes udało się trafić i dobić potrąconego wcześniej przeciwnika. Zmiażdżyła mu łeb kolbą ckm-u. Za to Grey 20 też cofał się pod naporem swojego przeciwnika. Wokół panował gęsty dym z którego w każdej chwili mogły wypaść kolejne potwory. Do schodów już nie mogło być daleko. Został ostatni, trzeci filar a potem ostatni kawałek do samych schodów. Pewnie każdy z tych etapów na kilka czy kilkanaście kroków.

- Lecisz tego lambadziarza! - Diaz zakrzyknęła z pasją (żeby nie powiedzieć wydarła mordę) do szarej prukwy. Sama doskoczyła do Latarenki z butami i pięściami do pomocy. Ledwo co dało się dookoła zobaczyć, kurwy jakoś nie chciały się kończyć, a zostało jeszcze w chuj trasy do zaliczenia przed wrotami do dziury kryjącej nie tylko promyczka.
- Zajebmy je i pod wiatę! Już niedaleko. Jebnijcie granatami jak skończycie, tam gdzie schody w dół! Po drugiej stornie czekają dziwki, koks i lasery!

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 12-05-2018, 02:38   #312
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Ręka rewolwerowca drżała, kiedy ten nieustannie mierzył z broni w podziurawiony dach ich pojazdu. Szalejąca w suvie krioburza już dawno zmroziła krew na rękawie mężczyzny i oszroniła jego rynsztunek, sprawiając, że z kapelusza zwisały małe sople.
- To nie będzie nasza ostatnia podróż! - warknął Stafford, odkładając pistolet i wyciągając z torby medpacka, którego zaraz też podsunął Grey 32. Kiwnął jej głową, a następnie bez słowa wrócił do deski rozdzielczej. - Eagle 1, Eagle 1, tu Grey 300. Potrzebujemy natychmiastowego schronienia, czy jesteście w stanie nam je zagwarantować? - wydarł się James, próbując przekrzyczeć burzę oraz hałas walki.

Świat wokół byłej pani major był zimny i snajperka miała problemy z koncentrowaniem wzroku. Płuca paliły mroźnym ogniem przy każdym najdrobniejszym wdechu, a zaszroniona szybka gazmaski nie pomagała w orientacji. Coś ktoś do niej krzyknął, a zaraz potem pojawiła się przed nią pomocna dłoń. Zoe chwilę zajęło nim ten fakt dotarł do niej, ale kiedy odpowiednie przyciski w mózgu zaskoczyły, wyciągnęła rękę do Castillio desperacko próbując go złapać.

- Grey 300 tu Eagle 1. Mamy tylko Eagle 1 ale jesteśmy uziemieni. Jak wam pasuje to wpadajcie - odpowiedź w słuchawkach przyszła prawie od razu. Stafford widział, że zaraz musi podjąć decyzję o zmianie trasy albo nie. Inaczej wóz dalej będzie się toczył w kierunku odległego lotniska które w tych warunkach i sytuacji wydawało się tak odległe jakby było na drugim krańcu kontynentu. Przynajmniej jeśli wóz miał dowieźć żywy i przytomny ładunek nie będący xenos. Wóz można było zawrócić na drodze ale było to prawie tożsame z zatrzymaniem pojazdu by wykonać manewry tego zawracania.

Póki co kowboj miał inne kłopoty. To coś do czego próbowali z Dentem strzelać zaatakowało. Albo to coś nie trafili albo trafili za mało. Boczna szyba w drzwiach Denta rozbryzgła się zasypując i jego i kowboja resztkami rozbitej szyby. Teraz wiatr przewiewał wnętrze na wylot. Wraz z resztkami szyby do środka wpadły jakieś szpony, kły i pazur która próbowały złapać albo użreć strzelca wyborowego z Grey 200. Dent wrzeszczał przez gazmaskę i próbował okładać to coś pistoletem. Tak jechali pojazdem szarpiąc się nawzajem stwór z człowiekiem. Kolejny, tym razem mniejszy stwór wskoczył na maskę. Zaatakował przednią szybę ale miał zbyt małą masę i siłę by ją przebić. Z odległości nie większej niż pół metra jego szpony i paszcza oraz zaciekła furia z jaką próbował zaatakować widocznych przez szybę ludzi mogła budzić dreszcz na karku.

- No dawaj mała, przebieraj pęcinkami! - stęknął Castillio gdy Nyoka chwyciła jego nadgarstek. Szarpnął nią do pionu na tyle by złapać ją za plecy kolejną ręką. Zaraz potem właściwie udało mu się wrzucić byłą major do przodu tak, że wylądowała bokiem w szczelinie między przednimi fotelami z majaczącą przed twarzą dźwignią do zmiany biegów i nogami wciąż zawieszonymi między zagłówkami tylnej kanapy. - Nieźle ci poszło! - Castillio pochwalił ją klepiąc ją przyjaźnie po tyłku co też już ledwo czuła. - Ej, dawaj! Wstawaj! Daj rękę! O kurwa! - biolog chciał pewnie powtórzyć operację z Hawthorn bo darł się teraz do niej. Ale choć z trudem ale cekaemsitka zdołała słabo unieść dłoń w górę to zaraz potem do środka przez dziurę w narożniku wpadł kolejny stwór. - Strzelaj bo tu wpadnie! - wrzasnął ponaglajaco do Grey 32 siedzącej obok i nieco skopanej kolanami i łokciami właśnie przerzuconej do przodu Grey 33.

Nyoka znajdowała się w niezwykle niewygodnej pozycji, co jednak prawie umknęło jej uwadze, zważywszy na całą sytuację. Nawet przyjacielskiego klapsa w tyłek nie skomentowała. W ogóle trudno było jej mówić, próbowała się do tego zebrać, ale tylko jakieś niezrozumiałe mruknięcie wypływały spomiędzy jej warg, a dodatkowo tłumione przez gaz maskę dla tych przebywających na zewnątrz brzmiały jakby Nyoka się czymś dławiła. Ostatkami sił, omdlewających kończyn próbowała przeciągnąć nogi, by znaleźć się wewnątrz auta, na “bezpiecznej” kanapie. Potem tylko wystarczyło się podpiąć pod tlen.. o ile nie zabraknie go jej wcześniej.

Najbardziej po dupe miała Kurson. Trzymała się najgorzej zarówno przez sromotne rany jak i temperaturę. Jedyne, co miała to tlen, którego i tak musiała oddać, by podzielić się z tymi, którzy nie mieli znacznie dłużej. Decyzyjność była ograniczona. Czas był ograniczony. Zasoby sił były ograniczone. Świadomość wisiała na włosku. Tył miał dość przejebane, przód dopiero zaczynał. Ostatkami sił Grey 32 uwolniła rękę od tarczy, przekręciła się na siedzeniu, oparła shotguna i sięknęła śrutem w kierunku xenosa. Choć następnym, czym musiała się zająć to wtłoczenie w siebie chemii cowboya.

- Gdzie mi tu, kurwa! - warknął Stafford pod wpływem ataku xenos, zapominając, że nadaje na radiu. Strząsnął z kapelusza odłamki szkła i pochylił głowę jakby był pod ostrzałem.
- Eagle 1, Grey 300 przyjąłem. Spróbujemy się do was przebić, jednak ostrzegam, że wchodzimy na gorąco! - Grey 39 ponownie odezwał się przez komunikator, jednocześnie sięgając po rewolwer. Ignorując xenos czyhającego na masce pojazdu, wymierzył w drapieżnika atakującego Denta. Z dźwięcznym “wypierdalaj” posłał w pokrakę pocisk rewolwerowy. Wciąż dymiącą lufę schował do kabury i skupił się na przeprogramowaniu komputera pokładowego, tak, by zawiózł ich na pozycję Eagle 1.

Sytuacja mieszanych grup Grey 200 i 300 nie ulegała rewolucyjnej zmianie. Dalej jechali coraz bardziej przewiewnym suvem owiewanym przez wicher wyziębiający wszystko i wszystkich do temperatury poniżej 100*C. Jasne było, że nawet bez żadnych xenos raczej szybciej niż później zmrozi też i pasażerów już nieźle pokancerowanej maszyny. A właśnie były jeszcze te cholerne xenos.

Dwóch skazańców z przodu zmagało się z tym czymś na dachu co zaatakowało jednego z nich. Dent próbował zasłaniać się i tłukł te szpony i łapy jak popadło a stwór próbował go w zamian poszatkować tymi pazurami. Grey 39 strzelił prawie przy uchu drugiego skazańca i nad głową leżącej między nimi Grey 33. Sądząc po tym jak stwór zasyczał nawet trafił. Ale nie zabił więc Dent dalej zmagał się ze swoim przeciwnikiem.

Leżąca między przednimi fotelami Noyka dogorywała. Chrypiała jak wyrzucona z wody ryba gdy płuca bez sensu ale uparcie próbowały zaczepnąć oddech w beztlenowym powietrzu. Potrzebowała powietrza, choć na chwilę inaczej zaraz straci przytomnośća potem wikituje zanim gdziekolwiek dojadą. Coraz słabiej docierało do niej co się wokół dzieje. Wszystko wydawało sie przytłumione, jak spod wody. Coraz mocniej dominowała ciemność i chłód.

Staffordowi udało się w paru kliknięciach zmienić trasę podróży. I komputer pokładowy z uprzejmą, komputerową obojętnością przyjął tą zmianę. Samochód toczył się dalej z zmagania ze stworami na pokładzie też trwały dalej.

Na tylnej kanapie Grey 32, będąc w stanie krytycznym, odwróciła się do tyłu ze strzelbą. Wycelowała i pociągnęła za spust. Efekt był taki, jaki można było się spodziewać gdy przeciętny strzelec, próbuje trafić z niewygodnej pozycji, w ciasnym, chyboczącym się pomieszczeniu w mały i ruchliwy cel. Wiązka śrutu wbiła się w tylnąklapę wozu mijając stwora o kawałek. Zaraz potem stworzenie zreważnowało się Kurson bezpośrednią ripostą. Skoczyło na nią i teraz musiała się z nim zmagać, wciąż przypięta pasami gdy to coś, małe i zwinne coś, miało aż za dużo przestrzeni do manewrowania. Medpak od kowboja wypadł jej z rąk gdy musiała sprostać kolejnemu zagrożeniu.

- Świetnie, dobrze ci idzie, zajmij go czymś! - krzyknął do niej Callisto i sam skorzystał z okazji i sięgnął znowu po Grey 31. Podniósł ją najpierw do względnego pionu a potem przewalił do środka na leżące już między nim a Kurson, nogi Noyki.

Oszroniony kapelusz Grey 39 kiwał się na boki pod wpływem turbulencji występujących wewnątrz pojazdu. Droga skóra błyszczała zachwycająco dzięki drobinkom lodu. Schowany za maską przeciwgazową James przekręcił się w bok, zwracając uwagę na słaniającą się Zoe. Po chwili zastanowienia złapał ją ostrożnie za barki i podciągnął bliżej siebie, kładąc jej głowę na swoich kolanach. Odgarnął z jej twarzy oblodzone włosy, a następnie wyszarpał własny przewód tlenowy i przytroczył go do maski snajperki. Stratę dopływu świeżego powietrza zamarkował świszczącym oddechem.
- Trzymaj się, pani major. Wyjdziemy z tego - odezwał się Stafford, krztusząc się krioburzą. Nadal pochylony nad Grey 33, sięgnął po rewolwer i wymierzył w xenos, który rozszarpywał zapiętą w fotelu Kurson. Parch przymknął lewe oko i po trzech sekundach skupienia wystrzelił ostatnie pociski.

Pierwszy łyk, bo nawet nie wdech, powietrza był niemalże narkotycznym doznaniem. Płuca paliły, ledwo czuła ciało, które powoli stawało się soplem lodu. Słowa cowboya ledwo do niej dotarły, słyszała je, ale chyba nie do końca rejestrowała. Ale nawet, gdyby je zrozumiała najpewniej nie uwierzyłaby mu. Zoe widziała już koniec, a mimo to, nie chciała się poddać. Skostniałe dłonie trzymały przewód tlenowy kiedy snajperka próbowała pozbierać się do kupy i doprowadzić do stanu względnej używalności.

Najbardziej podbramkowa sytuacja działa się na tylnej kanapie. Nagromadzenie Parchów na metr kwadratowy było odwrotnie proporcjonalne do kondycji Grey 32. Większość zajmowała się samym osobą, gdzie tylko te same osoby były w stanie wyzbyć się uprzedzeń z własnego zachowania. W uproszczeniu Kurson byłą sama, a towarzysze woleli bardziej jej dojebywać, niż utrzymać liczebność. Pech chciał, że te same Parchy zapięły na niej kamizelkę ładunków wybuchowych...

- Jak... wyje... bie... kamizel... ka... to je... steś... naj...bliż... ej... kur... wiu... - wycisnęła szamocząc się z szczurowatym karłem. Walka półprzytomnej osoby w stanie krytycznym była niezwykle trudna. Operowanie dużym shotgunem w tak małej odległości bardziej przeszkadzało niżeli pomagało. Kurson wypuściła z rąk broń decydując się nad marginalnie większą kontrolę w walce.

- Przestań ściemniać mała! Jak wyjebiesz to z całym dobytkiem tego inwentarza na kółkach! - wrzasnął Castillio co chyba wcale nie miał zamiaru przyjąć tłumaczeń sąsiadki, że ją głowa boli. Darował sobie chwilowo przewijanie dalej już prawie całkowicie nieprzytomnej cekaemistki. Ta zaś leżała bezwładnie na snajperce która z kolei leżała na desce między przednimi siedzeniami a dwójką przypiętych Parchów na tylnej kanapie.

- Ta kurwa, źle ci to się zamień na to jebaństwo! - wrzasnął Dent którego to coś na dachu wciąż próbowało pociąć, wyszarpać, wyrzucić z fotela w całości lub po kawałku i to wszystko na raz. Dach zgrzytał i uginał się co chwila od stwora albo stworów jakie były na dachu. Grey 33 nie było łatwo skoncentrować wzroku na czymkolwiek. Zwłaszcza jak tuż przy niej latały na wszystkie strony łokcie i ramiona Denta który blokował sobą wtargnięcie tego czegoś z dachu do wnętrza pojazdu. Sama gazmaska też była już chyba zaparowana czy oszroniona i widziało się przez nią gorzej. Strzelała więc do jakiś plam i ruchów w oknie licząc, że nie postrzeli Parcha na siedzeniu pasażera. Efektu jakoś nie dostrzegła, w każdym razie to coś nie spadło za oknem ani nic takiego. Dentowi jednak udało się zdzielić to coś gdy na chwilę złapał jedno z odnóży, siłując się z nim i wreszcie złamał je aż ten stwór na górze zaskowyczał. W sukurs jednak przyszedł mu jeden z mniejszych. Tego Grey 33 już nie widziała, Grey 28 był zajęty szarpaniem się ze stworem za to widział słabnący stopniowo Grey 39. Ten mały xenos który jakiś czas jechał na gapę na masce w końcu zmądrzał na tyle by wbić się do środka przez już częściowo rozbitą, przednią szybę pojazdu. Nadkruszona struktura nie stanowiła już widocznie zasłony przed małymi nawet xenos i mały stwór przebił się przez nią doskakując wprost na uwięzioną między dwoma siedzeniami snajperkę, przywaloną jeszcze bezwładną cekaemistką.

Na tylnej kanapie walka też nie ustawała ani na chwilę. Kurson miała trudności trafić tego małego paskudnika który ją dopadł. Mały wij skakał od szyby, przez siedzenie kierowcy, sufit, kolana i uda skazańca szarpiąc, gryząc i stopniowo znowu osłabiając przypiętą do miejsca Grey 32. - Właśnie! Zajmij go! Widzisz? Przydajesz się do czegoś! - wyszczerzył się Castillio gdy korzystając z tego, że stwór był zajęty Kurson zdołał znowu sięgnąć po nóż i przyszpilić do do siedzenia. Prawie w tym samym momencie przez dziurę w dachu na pakę kufra wpadł kolejny stwór. Tym razem większy, wielkości przeciętnego psa.

Grey 39 pośpiesznie schował pusty rewolwer i dobył nóż. Trzymając go ostrzem w dół, szarpnął się w kierunku stwora, który wpadł prosto między fotele jego i Denta. Musiał przy tym uważać, żeby nie zranić koleżanek z oddziału. Grey 32 ostatkami sił przegięła się w połowie, by prawie po omacku wydobyć spod nóg podarowanego medpacka... Małą duperelę, która jako jedyna mogła sprawić, że świadomość technik technik nie odpłynęłaby na dobre i bezpowrotnie.
 
Proxy jest offline  
Stary 12-05-2018, 15:42   #313
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - Bramy i doły (37:25)

“”Istoty międzywymiarowe” to oficjalna nazwa tych stworzeń. Te nieludzkie stworzenia z odrębnej rzeczywistości kwantowej żołnierze nazywają straszakami lub duchami. To bardzo trudna wojna ze śmiertelnie niebezpiecznym wrogiem ale skoro ci dzielni ochotnicy walczą po naszej stronie, nie ulega wątpliwości, że zwycięży słuszna sprawa cywilizacji europejskiej.“ - “Szczury Blasku” s.4



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:25; 35 + 60 min do CH Brown 4




Sprawa z poszarpanym sygnałem z tej kamery jaką pokazywało na ekranie wcale nie była taka prosta i oczywista. Na standardowe zakłócenia jakie mogły powstać w systemie na skutek różnych fizycznych czynników w ciągu ostatnich kilku godzin od ostrzału z broni ręcznej, przez regularną nawałę artyleryjską aż po szpony stworów nakładały się warunki krioburzy. Czyli smaganego wichrem zimna o temperaturze pomiarowej na zewnątrz -118*C. Tak przynajmniej pokazywała aparatura w HQ. Do tego niewiadomą był wpływ Guardiana na wszelakie systemy elektroniczne no i sama warstwa ziemi, wzmocnionej płytą lotniska i całą infrastrukturą. W efekcie tego dość szybko informatyczka zorientowała się, że zakłócenia mogą być efektem wielu czynników. Jak choćby uszkodzeń samej kamery czy choćby jej nadajnika.

Brown 0 pracowała skrupulatnie, angażując do tego swoje umiejętności i doświadczenie aby wyczyścić system komputerowy ze zbędnych zakłóceń. Ale po kilku minutach wytężonej pracy była już prawie pewna, że te zakłócenia w przekazywaniu obrazu raczej nie są winą systemu. Raczej coś blokowało sygnał więc mogło być coś nie tak z odbiornikami na wieży lub nadajnikami przy kamerze albo był już zbyt głęboko lub pod czymś szczególnie absorbującym sygnał który był u kresu swoich możliwości przesyłowych.

Gdzieś w międzyczasie Delgado musiał podobnie widzieć sprawę bo zaproponował by do zespołu dołączył też kpr. Otten który w tej chwili był jedynym dostępnym specem od łączności. Kapral który ledwo powłóczył nogami i usiadł na krześle tak ciężko jakby za chwilę oficer MP miał mu przestrzelić potylicę jednak w końcu wziął się w garść i też zaczął przebierać dłońmi i palcami po klawiaturze konsolety. Wydawała się skupiać jego uwagę i pochłaniać całkowicie bo unikał rozglądania się na boki i spoglądania na kogokolwiek. Nawet na siedzących obok informatyków i tego z MP i tego z Obrożą. A już jak ognia zdawał się unikać choćby odwracaniu głowy w stronę oficera MP o ostrych rysach twarzy.

