- Ty powinnaś poczekać na karetkę - rzucił Kiron, widząc jak kuleje i przesiąknięty krwią materiał. - Tego tu możemy zaryzykować u pijaka, ale ci z karetki bez więzienia do szpitala zrobią lepszą robotę. On płaci, zadzwonię i wskażę im nowy adres - wskazał na nieprzytomnego, kiedy pakowali go do zdezelowanej furgonetki. Nawet Des nie musiał być orłem, aby odpalić takiego wraka. Cud, że działał. Młodszy z braci usiadł za kierownicą i wyrwał do przodu, kierując się na podany adres.
Okolica ani trochę nie była lepsza od tej, z okolic baru. Budynki wyrastały tu wysoko w górę, zasłaniając niebo. Cienie rzucały neony wszelkiej maści i w wielu językach - w dużej mierze jak zwykle mało zrozumiałych. Białych było w okolicy niewielu, tu jednakże Meksykanie przechodzili głównie w Azjatów.
Adam był jednym z wyjątków. Utrzymywał się w okolicy dzięki temu, że łatał każdego, kto potrafił zapłacić. Kasą albo przysługą. Lokalne gangi często z tego korzystały. Des z piskiem opon zaparkował furgonetkę przy wjeździe do zbyt ciasnej alejki i razem z bratem ponieśli nieprzytomnego. Drugie piętro, niewysoko przy oczywiście niedziałających windach.
Dla samej Daniki prawdziwy koszmar. Czuła jak słabnie, zostając daleko za braćmi. Adrenalina przestała działać i ból powrócił ze zdwojoną siłą. Prawie upadła, zanim zobaczyła jak lekko zataczający się Adam otwiera drzwi. Cóż, przynajmniej oczy miał otwarte, a w miarę czyste ubranie sugerowało, że jeszcze dzisiaj się nie obrzygał. Floyd potrzebował pomocy bez dwóch zdań. Ale zaczynała się zastanawiać, ile ona wytrzyma bez niej.