- Nie na ja pierdolę, poważnie? - Sapnął okładany kijem Vince. Po początkowym zasłonięciu się w obliczu totalnego zaskoczenia przegonił staruszkę tak, jak odgania się muchę.
Nie pomogło. Z całych trzewi więc ryknął jej w twarz wywołując palpitacje z obrzydzenia, a przechwyciwszy miotłę odstawił ją za siebie pod ścianą. Narzędzie nie było niczemu winne.
- On jest chory, to zaraźliwe - powiedział na odchodne grubas. Podły łgarz.
Uciekając zdzierał podeszwy. Nie jakoś specjalnie bardziej niż zwykle, ale mocno przebierał nogami co zwracało uwagę. Gdy ochłonął był już z powrotem w porcie.
- Czekaliśmy na ciebie.
- Ech
Spodziewał się, że natrętni reketerzy nie odstąpią od swoich planów po wcześniejszym pożarze. Gdy się odwrócił, nie dowierzał.
W uliczce nie było nikogo. Robiło się ciekawie.
Zaniepokojony sytuacją Vince stwierdził, że musi być opętany albo przeklęty. Czym prędzej udał się więc do kapłana, aby ten łaskawie odczynił zły urok.