Po paru minutach pracy Brown 0 dała znać, że zakłócenia prawdopodobnie nie są spowodowane błędami systemowymi. Źródło zakłóceń miało więc raczej inną przyczynę niż wady czy uszkodzenia systemu. Ale udało jej się oczyścić i obrobić te zniekształcone fragmenty obrazów przesłane do tej pory na tyle by udało się cokolwiek zobaczyć chociaż w formie kilku zdjęć.

Niewiele było widać na tych zdjęciach. Ale wyglądało na jakieś korytarze techniczne, z widocznymi rurami. Na górze albo dole bo perspektywa bez żadnego punktu odniesienia była trudna do uchwycenia. Pomieszczenia musiały być ciemne bo widoczność była ograniczona do światła rzucanego przez reflektor kamery czy jakiś inny w pobliżu. A, że były to urywki z nagrania a nie stabilne zdjęcia nieruchomej kamery to były robione w ruchu czyli mniej lub bardziej rozmazane. A jednak nawet w tych mało komfortowych do robienia zdjęć i nagrań warunkach dało się rozpoznać na zdjęciach kształty xenos. Prawie na każdym zdjęciu było widać ich przynajmniej kilka.

Zdjęcia wyraźnie zaniepokoiły całą obsadę konsolet i stojącego za trójką operatorów kapitana MP. Swoją cegiełkę do tego dorzucił też spec od łączności. Nie potrafił podać dokładnej lokalizacji ale podał najbliższe wzmacniacze sygnałów jakie najsilniej odebrały sygnał. Niepokojące było to, że były one rozmieszczone w pobliżu wschodnich krańców lotniska. Kapitan Yefimov otarł chusteczką pot z czoła i szybko połączył się z kimś. Chwilę chodził wzdłuż ściany najwyraźniej każąc sprawdzić ten podejrzany sektor.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 3 770 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:25; 155 + 60 min do CH Grey 301



Eagle 1



- W taki uroczy dzień myślę, że ci wybaczę tą pośpieszną ewakuację. - na koniec wargi kpr. Mason nieco skrzywiły się w zmęczonym uśmiechu gdy skazaniec obdarował ją staroświeckim, szarmanckim gestem. Mimo, że uśmiech podoficer był dość lichy, zmęczony i mizerny w starciu z tym krionicznym chaosem jaki czekał za drzwiami ładowni był jak plaża na rajskiej wyspie. Na zewnątrz bowiem czekało na Grey 35 to samo zmrożone piekło w jakie niedawno opuścił po krótkiej rozmowie z kapralem FMC. Kapral nadal tutaj był i nadal z tym drugim mundurowym grzebał przy silniku. Chyba własnie też dochodzili do końca swoich możliwości odporności na mróz bo kapral klepnął tego drugiego i ten pokiwał głową kierując się w kierunku bocznych drzwi właśnie opuszczonych przez Grey 35.

Ktoś na pace wozu strażackiego bez ostrzeżenia posłał krótką serię w dżunglę. Blondyn nie widział w bo właśnie sam wóz mu zasłaniał. Zaraz potem po pierwszej poszła druga, i trzecia urwana seria ciężkiej broni. Z drugiej strony wąskiego kordonu też robiło się “żwawiej”. Od strony pobocza eksplodował chyba granat. Przemówiła też różnorodna broń ręczna skazańców w szarych barwach. Na razie nadal nie przypominało niczego większego niż niedawno zmagali się mundurowi regularnych jednostek ale z perspektywy członka takiego kordonu smaganego przez lodowatą wichurę szarpiącą krzakami i drzewami, łamiącą pomniejsze gałęzie zapewne wyglądało to bardziej zajmująco.

- Meedyyk! - w słuchawkach Greyów rozległo się alarmujące wezwanie. Akurat gdy Grey 35 wychodził zza kadłuba latadełka i w zamieci dostrzegł jakieś zamieszanie. Ktoś leżał na ziemi i dwie inne sylwetki coś z niego ściągały. Chyba jakąś gałąź właśnie. Czwarta sylwetka stała kilka kroków dalej wodząc po szarpanej zamgloną wichurą dżunglą lufą ciężkiej broni chyba ich osłaniając. Całą resztę kordonu tworzyło więc w tej chwili tylko pozostałych trzech Greyów.

Zranienie Grey 87 nie było zbyt poważne. Przynajmniej nie po kilku stimpakach które pomogły postawić grenadiera na nogi. Odłamany konar przewalił go jak szmacianą lalkę i gdyby nie miał pancerza mógłby mu nawet połamać żebra a tak szczęście, w nieszczęściu tylko go powalił, przygniótł i przebił pomniejszą gałęzią udo na wylot. Towarzysze z Obrożami bez większych ceregieli po prostu zdjęli z niego konar co zaowocowało wyrwaniem gałęzi także z rany i obfitym strumieniem szybko zamarzającej krwi oraz wrzaskiem bólu i przekleństw z ust Fusha. Grey 35 kończył właśnie kończyć faszerować go stymulantami, dwójka innych Greyów stała kilka kroków od nich co jakiś czas strzelając w dżunglę. Chyba nawet chociaż część mogli trafiać w prawdziwe stwory a nie poruszane wichrem gałęzie i krzaki bo jednak słychać było i to całkiem z bliska jak w tej dżungli coś skrzeczy co jakiś czas. Jakiś xenos wypadł nawet na pobocze w ostatniej chwili rozstrzelany z karabinku przez któregoś z Greyów jak robił ostatni przysiad po skoku by wbić się w ludzki cel. A za chwilę gdzieś całkiem niedaleko wybuchła mina kierunkowa założona trochę od pobocza i szatkując może nie tylko dżunglę. Eksplozja w połączeniu z wichurą krioburzy zagłuszyły ewentualne skrzeki ofiar.

- Mamy spóźnialskich. Powinniście ich już widzieć po wschodniej stronie. Uwaga, mogą przyjechać z gnidami na sobie. - w słuchawkach Grey’ów zgromadzonych przy “Eagle 1” rozległ się spokojny głos kapitana Policji. Gdy spojrzeli w bok rzeczywiście w mgielnej zadymce dostrzec się dało jakieś światła pojazdu. Po chwili zbliżył się na tyle, że dało się już dostrzec cień sylwetki. Jakiś większy niż standardowa osobówka, pewnie jakiś suv, pickup czy inna terenówka. I światła nagle zniknęły a po sylwetce która na moment pokazała się jakby od góry zaczęło wystawać tylko skrajne, czerwone, tylne światło.

- Wjebali się do leja. - burknęła Douglas o kodowej nazwie Grey 86 z mieszaniną fascynacji i pogardy. Sama po oznaczeniach pod portretem mogła być zaintrygowana bo miała licencję i pilota i kierowcy. Na razie jednak trzymając w dłoniach pykający detektor, stanowiła główne ogniwo systemu ostrzegawczego przed atakami xenos z dżungli. Do “wjebanych do leja” nie było już tak daleko. Z pół setki metrów. Gdyby wydostali się z wozu i z leja mogli być już widoczni z kordonu. Chociaż na tych odległościach warunki widoczności były jeszcze zmienne i zależały od chwilowych kaprysów wichury. Czerwone światło wystające z leja było jeszcze względnie widoczne ale już fragment samochodu na przemian pojawiał się i znikał przysłaniany i odsłaniany kolejnymi falami wichury. Wedle wskazań HUD była tam znana Sandersowi szóstka skazańców ze schronu. Amplitudy wskaźników życiowych skakały mocno świadcząc, że się tam nie nudzą i nie jest dobrze. Jedynie u Grey 31 linie były niebezpiecznie płaskie i choć system nie oznaczył jej jeszcze KIA różnooka cekaemistka to musiała być tego niebezpiecznie blisko.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:25; 35 + 60 min do CH Black 3




Black



Jedna Black doskoczyła do drugiej Black a Grey do Grey’a toczącego swoje pojedynki. Diaz nie udało się trafić małego szarańczaka który obskakiwał Nash ale stwór chyba na moment zdezorientowany nowym przeciwnikiem odskoczył na moment jakby wahając się kogo atakować w tej chwili czy może lepiej czmychnąć w maskujące opary dymu. Ten moment wykorzystała Black 8 by trzasnąć go kolbą wojskowego karabinu i zmiażdżyć go na krwawą, żółtą miazgę.

W tym czasie Grey’om udało się zastopować atak większej poczwary. Stwór, wciąż skoncentrowany na największym przeciwniku, czyli Lemmanie, przeorał mu bok pazurami tuż pod linią napierśnika. Szkarłatna struga łukiem zrosiła i podłogę i Grey 27 a Leeman stęknął ciężko przy kolejnym, przyjętym ciosie. Ale skoncentrowany na Leemanie paskud sam wystawił się na atak Gomes. Leticia kopnęła go butem wybijając go z dalszych ataków na operatora miotacza i zaraz zdzieliła go kolbą, ciężkiej broni wbijając ją mocno aż trzasnęła skorupa potwora i wytrysnęła z niej żółta posoka. Stwór zrewanżował jej się smagnięciem ogonem które chlasnęło ją przez napierśnik odrzucając od siebie ale wtedy do walki wrócił Leeman. Wrzeszcząc wpadł na stwora całym swoim cielskiem próbując go staranować. Zaabsorbowany Gomes xenos ledwo uniknął tego całosci tego ataku ale i tak syknął przy zderzeniu tej opancerzonej masy gdy znowu coś w nim trzasnęło, tym razem chyba jakaś kończyna. Stwór wydawał się być już ledwo stać na nogach ale jeszcze był na chodzie gdy w tym momencie opadły go jeszcze obydwie Blacki. Pod tak zmasowanym glanowaniem butami, pięściami i kolbami czwórki skazańców kreatura wreszcie padła na posadzkę pełną gotującego się syfu.

Zostało ostatnie kilkanaście kroków od schodów. Ale w tym gotującym się ukropie który zastąpił w ciągu ostatnich sekund kotłujący się kriochaos mety i tak nie było widać. Czwórka skazańców biegła prawie na oślep do tego Leeman wyraźnie ciężko stąpał od właśnie pochlastanych szponami ran i coraz ciężej kaszlał od duszącego dymu. Czy próbował staranować biurka wieki temu ustawione przez Blacków i mundurowych jako symboliczna zapora czy liczył, że się przeciśnie między nimi albo zwyczajnie ich nie zauważył w tym gryzącym dymie nie było wiadomo. Efekt był za to wiadomy. Potężnie zbudowany mężczyzna wpadł w pełnym impecie na jedno z tlących się biurek i wraz z nim runął w duch schodów i na dno korytarza akurat gdy za plecami znowu usłyszeli znajome skrzeki xenos i chrobot szponów.

Druga z Greyów była tylko o włos zwinniejsza. Co prawda też chyba biurko dostrzegła w ostatniej chwili i wpadła na nie ale po krótkim syknięciu z bólu przeskoczyła nad nim i zaczęła zbiegać po schodach w dół. Dwójka Blacków co prawda wiedziała gdzie są te cholerne biurka ale i tak gdy wyłoniły się z gęstego dymu można było się zdziwić, że “to już”. A może po prostu miały trochę szybszy refleks niż para operatorów ciężkiej broni z drugiej grupy skazańców.

- Leeman blokuj! - wrzasnęła Gomes odwracając się gdzieś w połowie schodów i posyłając granat z podwieszanego granatnika. Pocisk momentalnie zginął w dymie i eksplodował chwilę potem zasypując podejście do schodów odłamkami. Leeman akurat wylądował na posadzce u podstawy schodów ale wciąż na niej leżał. Jęknął coś i nieco przekręcił się na plecy na ile pozwalała mu butla miotacza i reszta ekwipunku. - Jebany chlewik… Podjarany chlewik… - sapnął ciężko i puścił strugę ognia. Swoje dorzuciła Diaz i w ten sposób chociaż chwilowo ogień i granaty odgrodziły jedyne wejście jakie prowadziło z sali w głąb korytarza. Na Black 8 spadło otwarcie drzwi schronu.

Panel nadal był tam gdzie ostatnio chociaz teraz musiała najpierw zdrapać warstwę pokrywającego go syfu. Mając za plecami trójkę skazańców podtrzymujących ogniową barierę na jedynym, potencjalnym kierunku ataku zostało jej się martwić czy schron ich wpuści. Próba identyfikacji zdawała się trwać wiecznie bo tym razem miał wrażenie, że gada z samym komputerem a nie obsługą po drugiej stronie. A jednak ich prośba o wejście została zaakceptowana i ciężkie, pancerne drzwi stanęły wreszcie otworem. Jeszcze ostatni wysiłek i we czwórkę mogli wbiec do przedsionka. Znowu zdawałoby się w ślimaczym tempie drzwi zaczęły się zamykać aż wreszcie się zamknęły. Pozostawiony przez piromanów płomień płonął na tyle długo, że żaden z xenos nie zdołał zakłócić i wtargnąć do środka.

Gdy drzwi wreszcie zatrzasnęły się i wnętrze przedsionka wypełnione dymem i słaniającymi się na nogach Parchami pociemniało gdy przestała z zewnątrz bić łuna pożaru. Grey 20 opadł na kolana a potem na czworaka. Ciężko dyszał jak pies po ciężkiej i długiej pogoni. Gomes oparła się o ścianę przedsionka. Potem włączyły się wentylatory odsysając dym i szkodliwe substancje. Z góry spadł ze zraszaczy deszcz odkażających substancji. Leeman zrezygnował z prób utrzymania pozycji i opadł na posadzkę. Gomes stopniowo ześlizgnęła się plecami po mokrej teraz ścianie aż nie klapnęła tyłkiem o podłogę. Dezynfektanty pieniły się po ścianach, podłodze i pancerzach spływając do rynienek i otworów odpływowych. W końcu ustały a pomieszczenie zalała kolejna fala czystej wody. Leeman odkręcił się na plecy wystawiając twarz na ten kojący opad. Grey 27 też odpięła maskę hełmu i uniosła twarz ku górze pozwalając sobie na chwilowe uczucie ulgi. Oddechy przez ten czas zdążyły się znacznie uspokoić podobnie jak i myśli. Odkąd powypadali wiele metrów w pionie i w poziomie, całe sale i korytarze temu z “Eagle 1” pierwszy raz mogli przystanąć dla złapania oddechu. Po spłukującym czyszczące środki deszczu przyszła kolej na osuszający nawiew a potem znowu dmuchawy oczyściły przedsionek.

- Tylko mi nie mówcie, że po drugiej stronie jest to samo. - westchnęła Gomes patrząc ponuro na jasne jarzeniówki nad wewnętrznymi drzwiami prowadzącymi do właściwego schronu. Zaczęły migać ostrzegawcze światła oznajmiające, że zaraz zacznie się procedura otwarcia tych wewnętrznych drzwi. Skazaniec znowu westchnęła, dopięła z powrotem maskę hełmu i zaczęła wracać do pionowej pozycji.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 3 770 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:25; 155 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Coraz bardziej pokiereszowany suv z coraz bardziej pokiereszowa od kłów, szponów a dotego przyduszoną krionicznym bezdechem obsadą sunęła przez zawalone gałęziami, kamieniami, truchłami xenos jezdnię pełną licznych wyrw, kraterów i lejów po eksplozji bomb, rakiet i pocisków artylerii i lotnictwa. Obsada i tak nie miała zbyt wiele okazji do podziwiania widoków bo ani szalejąca zamieć śnieżna ani ataki xenos nie dawały okazji do obserwacji czegokolwiek dalszego niż tu i teraz na wyciągnięcie ręki, noża albo kolby.

Słabli. Każdy przejechany metr wystawiał na działania morderczego zimna które w błyskawicznym tempie wysączało siły i życie. Swoje robił też tlen a raczej jego brak. Cztery przewody z życiodajnym tlenem na szóstkę skazańców. Nie wyrabiali. Zmiany połączeń przewodów tlenowych tylko opóźniały to co nieuniknione. Ale z drugiej strony z każdą chwilą samochód nawet bez żadnego kierowcy zbliżał się ku przeznaczeniu. I jeszcze te cholerne xenos! Jednego zastrzelonego, zatłuczonego czy zakłutego stwora prawie z miejsca zastępował kolejny.

Zajmujący miejsce kierowcy kowboj włączył się do walki próbując usiec tego małego, zwinnego stwora który wbił się do kabiny i zaatakował Grey 33. A raczej ją zaatakował w pierwszej kolejności. Trafienie nożem tak ruchliwego celu na ograniczonej, trzęsącej się przestrzeni gdy szybka gazmaski a może to już wzrok robił się coraz bardziej mętny wcale nie było łatwe. Podobnie strzelec wyborowej trudno było obronić się przed małą kreaturą. Bardziej oberwał kowboj którego stworowi udało się kilkukrotnie ukąsić zanim we dwójkę zdołał go jakoś wreszcie zabić. Pechowo przy ostatnim uderzeniu kowboja jego nóż wbił się tak głęboko w jakąś szczelinę pojazdu, że wyglądało na to, że utknął tam na dobre.

Cały czas odczuwali zmagania Denta który był tuż obok tak samo jak w tak małej przestrzeni, przeznaczonej dla dwójki spokojnie siedzących pasażerów to trójka ludzi machająca na wszystkie strony kończynami, nożami i pistoletami, zagęszczona dodatkowo szponami albo całymi, pomniejszymi stworami przeszkadzała sobie nawzajem całkiem znakomicie. Warunki do walki wręcz były także i pod tym względem bardzo trudne. Przynajmniej dla ludzi. Kowboj i strzelec wyborowy zmagający się z małym stworem przeszkadzali drugiemu strzelcowi wyborowemu zmagającym się z tym czymś na dachu tak samo jak on im. Dentowi wreszcie udało się to coś trafić przy którymś kolejnym uderzeniu pistoletem, i wyłamaniem czegoś na tyle, że nawet jak to coś nie zabił to chyba przewaliło się na dach i po chwili spadło z niego. Dent ciężko oddychał po tych zmaganiach i też mu się w nich oberwało tak samo jak każdemu w tym suvie.

Na tylnej kanapie Grey 25 też się nie nudził bo tym razem stwór wybrał za cel jego. Dla odmiany był większy niż ten który chwilę wcześniej zaatakował siedzącą obok Grey 32 która się z nim szarpała póki nożownik nie przyszedł jej w sukurs. Teraz sprawa wyglądała podobnie, Castillio wygiął się bokiem jak mógłby nie dać stworowi wskoczyć na kanapę. I tak się zmagali gdy biolog z nożem próbował dźgać stwora a stwór próbował rozszarpać i kanapę i siedzących na nim ludzi. Kurson obserwowała to kątem oka i z napięciem przewodu tlenowego bo widocznie nie był przystosowany do tak dalekich podróży z twarzą przy podłodze albo się zablokowało coś. A medpak dygotał i podskakiwał na tej podłodze która podskakiwała w rytm nadawany przez koła i zawieszenie auta. Cały czas na granicy zasięgu. Dorwała wreszcie ten bezcenny dla siebie medpak i zaaplikowała gdy Castillio wreszcie krzyknął coś niezrozumiałego wbijając nóż z impetem w stwora a ten zaskrzeczał i osunął się znikając Kurson z pola widzenia. Teraz biolog wygladał niewiele lepiej niż Grey 32.

Dlatego gdy pojazdem nagle szarpnęło i zaczął on spadać w dół a zaraz potem nastąpiło uderzenie wszyscy byli jednakowo zaskoczeni. Upadek czwórki pasażerów zamortyzowały pasy i poduszki powietrzne. Dwie, nie przypięte pasażerki grzmotnęły o szybę i deskę rozdzielczą. Wszyscy wydawali się być już otępiali od tego zimna i braku tlenu. Ale gdy pojazd znieruchomiał okazało się, że są na dnie leja. Pojazd musiał wpaść do jednego z licznych lejów które dotąd udawało mu się omijać. Teraz wbijał się maską w dno leja a rufa jednym rogiem wystawała ponad górę leja. Silnik zgasł a wraz z nim wszystkie światełka na desce rozdzielczej oraz silniczki napędzające nawiew do aparatury tlenowej.

Grey 33 wyrżnęła głową w deskę rozdzielczą ale dzięki temu na maskę wyleciała jej tylko głowa i ramiona ale kompletnie nie miała pojęcia gdzie jest jej pistolet. Grey 31 miała mniej szczęścia bo przeleciała nad nią, przeszurała się przez całą maskę samochodu i zatrzymała się dopiero gdy grzmotnęła w zmrozone dno leja. Ale wedle wskazań HUD jeszcze nie była KIA choć wskaźniki miała już niepokojąco poziome a podeszwy jej butów były tuż poza zasięgiem dłoni strzelec wyborowej.

Grey 39 przywalił podczas upadku twarzą w poduszkę powietrzną więc efekt uderzenia był mniejszy niż u obydwu kobiet. Ale swoje zrobiło niedotlenienie. Kręciło mu się w głowie i miał kłopoty z koncentracją wzroku. Ze złapaniem oddechu też. Zdawał sobie sprawę, że lada chwila osłabnie i straci przytomność. Zdołał się jeszcze na wpół przytomnie odpiąć od fotela i otworzyć drzwi od kierowcy. Kończące się w płucach powietrze sprawiało, że oddech świszczał mu jak przy ataku astmy.

Grey 32 przygrzmociła twarzą w poduszkę powietrzną z pełną mocą. Więc nic się jej właściwie nie stało. Ale bez silnika tlen w gazmasce podpiętej pod przewód musiał się zaraz skończyć. Na ziemi widziała swoją strzelbę która musiała tam spaść podczas walki albo wypadku. Nigdzie nie widziała medpaka jaki wcześniej rzucił jej kowboj. Sam kowboj wyglądał jakby miał zaraz opaść z sił i trzeba by było go nieść. Noyka leżała na desce rozdzielczej względnie przytomnie mrugając oczami ale jej gazmaska wciąż była podpięta pod tlen. Hawthorn leżała częściowo na masce a częściowo przed gdzie wyrzuciła ją siła zderzenia. Leżała całkiem bezwładnie.

- Spierdalamy! - krzyknął Grey 28. Grey 25 miał chyba podobne zdanie bo obydwaj wypięli się z pasów, otworzyli drzwi i próbowali wyłuskać się z rozkraczonego auta zanim zlecą się następne xenos. Na razie żadnych nie było ale to pewnie nie był stan permanentny.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-05-2018, 20:50   #314
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Grupa RW: Black 2 i Black 8

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cAnOt74e9_Q[/MEDIA]
Historia zatoczyła koło i tak oto parchata grupa niedobitków znów pukała do kurwiej dziury z nadzieją na lekarzy, ruchanie, towar i klina. Oraz Promyczka, ale ten był poza wszelkimi kategoriami, przynajmniej dla Diaz.

- Ech.. mierda - mruknęła ledwo dysze zaczęły opłukiwać zasyfione pancerze wodą - Szkoda że nie ma Wujaszka. Mógłby coś nadziać przy okazji, a tak taki niedojebany tam leży… que puta - domamrotała z żalem, a w oku stanęła jej łza, którą to uroniła nad chujowym losem olbrzyma w pw.
Brakowało jej jego obecności, ciężkiego działka za plecami i tego uroku dwumetrowego skurwiela, jakiego nie chciałoby się spotkać w ciemnym zaułku.
- Jak tu ostatnio byliśmy to lokal pierwsza klasa - odpowiedziała na pytanie laski z Grey, zaczynając się jej uważnie przypatrywać. - Kurwy jak marzenie, wódy i prochów pod sam sufit. Tylko te ruskie lamusy trochę psuły wystrój, ale poza tym całkiem w pałkę. No i mają jacuzzi - dodała jeden z istotniejszych detali.

Automaty na przywitanie zamiast gęby któregoś z ruskich ochroniarzy. Albo innego członka obsady klubu. Nash ciężko szło uwierzenie, że cała ekipa zawinęła się z Morvinoviczem. Widziała na własne oczy wykidajłów białego garniaka. Brakowało… dziewczynek, Kozlova, albo chociaż tego naukowca z Seres. Roya, o ile pamięć jej nie myliła.
Coś jej śmierdziało, wewnętrzna paranoja biła na alarm, pobudzona niedopowiedzeniami i niepewnością, gryzącą skórę na podobieństwo parady pcheł.
- Istnieje infekcja. Zarażenie pasożytem. Gnidą. - beznamiętny głos lektora przedarł się przez syk spryskiwaczy oraz dmuchaw, a złote oczy wodziły po szarych Parchach - Rośnie w klatce piersiowej i wyrywa się na zewnątrz. Zabija nosiciela. Dlatego nie zostawiają ciał. Są tylko potwory, nie martwi ludzie. Na pierwszy rzut oka nie do wykrycia. Mogło być spokojnie gdy stąd wychodziliśmy. Teraz nie wiemy - saper skrzeknęła pod hełmem, nie przerywając przekazu - Jest też terrorystka z Dzieci Gai plus para psów do ochrony. Była tu, teraz nie wiemy. Nie wiemy też czy Góra nie sprzątnęła świadków ze schronu. Skurwysyny są zdolne do wszystkiego - przymknęła coraz bardziej piekące oczy, z coraz większym trudem otwierając je po paru sekundach - Zmieniamy szyk. Diaz i ja na przód. Wy z tyłu. Jeżeli coś się stanie. Spierdalajcie. I Hassel. Kapitan z Eagle 1. Zadzwońcie do niego. Będzie wiedział co dalej robić. Ale - prychnęła, próbując uderzyć w weselszy ton - Najgorsza opcja. Lepiej jednak się przygotować. Na wszelki wypadek. Przeładujcie broń, podleczcie się. Dekontaminacja zaraz się skończy. - machnęła głową na wrota - Sami się przekonamy na czym stoimy.

- Dzieci Gaii? Przecież to banda świrusów i oszołomów.
- Grey 27 zmarszczyła brwi wypowiadając na głos swoje wątpliwości co do wspomnianej przez Black 8 organizacji. W końcu owa organizacja zaliczona co prawda do terrorystycznych jednak była malowana różnie w różnych środowiskach i planetach. Niekiedy wcale nie była nawet zdelegalizowana.

Grey 20 był bardziej lakoniczny. Zerknął z wyraźnym sceptycyzmem na złotooką saper ale chyba jemu najmniej przypadł do gustu kawałek o jakiś pasożytach rosnących w piersiach. Wzruszył swoimi potężnymi ramionami i podobnie korzystając z chwili spokoju wbijał sobie w udo stimpak po stimpaku.

Drzwi wewnętrzne prowadzące do czeluści schronu w końcu się otworzyły. Przed czwórką skazańców ukazał się ten długi i lekko skręcający korytarz. Poprzednim razem tutaj właśnie przywitała ich pierwsza para ochroniarzy klubu. Teraz ten skromny kącik w postaci zwykłego biurka które wyglądało jakby je po prostu przytargano z głębi schronu był pusty. Zupełnie jakby ochroniarze gdzieś odeszli. Nic jednak nie świadczyło by stoczono tu jakąś walkę czy o pośpiechu. Droga z początku była względnie nudna i prosta w swojej krzywiźnie. Długi, lekko zakręcający wciąż w jedną stronę korytarz. Pusty czyli nie dając większych szans na jakąś sensowną osłonę. Łamacz fal jak kojarzyła saper. Na wypadek gdyby jakaś siła wyrwała te jedne a potem drugie drzwi przez jakie właśnie przeszli. To po zlikwidowaniu tych przeszkód miała osłabić się właśnie o ten łagodny wycinek łuku nim zderzy się z kolejnymi drzwiami już wewnątrz bunkra. Właściwie zwykle takie konstrukcje projektowano z myślą tylko o jednym rodzaju uzbrojenia, tego z początku alfabetu. Inne działały inaczej i nie powinny mieć aż takiej siły niszczącej.

Po przejściu tego długiego i raczej nudnego kawałka drogi w którym większych zmian od ostatniego razu para Blacków jakoś nie dostrzegła znaleźli się przed kolejnymi drzwiami. Znowu trzeba było powtórzyć procedurę identyfikacji, przejść przez kolejny przedsionek i wreszcie znaleźli się wewnątrz właściwego bunkra. Teraz dla odmiany na ludzi natknęli się prawie od razu. W pierwszej zbiorczej sali widać było nadal liczne piętrowe łóżka i licznych ludzi jacy na nich siedzieli, leżeli lub rozmawiali przyciszonymi głosami. Wejście grupki uzbrojonych Parchów nie przeszło niezauważone ale coś nikt nie kwapił się by do nich zagadać.

Ochrona mogła pojechać z szefem, ich brak jeszcze nie był aż tak niebezpieczny. Ósemka odetchnęła dopiero widząc cywili: podłamanych i przygaszonych, lecz wciąż żywych. Inaczej zachowywaliby się, gdyby komuś z nich w bebechach urosła gnida, a potem wyrwała się na wolność. Przede wszystkim byliby martwi. Musieli dostać się do prywatnej części, tam rozeznać w sytuacji. Mieć jasny obraz na czym stoją i z czym przyjdzie się im mierzyć w pozornie bezpiecznym schronie. Z tego powodu pokonując niechęć, saper podeszła do najbliższego łóżka, zawczasu odpalając komunikator Obroży.
- Widzieliście wojsko? Gdzie Amanda? - wystukała naprędce dwa pytania, mierząc z góry siedzącego na pryczy faceta o rozbieganych oczach.

- Jaka Amanda? - zagadnięty facet wydawał się być całkowicie zdezorientowany tak pytaniem jak i tym, że skazaniec w Obroży w ogóle do niego podeszła i jeszcze pytała o coś. - Nie było tu żadnego wojska. Zapomnieli o nas. Wszyscy o nas zapomnieli. - facet w średnim wieku ulał swojej czary goryczy i westchnął zrezygnowany.

Ciężko się szło nie zgodzić ze stwierdzeniem, wszak bydło potrzebne było jedynie w chwili głosowania, bądź jako siła robocza. Przy większych awariach robiło się zbędne, zupełnie jak ludzie zamknięci pod ziemią klubu.

- Idziemy - lektor skrzypnął w eterze, dłoń saper machnęła na korytarz przed nimi. Mieli wszak znaleźć Amandę, a wraz z nią potrzebne odpowiedzi. Na cywilbandę nie było co tracić czasu.
Parch przeszła kilka kroków, tracąc zasięg słuchu bezobrożowej hałastry i dopiero połączyła się z gliniarzem. Tym, który lubił ludziom układać życie.
- Przeczyściliśmy wam drogę, ale za dużo ich. Nie da się zabezpieczyć terenu przed schronem. Weszliśmy do środka. Część cywilna czysta, idziemy do prywatnej Ruska. Wojsko jeszcze tu nie dotarło.

- Zrozumiałem.
- odpowiedział krótko kapitan Raptorów przyjmując raport z podziemi bunkra. - Niedługo zrobimy próbę silników. Red 1 jest pozytywnej myśli. Jeśli się uda ruszymy wkrótce tą dziecinkę. Wytrzymajcie do tego czasu w jednym kawałku. - kapitan pokrótce nakreślił jak to się sprawy mają kilka poziomów wyżej i kilkaset metrów dalej. Dwójka Greyów niespecjalnie wydawała się zainteresowana integracją z przygnębionymi i zdołowanymi cywilami którzy rozsiewali wokół siebie aurę przegranej sprawy i czekania na nieunikniony koniec. Więc w dalszą drogę pod przewodem dwójki Black ruszyli bez wahania i oporów.

Do prywatnej części schronu doszli znowu bez problemów. Problemy zaczęły się przy próbie dostania się do środka. Z początku znowu rozmawiali z automatami ale tym razem nie dostali zezwolenia na wstęp i drzwi pozostały zamknięte. Gdy w końcu udało im się uzyskać połączenie z jakimś żywym człowiekiem po wewnętrznej stronie to facet wcale nie był pewny czy może ich wpuścić. Szefa nie było. A owszem poprzednio Blacki i reszta mieli wejściówkę ale na wyraźne pozwolenie szefa. A potem wyszli. Szefa nie było a kolejnych wejściówek nie było. Sforsowanie siłowe pancernych drzwi zapowiadało się równie “lekko” jak sforsowanie uporu ochroniarza po drugiej stronie drzwi.

- To co? Świń nie będzie? Chlewik zamknięty? - Grey 20 wyglądał jakby z wolna docierało do niego o czym mowa przy drzwiach. I jakoś widocznie wcale nie przypadło mu to do gustu.

- Ani jacuzzi? - Grey 27 też wydawała się niezbyt zadowolona tym, że wspomniany przez Black 2 luksus mógłby ich a przynajmniej ją ominąć.

Kolejny problem objawił się o dziesiątki kilometrów dalej. Ale dzięki postawieniu na nogi łączności na lotnisku odzyskano też łączność na przykład z lokalnymi wiadomościami. W przejściu do jednej ze zbiorowych sal dał się słyszeć jakiś szmer jęków i zaniepokojenia jaki przetoczył się przez zebranych ludzi. Przez to jedni i drudzy uciszali się, ktoś syczał by zrobić głośniej i rzeczywiście. W jednym rogu stało spore holo na jakim nadal widać było to co się dzieje. Sądząc po nagłówkach było to jakiś przekaż na żywo. Całkiem niedaleko kosmoportu. Ostatniego większego ogniska oporu ludzi na Yellow 14.

- Te obrazy przekazywane są na żywo przez system kamer przemysłowych i drony. Sytuacja jest poważna ale władze proszą o zachowanie spokoju. - głos spikera widocznego w rogu został zagłuszony przez wzrastający głos przerażenia i jęk grozy. Na ekranie widać było liczne ciała xenos. Martwe, rozsiekane przez pociski, eksplozje, spalone napalmem. Zadeptywane przez kolejne xeos, tym razem jak najbardziej żywe i żwawe. Przebiegały przez ulice, domy, fabryki, pojazdy, wraki i barykady. Gdzieniegdzie wciąż było widać strzelające wieżyczki które masakrowały tą żywą falę. Jakieś oddziały i pojedynczą zbieraninę żołnierzy, marines, policjantów i cywili z bronią w ręku którzy na przemian albo strzelali, albo próbowali dobiec do ciężarówek, łazików i transporterów. Nikt nie mówił na głos słowo “klęska” jakby jedno słowo wypowiedziane na głos mogło stać się rzeczywistością. Ale ludzie zebrani przy monitorze chłonęli te przerażające obrazy najwidoczniej rozpoznając te domy, ulice i fabryki. Przez szmer zamarłych z grozy ludzi jak mantra przebijało się jedno słowo “przebiły się”. Obrazu tragedii dopełniały nagrania z samego kosmoportu gdzie zdesperowani ludzie szturmowali na dziko wąski kordon automatów ochrony i ludzkich strażników byle dostać się do wciąż stojących na płycie lotniska statków.

Zebrani w kurwiej dziurze właśnie dostali dobitny jak plaskach na ryj dowód, że wcale nie mają aż tak tragicznie. W przeciwieństwie do lambadziarzy z holoprzekazu gnietli dupska w komfortowej strefie bez gnid i mieli szansę przetrzymać szalejący po księżycu syf, lecz nie to spędzało parchatej piromance sen z powiek. Widok miasta o czymś jej przypomniał.
- Mierda… - mruknęła ponuro i dziwnie poważnie jak na niepoważny sposób egzystencji, prezentowany do tej pory. Splunęła na podłogę i domamrotała - Tam jest Majster… - kiwnęła głową przy ujęciu pokazującym zagnidzone ulice. - Pewnie już go rozjebały… szkoda - westchnęła z autentycznym smutkiem. Nie zdążyła dziada wyruchać, zanim nie zrobiły tego xenos. Lipa jak skurwysyn.

Otrząsnęła się dość szybko, wracając do głównej części planu pod tytułem “wracamy po Promyczka”. Podbiła do szczekaczki, raz jeszcze łącząc się z kutafonem po drugiej stronie.
- Por tu puta madre, skończcie tam odpierdalać manianę, tylko rozkluczajcie klapę. Nie wiesz czy możesz to zapytaj Promyczka, mówiła że wasz el jefe zostawił jej dowodzenia tym pierdolnikiem. Amandzie. - wyjaśniła aby nie zostawiać żadnych niedopowiedzeń.

- Amandzie? Czekaj. - dziad po drugiej stronie wydawał się równie przejęty i zatroskany problemami Parchów jak i przed chwilą gdy z nim gadali. Wspomniane przez Latynoskę imię jednak wydawało się przebijać przez pancerz niechęci i kłopotów z decyzyjnością. I ekran znowu zgasł gdy czekali na wynik tego co ta po drugiej stronie załatwiano czy sprawdzano.

- Chujowo. - Gomes z ponurą miną oglądała ekran w rogu by w końcu splunąć na futrynę. - Jaki majster? - odwróciła się do czekającej przed panelem Diaz chyba aby zmienić temat rozmowy. To co się działo na ekranie wiadomości przypominało przemiksowane obrazy wojny z obcymi i z jakiś zamieszek przeciwko rządowi gdzie demonstranci ścierali się z siłami rządowymi z równą zajadłością jak niedobitki wojska z żarłocznymi xenos.

- No Majster - Diaz czekała, chociaż nie lubiła. Bębniła paluchami o dyszę miotacza i nadawała do okolicy która akurat chciała jej słuchać - No majster od ładowania, co lubi duże działa. Nawinął się jak odstawialiśmy Harcereczkę na przystanek. Całkiem dobra dupa, ale nie zdążyliśmy dojść do tego czy on lubi ładować, czy jak jego ładują. Potem go wyjebało gdzieś tam, w mieście. Ech, mierda. Szkoda. Zdążyłam go tylko przelizać.

- Riley. Ed Riley
- syntetyczny głos wciął się w dyskusję. Nash za to nie odrywała wzroku od holo. Więc jednak nie będzie posiłków, nie w najbliższym czasie. W tej sytuacji nasuwało się jedno pytanie: Centrala już postawiła na nich krzyżyk, czy zrobi to za parę minut. W podobnym przypadku jedynie taksówka na Orbitę dawała szansę chłopakom na wykaraskanie się z matni… sęk w tym jak do podobnego manewru doprowadzić.
- Chce mi się wódki - saper dostukała z niewesołą miną, zaciskając do bólu szczęki. Nie dało się sprawdzić co z Patino, czy MP już go dorwali. Albo gnidy. Albo… przeciwności mnożyły się niczym przysłowiowe grzyby po ulewnym deszczu.
Pokonując nagłą sztywność mięśni Ósemka sięgnęła po paczkę fajek i odpaliła jednego, by następnie smętnym wzrokiem zmacać paczkę. Syknęła krótko przez zęby, na bladej gębie pojawił się rezygnacja, a prawie pusty kartonik wysunął się do pozostałych Parchów w poczęstunku.

Diaz nie krępowała się ani sekundy. Śmiało wymacała fajka, żeby odpalić go od płomyka na miotaczu.
- Si… jakoś tak się wabił - westchnęła boleśnie, zaciągając się z werwą i nagle wyszczerzyła klawiaturę - A ty co masz taką minę, jakby ci ojebali chałupę. Nie dygaj Latarenka, Casanova kutafon z dzielni, nic mu nie będzie. Pewnie siedzi na tej złodziejskiej dupie i wkurwia kto mu się pod ten szczekający ryj nawinie - zaciągnęła się po raz drugi i dodała konfidencjonalnie do szaraków, wskazując rudego kurwia - Leci na tego lambadziarza.

W pierwszym odruchu Ósemka zmrużyła ślepia, w drugim syknęła ostro, szczerząc zęby.
- Nie lecę na niego. Pierdoli głupoty - przekazała lektorem, pociągając własnego papierosa - Pilnuj swoich dup, a nie się wpierdalasz w - zamarła z ręka nad klawiaturą, prychnęła i dokończyła - Chuj ci w dupę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-05-2018 o 20:52.
Zombianna jest offline  
Stary 18-05-2018, 21:22   #315
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grupa RW: Black 2 i Black 8

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vppbdf-qtGU[/MEDIA]
- Tylko jeden? - Diaz zrobiła wielce zawiedzioną i obrażoną minę, aż serce się krajało od samego patrzenia - No tengo… ty chyba kurwa naprawdę mnie nie lubisz - przyłożyła rękę do urażonej do żywego piersi, wzdychając rozdzierająco aż wreszcie splunęła, gapiąc się na panel - Co ci cabrones tam wyprawiają? Rżną sie bez nas? Kutasy… kutasy wszędzie.

Gomes przysłuchiwała się zmiennemu tokowi rozmowy z rosnącym zainteresowaniem. Po twarzy Leemana jak zwykle nie dało się wyczytać jakiś głębszych emocji dopiero jak temat przeszedł do rżnięcia, kutasów i podobnych tematów wydawał się okazywać jakieś zainteresowanie w spojrzeniu.

- Masz jakąś dupę? Świnię? Tutaj? Ruchacie się? - zapytał Grey 20 patrząc ciekawie w dół na niższą i drobniejszą piromankę.

Gomes przewaliła oczami i pokręciła głową z niedowierzaniem słysząc co olbrzym wyłapał z całej rozmowy dwójki Blacków. Cekaemistka przyjęła papierosa i chwilę międliła go w dłoniach.
- Miałam rzucić… - powiedziała wpatrzona w smukłą pałeczkę między swoimi palcami. - Ale przypuszczam, że na raka płuc już nie zdążę zejść. - wzruszyła ramionami i odpaliła papierosa.

- Świnię? Jaką por tu puta madre świnię?
- Black 2 nagle podniosła głos, jazgocząc z werwą i uczuciem. Tylko lufa miotacza coś się zwróciła na wielkoluda z podobną bronią. Wielki, z mordy brakujące ogniwo ewolucji między czarnuchami a ludźmi.
- Nie świnię, Promyczka! - dowarczała ostro, mrużąc kaprawe ślepia - Mojego Promyczka, polla, claró? I oczywiście że się ruchamy - pierś jej urosła o jeden rozmiar i wypięła do przodu - To najprawilniejsza dupa na tym skurwiałym rewirze... i moja. Ja ją pierwsza zobaczyłam - przypomniała towarzystwu tak na wszelki wypadek - Będziesz grzecznym chico to może nawet ci jebniemy masaż i wskoczymy na kolana - wyszczerzyła się o wiele weselej - Pewnie pod celą jechałeś na ręcznym z pamięciówy… poza tym, co ty kurwa… - wyciągnęła szyję, przyglądając się lambadziarzowi uważnie - … Magister, książkę piszesz czy tytułu szukasz? Zresztą - machnęła łapą wielkopańskim gestem, odpalając holo Obroży. Chwilę tam grzebała aż wygrzebała bajeczkę na dobranoc ze sobą i Promyczkiem w jakiejś wannie, a nawet była na tyle uprzejma żeby podstawić ja Magistrowi pod nos.

Tym razem Ósemka przewróciła oczami, sycąc płuca tytoniową mieszanką. Wyglądało, że kolejna osoba w ich kameralnym otoczeniu dorobiła się przezwiska… prawie tak finezyjnego jak Kudłaty dla kogoś ogolonego na praktyczne i moralne zero.
- Kto wie? - wystukała do kobiety z ckmem, wyginając usta w coś, co przy dużej dozie dobrej woli dało się wziąć za uśmiech - Jeszcze nam nie walnęli KIA. Różnie może się ułożyć. Chyba że zejdziemy od słuchania tego pierdolenia… gdy znowu nam ktoś będzie chciał życie układać - parsknęła krótko, uśmiechając się tym razem szczerze w eter.
- Jak wam poszło przy lądowaniu? - dodała pytanie, biorąc porządny haust dymu.

- Nieźle. Żadnych strat. Ale potem weszliśmy w dżunglę… - Gomes westchnęła i chwilę wpatrywała się gdzieś przed siebie aż w końcu zaciągnęła się mocno papierosem.

Grey 20 zaś wydawał się kompletnie stracić zainteresowanie tym co było a w zamian z widocznym zaangażowaniem oglądał podsunięte holo z blondwłosą Amandą w roli głównej.
- Niezła świnia. - powiedział z uznaniem mlaskając do tego językiem i drapiąc się po kroczu. - I ruchacie się? Zajebiście. - olbrzymi facet wydawał się nakręcony coraz bardziej z każdą chwilą i kawałkiem oglądanej roznegliżowanej Amandy w wannie i Diaz na żywo tuż przed sobą.

- Weź się zwieś palancie. - westchnęła Gomes jakby miała dość Leemana i jego tekstów. Ten spojrzał na nią z jawną złością i pretensją ale pierwszy odezwał się komunikator wmontowany w ścianę.

- Płomyczku? Jesteś tam? To ty? - na ekranie pojawiła się ta sama twarz co na holo trzymanym przez Diaz. Tylko na ścianie nie była mokra a na twarzy dominował wyraz zniecierpliwienia, niepewności i troski przetykanej gdzieś upchnięta tuż pod skórą nadzieją. Sądząc z tego jak twarz rozglądała się dookoła pewnie nie widziała nikogo przed sobą poza pustym korytarzem skoro całą czwórką stali blisko panelu ale obok a nie przed.

W jednej sekundzie Diaz straciła zainteresowanie otoczeniem, skupiając uwagę na pyszczku wyświetlane tuż obok. Odtrąciła Magistra i doskoczyła do interkomu, zawisając twarzą tuż przed półprzezroczystym widmem, a w bebechach się jej zagotowało. Coś paskudnego spadło z serca, zmieniając się w radość tak wielką, że miała ochotę sprać kogoś po ryju.
- Promyczek! - wydarła się, a zaraz dorzuciła już spokojniej, niuniając po łączu - Hola nińa, que tal? Jestem… powiedziałam że się po ciebie kopnę, to jestem. I Latarenka też tu jest. Wpadłyśmy bo co tak będziesz sama w tym pierdolniku siedzieć. Ogarniemy parę pierdół i zwijamy się z rewiru… nic ci nie jest? Nikt ci się nie narzucał? Powiedz kto, załatwimy sprawę od ręki i jebać wychowawcze od Obroży… zajebiście wyglądasz - na zakończenie aż mlasnęła z zachwytu.

- Och Płomyczku! Wróciłaś! Wiedziałam, że wrócisz! - kobieta po drugiej stronie łącza gdy rozpoznała brunetkę po przeciwnej stronie ekranu też wydawała się w pierwszej chwili tonąc w erupcji szczęścia. Dopiero po chwili się opanowała na tyle, że chyba skojarzyła resztę co mówiła Płomyczek. - Nie, nie wszystko w porządku nic mi nie jest. - zapewniła szybko ale zaraz zmarszczyła brwi z zastanowieniem. - A dlaczego nie wejdziesz? Coś się stało? - zapytała gdy chyba skojarzyła, że gadają przez ścianę a nie na żywo.

- Ten kutafon nie chciał nam otworzyć, poszedł po ciebie bo sam nie ogarnia jak to jest rozkluczać klapę. Pewnie nigdy żadnej dziury nie widział, pendejo - Black 2 nadawała radośnie, w myślach już macając blondynę po wszystkim co jej wpadnie pod łapy- Jebnij z klucza i robimy wjazd na chatę. Masz tam jeszcze coś żeby ryj zamoczyć? Suszy nas jak skurwysyn.

- Och. Ojej. Aha. No ja nie mogę, nie znam kodu… Ale poczekaj chwilę. -
blondynka wydawała się, że domyśliła się jak to jest z tym sępieniem pod bramą i najpierw na twarz zagościł jej wyraz zrozumienia, potem szybko przeszedł w zastanowienie aż w końcu dziewczyna na chwile uniosła do góry palec, odwróciła się gdzieś i zaczęła coś mówić pewnie do strażników. W końcu odeszła i od ekranu znikając z pola widzenia.

- I co? Załatwi nam wejściówkę? - Leeman stanął przy Diaz i wpatrywał się w już pusty ekran na jakim przed chwilą gościła twarz blondynki.

- Fajnie jakby załatwiła. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w jacuzzi. - Gomes oparła się o ścianę obok panelu więc nie mogła być z niego widoczna w przeciwieństwie do góry mięśni z numerem “20” jaka wyrosła obok Diaz. Grey 27 stała oparta o ścianę i paliła w zamyśleniu papierosa wpatrzona gdzieś w głąb korytarza z jakiego właśnie przyszli.

- Saunę też mają… i koks! - piromanka zlampiła na szarą z ckmem. Wysoka, opancerzona i z wielkim działem - Zobaczysz Kruszynko, jebniesz jednego szczura i przeczesze cię jak policia chatę osiedlowego dealera - pokiwała głową w ogóle nie widząc problemu - Wejdziemy tam, balle? Promyczek ogarnie. A jak się okaże że spierdolili i zapomnieli zostawić kluczy mamy Kacapa na linii. Zawiaduje tym burdelem, maricón.

- O. Sauna też jest? -
Gomes pokiwała w zadumie głową na chwilę zerkając na Latynoskę. - No, no… - nieco skrzywiła wargi by dać znać, że jest pod wrażeniem.

- I koks? - Leeman zainteresował się czymś jeszcze niż ruchaniem i świniami. Na twarzy zaczęło mu kiełkować zrozumienie.

- A kto tym zawiaduje? - Gomes spojrzała na Diaz nieco przytomniej gdy sprawa właściciela widocznie ją zainteresowała.

- Taki ruski gajer. Robił nam za drugiego pilota z Condorem. Pendejo bianco - Latynoska wyjaśniła mniej więcej o co się rozchodzi - Jebany ma tu penthouse’a bez okien… i kurwa klamek - prychnęła i splunęła na ścianę - To tutejszy… Condor i Romeo się na niego zasadzali. Chłopak z dzielni, kręci biznesy i nie boi ubrudzić. Podciera się kredytami… koks, si. Wciągaliśmy z brzuchów tutejszych kociaków. Jak nam wódę donosiły. Ja, Wujaszek, Promyczek i jeszcze jakieś cztery niunie. Się działo - aż uroniła łzę z tego rozmarzenia.

Para Greyów słuchała z zaciekawieniem rewelacji Black 2 o ich wcześniejszej wizycie w tym miejscu. I choć oboje się wydawali zaciekawieni nieco innymi aspektami tej relacji to jednak obydwoje wydawali się być zwabieni takimi barwnymi opowiadaniami.

- Och, Płomyczku już! Zaraz będzie otwarte! - na panelu znowu pojawiła się rozjaśniona twarz roześmianej blondynki. I rzeczywiście zaraz potem zamknięte na głucho drzwi ożyły mechanizmami i zaczęły się powoli otwierać.

Jako komitet powitalny ilościowo był dość skromny bo jednoosobowy. Za to okazał się bardzo zaangażowany w te powitanie bo stojąca po drugiej stronie drzwi blondyna nie czekała nawet aż drzwi się do końca otworzą tylko przecisnęła się zwinnie i wpadła w ramiona Diaz oplatając się do niej, na niej i wokół niej tak ramionami jak i ustami.
- Płomyczku! Wróciłaś! - powiedziała przepełnionym emocjami głosem gdy choć na chwile oderwała się od ściskanej Latynoski.

- Przecież obiecałam, si? - Diaz z wyraźną przyjemnością przykleiła do pancerza długonogą blondynę w krótkiej, czarnej sukience, oplatając ją opiekuńczo skrzydłem. Wreszcie było jak należy! Cieszyła ręce znajomymi, miękkimi kształtami, przypominając sobie jak dobrze się je ściska i te z przodu i te z tyłu.
- Spakowałaś manele? Czekamy aż Condor i pozostałe rozklapciochy zagęszczą ruchy i wpadną do nas… a do tego czasu jest szansa żeby jebnąć w jacuzzi i coś zeżreć? - wyniuniała blondynie do ucha, wciągając chciwie zapach jej włosów - Od palenia kurew naciągnęłam bark. Potrzebuję ciepłej wody i czegoś do wymasowania…

- Kozlov. Green 4. Para psów i ich więzień. Typ z Seres, ten Roy. Co z nimi?
- Black 8 odkleiła plecy od ściany, uznając że całe trzy minuty wystarczą w zupełności na powitanie. Wykrzywiła kąciki ust ku górze… musiało wystarczyć za gest dobrej woli i przyjaźni. - Ilu was tu zostało? Jaką macie broń i zapasy? Leki? Granaty? Pancerze. Potrzebujesz pancerz jeżeli masz z nami iść. Na górze jest Sajgon, zabezpieczeń nigdy za mało - maltretowała klawiaturę, spoglądając na Amandę uważnie - Nic wam nie jest? Nie mieliście problemów z nagłym pojawieniem się gnid? Ktoś tu zginął jak nas nie było? - zrobiła krótką przerwę i westchnęła, przymykając oczy na całe trzy długie oddechy. - Muszę iść do Kozlova. Jego gabinetu. Tam gdzie Green kroił chłopaków. Chyba że. Monitoring. Masz dostęp i hasła recorderów? Nagranie z sali operacyjnej. Trzeba je zabezpieczyć. Szybko. Dobrze cię widzieć - dostukała na sam koniec. Potrzebowali tancerki po swojej stronie. Poza tym dobroć ponoć nie bolała…
Ponoć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 18-05-2018, 23:33   #316
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=I8JULmUlGDA[/MEDIA]

- Nie no, to chyba jakieś jaja - Grey 35 nie podarował komentarza widząc co się odwala pół setki metrów od pionolotu, który to dzielnie obsadzał razem z grupą 800. Od samego wyjścia z ładowni szło nieciekawie - wiało, pizgało i jeszcze widoczność nie rozpieszczała, psu w dupę ładując możliwość szerszego zapoznania z otaczającą ludzi rzeczywistością.
- Taaa… to ci “moi” - otworzył mapę, upewniając się co do zawartości wywalonej bryki. Mówił niechętnie, a jego głos nawet nie leżał na półce obok radości - Zlecieliśmy razem z orbity. Bujałem się z nimi cały kwadrans… i 2/10, nie polecam. Chyba że 31, ona jeszcze jest w porządku - zmarkotniał widząc kiepskie parametry wspomnianej kobiety. - Co do 200 nie wiem, Leticia się z nimi bujała, ale wiecie jak jest. Nie było czasu poznać się lepiej, ani bliżej. Takie tam, trochę szarpania, dania po mordach - popatrzył na pilotkę-kierowcę, potem na pozostałych skazańców. - Jebnąłbym im granat w ten lej… tylko szkoda 31. Zróbmy to tradycyjnie, jak Bozia przykazała. Piątka zostanie filować na taksówkę, trójka pójdzie po sierociniec. Ktoś chętny? A najlepiej dwójka? 81, 84?

- A co będę z tego miał?
- zapytał Grey 84 odwracając się w stronę migającego nad krawędzią leja światła. Przez gazmaskę przez którą nie było widać twarzy tym bardziej wydawał się obojętny na los pół tuzina innych skazańców.

- No. - brodacz z karabinkiem też poparł pomysł drugiego skazańca i skierował swoją oszronioną gazmaskę w kierunku leja. Niby nie tak daleko. Ale jednak trzeba by tam pójść a nie wiadomo co z tej cholernej mgły wyleci a będą na te dwie lufy. A tutaj też zmrożony syf i xenos z każdego krzaka mógł wyskoczyć tak samo ale stężenie luf i granatów na metr kwadratowy tej zmrożonej dżungli i drogi było zdecydowanie większe. Za friko obydwaj skazańcy coś chyba nie zamierzali nadstawiać karku dla innych skazańców.

- O leci jakiś. - Douglas odezwała się dalej z tym ironiczno - złośliwym tonie. Z leja rzeczywiście wyczołgała się jakaś ludzka sylwetka i zaczęła chwiejnie truchtać w ich stronę. Trójka skazańców z fascynacją zdawała się obserwować ten wyścig.

- Stawiam stimpaka, że nie dobiegnie. - odezwał się nagle Kai zwracając się sylwetką gazmaski w stronę stojących obok Parchów.

- Stoi. - brodacz Johsen czyli w barwach skazańców Grey 81 przyjął zakład. Douglas roześmiała się złośliwie ale na razie nie zabierała głosu wpatrując się bardziej w detektor którym omiatała skraj chłostanej wichrem i śnieżycą dżungli.

- Kurwa, to mówi - Grey 35 wybałuszył oczy słysząc głos w słuchawce i dla pewności sprawdził HUD, ale nie. Nie pomylił się. Jak to parchaty los przewrotnie się układał. Dalsze rozwodzenie nad tematem sobie podarował, skupiając uwagę na innym zagadnieniu.
- Jak to co będziesz z tego miał? To chyba proste - odwrócił się do 84 i wyszczerzył się pod maską - Dostaniesz dokładnie tyle samo, co ja za pozlepianie was i postawienie na nogi o tam - pokazał pompką na bryłę Eagle 1 i zaśmiał się sucho - Czyli chuja dostaniesz, nie nam tu będą dawać premie i medale. - rozłożył bezradnie łapy, też gapiąc się jak G28 próbuje do nich dobiec - Ale jeżeli się nie mylę, wam też pokazali zestawienie z ostatnich godzin. Z całej tęczy przeżyła piątka od nas. - stuknął wylotem lufy w Obrożę - Ponad 90% śmiertelności w parę godzin. Nie wykończyła ich nuda, ani nie wykończyły podatki. Chcesz wiedzieć co będziesz z tego miał? - powtórzył pytanie i pomerdał przy masce aby poprawić jej ułożenie na twarzy - Żywą tarczę między tym - wyciągnął paluch i posmyrał napierśnik 84, a potem pokazał na jedno ze ścierw na zmrożonej ziemi - A tym. Dodatkowe lufy i zaporę. Nie naszych dzielnych chłopców mundurowych, bo dla nich gówno znaczymy. Tylko innych z wyrokiem. O których nikt nie będzie się pluł, jak w krytycznej chwili dostaną strzał w kolano i posłużą za mięso armatnie… a brakuje ludzi do obrony. - skrzywił się, wracając do obserwacji biegacza - Mnie wyciągnęli tylko dlatego że potrzebują lekarza. Inaczej pewnie… ponoć mało chętnych tu było na wakat składacza od mięsa. O to była burda z tamtymi z leja. Że nie za nimi laski latają - wzruszył ramionami - Nie wiem jak wy, ja chcę odbębnić zmianę i wracać na górę z mniejszym wyrokiem. Łatwiejsze do zrealizowania jeżeli w puli do ataku jest więcej celów dla tych pokrak. Coś powtórzyć? - wrócił głową do 800.

- Po co? Brzmi chujowo. - Bugden skrzywił się wyraźnie gdy razem z brodaczem z numerem 81 patrzyli leniwym albo obojętnym tonem w stronę poruszających się sylwetek. Zaraz za pierwszą bowiem z leja wydostała się kolejna. Też ruszyła tym koślawym truchtem w stronę wąskiego kordonu otaczającego “Eagle 1”. Pierwszym był Grey 28 i przebył już gdzieś z połowę drogi. Za nim truchtał chyba Grey 25.

- Dobiegnie. - brodacz pokiwał z zadowoleniem głową opatuloną w hełm i gazmaskę. - No dawaj! To ten leszcz będzie wisiał mi stimpaka! Dajesz malutki! - krzyknął przez gazmaskę do pierwszego biegacza.

- No ni chuja. - burknął Bugden obniżając nieco lufę swojej ciężkiej broni i wypuszczając ją w stronę nadbiegającej sylwetki. Łuski momentalnie zasypały okolicę jego butów a przy biegnącym Dentcie wykwitły pióropusze wystrzałów stawiając barierę ołowiu przed strzelcem wyborowym z Grey 200. - Brzmi chujowo. Więc trzeba bawić się póki można. - roześmiał się Grey 84 widząc spłoszone ruchy u ostrzelanego Grey 28.

- Co jest kurwa?! Popierdoliło was! To ja! - wrzasnął Dent którego usłyszeli tylko dzięki komunikatorom.

- Waruj kurwa! Albo będziesz wisiał mi stimpaka! - odkrzyknął mu Bugden wciąż wodząc po sylwetce strzelca ciężką lufą. Drugi biegacz, z grupy Grey 200 widząc to wszystko też się zatrzymał i wziął karabinek w łapy wycelowując gdzieś w mieszaną grupkę Grey przy rufie “Eagle 1”.

- Ej, kurwa kantujesz! - Johsen był wyraźnie oburzony na kanciarskie zachowanie cekaemisty. Trzepnął go zaczepnie w ramię na co ten się roześmiał.

- Kontakt! 50 m! 10-11! - w rozmowę wtrącił się alarmujący głos Douglas. W odpowiedzi niedawno postawiony przez Grey 35 grenadier wycelował w podany namiar granatnik i wystrzelił. Pocisk momentalnie zniknął z pola widzenia i zaraz potem gdzieś w dżungli rozległa się eksplozja granatu.

- Dygasz się - Sanders zarechotał oglądając tańce uciekinierów, ale nawijał do 84 - Peniasz się lecieć i zobaczyć co tam jest grane. Poza tym nie no… ty tak na serio? - przybrał ton czystego zdziwienia - “Bawić się póki czas”? - parsknął i pokręcił głową - Może od razu się położyć i dać dymać bez mydła co? Bo z takim nastawieniem daleko nie zajedziesz. Poddawać na starcie - mruknął zadumany, grzebiąc za czymś w ekwipunku.

Krótkowłosy cekaemista w oszronionej gazmasce spojrzał w bok na Grey 35 jakby szacował na co go stać.
- Sam się dymaj. I sam zasuwaj do tej dziury jak masz tam biznes. No albo zaoferuj jakiś. - Bugden jakoś nie wydawał się ani spietrany ani zachęcony. A nawet chyba czuł się całkiem dobrze i w humorze widząc zaskoczenie i strach w ruchach dwójki ocalałych z Grey 200. Sytuacja wydawała się trochę patowa. Pierwsi ostrzelani wyciągnęli lufę na strzelającego cekaemistę. Ale, że z tych ostatnich kilkunastu kroków nie było widać do kogo z ich trójki celują to i chyba Grey 81 “się poczuł” i nastąpiło sprzężenie zwrotne gdy wycelował swój karabinek w dwójkę z Grey 200. Teraz po obydwu stronach były po dwie lufy które celowały do siebie nawzajem z tych parunastu kroków.

- Kurwa! Chcemy tylko wejść do środka! Przepuście nas! - krzyknął Castillio chociaż karabinka nie opuścił. Zaczynało się robić nerwowo i groziło tym, że jeśli potrwa jeszcze trochę to zwyczajnie kogoś może zaswędzić palec na już wycelowanym spuście. A w końcu za strzelanie do Parchów nic, nikomu nie groziło. Nawet innym Parchom.

- No to super! Ale zaspacjuj się! Rozumiesz, chodzi o stimpaka. - Kai wydawał się w świetnym humorze i odpowiadał w podobnym tonie.

- Nie słuchaj pajaca. Zapierdalaj tutaj albo mnie będziesz wisiał stimpaka. - Grey 81 zdawał się nie zauważać, że własne polecenie jest dokładnie odwrotnością tego co właśnie powiedział Parch obok.

- To kurwa do nas nie celujcie! - wrzasnął sfrustrowany Dent celując ze swojego pistoletu do grupki przy tylnej rampie “Eagle 1”. Wodził lufą od jednego do drugiego jakby nie do końca mógł się zorientować do kogo ma celować i strzelać już czy jeszcze trochę poczekać.

- Dobra kurwa, jebać to! Dam wam tego jebanego stimpaka! - Castillio wyraźnie był sfrustrowany tą przedłużającą się sytuacją.

- Chwila króliczki. To wy do nas celujecie. Poza tym chodzi o zakład a nie o stimpaka. - wyjaśnił im cierpliwie cekaemista z kodowa nazwą Grey 84.

- Kontakt 35 m. 10-10. - nagle odezwała się Douglas będąca obecnie z kilka kroków za plecami całej trójki mężczyzn. Grenadier znowu powtórzył operację i szarpaną wichrem dżunglą znów wstrząsnęła eksplozja granatu.

Sanders westchnął teatralnie, unosząc głowę ku niebu. Sam nie wiedział po co się pruje, chyba lubił marudzić.
- Stary nie jesteś w moim typie… i akurat ja nie muszę się sam jebać - wyszczerzył się szyderczo głosem i miną - Czekaj, czekaj, jak to leciało… - udał że próbuje sobie coś przypomnieć, aż wreszcie strzelił palcami. - A, tak, już pamiętam. Meeeeeedyk, meeeeeeeedyk ! - zakrzyknął ironicznie, patrząc na 87. Chyba on się darł, nie pamiętał dokładnie - Mamy parchatą loterię komu dopierdoli następnym razem i jak mocno. Czy przebije pancerz, ujebie nogę, albo przetrąci łapy. Tego nie połatasz sobie stimpakiem. Nawet całą paczką. Żadne z was tego nie zrobi, a niestety lekarze wyszli - rozłożył bezradnie łapy - Ile jeszcze pokozaczysz zanim wyjdą granaty, a kurwy się nie skończą? Na razie latają te małe gówna, ale to nie wszystko co tu mamy w ekosystemie. Są też większe. Tak wielkie, że strąciły nam taksówkę - kciukiem pokazał za plecy na latadło - Teraz leży w tamtym leju na prawo, zajebałem gada. Jednego… kolegów mu nie brakuje - znów popadł w zadumę - Żołnierzyków chuj obejdzie że polecisz na pusto w kurwowisko, a tam właśnie lecimy. Ty, ja, wy, oni - machnął brodą na G25 - Ale spoko, droga wolna. Rozjebcie się sami tutaj, wypstrykajcie z pestek i granatów. Jak ujebiecie sobie coś ważnego, albo któraś z gnid wam to odgryzie… to pech. Tak samo jak oberwiecie potem w walce i będziecie się czołgać ciągnąc za sobą własne flaki. Wtedy koledzy nie pomogą, ani nie dobiją. Szkoda czasu, szkoda zasobów i jeszcze drąca mordę przynęta da czas do odwrotu - zrobił smutną minę pod maską - Bo ja będę miał wyjebane na układziki, nikt mi nie płaci za składanie kogokolwiek. Na nich też mam wyjebane - wskazał na lej - Chce stamtąd jedną dupę. Niezła.

- W biznesie i negocjacjach to widzę nie robiłeś. Chujowo się do tego zabierasz wiesz? Jak nas nie postawisz na nogi i nie połatasz to jak sam nam właśnie tłumaczyłeś będzie mniej ludków między szponami a tobą. Więc łatanie nas leży w twoim interesie i łaski nie robisz.
- cekaemista prychnął rozbawiony filozofią przedstawioną przez Grey 35. - Daj mi swój pistolet. Podoba mi się. To pójdę. - Grey 84 popatrzył swoją gazmaską na gazmaskę Grey 35 przestając się śmiać i przybierając biznesowy ton. - To ja chcę klips do shotguna. I też mogę iść. - Grey 81 też przyjrzał się sylwetce blondyna z mieczem łańcuchowym i shotgunem i wybrał coś dla siebie. Chwilowo wydawali się zapomnieć o dwóch ocalałych z Grey 200 co ci skrzętnie wykorzystali dobiegając wreszcie do latadełka minąwszy rozmawiającą trójkę.

- Ciężko z kojarzeniem, co? Nadal nie łapiesz, ale dobra. Będzie wersja łopatologiczna - Grey 35 kątem oka wyłapał że dwie sylwetki z leja zdążyły przebiec. Nawijał więc dalej - Na razie leciałem charytatywnie, ale dzień dziecka się skończył. Nie muszę was składać, między mną a gnidami będzie wystarczająco łbów - obrócił się frontem do pionolotu- Jestem lekarzem, jedynym jakiego tu mają. Zapotrzebowanie jest na tyle duże, że ryzykowali lot między kurwy i podczas burzy… i to was wygonili na pizgawicę, nie mnie - zarzucił blond rzęsami - Pododawajcie sobie dwa do dwóch i trzy do pięciu. Ci z leja nie umieli i sami musieli tu zapierdalać, widać jak im wychodzi - zrobił smutną minę, chociaż smutku nie czuł - Jestem miłym, empatycznym człowiekiem. Do czasu - udał ze patrzy na nadgarstek jakby miał zegarek. - Iii… pyknął.

- No nie. Na pewno nie robiłeś w biznesie.
- Grey 84 pokręcił głową nie tracąc dobrego humoru. - Wyszłem do ciebie z ofertą którą odrzuciłeś. Więc spadaj. Sam sobie zasuwaj na wycieczkę skoro czujesz taką potrzebę. - facet wzruszył ramionami wracając do lustrowania terenu wokół latadełka. Z leja na razie nikt więcej nie wyłaził chociaż HUD pokazywał jeszcze czwórkę żywych Parchów.

- I nie myśl, że gadasz z leszczami. Z takimi zabawkami raczej nie stoi się w tylnym rzędzie. Będziesz stał razem z nami w pierwszym rzędzie panie niezastąpiony. A te cholery za bardzo wybredne nie są. Też mieliśmy medyka i go zeżarły tak samo jak dwóch pozostałych. - Grey 81 też nie wydawał się przekonany argumentacją blondyna.

- Zresztą nie mamy żadnej gwarancji, że dotrzymasz słowa. Kiedyś tam może nas pozszywać a może nie. A my jak para frajerów za frajer mamy zapieprzać po twoją dupę? Brzmi chujowo jak dla mnie. - Grey 84 dostrzegł kolejny feler układu jakim ich chciał uraczyć medyk z piłomieczem.

- No. I nas tam też może coś dorwać teraz a nie kiedyś tam. I jesteś golutki w stimpaki i resztę więc i tak będziesz znowu nas szprycował z naszych zasobów. A tu możemy sobie towarzysko poczekać aż ktoś z tych patafianów to dotrze albo nie. Z gnidami albo nie. A tam jak pójdziemy to te debile mogą odwalić kitę zanim przyjdziemy. A xenos jak nas tam dorwał to chujnia. I jak nas tam dorwą to przez ciebie i twoją dupę. Więc znowu mamy nadstawiać karku za twoje romanse bo kiedyś być może nie zapomnisz mnie poszprycować jak mnie coś w końcu rozpierdoli. To jak czwartak mówi, wolę coś konkretnego do kieszeni. Bo na obciąganie z tym ryjem za szpetny jesteś. Byś miał cycki i resztę to bym ci powiedział jak możesz mnie przekonać. A tak… - teraz Johansen powtórzył po Sandersie rozbrajający gest bezradnego wzruszenia ramion.

- Dali ci lustro do celi? Z takim ryjem i podejściem raczej szybko nie zaruchasz. Ale widać wolisz czwartego zamiast lasek - Sanders wzruszył ramionami, mówiąc rozkapryszonym tonem - A co, może kurwa miałbym was z własnej kieszeni łatać? Pojebało? Z jakiej paki? Nic dla mnie nie zrobiliście, ani nie jesteście tu najlepszą opcją. Możemy stać w jednej linii - przełożył strzelbę przez ramię - Albo nie. Nie zamierzam tracić sprzętu na darmo i akurat ja o dupy się nie muszę martwić - wyszczerzył się pod maską - Same się znajdują. Jak w tych filmach które pewnie kiedyś oglądaliście. Bo autopsja będzie czystą abstrakcją z granicy fantasmagorii - parsknął, wracając tam gdzie ten cały Mahler.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 19-05-2018, 00:50   #317
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Żadna godzina życia... spędzona w siodle... nie zostanie zmarnowana... - wychrypiał Grey 39, nieporadnie próbując opuścić pojazd. Skończyło się to tym, że zwyczajnie wypadł z fotela kierowcy i przygrzmocił w twardą ziemię. Poprawiwszy kapelusz, złapał za otwarte drzwi suva i z trudem podniósł się do pionu. Chwiał się lekko na boki i wzrok miał mętny, jakby wypił parę głębszych.
- Grey 31, zgłoś się - wydukał James, niezgrabnie składając słowa. Następnie nie czekając na odpowiedź, przesunął się w stronę maski, nieustannie podpierając się o elementy ich roztrzaskanego wozu.

Zaraz po tym z SUVa uwolniła się Grey 32. Wytoczyła się na zewnątrz a wraz z nią wypadły jej luźniej trzymane klamoty. Ponowny kontakt z oszronioną wręcz nawierzchnią od razu skłonił ją do ruszenia swoich zlodowaciałe kości do góry. Zażyty jeden medpack i tak nie wystarczał. Więcej nie miała. Za to nieprzytomna Grey 31 nie mogła sprzeciwić się zaszabrowaniu apteczki. Kurson ruszyła za Staffordem, niemal rywalizując z nim o pierwszeństwo do wyrzuconej przez okno.

Możliwość spojrzenia na sytuację z zewnątrz była pouczająca, choć niezwykle fatalna. Dwie osoby były na skraju wytrzymałości. Dwie mocno niedotlenione. Jedna całkowicie nieprzytomna. Do celu dzieliło ich zaledwie pół setki metrów. Za daleko, zdecydowanie za daleko na wszystkich.

- Eagle 1, potrzebujemy natychmiastowego wsparcia. Nie dobiegniemy do was w komplecie - zakomunikowała Grey 32 przez radio.

Guz, który powoli zaczynał rosnąć na czole byłej snajperki po zderzeniu z deską rozdzielczą był jej najmniejszym problemem. Brak tlenu to był problem, którego nawet ona nie potrafiła pokonać. Skostniałymi dłońmi próbowała chwycić się krawędzi auta, by prześlizgnąć się po ochronnej masce i wylądować na ziemi, skąd mogłaby zacząć się zbierać. Próbowała znaleźć wzrokiem swój pistolet, choć była gotowa porzucić go by jednak zacząć szybko zmierzać w kierunku, który obiorą pozostali. Uciekanie w pojedynkę nie było tym co miałoby zapewnić jej dalsze życie.

- Jesteście rzut beretem od nas. Wyjdźcie z leja powinniście mieć kontakt wzrokowy z nami. Nie mogę wam nikogo wysłać. - odpowiedź w słuchawkach Grey’ów padła szybko. HUD podpowiadał, że rzeczywiście nie było tak strasznie daleko. Z pół setki metrów. Tylko. Albo aż.

Niedawni pasażerowie suva nie dostali żadnej odpowiedzi od nieprzytomnej Grey 31. Grey 39 miał trochę bliżej więc dotarł do nieruchomej cekaemistki ze dwa kroki prędzej niż Kurson. Gdy słabnący z każdym oddechem kowboj zdołał przewrócić Hawthorn na plecy spojrzała na niego beznamietna oszroniona gazmaska bez śladów życia. Zresztą jego pewnie wyglądała podobnie. Kobieta w Obroży nie reagowała chociaż nadal jeszcze nie miała statusu KIA wedle portretu na HUD.

Zaraz potem do nieprzytomnej Grey 31 dopadła Grey 32 chciwie przetrząsając jej przywieszki w poszukiwaniu dóbr wszelakich. Hawthorn rzeczywiście miała ich znacznie więcej niż obsępiona podczas “karniaka” Kurson i tak jak przypuszczała Kurson, rzeczywiście w obecnym stanie nie cekaemistka nie mogła protestować.

Grey 33 spędziła chwilę na poszukiwaniu swojego pistoletu ale na darmo. Wyglądało na to, że przepadł tak samo jak nóż kowboja. Została przy dylemacie czy biec za dwójką skazańców którzy bez ceregieli póki starczało tchu w piersiach wdrapywali się po ściance leja by wybiec dalej w stronę zbawczego “Eagle 1” czy dołączyć do Grey 32 i Grey 39 kręcących się przy nieprzytomnej Grey 31. O ile kowboj zdawał się jeszcze sprawdzać w jakim stanie jest cekaemistka to Kurson bez żenady szabrowała nieprzytomne ciało.

- Zapierdalaj do góry - Grey 32 zwróciła się również bezceremonialnie do cowboya nie przeszkadzając sobie w poszukiwaniach. - Wyciągnamy tą sukę. Noyaka! Na górę, pilnować nam dupy!

- Pomóż… mi… z nią… - wysapał James, walcząc o oddech jak mysz zamknięta pod kloszem. Pracy złapał za pierwszy wystający element oporządzenia Grey 31 i spróbował ją pociągnąć ze sobą.
- Eagle… mamy tu… nieprzytomną… potrzebna ewa… ewakuacja - Stafford ponownie wywołał towarzyszy z innego oddziału.

- Do góry, kurwa! - burknęła Kurson i pchnęła barkiem cowboya. - Tlenu nie masz, wypierdalaj z leja! - dorzuciła dogrzebując się do medykamentów Grey 31. - Nie licz na tamtych, chuja zrobią.

James spojrzał na Grey 32, a przynajmniej spróbował skupić wzrok na jej rozdwajającej mu się przed oczami sylwetce, jednak nic nie powiedział. Najwidoczniej oszczędzał już każdym gram tlenu, jaki mu pozostał. Dlatego kiwnął tylko do niej głową i puścił nieprzytomną, po czym powłóczył się w górę leja, nieporadnie walcząc ze śliską pochylnią.

Dwójka kolejnych skazańców wyczołgała się z omiatanego zamiecią leja zostawiając za sobą nieprzytomną Grey 31 i majstrującą przy niej Grey 32. Ta zaś w tym czasie zdążyła dobrać się do apteczki cekaemistki i wbić sobie zawartość jej stymulantów. Ożywcza biochemia przepłynęła z niewielkiego zasobnika do żył Grey 32 prawie od razu dodając chemicznego kopa. Dalej nie było w porządku i czuła osłabienie po poprzednich urazach ale nie było już tak tragicznie. Tylko tlen się kończył tak samo jak pozostałym. I zimno miało ją powalić za chwilę dokładnie tak samo jak powaliło już Grey 31 jakiej ekwipunek właśnie przetrząsała.

Grey 33 i 39 na szczycie leja przez zawieję dostrzegli sylwetkę stojącego latadełka. Tego chyba samego które ich prawie zabrało kilkaset metrów i kilkanaście minut temu. Teraz stało na drodze a niedaleko stała jakaś ciężarówka. I kilka pojedynczych sylwetek z bronią. Daleko nie było. Tylko te pół setki kroków, dokładnie tak jak to HUD pokazywał. Na dole leja dalej jednak były Grey 31 i 32. Jak na razie Kurson wydawała się bardziej zainteresowana obszabrowaniem nieprzytomnej bo nie ruszyła jej w górę leja ani odrobinę. Tymczasem krioburza osłabiała ich coraz bardziej. Grey 39 świszczał resztkami oddechu jak astmatyk podczas ataku astmy. Resztki powietrza w gazmasce kończyły się. Lada chwila mógł runąć na ziemię tak samo jak Grey 31. Grey 33 była w podobnej sytuacji jak Grey 33 czyli podobny scenariusz miała opóźniony o parę chwil. Też czuły jak powietrze w gazmaskach robi się lepkie i gęste gdy tlenu było w nim coraz mniej a gazmaska nie miała już skąd go pobrać. Grey 25 i 28 nie było nigdzie widać. Więc albo byli którymiś z majaczących sylwetek wokół latadełka albo byli już wewnątrz.

Szaber Kurson zakończył się tylko na jednym przedmiocie, który był wymagany, by nie zamarznąć na śmierć. Znieczulenie rozpłynęło się po jej ciele, lecz nadal wszystko pulsowało i było prawie odmrożone. Sekundy mijały i należało poświęcić je na dotarcie do tlenu i pokojowej temperatury. Grey 32 przewaliła cielsko cekaemistki na spad leja, w którym się znajdowały.

- Brać ją, kurwa! - rzuciła pchając nieprzytomną w górę.

James Stafford gdyby mógł, odetchnąłby z ulgą, wydostając się z przeklętego leja. Niestety takie przyjemności musiał odłożyć na później, kiedy dorwie się już do jakiegoś zasobnika z tlenem. Tymczasem spojrzał za siebie na siłującą się Kurson. Jego opłakany stan nie sugerował, że mógłby jej pomóc. Parch klepnął tylko Grey 33 w ramię i powłóczył się w stronę ludzi, jak filmowy zombie w pościgu za ofiarą.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-05-2018, 19:56   #318
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Xenos… nagranie pokazywało kolejne potwory, przebierające śliskimi kończynami po korytarzu technicznym całkiem niedaleko miejsca w którym utknęła Brown 0 i to utknęła pod nieprzychylną kuratelą, śledzącą każdy ruch przez co skończenie pozostałych dwóch kartotek odwlekało się w czasie do… nie wiadomo kiedy. Pracowało się ciężko, z kapitanem stojącym za plecami i dyszącym w kark przez co informatyczka nie umiała pozbyć się wrażenia paniki, goszczącego w jej ciele od czasu szybkiego przesłuchania parę minut wstecz. Trzęsły się jej ręce, w ustach miała wyschnięty na wiór język, a załzawione oczy co chwila mrugały, byle tylko nie pozwolić gorącym kroplom toczyć się po bladych policzkach.

Z jednej strony obawiała się, że bestie znajdą drogę do bunkra z cywilami, z drugiej miała nadzieję, że sygnał pochodzi od grupy podobnej ochronie lotniska, odciętej do tej pory od świata i znalezionej dosłownie cudem… jednak najgorsza była trzecia opcja - właśnie wkopywała chłopaków, wystawiając im MP na srebrnej tacy. Karl i Elenio mieli już swoje nowe tożsamości, ale nie Sara… i nie kapitan Hassel, pozostający szczęśliwie poza zasięgiem łap żandarmów przynajmniej póki trwała ta okropna burza.
- Czy ktoś z państwa… orientuje się w… - przełknęła ślinę, odwracając głowę do cywili na kanapie - Wschodni sektor, kanały t-techniczne… jak i gdzie prowadzą?

Pytanie chwilę trwało zawieszone w próżni gdy chyba nikt z obecnych nie czuł się ekspertem w dziedzinie jakiś tuneli pod lotniskiem. Przynajmniej nikt z mundurowej obsady HQ zawieszonej kilka pięter nad smaganą zamiecią ziemią. Ale nieoczekiwanie wstał jeden z cudem prawie odnalezionych i odratowanych cywili.
- Jakich tuneli? - zapytał patrząc na pytającą. Skoro zapytał to kapitan Yefimov spojrzał na niego swoim orlim wzrokiem i gestem zaprosił na stanowisko przy którym wszyscy już siedzieli albo jak on, stali. Mężczyzna był w średnim wieku i miał na sobie jakiś kombinezon roboczy i charakterystyczną kamizelkę odblaskową dla pracowników technicznych i obsługi wszelkich lotnisk i podobnych placówek.

Mężczyzna podszedł do panelu i stanął z drugiej strony czarnowłosej informatyczki niż kapitan MP. Pochylił się nieco, zmrużył oczy gdy się przyglądał zdjęciom i coś zaczął w końcu mruczeć.
- Wschodni sektor? Kurde my byliśmy właśnie gdzieś tam. Znaczy pod tym hangarem. - technik wprawnie zaznaczył na holomapie jeden z budynków. Wedle sygnału był on dość blisko podejrzanego rejonu z którego mógł ten sygnał dochodzić. - To są kanały techniczne. Rozprowadzają kable, łączność, wody, niższe poziomy odprowadzają nadmiar wody, i jeszcze jest system grzewczy którym można podgrzać płytę lotniska co pozwala szybciej oczyścić pas właśnie po takim syfem co teraz mamy. Pod każdym lotniskiem u nas jest taki system. - popatrzył na przybyszy z innych systemów i chyba zabłysła w jego tonie jakaś duma z tego usprawnienia technicznego jakim mogli się pochwalić na lotniskach Yellow 14.

- A gdzie prowadzą te kanały? - kapitan pokiwał głową i powtórzył ze spokojnym uporem pytanie informatyczki.

- Na zewnątrz. Do zbiorników retencyjnych, oczyszczalni a niektóre łączą się z systemem komunalnym miasta. - facet sprawnie zaznaczył na wyświetlanej mapie co trzeba i teraz widać było dużo wyraźniej te połączenia z resztą systemu. Wyglądało jakby mała pajęczynka pod lotniskiem łączyła się z rzadszą ale rozleglejszą siecią różnorakich podziemnych tuneli, przejść i kanałów rozciągającą się pod całym kraterem. - Ale no to może być nieaktualne. -powiedział nagle technik zakreślając okrąg na mapce jaki właśnie powiększył i zaznaczył.

- Jak to? - kapitan MP wyraźnie się zdziwił słysząc ostatnie zdanie.

- Jest krioburza. Czyli gdzieś skorupa pękła i ten syf co jest pod nami wydostał się na powierzchnię. To jak z trzęsieniem ziemi albo klasycznym wulkanem. Czyli przy każdej krioburzy powstają jakieś szczeliny i pęknięcia które prowadzą w głąb skorupy. Zawsze po każdej burzy trzeba wszystko sprawdzać i remontować co trzeba. - technik wyjaśnił co może być nie tak w obecnej sytuacji czego na mapie jeszcze zwyczajnie nikt, nie zdążył nijak zaznaczyć.

Vinogradova nabrała bardzo powoli powietrza, zaciskając dłonie na skraju konsolety. Wychodziło na to, że pod nogami mieli autostradę bez bramek do pobierania opłat, pozwalającą wrogowi przemieszczać się niekontrolowanie po całym terenie zajętym przez ludzi.
- Zapory… barykady… to wszystko na nic - wychrypiała nie odrywając wzroku od mapy - P… przechodzą… pod ziemią… nie… nieniepokojone. Do miasta - zatrzęsła się i zebrała w sobie, a potem powoli obróciła głowę w stronę Yemifova - P… proszę o pozwolenie… n-na tymczasowe przejęcie… przejęcie kontroli nad sy-systemem monitoringu. W mieście. Przy… kosmoporcie. Jeżeli… jeżeli tam… tu jeszcze jest… spokojnie. Uchodźcy… trzeba powiedzieć ludziom, że… że tu jeszcze… znajdą pomoc. Wieżyczki… część nie działa, a-ale można naprawić. Uzupełnić amunicję. Jest… jest na stanie w magazynach. Sp-sprawdzałam. Przygotować… musimy się przygotować. Jest bunkier, pomieści… cywili. Czy… te tunele - przeniosła wzrok na technika - Czy da się je… wyjścia. Zablokować?

- O matko… -
starszy facet w kombinezonie technika otarł nagle spocone czoło zupełnie jakby mu nagle zrobiło gorąco i tchu zabrakło. Broda zaczęła mu się trząść i na wpół ciemno sięgnął po jakieś wolne krzesło i na nim usiadł.
- Znaczy one są po nami? O matko. - westchnął opierając łokieć na konsolecie i chowając twarz w dłoni.

- Czy można jakoś zablokować te kanały Jim? - kapitan popatrzył na niego z wysoka i widocznie przeczytał jego plakietkę na piersi. Jim Sydney, tak pisało tam, że się nazywał. - A ty spróbuj z tym kosmoportem. Trzeba ich ostrzec jeśli tam też tak jest jak tutaj. - następnie oficer zwrócił się do Rosjanki dając jej swoje zezwolenie na proponowane kroki. W tym czasie Sydney uspokoił się na tyle, że zaczął sensownie mówić.

- Znaczy, tak, tak, oczywiście. Są blokady. I kraty i wrota właśnie na wypadek minimalizacji szkód w razie wycieku toksyn. Przy każdej bramie można to spróbować zakręcić ręcznie. Są lokalne rozdzielnie rejonowe. U nas jest jeden na lotnisku, właśnie na lotnisku. O tutaj. - Jim wskazał na jeden z pozoru nie wyróżniających się budynków. Całkiem po sąsiedzku do budynku straży pożarnej gdzie wcześniej, przed burzą, mundurowi przywrócili do używalności jeden z wozów strażackich. - No jest jeszcze jedna główna elektrociepłownia no ale to w mieście. - facet zmienił skalę mapy tak, że ukazywała mapę całego krateru Max i zaznaczył jeden z budynków prawie po przeciwnej stronie krateru. Z lotniska na jakim się zajmowali było to z dobre pół setki kilometrów na wschód albo coś koło tego. Już z kosmoportu było tam znacznie bliżej niż z tego miejsca.

- Główna rozdzielnia... Guardian ją kontroluje? - Rosjanka przymknęła oczy i odetchnęła żeby się uspokoić. Miała pracę, coś co mogło uratować ludziom życie, nie było miejsca na strachy - Jeżeli... Guardian ją kontroluję... elektrociepłownię... możemy spróbować dostać się do niej zdalnie przez system. Ale to zaawansowany system quasi-wojskowy, podobna operacja trochę zajmie. Przydałoby się też wsparcie. SI są trudnym przeciwnikiem - popatrzyła prosząco na Delgado - Łączność działa, da się wysłać ostrzeżenie... pan może to zrobić - przeniosła wzrok na kapitana - My w tym czasie spróbujemy przejść przez zabezpieczenia. Tak... i tak tu siedzimy zamknięci. Przez ten czas... oni tam mogą nie mieć kogo posłać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 20-05-2018, 03:26   #319
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 52 - Sygnał (37:35) 1/2

“Znowu uczysz nowych jak przeżyć, Keyana? Jak prawdziwy Samarytanin… Jeśli masz takie predyspozycje na dobrego pasterza, to pewnie zgłosisz się na ochotnika na małą misyjkę? Prosty rachunek wskazuje, że po drodze zgubiliśmy cztery, małe owieczki. Tannhauser kazał nam wrócić i ich poszukać więc rusz tyłek i idź.“ - “Szczury Blasku” s.23




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:35; 35 + 60 min do CH Black 3




Black 8



Według słów Amandy sytuacja w schronie, przynajmniej w prywatnych kwaterach Morvinovicza nie była wcale taka tragiczna. Właściwie odkąd grupka skazańców opuściła lokal ostatnim razem to wewnątrz zmiany wydawały się niewielkie. Nadal było światło, woda, żywność i całościowo wszystko wbrew temu co się działo kilka poziomów wyżej, działało tak jak powinno. A jednak nie do końca było tak jak poprzednio. Widać i czuć było zmianę wśród ludzi.

Amanda wydawała się wręcz desperacko lgnąć do Diaz jakby Latynoska była jakąś ostoją bezpieczeństwa i stabilności. Chociaż w rozmowie z ochroniarzami tak przy negocjacjach by wpuścili ich do środka jak i tego by nie wyprosili z powrotem na zewnątrz po “incydencie na korytarzu” z Leemanem w roli głównej blondynka okazała się całkiem zaangażowana, pomysłowa i przekonywująca. Ale też i ochroniarze klubu wydawali się niezbyt pewni co powinni robić i jak się zachować. Oni i blondynka byli co prawda zgodni do tego, że grupka Parchów była gośćmi “szefa” i Nash wyczuwała, że nawet pod jego nieobecność jego imię jest całkiem mocną marką wśród jego pracowników. Obydwie strony się na niego powoływały. Ochroniarze twierdzili, że gościna się skończyła gdy Parchy poprzednio opuściły lokal a teraz są jak wszyscy czyli właściwie tutaj nie powinno ich tu być. A już na pewno nie po “incydencie na korytarzu” gdy Leeman jakby uparł się dać żywy przykład słuszności wszelkich wątpliwości i podejrzeń pod adresem czwórki skazańców.

Blondynka jednak z trudem przekonała ich, że czwórka skazańców są jej gośćmi i w końcu jak zaczną bruździć no to jak właśnie było widać są Obroże no i zawsze będzie można ich wyrzucić. Poza tym przed odejściem szef nic nie mówił, że cofa zakaz ich gościny. Ochroniarze przy tak niejasnej sytuacji, woleli się chyba nie narażać pomysłowej gwieździe estradowej i ulubienicy szefa więc w końcu dali spokój. Black 8 jednak widziała, że podczas wcześniejszej wizyty wszyscy ludzie Morvinovicza wydawali się wiedzieć co mają w danym momencie robić i działali jak sprawnie naoliwiony mechanizm. Teraz zaś wydawało się, że każdy czeka aż decyzję i odpowiedzialność podejmie ten drugi obok.

Podobnie było ze spotykanymi ludźmi. Dziewczynki, ludzie w garniturach, kombinezonach, ochroniarze bez broni. Idąc przez kolejne korytarze i czasem mijając otwarte czy niedomknięte drzwi widać było kolejne objawy demoralizacji. Przez mijane drzwi do jakiejś toalety widziała plecy jakiejś klęczącej dziewczyny i charakterystyczne ruchy jej dłoni i głowy przed kroczem jakiegoś faceta. Nieco dalej w jakiejś chyba garderobie widziała hostessy. Jedna leżała nieruchomo z twarzą obsypaną białym pyłem i oczami tępo wbitymi w punkt na suficie. Druga siedziała na jakimś krześle, coś mówiła, śmiała i płakała jednocześnie. Nagle bez ostrzeżenia puściła pawia zarzygując sobie uda i kusą sukienkę. Otarła niedbale usta ręką i dalej wróciła do swojego bełkotu właściwie nawet nie było wiadomo do kogo tak nawija.

Jakiś facet w samej koszuli i skarpetkach wybiegł na oślep jakby go stado xenos goniły. Zderzył się równie na oślep z operatorem miotacza ognia a ten niedbale odtrącił go. Facet stracił równowagę i wpadł na ścianę. Zaraz pozbierał się i ruszył dalej przed siebie a zaraz zza tego samego rogu wypadło dwóch kolejnych. Z rewolwerami i maczetami w rękach. Widząc gdzie pobiegł ten bez spodni skręcili w ten sam kierunek i po chwili doszły z tego zaułka krzyki, ludzkie przerażone skomlenie a potem tępe uderzenia maczet. Po chwili słychać było już tylko te uderzenia maczet.

Amanda mimo wszystko miała jednak sporo racji. Kozlova nie widziała. Ale pewnie był przy medlabie w swojej kanciapie bo gdzie indziej mógł być? A jak tam jest to pewnie pije. Green 4. Ten doktorek z Obrożą. Nie była pewna ale chyba jeszcze żył. Nie była do końca pewna co się stało ale chyba namówił jedną z dziewczyn by pocięła drugą. Czy jakoś tak. Strasznie ją pocięli. Ochroniarze wkurzyli się na nich oboje. Nie chcieli o tym gadać ale chyba ich oboje skopali i zamknęli. Ale to już było jakiś czas temu więc blondynka nie była pewna jak jest teraz. Pewnie z chłopakami z ochrony trzeba by rozmawiać. O gliniarzach i ich więźniu też wiedziała tyle co o Kozlovie. No chyba byli w medlabie ale nie chodziła tam. Właściwie to prawie nigdzie nie chodziła. Z zapasami też to była sprawa ochrony. Ona była artystką estradową więc nie zajmowała się tym. I nie umiała strzelać ani nic takiego. Podobnie z monitoringiem. To znowu była sprawa ochrony. Albo samego Kozlova. I Amy też było miło widzieć Nash. Zobrazowała to ciepłym uściskiem, przyjacielskim całusem w policzek i promiennym uśmiechem.

Może i od Amandy dałoby się dowiedzieć coś więcej gdyby pogadały jeszcze trochę bo wyglądało na to, że jak nie autorytet to gadane ma na tych ochroniarzy no i wie co i jak się dzieje w tym prywatnym schronie. Ale właśnie wtedy sieknął ją w tyłek swoją wielką łapą Leeman i nastąpił “incydent na korytarzu”. Blondi co prawda przekonała ich w końcu by ich nie wywalali do ogólnej części schronu ale wolała się ulotnić z korytarza razem z Diaz zanim Leeman dojdzie do siebie. A Grey 27 podreptała za nimi skuszona wizją prysznica i jacuzzi. Więc w końcu Black 8 została sama z najstraszniejszą istotą znanej ludziom części galaktyki: mężczyźnie z fochem. Bo w końcu strażnicy też wrócili o swojego posterunku przy wejściu, dziewczyn już nie było więc Nash została sama z wściekającym się na wszystko i wszystkich olbrzymem. Ale z braku chyba lepszego pomysłu na życie poszedł z nią.

Ale nie była to przyjemna podróż. Facet lazł, złorzecząc na podstępne świnie, bandę tchórzliwych świniopasów, i tą jebaną, zasraną Obrożę, bez której już dawno by tu zaprowadził swój porządek. Do tego trzaskał drzwiami, czasem w mijane szafki, albo kopał śmietniki by dać upust swojej wściekłości. Tak na wypadek gdyby świat nie dostrzegł jak bardzo Grey 20 jest na niego zły i obrażony.

W końcu jednak we dwójkę zawędrowali w rejon medlabu. I tutaj pierwszy raz dostrzec się dało jakieś usterki. Światło migało na korytarzu nieregularnym rytmem. Co więcej mrugał też HUD oraz trzeszczał zakłóceniami komunikator. Sytuacja była na tyle dziwna i niepokojąca, że nawet operator miotacza chyba na chwilę zapomniał, że miał się obrażać i w ogóle mieć focha. Zerknął w dół na stojącą obok i niższą od niego Black 8 jakby sprawdzał czy też uważa to za podejrzane. I złapał swój miotacz bardziej profesjonalnym uchwytem. Byli już na tyle blisko, medlaba, że widać było drzwi do niego. Otwarte. I tam też mrugało światło.

Gdy doszli do tego korytarza znowu stało się kilka rzeczy na raz. Po pierwsze z progu medlaba widać było i salę operacyjną która chyba wciąż była zachlapana krwią xenos po tym jak wybudzony po operacji i wściekły Hollyard rozstrzelał stwory z rewolweru. Tam przynajmniej stojąc w progu i w tym zmiennym świetle rudowłosa saper miała wrażenie, że chyba nic się nie zmieniło. Chociaż musiałaby tam podejść bliżej by to sprawdzić. Z tego kierunku słychać było też podniecone albo zaniepokojone, męskie głosy.

Za to drugie drzwi, te prowadzące do izolatki w której gdy odchodzili z tego miejsca była zamknięta terrorystka z Dzieci Gaii zmiana była od razu widoczna. Po pierwsze przed drzwiami nie było żadnego gliniarza ani w ogóle nikogo. Za to przez drzwi izolatki, widać było twarze które coś krzyczały i uderzały w szybę i drzwi pewnie by zwrócić na siebie uwagę. I widoczność nie była perfekcyjna ale nash była prawie pewna, że to właśnie ta para gliniarzy co powinna stać na straży.

Z drugiej strony korytarza też był ciekawy obrazek. Jakoś w lot dało się wyczuć, że to jest właśnie “kanciapa Kozlova” o jakiej mówiła Amanda. No i rzeczywiście był i sam Kozlov, no i rzeczywiście pił. A przynajmniej butelka wódki i kieliszki stały na stole a miejscowy lekarz siedział na krześle obok. Siedział i trochę się śmiał a trochę kręcił głową już chyba nieźle wstawiony. A chyba bawiła go reakcja dwóch innych mężczyzn i akurat ich złotooka saper też rozpoznawała.

- Nie, nie, to naukowo niemożliwe. - mówił nerwowym nawet trochę przestraszonym tonem brodacz z Seres. Opierał się tyłkiem o jakieś szafki i wpatrywał się w przedmiot nad stołem. Wyglądał jakby uciekł od stołu jak najdalej póki nie trafił tyłkiem na mur z szafek a jednocześnie zjawisko nad stołem jednak mamiło go i ciekawiło.

- Po pijaku? Nie możliwe? No chyba, że z babą. A jak coś innego to widać za mało wypiłeś. - roześmiał się niefrasobliwie Kozlov oświetlany upiornym blaskiem znad stołu.

- To musi być celowe działania. Na pewno. Musi mieć jakiś wpływ elektromagnetyczny. To tylko hipoteza ale myślę, że to jakiś nadajnik. Brakuje mi jednak instrumentów pomiarowych by to potwierdzić. - trzecim z mężczyzn, doktor astroarcheologii Saul Jenkins stał o krok od stołu i wpatrywał się w to coś nad stołem. Bo to coś było nad stołem. Unosiła się nad nim nieforemna bryła zupełnie jak jakiś kamień. Tylko taki podświetlany od środka. Promieniował na całą kanciapę żółto - zielonym, dość mocnym, choć nie oślepiającym światłem. Snop tego światła jak promień uderzał w sufit a chyba właśnie z tego przedmiotu dobiegało ciche trzeszczenie podobne trochę do zakłóceń w radio albo trzeszczenia klasycznego licznika Geigera. Chociaż kompletnie nie wyglądał jak jakikolwiek licznik. Właściwie wyglądał jak kawałek skały o nieco dziwnym kształcie. Tylko ta dziwna poświata i lewitacja z pół metra nad stołem nie pasowała do zwykłej ściany.

- O, wóda! - Grey 20 też podążył wzrokiem za Black 8 i dostrzegł w niej coś interesującego. Bez wahania wszedł do kanciapy i sięgnął po stojącą na stole butelkę z przezroczystym płynem.

- Ejj noo… - zaprotestował Kozlov widząc jak butelkę przejmuje obcy brutal.

- No co kurwa? Wyjebać ci? - zapytał zaczepnie Leeman sapiąc wściekle na siedzącego lekarza w poplamionym fartuchu. Ten oszacował chwilę dysproporcję sił i niewielką ilość cieczy w butelce i w końcu wzruszył ramionami. Więc łysy olbrzym dossał się wreszcie do upragnionych promili nie kłopotając się sięganiem po kieliszki albo zważaniem na dryfujący okruch skalny który był gdzieś na wysokości jego głowy.

- Bierz se. I tak mam jeszcze całą butelkę Wyborowej. Zaraz pójdę. - lekarz też machnął ręką i zaczął chwiać się próbując się podnieść jednocześnie od krzesła i stołu ale etap “zaraz pójdę” jednak w tej chwili był chyba ponad jego siły.

- Hej. - Black 8 usłyszała za sobą niepewny, kobiecy głos. W migającym świetle okazało się, że sądząc po ubraniu to chyba jedna z hostess lokalu. Patrzyła się niepewnie na nią przygryzając nieco nerwowo wargi. - To ty jesteś kumpelą Amandy? - zapytała mrużąc oczy ale pytanie jakby pozwoliło jej przełamać tą niepewność. - Macie miejsce? By się stąd wydostać? Proszę, zabierzcie mnie! Zapłacę! Ma kredyty! Koks, i brylanty! Możecie to opchnąć albo zabrać! Zrobię wszystko co zechcesz! Lubisz z dziewczynami tak? No to będzie jak zechcesz! Zrobię co zechcesz! Ja zawsze byłam najlepszą kumpelą Amy! Zawsze jej pomagałam! Wam też mogę tylko mnie tu nie zostawajcie! Szef wyjechał i wszystkich ważniaków zabrał ze sobą! Wszystko się sypie! Zostawił nas na pewną śmierć a ja nie chcę tu umierać! - dziewczyna na zmianę balansowała na granicy, płaczu, prośby i histerii ale determinacja i wola przeżycia wciąż zwyciężały choć z wyraźnym trudem i jakoś jeszcze trzymała się w garści. Dopóki nie usłyszał czy nie dostrzegł jej Leeman.

- O. Wreszcie jakaś świnia. Chodź tu świnko. - olbrzymowi chyba znudziło się szukanie albo czekanie na nową wódkę więc cisnął pustą butelkę w kąt a ta roztrzaskała się o ścianę obsypując odłamkami Roy’a i plecy Jenkinsa. A potem ruszył z powrotem na korytarz z takim impetem jakby obydwie albo chociaż jedną z rozmawiających kobiet zamierzał staranować od ręki. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy w wyraźnym strachu zerkając szybko to na zbliżającego się olbrzyma to na Nash z którą właśnie rozmawiała.



Black 2



Trzy nagie, mokre kobiety w jednym jacuzzi. Wreszcie można było odsapnąć. Zrzucić z siebie pancerz, oporządzenie, broń, przemoczone, przepocone i pokrwawione ubranie. Wziąć ożywczy prysznic i wreszcie wyłożyć się wygodnie w jacuzzi które balansowało rozmiarami do miana małego basenu więc trzy osoby mieściły się ze sporym zapasem. Można tak było leżeć, siedzieć, dać się unosić czystej, przyjemnie pachnącej wodzie, dać się omiatać wesołym, ożywczym bąbelkom no i po pańsku obsługiwać koleżankom Amandy. A koleżanki Amandy też widać jak nie sam Morvinovicz to jakiś manager od personelu wiedział co robi bo dziewczyny były chętne, giętkie, zalotnie uśmiechnięte zupełnie jakby pochodziły z epoki świetności klubu a nie z tym całym syfem jaki był ledwo kilka pięter nad nimi.

Można było poczuć się po królewsku gdy się tak siedziało w tym luksusowym przybytku wyciętym żywcem z pięciogwiazkowych hoteli więc w tej cudownej wodzie, gdzie hostessy wydawały się tylko czekać by mogły spełnić kolejne życzenie gości łatwo było zapomnieć, że jest się w podziemnym schronie a nie w tym luksusowym hotelu. Leticia zażyczyła sobie niebieskie avocado z żółtą, soczystą brzoskwinią i czerwoną parasolką no i obowiązkowymi kostkami lodu. I po paru chwilach ku jej szczeremu zaskoczeniu któraś z dziewczyn z sympatycznym uśmiechem wręczyła jej tak ozdobioną, i oszronioną szklankę. Od tej pory Leticia przestała się właściwie udzielać towarzysko zadowalając się leniwym nicnierobieniem w jacuzzi i równie leniwym popijaniem kolejnych drinków. Wszelkie podejrzenia, niepewności ci węszenie podstępu chyba ta gorąca kąpiel i zimne drinki wybiły jej to z głowy. Ale niewiele brakowało by z powrotem wylądowali w publicznej, szarej i markotnej części bunkra. Wszystko przez “incydent na korytarzu”. Dlatego nie było z nimi Leemana.

Blondynka szła wciąż chętnie i wdzięcznie przyklejona do swojej wybawicielki a przy przywitaniu też umiała odznaczyć swoją obecność, wdzięczność i radość ściskając ją za pośladki tak mocno jakby próbowała ją podnieść. Do hermetycznych pancerzy bowiem należało wiele zalet ale na pewno nie sprzyjały delikatnemu dotykowi i pieszczotom. Ale już takie mocniejsze, nieco chuligańskie zagranie uszczęśliwionej blondyneczki przez pancerz przeszło wystarczająco mocno by mieć z tego radochę i ubaw. I pewnie było też na co popatrzeć. Czy Leemana jakoś ten manewr natchnął czy nie trudno było orzec. Ale właśnie gdy Amanda już szła obok Diaz i odpowiadała na jej i Nash pytania koncentrując się przy tym a miała nad czym. Wydawała się w klasycznej rozterce. Bała się i zostać w tym miejscu i je opuścić. W jednym i drugim wypadku ryzyko było ogromne jedynie w perspektywie czasu i rodzaju zagrożenia trochę inaczej rozłożone. Gdy tak artystka estradowa w swojej małej, czarnej próbowała się skoncentrować i wyjaśnić obydwu Blackom co tylko mogła właśnie wtedy bez ostrzeżenia operator miotacza trzasnął ją w jej zgrabny i opięty sukieneczką tyłek. Tak nagle i mocno, że dziewczyna wyskoczyła do przodu i do góry jak poparzona tak pewnie ze strachu jak i z zaskoczenia. I wtedy stało się kilka rzeczy prawie jednocześnie.

Najszybsza chyba była Obroża. Ledwo blondynka krzyknęła przestraszona z zaskoczenia podskakując do tego a osobisty strażnik skazańca zareagował parząc go wyładowaniem elektrycznym od którego z kolei on zaczął się wić i wrzeszczeć. - Spadaj chamie! - krzyknęła zbulwersowana blondynka odreagowując złością na ten podstepny atak i stając tak by przynajmniej Diaz znalazła się na osi ewentualnego natarcia olbrzyma. To zgrało się tak szybko i płynnie, że ciężko było rozróżnić czy Obroża zareagowała od razu na “atak” Grey 20 czy na skargę obywatelki Federacji.

Zaraz potem do akcji włączyli się ochroniarze od których jeszcze porządnie nie zdążyli odejść więc jak nie całe zajście to prawie musieli widzieć na własne oczy. - Co jest Amanda? - zapytał któryś z nich ale już trójka z nich szła do sprawców całego zamieszania.

- On mnie uderzył! Jak rozmawiałam! Nie czuję się przy nim bezpiecznie. - pod wpływem złości blondynka poskarżyła się ochroniarzom na natręta. Sprawy zaczęły się robić nieciekawie bowiem kara dyscyplinarna I stopnia właśnie przestała działać i olbrzym doszedł do siebie dość szybko ale ochroniarze już mieli widoczną chrapkę potraktować go jak zwykle pewnie traktowali nie umiejących się zachować gości w klubie. Było ich trzech a on jeden ale Grey 20 wpadł w jakąś furię. Może nawet rzuciłby się na nich z gołymi rękami albo oni na niego ale bo widać było, że obie strony nie pałają do siebie miłością. Ale Obroża znowu była szybsza. W sumie olbrzym pogrążony w amoku wydawał się niereformowalny aż wreszcie Obroża powaliła go na dłuższą chwilę karą dyscyplinarną II stopnia gdy trzy kolejne I-go nie przyniosły stałego rezultatu. Udało się jednak wystarczająco wkurzyć strażników a jednemu zdołał mimo wszystko rozwalić nos i nie wiadomo co jeszcze, że ci mieli chyba dość wszystkich “gości” i mieli zamiar z powrotem odstawić z tej elitarnej części klubu całą czwórkę. Na to zaczęła reagować nerwowo dotąd spokojnie się zachowująca Grey 27 która chyba już napaliła się na całego na te jacuzzi które miało być tuż, tuż.

Sytuacja unormowała się dopiero przy kolejnej interwencji Promyczka. Trochę uprosiła a trochę przekonała ochroniarzy, żeby pozwolili zostać jej gościom. Ale dość sporo zgody było z tym, że Leeman jako karniaka do sekcji z jacuzzi i dziewczynkami wstępnie dostanie skoro nie umie docenić i się zachować jak należy. Dlatego w końću gdy już się nakurwił i naślinił gdy doszedł do siebie, widząc, że z konglomeratem Obroży i trójki ochroniarzy nie wygra w końcu poszedł z Black 8 która miała własne sprawy do załatwienia w innej części bunkra. A Chelsey, Leticia i Amanda mogły już w spokoju udać się do jacuzzi, drinków i przemiłych hostess.

Potem był właśnie prysznic, skok do jacuzzi i Amanda która wydawała się w tej chwili najszczęśliwszą, długonogą blondynką na świecie. I całkiem nieźle zorganizowaną jak się okazało bo zanim Black i Grey wzięły prysznic blondi zorganizowała właśnie swoje koleżanki a te zaczęły kursować z kolejnymi dostawami do jacuzzi i gości je zajmujących.

Opowieść Amandy o tym co się działo w schronie od odejścia była dość krótka i w porównaniu do tego co działo się na powierzchni wyglądało na ciszę, spokój, nudę nawet. Nie było żadnych gnid, z żadnego kąta nie czaiło się żadne cholerstwo by rzucić się znienacka na człowieka, nikt jej nie dokuczał ani nie robił problemów. Tylko martwiła się o Chelsey. No i jej kolegów oczywiście. Zapytała nawet o Ortegę choć Black 2 znowu wyczuła, że dziewczyna chyba nie przepada za wielkimi facetami.

- Tu sobie nadwyrężyłaś? - zapytała Amanda troskliwym szeptem siedząc tuż za swoim Płomyczkiem. Dzięki czemu Latynoska miała za plecami jej jędrny przód zamiast twardej ścianki jacuzzi. Zaś swoimi udami obejmowała uda siedzącej przed nią kobiety. Gdy wreszcie obydwie mogły usiąść i się rozkoszować przyjemnościami ze wspólnego jacuzzi i przystąpić do zaleczenia dolegliwości jakie przy wejściu poskarżyła się Płomyczek Promyczkowi. Teraz jej palce przynosiły troskliwą ulgę na mokrej skórze barku, łopatki i mięśniom pod spodem. - Słyszałam kiedyś, że jak się pocałuje to mniej boli. - szepnęła blondynka jeszcze ciszej i powoli zbliżyła twarz do łopatki Chelsey aż ta poczuła najpierw jej oddech, potem usta, jeszcze raz usta a potem z wolna przesuwający się po mokrej skórze język Promyczka. Leticia siedziała zanurzona w bąblującej się wodzie gdzieś po swoje piersi. Siedziała naprzeciw ale trochę z boku, z leniwie położoną głową na krawędzi basenu, zamkniętymi oczami i szeroko rozłożonymi wzdłuż krawędzi ramionami wciąż trzymając w jednym ręku szklankę z kolorowym trunkiem.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; “The Haven”; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:35; 145 + 60 min do CH Grey 301




Grey



To koniec. Kończył się tlen, kończyło się czucie w wymrożonym ciele, wzrok słabł albo to gazmaska zamarzała coraz bardziej. Każdy krok był robiony jak w coraz gęstszą i mroczniejszą wodę. Grey 39 nie był nawet pewny kiedy upadł i powaliła go ta cholerna krioburza. Gdy otworzył oczy leżał na podłodze transportowca. Grey 33 za to była doskonale świadoma kiedy padł kowboj. Kilkanaście kroków przed sylwetkami otaczającymi, nieruchome latadełko. Była świadoma bo udało jej się jeszcze resztką sił podnieść bezwładnego Safforda ale tylko na kilka kolejnych kroków. Upadła zaledwie ze dwa czy trzy ostatnie kroki przed już ledwie majaczącymi sylwetkami. Potem była ciemność. I też obudziła się leżąc na zabłoconej podłodze transportera powietrznego pełnej tającego syfu jaki nadal szalał na zewnątrz.

Grey 32 została sama w leju bez przytomnego wsparcia. Z trudem dała radę wyciągnąć bezwładną Grey 31 ponad skraj leja. Potem z jeszcze większym trudem robiła krok za kolejnym krokiem w stronę już tylko majaczących sylwetek i opętańczym wichru szarpiącym jej ciałem jakby nic nie ważyła. Nie pamiętała co było dalej. Obudziła się jak i pozostała dwójka, leżąc po sąsiedzku z Noyką i Staffordem. Niedaleko leżało jakieś ciało, też na podłodze. Przykryte jakąś płachtą. HUD pokazywał aktualny status Grey 31 jako KIA.

Za to Grey 35 miał całkiem niezłą świadomość wydarzeń z ostatnich chwi. - Ta, właśnie widać jak jesteś obwieszony tymi samoznajującymi się dupami. - obywaj skazańcy z 800-ki roześmiali się ze swojego żartu. Nie śmiali się zbyt długo. I xenos i ten cały Mahler, dali im zajęcie. Ostatnie resztki z mieszanych grup 200 i 300 treptały w ich stronę. Truchtali, kalecząc ten sport niemiłosiernie ale nie dobiegli. Pierwsza para, Grey 33 targająca z trudem Grey 39 prawie dobiegła. Ale prawie nie oznaczało ratunku, życiodajnego tlenu w ładowni transportowca i ożywczego ciepła grzejników. Prawie oznaczało utratę przytomności i śmierć z zamarznięcia i/lub uduszenia w ciągu minuty czy dwóch. Pierwsza dwójka nie dobiegła więc nie mogła się uratować sama. Druga dwójka też nie. Grey 32 dźwigając Grey 31 nie dobiegła nawet tam gdzie upadła pierwsza dwójka też skazując się tym na śmierć w ciągu kilkudziesięciu nadchodzących sekund. I wtedy właśnie wtrącili się i xenos i kapral.

Kordon Parchów wsparty wozem wsparcia w postaci przerobionego wozu strażackiego huknął ogniem i ołowiem dokładając trochę granatów by odeprzeć kolejny szturm xenos. Ledwo to się udało włączył się kapral marine który chyba miał już zamiar wracać do ładowni i chyba zorientował się w leżących bezwładnie, nadprogramowych czterech ciałach ludzi. A przez HUD pewnie wiedział z kim ma do czynienia. - Do cholery nie stójcie tak! Zanieście ich do środka! - zawołał wkurzonym tonem i sam też ruszył by pomóc zanieść cztery ciała do wnętrza “Eagle 1”. Umundurowanemu oficerowi żaden skazaniec otwarcie nie odważył się przeciwstawić więc po chwili cztery ciała zostały ułożone na podłodze ładowni. Dla Grey 31, Imogen Hawthorn było już jednak za późno i nie udało jej się uratować. Kapral Mason klęknęła przy poległej Grey i zebrała jej ekwipunek rozdając go następnie wedle uznania. Po Hawthorn blondasowi przypadło trochę stymulantów jednak na tyle osób w ładowni zasoby z jednej osoby nie oznaczały dla nikogo zbyt obfitych łupów.

Potem nastąpiła wreszcie próba silników. Dla odmiany tym razem zakończona sukcesem. Silniki ożyły i uniosły maszynę w górę. Choć sama maszyna chwiała się szarpana albo wichrem na zewnątrz albo nie do końca sprawnymi silnikami. Maszyna wzniosła się i zatoczyła kilka kręgów a w komunikatorach doszły zaniepokojone krzyki 800-ki gdy widocznie bali się, że pojazd który dotąd tak skutecznie osłaniali, że żaden xenos nie przekroczył ich kordonu teraz ich zostawił. “Eagle 1” rzeczywiście ich zostawił. Ale po paru kontrolnych kręgach wrócił z powrotem na miejsce.

Do ładowni wszedł kpt. Hassel a w kabinie pilotów, kompletnie zdehermetyzowanej, zastąpił go właściciel klubu. Oficer Raptorów ogrzewał ręce i zaciskał z zimna szczęki tak samo jak wszyscy co wrócili ze świata zewnętrznego. I jak zwykle zaczął ustawiać życie innym. Gdzieś w tym momencie oznaki życia zaczęli zdradzać trójka ostatnich ocalałych ze zrujnowanego suva więc chociaż ominął ich lot próbny załapali się na odprawę przeprowadzoną przez szczekającego z zimna zębami gliniarza. Może dlatego nie była ona długa.

- Parchy bierzecie wóz BBR. Jedziecie do klubu. Tam spotykamy się przed zejściem do “The Hell”. My polecimy górą i wejdziemy od góry. Po koncentracji sił razem przebijamy się do schronu. Gnidy lubią podziemia. Więc na pewno nie będzie nudno. Przygotujcie się do walki na krótki dystans. - powiedział krótko oficer patrząc po tak samo zmarzniętych i poważnych twarzach jak jego. Do klubu pojazdem nie było tak daleko. Minuta czy dwie drogi. No i dopancerzony wóz strażacki to nie był jakiś suv. Tak samo jak mógł pomieścić na krótką trasę trochę ponad tuzin ocalałych Parchów. A potem towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Znaczy mundurowa obsada wozu strażackiego przeszła do ładowni “Eagle 1” a Parchom zostawało obsadzić wóz albo zasuwać te ostatnie kilkaset metrów z buta.

Maszyna powietrzna wzniosła się do nieba a naziemna ruszyła po zmrożonej drodze usłanej lejami. Wozem kierowała Grey 86 która okazała się być jedynym zawodowym kierowcą w bandzie skazańców i mogła sobie śmiało pozwolić na wyłączenie autopilota i bardziej dynamiczną jazdę. Plan okazał się być przynajmniej w początkowym etapie dość prosty. Dynamicznie jadąca ciężarówka gdy już nabrała prędkości albo miażdżyła te xenos które napotkała na drodze, albo zalewała je natychmiast zamarzającą mieszanką gaszącą z armatek jakie miała zamontowane z przodu i z tyłu, albo były szatkowane ogniem broni ręcznej, granatami i w razie potrzeby wręcz przez skazańców. Przez takie sito mało który stwór potrafił się przebić by uczynić komuś jakąś poważniejszą szkodę.

Wóz zajechał w końcu do klubu. Dosłownie. Douglas wyhamowała celowo a może przez przypadek gdzieś w środku pustych parkietów. No prawie pustych. Bo widać było sporo spalonych i postrzelanych a obecnie już na kość zamrożonych ciał xenos. Ślady pożaru też było widać nawet w taką niepogodę. Wewnątrz pomieszczeń poza uprzykrzając wszystko i wszystkim krioburzą było jeszcze ciemniej niż na powierzchni. Obowiązkowo trzeba było włączyć latarki w broni by coś było widać. Znowu przydała się przewaga liczebna. Nawet po opuszczeniu wozu i jego uzbrojenia te xenos jakie rzucały się na ludzi z ponad tuzinem luf miały mizerne szanse kogoś dorwać na dobre chociaż zdarzało się, że zraniły jakiegoś pechowca.

Przy zejściu na niższy poziom klubu rzeczywiście spotkali się z mundurowymi. A dokładniej najpierw dostrzegli światła ich latarek przebijający się przez mroczną zawieję, potem sylwetki ludzi a w końcu z paru kroków detale postaci. Wojskowi mieli co prawda szybszy transport niż naziemny ale lądując na dachu mieli widocznie dłuższą trasę do pokonania. Teraz razem było ich chyba ze dwa tuziny.

- Kto do chuja zjarał mój klub?! - wydarł się nagle wściekły właściciel rzeczonego lokalu. - No i gdzie wtedy była Policja?! - odwrócił się w swojej gazmasce od razu znajdując winnego w postaci oficera dowodzącego całą ich zbieraniną a przy okazji oficera Policji.

- Na dole będzie ciekawiej. Parchy przodem. Nie zatrzymywać się, cały czas naprzód. Idźcie po strzałkach prowadzących do schronu. Dopiero w schronie jest tlen. Naprzód! - rzeczony oficer policyjnej jednostki antyterrorystycznej zignorował te roszczenia i wrócił do grupki w Obrożach jaka właśnie przeprawiła się przez parter klubu. Mundurowi rozstawili się wokół wejścia osłaniając uzbrojonych skazańców i czekając aż ci zejdą po schodach na niższy poziom. Na wejściem dało się wciąż rozczytać na tablicy “The Hell”. I mundurowi i skazańcy musieli się śpieszyć z tego samego powodu co do tej pory. Większość z nich nie miała hermetyków i zestawów tlenowych więc od zimna chroniły same pancerze a od uduszenia resztki tlenu w gazmaskach. W sprzęcie trójka Parchów z suva zanotowała straty. Grey 32 straciła swoją tarczę która została gdzieś na dnie leja, w rozbitym suvie albo i wypadła gdzieś po drodze przy zderzeniu. Grey 33 podobnie straciła swój pistolet i teraz właściwie do walki na krótki dystans miała wybór albo nóż albo niewygodny karabin snajperski. Grey 39 jakby dla równowagi ocalił kapelusz i swoją broń ale zgubił nóż. Z małym plusem wyszedł tylko Grey 35 któremu w spadku po Grey 31 dostało się 3 stimpaki i 1 medpak. Ale bez straconego przy lądowaniu plecaka i tak miał ograniczoną ładowność w porównaniu do innych. Parchy miały iść przodem. Choć w CQB jaka się im szykowała to front, tył czy flanki były w gruncie rzeczy podobnie wystawione na atak zwłaszcza przy tak skocznym i mobilnym przeciwniku z jakim mieli do czynienia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-05-2018, 03:27   #320
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 52 - Sygnał (37:35) 2/2

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:35; 25 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Kapitan milczał chwilę pewnie analizując sytuację. Wykorzystał to Jim który już chyba trochę ochłonął i wznowił swoje opowieści. - No tak, głowna elektrociepłownia powinna to załatwić. No ale wiecie, te wszystkie walki, szczeliny i w ogóle… Nawet jak się dostaniecie do sterowania no to może gdzieś nie stykać. Wtedy trzeba by do rejonowych rozdzielni no albo ręcznie. - dodał szybko kończąc bo kapitan Yefimov obdarzył go takim uważnym spojrzeniem, że nieco zarośnięty technik szybko zamilkł i zaczął nerwowo bawić się mankietem swojego kombinezonu.

- Dziękujemy ci za cenne uwagi Jim. - odpowiedział oschle oficer pacyfikując do reszty technika. A potem zaczął rozporządzać skromnymi zasobami. Zgodził się by Brown 0 spróbowała włamać się i przejąć elektrociepłownie i to by Delgado ją wspomógł. Pozostałym też znalazł zajęcie. Kapral Otten miał koordynować łączność ze światem zewnętrznym. Srg. Johnson przydzielił do obsługi wieżyczek by miała pod kontrolą chociaż naziemne podejścia do lotniska. Sam kapitan zajął się koordynacją działań z zespołem na zewnątrz. Jak zdążyła się zorientować Vinogradova to chyba byli głównie droniarze operujący swoimi dronami. Maszynom w końcu ta krioburza szkodziła znacznie mniej niż ludziom.

- Sir, myślę, że ten…, że ktoś powinien zakręcić kurki u nas na miejscu. Żeby odciąć lotnisko od reszty kanalizacji. Do reszty rejonów mamy za daleko ale tutaj na miejscu mamy te kurki to można by spróbować. - Jim Sydney, zaproponował nieśmiało usilnie chyba unikając zgłaszania się jako wykonawca takiej misji. Wskazał palcem na ten sam budynek przy straży pożarnej co wcześniej.

- Roboty nie mają manipulatorów do takiej roboty a moi ludzie nie mają odpowiednich skafandrów by wyjść na zewnątrz. Chyba, że masz co na to poradzić Jim. - kapitan odpowiadał machinalnie wpatrzony w swoją konsolę ale na koniec zerknął pytająco na pocącego się technika. Ten wytrzymał tylko chwilę pod tym spojrzeniem gdy w końcu wydukał swoją odpowiedź.

- Ale tutaj są odpowiednie skafandry. Na dole w magazynie hydraulicznym. Cztery komplety, dla czwórki ludzi. Znaczy powinny być według stanu ale nie wiem jak to teraz wygląda. - Sydney wyjąkał w końcu swoją odpowiedź zerkając nerwowo na kapitana o ostrym spojrzeniu.

- Ciekawe. - kapitan pokiwał głową w zamyśleniu po czym zaczął znowu się z kimś łączyć i coś rozkazywać. Wyglądało, że chyba połączył się z Herzog w schronie i próbował przekonać ją, że natychmiast potrzebują minimum czterech ludzi Montany na nogach do akcji na zewnątrz. Albo inna czwórkę.

W tym czasie Vinogradova i Delgado wspólnie pracowali. Właściwie gdy się rzuciło tak okien nie obeznanym i nieuzbrojonym to wszyscy siedzieli pilnie przy konsoletach i pracowali nad swoim wycinkiem roboty jakby stanowili zgodny team i różnice między ludźmi z MP a nie z MP już nie były w tej chwili tak widoczne. Przy okazji Brown 0 stwierdziła, że informatyk MP może geniuszem w swoim zawodzie nie jest ale nadal był całkiem niezły w te klocki. Od razu wiedziała, że pracuje z drugim profesjonalistą. Na nią co prawda spadł główny ciężar podejmowanych decyzji i planowanej strategii ataku. Ale on sprawnie wykonywał te polecenia od razu rozumiejąc do czego ona zmierza i jaki powinien być efekt. Gdy go prosiła przygotował i posyłał spam do przeciążenia kluczowych bramek informacyjnych po to by ona mogła czekać w pogotowiu gdy system się zresetuje i na ten moment bramki się uchylał by gotowa do wśliźnięcia mogła się wślizgnąć. Delgado miał swoje gotowce i półgotowce w swoim naręcznym skarbie elektroniki tak samo jak ona swoje. Z nich szykował pomocnicze kody i prokurował te które właściwie u niego zamawiała na bieżąco by sama mogła skupić się na kolejnych etapach, analizie danych i podejmowaniu decyzji.

- No widzę, że spotkałem prawdziwego mistrza w te klocki. - powiedział z uznaniem informatyk z MP na ramieniu uśmiechając się lekko i wyciągając na chwilę ręce przed siebie gdy na ekranie pojawił się komunikat, że udało im się zalogować więc system elektrociepłowni czytał ich teraz jak pełnoprawnych pracowników.

Kolejnym krokiem było zorientowanie się w sytuacji. To jednak trochę zajęło czasu ale wynik był średni. Tak z pół na pół. Sądząc po kolorach i raportach mapy wyświetlanej na holomapie jaka łączami płynęła z centrum elektrociepłowni spora część sektorów mogła mieć problemy z jakąkolwiek reakcją na jakiekolwiek polecenia. Ale nadal podobnej wielkości obszar świecił się względnie niewielkimi uszkodzeniami więc powinien chyba zareagować jak należy.

Zostawał trzeci krok czyli spróbować coś z tym zrobić. Musieli się śpieszyć bo gdy zaczną Maya nie była pewna ile potrwa zanim Guardian zorientuje się, że ktoś mu bruździ. Ani co wtedy zrobi. W optymistycznym wariancie może uzna, że skoro pełnoprawny pracownik manipuluje w elektrociepłowni no to wszystko jest w porządku. Ale mógł też zaatakować lub chociaż przyjść obwąchać operację jaką podległy mu podsystem nagle zaczął wykonywać bez uzgodnienia z innymi systemami. Zorientowała się już, że nawet jeśli pierwotnie Guardian mieścił się w jakimś konkretnym komputerze czy budynku to obecnie właściwie był siecią wszystkich komputerów do jakich uzyskał dostęp. Stąd zniszczenie nawet pierwotnego budynku mogło pewnie mu zaszkodzić i osłabić chociaż raczej mało prawdopodobne było całkowite wyeliminowanie go z akcji. Elektroniczna zaraza rozprzestrzeniła się jak rakowata narośl po całym organizmie lokalnej sieci. Mogły się ostać jedynie jakieś izolowane nośniki jak jej osobisty komputer na ramieniu czy jakiś odłączony o sieci czy uszkodzony komp czekający na naprawę. Ale obecnie było to mało realne gdyż prawie nikt nie naprawiał komputerów gdyż taniej było kupić nowy a ciężko było znaleźć jakiekolwiek urządzenie które dało się podłączyć do sieci aby było nie podłączone do sieci. Fizycznie zniszczenie Guardiana właściwie musiałoby oznaczać fizyczne zniszczenie wszystkich nośników i przekaźników sieci obecnych na tym księżycu co było prawie nierealne nawet bez warunków krioburzy czy walki z xenos. I de facto oznaczałoby zejście ludzkiej cywilizacji do ery przedkomputerowej czyli dla obecnego społeczeństwa porównywanie jak do epoki kamienia łupanego.

Inną metodą pokonania tak rozpanoszonego i samodzielnego systemu jak Guardian było napisanie programu który by kasował “rakowate” oprogramowanie Guardiana. Niby proste w teorii i oczywiste a nawet wykonalne na zwykłych komputerach to przy tak zaawansowanych systemach z jakim mieli tutaj do czynienia prawie na pewno szybko zorientowałby się w czym rzecz i bez namysłu amputował zarażone komórki. Wtedy znałby już ten zabójczy dla siebie wirus więc by go nie wpuszczał do siebie. Informatyk więc musiał wówczas zmodyfikować wirusa by system znów go nie rozpoznawał i zaaplikować kolejny strzał. I takie to były zmagania między człowiekiem a maszyną w binarnym polu bitwy. Taka walka była żmudna a wynik niepewny, zwłaszcza jeśli system był tak złożony i miałby szansę odzyskiwać już wyczyszczone sektrory własnym zmodyfikowanym kodem. Obecnie prawdopodobnie nie było szans, czasu i zasobów by jakikolwiek haker próbował w pojedynkę podobnej taktyki z tak zaawansowanym systemem.

Uniwersalnym systemem niszczącym wszelką elektronikę był impuls elektroniczny. Tyle, że musiałby być potężny by zadziałać na obszarzę conajmniej całego krateru a więc na około kilkadziesiąt kilometrów. Coś takiego można było w teorii zmajstrować ale musiałaby to być konstrukcja wielkości sporego budynku, może i wieżowca jakiegoś. Wtedy była szansa, że impuls będzie na tyle silny by przebić się przez skały, mury i klatki Faradaya chroniące trzewia komputerów w tym kraterze. No i impuls nie wybierał więc zadziałałby na cały sprzęt elektroniczny od zegarków poczynając, przez noktowizory, czujniki i detektorach skończywszy.

Od ręki dało się atakować jakiś fragment całego systemu podszywając się pod odpowiedniego użytkownika tak jak zrobiła to wcześniej by włamać się do systemu monitoringu przy kościele albo teraz by włamać się do elektrociepłowni.

- O, weszliście. - Jim nieco przysunął swoje krzesło by popatrzeć chwilę na ekrany zupełnie jakby się siedziało w głównej sterówce odległego o kilkadziesiąt kilometrów budynku. - Można by zrobić jeszcze coś. - powiedział po chwili namysłu. I po chwili wskazując na odpowiednie miejsca na mapie zaczął tłumaczyć. Oczywiście można było pozamykać co się da pozamykać w tych kanałach. Ale można było też zrobić spław. Wedle słów technika robili tak gdy trzeba było przepchać jakiś zator. Zwykle robili to na jakimś odcinku ale w teorii można było zrobić wielki spław. W końcu byli w kraterze czyli jakby wielkiej misie gdzie centralna część była najniżej położonym punktem terenu i tam mniej więcej promieniście szła większość i ulic na powierzchni i kanałów pod. W teorii więc dało się rozprowadzić wodę po zewnętrznych okręgach i zbiornikach a potem w jednym momencie spuścić je pod ciśnieniem. Dalej powinna zadziałać sama grawitacja która powinna utrzymać nadany pod ciśnieniem pęd i zmyć jak nie wszystkie to większość przeszkód aż do zbiornika centralnego na dnie krateru. A zbiornik był mocny, zbrojony. Jim uważał, że jedynie kompletnie zawalone tunele albo zamknięte włazy mogły mieć szansę wytrzymać taki spław.

Takie rozwiązanie dawało sporą szansę na pozbycie się jak nie wszystkich to sporej części paskud z kanałów. Ale były też wady. Po pierwsze trzeba było trochę czasu by uzbierać odpowiednie ciśnienie w zbiornikach zewnętrznych. Po drugie wykluczało to raczej numer z zamykaniem wrót jaki planował do tej pory. Po trzecie widoczne na schemacie uszkodzenia mówiły, że w niektórych systemach uzbieranie pożądanego ciśnienia może potrwać dość długo a w niektórych chyba nie było w ogóle na to szans. Więc były realne szanse, że ten “spław” jednak może nie być kompletny.

- O matko co to jest?! - w stadko pogrążonych w swojej pracy i rozmyślaniach ludzi wdarł się nagle zaskoczony głos speca od łączności. Był tak zaskoczony i alarmujący, że chyba przykuł uwagę wszystkich. Zresztą prawie w tym samym momencie ekrany jakoś dziwnie zafalowały i nawet światła zamigotały na moment.

- Co takiego kapralu? - zapytał z odcieniem irytacji kapitan podnosząc głowę znad swojego stanowiska. Podobnie jak trójka od rozgryzania problemu elektrociepłowni tak on i blondynka w ciężkim pancerzu dotąd dość zgodnie pracowali kierując obroną i organizacją czego się dało na powierzchni lotniska.

- Jakiś sygnał! Pierwszy raz widzę coś takiego! Ta sygnatura! Kompletnie nie wiem co to jest! - kapral Otten mówiąc to przełączył coś i jego ekran powiększył się by mogli go oglądać wszyscy. - To obraz z anten i radarów, gołym okiem tego chyba nie widać zwłaszcza w taką burzę. I ten dźwięk. - na ekranie widać było sygnaturę jakby na obrazie ktoś próbował zwizualizować falę dźwiękową. Tylko nie wiadomo dlaczego ta falująca kreska była pionowa zamiast jak zwykle pozioma. No i ten dźwięk. Terkotał jak jakieś zakłócenia w eterze albo klasyczny sygnał licznika Geigera.

- A skąd dochodzi ten sygnał? - kapitan chyba też nie wiedział co o tym myśleć więc na razie zbierał informacje. Kapral wrócił do konsolety i chwilę popracował. Zaraz potem pojawił się mniejszy holoekran z mapą zachodniego fragmentu krateru i nawet lotnisko na jakim się znajdowali było widoczne.

- Podejrzewam ten obszar ale to pośrednie dane nie mam pełni możliwości zrobienia odpowiednich pomiarów. Ale właściwie poza tym nic tam chyba nie ma. - wyjaśnił spec od łączności i na mapie pojawił się okrąg wokół zachodniego wyjazdu z krateru. A “to” było jedynym większym budynkiem w tej okolicy czyli klubem “H&H”.

- I oni mogą tam mieć takie anteny? - zapytał oficer marszcząc brwi wpatrzony w powiększenie klubowego budynku na holomapie.

- Z całym szacunkiem panie kapitanie. Ale ja jestem przeszkolonym radiowcem i skanerem ale nie znam żadnej anteny jaka kiedykolwiek została wyprodukowana która mogłaby dać taką sygnaturę. To coś kompletnie nowego. Nie mam pojęcia co to właściwie jest. - kapral nerwowo oblizał wargi i otarł rękawem spocone czoło. Potem zesztywniał i przyłożył rękę do ucha z komunikatorem. - Oh. Na orbicie też to wykryli. Pytają się nas czy to my to wysłaliśmy co to jest. - rozłożył ręce w geście bezradności patrząc na kapitana. Ten jednak też chyba miał trudności ze zidentyfikowaniem tego radiowego fenomenu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172